Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bajeczne życie nastoletniej Amerykanki w stolicy królestwa brytyjskiego
Maggie Carpenter chce coś zmienić w swoim życiu i wyjechać z Karoliny Południowej. Dzięki stypendium rozpoczyna naukę w International School w Londynie, do której chodzą uprzywilejowane dzieci dyplomatów i światowych przywódców.
Poznaje tam dwudziestoparoletniego Brytyjczyka Hugh i rozpoczyna życie, o jakim zawsze marzyła. Z dnia na dzień zaczyna wozić się po mieście ferrari, nosić pożyczone drogie sukienki i bawić się w najlepszych klubach.
Pojawia się jednak pewien problem – bajecznie bogaty Samir Khouri to kolejny facet, od którego Maggie nie może oderwać myśli. Syn wpływowej Francuzki i wysoko postawionego Libańczyka jasno daje jej do zrozumienia, że nie bawi się w związki. Jest zafascynowany Maggie, lecz ukrywa przed nią, że jego dorosłe życie zostało już zaplanowane przez apodyktycznych rodziców. Maggie wydawało się, że pragnie kogoś zupełnie innego, ale… nie może mu się oprzeć.
Targają nią sprzeczne emocje. W mieście takim jak Londyn wszystko szybko się zmienia i niczego nie można być pewnym.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 375
Tytuł oryginału
I See London
Pierwsze wydanie
HQN Books, 2014
Opracowanie graficzne okładki
Madgrafik
Ilustracja na okładce
© Colorful High Speed Photographs/Corbis Documentary/Getty Images
Redaktor prowadząca
Alicja Oczko
Opieka redakcyjna
Renata Kumala / Korektornia on-line
Copyright © 2014 by Chanel Cleeton
© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2023
Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.
Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.
HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC.
Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.
HarperCollins Polska sp. z o.o.
ul. Domaniewska 34a
02-672 Warszawa
www.harpercollins.pl
ISBN: 978-83-8342-019-6
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Nie mogłam znaleźć majtek.
Czy też majtów, jak mawiali Brytyjczycy.
Powinnam znaleźć je bez trudu, bo były niewielkie, z czarnej koronki i… o cholera, jeśli dalej będę się za nimi rozglądać, spóźnię się na lot powrotny do domu.
„Pomyśl, gdzie je ostatnio widziałaś” – radziła mi babcia, gdy coś zapodziałam.
Dobrze byłoby spojrzeć najpierw na łóżko. A może komodę? W pobliże okna?
Rozejrzałam się po pokoju.
– Wychodzisz?
Spojrzałam na chłopaka leżącego w łóżku. Głos miał zaspany, nagie ciało otulone skotłowaną pościelą. Na widok jego skóry zatlił się we mnie na chwilę żar.
Po wspólnych chwilach nie byłam gotowa na pogaduszki. Do diabła z moimi majtkami.
– Tak. Wszystko w porządku. – Pochyliłam się, pocałowałam go przelotnie, przy czym zapragnęłam wrócić do łóżka, ale zapanowałam nad sobą. – Do zobaczenia w przyszłym roku akademickim – wyszeptałam, biorąc buty.
Ruszyłam do drzwi. Przystanęłam w wyjściu, zastanawiając się, jak, u licha, doszło do tego, że w piątkowy wieczór – zamiast się uczyć – wymykam się zażenowana z pokoju chłopaka.
Według mnie odpowiadała za to harwardzka komisja rekrutacyjna.
Dziesięć miesięcy wcześniej
Miałam umrzeć, mimo że nie włożyłam najładniejszych majtek.
Moja babcia, typowa dama z południa, uwielbiała powtarzać, że dziewczyna powinna zawsze prezentować się jak dama, „aż po to, co pod spodem” – mawiała.
– Ale nikt tego nie zobaczy – odpierałam uparcie w takich chwilach.
– Nieważne. A gdybyś miała wypadek? Chciałabyś, żeby ludzie zobaczyli, że nosisz to pod spodem?
Miała na myśli czarne bawełniane majtki, które świetnie się sprawdzały w dniach, gdy czułam się trochę nieswojo z powodu wagi.
Nie wiedziałam, czy zasada dotycząca bielizny miała też zastosowanie w przypadku katastrofy lotniczej. A jeśli miała? To czekała mnie śmierć w najbrzydszych na świecie czarnych bawełnianych majtkach.
– Dobrze się czujesz, kochanieńka?
Rozluźniłam nieco dłonie na podłokietnikach i nieznacznie obróciłam się ku kobiecie siedzącej na miejscu obok. Samolotem zatrząsnęło, aż zakołysała się moja głowa.
– Lekkie turbulencje są zupełnie normalne. – Wyglądała na osobę mniej więcej w wieku mojej babci z tą różnicą, że moja babcia zaciągała w sposób typowy dla południa Stanów, a ta kobieta mówiła z akcentem brytyjskich wyższych sfer. – Pierwszy raz lecisz samolotem?
Odchrząknęłam, bo ze stresu stanęła mi w gardle gula wielka jak głaz.
– Pierwszy raz od dłuższego czasu.
– Takie podróże bywają przerażające. Na szczęście lądujemy za mniej więcej godzinę.
Maszyna znów podskoczyła. Mocno chwyciłam za podłokietniki, aż skóra na kostkach zrobiła się niemal biała.
– Co cię sprowadza do Londynu?
– Studia.
– Jakże wspaniale! Na której uczelni?
Nieco rozluźniłam dłonie i z trudem starałam się skupić na rozmowie, a nie na myśleniu o tym, że samolot spadnie z nieba. Mimo to nie umknęło mi, jak ironiczny jest mój strach przed tym środkiem transportu.
– International School. To amerykański uniwersytet mieszczący się w Londynie.
