Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wciągająca opowieść o największym błędzie w historii.
Nadszedł czas, by spojrzeć na to, co wydarzyło się w latach trzydziestych na nowo. By otworzyć oczy. Tym bardziej, że niektóre ówczesne zagrożenia odżyły.
W pochmurne wrześniowe popołudnie 1938 roku Neville Chamberlain wysiadł z samolotu na lotnisku z Heston i ogłosił, że jego wizyta u Hitlera pozwoliła uniknąć największego kryzysu w historii. Niecały rok później Niemcy napadły na Polskę i rozpoczęła się II wojna światowa. Tim Bouverie – jeden z najbardziej obiecujących historyków młodego pokolenia (rocznik ’87) – pisze fascynującą, nową opowieść o katastrofalnych latach niezdecydowania, nieudanej dyplomacji i walk parlamentarnych, które umożliwiły nazistowską dominację w Europie.
Uspokojenie, konsekwentne wypieranie i naiwna wiara w to, że „przysadzistego, niskiego Austriaka z anemicznym uściskiem dłoni, rozbieganymi brązowymi oczami i wąsikiem w stylu Charliego Chaplina” można w łatwy sposób ugłaskać, okazały się największym błędem brytyjskiej elity społeczno-politycznej XX wieku. Celem książki jest próba zrozumienia, jak do tego doszło. Choć czyta się ją jak thriller, od którego trudno się oderwać, książka oparta jest na bogatych materiałach historycznych (niektórych pierwszy raz ujawnionych). A recenzenci z podziwem określają ją pierwszym tak wszechstronnym omówieniem założeń polityki ‘appeasementu’.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 866
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Moim rodzicom,
z miłością i wdzięcznością
Rozbiór Czechosłowacji: Zmiany granic październik 1938 – marzec 1939
WSTĘP
„NIGDY WIĘCEJ!”
Chęć uniknięcia drugiej wojny światowej należała zapewne do najbardziej zrozumiałych i najpowszechniejszych pragnień w historii. W trakcie pierwszej wojny światowej zginęło ponad 16,5 miliona ludzi. Brytyjczycy stracili 723 tysiące obywateli; Francuzi – 1,7 miliona; Rosjanie – 1,8 miliona; Imperium Brytyjskie – 230 tysięcy; Niemcy – ponad dwa miliony. Już pierwszego dnia bitwy nad Sommą zginęło 20 tysięcy żołnierzy brytyjskich, a ossuarium w Douaumont skrywa kości około 130 tysięcy francuskich i niemieckich żołnierzy – stanowi to zaledwie jedną szóstą wszystkich poległych podczas trzystudwudniowej bitwy pod Verdun. Pośród tych, którzy przeżyli, nie było praktycznie nikogo, kto nie odczułby skutków wojny. Prawie każdy miał ojca, męża, syna, brata, kuzyna, narzeczonego lub przyjaciela, który został zabity lub okaleczony. Kiedy wojna dobiegła końca, nawet wygrani nie mogli się uznać za zwycięzców. Cenotaf odsłonięty w Whitehallu 19 czerwca 1919 roku nie był łukiem triumfalnym, ale symbolem żałoby. Co roku 11 listopada tysiące Brytyjczyków maszerowało w pełnym smutku milczeniu, a po obu stronach kanału La Manche szkoły, wioski, miasteczka i dworce kolejowe upamiętniały przyjaciół i kolegów podczas własnych uroczystości. W kolejnych latach zewsząd rozbrzmiewało jak mantra konsekwentne i stanowcze: „Nigdy więcej!”.
Ale to wydarzyło się ponownie. Pomimo najlepszych intencji oraz starań na rzecz pojednania, a także działań zniechęcających do konfliktu zbrojnego, Brytyjczycy i Francuzi znaleźli się w stanie wojny z tym samym przeciwnikiem po zaledwie dwudziestu jeden latach od „wojny, która miała położyć kres wszystkim wojnom”. Celem niniejszej książki jest próba zrozumienia, jak do tego doszło. Dyskusja nad polityką appeasementu – to znaczy wysiłków Wielkiej Brytanii i Francji zmierzających do uniknięcia wojny poprzez „rozsądne” ustępstwa wobec niemieckich i włoskich roszczeń w latach trzydziestych – jest równie długa, co nierozstrzygnięta. Z jednej strony potępiana jako „moralna i materialna katastrofa”, polityka ta doprowadziła do najbardziej krwawego konfliktu w dziejach, z drugiej jest opisywana jako „szlachetna, zakorzeniona w chrześcijaństwie idea, pełna odwagi i zdrowego rozsądku”[1]. Pomiędzy tymi dwoma skrajnymi stanowiskami może się znaleźć miejsce dla wielu niuansów, przesłanek i sporów historycznych. Historia rzadko bywa jednoznaczna, lecz mimo to tak zwane nauki płynące z przeszłości są przywoływane przez polityków i publicystów, zwłaszcza w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, dla usprawiedliwienia różnych zagranicznych interwencji – w Korei, nad Kanałem Sueskim, na Kubie, w Wietnamie, na Falklandach, w Kosowie i Iraku (dwukrotnie) – podczas gdy każda próba osiągnięcia porozumienia z dawnym antagonistą jest niezmiennie porównywana do niechlubnego układu monachijskiego z 1938 roku. Kiedy wiosną 2016 roku zacząłem zbierać materiały do tej książki, amerykańscy konserwatyści przywoływali widmo Neville’a Chamberlaina w ramach kampanii przeciwko porozumieniu nuklearnemu prezydenta Obamy z Iranem, tymczasem obecnie polityka appeasementu na nowo zdobywa popularność, gdy Zachód próbuje znaleźć właściwą odpowiedź na rosyjski rewanżyzm i agresję. Wydaje się zatem, że dzisiejsze czasy wymagają świeżego spojrzenia na politykę ustępstw, a także okoliczności jej powstania oraz sposób, w jaki była prowadzona.
Istnieje oczywiście dość bogata literatura poświęcona temu zagadnieniu – chociaż nie aż tak obszerna ani tak aktualna, jak niekiedy się przyjmuje. Podczas gdy liczba książek o drugiej wojnie światowej w ciągu ostatnich dwudziestu lat powiększyła się wielokrotnie, kwestia przygotowań i przyczyn tej katastrofy została, relatywnie rzecz ujmując, zaniedbana. Co więcej, choć powstało wiele znakomitych dzieł na temat appeasementu, większość z nich skupiała się na konkretnym wydarzeniu, takim jak konferencja w Monachium bądź też na konkretnej osobie, jak na przykład Neville’u Chamberlainie. Mnie natomiast zależało na napisaniu książki, która dotyczyłaby całego okresu – od mianowania Hitlera kanclerzem Niemiec po koniec „dziwnej wojny” – aby zobaczyć, jak rozwijała się ta polityka i jak zmieniały się postawy. Chciałem również wziąć pod uwagę szersze tło historyczne aniżeli scena z głównymi protagonistami. Pragnienie uniknięcia wojny poprzez osiągnięcie modus vivendi z państwami rządzonymi po dyktatorsku rozciągało się daleko poza sfery rządowe i dlatego też, choć postacie Chamberlaina, Halifaxa, Churchilla, Daladiera czy Roosevelta są kluczowe dla tej historii, przyjrzałem się również działaniom mniej znanych osób, w szczególności dyplomatów amatorów. Wreszcie chciałem napisać książkę historyczną, która byłaby w stanie oddać niepewność, dramatyzm i dylematy tamtego okresu. Dlatego, mimo że przez cały tekst przewijają się komentarze i analizy, moim głównym celem było stworzenie chronologicznej opowieści na podstawie dzienników, listów, artykułów prasowych i depesz dyplomatycznych prowadzących czytelnika przez tamte burzliwe lata. W trakcie poszukiwania materiałów miałem szczęście uzyskać dostęp do ponad czterdziestu prywatnych archiwów, z których kilka przyniosło ekscytujące odkrycia. Nie chcąc zakłócać narracji, nie zaznaczałem w tekście odnośników do tych dokumentów, lecz tam, gdzie było to możliwe, skłaniałem się ku częstszemu i obszerniejszemu cytowaniu źródeł niepublikowanych.
Książka o relacjach międzynarodowych musi mieć oczywiście międzynarodową perspektywę. Jednak przede wszystkim jest to opowieść o brytyjskiej polityce, brytyjskim społeczeństwie i brytyjskiej dyplomacji. Choć dziś może się to wydawać dziwne, w latach trzydziestych Wielką Brytanię wciąż uznawano za najpotężniejszy kraj na świecie – dumne centrum imperium, które obejmowało czwartą część kuli ziemskiej. Było oczywiste, że Ameryka staje się potęgą. Ale w następstwie pierwszej wojny światowej Stany Zjednoczone schroniły się za doktryną izolacjonizmu, a Francja – jedyne obok USA i Wielkiej Brytanii mocarstwo zdolne postawić tamę dążeniom Niemiec – postanowiła zrzec się dyplomatycznej i militarnej inicjatywy na rzecz brytyjskiego przywództwa. Dlatego też Brytyjczycy, choć woleliby nie wikłać się w problemy kontynentu europejskiego, uznali, że są – i tak też wszyscy ich postrzegali – jedyną siłą mogącą zapewnić dyplomatyczne, moralne i wojskowe przywództwo konieczne do powstrzymania Hitlera i przeciwstawienia się jego próbom zdominowania Europy.
