Hotter Than Hell - Ida Nakielska - ebook + audiobook + książka

Hotter Than Hell ebook i audiobook

Ida Nakielska

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Historia z motywem friends to lovers! 

 

Osiemnastoletnia Mia Jones wiodła beztroskie życie nastolatki. Nie miała pojęcia, że wkrótce jej rzeczywistość zmieni się w totalny rollercoaster. 

 

Jedno wydarzenie pociągnęło za sobą całą falę nieszczęść, sprawiając, że dziewczyna zaczęła obawiać się o własne życie. Dodatkowo do jej świata wkroczył wcielony diabeł – Dean Carter.

 

Chłopak jest tak samo przerażający jak intrygujący. Mia nie wie, czy powinna pozwolić mu się do siebie zbliżyć i zaryzykować, że spłonie, czy uciekać gdzie pieprz rośnie. Jednak być może nie będzie miała wyboru, bo w świecie obracającym się w totalną ruinę, prawdziwy przyjaciel jest na wagę złota. 

 

Nawet jeżeli poprowadzi ją do samego piekła.

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                          Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 548

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 50 min

Lektor: Agnieszka Baranowska
Oceny
4,3 (125 ocen)
75
25
15
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Modlitwa

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️❤️💜💜
00
wiktoriape

Nie oderwiesz się od lektury

.
00
Agnieszka8823

Nie oderwiesz się od lektury

ksiazka super szybko się czyta. Bardzo mi się podobała
00
Lidiria

Całkiem niezła

Może być
00
aspia

Całkiem niezła

Klasyczna młodzieżówka, ale chyba też pisana przez bardzo młoda osobę.
00

Popularność




Copyright ©

Ida Nakielska

Wydawnictwo NieZwykłe

Oświęcim 2024

Wszelkie Prawa Zastrzeżone

All rights reserved

Redakcja:

Katarzyna Moch

Korekta:

Karina Przybylik

Karolina Piekarska

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Przygotowanie okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

Numer ISBN: 978-83-8362-406-8

ROZDZIAŁ 1

Mia Jones

Naciągnęłam rękawy bluzy, by ukryć w nich zmarznięte dłonie. Było mi okropnie zimno, a to przez to, że zdecydowałam się nie brać ze sobą kurtki. Była już połowa października, a ja nadal byłam umysłem na wakacjach. Chociaż uwielbiałam każdą porę roku na swój sposób, to trudno mi było rozstać się z latem. Moim ulubionym zajęciem był wypoczynek, z którego niełatwo było mi zrezygnować na rzecz jesieni, a co za tym szło – szkoły.

Szłam przed siebie ze słuchawkami w uszach, modląc się, żeby na mojej drodze pojawił się już szyld z napisem „Seattle Coffee Works”. Umówiłam się z Bonnie na kawę, ale byłam w stu procentach pewna, że swoją obecnością zaszczyci nas również Alec. Ten wybuchowy duet to dwójka moich najlepszych przyjaciół. Gdy byłam młodsza, uważałam poświęcenie własnego szczęścia na rzecz bliskich za głupotę, bo każdy człowiek wydawał się wtedy samolubny, a przynajmniej tak to widziałam. Szybko jednak zrozumiałam, że sama byłabym skłonna rzucić wszystko w cholerę, byleby zapewnić im to, na co szczerze zasługiwali. Nawet jeśli musiałabym wyrzec się własnego nazwiska.

Gdy zbliżałam się już do celu, poprawiłam długie włosy w odcieniu ciemnego blondu, które jak na złość ciągle leciały mi na twarz, a potem szarpnęłam za kabel od słuchawek, by wyjąć je z uszu. Schowałam je do kieszeni bluzy, spoglądając do wnętrza kawiarni przez okno. Niemal od razu zlokalizowałam swoich przyjaciół, którzy siedzieli w tym samym miejscu, co zwykle. Ich rozmowa wyglądała na raczej energiczną, a na ich twarzach malowały się szerokie uśmiechy. Nie wiem, skąd oni brali tyle energii. Ja po dzisiejszym dniu byłam absolutnie wykończona, bo wpadłam na głupi pomysł, żeby tym razem postarać się na lekcji wychowania fizycznego. Ostatni raz takie wyskoki, ostatni.

Przekroczyłam próg kawiarni w towarzystwie dźwięku zawieszonego nad drzwiami dzwonka. Podeszłam do tych, delikatnie ujmując, spierdolin umysłowych, zajmując wolne miejsce obok Aleca i przy okazji kradnąc czekoladowe ciastko z jego talerza.

– Mam świetną nowinę! – pisnęła zadowolona Bonnie, nie dając mi nawet szansy, by się przywitać, a ja wymieniłam porozumiewawcze spojrzenia z Shawem, rozkoszując się smakiem ciastka.

– Z pewnością – wymamrotałam sarkastycznie pod nosem, co sprawiło, że dziewczyna uniosła ostrzegawczo brew.

– Matt robi imprezę w piątek, a my się na nią wybieramy. – Jej baczny wzrok padł teraz na mnie, podkreślając tym samym, do kogo głównie kieruje swoją wypowiedź. – To będzie impreza roku.

Chłopak mojej najlepszej przyjaciółki, Matt Miller, był najbardziej znany z tego, w jakim towarzystwie się obracał, oraz z faktu, że grał w licealnej drużynie koszykarskiej, która osiągała całkiem wysokie wyniki w rankingu licealnym Seattle. Osobiście nie przepadałam za chłopakami z drużyny, mając gdzieś z tyłu głowy ten mocno zakorzeniony stereotyp sportowca. Oczywiście nie każdy z zawodników był pozbawiony piątej klepki, ale wyjątków była garstka. Gdybym mogła, wręczyłabym niektórym statuetkę za najwybitniejszy debilizm. Jednak mimo okoliczności lubiłam Matta. Był nawet zabawny, a przede wszystkim traktował moją przyjaciółkę jak najświętszą z bogiń, co było dla mnie tak naprawdę najważniejsze. W moim przekonaniu czyny zawsze były ważniejsze od słów.

Bonette Lee była słynną imprezowiczką, która nigdy nie miała dość. Czasami zastanawiałam się, czy ta dziewczyna nie posiada przypadkiem dwóch organizmów, z których czerpie energię. Nie znosiła swojego pełnego imienia, więc często mówiłam do niej po nazwisku. Gdy byłyśmy świeżo upieczonymi nastolatkami, zaczęłyśmy oglądać serial Pamiętniki Wampirów, gdzie jedna z bohaterek nosiła imię Bonnie. Ten pseudonim przyjął się niemal od razu, pasując do mojej przyjaciółki jak ulał. Była bardzo otwarta i kochała przygody, podczas gdy ja doceniałam spokój. Oczywiście uwielbiałam czuć we krwi adrenalinę, ale moim problemem było to, że ludzie często mnie drażnili. Nie miałam oporów, jeśli chodziło o wyrażanie opinii lub o jawne zwracanie uwagi, gdy coś mi nie pasowało. Nie każdemu podobała się szczerość czy też sarkazm, jakimi się posługiwałam. Ja osobiście miałam to głęboko w poważaniu, a Bonnie zazwyczaj była tą, która łagodziła sytuacje. Gasiła ogień, który po sobie zostawiałam.

– Czy do ciebie nie dociera, kiedy mówię, że muszę zrobić sobie przerwę od imprezowania? – westchnęłam dramatycznie, krzyżując ręce na brzuchu. – Ostatnio było tego zdecydowanie za dużo.

Na moment wróciłam myślami do najgorszego kaca, jakiego miałam w życiu, a który miał miejsce niespełna tydzień temu. Na to wspomnienie aż ścisnął mi się żołądek. Okropność.

– Och, przestań – wtrącił się Alec, co sprawiło, że momentalnie obróciłam głowę w jego stronę. – Oboje dobrze wiemy, że tak tylko mówisz, a i tak zamierzasz się wybrać. Czekasz tylko, aż użyjemy miliona argumentów, a wtedy pokażesz, jaka dobra z ciebie przyjaciółka, i z łaską się zgodzisz – fuknął pod nosem, wyzywająco na mnie patrząc.

Otworzyłam szeroko usta, czując się brutalnie zdemaskowana. Lata znajomości czasem wcale się nie opłacały. Na przykład w takim momencie jak teraz, kiedy okazywało się, że moi przyjaciele znali wszystkie moje strategie i cała zabawa szła na marne.

– Beznadzieja. Znasz mnie za dobrze – żachnęłam się, następnie jęknęłam z irytacją: – To o której mamy być na miejscu? – poprawiłam się na krześle, obserwując, jak uśmiech na twarzy mojej przyjaciółki się poszerza.

– W sumie to zaraz się dowiemy. – Dziewczyna spojrzała na srebrny zegarek na swoim nadgarstku. – Matt i Dean powinni już tu być. Oczywiście muszą się spóźniać, jak to faceci.

Nie mogłam nie przewrócić oczami, kiedy wspomniała o Deanie. Tak, Dean Carter. Mój wnerwiający sąsiad, który stał na czele osławionej drużyny koszykarskiej, a numer, jaki nosił na plecach, widniał na prawie każdej szkolnej ścianie. Chyba przez to był taki arogancki, a wręcz obudził się w nim jakiś chory syndrom wyższości. Czasem nie dało się z nim normalnie porozmawiać, a do tego rzucał jakimiś głupimi aluzjami, które nawet nie były zabawne. Nie wiedziałam, co o nim myśleć, więc wolałam nie myśleć o nim wcale.

– Już nie dramatyzuj. – Bon, widząc moją reakcję, posłała mi karcące spojrzenie, które rzecz jasna zignorowałam.

Chwilę później pojawiła się przede mną kelnerka z filiżanką kawy. Przez moment byłam zdezorientowana, ale okazało się, że Alec złożył zamówienie, zanim przyszłam, bo, jak to stwierdził, zna mnie na wylot. Cóż, miał rację. Moja miłość do kofeiny była naprawdę wielka. Czasem zastanawiałam się, czy będę w stanie pokochać kogoś tak bardzo jak ten napój.