Według ilustrowanej broszury – która niby przypadkiem trafiła do mnie tego samego dnia, którego z lekką obawą ze skrzynki na listy wyjęłam cienką kopertę zawierającą, jak się okazało, list informujący o odmowie przyjęcia na Harvard – na zajęcia w ramach pierwszego stopnia studiów uczęszczało tysiąc osób z całego świata.
– Zdumiewające, że rodzice pozwolili ci na samodzielną przeprowadzkę w tak odległe miejsce. Ile masz lat? Osiemnaście?
– Dziewiętnaście.
Mnie też nieco to zdumiało. Tacie niezbyt spodobał się ten pomysł. Jemu wolno jednak było podróżować po całym świecie, także w różne egzotyczne miejsca. Wielokrotnie słyszałam, dlaczego nie mogę się z nim zabrać. Wymieniał takie powody jak: nie mógł jednocześnie pracować jako pilot myśliwca i wychowywać samotnie dziecko; nie da się przewidzieć, dokąd zostanie wysłany na kolejną misję; gdyby była z nami mama… nie kończył zdania.
Mimo to odgadywałam niewypowiedziane słowa. Gdyby mama nadal z nami mieszkała, bylibyśmy rodziną. Gdy odeszła od taty, rozbiła naszą rodzinę i skazała mnie na życie w małej mieścinie w Karolinie Południowej, a starszawych rodziców taty – na odgrywanie roli moich opiekunów prawnych. Dziadkowie bardzo się starali i ich kochałam. Ale to już nie było to samo.
– Na pewno jesteś bardzo odważna, skoro samodzielnie przeprowadzasz się do Londynu. Zwłaszcza w tak młodym wieku.
Odważna? Nie byłam pewna, czy bodziec do mojego jedynego wybryku w ramach nastoletniego buntu stanowiła odwaga, czy raczej desperacja. Odkąd jednak otrzymałam list z odmową przyjęcia na Harvard, nie myślałam zbyt racjonalnie.
Od zawsze pragnęłam dostać się na ten uniwersytet, bo to najlepsza uczelnia. Równie długo wyobrażałam sobie, jak tata uśmiecha się promiennie na mojej uroczystości wręczenia dyplomu ukończenia szkoły średniej, ostatecznie jednak na nią nie dotarł. Harvard był dla mnie szansą na zmianę stylu życia. Aby się na niego dostać, w piątkowe wieczory nie chodziłam na randki ani na imprezy, za to przygotowywałam się do egzaminów. Zapisałam się też do wszystkich znanych ludzkości organizacji uczniowskich. Mimo to moje starania okazały się niewystarczające.
Sąsiadka szturchnęła mnie delikatnie.
– Prawie jesteśmy na miejscu.
Obróciłam się i wyjrzałam przez szybę. Na niebie wisiała ciężka, gęsta mgła. Odsunęłam się rozczarowana od okna.
– Trudno cokolwiek dostrzec.
– Spójrz ponownie i poczekaj chwilę.
Znowu obróciłam się do okna i wpatrywałam poniżej, aż…
Światła. Dostrzegłam mgłę poprzetykaną światłami. Setkami, tysiącami migoczących punkcików. Jak choinka. Pod nami rozciągał się kobierzec świateł.
– Witaj w Londynie.
W taksówce obserwowałam miasto przez szybę.
Podczas niespełna godzinnej podróży przejechaliśmy przez teren zabudowany małymi domkami i wjechaliśmy w bardziej miejski krajobraz wielkich, wielopiętrowych bloków mieszkalnych i sklepików na rogach ulic. Ruch po trosze się zagęszczał, kierowca kilka razy nacisnął klakson i krzyknął przez okno. Z głośników dobiegał program nadawany przez stację BBC Radio. Kiedy spiker mówił o takich rzeczach jak krykiet, coraz mocniej docierało do mnie, że znalazłam się na obczyźnie, ale przynajmniej rozumiałam tutejszy język – w przeważającej części.
Chodniki pełne były przechodniów stawiających długie, pewne kroki. Każdy wyglądał, jakby się dokądś spieszył, jakby zmierzał do najważniejszego miejsca na świecie. I zewsząd dobiegał hałas. Mimo włączonego radia słyszałam miejski zgiełk, tak różny od wszystkiego, co mi znajome.
Gdy minęliśmy osławiony Hyde Park, a potem Pałac Kensington, w końcu zaczęłam pojmować, że rozpoczynam nowe życie. Następnie kierowca skręcił w ulicę, którą nazwał szeregiem ambasad, i przejechaliśmy obok drogich budynków – właściwie willi. Przed niektórymi wartowali ochroniarze i powiewały flagi różnorodnych krajów. Niewątpliwie stąd wzięła się nazwa uliczki. Oprócz ambasad mieściły się przy niej okazałe prywatne rezydencje.
Taksówkarz przejechał przez ogromną bramę i ruszył długim żwirowanym podjazdem. Gwizdnął pod nosem.
Wyjrzałam przez szybę i prawie wpadłam w panikę.
Uczelnia była gigantyczna, a otaczający ją wspaniale zadbany teren usiany wielkimi drzewami. Wokół kręcili się ochroniarze, studenci zbierali się w małe grupki, witali i żartowali. Mijały nas bajecznie drogie samochody, jakie dotychczas widywałam tylko w filmach.
Dzięki Bogu za stypendium.
Wysiadłam chwiejnym krokiem z taksówki i posłałam kierowcy uśmiech, po czym wsunęłam mu do ręki trzy świeżutkie banknoty dwudziestofuntowe. Ciągnęłam za sobą podjazdem dwie duże czarne walizki i nie zwracałam uwagi na grupkę chłopaków wylegujących się przed drewnianymi drzwiami uczelni.
– Ej, Samir, weź obczaj tę nową.