Zapadające w Wielkiej Brytanii decyzje, które miały wpływ nie tylko na sam kraj, ale potencjalnie również na cały świat, były podejmowane w dość wąskim gronie osób. W tym sensie niniejsza książka może się wydać ostateczną rehabilitacją szkoły, która głosi, że historia to efekt działań ludzi „na najwyższych szczeblach władzy”. Lecz ci mężczyźni (bo prawie wyłącznie byli to mężczyźni) nie działali w próżni. Doskonale zdając sobie sprawę z ograniczeń politycznych, finansowych, militarnych i dyplomatycznych – zarówno prawdziwych, jak i będących wytworem wyobraźni – brytyjscy przywódcy polityczni poważnie liczyli się z opinią publiczną. Aczkolwiek w epoce, w której badania sondażowe znajdowały się jeszcze w powijakach, samo to pojęcie było naturalnie dość niejasne. Niemniej jednak istniało – jak można wywnioskować z listów do gazet, korespondencji z wyborcami oraz rozmów – i traktowano je z najwyższą powagą. Przez większą część lat trzydziestych demokratycznie wybrani przywódcy Francji i Wielkiej Brytanii byli przekonani, że społeczeństwa ich krajów nie poprą polityki, która może prowadzić do wojny, i zgodnie z tym przekonaniem postępowali. A jeśli wojna jest nieunikniona? Jeśli Hitler okaże się nienasycony w swoich dążeniach? A jeśli samo pragnienie uniknięcia wojny sprawi, że stanie się ona jeszcze bardziej prawdopodobna?
PROLOG
NADCIĄGA BURZA
W piątek 1 września 1939 roku wieczorem były pierwszy lord Admiralicji Alfred Duff Cooper jak zwykle przebrał się w smoking i wraz z żoną Dianą w restauracji Savoy Grill dołączył do trzech kolegów z Partii Konserwatywnej. Po pięknym, słonecznym dniu nastał ciepły wieczór i we wnętrzu wspaniałej sali jadalnej utrzymanej w stylu art déco nic nie wskazywało na to, że świat stanął u progu kryzysu. Kiedy jednak po kolacji Cooperowie wyszli na zewnątrz, ze zdumieniem stwierdzili, że otaczają ich kompletne ciemności – rezultat wprowadzonego w ostatniej chwili zaciemnienia. Nigdzie nie było ani jednej taksówki i małżonkowie zaczęli się zastanawiać, jak dotrą do domu, gdy pojawił się „Bendor” Grosvenor, 2. książę Westminsteru, i zaoferował im podwiezienie swoim rolls-royce’em. Cooperowie z radością przyjęli propozycję, wkrótce jednak pożałowali tego, gdy książę zaczął złorzeczyć Żydom, których winił za zbliżającą się wojnę. Upomniawszy się w duchu, że razem z żoną jest gościem w książęcym samochodzie, Cooper, który miał wybuchowy temperament, trzymał język na wodzy. Gdy jednak książę wyraził radość, że Wielka Brytania nie wypowiedziała jeszcze wojny Niemcom, dlatego że tak naprawdę Brytyjczycy są „najlepszymi przyjaciółmi” Hitlera, były pierwszy lord Admiralicji już dłużej nie mógł się pohamować. Zanim wysiadł przy Victoria Station, wzburzony wygarnął jego książęcej mości, że ma nadzieję, iż Hitler „niebawem przekona się, że jesteśmy jego najbardziej nieprzejednanymi i nieubłaganymi wrogami”. Na drugi dzień Cooper z rozbawieniem przyjął, że książę Westminsteru rozpowiada po mieście, iż jeśli Wielka Brytania pójdzie na wojnę, będzie to winą „Żydów i Duffa Coopera”[1].
Dwanaście godzin wcześniej półtora miliona niemieckich żołnierzy, dwa tysiące samolotów i ponad dwa i pół tysiąca czołgów najechało Polskę od północy, południa i zachodu. Bombowce Luftwaffe obracały właśnie w perzynę polskie lotniska i miasta, podczas gdy dywizje pancerne wdzierały się jak błyskawica w głąb kraju. W Londynie zarówno politycy, jak i społeczeństwo byli pewni, że Wielka Brytania znajduje się na skraju wojny. Według postanowień podpisanego zaledwie przed sześcioma dniami angielsko-polskiego układu sojuszniczego w razie napaści Wielka Brytania była zobowiązana przyjść Polsce z natychmiastową pomocą. „Jedziemy teraz na tym samym wózku – zapewnił tego ranka kanclerz skarbu sir John Simon polskiego ambasadora hrabiego Edwarda Raczyńskiego. – Anglia nigdy nie łamie złożonej przyjaciołom obietnicy”[2].
Tego samego dnia później premier Neville Chamberlain wzbudził owację w Izbie Gmin, gdy waląc pięścią w mównicę, oświadczył, że „odpowiedzialność za tę straszliwą katastrofę spada na barki jednego człowieka – kanclerza Niemiec, który nie zawahał się pogrążyć świat w nieszczęściu, aby zaspokoić swoje bezsensowne ambicje”. Słuchając tych słów, konserwatywny deputowany Edward „Louis” Spears przypomniał sobie, iż zaledwie przed rokiem Chamberlain przechwalał się, że przywiózł z konferencji w Monachium „pokój dla naszych czasów”. Teraz jednak premier wydawał się stanowczy, wręcz wojowniczy. Ministrowie tego ranka zezwolili na pełną mobilizację, a brytyjski ambasador w Berlinie oznajmił szefowi niemieckiej dyplomacji, że jeśli jego rząd nie przygotuje się do zaprzestania wrogich działań i do wycofania swoich wojsk, wówczas „rząd Jego Królewskiej Mości [...] bez wahania spełni swoje zobowiązania wobec Polski”. Uwagę zwracał jednak fakt, że nie towarzyszył temu temu quasi-ultimatum żaden termin[3].
Na drugi dzień, w sobotę 2 września, upał wzmógł się i stał się trudny do wytrzymania. Gdy parlamentarzyści nienawykli do przebywania w weekend w stolicy usiłowali znaleźć sobie zajęcie, na horyzoncie zaczęły się zbierać ciemne chmury: bez wątpienia zanosiło się na burzę. Tymczasem przedsięwzięto środki ostrożności w związku z nalotami bombowymi, których spodziewano się, gdy Wielka Brytania wypowie wojnę. Kobiety w ślad za dziećmi (które w większości wywieziono już poprzedniego dnia) ewakuowano na wieś, podobnie zresztą jak prawie wszystkie obrazy dawnych mistrzów z National Gallery. Przed budynkami rządowymi ułożono worki z piaskiem, tymczasem nad miastem unosiła się ospale armada balonów zaporowych. W pozbawionym jakiegokolwiek sensu geście książę Windsoru, były król Edward VIII, wysłał telegram do Hitlera, namawiając go, by „zrobił wszystko dla pokoju”[4].
Po południu, gdy członkowie rządu przybyli na Downing Street, a deputowani pospieszyli do parlamentu, na ulicy Whitehall zaczęły gromadzić się tłumy. Atmosfera, jak zauważył kontradmirał Tufton Beamish, deputowany Partii Konserwatywnej z okręgu Lewes, wyraźnie różniła się od tej sprzed dwudziestu pięciu lat, gdy Wielka Brytania przystępowała do pierwszej wojny światowej. „Whitehall wypełniali wówczas wiwatujący i nikt nie myślał o milionach, które zginą, nadchodzącym poborze, nędzy, cierpieniu i chaosie [...]. Teraz widziałem ciężkie serca, jasne umysły i ponurą determinację”[5].
Członkowie parlamentu nie byli tak spokojni. Zbici z tropu brakiem precyzji w wystąpieniu Chamberlaina poprzedniego wieczoru, zebrali się o 14.45 w sali posiedzeń Izby Gmin, spodziewając się usłyszeć, że Wielka Brytania znajduje się w stanie wojny. Zamiast tego jednak wstał sir John Simon i wyjaśnił, że premier się spóźnia i wyda oświadczenie wieczorem. Zaczęły się rozchodzić coraz bardziej niepokojące plotki: włoski dyktator Benito Mussolini zaproponował zwołanie międzynarodowej konferencji, a rząd rozważa wzięcie w niej udziału; Partia Pracy odmówiła przystąpienia do koalicji; Francuzi zamierzają zdradzić.
Dla zabicia czasu i ukojenia nerwów deputowani przesiadywali w palarni Izby Gmin. „Ilość spożywanego alkoholu była niewiarygodna!”[6] – odnotował lord Hankey, były sekretarz Rady Ministrów. „Toczyły się gwałtowne rozmowy – wspominał jeden z deputowanych konserwatywnych. – W piersi każdego z nas czaił się gryzący niepokój co do naszych gwarancji wobec Polski”[7]. „Czuliśmy, że honor Wielkiej Brytanii niknie nam w oczach”[8] – zanotował inny świadek. W końcu rozległy się dzwonki i parlamentarzyści rozochoceni wypitym alkoholem wypełnili ponownie salę posiedzeń, by wysłuchać – jak zakładali – spóźnionego wypowiedzenia wojny[9]. Atmosfera przywodziła na myśl „salę sądową czekającą na werdykt ławy przysięgłych”[10].