Popijałam kawę, podczas gdy Lee wpadła w jakiś dziwny trans, bez przerwy nawijając o kimś z przeciwnej klasy. Czekałam, aż skończy się produkować, w czym pomógł mi zbliżający się do naszego stolika Matt. Dzięki Bogu, bo jak jeszcze raz usłyszę, co zrobiła Sydney z trzeciej klasy, to uderzę głową o stolik. Miller oparł dłonie o krzesło swojej dziewczyny i nachylił się, by ją pocałować, tym samym ją uciszając. Kochałam tę dziewczynę, naprawdę, ale nie do końca interesowało mnie, co inni robili w życiu. Nie byłam fanką sensacji, czego nie mogłam powiedzieć o Bonnie.

– Jak tam samopoczucia? – Miller poruszył brwiami, zajmując miejsce obok dziewczyny.

– Było fajnie, ale przyszedłeś – oznajmiłam, na co chłopak szeroko się uśmiechnął.

Bardzo lubiłam mu dogryzać, w razie gdyby czuł się zbyt komfortowo w moim towarzystwie. Wiedział, że w pełni akceptowałam fakt, że był z moją najlepszą przyjaciółką, ale żeby było interesująco, od czasu do czasu chciałam, żeby zastanawiał się, czy faktycznie tak było. Na moje nieszczęście rozszyfrował moją strategię, ale przynajmniej moje dzienne zapotrzebowanie na dogryzienie komuś było regularnie zaspokajane.

– Czyli widzę, że wszystko w normie. – Chłopak wygodniej się rozsiadł, przeczesując włosy ręką. – W piątek zaczynamy koło ósmej. Jak się domyślam, Bon wspominała wam o imprezie.

– Tak, przyjdziemy. – Alec nachylił się nieco do przodu, tym samym opierając łokcie o stolik.

– Nie widzę innej opcji. – Matt parsknął krótko pod nosem, na co pokręciłam lekko głową.

A potem przerwało nam szuranie krzesła. Podniosłam wzrok znad filiżanki, by zaraz spojrzeć na Deana Cartera, który właśnie zaszczycił nas swoją obecnością. Patrzył ciemnymi oczami na swojego przyjaciela. Ciemnobrązowe włosy jak zwykle miał roztrzepane, a wyraz twarzy chłodny i obojętny. Zupełnie jakby był znudzony każdą czynnością, jaką wykonywał i jaką zdążył zaobserwować. Miał na sobie czarną bluzę Nike z kapturem i tego samego koloru dżinsy. Mogłam wyraźnie zobaczyć zarys jego szczęki i delikatnie wystające kości policzkowe, które jak na złość współgrały z pełnymi ustami i gęstymi, równymi brwiami. Ten chłopak naprawdę był diabelnie przystojny, ale to nie zmieniało faktu, że jego wygląd gryzł się z osobowością.

Matt nieco się wyprostował i wyciągnął rękę w jego stronę, by zaraz zbić z nim piątkę. Dean usiadł na krześle, które dzieliło mnie i Millera, a potem bez chociażby głupiego gestu przywitania rozpoczął rozmowę o treningu koszykówki ze swoim przyjacielem, całkowicie nas przy tym zlewając. Nie powiedział ani słowa, a jedynie wygodnie się rozsiadł i zaczął wysysać całą dobrą atmosferę. Jego wzrok nawet na sekundę nie spoczął na kimś innym. Bon wyjęła telefon i prawdopodobnie zaczęła przeglądać Instagram, podczas gdy Alec bawił się rogiem serwetki. Starałam się utrzymać język za zębami, ale po kilku minutach zwyczajnie zwątpiłam i odłożyłam filiżankę kawy na porcelanowy talerzyk odrobinę mocniej, niż się spodziewałam.

– Nie wiem, czy wiesz, ale nie jesteś sam przy stole. – Przekręciłam głowę w stronę Cartera, uważnie obserwując jego zarysowany profil.

Alec kopnął mnie pod stołem w tym samym czasie, co Bonnie, ale ja pozostałam niewzruszona. Nie wiem, dlaczego zachowywali się, jakbym zrobiła coś złego. Powinni być już przyzwyczajeni do tego, że nigdy nie siedziałam cicho, kiedy coś mnie irytowało. Poza tym chciałam tylko zwrócić mu uwagę, więc nie rozumiem, skąd ta nagła panika z ich strony. Wszyscy jesteśmy ludźmi. Nie widzę powodu, dla którego mamy się nie szanować.

Nie czekałam długo, bo zaraz pewne brązowe tęczówki spotkały się z moimi oczami. Jego zblazowany wyraz twarzy zdecydowanie do niego pasował, ale jednocześnie irytował, emanując arogancją i cynizmem.

– Do mnie mówisz? – Dean zmrużył lekko oczy, a głowę przekręcił w bok, żeby mógł lepiej mi się przyjrzeć.

– Nie, do krzesła na którym siedzisz – rzuciłam z ironią, przewracając przy tym oczami. – Kultura wymaga chociażby się przywitać, nie sądzisz?

Delikatnie wykrzywił usta w uśmiechu, kiedy przysunął krzesło bliżej mnie, by zaraz nachylić się w moją stronę. Ten gest sprawił, że musiałam trochę odchylić głowę, bo był zbyt blisko, a ja nie lubiłam, kiedy ktoś przekraczał w ten sposób moje granice. Tym bardziej że aktualnie nie byłam do niego przyjaźnie nastawiona.

– Tak bardzo pragniesz mojej uwagi, Mia? – Brew zaczepnie mu drgnęła, a jego łokieć spoczął na oparciu mojego krzesła. – Proszę, jestem do twojej dyspozycji.

Ten chłopak nie miał pojęcia o przestrzeni osobistej, nie wspominając już o tym, że robił to wszystko tylko po to, by bardziej mnie rozdrażnić. Czyli w sumie nic nowego.

– Boże, wyluzuj. – Położyłam dłoń na jego szczęce i delikatnie odsunęłam jego twarz od swojej. – Wiem, że w swojej główce pewnie jesteś najważniejszy, ale chyba najwyższa pora zacząć odróżniać jawę od snu, nie sądzisz?

Posłałam mu sztuczny uśmiech, na co chłopak zmarszczył brwi, a jego szczęki mocno się zacisnęły. Najwyraźniej nie spodobało mu się to, co powiedziałam, ale to nie był mój problem. Nie urodziłam się po to, by zadowalać ludzi.

– Aha, i mógłbyś…? – Machnęłam ręką, dając mu znak, by zwiększył między nami odległość.

Carter rozciągnął usta w średnio przyjemnym uśmiechu, a potem przysunął twarz jeszcze bliżej mnie. Mieliśmy dzisiaj dzień na opak czy co?

– Lubisz mówić, co, Jones? – Jego twarz spoważniała w sekundzie, kiedy nasze tęczówki się spotkały, kontrastując z jego wcześniejszym półuśmiechem. – Po to masz ząbki, żeby trzymać za nimi język.

Rozciągnęłam usta w uśmiechu, a zaraz potem przekręciłam lekko głowę, powtarzając jego wyraz twarzy.

– Nie wiem, czy wiesz, ale podczas mówienia język nie wychodzi poza zęby, więc trzymam go dokładnie tam, gdzie powinnam. – Uniosłam hardo głowę, po czym odsunęłam się od chłopaka na bezpieczną odległość.

Chwyciłam filiżankę i upiłam łyk kawy. Czułam na sobie wzrok Deana, ale postanowiłam to zignorować. Atmosfera nieco stężała, z czego czerpałam ogromną satysfakcję. W odróżnieniu od pozostałych wcale nie czułam się niekomfortowo.

– Więc kto tak w ogóle załatwia alkohol na tę imprezę? – Bonnie zmieniła temat, niezręcznie odchrząkując.

– Ashton. – Siedzący obok mnie idiota wydał z siebie głos.

Zacisnęłam nieznacznie zęby, posyłając spojrzenie przyjaciółce, która już na mnie patrzyła. Obydwie dobrze wiedziałyśmy, jakie nieprzyjemności miałam z tym dupkiem Martinezem. Krew się we mnie gotowała na sam dźwięk tego imienia, już nie wspominając o pokaźnej sumie profanacji w mojej głowie, których zdecydowanie sobie nie szczędziłam.

– Czemu zrobiłaś taką minę? – Miller wbił we mnie spojrzenie, czujniej poprawiając się na swoim siedzeniu.

– Jaką niby? – Skrzywiłam się nieco, udając że nie mam pojęcia, o czym mówi.

– Dobrze wiesz jaką. Znasz Ashtona? – Zmarszczył lekko brwi, patrząc to na mnie, to na Lee.

I takim oto sposobem oczy wszystkich osób siedzących przy stoliku skierowały się prosto na mnie. Poczułam się dziwnie, bo nie byłam fanką takich sytuacji. Czułam się jak aktor na teatralnej scenie. W sumie biorąc pod uwagę okoliczności, to powinnam odwołać się do cyrkowej sceny.

– Tak, znam. – Wzruszyłam obojętnie ramionami, następnie odgarnęłam włosy z twarzy. – Po prostu za nim nie przepadam.

– Czemu? – Miller nie chciał odpuścić, przez co miałam ochotę go udusić.

Ten chłopak nigdy nie potrafił odczytać, kiedy przekracza czyjeś granice.

Z moich ust wydobyło się głośne westchnienie. Stukałam paznokciami o filiżankę, wciąż grając niewzruszoną, chociaż czułam się na siłach rozpętać wojnę.

– To bez znaczenia. Po prostu działa mi na nerwy tak jak wy, kiedy się tak na mnie gapicie – mruknęłam pod nosem, posyłając Millerowi nieco ostrzejsze spojrzenie za tę jego cholerną ciekawość.

Matt uniósł ręce w obronnym geście, w końcu się poddając, i zaraz zmienił temat, wyliczając, kogo zamierza do siebie zaprosić. Ja tymczasem siedziałam ze wzrokiem wbitym w ekran telefonu, w połowie słuchając ich wypowiedzi, a w połowie zagłębiając się we własnych myślach.