Źle się stało, że nad sobą nie zapanowałam. Odwróciłam się i stanęłam twarzą w twarz z niewysokim chłopakiem ubranym w ciemne dżinsy, sweter i czapkę bejsbolówkę od Gucciego. Posłał mi arogancki uśmiech.
– Amerykanka. Nie w moim typie – zawołał ktoś za moimi plecami głębokim głosem z delikatnym akcentem.
Spięłam się i odwróciłam. Po czym zamarłam. W tej spektakularnie niezręcznej chwili uleciały mi z głowy wszelkie myśli oprócz jednej…
W Karolinie Południowej nie ma takich chłopaków.
Wpatrywał się we mnie gość oparty o barierkę przy schodkach prowadzących do wejścia w taki sposób, jakby rządził uniwersytetem. Był przeciętnego wzrostu i szczupły, ubrany swobodnie, w dżinsy i czarny sweter. Końcówki jego atramentowoczarnych włosów kręciły się, a opalona skóra miała odcień, jakiego dotychczas nie widziałam. Oczy o barwie ciemnej czekolady, rzęsy długie i gęste – marzenie każdej dziewczyny. Wydatne, ironicznie wykrzywione usta.
Nie mogłam oderwać od niego wzroku.
Był boski, ponadto nosił się w sposób niepodobny do znanych mi osób. Wyglądał, jakby bardzo dobrze czuł się we własnej skórze, czego mimowolnie mu pozazdrościłam.
Chłopak – chyba Samir – rzucił peta na chodnik i wtarł go modnym czarnym mokasynem w beton. Obejrzał mnie z góry na dół, począwszy od długich brązowych włosów, przez cycki, na których zawiesił na moment wzrok – zmrużyłam oczy – aż wrócił uwagą do mojej twarzy. Taksował mnie spojrzeniem, w którym błysnęło zainteresowanie, po czym uśmiechnął się w taki sposób, że serce szybciej mi zabiło.
Przez chwilę przyglądał mi się bacznie, prześmiewczo.
Między nami zaiskrzyło, aż przeszył mnie prąd.
Zadziałało tak na mnie spojrzenie chłopaka, które wyrażało czyste pożądanie. Moja koleżanka Jo powiedziałaby, że typek to chodzący seks.
Gość posłał mi kolejny arogancki uśmiech. Zabójczy.
– Przepraszam – powiedział.
Wcale nie wyglądał, jakby było mu przykro.
Chciałam rzucić jakąś dowcipną ripostę, powiedzieć coś, cokolwiek, jednak jak zwykle zapomniałam języka w gębie. Nie radziłam sobie z chłopakami – w liceum miałam skłonności do popadania w coś, co niezbyt miło określałam syndromem łani w świetle reflektorów. Objawiało się to tym, że jeśli chłopak, który mi się podobał, okazał mi jakiekolwiek zainteresowanie, zamierałam i stałam niezręcznie, przy czym ulatywał ze mnie cały dowcip. Syndrom spektakularnie efektywnie zadbał o to, bym nigdy nie miała chłopaka.
Nie byłam nieśmiała – potrafiłam bez trudu rozmawiać z dorosłymi i dziewczynami. Radziłam sobie nawet z płcią przeciwną. Odejmowało mi mowę jedynie w towarzystwie gości, którzy mi się podobali.
Stałam przyszpilona jego seksownym spojrzeniem i całym tym jego stylem bycia. Słowa nie mogłam z siebie wydusić. Odwróciłam wzrok boleśnie świadoma okropnego rumieńca, który na pewno odmalował się na mojej twarzy. Zwijaj się stąd, ale już.
Za moimi plecami rozległ się ciepły, delikatny śmiech.
Weszłam chwiejnym krokiem do budynku uczelni, wyklinając pierwsze nieciekawe spotkanie ze studentami. Gdy tylko znalazłam się w korytarzu, zdenerwowanie ustąpiło miejsca podziwowi. Budynek był wspaniały. Na drewnianych ścianach i suficie wyrzeźbiono wzór składający się z symboli i liter. Podłogę wykonano z jakiegoś rodzaju kamienia.
Kobieta siedząca przy recepcji obdarzyła mnie uśmiechem.
– Witamy w International School. Bardzo się cieszymy, że dołączysz do naszej rodziny. Podaj mi, proszę, swoje nazwisko.
Miałam problem z przypisaniem jej akcentu do konkretnego kraju. Nie był – jak się spodziewałam – brytyjski, ale zagraniczny i melodyjny.
– Maggie Carpenter.
– Miło mi cię poznać, Maggie. Nazywam się Fox. Zarządzam domem studenta. Wraz ze swoim zespołem odpowiadam za twój pokój i pomogę ci zadomowić się w nowym domu. – Kciukiem przebiegła po stosie niebieskich teczek i wyjęła jedną. – Proszę. Pokoje są podzielone ze względu na płeć. Te chłopców mieszczą się we wschodnim skrzydle, a dziewczyn w zachodnim. Są na tyle duże, że do każdego przydzielamy trzy osoby. W teczce masz kod do drzwi i plan zajęć. W razie potrzeby bez wahania przyjdź do mojego gabinetu. Znajdziesz go dzięki mapie, jest zaznaczony.
Wzięłam teczkę z rąk pani Fox i starałam się nie pomieszać informacji, co ze względu na jet lag przyszło mi z trudem. Ruszyłam przez tłum studentów w kierunku klatki schodowej. Na końcu korytarza spojrzałam na wąskie schody.
– Pomóc w czymś? – zapytał z brytyjskim akcentem uroczy, wysoki blondyn i posłał mi uśmiech. Ubrany był w niebieską koszulkę polo z wyszytym na przodzie napisem: „Dom Studenta”.
Zawahałam się.
– Nie, dzięki. Poradzę sobie.