O 19.42 pojawił się Chamberlain, powitany radosnymi okrzykami swoich zwolenników. Dwie minuty później wstał z miejsca, by przemówić. Deputowani pochylili się w skupieniu. „Wszyscy oczekiwali oświadczenia o wypowiedzeniu wojny”[11] – napisał Louis Spears. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Po nużącej relacji o ostatniej wymianie depesz między rządem a władzami Niemiec premier potwierdził plotki o włoskiej propozycji zwołania konferencji pięciu mocarstw w celu rozwiązania niemiecko-polskiego sporu. Pomysł ten, jak wyjaśnił, nie może być oczywiście brany pod rozwagę, dopóki Polska „pozostaje celem napaści”. Jeśli jednak rząd niemiecki „zgodzi się na wycofanie swoich sił, wówczas rząd Jego Królewskiej Mości będzie skłonny uznać, że sytuacja jest dokładnie taka sama, jaka była, zanim niemieckie wojska przekroczyły polską granicę”. Co więcej, Wielka Brytania będzie gotowa przystąpić do każdych negocjacji, które w tych warunkach się rozpoczną[12].
Deputowanych wprawiło to w zdumienie. Polacy od ponad trzydziestu sześciu godzin cierpieli z powodu straszliwych bombardowań, a brytyjski rząd wciąż lawirował. Gorzej, wielu parlamentarzystów doszło do wniosku, że premier dąży do jakiegoś zgniłego kompromisu – drugiego Monachium. „Deputowani siedzieli jak skamieniali – wspominał Spears. – Byli w takim szoku, że po tym, jak premier usiadł, przez chwilę nikt się nie ruszał ani nie było słychać żadnego dźwięku”[13]. Po wystąpieniu Chamberlaina nie rozległ się ani jeden okrzyk poparcia.
Kiedy przywódca laburzystów Arthur Greenwood podniósł się, żeby odpowiedzieć, przywitał go potworny harmider. Deputowani własnej partii przyjęli go jak zwykle wiwatami, niespodziewane były natomiast okrzyki zachęty, jakie niosły się z ław zajmowanych przez konserwatystów. „Przemów w imieniu Anglii!”[14] – wołał Leo Amery, były sekretarz stanu do spraw kolonii. Zaskoczony tym Greenwood niemal zatoczył się z wrażenia. Stanął jednak na wysokości zadania, oświadczając, że „każda minuta opóźnienia” oznacza „narażenie na szwank naszych narodowych interesów, [...] które stanowią fundament honoru naszego kraju”. Przyznał, że premier może mieć słuszne powody, by się wahać (zdawał sobie sprawę z kłopotów rządu z nakłonieniem Francuzów do wyznaczenia terminu ultimatum), ale ta sytuacja nie może trwać dłużej.
Gdy tylko okażemy słabość, w tej samej chwili dyktatura będzie wiedziała, że jesteśmy pokonani. Nie jesteśmy pokonani. Nie zostaniemy pokonani. Nie możemy zostać pokonani; ale opóźnienie jest niebezpieczne i mam nadzieję, że premier [...], gdy jutro w południe zbierzemy się w parlamencie, będzie w stanie przekazać nam, jak brzmi ostateczna decyzja[15].
Kiedy Greenwood usiadł, wybuchła wrzawa. Zachowujący się zwykle kornie szeregowi deputowani torysów, wymachując listami zapytań, wiwatowali na cześć lidera laburzystów aż do ochrypnięcia. „Wszyscy pragnący umrzeć ubliżają Cezarowi” – zanotował Henry „Chips” Channon, podsekretarz stanu w Foreign Office. „Znów rozległ się dawny ryk wściekłości z czasów Monachium”[16] – dodał. Pewien pacyfistycznie nastawiony laburzysta próbował zdzielić pięścią jednego ze swoich bardziej wojowniczych kolegów. Chamberlain pobladł. Nic dziwnego, uznał Harold Nicolson, deputowany Narodowej Partii Pracy: „Oto najgorliwsi zwolennicy premiera ile sił w płucach wznosili okrzyki na cześć jego oponenta. Zajmujący pierwszą ławę wyglądali tak, jakby zostali uderzeni w twarz”[17].
Poniżej przejścia pomiędzy ławami siedział mężczyzna, który jako jedyny zachowywał milczenie.
Nikt nie ostrzegał tak mocno przed zagrożeniem ze strony nazistowskich Niemiec jak Winston Churchill. W najdłuższej i najbardziej desperackiej batalii politycznej swego życia już od 1932 roku nawoływał głośno do wznowienia zbrojeń i przyjęcia twardego stanowiska wobec agresywnych działań Niemiec. Teraz jednak, w tym najbardziej krytycznym momencie, milczał. Rozterki, jakie nim targały, wynikały z faktu, że poprzedniego dnia zgodził się dołączyć do Gabinetu Wojennego i w pewnym sensie uważał się już za członka rządu. Od tamtej pory jednak nie miał żadnych wieści od Chamberlaina, a teraz wyglądało na to, że Wielka Brytania waha się co do zobowiązań złożonych Polsce. Pełen sprzecznych emocji, Churchill zaprosił podobnie jak on myślących parlamentarzystów na spotkanie w swoim mieszkaniu o 22.30. Obecni na naradzie: Anthony Eden, Bob Boothby, Brendan Bracken, Duff Cooper i Duncan Sandys, rozważali otwarty bunt. Zdaniem Boothby’ego Chamberlain bezpowrotnie utracił zaufanie Partii Konserwatywnej, a obowiązkiem Churchilla jest udać się nazajutrz do Izby Gmin i samemu przejąć władzę.
Tymczasem na zewnątrz naprawdę rozpętała się burza. Gdy huknął przypominający wystrzał z działa grzmot, a deszcz zaczął smagać gotyckie okna, dwunastu członków rządu zebranych w gabinecie sir Johna Simona w Pałacu Westminsterskim zajęło się przygotowaniem przewrotu. Wcześniej, po południu tego samego dnia ministrowie ustalili, że włoską propozycję zwołania konferencji należy odrzucić oraz że bez względu na decyzję Francuzów trzeba postawić Niemcom ultimatum, którego termin ma upłynąć najpóźniej o północy. Teraz zaś dwunastu spośród nich – ponad połowa rządu – uważało, że premier nie dotrzymał tej obietnicy i odmówiło opuszczenia gabinetu lorda kanclerza, dopóki Chamberlain nie zgodzi się zwołać kolejnego posiedzenia. Była to rzecz bez precedensu. Minister rolnictwa sir Reginald Dorman-Smith wspominał: „Rozpoczęliśmy strajk”[18].
W końcu po wielu rozmowach telefonicznych z Paryżem i spotkaniu z francuskim ambasadorem Chamberlain zwołał członków rządu na 23.30. Zbuntowani ministrowie, zmęczeni, w noszonych przez cały dzień nieświeżych ubraniach, przeszli w ulewie na Downing Street 10, gdzie ze zdumieniem odkryli, że minister spraw zagranicznych lord Halifax znalazł czas, żeby przebrać się do kolacji. Chamberlain ozięble przeprosił przybyłych za nieporozumienie i wyjaśnił problemy, jakie ma z Francuzami, którzy nie chcą rozpatrywać ultimatum, dopóki nie dokończą mobilizacji oraz ewakuacji kobiet i dzieci. Był jednak gotowy przyjąć stanowisko swoich kolegów, że Wielka Brytania powinna postawić własne ultimatum, którego termin ma wygasnąć, zanim parlamentarzyści zbiorą się ponownie na obrady w południe dnia następnego. Ambasador Jego Królewskiej Mości w Berlinie zostanie poinstruowany, by wezwać niemieckiego ministra spraw zagranicznych nazajutrz o 9.00 i przedstawić mu ultimatum upływające o 11.00 brytyjskiego czasu letniego. Czy ktoś zgłasza zastrzeżenia? Bez odpowiedzi. „A zatem, panowie – zakończył Chamberlain – to oznacza wojnę”. „Ledwie to powiedział – wspominał Dorman-Smith – rozległ się potężny grzmot, a salę obrad rozświetlił oślepiający błysk pioruna. Był to najbardziej ogłuszający grzmot, jaki słyszałem w życiu. Naprawdę zatrząsł całym budynkiem”[19].
Jedenaście godzin później Chamberlain wygłosił przez radio orędzie do narodu.