Po niezupełnie miłych przejściach z Ashtonem nie byłam za bardzo chętna, by przebywać w jego towarzystwie. Niemal za każdym razem, kiedy się upijał, nie dawał mi spokoju. Na początku traktowałam to jak zwyczajny flirt, a że miałam swoje potrzeby pod wpływem, to nie miałam nic przeciwko temu, by się z nim całować. Nie myślałam o tym, że powinnam być przy nim ostrożna, bo nie traktowałam tego na poważnie. Wystarczyło mi jednak jakieś pięć minut, by zdać sobie sprawę, że popełniłam fundamentalny błąd, pozwalając mu poprowadzić się na piętro. Robił się coraz bardziej natarczywy, a biorąc pod uwagę przewagę fizyczną, ciężko było mi się wydostać z jego objęć. Po kilku nieudolnych próbach w końcu mi się udało, chociaż gdy wychodziłam z tamtego pokoju, nogi mi drżały ze względu na mocno stresującą, o ile nie przerażającą sytuację. Myślałam, że kiedy powiedziałam mu w twarz, że nic z tego nie będzie i dość mocno go popchnęłam, to zrozumie przekaz. Niestety nie zrozumiał, bo na kolejnych kilku imprezach wciąż się do mnie przystawiał, aż w końcu dostał porządnego liścia w twarz. Tego wieczora wróciłam do domu z paroma siniakami.

– Prawda, Mia? – Nagle zostałam wyrwana z zamyślenia. Uniosłam wzrok znad telefonu, którego ekran już dawno zgasł.

Nie miałam pojęcia, o czym rozmawiali.

– Tak – odpowiedziałam, odkładając telefon na stolik przed sobą.

– Nie słuchałaś nas. – Lee stanowczo uniosła brwi, krzyżując szczupłe ramiona na piersi.

– Zaprzeczać nie będę. – Wzruszyłam ramionami, zaciskając usta w wąską kreskę.

Powinni się już do tego przyzwyczaić po tylu latach znajomości. Miałam tendencję do wyłączania się z konwersacji, co zdecydowanie się przydawało podczas rodzinnych kłótni lub zajęć w szkole. Jednak tym razem przyczyną mojego chwilowego amoku nie było zwyczajne znudzenie.

Czasami zwykłe wspomnienie potrafiło zburzyć cały porządek.

ROZDZIAŁ 2

– Wróciłam! – krzyknęłam zaraz po wejściu do domu.

Zdjęłam buty, a klucze wrzuciłam do białego koszyczka, który leżał na półce niedaleko drzwi. Do mojego nosa od razu dotarł piękny zapach świeżo upieczonej tarty jabłkowej, na co mój żołądek wręcz zawołał o deser. Ależ miałam na to ciasto ochotę.

– W samą porę – odezwała się moja mama zaraz po tym, gdy weszłam do kuchni.

Usiadłam na wyspie kuchennej i założyłam nogę na nogę. Dopiero teraz zauważyłam, jak ładnie wyglądała moja rodzicielka. Długie brązowe włosy spięła w elegancki kucyk, a do tego ubrała czarny kombinezon.

– Gdzie się tak wystroiłaś? – Posłałam kobiecie ciekawskie spojrzenie. – Czyżbyś szła na randkę? – Zakryłam usta dłonią, dramatycznie zaciągając się przy tym powietrzem.

Mama od razu odwróciła się w moją stronę, patrząc na mnie ze zrezygnowaniem. Lubiłam się z nią droczyć, o czym doskonale wiedziała. Moja mamuśka regularnie wychodziła na randki i nie ukrywam, że była na nie zapraszana częściej niż ja. Miała już swoje lata, ale prezentowała się jak nastolatka.

Skoro jesteśmy już w temacie rodziców, to mojego taty tak naprawdę za dobrze nie znałam. Wiem tyle, że zostawił nas, jak bodajże miałam pięć lat, a że moja pamięć szwankowała raczej często, to nie byłam w stanie przypomnieć sobie nawet, jak wyglądał. Widziałam go jedynie na zdjęciach. Według mamy jest kimś ważnym w Nowym Jorku, ale z tego, co wiem, wynika, że nie założył rodziny. Podobno odziedziczyłam po nim brązowe oczy i upór. Ta informacja nie była mi potrzebna do życia, chociaż moja rodzicielka lubiła to powtarzać. Nie byłam z nią w jakichś mocno przyjacielskich stosunkach, ale uważałam ją za dosyć wyluzowaną kobietę, dlatego przeważnie nie narzekałam na sytuację w domu. Było po prostu zwyczajnie i dobrze. Bez zbędnych ekscesów.

– Idę na spotkanie biznesowe, nie dopowiadaj sobie. – Katherine przewróciła oczami.

Ten nawyk za to odziedziczyłam po niej.

– Ciasto jest jeszcze ciepłe, ale możesz już sobie wziąć. – Mama zabrała torebkę z krzesła, po czym zawiesiła ją sobie na ramieniu. – Powinnam wrócić za kilka godzin.

– Okej. – Zeskoczyłam z wyspy kuchennej i udałam się w stronę blatu, gdzie mama zostawiła tartę.

Kilka sekund później usłyszałam, jak drzwi się zamykają, co oznaczało, że już wyszła. Nałożyłam sobie kawałek wypieku na talerz, a w międzyczasie wrzuciłam woreczek herbaty do mojego ulubionego beżowego kubka. Dzisiejszy wieczór był dosyć chłodny, dlatego wyjątkowo zrezygnowałam z kawy. Za to żeby urozmaicić napój, dodałam do niego odrobinę miodu, imbiru i pomarańczy. Kiedy skończyłam wszystko przygotowywać, wzięłam naczynia i ruszyłam do swojego pokoju. Mama zawsze na mnie krzyczała, bo wieczorem nie chciało mi się ich sprzątać. Znosiłam je na dół dopiero rano, zazwyczaj zaraz po tym, jak kobieta kończyła wyjmować  naczynia ze zmywarki.

Cóż, nikt nie mówił, że życie będzie łatwe, a już na pewno nie z nastolatką pod dachem.

Usadowiłam się wygodnie na łóżku i zabrałam za jedzenie ciasta. W międzyczasie położyłam też laptopa na kolanach, by włączyć na nim kolejny odcinek Supernatural. W sumie nie wiem, co było w tym momencie bardziej smakowite. Mój posiłek czy Dean Winchester.

Postanowiłam porzucić przemyślenia w tym temacie, rozkoszując się przyjemnym wieczorem. Od zawsze tak się resetowałam. Dobre jedzenie, ciepły napój i aktualnie ulubiony serial. Te trzy rzeczy plus moje wygodne łóżko i ciepły koc były częścią mojej codziennej rutyny, z której nigdy nie byłabym w stanie zrezygnować. Czułam się wtedy tak cholernie dobrze. Rzeczywistość schodziła na drugi plan, a moje ciało i umysł były na wakacjach. Niestety przyjemność sprawiały mi jedynie rzeczy, które nie miały nic wspólnego z moim prawdziwym życiem, a takie, które sprawiały, że o nim zapominałam. To smutne, że odczuwałam taką pustkę już w wieku osiemnastu lat. Może dlatego tak bardzo lubiłam imprezować? Alkohol sprawiał, że wszystkie codzienne troski odchodziły w niepamięć i liczyła się jedynie dobra zabawa. W dzisiejszym świecie byliśmy zmuszeni dorastać bardzo szybko. Życie dla nikogo się nie zatrzymywało. Na nikogo nie czekało. Utarte stereotypy i narzucone tempo często plątały nam nogi. Dobrze o tym wiedziałam, bo już nieraz przez to upadłam. Nie zawsze dawałam radę, ale w duchu po stokroć sobie dziękowałam, że mimo tych wszystkich przeciwieństw losu ja nadal potrafiłam wstać i iść dalej. Czasem zastanawiałam się, skąd brałam na to wszystko siłę. Chyba wciąż miałam nadzieję, że wszystko w końcu się ułoży, bo przecież byłam jeszcze nastolatką. Nie widziałam wiele, a przeżyłam jeszcze mniej. Było za wcześnie, żeby się skreślić i z góry założyć, że nie uda mi się osiągnąć tego, o czym zawsze marzyłam, a przynajmniej tak sobie wmawiałam, żeby całkiem się nie załamać.

Bo czasem jeden mały płomyk potrafił spalić miasto.

***

Przeciągnęłam się na łóżku niczym kot, głośno ziewając w akompaniamencie moich strzelających kości. Nie potrafiłam zmusić się do chociażby otwarcia oczu, ale na szczęście miałam jeszcze trochę czasu, zanim mój budzik zacznie dzwonić. Cóż, przynajmniej tak wywnioskowałam, bo jeszcze go nie słyszałam. Naciągnęłam na siebie pościel, mocniej wtulając się w miękką poduszkę. Dosłownie w tym samym momencie otworzyły się drzwi od mojej sypialni, na co lekko się wzdrygnęłam, a zaraz moim oczom ukazała się mama. Mogłaby nauczyć się pukać, no chyba że chce żebym zeszła na zawał. Spojrzała na mnie i od razu zmarszczyła brwi.

– Czemu nie poszłaś do szkoły? – zapytała, dziwnie na mnie patrząc.

– Zaraz się zbieram. Czemu weszłaś bez pukania? – mruknęłam pod nosem, przekręcając się na materacu.

– Przyszłam po naczynia, a poza tym, moja droga, lekcje zaczynasz za dziesięć minut. – Kobieta oparła ręce na biodrach, a ja od razu zerwałam się z miejsca, po omacku szukając swojego telefonu, który musiał leżeć gdzieś na łóżku.

– Co?! – krzyknęłam, kiedy mój wzrok spoczął na godzinie wyświetlającej się na ekranie urządzenia.

Była siódma pięćdziesiąt, a mój budzik był wyłączony. Dlaczego tak często mi się to przytrafiało? Potrafiłam na wpół śpiąca wyłączyć budzik i potem nawet tego nie pamiętać. Nie pozostało mi nic innego, tylko pogratulować samej sobie.

– Pospiesz się! – Mama podniosła na mnie głos, po czym wyszła z pokoju.

Mogłaby zaproponować mi podwózkę czy coś, ale nie, bo po co. Niech się tylko potem nie czepia, że muszę zostawać po lekcjach albo że dostałam kolejną uwagę.

W ekspresowym tempie wybrałam numer Aleca, włączając go na tryb głośnomówiący. Wyjęłam z szafy dżinsy z dziurą na kolanie i zwykłą czarną bluzkę z długim rękawem, po czym rzuciłam je na łóżko.