– Na pewno? Wierz mi, schody potrafią dać się we znaki. – Zerknął na kartkę w moich rękach. – Masz pokój na trzecim piętrze? To czwarty poziom.
– Hę?
– Czwarty, nie trzeci poziom. W Londynie za najniższe piętro uważa się parter, dlatego dopiero kolejne liczy się jako pierwsze. Tutaj jest inaczej niż w Ameryce. – Wyszczerzył zęby. – Akcent cię zdradził – wyjaśnił. Wziął moje walizki. – Chodź. Pomogę ci dostać się do twojego pokoju. Jestem George.
Ruszyłam za nim schodami.
– Dzięki. A ja Maggie.
– Miło mi cię poznać, Maggie. Skąd jesteś?
– Z Karoliny Południowej.
Marszczył przez chwilę czoło.
– To gdzieś niedaleko Nowego Jorku? Byłem w Nowym Jorku.
Wyszczerzyłam zęby.
– Niestety to jakieś lata świetlne od Nowego Jorku. Karolina znajduje się na południu Stanów. Nie ma tam za wiele do roboty.
– Pochodzę z Kornwalii, więc doskonale cię rozumiem.
Weszłam za George’em na kolejne piętro, choć ledwie nadążałam, bo bezustannie się rozglądałam, wytrzeszczając oczy. Wnętrze uczelni wyglądało jak muzeum. Widziałam w internecie kilka zdjęć, ale uznałam, że do sieci trafiły tylko najlepsze ujęcia. Nie spodziewałam się więc, że rzeczywistość dorówna materiałom reklamowym.
– Z kim będziesz mieszkać?
Spojrzałam na kartkę, którą ściskałam w dłoniach, i zawiesiłam wzrok na nazwiskach. Uczelnia najwyraźniej nie bez powodu reklamowała się jako zrzeszająca studentów z różnorodnych środowisk.
– Yyy, z Noorą Bader i Fleur Marceaux.
George odwrócił się, na jego twarzy odmalował się dziwny wyraz.
– Powiedziałaś „Fleur Marceaux”? – zapytał takim tonem, jakby tłumił rozbawienie.
Potaknęłam.
Tym razem się zaśmiał, wypełnił śmiechem wąską klatkę schodową.
– Powodzenia.
George rzucił moje walizki w wejściu do długiego korytarza, do którego prowadziły masywne drzwi oznaczone numerem piętra.
– Dalej nie pójdę.
– Bo zamienisz się w dynię czy coś?
Zaśmiał się.
– Nie. Bo twoja koleżanka z pokoju zajmuje pierwsze miejsce na czarnej liście opiekunów domu studenta.
O Boże.
– Na pewno nie jest taka zła. Proszę, powiedz, że wcale nie jest taka zła.
– O nie. Jest nawet gorsza. W zeszłym roku chodziliśmy razem na jedne zajęcia. Wierz mi, wiem, jaka jest.
Ani przez chwilę nie pomyślałam, że zostanę przydzielona do pokoju z kimś starszym.
– Pod jakim względem jest gorsza?
George wyszczerzył zęby.
– Przezwaliśmy ją Królowa Lodu.
Jęknęłam.
– Okazało się, że zanim rozpoczęła tu naukę, pracowała w modelingu. Wystąpiła w teledysku jakiegoś francuskiego rapera czy coś. Uważa, że jest od nas lepsza, i każdemu bez obawy to okazuje.
– Super. A Noora?
– Nie znam jej, więc na pewno jest na pierwszym roku.
– Dlaczego niektórzy drugoroczniacy nie mieszkają ze swoimi rówieśnikami?
– Ponieważ żadna dziewczyna z drugiego roku nie chce mieszkać z Fleur. Mieli przydzielić jej jedynkę, ale to nie wypaliło, więc zapewne bardzo się wściekła.
Bajecznie.
– Słuchaj, jeśli będziesz chciała złożyć wniosek o zmianę pokoju, wstąp do nas. Mamy gabinet na parterze.
Uśmiechnęłam się z trudem, w myślach biegnąc już do wspomnianego gabinetu.
– Dzięki.
Pełna obaw szłam korytarzem i rozglądałam się za pokojem trzysta jeden. Zatrzymałam się przed drzwiami z trzema tabliczkami z nazwiskami. Wyłowiłam wzrokiem kod na kartce i z trudem wbiłam go na małym panelu. Obróciłam gałkę i… nic. Spojrzałam jeszcze raz na rządek cyfr.
Udało mi się wprowadzić go poprawnie dopiero za trzecim podejściem.
Otworzyłam szeroko drzwi i wciągnęłam przez próg pierwszą walizkę, przy czym gwałtownie się zatrzymałam na widok pokoju, który przez najbliższy rok miał być moim domem. Był mały. Niedorzecznie maleńki. Dość zwyczajnie umeblowany. Trzy wąskie łóżka, trzy szafy, trzy biurka i… dwa duże okna. Podeszłam do nich i wyjrzałam na Hyde Park. Bujne zielone drzewa, bezmiar trawy, żelazne bramy – magiczny widok wynagradzał wszystko inne.
Przez godzinę rozpakowywałam bagaż i wieszałam ubrania w maleńkiej drewnianej szafie, w którą uczelnia wyposażyła pokój. Wyłożyłam też kilka drobiazgów: ulubione książki, kilka pamiątek z domu, zdjęcia z przyjaciółkami. Na szczęście przyjechałam pierwsza.
Nieco się przestraszyłam, gdy ktoś otworzył drzwi.
– Cześć.
W wejściu stała dziewczyna z torbami na ramionach. Włosy miała okryte przepięknym fioletowym szalikiem z jedwabiu.
– Proszę, powiedz, że dobrze trafiłam.
– Jestem Maggie. A ty to Noora?
Pomachała wolną ręką.
– Miło mi cię poznać.