I
EKSPERYMENT Z HITLEREM
Odnoszę wrażenie, że osoby kierujące polityką rządu Hitlera nie są normalne. Prawdę mówiąc, wielu z nas ma poczucie, że żyjemy w kraju, w którym do głosu doszli fanatycy, chuligani i ekscentrycy.
brytyjski ambasador w Berlinie do ministra spraw zagranicznych, 30 czerwca 1933[1]
Lód na Tamizie sprawiał duże trudności wioślarzom z Oksfordu. W Yorkshire psy łowcze z East Holderness dzielnie znosiły mróz, za to miały problemy ze zwietrzeniem zwierzyny. W Hurlingham Club założono nowy związek gry w polo, a popularność zawodowego futbolu wywierała coraz bardziej negatywny wpływ na rozgrywki amatorskie. W rubryce „Wiadomości z kraju” na sportowych stronach „Timesa” „specjalny wysłannik” informował o pilnej potrzebie stworzenia nowego archiwum dla dokumentów hrabstwa Buckingham; można tam było również przeczytać krzepiącą opowieść o próbkach „surowicy i bakterii” wykradzionych z bagażnika samochodu pewnego lekarza, które szczęśliwie wróciły do właściciela. Czołowym tematem w dziale „Imperium i zagranica” były kursy walutowe w Nowej Zelandii. Dopiero na stronie dziesiątej, tuż obok kolumny poświęconej najnowszemu kryzysowi rządowemu we Francji, znajdowała się informacja o tym, że prezydent Republiki Weimarskiej, osiemdziesięciopięcioletni feldmarszałek Paul von Hindenburg, przyjął u siebie przywódcę Narodowosocjalistycznej Niemieckiej Partii Robotników Adolfa Hitlera i zaproponował mu objęcie urzędu kanclerza[2].
Powołanie Hitlera na stanowisko kanclerza 30 stycznia 1933 roku było znacznie ciekawszym wydarzeniem, niż sugerował anachroniczny układ „Timesa”. Od zakończenia pierwszej wojny światowej niemieccy kanclerze sprawowali urząd średnio krócej niż rok, a gospodarka kraju znajdowała się w samym środku Wielkiego Kryzysu, z dwudziestoczteroprocentowym bezrobociem. Naziści wywołali lekką konsternację swoim wyborczym sukcesem w 1930 roku oraz imponującym wzrostem poparcia w wyborach parlamentarnych w lipcu 1932 roku, ale później zaczęli tracić zwolenników i wiele osób zakładało, że szczyt ich popularności przeminął. Dowodem na to miał być fakt, że Hitler został zmuszony zaakceptować sformowanie gabinetu koalicyjnego z byłym kanclerzem, konserwatywno-katolickim Franzem von Papenem w charakterze wicekanclerza. Konserwatyści, którzy w nowym gabinecie przewyższali liczebnie nazistów, byli przekonani, że potrafią kontrolować Hitlera, a ich obecność w rządzie zmniejsza niepokój społeczności międzynarodowej. „Hitler został kanclerzem Niemiec – stwierdził deputowany Partii Konserwatywnej Cuthbert Headlam – ale brak mu samodzielności (ma von Papena jako wicekanclerza, a w rządzie kilku członków Partii Narodowej)[1*], nie sądzę więc, by pozwolono mu na wiele”[3].
Postać Hitlera nie wywoływała też szczególnego przerażenia w sercach miłujących pokój demokratów. W „Daily Telegraph” zastanawiano się, jak to możliwe, że człowiek o tak bezbarwnym wyglądzie, „z śmiesznym małym wąsikiem”, okazał się „tak atrakcyjny i przekonujący” dla Niemców[4]. Liberalna „News Chronicle” natrząsała się z triumfu „austriackiego malarza pokojowego”, a laburzystowski „Daily Herald” kpił z „przysadzistego, niskiego Austriaka z anemicznym uściskiem dłoni, rozbieganymi brązowymi oczami i wąsikiem w stylu Charliego Chaplina”. Nic, kontynuował „Herald”, „w publicznej karierze małego Adolfa Hitlera, nerwowego niczym dziewczyna i próżnego niczym gwiazdor filmowy, nie wskazuje na to, by zdołał on uniknąć losu swoich bezpośrednich poprzedników”[5].
Poprzedniego dnia, po upadku trwających pięćdziesiąt pięć dni rządów generała Kurta von Schleichera, „The Times” odnotował, że przekazanie władzy kanclerskiej Hitlerowi „stanowiło najmniej ryzykowne rozwiązanie najeżonego rozmaitymi zagrożeniami problemu”[6]. Wprawdzie zapowiedzi przywódcy nazistów dotyczące zniesienia postanowień traktatu wersalskiego mogły wywołać „pewien niepokój w innych krajach”, ale na drugi dzień dziennik uspokajał: „trzeba przyznać nazistom, iż na temat niemieckich krzywd powiedzieli w rzeczywistości niewiele więcej [...] niż większość niemieckich partii konstytucyjnych”[7]. Redakcje „The Economist” i „Spectatora” zgadzały się z tym stanowiskiem, a wspierający laburzystów „New Statesman”[2*] wykazał się nawet większym optymizmem. „Nie należy się spodziewać eksterminacji Żydów ani obalenia potęgi wielkiej finansjery” – komentował tygodnik w numerze z 3 lutego 1933 roku. „Niewątpliwie dojdzie do ataku na komunistów, ale jeśli przybierze on ekstremalny charakter, wywoła to silny opór i może nawet doprowadzić do »zjednoczonego frontu marksistowskiego«, co może dać nazistom i ich sojusznikom więcej, niż się spodziewali”[8]. Jak się okazało, bliższy prawdy był imperialny dziennik „Morning Post”, który przekonywał, że ostatnia zmiana w niemieckiej polityce nie wróży dobrze sytuacji wewnętrznej w Niemczech, i przewidywał, że nowy rząd zacznie „szukać rozwiązania problemów krajowych, wywołując rozmaite awantury za granicą”[9].
We Francji, jak to często powtarzało się w kolejnych sześciu latach, ważne wydarzenia w Niemczech zbiegały się w czasie z wewnętrznymi kryzysami politycznymi. 28 stycznia, w dniu dymisji Schleichera, socjaliści wycofali swoje poparcie dla planu premiera Josepha Paula-Boncoura „uratowania” francuskich finansów poprzez podniesienie o pięć procent wszystkich podatków bezpośrednich[3*]. Paul-Boncour ustąpił ze stanowiska, a premierem po raz pierwszy został minister wojny z partii radykalno-socjalistycznej, Édouard Daladier[4*]. Pomimo to przejęcie władzy przez Hitlera nie minęło niezauważone. „Niemcy pokazują wreszcie swe prawdziwe oblicze” – oceniano na łamach „Le Journal des débats”, a wpływowy „Paris-soir” stwierdzał, że Niemcy znalazły się o krok bliżej przywrócenia monarchii oraz „bardziej bezkompromisowej polityki zagranicznej”[10]. Choć część prasy francuskiej (zwłaszcza tej lewicowej) wyrażała obawy, że głos pozostałych gazet nie brzmiał tak jednoznacznie. Podobnie jak w Wielkiej Brytanii niektórzy publicyści zdawali się bagatelizować Hitlera jako „pospolitego demagoga” i „malarza pokojowego”, z tym że Francuzi byli dodatkowo rozdarci pomiędzy swoją antypruską tradycją a podziwem dla antykomunistycznej polityki Hitlera. Dlatego też „L’Ami du peuple” – gazeta należąca do bajecznie bogatego przemysłowca z branży perfumeryjnej i założyciela francuskiej ligi faszystowskiej François Coty’ego – choć dostrzegała u Hitlera „nieprzejednaną nienawiść do Francji”, uważała zarazem, że naziści wyświadczają „cywilizacji” olbrzymią przysługę, rozprawiając się z „potwornym doświadczeniem bolszewizmu”[11]. Podobne odczucia, aczkolwiek mniej radykalne w tonie, pojawiały się na łamach „L’Echo de Paris”, „Le Petit journal” i „La Croix”.
Francuski ambasador w Berlinie André François-Poncet i jego brytyjski odpowiednik, sir Horace Rumbold, pod koniec 1932 roku spisali Hitlera na straty. Teraz jednak ze spokojem przyjęli, że ich prognozy się nie sprawdziły. „Do eksperymentu z Hitlerem musiało dojść prędzej czy później – pisał Rumbold do swojego syna – a teraz zobaczymy, co on ze sobą przyniesie”[12]. François-Poncet uważał podobnie. „Francja nie ma powodów, by tracić spokój – zapewniał swoich zwierzchników w Paryżu 1 lutego 1933 roku – [ale] musi czekać na działania nowych panów Rzeszy”[13]. Nie trzeba było zbyt długo.
Hitler z trudem wytrzymał tydzień, zanim pokazał światu, że prześladowania i przemoc, które charakteryzowały jego drogę do władzy, znamionować będą również jego rządy. Nie mając większości w Reichstagu, przekonał Hindenburga do ogłoszenia nowych wyborów i naziści – dzięki potędze stojącego teraz za nimi aparatu państwowego – rozpętali kampanię przemocy i terroru. Bojówkarze w brunatnych koszulach rozpędzali wiece polityczne, demolowali siedziby komunistów i socjaldemokratów, napadali na przeciwników politycznych. Niemieckiej prasie został nałożony kaganiec, a zagraniczni korespondenci z rosnącym przerażeniem donosili każdego dnia o kolejnych morderstwach, pobiciach i represjach. 27 lutego 1933 roku, sześć dni przed wyborami, podpalono gmach Reichstagu. Na miejscu zdarzenia aresztowano holenderskiego komunistę, naziści zaś ogłosili, że podpalenie miało stanowić początek bolszewickiej rewolucji. To dało Hitlerowi pretekst do wprowadzenia swojej dyktatury. Swobody obywatelskie zostały zawieszone, przeprowadzono masowe aresztowania wśród komunistów i innych przeciwników politycznych, a 23 marca nowo wybrany parlament głosował za własnym unicestwieniem, w ustawie o nadzwyczajnych pełnomocnictwach przyznając Hitlerowi prawo rządzenia za pośrednictwem dekretów. W tym samym miesiącu opuszczoną fabrykę amunicji na północ od średniowiecznego miasta Dachau w Bawarii zamieniono na „areszt zapobiegawczy” dla przeciwników politycznych.