– Niech zgadnę. Będę najcudowniejszym facetem na ziemi, jeśli tylko przyjadę po twój leniwy tyłek? – usłyszałam zachrypnięty głos dobiegający z urządzenia, kiedy prawie potknęłam się przez spodenki od piżamy, które właśnie zdejmowałam.

– Dokładnie tak! – krzyknęłam, wciągając na siebie dżinsy.

– Będę za pięć minut. – Po tych słowach od razu się rozłączył, a ja głośno odetchnęłam.

W sumie to w niecałe dwadzieścia minut mogłabym dojść do szkoły na piechotę, ale jeszcze nigdy tego nie praktykowałam. Nie byłam aż taka szalona.

Szybko włożyłam stanik i bluzkę, a potem pobiegłam do łazienki, by nałożyć makijaż. Nie miałam czasu na nic więcej niż korektor i tusz do rzęs, ale w sumie i tak nie czułam dzisiaj weny na malowanie się. Sprawnie rozczesałam proste włosy i wróciłam do pokoju, żeby pozbierać resztę rzeczy. Działałam na najwyższych obrotach, co chwilę potykając się o własne stopy. Gdyby nie to, że był październik, a ja zostawałam po lekcjach już pięć razy, to pewnie tak bym się nie spieszyła. Nie miałam jednak ochoty znowu zostawać w tej durnej placówce po godzinach. Czasami wystarczyło mi tam dziesięć minut, a wrażeń miałam na najbliższy miesiąc. Wolałam nie testować swoich granic.

Kiedy wybiegłam z domu, na podjeździe stało już dobrze mi znane grafitowe BMW, którym zawsze jeździł mój przyjaciel. Uderzył mnie poranny, jesienny chłód, ale nie miałam czasu wkładać kurtki. Szybko zajęłam miejsce pasażera, witając się z Alekiem.

– Wyrobiłaś się, ale to dlatego, że ja się spóźniłem – oznajmił, powoli ruszając z podjazdu. – Ciesz się, że mamy razem biologię, a nauczycielka mnie lubi. Dzięki temu nam się upiecze.

– Do czegoś się jednak przydajesz – odetchnęłam głośno, a moja klatka piersiowa szybko się unosiła, bo, cholera, trochę się zmęczyłam.

Kiedyś dochodziłam do siebie przez dziesięć minut, bo weszłam po schodach na trzecie piętro i złapałam niemal śmiertelną zadyszkę. Powinnam popracować nad kondycją i naprawdę zrobiłabym to, gdyby nie wymagało to regularnego wysiłku fizycznego. Takie ekscesy nie są dla mnie. Zdecydowanie wolę spać.

– Tak, bo wcale nie jestem do twoich usług dwadzieścia cztery godziny na dobę – mruknął Shaw z udawanym oburzeniem.

– Też cię kocham. – Posłałam mu buziaka w powietrzu, na co chłopak przewrócił oczami.

– Pamiętasz, że dzisiaj jest mecz, prawda? – Alec obrócił na moment głowę w moją stronę, podczas gdy ja uderzyłam się lekko w czoło.

Oczywiście, że nie pamiętałam. Obydwoje obiecaliśmy Bonnie, że będziemy z nią jeździć na rozgrywki Matta. Nawet nie wiem, kiedy urodził się ten pomysł, który, szczerze mówiąc, nie do końca mi się podobał. Generalnie lubiłam oglądać sport, ale fakt, że nasza szkolna drużyna w większości składała się z ludzi, którymi gardziłam, sprawiał, że nie potrafiłam dobrze się na tych meczach bawić. Przynajmniej nie w stu procentach.

– Nic by ci się nie stało, gdybyś raz coś zapamiętała. – Mój przyjaciel pokręcił rozbawiony głową. – Nie wiem, jakim cudem udało ci się dotrwać do ostatniej klasy.

– Uwierz mi, że ja też – westchnęłam cicho, masując sobie przy tym skronie.

Miałam tendencję do zapominania o rzeczach, które nie były dla mnie ważne. Za to pamiętałam, kiedy moi najbliżsi mają urodziny, w jaki dzień wydarzyło się coś, co dobrze wspominam, bądź też pamiętałam najmniejsze szczegóły z życia swoich przyjaciół. Chociażby proporcje, w jakich Shaw pija kawę, i że czasem milimetr mleka za dużo potrafi sprawić, że jej nie tknie. Jestem chyba jedyną osobą z kręgu jego znajomych, której pozwala zrobić sobie kawę.

Kiedy dotarliśmy już na miejsce, scenariusz Aleca na szczęście się sprawdził i faktycznie upiekło się nam ze spóźnieniem. Pół dnia żyłam myślą o przerwie na lunch, bo Shaw zaproponował, że podjedzie do jednej z naszych ulubionych włoskich knajp i weźmie nam coś jadalnego. Nasza stołówka oferowała jedynie smakujące jak wióry potrawy, więc cieszyłam się, że zamiast tego miałam szansę pobłogosławić żołądek czymś dobrym.

Stałam aktualnie w damskiej łazience, opierając się ramieniem o ścianę. Czekałam na Bonnie, która myła ręce i jednocześnie sprawdzała w lustrze makijaż. Obserwowałam, jak suszy dłonie, a potem wyjmuje różową pomadkę, by poprawić usta.

– I tak będziesz jeść, więc cała ci zejdzie – stwierdziłam, przestępując z nogi na nogę.

– Nie bądź mądrala. – Lee przeczesała gęste włosy palcami, nie przywiązując jednak wagi do mojego komentarza.

– Nie umiem inaczej – westchnęłam, czekając, aż dziewczyna skończy się malować, co na szczęście stało się szybko i mogłyśmy już iść.

Ledwo zdążyłam wyłonić się zza drzwi łazienki, gdy się od kogoś odbiłam. Udało mi się utrzymać równowagę, ale się załamałam, kiedy zobaczyłam, na kogo wpadłam.

– Patrz, jak chodzisz – warknął Carter, patrząc na mnie z góry.

Oczywiście. W tej szkole było ludzi od cholery, ale musiałam trafić akurat na niego. Co za ironia, że zawsze wpadałam na kogoś, z kim wolałabym nie mieć kontaktu, a osoby, które naprawdę lubiłam, nigdy nie pojawiały się w zasięgu mojego wzroku.

– Och, przepraszam, zastawiłam ci drogę do damskiego? – Posłałam mu sarkastyczny uśmiech, przekręcając z przekąsem głowę.

Dean uszczypnął mnie lekko w policzek, co sprawiło, że miałam ochotę złamać mu rękę za to, że w ogóle śmiał mnie dotknąć.

– Urocze. Myślisz, że jesteś zabawna. – W jego głosie słychać było udawane współczucie, co tylko zachęcało mnie do wyrządzenia mu fizycznej krzywdy.

Posłałam mu jedno z wielu morderczych spojrzeń, jakie miałam do zaoferowania, i poprawiłam sobie włosy. Musiałam z całych sił zdusić w sobie chęć mordu, co niewątpliwie było widać.

– Zrób tak jeszcze raz, a pożegnasz się z rączkami. – Obdarzyłam go przesadnie słodkim uśmiechem, który nie zagościł na mojej twarzy na dłużej niż sekundę.

– Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz. – Zaśmiał się krótko, po czym sprawnie mnie wyminął, by zaraz zniknąć gdzieś za rogiem.

– Jak dzieci – podsumowała Lee, o której obecności na moment zapomniałam.

Zignorowałam jej uwagę i zwyczajnie ruszyłam na stołówkę, starając się nie zaczynać jakiejkolwiek konwersacji na temat tego największego łamagi na świecie. Przez to, że na dworze było zimno, ogromna sala była wypełniona po brzegi, a niektórzy nawet siadali pod ścianą, by zjeść. Na szczęście jakoś udało nam się przepchnąć przez te tłumy i dotrzeć do stolika, przy którym zawsze siedzieliśmy. Gdy zajmowałam swoje miejsce, Alec był w trakcie wyciągania pudełek z jedzeniem. Z niecierpliwością czekałam na swój lunch, a kiedy w końcu je dostałam i wzięłam pierwszy gryz, miałam ochotę krzyczeć ze szczęścia.

– Mia! – Ostry głos Aleca sprawił, że od razu podniosłam na niego wzrok, bo siedział naprzeciw mnie. – Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Przyglądał mi się z lekkim zdenerwowaniem, podczas gdy ja nie miałam pojęcia, o co mu chodzi.

To on coś mówił?

– Słucham cię – wbiłam plastikowy widelec w makaron – i to każdego dnia, więc nie dziw się, że czasem się wyłączam. – Wsadziłam kolejną porcję jedzenia do ust.

– Wiem, że mnie uwielbiasz. – Shaw w tym momencie znalazł się za moimi plecami, mocno przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.

– Zaraz mnie udusisz – zaczęłam udawać, że się duszę, na co chłopak głośno się roześmiał, a potem wrócił na swoje miejsce.

Poprawiłam sobie włosy i wróciłam do pochłaniania makaronu. Podczas tej prostej czynności byłam tak odcięta od rzeczywistości, że nawet nie zauważyłam siedzącego z nami Matta. Zazwyczaj na długiej przerwie przebywał ze swoimi znajomymi, ale jak widać moja przyjaciółka z dnia na dzień owijała go sobie wokół palca coraz mocniej. Zdałam sobie sprawę z jego obecności dopiero, kiedy usłyszałam jego imię z ust mojego przyjaciela.

– Wiesz już, w czym pójdziesz na imprezę? – Głos Bonnie wyrwał mnie z chwilowego zamyślenia.

Obróciłam głowę, by spojrzeć na moją przyjaciółkę ze zmarszczonymi brwiami, czekając, aż zda sobie sprawę z tego, jak niedorzeczne było jej pytanie. Obserwowała mnie przez jakiś czas z dezorientacją, aż w końcu nadszedł wyczekiwany moment oświecenia, a w jej oczach pojawił się niemal niewidoczny błysk.

– Ach, no tak. Zapomniałam, że moja najlepsza przyjaciółka wybiera ubrania jakieś piętnaście minut przed wyjściem i wszystko jest czarne – prychnęła cicho pod nosem, kręcąc przy tym głową.