Uśmiechnęłam się szeroko.
– Mnie ciebie też.
Rzuciła torby na wolne łóżko.
– Czyli to tutaj?
– Tak. Trudno uwierzyć, że mamy tu mieszkać we trzy, prawda?
– Poznałaś trzecią dziewczynę?
– Jeszcze nie, chociaż słyszałam, że jest na drugim roku. – O reszcie nie wspomniałam.
– A ty na pierwszym? – zapytała Noora.
– Tak.
– Ja też.
– Milusio. Skąd jesteś?
– Z Omanu.
Zdecydowanie bardziej wspaniałe miejsce niż Karolina Południowa.
Rozmawiałyśmy przez kilka minut o naszym dotychczasowym życiu i od razu ją polubiłam, bo była tak przyjazna i towarzyska, że nie dało się nie poczuć do niej sympatii. Jeśli Fleur okrzyknięto Królową Lodu, to Noora stanowiła jej przeciwieństwo. Przez godzinę pomagałam współlokatorce się rozpakować, po czym dziewczyna poszła odwiedzić koleżankę z rodzinnych stron. Nadal jeszcze nie zjawiła się trzecia mieszkanka naszego pokoju. Może nie przyjdzie?
Warto mieć marzenia.
Gdy tylko Noora wyszła, zadzwoniłam do babci. W Stanach był wczesny poranek, ale babcia zawsze wstawała skoro świt.
– Zadomowiłaś się?
Na dźwięk jej głosu przepłynęła przeze mnie fala tęsknoty za domem. Zatęskniłam nawet za południowym akcentem, którego sama wyzbyłam się z wielkim trudem. Oparłam się o ramę łóżka i przyciągnęłam kolana do piersi.
– Nie do końca. Ale dopiero przyjechałam.
– Zapoznałaś się już z kimś?
– Tak, wszyscy wydają się na razie mili. – Nie wspomniałam babci o Fleur, bo dość miała zmartwień.
– Jesz, ile trzeba?
Zawsze starała się mnie podtuczyć.
Wyszczerzyłam zęby.
– Obiecuję, że wkrótce zjem lunch. Chociaż tutejsze jedzenie na pewno nawet nie umywa się do twojego.
Odkąd mama odeszła, wychowywali mnie dziadkowie. Bardziej byli dla mnie rodzicami niż biologiczni mama i tata. Mimo to…
Wyczuwało się różnicę.
– Tata się odzywał?
– Nie. Przykro mi, kochanie.
Stłumiłam znajome poczucie rozczarowania, przez które serce podeszło mi do gardła, i wydusiłam:
– Wiesz, gdzie teraz stacjonuje?
– Sądzę, że gdzieś na Środkowym Wschodzie. Kochanie, wiesz, jak to jest. Nie może nam powiedzieć, gdzie przebywa.
– Jak myślisz, kiedy wróci?
– Mówił, że może uda mu się wyrwać w tym roku na święta. Znowu moglibyśmy spędzić je razem. Mam nadzieję, że przyjedzie.
Nie widziałam taty w święta co najmniej trzy lata. Ale nie przypomniałam o tym babci, bo nie chciałam jej rozczarować. Na tym polu tata odnosił wystarczające osiągnięcia.
– Świetnie, babciu.
Rozmawiałyśmy jeszcze kilka minut, po czym się rozłączyłam. Nigdy nie spędziłyśmy bez siebie więcej niż dnia czy dwóch. Łzy napłynęły mi do oczu. Otarłam je zaskoczona przepełniającymi mnie emocjami.
Przez chwilę użalałam się nad sobą. Czułam się okropnie po ponad piętnastogodzinnej podróży i stopniowo zaczynał dawać mi się we znaki jet lag. Bardzo chciałam wskoczyć pod prysznic. Wzięłam więc ręcznik i kosmetyki, po czym ruszyłam do drzwi. Na każdym piętrze znajdowały się wspólne łazienki, które – na szczęście – były podzielone ze względu na płeć. Drżałam z przerażenia między innymi na myśl o kąpielach w towarzystwie, bo nieszczególnie przepadałam za rozbieraniem się w miejscach publicznych.
Łazienka i pokój lekko mnie rozczarowały. Zdecydowanie nie zdejmę w niej klapek. Łzy popłynęły, gdy tylko stanęłam pod prysznicem.
Dziwnie się czułam, kiedy wracałam do pokoju odziana tylko w ręcznik, mocno go przytrzymując, ale wyznaczona w łazience strefa do przebierania była dość otwarta, dlatego uznałam spacer w ręczniku za mniejsze zło. Przynajmniej po prysznicu poczułam się nieco bardziej jak człowiek.
Na szczęście, gdy człapałam korytarzem, prawie nikogo nie spotkałam. Akademik otwarto dla studentów dopiero dziś, natomiast zajęcia miały się zacząć za kilka dni. Przyjechałam trochę wcześniej, aby zapoznać się z nowym miastem i systemem poruszania się po Londynie. Zatrzymałam się przed drzwiami do swojego pokoju i przełożyłam koszyk prysznicowy do drugiej ręki, aby wpisać kod. Tym razem obyło się bez problemów.
Zamknęłam za sobą drzwi, odłożyłam kosmetyki i wzięłam ubranie, które zostawiłam na łóżku. Rozwiązałam ręcznik i pozwoliłam mu opaść na podłogę.
– Myliłem się. Zdecydowanie jesteś w moim typie.
Odwróciłam się zszokowana na dźwięk tego gładkiego i prześmiewczego głosu i napotkałam wzrok chłopaka ze schodków…
A on powiódł spojrzeniem w dół, z daleka od moich oczu.
Zamarłam na chwilę. Stałam nieruchomo i patrzyłam z otwartymi ustami na chłopaka przekonana, że to jakiś koszmar i że w pewnym momencie się obudzę.