No i była jeszcze kwestia Żydów.
Według Hitlera Żydzi nie byli ani Niemcami, ani tak naprawdę ludźmi i ponosili winę za większość zła w kraju. Od przejęcia władzy przez nazistów stanowili łatwy cel dla bojówek SA, które niszczyły ich mienie i bezkarnie dopuszczały się napaści oraz morderstw na osobach żydowskiego pochodzenia. 1 kwietnia 1933 roku rozpoczął się pierwszy ogólnokrajowy akt prześladowań, gdy naziści przeprowadzili bojkot żydowskich sklepów oraz firm. Społeczność międzynarodowa była oburzona. W Hyde Parku protestowało czterdzieści tysięcy ludzi, demonstracje odbywały się również w Manchesterze, Leeds i Glasgow, a także w Nowym Jorku. Dziennik „The Scotsman” określił sytuację w Niemczech mianem „stanu alarmowego przed powodzią nienawiści”, a lord Reading, były minister spraw zagranicznych i drugi w historii oficjalnie praktykujący żyd w brytyjskim rządzie[5*], zrezygnował z funkcji prezesa Stowarzyszenia Angielsko-Niemieckiego (Anglo-German Association)[14]. Po jednym dniu Joseph Goebbels, odznaczający się drobną posturą nazistowski minister propagandy, zniósł bojkot, ale to wcale nie zatrzymało procesu zmierzającego do całkowitego wyeliminowania Żydów i innych „niepożądanych elementów” z każdej dziedziny niemieckiego życia publicznego. Dla dużej większości represjonowanych znalezienie nowej pracy graniczyło z niemożliwością i tysiące musiały udać się na emigrację. Czystki, jak zauważył brytyjski ambasador, nie ominęły również Żydów o międzynarodowej sławie, takich jak: kompozytor Arnold Schönberg, dyrygenci Bruno Walter i Otto Klemperer oraz fizyk Albert Einstein. Nawet Mendelssohn, który zmarł w 1847 roku, nie zdołał uniknąć nazistowskiej rewolucji i jego portret został usunięty z holu Filharmonii Berlińskiej.
Oczywiście nie wszyscy dawali wiarę doniesieniom, które ukazywały się w prasie i w takich publikacjach jak wydana w sierpniu 1933 roku „Brunatna księga dotycząca pożaru Reichstagu i hitlerowskiego terroru (Braunbuch über Reichstagsbrand und Hitler-Terror). Lord Beaverbrook, właściciel wysokonakładowych gazet „Daily Express” i „Evening Standard”, odwiedził Berlin w marcu 1933 roku i wrócił stamtąd z przekonaniem, że „opowieści o prześladowaniach Żydów są przesadzone”[15]. Jak można się domyślać, taką wersję niemiecki rząd i jego zwolennicy przedstawiali wszystkim zagranicznym gościom, którzy pytali o stosunek do Żydów – choć większość cudzoziemców nie kwapiła się, by pytać, bądź nie starczyło im na to odwagi. „Wszystkie doniesienia za granicą to bzdury i kłamstwa – pisał w liście z 1 kwietnia 1933 roku żarliwy nazista pułkownik Ernst Heyne do brytyjskiego generała z czasów pierwszej wojny światowej sir Iana Hamiltona. – Jestem pewien, że żaden kraj nie byłby tak tolerancyjny w stosunku do tego motłochu [Żydów] jak my”. Następnie Heyne prosił Hamiltona, by „postarał się zrobić jak najwięcej w kręgu swoich przyjaciół, żeby zapobiec atmosferze wzmacnianej przez nadawanie Prasy [sic] takiej antyniemieckiej kampanii”[16]. Hamilton odpisał dopiero w październiku, ale jego odpowiedź była krzepiąca w tonie; komplementował w niej Heynego za „nowy nazistowski mundur z niezwykle zgrabnymi bryczesami i getrami”. „Wszyscy są bardzo przejęci tym, co się dzieje w Niemczech, i zastanawiają się, jakie będą wasze dalsze kroki. Jeśli o mnie chodzi, Pan wie, że jako szczery przyjaciel Waszego kraju jestem całkowicie pewien, że w dłuższej perspektywie dotrzecie tam, dokąd zechcecie”[17]. Kilka tygodni później pisał bardziej dobitnie, oświadczając w liście do korespondentki z Niemiec: „Jestem wielbicielem wielkiego Adolfa Hitlera i zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wspierać go w trudnych czasach”[18].
Hamilton nie był ani faszystą, ani typowym antysemitą. Choć odmówił podpisania listu potępiającego prześladowania niemieckich Żydów – tłumacząc się niezbyt przekonująco, że jest już zaangażowany w zbyt wiele spraw publicznych – zapewniał dziennikarkę i pisarkę Rebeccę West, że nie ma żadnych „antyżydowskich uprzedzeń”, i dwukrotnie wybrano go, by przewodził przedstawicielom żydowskich weteranów wojny światowej podczas przemarszu 11 listopada pod londyński Cenotaf[19]. W chwili dojścia Hitlera do władzy Hamilton miał osiemdziesiąt lat i będąc jedną z czołowych postaci Królewskiego Legionu Brytyjskiego, przez ostatnie piętnaście lat zajmował się odsłanianiem kolejnych pomników ku czci poległych oraz niesieniem pomocy byłym żołnierzom. Głęboko wierzył w potrzebę pojednania z dawnymi wrogami – choćby poprzez związki zrzeszające weteranów wojennych – i w 1928 roku wraz z lordem Reading został członkiem współzałożycielem Stowarzyszenia Angielsko-Niemieckiego. Co więcej, od dawna uważał potencjalny upadek Niemiec pod naporem sił bolszewizmu za „najbardziej śmiertelne zagrożenie dla Europy”[20]. Z powyższych powodów nie był gotowy potępić metod traktowania Żydów przez nazistów, wręcz przeciwnie, stał się znanym apologetą hitlerowskiego reżimu.
Postawa Hamiltona była dość typowa dla jego warstwy społecznej. Choć większość przedstawicieli elit społeczno-politycznych Wielkiej Brytanii uważała prześladowania Żydów przez nazistów za odrażające, wręcz obrzydliwe, u niektórych pojawiała się tendencja do usprawiedliwiania władz niemieckich. „Wszyscy potępiamy szaleństwo i okrucieństwo ataków na Żydów w Niemczech” – napisał biskup Gloucester w miesięczniku swojej diecezji w połowie 1933 roku, niemniej należało według niego przypomnieć, że „wielu Żydów było odpowiedzialnych, szczególnie na początku, za przemoc stosowaną przez rosyjskich komunistów; wielu Żydów inspirowało akty przemocy w społeczeństwach socjalistycznych [i] nie są oni zbyt sympatycznym elementem w życiu Niemiec, a zwłaszcza Berlina”[21].
Pomimo to dominującą reakcją na pogromy w Niemczech była odraza i jak oznajmił minister spraw zagranicznych sir John Simon nazistowskiemu emisariuszowi Alfredowi Rosenbergowi, „w ciągu dwóch miesięcy Niemcy straciły sympatię, którą zyskały tutaj przez dziesięć lat”[22]. Simon poinstruował sir Horace’a Rumbolda, by powtórzył to samo Hitlerowi, ale poza tym brytyjski rząd był bezsilny: musiał pogodzić się z postacią „księcia Walii”, który w filmowej adaptacji Szkarłatnego kwiatu Baronowej Orczy, wyświetlonego po raz pierwszy rok później, lamentuje, że „jeśli kraj ogarnia szaleństwo, ma on prawo popełnić wewnątrz własnych murów każde obrzydlistwo”[23]. Poza tym bardziej naglące pytanie dotyczyło teraz tego, jaką politykę nowe Niemcy zamierzają prowadzić poza obrębem swoich murów.
Wszelkie złudzenia dotyczące tego, że traktat wersalski może zagwarantować Europie pokój, rozwiały się na długo przed dojściem Hitlera do władzy. Mało tego, zanim dokument został podpisany, najważniejsi uczestnicy konferencji pokojowej w Paryżu ostrzegali, że postanowienia traktatu mogą doprowadzić do katastrofy. „Można pozbawić Niemcy kolonii, zredukować ich siły zbrojne jedynie do służb policyjnych, a ich marynarkę zmniejszyć do poziomu pięciorzędnego mocarstwa – w marcu 1919 roku pisał brytyjski premier David Lloyd George w tak zwanym memorandum z Fontainebleau – [ale] jeśli uznają one, że zostały niesprawiedliwie potraktowane w ramach pokoju z 1919 roku, znajdą środki na to, by wyegzekwować zadośćuczynienie od swoich zwycięzców”[24]. Niestety ani Lloyd George, ani amerykański prezydent Woodrow Wilson (który opowiadał się za największą pobłażliwością wobec Niemiec) nie potrafili przekonać do swoich racji premiera Francji Georges’a Clemenceau, który był zdecydowany Niemcy całkowicie ujarzmić. Dlatego lata dwudzieste upłynęły na szukaniu sposobów poprawienia błędów traktatu wersalskiego.