– Przynajmniej nie musisz na mnie długo czekać. Zawsze mogłam być tą spóźnialską koleżanką. – Wzruszyłam ramionami i włożyłam do ust widelec z makaronem.

Lee od razu spoważniała, patrząc na mnie bez żadnego wyrazu. Obie dobrze wiedziałyśmy, że często się spóźniałam, ale osobiście nic nie mogłam na to poradzić. Po prostu byłam leniem i byłam z tego dumna.

Skończyłam posiłek po kilku minutach, oblizując usta. Oparłam się łokciami o stolik, a podbródek ułożyłam na splecionych rękach. Rozglądałam się przez chwilę po stołówce, aż w końcu moją uwagę zwrócił chłopak w kapturze, który rozmawiał ze swoimi kolegami i z czegoś się śmiał. Cokolwiek to było, musiało szczerze go rozbawić, bo dojrzałam formujący się w jego policzku dołeczek. Nie spodziewałam się jednak, że jego spojrzenie spotka się z moim. Puścił mi oczko, na co zmarszczyłam z niesmakiem brwi, a za chwilę już patrzyłam na dedykowany mi przez niego środkowy palec. Przez cały ten czas Carter był niewyobrażalnie zadowolony z siebie, co cholernie mnie drażniło. Postanowiłam odpłacić się mu tym samym gestem. Pocałowałam opuszki palców, jakbym chciała przesłać mu całusa, jednak zamiast tego chłopak spotkał się z długim czerwonym paznokciem, który wraz ze złotym pierścionkiem ozdabiał mój środkowy palec.

– Panno Jones! – Od razu obróciłam się w stronę głosu i ujrzałam niezbyt zadowolonego profesora Ficketa, który uczył mnie fizyki.

Uśmiechnęłam się do niego przesadnie szeroko, zdając sobie sprawę, że zostałam przyłapana. Bałam się, że wlepi mi karę, ale mężczyzna jedynie machnął ręką ze zrezygnowaniem, a następnie odszedł, kręcąc przy tym głową. Odetchnęłam z ulgą, kiedy już na mnie nie patrzył, a później mimowolnie spojrzałam w stronę chłopaka, któremu dedykowałam środkowy palec. Jego wzrok przepełniony był arogancją, rozbawieniem i cholerną satysfakcją. Zabójcza mieszanka, która podnosiła mi ciśnienie.

Pieprzony Dean Carter. Pewnego dnia wpakuję się przez niego w kłopoty.

ROZDZIAŁ 3

Wysiadłam z samochodu, zarzucając kaptur czerwonej bluzy na głowę. Na zewnątrz było już ciemno, co sprawiało, że chciało mi się spać. Nie było jednak o tym mowy, bo dopiero co przyjechaliśmy pod szkołę, gdzie za kilkanaście minut na ogromnej sali gimnastycznej odbędzie się mecz koszykówki. Lwy Seattle kontra Diabły Kent. Ci drudzy byli równie dobrzy, co nasza drużyna, a więc musieliśmy uważać, żeby nie spaść w rankingu, zwłaszcza że mieliśmy taką samą liczbę punktów.

Ziewnęłam głośno, chwilę później spotykając się z pełnym dezaprobaty spojrzeniem przyjaciółki. Wszyscy wokół nas niemal biegli do budynku, śpiewali lub malowali sobie nawzajem twarze. Ja jedynie ubrałam coś w kolorze naszej drużyny. Nasze barwy to czerwień i czerń, więc moje dopasowane do bluzy czarne dżinsy i Conversy dobrze się ze sobą zgrały. W sumie jakby nie patrzeć, to przez większość czasu byłam w połowie dopasowana do Lwów Seattle, dzięki czemu innym mogło się wydawać, że jako przykładny kibic włożyłam jakiś wysiłek w dzisiejszy strój. 

– Możesz chociaż udawać, że chcesz tu być? – zapytała Lee, przysuwając się bliżej mnie, jakby nie chciała, by ktoś ją usłyszał.

– Ależ chcę – oburzyłam się, a kiedy jej mina nadal wyrażała powątpiewanie, zdecydowałam się krzyknąć: – Naprzód, Lwy!

Wiele osób zaczęło mi salutować i gwizdać, na co tylko kiwałam głową i zaciskałam dłonie w pięści. Gdyby tylko ktoś z Hollywood mnie teraz zobaczył, to wręczyłby mi statuetkę za najlepszy występ w historii.

– Od razu lepiej. – Bon puściła mi oczko, a później mocno zacisnęła usta, próbując nie wybuchnąć śmiechem.

– Co? – Zmarszczyłam brwi, nie do końca rozumiejąc jej nagłą zmianę postawy.

– Powinnaś zgłosić się na cheerleaderkę. – Jeden z bardziej irytujących głosów świata właśnie rozbrzmiał za moimi plecami.

Zacisnęłam na chwilę oczy, przeklinając w myślach na wszystko i wszystkich. Otworzyłam je z powrotem, a następnie powoli obróciłam się w stronę stojącego za mną Deana Cartera. Miał na sobie czarne dresy Nike, koszulkę w tym samym kolorze, a na wierzch zarzuconą baseballówkę z logo Lwów Seattle i swoim numerem. Ciemne włosy miał jak zwykle w nieładzie, który irytująco dobrze się prezentował. Moją chęć mordu potęgował jednak najbardziej ten jego cholerny uśmiech. Nawet nie musiał nic mówić, bo jego niewielki gest w stu procentach odzwierciedlał jego kpinę, zażenowanie, rozbawienie i Bóg jeden wie ile jeszcze podobnych emocji.

– Nie powinieneś przypadkiem być już na boisku? – westchnęłam męczeńsko, patrząc na niego z politowaniem.

Obserwował mnie z góry z tak wielką pewnością siebie, że naprawdę miałam ochotę pozbawić drużynę jej kapitana.

– Właśnie tam idę. Chodź, to pokażę ci, gdzie trzymają pompony. – Wyraźnie poruszał żuchwą, kiedy żuł gumę.

Zaśmiałam się krótko, wyraźnie mu pokazując, że jego niby żart wcale mnie nie rozbawił, a raczej zażenował.

– Skończyłeś? – Z moich ust wydobywała się para, co świadczyło o coraz większym chłodzie.

– Niezupełnie. – Cmoknął językiem, a później zwrócił się do mojej przyjaciółki: – Matt ma parę twoich rzeczy w szatni. Miałem ci przekazać, żebyś przyszła tam po meczu.

Bonnie na moment zmarszczyła brwi, ale zaraz spłynęło na nią oświecenie.

– Ach, tak. Jasne. Przyjdę. – Skinęła głową, na co chłopak zmrużył oczy, ale raczej nie zamierzał zastanawiać się nad podejrzaną postawą mojej przyjaciółki i bez zbędnych słów ruszył do budynku.

– Co to było? – zwróciłam się do Lee, nie ukrywając ciekawości.

– Ale co? – Zmarszczyła dziwnie brwi, idąc przed siebie.

Przewróciłam oczami, ciężko wzdychając. Nie byłam pewna, czy byłam na siłach, by wyciągać z niej jakiekolwiek informacje, więc po prostu odpuściłam. Może i wychodziłam w tym momencie na złą przyjaciółkę, ale naprawdę nie byłam jakoś mocno zainteresowana życiem miłosnym Bonnie. Oczywiście na początku byłam tak zaangażowana, jak się dało, ale chwilami miałam już po uszy słuchania o tym, co razem robili albo czego nie robili. Wszystko miało swoje granice, a moje łatwo było przekroczyć. Nie byłam osobą cierpliwą, a codzienne porcje wiadomości dotyczące tego, ile razy Matt nazwał moją przyjaciółkę „kochaniem”, ile razy się pokłócili, pocałowali czy przytulili, przyprawiało mnie już o mdłości. Patrzyłam wtedy na wiszące w moim pokoju lampki, zastanawiając się, czy lepszym pomysłem nie byłoby na nich zawisnąć.

Nie trudno się domyślić, że nie byłam fanką miłości ani nie wierzyłam w jej istnienie. Każda moja relacja z jakimkolwiek chłopakiem kończyła się na bezsensownych wiadomościach, które donikąd nie prowadziły. Moim zdaniem prawdziwi mężczyźni z krwi i kości, z szacunkiem do kobiet i perspektywami na przyszłość już dawno wymarli. Może zdarzały się pojedyncze przypadki, ale niestety w tym mieście jeszcze nikogo takiego nie spotkałam. Kilka razy za to podsłuchałam rozmowy dzisiejszych nastolatków, co tylko utwierdzało mnie w moich przekonaniach. Lepiej było o tym nie myśleć, bo w przeciwnym razie można było się załamać.

– Gdzie jest Alec? – zapytałam przyjaciółki, kiedy zajmowałyśmy już miejsca na trybunach.

– Powiedział, że się spóźni. – Lee wzruszyła ramionami, wygodniej usadawiając się na plastikowym krześle.

Wydęłam wargi, żałując, że sama nie wyskoczyłam z taką wymówką. Wtedy mogłabym przyjść na przykład tylko na połowę meczu.

Chyba już wiem, co zrobię następnym razem.

Ledwo zdążyłam usiąść, kiedy nagle wszyscy wokół zerwali się z miejsc, a szkolna orkiestra zaczęła grać tak głośno, że prawie rozbolały mnie uszy. Jęknęłam męczeńsko, z wielkim oporem stając na równe nogi. Zabrało mi to tyle czasu, że cheerleaderki zdążyły już skończyć krótkie akrobacje, a na boisku zaczęli pojawiać się koszykarze. Trybuny szalały i chyba tylko ja stałam wśród nich kompletnie niewzruszona. Jak byłam dobra w udawaniu, tak takiego entuzjazmu nie byłam w stanie odtworzyć nawet na siłę i za pieniądze. Lee krzyczała wniebogłosy, co sprawiło, że Matt puścił jej oczko, dumnie mierząc ją wzrokiem. Trudno byłoby nie zauważyć, jak bardzo docenia, że ma w swojej dziewczynie tak wielkie wsparcie.

