Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Charyzmatyczni przywódcy używają rozmaitych technik, żeby odpowiedzieć na fundamentalne ludzkie potrzeby. Sekty od zawsze kuszą obietnicami zbawienia, bogactwa, wspólnotowego doświadczenia i poprawy życia. Czy przypadkiem nie tym samym przyciągają nas siłownie, internetowe biznesy i ruchy polityczne?
Wyjaśnienia tego fenomenu Amanda Montell szuka w samym języku: od zręcznej redefinicji znanych pojęć do potężnych eufemizmów, tajnych kodów, zmian sensu, modnych powiedzonek, śpiewów i mantr, „mówienia językami”, wymuszonej ciszy, a nawet hasztagów. Doskonale pokazuje, w jaki sposób używają językowych sztuczek duchowi wyzyskiwacze, ale też ludzie od piramid finansowych, politycy, dyrektorzy start-upów, internetowi spiskowcy, instruktorzy fitness, a nawet influencerzy. „To jest nasz Tydzień Triumfu”, „Wzlećmy ponad i poza”, „Jesteście najwspanialszym pokoleniem wojowników i bohaterów” – to tylko kilka haseł, które równie dobrze sprawdzą się wśród scjentologów, jak i na siłowni czy w instagramowej rolce.
Wszak chęć wiary w coś większego od nas i pragnienie wspólnoty są wpisane w nasze DNA.
„Celnie opisując zjawiska ze świata duchowej szarlatanerii i marketingu, Montell przygląda się popkulturowej dekonstrukcji takich pojęć jak „sekta” czy „kult”, a także dostarcza obrazowych przykładów mocy języka – kolejnej broni w arsenale manipulatorów. To swoisty podręcznik językowej samoobrony w świecie pełnym zagrożeń – w ich rozpoznaniu kluczową rolę odgrywa wrażliwość na to, co i jak się do nas mówi.” Jagoda Ratajczak
„Wnikliwa i fascynująca analiza siły języka, który potrafi omamić nas wszystkich. Opanowanie niuansów sekciarskiej mowy sprawia, że Montell jest równie hipnotyzująca i charyzmatyczna jak guru, których działalność opisuje.” Molly Ringwald
„Niepokojąca, poruszająca opowieść o manipulacyjnym języku sekt.” „Kirkus Reviews”
„Zabawna, a zarazem arcyciekawa analiza sposobów, na jakie język może nas zwieść i uwieść – czasami poza punkt, z którego nie ma odwrotu.” Elisabeth Thomas
„Nigdy więcej nie pomyślisz o sektach w ten sam sposób […]. Amanda Montell łączy prawdziwe dziennikarskie czarnoksięstwo z humorem i nieustraszoną ciekawością, dzięki czemu tworzy opowieść pyszną i przenikliwie mądrą […].” Chelsea Bieker
„Błyskotliwa, wciągająca i niezwykle intrygująca. Książka Montell […] wnikliwie analizuje mechanizmy władzy, wspólnoty, języka i połączeń między nimi.” Alexis Henderson
„Ta dowcipna, przenikliwa i zaskakująco aktualna książka, której nie sposób odłożyć, jest równie intrygująca, jak fascynujące są grupy, które bada.” Andrea Bartz
„Wszyscy jesteśmy podatni na zniewolenie, a fenomenalna książka Montell przedstawia tę mrożącą krew w żyłach sytuację tak dobitnie, jak to tylko możliwe.” „Bitch”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
SERIA AMERYKAŃSKA
Jan Błaszczak The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side (wyd. 2)
Woody Guthrie To jest wasz kraj, to jest mój kraj
Lawrence Wright Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę (wyd. 2 zmienione)
Sara Marcus Do przodu, dziewczyny! Prawdziwa historia rewolucji Riot Grrrl
Nick Bilton Król darknetu. Polowanie na genialnego cyberprzestępcę (wyd. 2)
Nicholas Griffin Miami 1980. Rok niebezpiecznych dni
Nicholas D. Kristof Sheryl WuDunn Biedni w bogatym kraju. Przebudzenie z amerykańskiego snu
Richard Grant Najgłębsze Południe. Opowieści z Natchez, Missisipi
Lawrence Wright Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary (wyd. 2)
Sam Quinones Dreamland. Opiatowa epidemia w USA (wyd. 3)
Rosecrans Baldwin Los Angeles. Miasto-państwo w siedmiu lekcjach
Alex Marzano-Lesnevich Pamięć ciała. Przemoc seksualna, morderstwo i kara
William S. Burroughs Jack Kerouac A hipopotamy żywcem się ugotowały (wyd. 2)
Robert Kolker W ciemnej dolinie. Rodzinna tragedia i tajemnica schizofrenii (wyd. 2)
Bob Drury Tom Clavin Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów (wyd. 3)
Jon Krakauer Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija (wyd. 2)
Olivia Laing Miasto zwane samotnością. O Nowym Jorku i artystach osobnych
Jenn Shapland Moja autobiografia Carson McCullers
Charlie LeDuff Praca i inne grzechy. Prawdziwe życie nowojorczyków (wyd. 2)
Patti Smith Pociąg linii M (wyd. 2)
Harry Crews O mułach i ludziach. Dzieciństwo w Georgii
Patti Smith Poniedziałkowe dzieci (wyd. 3)
John Bloom Jim Atkinson Bardzo spokojna okolica. Zbrodnia w Teksasie
Patrick Radden Keefe Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego
Mary Karr Klub Łgarzy
Piotr Jagielski Grunge. Bękarty z Seattle
Hampton Sides Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu (wyd. 2)
Benjamin Gilmer Przypadek doktora Gilmera. Zbrodnia, medyczna zagadka i sprawiedliwość w Appalachach
Ewa Winnicka Miasteczko Panna Maria. Ślązacy na Dzikim Zachodzie
S.C. Gwynne Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów (wyd. 3)
Will Sommer Uwierz w Plan. Skąd się wziął QAnon i jak namieszał w Ameryce
Matt Taibbi Nienawiść sp. z o.o. Jak dzisiejsze media każą nam gardzić sobą nawzajem (wyd. 2)
S.C. Gwynne Wrzask rebeliantów. Historia geniusza wojny secesyjnej (wyd. 2)
Kathleen Hale Slenderman. Internetowy demon, choroba psychiczna i zbrodnia dwunastolatek
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Tytuł oryginału angielskiego Cultish. The Language of Fanaticism
Projekt okładki Agnieszka Pasierska
Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś
Fotografia na okładce © Alamy / Indigo
Copyright © by Amanda Montell. All rights reserved
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2024
Copyright © for the Polish translation by Adam Pluszka, 2024
Opieka redakcyjna Przemysław Pełka
Redakcja Ewa Pawłowska
Korekta Ewa Mościcka / d2d.pl, Aneta Miklas / d2d.pl
Skład Robert Oleś
Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl
ISBN 978-83-8191-969-2
Dla mojego taty – optymisty
Niektóre imiona i dane identyfikacyjne zostały zmienione w celu ochrony prywatności źródeł.