Zamrugałam.
Dalej widziałam Samira.
Leżał wyciągnięty na niezajętym łóżku – łóżku Fleur – z rękami za głową i nogami skrzyżowanymi w kostkach. Wyglądał, jakby było mu bardzo wygodnie, wręcz leniwie – tylko jego oczy zdradzały inne emocje. Błysnęły, gdy przesuwał spojrzeniem po moim nagim ciele. Zaczął od piersi, a potem skierował się niżej.
Zatrzymywał wzrok na mojej skórze, jakby mnie pieścił, aż robiło mi się ciepło.
Pisnęłam przeraźliwie.
Rzuciłam się do ręcznika. Poderwałam go z podłogi i pospiesznie się nim owinęłam, jakby materiał był w stanie wymazać z pamięci Samira obraz mnie w negliżu.
– Co ty tu, u licha, robisz?
Nie odpowiedział, tylko powoli podniósł wzrok do moich oczu, przy czym wargi zadrgały mu z rozbawienia.
– Masz jakiś problem? – warknęłam. Policzki mi poczerwieniały. Cholera, cała się oblałam rumieńcem. – Jesteś jakimś zbokiem czy coś?
Głęboki śmiech chłopaka wypełnił pokój. Taki śmiech powinien być prawnie zakazany.
– Tego jeszcze nie słyszałem.
– Może dobrze by ci zrobiło, gdyby ktoś ci to wcześniej powiedział. Dlaczego, do diaska, mnie szpiegujesz?
Wyszczerzył zęby.
– Nie szpieguję cię. Czekam na kogoś. Twój występ umilił mi oczekiwanie. Nawiasem mówiąc, bardzo mi się podobał.
Skrzyżowałam ręce na piersi. Miałam ochotę umrzeć. Albo raczej chciałam, by to jego spotkała śmierć.
Samir znów się zaśmiał, przy czym poczułam motylki w brzuchu.
Musiałam się ubrać – a najlepiej wciągnąć na siebie dres i narzucić parkę.
– Sądzę, że ta krótka chwila na długo zapisze się pozytywnie w mojej pamięci. – Wstał z łóżka i wyprostował się niespiesznie, z gracją. Musiałam mu oddać, że miał niezły styl.
Spodziewałam się, że wyjdzie, jednak ruszył w moją stronę. Czekałam, aż do mnie podejdzie, przy czym każdy jego krok wywoływał u mnie coraz większy stres.
– Co robisz? – wyjąkałam piskliwie.
To na pewno sen.
Ani na chwilę nie oderwał ode mnie wzroku. Miałam ochotę odwrócić się, spojrzeć gdzie indziej. Dać nogę, ale coś uniemożliwiało mi wykonanie jakiegokolwiek ruchu.
Stopy jakby wrosły mi w podłogę.
– Co robisz? – powtórzyłam, gdy zatrzymał się kilka centymetrów ode mnie.
Był na tyle blisko, że poczułam w nozdrzach zapach jego wody kolońskiej. Okazało się, że źle oszacowałam wzrost Samira, bo aż musiałam zadrzeć głowę, aby spojrzeć mu w oczy.
Wyciągnął rękę, musnął palcami mój nagi obojczyk. Pieszczota wywołała u mnie dreszcz. Dotychczas nikt mnie nie dotknął w ten sposób. Westchnęłam głośno. Samir zamarł, jego palec zastygł nad moją skórą. Otworzyłam usta, by coś powiedzieć – by odepchnąć od siebie chłopaka – ale zabrakło mi słów. Wszystkie moje myśli skupiły się na jego palcu. Oczarowały mnie widok jego skóry tuż przy mojej i możliwość, że przesunie dłoń nieco niżej…
– Samir!
Z zamyślenia wyrwał mnie czyjś głos. Odwróciłam się i spojrzałam na drzwi.
Stała w nich wkurzona wysoka dziewczyna, która wpatrywała się we mnie, mrużąc oczy. Uniosła jedną perfekcyjnie wyregulowaną brew. Była znacznie ode mnie wyższa, jej smukłą sylwetkę otulał strój jak z kart magazynu. Szczupłą twarz i wydatne kości policzkowe obramowywały brązowe włosy i grzywka. To mogła być tylko jedna osoba…
W życiu nie widziałam teledysku żadnego francuskiego rapera, ale przypuszczałam, że w klipie zdecydowanie mogła wystąpić dziewczyna taka jak ona.
Przemknęła obok mnie, poświęcając uwagę wyłącznie Samirowi, który nie miał na tyle przyzwoitości, by okazać zażenowanie. Objęli się i zapomnieli o mnie.
W drodze do wyjścia porwałam ciuchy z łóżka. Tym razem dałam nogę. Cholera, wolałam ubrać się na korytarzu, niż spędzić choćby jeszcze chwilę w ich towarzystwie.
Chłopak mojej współlokatorki był największym ciachem, jakie w życiu widziałam.
I przed chwilą zobaczył mnie w negliżu.
Kwadrans później byłam już ubrana, ale dalej zarumieniona. Kręciłam się pod pokojem, licząc, że zdążyli się dokądś przenieść. Gdziekolwiek indziej. Dałabym im więcej czasu, ale bardzo zgłodniałam, a portfel zostawiłam na biurku. Wbiłam kod i już miałam wyciągnąć rękę do gałki, gdy drzwi stanęły otworem.
Podniosłam wzrok na doskonałą twarz Fleur.
– Niech zgadnę. Jesteś jedną z moich współlokatorek – odezwała się z wyraźnym francuskim akcentem. Wypowiedziała słowa powoli, leniwie, jakby uznała przydział koleżanek z pokoju za ironię losu. Dłoń, którą trzymała na biodrze, zacisnęła w pięść.
– Jestem Maggie. Maggie Carpenter.