Kilka minut później sędzia dmuchnął w gwizdek i mecz się rozpoczął. Już od pierwszych minut było nerwowo. Zawodnicy grali ciałem więcej, niż musieli, a trenerzy przechadzali się wzdłuż linii ze smętnymi minami. Było groźnie do momentu, kiedy piłka dotarła do Cartera. Żaden z przeciwników nie był w stanie go zatrzymać, gdy sprawnymi ruchami ich wymijał, kończąc serię zwodów popisowym wsadem. Przełknęłam ciężko ślinę, obserwując, jak jego mięśnie się napinają, gdy zawisnął na obręczy, po czym podciągnął się na niej dla większego efektu. Odchrząknęłam cicho, starając się sobie wyobrazić, że chłopak grający z numerem dwunastym to wcale nie jest Dean Carter. Tej wersji trzymałam się przez dwie kwarty, dopóki Alec, przepychający się przez tłum i trzymający popcorn, nie przerwał mi obserwowania meczu.

– Sprytnie, Shaw. Sprytnie – mruknęłam cicho, częstując się przekąską.

– Nie wiem, o czym mówisz. – Uniósł hardo głowę, po czym wyciągnął się przede mną jak długi, by powiedzieć coś do Bonnie.

Tak, wcale nie spóźnił się celowo. Zdrajca.

Wraz z trzecią kwartą pojawiało się coraz więcej fauli. Bonnie siedziała jak na szpilkach, bojąc się, że Matt może ucierpieć. Mecz przestał być fair i zrobiło się zdecydowanie zbyt agresywnie. Raz nawet musieli przerwać, bo zawodnicy omal się nie pobili. Matt był nabuzowany ze złości, ale mimo wszystko starał się zapobiec sporowi, podczas gdy jego przyjaciel patrzył na wszystkich z zażenowaniem i kpiną. Szczerze mówiąc, myślałam, że Carter miał raczej wybuchowy charakter, jeśli chodziło o takie sytuacje, ale najwyraźniej się myliłam, bo jako jedyny zachowywał zimną krew, nie dając się przeciwnikom sprowokować.

Większość ostatniej kwarty spędziłam w samochodzie Bonnie, bo musiałam wyjść, by zażyć lek na wadę serca. Jak na złość zostawiłam w nim swoją torebkę, chociaż specjalnie ustawiłam sobie przypomnienie o tabletkach. Gdy byłam młodsza, często zdarzało mi się o nich w ogóle zapominać. Tym razem jednak się przygotowałam, bo niedługo zbliżała mi się wizyta i nie chciałam, by się okazało, że przez moje niedopilnowanie będę musiała zostać w szpitalu.

Mecz zakończył się wygraną dla naszej drużyny, co wiązało się z ogromnymi pokładami ekscytacji zarówno na boisku, jak i na trybunach. Bonnie już dawno pobiegła do swojego chłopaka, podczas gdy ja z Alekiem kończyliśmy jeść popcorn.

– Ależ emocje – burknął Alec, cicho wzdychając.

Wiedziałam, że nie przepadał za koszykówką. O wiele bardziej lubił oglądać piłkę nożną lub siatkówkę. Ja za to lubiłam ten sport, ale nie przepadałam za pokazywaniem się w szkole częściej, niż musiałam. Jednak dla Bonnie oboje byliśmy w stanie zapomnieć o tym wszystkim chociaż na te głupie czterdzieści minut.

– Wracasz z nami, czy przyjechałeś autem? – zapytałam, otrzepując ręce z soli.

– Jestem autem. – Shaw spojrzał na zegarek na nadgarstku, po czym podniósł się z miejsca.

– Tak? A ja myślałam, że jesteś człowiekiem – odparłam, po czym spotkałam się z patrzącym na mnie z góry Alekiem, który nawet nie ukrywał zażenowania moim żartem, który, według mnie, wypadł całkiem świetnie.

Zresztą jak mój każdy dowcip.

– Dobra, muszę lecieć, bo odbieram mamę z pracy – westchnął Alec, ignorując moje wcześniejsze słowa.

Pokiwałam głową, także wstając.

– Następnym razem się nie spóźnij, bo ja mam zamiar to zrobić. – Wbiłam paznokieć w jego tors, na co cicho się zaśmiał.

– Niech ci będzie. – Uszczypnął mnie delikatnie w policzek. – Do jutra. – Posłał mi jeszcze uśmiech na odchodne, następnie opuścił salę gimnastyczną.

Ja także wyszłam na korytarz, bo w środku nie było już praktycznie nikogo. Oparłam się o szafki niedaleko wyjścia, czekając, aż Bonnie wróci. Widziałam, że kilka osób z drużyny już wyszło, co oznaczało, że powinna niedługo się pojawić. Bawiłam się paznokciami, starając się nie zwariować, kiedy mijały kolejne minuty.

– Hej, Jones – usłyszałam swoje nazwisko, co sprawiło, że podniosłam wzrok.

Blondwłosy chłopak w koszykarskiej baseballówce posłał mi uśmiech, który odwzajemniłam.

– Hej – odpowiedziałam, zdając sobie sprawę, że był to Blake Daniels. Jeden z chłopaków z drużyny.

Nie wiedziałam, że mnie kojarzył, ale jak by nie patrzeć, mogłam się tego domyślić, zważywszy że często widział mnie w towarzystwie Matta i mojej przyjaciółki.

Po kolejnych pięciu minutach stania jak ostatnia idiotka postanowiłam przyspieszyć proces. Ruszyłam w kierunku szatni z ogromną determinacją, by znaleźć Bonnie i po prostu wrócić do domu. Chciałam już położyć się pod swoim ciepłym kocem z kubkiem kawy w rękach. Ledwo złapałam zakręt, zatrzymując się w samą porę przed zderzeniem się z wysokim chłopakiem. Uniosłam wzrok na stojącego przede mną Cartera, który także się zatrzymał.

– Znowu ty – mruknęłam pod nosem, nie ukrywając swojej awersji do jego osoby.

– Ale skąd to wrogie nastawienie? – Skrzyżował ręce na piersi, patrząc na mnie z góry.

Był w dobrym humorze, czemu się nie dziwiłam. W końcu wygrali mecz, a do tego zdobył najwięcej punktów dla drużyny, tym samym prowadząc ją do zwycięstwa.

– Tak dla zasady. – Wzruszyłam ramionami i już miałam go wyminąć, ale sprawnie mnie zatrzymał.

– Nie radziłbym. Dopiero zaczęli się całować.

Skrzywiłam się lekko, a ręce opadły mi z bezsilności.

– Cudownie – wymamrotałam pod nosem, zastanawiając się, co powinnam zrobić.

Przeniosłam spojrzenie z sufitu na Deana, który mierzył mnie wzrokiem. Zmarszczyłam brwi, obserwując, jak skanuje mnie oczami. Starałam się nie myśleć o tym, jak jego mięśnie pracowały podczas dzisiejszego meczu, lśniąc od potu.

– Chcesz coś powiedzieć? – zapytałam, przestępując z nogi na nogę.

Nasze spojrzenia w końcu się skrzyżowały. Carter zwilżył wargi językiem, przekręcając lekko głowę.

– Wiesz, myślę, że powinnaś poważnie rozważyć bycie cheerleaderką. – Jego głos był nieco niższy niż jeszcze kilka sekund temu, co sprawiło, że odrobinę mnie ścięło, bo towarzysząca mu chrypka była cholernie atrakcyjna.

– A to dlaczego? – westchnęłam cicho, oczekując jakiegoś głupiego komentarza z jego strony.

– Masz do tego nogi – odparł pewnie, trochę zbijając mnie z tropu.

Zaśmiałam się kpiąco na jego tekst, chociaż musiałam przyznać, że mnie zaskoczył. Raczej spodziewałam się po nim obelgi lub czegoś, co mnie rozdrażni. Dean jednak pozostał poważny, nadal na mnie patrząc.

– Wolałabym dopingować drużynę, która potrafi grać – stwierdziłam, zadzierając głowę.

Carter szeroko się uśmiechnął, jakby był niebywale rozbawiony moją wypowiedzią.

– W ogóle coś dzisiaj trafiłeś, że jesteś taki zadowolony? – Uniosłam brew, starając się zachować powagę.

Oczywiście widziałam każdy kosz, który dziś zdobył, ale nie oznaczało to, że nagle będę mu gratulować i traktować go jak króla, tak jak robiła to połowa szkoły.

Dean szczerze się zaśmiał, podchodząc o krok bliżej. Poczułam jego drogie perfumy i miętę. Patrzył na mnie z góry, kiwając powoli głową. Jego długie rzęsy rzucały cień na policzki, a kosmyki włosów były lekko wilgotne po prysznicu. Nagle nie czułam się już tak pewnie jak wcześniej, ale tego wiedzieć nie musiał. Zanim zdążył się odezwać, przerwał nam śmiech mojej przyjaciółki, która właśnie wyszła z szatni w towarzystwie Matta.

Dzięki Bogu.

– Och, Mia. Wybacz, trochę się zasiedziałam. – Lee wsunęła rękę pod moje ramię.

– Tak. Trochę – odparłam sugestywnie, na co dziewczyna niewinnie się uśmiechnęła.

Przewróciłam oczami, tym samym jej odpuszczając. Pożegnałyśmy się z chłopakami i ruszyłyśmy do wyjścia, co sprawiło, że wreszcie mogłam odetchnąć.

– Nie wiem jak ty, ale ja skoczyłabym jeszcze coś zjeść. – Bon ścisnęła lekko moje ramię, przez co od razu na nią spojrzałam.

– Czytasz mi w myślach. – Mrugnęłam do niej zalotnie, opuszczając szkołę w znacznie lepszym humorze.

Szkoda, że nie mogło tak być zawsze.

ROZDZIAŁ 4

Stałam przed lustrem w pokoju Bonnie, robiąc ostatnie poprawki. Przygładziłam materiał czarnych, luźniejszych dżinsów z dziurą na kolanie, sprawdzając, czy bluzka nie wystaje mi ze spodni. Również była w kolorze nocy, a wyróżniał ją jedynie nieco bardziej wycięty dekolt. Moją szyję zdobił srebrny wisiorek z cyrkoniami i niewielkim półksiężycem. Czarne, długie paznokcie odznaczały się na mojej bladej skórze, gdy go poprawiałam. Nie byłam fanką kolorów, co nie było zwykłym widzimisię. Po prostu nie czułam się w nich dobrze. Gdy je nosiłam, wydawało mi się, że przyciągam ciekawskie spojrzenia, a nie lubiłam, kiedy ludzie się gapili. W czarnym kolorze mogłam łatwo wtopić się w tłum. Plusem było to, że czerń sama w sobie stanowiła klasyk, więc nie było możliwości, by źle w niej wyglądać.