W 1925 roku na mocy traktatu w Locarno potwierdzono niemiecką granicę zachodnią – tym razem z udziałem Niemiec jako dobrowolnych sygnatariuszy – a w kolejnym roku Niemcy zostały przyjęte do Ligi Narodów. Pakt Brianda–Kellogga z 1928 roku zakazywał prowadzenia wojen jako metody rozwiązywania sporów międzynarodowych, a plany gospodarcze Dawesa i Younga doprowadziły do rewaloryzacji i zredukowania niemieckich reparacji wojennych, aż zostały one ostatecznie umorzone na konferencji w Lozannie w 1932 roku. Wszystko to jednak, pomimo licznych pokojowych Nagród Nobla przyznawanych architektom tych porozumień, wciąż nie wystarczało. Panowało przekonanie, że pokój może zapewnić jedynie całkowity zakaz posiadania broni pozwalającej na prowadzenie wojen. W związku z tym 2 lutego 1932 roku z wielką pompą otworzono w Genewie Światową Konferencję Rozbrojeniową. „Jeśli wszystkie narody w pełni zgodzą się wyeliminować posiadanie i stosowanie broni umożliwiającej dokonanie skutecznego ataku – pisał prezydent Franklin D. Roosevelt w posłaniu do pozostałych głów państw – siły obronne staną się automatycznie niezagrożone i zapewnione zostanie bezpieczeństwo granic oraz niepodległość każdego kraju”[25]. W chwili kiedy Roosevelt wysyłał tę wiadomość, konferencja utknęła w martwym punkcie. Nie było zgody co do tego, jak zdefiniować arsenał „obronny” w przeciwieństwie do arsenału „ofensywnego”, na bardziej zaś fundamentalnym poziomie Niemcy domagały się prawa do zrównania siły swojego uzbrojenia z państwami sąsiednimi, do czego Francuzi w żadnym razie nie zamierzali dopuścić.
Francja, jak nie omieszkali zauważyć jej przedstawiciele, w ciągu ostatnich sześćdziesięciu lat doświadczyła dwóch niemieckich inwazji, przy czym druga z nich „doprowadziła kraj do ruiny”. W trakcie konferencji w Wersalu przeważyło zatem dążenie do tego, by Niemcy zapłaciły za wyrządzone krzywdy oraz zostały osłabione do tego stopnia, żeby już nigdy nie mogły zagrozić bezpieczeństwu Francji. Z tego powodu Francja, w przeciwieństwie do pozostałych uczestników wojny światowej, pozostawała w latach dwudziestych odpowiednio uzbrojona i w 1933 roku miała najpotężniejszą armię na świecie. Nie był to wcale przejaw zwykłej paranoi. Niemcy, nawet pozbawione sporych części terytorium, które przypadły innym krajom, wciąż liczyły około 65 milionów mieszkańców, podczas gdy ludność Francji sięgała jedynie 40 milionów. Deuxième Bureau (Drugie Biuro Sztabu Generalnego, francuski wywiad wojskowy), jeszcze przed objęciem władzy przez Hitlera, dostarczało mocnych dowodów na nielegalne niemieckie działania remilitaryzacyjne, a szefowie sztabów nieustannie przypominali swoim politycznym zwierzchnikom, że Francja niebawem wejdzie w „lata chude”, kiedy liczba poborowych zmniejszy się o połowę w rezultacie niskiej liczby urodzeń w okresie pierwszej wojny światowej.
Zadanie pogodzenia stanowisk Francuzów i Niemców przypadło Brytyjczykom, którzy w większości sympatyzowali z Niemcami i czuli rosnącą irytację wobec Francuzów. Częściowo był to powrót do tradycyjnych uprzedzeń narodowych. Przed 1914 rokiem wielu Brytyjczyków uważało, że więcej łączy ich z Niemcami niż z Francuzami, a poczucie to nie zostało całkowicie rozwiane za sprawą pierwszej wojny światowej. Robert Graves we Wszystkiemu do widzenia! pisał, że „zdemobilizowani żołnierze nie znosili Francuzów w sposób wręcz maniakalny”, a poeta Edmund Blunden (który walczył zarówno w bitwie nad Sommą, jak i pod Passchendaele) poprzysiągł, że nigdy nie weźmie udziału w kolejnej wojnie, „chyba że z żabojadami. Jeśli wylądujemy we Francji, zaciągam się natychmiast!”[26]. W kręgach oficjalnych antyfrancuskie nastroje były podsycane przez pragnienie związania Niemiec konwencją rozbrojeniową, zanim będzie za późno i brytyjski rząd zmuszony zostanie rozpatrzyć alternatywne rozwiązanie, czyli remilitaryzację na olbrzymią skalę. Dlatego też w lutym 1930 roku premier Ramsay MacDonald określił Francję mianem „problemu dla pokoju w Europie”; J.L. Garvin, sprzyjający Mussoliniemu redaktor naczelny „Observera”, skrytykował dawnego sojusznika Wielkiej Brytanii za chęć zachowania „sztucznej dominacji”; nawet frankofil sir Robert Vansittart, stały podsekretarz Foreign Office, uznał, że Francuzi wykazują się „przesadną mściwością” w stosunkach z Niemcami[27]. Pojawienie się Hitlera początkowo nie miało znaczenia. „Nie sądzę, by hitleryzm zmienił nastawienie naszych obywateli na profrancuskie – pisał były zastępca sekretarza Rady Ministrów Thomas Jones – ale spowodował zawahanie i sprawił, że ludzie zaczęli kwestionować sensowność zaufania do Niemiec, które stopniowo rosło od zakończenia wojny”[28].
Jedną z osób, której zaufanie do Niemiec zostało poważnie zachwiane, był brytyjski ambasador w Berlinie sir Horace Rumbold. Z opadającymi powiekami, małym, starannie przyciętym wąsikiem oraz beznamiętnym, niewzruszonym wyrazem twarzy Rumbold wydawał się ucieleśnieniem starego etończyka i był tak na wskroś „angielski niczym jajka na bekonie”[29]. Lord Curzon, były minister spraw zagranicznych, uważał, że ambasador nie był „dostatecznie czujny jak na Berlin”, ale nieco pozbawiona polotu fizjonomia skrywała przenikliwy umysł i, jak stwierdził Vansittart, „przestrogi [Rumbolda] były wyrazistsze niż wszystko, co otrzymaliśmy później”[30]. Wstrząśnięty bezwzględnością, z jaką Hitler ustanawiał swoją dyktaturę, brytyjski ambasador od samego początku dostrzegał, w jaki sposób ideologia przenikająca politykę wewnętrzną nazistów może zostać przeniesiona do sfery międzynarodowej. Dopiero jednak analizując Mein Kampf, autobiografię będącą zarazem manifestem ideologicznym Hitlera, Rumbold zdołał uchwycić istotę przyszłej polityki zagranicznej Führera. W mistrzowsko napisanej, składającej się z pięciu tysięcy słów depeszy z kwietnia 1933 roku – a więc powstałej w niespełna trzy miesiące po dojściu Hitlera do władzy – Rumbold obnażył społeczny darwinizm Hitlera:
Zaczyna od twierdzenia, że człowiek to walczące zwierzę; a zatem naród, wnioskuje z tego, to wojowniczy twór składający się z walczących jednostek. Wszystkie żywe organizmy, które zaprzestają walki o przetrwanie, są – jak utrzymuje – skazane na wymarcie. Taki sam los czeka naród lub rasę, która przestaje walczyć. Zdolność rasy do prowadzenia walki zależy od jej czystości. Rasa żydowska, ze względu na swą powszechność, jest z konieczności pacyfistyczna i internacjonalistyczna. Pacyfizm zaś to najcięższy grzech, ponieważ pacyfizm oznacza rezygnację rasy z walki o przetrwanie [...]. Niemiecka rasa, gdyby została kiedyś zjednoczona, władałaby dzisiaj całym światem. Nowa Rzesza musi więc zebrać pod swoimi skrzydłami cały rozproszony po Europie niemiecki żywioł. Rasa, która doznała porażki, może zostać ocalona poprzez przywrócenie jej wiary w siebie. Nade wszystko zaś armia musi się nauczyć wierzyć we własną niezwyciężoność. Aby wskrzesić na nowo niemiecki naród, „trzeba jedynie przekonać ludzi, że wolność da się odzyskać siłą zbrojną”.