Odwróciła się do mnie plecami.
– Amerykanka. No jasne.
To byłoby na tyle w kwestii ciepłego przyjęcia. Przynajmniej ktoś mnie ostrzegł na jej temat.
– Pokój jest do bani – odezwała się Fleur. Wychwyciłam w jej głosie nutę satysfakcji. – Amerykańskie dzieciaki zawsze mają problem z przystosowaniem się do tutejszych warunków. Zwłaszcza te, które pierwszy raz znalazły się w Europie. Ich zdaniem wszystko w Stanach jest większe.
Spięłam się, bo z niczym nie dało się pomylić tej obelgi.
Z drugiej strony pokoju dobiegły słowa wypowiedziane po francusku, czyli chłopak jeszcze nie wyszedł.
– Nie nabijaj się z nowej, Fleur – zawołał po angielsku Samir i puścił do mnie oko.
Oczywiście, są parą. Oboje byli piękni, o egzotycznej urodzie i wyglądali jak z żurnala. Zdołałam tylko stać nieruchomo i wpatrywać się w nich ze swoją głupią miną łani w świetle reflektorów.
Potwierdziło się, że miałam najgorszą współlokatorkę na świecie.
Stołówka w tak drogiej uczelni jak International School okazała się lekkim rozczarowaniem. Była mała, podobnie jak pokoje. Przy jednej ścianie umieszczono w rządku kilka srebrnych pojemników z jedzeniem, którego temperaturę utrzymywały lampy na podczerwień. Przed naczyniami ustawiono stos plastikowych tac.
– Nałóż sobie curry. Wierz mi, to jedyna mniej więcej zjadliwa potrawa.
Odwróciłam się do stojącej obok dziewczyny – wysokiej, czarnoskórej, o długich czarnych włosach. W uszach miała przepiękne wiszące kolczyki z niebieskich koralików, a szyję otuloną pasującym do nich srebrno-niebieskim szalem.
– Dzięki za radę.
– Nie ma sprawy. Jestem Mya. Nowa?
– Tak, dopiero zaczynam studia. Mam na imię Maggie.
– Witamy. Amerykanka?
Skrzywiłam się. Na pewno zdradził mnie akcent.
– Tak.
Albo ubiór. Spojrzałam na swoje dżinsy i klapki i pożałowałam, że nie włożyłam czegoś ładniejszego.
– Nie przejmuj się. Studiuje tutaj sporo Amerykanów. – Posłała mi jeden z pierwszych przyjaznych uśmiechów, jakimi obdarzono mnie od przyjazdu. – Zapewne przeżywasz lekki szok kulturowy.
– Jest tu nieco inaczej – odpowiedziałam wymijająco. – Skąd pochodzisz?
– Z Nigerii.
Wow.
– Nieźle.
Wzruszyła ramionami.
– Całkiem tam fajnie. Ale wolę Londyn. Spędzamy tu większą część roku, bo tata pracuje w ambasadzie. – Wskazała na jeden z pustych stolików. – Usiądziemy razem?
Miałam już wizję, że zjem lunch w samotności, za towarzystwo mając jedynie książkę.
– Byłoby super, dzięki.
Przeszłam za Myą do stolika i usiadłam naprzeciwko niej.
– Przyjechała już większość studentów? Trochę tu pusto.
– Zapewne tak, ale ktoś zawsze zjawi się na ostatnią chwilę. Poza tym nie wszyscy mieszkają na kampusie, nie wszyscy stołują się na stołówce. Wiele osób ma własne mieszkanie i żyje po swojemu. Tak oto powstaje dziwna mieszanina studentów i to dlatego na tak małej uczelni funkcjonuje mnóstwo różnych klik.
Świetnie. Czyli czeka mnie powtórka ze szkoły średniej.
Z korytarza dobiegły słowa wypowiedziane po francusku. Obróciłam się i jęknęłam. Weszła Fleur, a tuż za nią kroczył Samir.
– Bajecznie.
Mya podążyła za moim spojrzeniem i skrzywiła się na widok Fleur.
– Ach, widzę, że poznałaś już panującą nam królową.
– To moja współlokatorka.
Nabiłam kawałek kurczaka na widelec. A jej chłopak widział mnie w negliżu.
Mya zrobiła wielkie oczy.
– Będziesz miała z nią pełne ręce roboty.
– Wierz mi, już się tego domyśliłam. – Pochyliłam głowę, mając nadzieję, że się nie zaczerwieniłam, i mimowolnie zapytałam: – O co chodzi z tym chłopakiem? To Samir, tak? Był wcześniej w naszym pokoju.
– Nie próżnowałaś. To Samir Khouri. Jego ojciec jest politykiem w Libanie, a matka jest Francuzką czy coś.
– Chyba jest dupkiem – wymamrotałam.
Zaśmiała się.
– Tak, raczej masz rację.
– Cześć, Mya.
Na dźwięk głosu Fleur poderwałam głową.
– Cześć.
– Idziesz na jutrzejszą imprezę? – zapytała Fleur, zupełnie nie poświęcając mi uwagi.
Mya wyszczerzyła zęby.
– Nigdy nie przepuszczę okazji, by poimprezować na łódce.
Fleur przerzuciła jasnobrązowe włosy za ramię.
– Umówiliśmy się w kilka osób po imprezie. Zapraszam, jeśli masz ochotę.
– Dzięki. Może skorzystam.
Fleur pokiwała głową i nawet nie zadała sobie trudu, by na mnie spojrzeć. Odeszła, stukając obcasami.
– Przyjaźnicie się czy coś?
Mya wzruszyła ramionami i oderwała kawałek pieczywa, które miała na talerzu.
– Niezbyt. Powiedziałabym, że jesteśmy znajomymi, które czasami się widują. Kilka lat uczyłyśmy się razem w szkole z internatem w Szwajcarii.