Schyliłam się, by zawiązać sznurówkę czarnych, nieśmiertelnych Vansów. Długie blond włosy kaskadami opadały mi na ramiona, układając się w fale, jakie dzisiaj zrobiła mi Bonnie. Uniosłam wzrok na odbicie, nadal kucając. Mój makijaż nie różnił się prawie niczym od tego, który robiłam codziennie. Brązowy odcień na powiekach, delikatnie wypełnione brwi i karmelowa szminka. Tym, co dodawało mi dzisiaj lekkiej zadziorności, były ostre kreski w kolorze o kilka tonów ciemniejszym od cieni. Dzięki temu moje oczy wydawały się większe, co zdecydowanie lubiłam.

– Mia? – Zza drzwi wyłoniła się moja najlepsza przyjaciółka, co sprawiło, że wstałam i obróciłam się w jej stronę. – Gotowa?

Miała na sobie obcisłą, wiśniową sukienkę do połowy ud, wysokie buty i skórzaną kurtkę. Wyglądała pięknie, więc grzechem byłoby się nie uśmiechnąć. Poprawiła długie, brązowe włosy, odrzucając je na plecy.

– Ślicznie wyglądasz, Lee. Twój ukochany z pewnością padnie dzisiaj z wrażenia. – Mrugnęłam do niej zaczepnie, na co dziewczyna przewróciła oczami. Nie udało jej się jednak ukryć wkradającego się na jej twarz lekkiego rumieńca. – A jak nie padnie, to ja chętnie go przewrócę. – Wzruszyłam ramionami, spotykając się z jej pełnym dezaprobaty spojrzeniem.

– Sama wyglądasz niczego sobie. Chciałabym mieć twój tyłek. – Bon wydęła wargi, co wywołało mój cichy śmiech.

Musiałam przyznać, że moimi atutami były tyłek i czekoladowe oczy. Nie lubiłam w sobie zbyt wiele, ale cieszyłam się, że mogłam lubić cokolwiek. Jednak nadal byłam przekonana, że matka natura mogła postarać się trochę bardziej, gdyby nie była taka leniwa. Jak widać, każdego czasem dopada siódmy z grzechów głównych.

– Alec już jest? – zmieniłam temat, posyłając jej przelotne spojrzenie, gdy zarzucałam na ramiona ramoneskę w stylu oversize.

Shaw zgodził się zawieźć nas na imprezę, z czego niebywale się cieszyłam, bo nie miałam zamiaru tłuc się autobusami. Nasza droga powrotna stała jeszcze pod znakiem zapytania, ale o to będziemy martwić się później.

– Zaraz powinien być, więc myślę, że możemy wychodzić – oznajmiła, po czym razem skierowałyśmy się do wyjścia.

Tak jak się spodziewałam, Shaw odrobinę się spóźnił, ale w porównaniu z moimi rekordami było lepiej niż dobrze. Zajęłam miejsce z przodu, wystawiając Bonnie język, kiedy taktycznie ją wyprzedziłam. Dziewczyna głośno westchnęła, otwierając tylne drzwi z grymasem na twarzy, co było powodem mojej dziecinnej uciechy.

– No witam, witam – odezwał się Alec, kiedy obydwie znajdowałyśmy się już wewnątrz samochodu. – Jak tam nastawienie?

– Ujdzie. – Wzruszyłam ramionami, wygodniej usadawiając się w fotelu.

– Ja za to czuję się świetnie – odparła Bonnie, tym samym nawiązując dłuższą rozmowę z Alekiem.

Nie udzielałam się zbyt dużo, bo zwyczajnie nie miałam na to ochoty. Lubiłam jeździć samochodem i obserwować ulice zamiast nawijać jak katarynka. Moi przyjaciele jednak preferowali tę drugą opcję, co pozostało mi tylko uszanować.

Kilkanaście minut później przekraczaliśmy już próg domu Matta, a może raczej powinnam powiedzieć próg pieprzonej rezydencji wielkości połowy mojego osiedla. Gdybym sprzedała tę posiadłość, to mogłabym zafundować sobie stworzenie swojego klona i wysłanie go na lot dookoła świata w złotym odrzutowcu. Już na wejściu uderzyło we mnie kilka różnych zapachów. Od alkoholu po mieszankę potu i różnorodnych zapachów perfum. Ludzie przepychali się między sobą momentami zbyt agresywnie, co już zaczynało działać mi na nerwy. W szkole zamiast matematyki powinni uczyć kultury osobistej.

Po przejściu ogromnego salonu w końcu dotarliśmy do przestrzennej kuchni, gdzie zazwyczaj znajdował się cały asortyment alkoholowy. Jedyne, czego w tej chwili było mi trzeba, to porządnego drinka.

– Pójdę poszukać Matta – poinformowała Bon, na co skinęłam głową, patrząc, jak znika gdzieś w tłumie. Obróciłam się w stronę, gdzie stał Alec.

– No i zostaliśmy… – nie dokończyłam jednak swojej wypowiedzi, bo Shaw w tym samym czasie zawołał coś do chłopaka stojącego nieopodal. – Sami – mruknęłam pod nosem, spoglądając na różne rodzaje alkoholu rozciągające się wzdłuż blatu kuchennego.

Jak zwykle tylko ja i alkohol. Mój wierny towarzysz i jak na tę chwilę jedyny.

Sięgnęłam po butelkę whisky i szklankę, do której nalałam dosłownie minimalną ilość alkoholu. Nie mogłam przesadzać ze względu na chorobę i leki, które brałam, więc musiałam zawsze mieć się na baczności. Resztę naczynia wypełniłam colą, a później upiłam łyk.

Ledwo odwróciłam się od blatu, a przed nosem ujrzałam czarny materiał i niewielkie logo Nike, przez co omal nie dostałam zawału. Nachylający się nade mną chłopak sięgał po coś, co znajdowało się za moimi plecami. Do moich nozdrzy dotarł zapach drogich perfum i lasu. Zadarłam głowę i spotkałam się z aroganckim spojrzeniem Cartera, który odsunął się ode mnie, w dłoni trzymając butelkę piwa.

– Ty – powiedziałam pełnym rozczarowania głosem i zaraz zatopiłam usta w drinku.

– Każdego witasz tak ciepło? – Chłopak ułożył wargi w szelmowskim uśmiechu i w tej samej chwili otworzył kapsel srebrnym sygnetem, który nosił na palcu wskazującym.

– Tylko tych wybitnie głupich – mruknęłam obojętnie, zadzierając głowę. – Skoro mamy to już za sobą, możesz przestać zabierać mi tlen? – zapytałam, po czym opróżniłam niemal połowę swojej szklanki.

– Ależ skąd to wrogie nastawienie? Powinnaś trochę wyluzować i przestać się tak spinać. Jesteś na imprezie, a nie w domu starców. – Dean z charakterystycznym dla siebie znudzeniem patrzył na mnie z góry jak na małe dziecko.

– Właśnie. Dlatego nie wiem, co ty tutaj robisz, skoro motyw przewodni to „zabawa”. – Oparłam się pośladkami o blat za mną. – Nie ma tu miejsca na twój cynizm – westchnęłam, nie ukrywając zażenowania jego osobą.

Dean posłał mi rozbawiony uśmiech, jakby moje słowa szczerze mu się spodobały. Zaraz po tym wlał sobie piwo do ust. Jego jabłko Adama poruszało się gdy przełykał alkohol, a gdy już odsunął od siebie butelkę, zwilżył wargi językiem. Odetchnął, jakby te kilka łyków sprawiło mu niewyobrażalną ulgę. Zmrużyłam lekko oczy, starając się go rozszyfrować, ale moje starania poszły na marne, kiedy przy moim boku pojawił się Alec.

– Jones, obiecaj mi, że nie wyjdziemy stąd na dwóch nogach. – Zarzucił rękę na moje ramiona, opierając na mnie cały swój ciężar.

Obróciłam głowę w jego stronę, zaczepnie unosząc kącik ust.

– A wyszedłeś kiedyś inaczej niż na czworakach? – Klepnęłam go lekko w policzek, na co szeroko się uśmiechnął. Oczy miał przekrwione. – Cóż, nie wypada mi zostawiać cię samego. Masz tendencje do przegrywania w alkoholowego ping-ponga – oznajmiłam chytrze.

A potem usłyszałam głośne parsknięcie Cartera. Boleśnie powoli podążyłam wzrokiem w jego kierunku i z wielką obojętnością zatrzymałam spojrzenie na jego brązowych tęczówkach. Uniosłam pytająco brew, wręcz nie mogąc się doczekać, aż znów powie coś wybitnie głupiego lub żałosnego. W jego przypadku występowały tylko te dwie opcje.

– Nie żeby coś, ale nie wyglądasz mi na osobę, która dobrze znosi większe ilości alkoholu. – Odłożył na blat pustą już butelkę, z której jeszcze niedawno popijał piwo. – O ile w ogóle jesteś w stanie tyle wypić. – Spoglądał na mnie z lekką kpiną, co już zdążyło nieco mnie podminować.

– Och, stary, jeszcze byś się zdziwił – wtrącił się Shaw, a ja posłałam mu mordercze spojrzenie.

– Z chęcią bym to zobaczył.

Spojrzałam z powrotem na Deana, który bezwstydnie zmierzył mnie wzrokiem z góry na dół, tym samym rzucając mi niewerbalne wyzwanie.

Chciał mnie sprowokować, ale nie miałam zamiaru z nim grać, skoro i tak znałam wynik. Uśmiechnęłam się do niego w sarkastyczny sposób, z politowaniem patrząc mu w oczy. Mógł jedynie pomarzyć, że w ogóle będzie miał okazję na mnie patrzeć. Powinien zaznaczać w kalendarzu każdy dzień, w którym było mu to dane.

– No nie mów, że wymiękasz, Jones. – Carter wziął butelkę whisky i zaczął ją obracać w dłoni. – W sumie mogłem się domyślić, że to bujdy. Szczekasz, ale nie gryziesz.