Następnie Rumbold podkreślił, jak duże znaczenie przywiązuje Hitler do zbudowania potężnego wojska – ponieważ „utraconych przez Niemcy prowincji nie da się odzyskać, wznosząc uroczyste apele do Niebios [...], lecz wyłącznie siłą zbrojną” – przywołał również stwierdzenie nazistowskiego przywódcy o tym, że Niemcy nie mogą powtórzyć błędu z poprzedniej wojny, kiedy walczyli ze wszystkimi wrogami równocześnie, lecz powinny rozprawiać się z nimi po kolei. Nie było oczywiście wiadomo, w jakim zakresie Hitler zamierza wprowadzić te pomysły w życie, ale Rumbold przestrzegał przed wiązaniem nadziei z radykalną zmianą tej filozofii. Hitler mógł od czasu do czasu wygłaszać zapewnienia o pokojowych zamiarach, ale jedynie po to, by „uśpić czujność zewnętrznego świata przekonaniem o poczuciu bezpieczeństwa”. W końcu Rumbold uważał, że naziści prowadzą „przemyślaną politykę”, której celem jest „doprowadzenie Niemiec do takiego poziomu przygotowań, który pozwoli osiągnąć mocną pozycję, zanim zdążą interweniować ich przeciwnicy”[31]. Sąsiedzi Niemiec, ostrzegał Rumbold, muszą zachować czujność.
„Depesza na temat Mein Kampf”, jak ją nazwano, wywołała duże poruszenie w Foreign Office, skąd została przekazana MacDonaldowi, który z kolei udostępnił ją członkom swojego rządu. Nie było to jedyne ostrzeżenie, jakie dotarło do najwyższych władz. 10 maja 1933 roku brygadier A.C. Temperley, jeden z delegatów brytyjskich na konferencję rozbrojeniową, przesłał Foreign Office memorandum, w którym postulował, by rząd wycofał się z procesu rozbrojeniowego, i skrytykował Niemcy za prowadzenie zakazanych zbrojeń. Byłoby szaleństwem, argumentował Temperley, by dawni sojusznicy rozważali dalsze działania rozbrojeniowe w chwili, gdy Niemcy znajdują się w „szale rozbudzonego nacjonalizmu oraz zupełnie jawnego, groźnego militaryzmu”. Duch wojenny ogarnął cały naród niemiecki, a programy mające rzekomo wpajać dyscyplinę, na przykład z zakresu sportów obronnych, były jedynie „kamuflażem dla intensywnych szkoleń wojskowych”. Niemcy, jak donosił Temperley, miały już 125 samolotów myśliwskich – wbrew postanowieniom traktatu wersalskiego, który likwidował niemieckie siły powietrzne – według zaś tajnych informacji w firmie Dornier złożono zamówienie na 36 dwusilnikowych nocnych bombowców.
Jakie stanowisko wobec tego powinien przyjąć rząd Jego Królewskiej Mości? Czy był gotów postępować nadal, jak gdyby nic się nie wydarzyło? Czy mógł sobie pozwolić na ignorowanie tego, co działo się w Niemczech? Według Temperleya istniało tylko jedno rozwiązanie: Wielka Brytania i Francja, wspólnie ze Stanami Zjednoczonymi, powinny oświadczyć władzom Niemiec, że nie dopuszczą do jakiegokolwiek złagodzenia traktatu wersalskiego ani nie zdobędą się na żadne kroki prowadzące do zrównania statusu, dopóki nie nastąpi całkowity odwrót od obecnych przygotowań wojskowych oraz dążeń militarnych. Co prawda, jak zauważył Temperley, niesie to ze sobą ryzyko wywołania wojny, niemniej jest ono niewielkie, ponieważ Niemcy nie są w stanie stawić czoła połączonym siłom armii francuskiej i Królewskiej Marynarki Wojennej. Należy więc zmusić Niemcy do odsłonięcia kart, a Hitler, pomimo całej swojej pompatyczności, powinien ustąpić. Jedyną alternatywą dla tego rozwiązania, sugerował brygadier, byłoby pozwolenie, by sprawy toczyły się swoim torem przez kolejne pięć lat, a w tym czasie w Niemczech nastałby nowy rząd albo wybuchłaby wojna. „Za granicą znów pojawił się wściekły pies – kończył swój wywód – i musimy zdecydować się wspólnie na stanowcze kroki, żeby doprowadzić do jego unicestwienia albo przynajmniej odizolowania go, dopóki choroba nie opuści jego organizmu”[32].
Sir Robert Vansittart z Foreign Office całkowicie zgadzał się z tymi tezami i przesłał memorandum Temperleya wszystkim ministrom. Sam zresztą też sporządził notatkę służbową, w której ostrzegał, że niemiecki reżim „w przeszłej i obecnej postaci rozpęta kolejną europejską wojnę tak szybko, jak tylko poczuje się dostatecznie silny”. Vansittart przyznawał, że może się to wydawać dość prostacką analizą, ale „mamy do czynienia z bardzo prymitywnymi ludźmi, dla których nie liczy się zgoła nic poza brutalną siłą i militaryzmem”[33]. Ministrowie zgodzili się z oceną, że sytuacja międzynarodowa jest „zdecydowanie niepokojąca”, ale oprócz tego ostrzeżenia niczego nie zmieniły[34]. Rząd nadal aktywnie uczestniczył w obradach konferencji rozbrojeniowej, koncepcja zaś przygotowania „wojny prewencyjnej” w celu powstrzymania remilitaryzacji Niemiec znajdowała się – dzięki pacyfistycznemu nastawieniu opinii publicznej – poza sferą jakiejkolwiek dyskusji.
Nadzieje Brytyjczyków na osiągnięcie w jakiejś formie porozumienia z Niemcami, co przewidział Rumbold, podtrzymywał sam Hitler, który nie omieszkał zaprezentować się jako orędownik pokoju. 17 maja 1933 roku w szeroko nagłośnionej mowie w Reichstagu obwieścił światu swój pacyfizm. „Idea germanizacji nie ma dla nas żadnego pożytku – zadeklarował nowy kanclerz. – Mentalność minionych wieków, kiedy kazano ludziom wierzyć, że można zrobić Niemców z Polaków lub Francuzów, jest nam zupełnie obca”[35]. A jeszcze większym optymizmem napawało to, że Hitler wyraził gotowość zaakceptowania ostatnich brytyjskich propozycji dotyczących międzynarodowego rozbrojenia.
Dla Londynu były to dobre wieści, za to ze znacznie mniejszym entuzjazmem zostały one przyjęte w Paryżu. Francuscy wojskowi w sposób nieugięty sprzeciwiali się zarówno redukcji własnego arsenału, jak i zwiększeniu zdolności bojowej Niemiec. Generał Maxime Weygand, głównodowodzący armii francuskiej, przestrzegał, że niemieckie żądania równości potencjałów militarnych to w gruncie rzeczy pułapka: „W rzeczywistości, biorąc pod uwagę kulturę militarną tego narodu oraz podjęte już wytężone wysiłki, aby przygotować niemiecki przemysł zbrojeniowy na remilitaryzację, nie będzie żadnej równości, ale bardzo wyraźna przewaga Niemiec”[36]. Ale czy była jakakolwiek alternatywa dla prób osiągnięcia porozumienia z Hitlerem, zanim rozpoczęty przez Niemcy bezprawny proces remilitaryzacji zupełnie wymknie się spod kontroli? Goebbels twierdził później, że jedyne rozsądne rozwiązanie, jakie mógł zaakceptować premier Francji, polegało na tym, by przycisnąć Hitlera zaraz, jak tylko doszedł do władzy, powołując się na Mein Kampf jako dowód jego agresywnych zamiarów[37]. Analiza ta opierała się jednak na licznych przypuszczeniach: po pierwsze, że Francuzi w ogóle przeczytali Mein Kampf; po drugie, że słowa Hitlera potraktowali poważnie; wreszcie, że w razie konieczności byli gotowi powstrzymać niemieckie zbrojenia siłą. Tymczasem w rzeczywistości niewiele z tych przypuszczeń miało jakiekolwiek podstawy.
Pierwsze francuskie wydanie Mein Kampf ukazało się w 1934 roku, ale zaledwie kilka miesięcy później Hitler wygrał proces sądowy i książka została wycofana z rynku. Angielski przekład został wydany rok wcześniej w Stanach Zjednoczonych, lecz usunięto z niego najbardziej kontrowersyjne fragmenty, włącznie z wezwaniem Hitlera do „zniszczenia” Francji jako koniecznego warunku ekspansji Niemiec na wschód[38]. Francuski wywiad zapoznał się z oryginalnym wydaniem Mein Kampf i już w 1932 roku ostrzegał, że celem Hitlera jest unicestwienie Francji i dominacja w Europie. Mimo to francuski ambasador w Berlinie miał do publikacji Hitlera ambiwalentny stosunek. Choć François-Poncet, który mówił płynnie po niemiecku i przeczytał książkę, rozumiał, że „pacyfizm Hitlera jest względny, tymczasowy i warunkowy”, sam nie mógł się zdecydować, czy uznać Mein Kampf za plan dla rządów Hitlera czy też za przebrzmiałe perory młodego podżegacza[39]. W zasadzie skłaniał się ku temu drugiemu.