No jasne.
– Idziesz na tę imprezę, o której mówiła Fleur, prawda? – zapytała Mya.
– Nie wiem. Nie zastanawiałam się nad tym.
– Musisz iść. Impreza odbywa się na wynajętym przez uczelnię jachcie na Tamizie i stanowi świetną okazję do wystrojenia się i zapoznania ze studentami. Wszyscy na niej będą. To otwarcie semestru. Nie może cię zabraknąć.
– No nie wiem. Nie mam w co się wystroić. – Nie wspominając o tym, że nie jestem imprezowiczką. W szkole średniej rzadko chodziłam na imprezy. Ale teraz studiuję i mieszkam w jednym z najwspanialszych miast na świecie.
– Idziesz ze mną. Nie pozwolę, by ominęła cię twoja pierwsza impreza na łodzi. Poza tym świetnie trafiłaś w kwestii doradztwa modowego. Idziemy na zakupy.
Nie żartowała z tymi zakupami. Dzięki Myi stałam się dumną posiadaczką najbardziej kusej sukienki na świecie, wykonanej z jakiejś rozciągliwej żarówiastoróżowej tkaniny. Kiecka ledwie zakrywała tyłek i cycki, które bardzo uwydatnił polecony przez Myę usztywniany stanik. Stroju dopełniały szpilki.
Przeczesałam długie brązowe włosy. Szkoda, że były proste i oklapły na ramiona. Chciałam je upiąć, ale według Myi rozpuszczone podkreślały dekolt sukienki, zatem wzięłam do siebie jej radę.
W szkole średniej miałam uroczy styl. Dziadkowie nie lubili wydawać pieniędzy, mimo to zawsze udawało mi się skompletować ładny strój z outletu.
Za to tutaj nie potrafiłam się odnaleźć.
Fleur wyszła na dzisiejszą imprezę w białej dopasowanej sukience mini, w którą może wcisnęłabym jedno udo. Kiecka wyglądała jak z kart magazynu. Fleur zresztą też.
Ktoś zapukał.
Podeszłam do drzwi, chwiejąc się na szpilkach. Na korytarzu stała Mya ubrana w przepiękną czerwoną sukienkę.
Zagwizdała.
– Ślicznie wyglądasz, laska. Podwiezie nas mój kolega Michael. Polubisz go. Też jest Amerykaninem.
Nie spotkałam jeszcze nikogo ze Stanów, mimo że według materiałów reklamowych uczelni sporą część studentów stanowili Amerykanie.
– Super.
Ruszyłam za Myą. Trudno mi było utrzymać równowagę na schodach.
– Cholera.
– Wszystko w porządku?
– Obcasy utrudniają mi chodzenie.
Wyszłyśmy z budynku, przed którym chłopak oparty beztrosko o czarnego SUV-a pomachał do Myi. Podszedł i pocałował ją przelotnie w oba policzki, po czym zwrócił się do mnie:
– Jestem Michael.
– Maggie.
Wyszczerzył zęby.
– Skąd jesteś, Maggie?
– Z Karoliny Południowej.
– Dziewczyna z południa. Fajnie. Ja jestem z Connecticut.
Był uroczy – miał piaskowe włosy i zielone oczy. Ubrał się w koszulę z kołnierzykiem i ciemne dżinsy. Dokładnie taki chłopak spodobałby mi się w Stanach.
– Świetnie wyglądacie, dziewczyny.
Trudno mi było się nie zarumienić.
– Dzięki.
Przeszłyśmy za nim do samochodu.
Mya złapała mnie za rękę, zanim zdążyłam wsiąść na tylne siedzenie.
– Nie zakochaj się w nim ani nic z tych rzeczy – wyszeptała. – To gej. Super z niego chłopak, więc pomyślałam, że się polubicie. Szybko się zorientujesz, że mnóstwo ludzi tutaj to pozerzy. Michaela natomiast cechuje niezwykła szczerość.
– Dzięki za ostrzeżenie.
Wewnątrz auto było jeszcze ładniejsze niż z zewnątrz. Znajdowały się w nim elementy ze skóry i drewna. Z głośników leciało techno.
Mimowolnie poczułam się jak Kopciuszek w drodze na bal.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Fot.: Chris Malpass
zeskanuj kod i dołącz do społecznościChanel Cleeron
Chanel Cleeton LONDON FALLING
Nie tworzyliśmy związku. Byliśmy raczej jak tykająca bomba zegarowa…
Maggie Carpenter zakończyła najgorętszą znajomość swojego życia – opuściła pełną blichtru Anglię i wyjechała na przerwę wakacyjną do rodzinnego miasta w Karolinie Południowej. Teraz, gdy wróciła do International School w Londynie i Samir Khouri jest znów na tyle blisko, że może go dotknąć, z całą siłą wraca tamto zauroczenie, a także… wspomnienie dramatu i złamanego serca. Pragnie Samira jeszcze bardziej i nic nie może na to poradzić.
Samir nie może sobie pozwolić na zakochanie się w dziewczynie ze świata tak odległego od jego świata – nie wtedy, gdy jego czas w Londynie dobiega końca. To ostatni rok i ostatnie chwile wolności przed powrotem do domu w Libanie. Tam oczekuje się od niego, że pójdzie w ślady ojca, a nie za głosem serca, które ciągnie go ku Maggie. Pokusa gorącego, sekretnego związku staje się jednak zbyt wielka i żadne z nich nie jest w stanie się jej oprzeć. Do czego ich to doprowadzi? Czy stawią czoła konsekwencjom i czy ich związek przetrwa?
Nie przegap dalszego ciągu historii Maggie i Samira!
zeskanuj kod QR
Więcej o książkach w tym
• zapowiedzi i premiery
• informacje o autorach
• ciekawostki i aktualności