Zaśmiałam się krótko, przejeżdżając językiem po zębach. Przysięgam na Boga, że nikt nie testował mojej cierpliwości tak jak ten człowiek. Dobrze wiedział, co robi, i wychodziło mu to całkiem nieźle, bo zdawał sobie sprawę, że lubię z kimś konkurować, a już szczególnie, kiedy mam coś do udowodnienia. Czy musiałam to robić? Oczywiście, że nie. Mogłam po prostu obrócić się na pięcie i odejść jak rozsądny człowiek. Tylko że nie byłam jedną z tych osób, które nadstawiały drugi policzek lub rezygnowały, żeby nie zrobić czegoś głupiego. Byłam tą, która na ślepo wskakiwała w przepaść z nadzieją, że na dole czeka trampolina.

– Nie wymięknę nawet w twoich snach, Carter – odparłam pewnie, odstawiając do połowy pełną szklankę na blat.

Carter skinął głową z lekkim powątpiewaniem, a potem wyjął z szafki nieopodal trzy kieliszki, by wypełnić je po brzegi bursztynowym alkoholem. Wypiliśmy razem cztery kolejki pod rząd, a kiedy tylko chłopak nie patrzył, wylewałam whisky do swojej szklanki. Impreza dopiero się zaczynała i jeśli miałam w ogóle pozwolić sobie na picie alkoholu, to musiałam robić to z głową. Poza tym, jeżeli myślał, że bezkarnie będzie pluć mi w twarz, to grubo się mylił. Wyszczerzyłam zęby w szerokim uśmiechu, kciukiem ocierając pojedynczą kroplę, która skapywała mi po brodzie, bo wcześniej zamoczyłam wargę w whisky. Dean zmrużył trochę oczy, uważnie obserwując mój gest. Poruszył lekko szczęką, uśmiechając się przy tym może na sekundę.

Odłożyłam kieliszek na blat, w międzyczasie spotkałam się spojrzeniem z Alekiem, który podejrzliwie mi się przyglądał. Wzruszyłam tylko ramionami, łapiąc za poły kurtki, by ją z siebie ściągnąć.

– Idę na górę zostawić rzeczy. Możesz napić się wody, żeby jakoś dotrwać do końca. – Poklepałam Cartera po ramieniu, wydymając wargi we współczuciu, a później go wyminęłam.

Gdy tylko zniknął mi z pola widzenia, uśmiechnęłam się z satysfakcją.

Z kurtką w rękach ruszyłam na piętro, udając się prosto do pokoju Matta. Zawsze zanosiłam rzeczy do sypialni gospodarza, bo wydawała mi się najbezpieczniejszym miejscem. Zapukałam do drzwi w razie, gdybym miała natknąć się tam na niego i Bonnie. Wolałabym oszczędzić sobie takich widoków. Przez kilka sekund nikt nie odpowiadał, więc weszłam do środka. Na szczęście nikogo tam nie było. Powiesiłam kurtkę w szafie i już miałam wychodzić, kiedy nagle do pomieszczenia wtargnęła obściskująca się para. Miałam nadzieję, że uda mi się wyjść, zanim się od siebie oderwą i zanotują moją obecność, ale na moje nieszczęście zdążyli mnie zobaczyć. Niebieskie oczy Ashtona Martineza spoczęły prosto na mnie. Trzymał przyciśniętą do swojego boku Hayley, która, jeśli dobrze kojarzyłam, była nikim innym jak byłą dziewczyną Cartera. Zmarszczyłam lekko brwi, ale postanowiłam nie komentować rozgrywającej się przede mną sceny.

– Mogłabyś wyjść? – zapytała dziewczyna, mrużąc nieprzyjemnie oczy.

– A nie widać, że właśnie to robię? – zwróciłam się do niej niczym do małego dziecka, podkreślając dobitnie każde słowo. W końcu byłam w trakcie drogi do drzwi, kiedy się odezwała. – Życzę powodzenia z… – zawahałam się na moment, mierząc wzrokiem stojącego obok niej blondwłosego chłopaka. – Z tym czymś – dokończyłam, wskazując palcem na Ashtona. Nie fatygowałam się nawet, by ukryć niesmak względem jego osoby.

– Inaczej szczekałaś, kiedy miałem cię całą dla siebie. – Ashton splunął jadem, co sprawiło, że momentalnie się zatrzymałam.

– Słucham? – Spojrzałam na niego z oburzeniem, ledwo hamując się przed zrównaniem go z powierzchnią ziemi.

– Co tak stoisz? Wyjdź – warknął, odsuwając się o krok od Hayley.

Zacisnęłam zęby tak mocno, że niemal je pokruszyłam. Poruszyłam lekko głową, rozważając swoje opcje. Ale wtedy chłopak sam mi pomógł z wyborem, bo obrócił się w stronę dziewczyny, szepcząc pod nosem wyraźne „głupia dziwka”. I takim oto sposobem w dwóch krokach znalazłam się tuż przy nim, mocno się zamachując. Używając całej siły, jaką miałam, uderzyłam go z pięści prosto w twarz, z nadzieją, że odcisną się na niej moje pierścionki. Hayley cicho pisnęła, a ja poczułam ból promieniujący mi w ramieniu. Trafiłam go w kość policzkową, co nieprzyjemnie pokiereszowało moją skórę.

– Jesteś pieprzonym śmieciem, Martinez! – syknęłam w jego stronę i wyszłam z pomieszczenia, gdzie zostawiłam po sobie echo głośnego trzasku drzwiami.

Serce waliło mi jak młotem przez złość i adrenalinę, jaką poczułam pod wpływem uderzenia. Przełknęłam ciężko ślinę, w głowie odtwarzając jego słowa. Nie dość, że uroił sobie, że ze sobą spaliśmy, co oczywiście nigdy nie miało miejsca, to jeszcze nazwał mnie dziwką. Chryste, z trudem powstrzymywałam się przed wróceniem tam i wykastrowaniem dziada. Cała wręcz drżałam ze złości, kiedy pokonywałam drogę na parter. Gdy tylko znalazłam się w tłocznej kuchni, żwawo ruszyłam w stronę moich przyjaciół, którzy stali przy dużej wyspie wraz z Mattem i Carterem. Dean miał właśnie wypić coś z kieliszka, ale nie pozwoliłam mu na to, dosłownie zabierając mu go sprzed nosa, by zaraz samej opróżnić jego zawartość. Z hukiem odłożyłam szkło na blat, oddychając przy tym z ulgą.

– A tobie co? – Alec się wyprostował, mierząc mnie podejrzliwym spojrzeniem.

Zignorowałam jednak jego pytanie, wciskając kieliszek w rękę Cartera, by zaraz nalać do niego whisky. Gdy skończyłam, odłożyłam butelkę, następnie spotkałam się ze zdezorientowanymi spojrzeniami całej czwórki.

– Co? – warknęłam nieco ostrzej, niż zamierzałam, poprawiając przy tym włosy.

– Mia. – Odwróciłam się w stronę mojej przyjaciółki, która ostrzegawczo wypowiedziała moje imię. – Co ty, do cholery, zrobiłaś sobie w rękę? – Otworzyła szeroko oczy, a ja na początku nie rozumiałam, o co jej chodzi.

Dopiero po chwili uniosłam rękę. Kostki miałam mocno czerwone, a w niektórych miejscach formowały się minimalnej wielkości fioletowe siniaki. Bardziej przypominały niewielkie plamki, ale kiedy poruszyłam palcami, poczułam że były czymś więcej niż tylko głupim śladem. Machnęłam ręką na Lee, następnie naciągnęłam rękaw na poszkodowaną dłoń.

– Raczysz mi to wytłumaczyć? – Tym razem do akcji wkroczył Alec, patrząc na mnie ostro spode łba.

– Jezu, dobra. – Przewróciłam oczami, odpychając się od blatu. – Walnęłam Ashtona w gębę, nic wielkiego. – Wzruszyłam ramionami, pozostając całkowicie niewzruszoną.

– Co?! – Krzyk Bonnie zmieszał się z wrzaskiem Aleca, gdy wypowiedzieli to samo słowo.

– Zwariowałaś? – Matt zmarszczył brwi, zakładając ręce na piersi.

– Ja tam uważam, że dobrze zrobiła – wtrącił się Carter, odrobinę mnie tym zaskakując. – Ten skurwiel nie może sobie robić, co mu się tylko podoba bez żadnych konsekwencji.

Przeniosłam spojrzenie na Deana, który stał wyprostowany z rękami w kieszeniach czarnych dżinsów. Albo to alkohol, albo faktycznie gdzieś w myślach zapisałam mu plusa za to, że stanął po mojej stronie. Najwyraźniej sam nie pałał do tego typa sympatią, co w tej sytuacji stawiało go na pozycji mojego sojusznika.

– Widzicie? Nawet on mnie popiera. – Wskazałam palcem na stojącego obok mnie Cartera, patrząc to na Lee, to na Aleca.

– Za co tak właściwie go uderzyłaś? – zapytała Bonnie, domyślając się, że zapewne nie zrobiłam tego bez powodu.

Chociaż w sumie nie wykluczałabym tak szybko tej opcji. Ashton Martinez to kanalia jakich mało. Nie musiał się odzywać, żeby dostać za swoje.

– Nazwał mnie dziwką i uroił sobie, że z nim spałam – westchnęłam zmęczona, marząc o tym aby ten człowiek zniknął z powierzchni Ziemi.

– Zabiję go – syknął Shaw, zaciskając usta w wąską kreskę.

– Jestem dużą dziewczynką, Alec. – Przewróciłam oczami, przestępując z nogi na nogę. – Dam sobie z nim radę.

– Jak ostatnio? – wypomniał mi, przez co mocno zacisnęłam zęby. – Proszę, bądź ostrożna.

Zwilżyłam spierzchnięte wargi językiem, a potem odrzuciłam włosy do tyłu. Miałam już dość rozmawiania z ludźmi. Przyszłam tutaj, by pić i dobrze się bawić, a nie żeby słuchać kazań. Że też każdy chciał mnie wiecznie umoralniać. Sugerowałabym najpierw spojrzeć w lustro.

– Idę tańczyć – oznajmiłam, całkowicie ignorując wołania przyjaciół, kiedy podążałam w kierunku parkietu.