Dla polityków francuskich debata ta miała w większości charakter akademicki. Niewielu z nich przeczytało książkę, a jeszcze mniej było gotowych rozważyć rozwiązanie militarne. Próbowano już tego w 1923 roku, kiedy w reakcji na niewywiązywanie się przez Niemcy ze spłat reparacji wojennych premier Raymond Poincaré polecił francuskiemu wojsku zająć Zagłębie Ruhry. Tym samym ściągnął na Francję powszechne potępienie i w dużym stopniu przyczynił się do wzbudzenia współczucia dla Niemiec. Dziesięć lat później Niemcy nie były już państwem wyniszczonym, a Poincaré nie pełnił funkcji premiera Francji. Jego następca, Édouard Daladier, musiał działać w ramach ograniczeń olbrzymiego deficytu budżetowego i konieczności utrzymania poparcia Partii Socjalistycznej. Żadna z tych okoliczności nie pozwalała mu myśleć o rozpoczęciu wojny prewencyjnej ani wyścigu zbrojeń. Dlatego też w marcu 1933 roku Francuzi niechętnie przystali na plan Brytyjczyków, żeby ograniczyć liczebność armii kontynentalnych do 200 tysięcy żołnierzy. Niemcy miały tym samym podwoić liczebność Reichswehry, a Francuzi zostali zmuszeni do okrojenia swoich batalionów. Tak dalekie skutki niósł ze sobą „plan MacDonalda”. Hitler nigdy nie miał zamiaru ograniczać się do zbrojeń wynikających z konwencji, a francuskie naciski na prowadzenie kontroli i inspekcji dostarczyły mu pretekstu do zerwania negocjacji. W sobotę 14 października 1933 roku – w pierwszy ze swoich weekendowych zamachów stanu – Hitler ogłosił, że Niemcy wycofują się nie tylko z konferencji w sprawie rozbrojenia, ale również z członkostwa w Lidze Narodów.
Opinia międzynarodowa była zszokowana i rozsierdzona. Francuzi uważali, że ich nieufność miała podstawy, Brytyjczycy zaś odczuli, że ich dobre intencje obróciły się przeciwko nim. Pomimo furiackiego zachowania Niemiec, w polityce brytyjskiej nie nastąpiła żadna zmiana. W lipcu Horace Rumbold zakończył misję ambasadora w Berlinie. Miał sześćdziesiąt cztery lata – osiągnął zatem wiek emerytalny – ale i tak wydawało się dziwne, że rząd brytyjski postanowił zmienić konia podczas przeprawy przez rzekę. Nowy ambasador, sir Eric Phipps, był spostrzegawczy i błyskotliwy. Kiedy Hermann Göring, minister lotnictwa Rzeszy i osoba numer 2 w nazistowskiej hierarchii, wkrótce po „nocy długich noży” (w trakcie której zamordowano wielu wysokich rangą funkcjonariuszy partyjnych) spóźnił się nieco na kolację, przeprosił, wyjaśniając, że przebywał na polowaniu. „Mam nadzieję, że na zwierzęta”[40] – odparł Phipps. Pomimo niesmaku, jaki odczuwał wobec nazistów, Phipps reprezentował stanowisko rządu, zgodnie z którym nie było innego wyjścia, jak tylko próbować przyciągnąć Hitlera z powrotem do stołu negocjacji. „Nie możemy postrzegać go wyłącznie jako autora Mein Kampf – napisał w listopadzie 1933 roku – ponieważ w takim razie należałoby zgodnie z logiką przyjąć strategię wojny »prewencyjnej«, ale nie możemy też sobie pozwolić na to, by go ignorować. A zatem, czy nie byłoby wskazane spróbować wkrótce skrępować tego straszliwie dynamicznego człowieka?”[41].
Sytuacja w Niemczech z pewnością wciąż się zmieniała i nie tylko Foreign Office podejmowało wysiłki, by ją zrozumieć. Przez cały rok 1933 wielu polityków, dziennikarzy, urzędników i osób prywatnych podróżowało do Niemiec, by na własne oczy zobaczyć toczącą się tam rewolucję. Wśród nich był dziennikarz Vernon Bartlett, który kupił składany kajak i popłynął nim w dół Renu, a także Mozelą i Izarą. Rezultatem tej podróży była opublikowana jesienią tego roku książka Nazi Germany Explained [Nazistowskie Niemcy objaśnione]. Jako liberał i zagorzały pacyfista Bartlett nie żywił najmniejszych złudzeń co do charakteru nowej władzy w Niemczech, przewidując, że antyżydowska kampania będzie kontynuowana, ponieważ przywódcy nazistowscy zagorzale wierzą w potęgę rasy „aryjskiej”. Dość jednak lekceważąco traktował Mein Kampf i uważał, że w sumie Hitler wcale nie chce wojny. „Jeśli należycie zrozumiałem ideę narodowego socjalizmu – napisał Bartlett – podbój terytoriów przestał odgrywać ważną rolę”[42].
Kolejnym gościem w Niemczech był sekretarz Rady Ministrów sir Maurice Hankey. Dał się poznać jako niezwykle pracowity i utalentowany administrator, który nie miał skłonności do fantazjowania. (Najbardziej ludzkie, co major Henry Pownall, zastępca sekretarza Komitetu Obrony Imperium, usłyszał z jego ust, było to: „Światowa Konferencja Gospodarcza i Rada Ministrów ni cholery mnie nie obchodzą, chcę dostać filiżankę herbaty, ale migiem”[43]). W sierpniu 1933 roku Hankey postanowił wybrać się z żoną do Niemiec w ramach podróży służbowej połączonej po części z wypoczynkiem. Spędziwszy kilka dni na pieszych wycieczkach po Szwarcwaldzie, państwo Hankeyowie byli między innymi świadkami wielkiej parady tysięcy nazistów z pochodniami, „ubranych niemal bez wyjątku w mundury, z orkiestrami dętymi, bębnami, piszczałkami, trąbkami, śpiewem i tym podobnymi atrakcjami”. Na Hankeyu wrażenie wywarły zwłaszcza niemieckie organizacje młodzieżowe, które „najwyraźniej werbowano, sformowano i w jakimś sensie poddawano dyscyplinie na wzór sił nazistowskich”. „Jeśli Niemcy zamierzają się zbroić na nowo – pisał w sprawozdaniu – nie mogły zrobić bardziej efektywnego pierwszego kroku”[44].
Podobna myśl przyszła do głowy pewnemu młodemu szkockiemu parlamentarzyście z Partii Konserwatywnej. Bob Boothby był przystojny, utalentowany i pewny siebie. W wieku dwudziestu czterech lat został wybrany do Izby Gmin z Aberdeen i choć nie wiedział zupełnie nic o rolnictwie, nie wspominając o rybołówstwie, z entuzjazmem zajął się tymi najważniejszymi dla swoich wyborców zagadnieniami. Gdy pewnego dnia premier Stanley Baldwin wszedł na salę obrad i ujrzał Boothby’ego perorującego z typową dla siebie żarliwością, przystanął, po czym mruknął pod nosem: „Ten znowu o tych śledziach!”, i obrócił się na pięcie[45]. Boothby uwielbiał podróżować i odwiedzał Niemcy co roku w latach 1925–1933, często pielgrzymując do Bayreuth, by słuchać dramatów muzycznych Richarda Wagnera. W styczniu 1932 roku gościł w Berlinie z serią wykładów na temat kryzysu gospodarczego, kiedy Hitler, który nie był jeszcze kanclerzem, poprosił o spotkanie. Boothby’ego zaprowadzono do pokoju w hotelu Esplanade, tam na nogi poderwał się „niski, ciemny, szczupły człowiek z małym wąsikiem i przejrzystymi błękitnymi oczami”, trzasnął obcasami i wyciągnąwszy do góry ramię, wykrzyknął: „Hitler!”. Znany z szelmowskiego charakteru brytyjski parlamentarzysta, nie wahając się ani chwili, także strzelił obcasami, zasalutował i wykrzyknął: „Boothby!”[46]. W trakcie rozmowy, która później się wywiązała, Boothby zapytał Hitlera o Żydów i otrzymał cierpkie zapewnienie, że „nie będzie żadnych pogromów”. Kiedy jednak w następnym roku ponownie przyjechał do Niemiec, z niepokojem odkrył, że w pobliżu różnych miejscowości znajdują się tabliczki z napisem „Żydom wstęp wzbroniony”, wszędzie widać swastyki, a Bayreuth „zamieniło się bądź też zostało fałszywie przekształcone w nazistowskie sanktuarium”[47]. Boothby wyjechał z przekonaniem, że Niemcy szykują się do wojny i w październiku 1933 roku wygłosił do swoich wyborców z hrabstwa Aberdeen pierwsze z serii przemówień ostrzegających przed nazistami. Niemcy „ogarnęło coś na kształt wojennej gorączki”, oznajmił. Niebawem uzbroją się na nowo i osiągną pozycję pozwalającą zagrozić pokojowi w Europie. W tych okolicznościach kwestią zasadniczą było, żeby Wielka Brytania zapewniła sobie natychmiast „siły zbrojne potrzebne do obrony własnego kraju oraz prowadzenia polityki zagranicznej”[48].
Boothby nie był osamotniony. Jeszcze jeden polityk, o wiele słynniejszy od Boothby’ego i obdarzony niezrównanym talentem oratorskim, doszedł do przekonania, że nazistowskie Niemcy – choć od zdobycia władzy przez Hitlera sam nie przebywał w Niemczech – stanowią duże niebezpieczeństwo, a Wielka Brytania jest niedostatecznie przygotowana na spotkanie z tym nowym zagrożeniem. Ale gdy Boothby znajdował się na fali wznoszącej, kariera tego drugiego zdawała się zmierzać ku schyłkowi.
PRZYPISY
WSTĘP
PROLOG
I. EKSPERYMENT Z HITLEREM