Zaczęło się od modlitwy.
Tasha Samar miała trzynaście lat, kiedy po raz pierwszy usłyszała urzekający szmer ich głosów. Jej uwagę przykuły biel strojów, od turbanu po stopy, i male do medytacji, ale to sposób, w jaki mówili, skłonił ją do wejścia przez frontowe drzwi. Słyszała ich przez otwarte okno studia jogi kundalini w Cambridge w stanie Massachusetts. „Modlitwy były bardzo dziwne, wszystkie w innym języku” – mówi mi dwudziestodziewięcioletnia dziś Tasha przy latte na mleku z orzechów makadamia w ogródku kawiarni w West Hollywood. Jesteśmy zaledwie kilka kilometrów od epicentrum ponurego życia, które prowadziła jeszcze trzy lata temu. Sądząc po jej zapinanej na guziki kremowej sukience i jedwabistej burzy włosów, nikt by nie zgadł, że kiedyś potrafiła zawiązać turban tak naturalnie, jak każda inna młoda kobieta w okolicy potrafi spiąć włosy w kok. „Tak, nadal mogłabym to zrobić, gdybym musiała” – zapewnia mnie Tasha, a jej idealne akrylowe paznokcie stuk-stuk-stukają o porcelanowy kubek.
Tashę, rosyjsko-amerykańską Żydówkę z pierwszego pokolenia, która przez całe dzieciństwo doświadczała bolesnego braku przynależności, uderzyło poczucie wspólnoty wśród członków tej grupy jogi, więc zajrzała do holu i zapytała recepcjonistkę, kim oni są. „Dziewczyna z recepcji zaczęła opowiadać mi o podstawach; często używała wyrażenia »nauka o umyśle« – wspomina Tasha. – Nie wiedziałam, co to znaczy, pamiętam tylko, że pomyślałam: »Wow, naprawdę chcę tego spróbować«”. Tasha dowiedziała się, kiedy odbędą się następne zajęcia, a rodzice pozwolili jej przyjść. Nie wymagano stałego członkostwa, żeby wziąć w nich udział – jedyny wymóg stanowiło „otwarte serce”. Uczenie się i recytowanie obcojęzycznych modlitw skierowanych do mężczyzny z długą, przyprószoną siwizną brodą, którego zdjęcie wisiało w słabo oświetlonym studiu, rzuciło urok na Tashę. „Czułam się prastara – mówi. – Jakbym była częścią czegoś świętego”.
Kim była ta grupa w bieli? Healthy, Happy, Holy Organization, czyli 3HO – wywodząca się od sikhów „religia alternatywna”, założona w latach siedemdziesiątych XX wieku, która organizuje zajęcia jogi kundalini w całych Stanach Zjednoczonych. Facet z brodą? Ich urzekający, wpływowy przywódca Harbhajan Singh Khalsa (lub Yogi Bhajan), który twierdził – co wzbudzało sporo kontrowersji – że jest oficjalnym zwierzchnikiem religijnym i administracyjnym wszystkich sikhów na Zachodzie, i którego wartość medialna, do jego śmierci w 2004 roku, była szacowana na setki milionów dolarów1. Język? Gurmukhi, system współczesnego pisma pendżabskiego i sikhijskiego. Ideologia? Wiernie przestrzegać newage’owych nauk Yogi Bhajana, które obejmowały powstrzymywanie się od spożywania mięsa i alkoholu[1], poddawanie się aranżowanym przez niego małżeństwom, budzenie się każdego ranka o czwartej trzydzieści, aby czytać pisma święte i uczęszczać na zajęcia jogi, oraz niezadawanie się z nikim, kto nie szedł tą samą ścieżką… lub kto wkrótce nią nie podąży.
Gdy tylko skończyła osiemnaście lat, Tasha przeprowadziła się do Los Angeles, jednej z macierzystych baz 3HO, i na osiem lat oddała swoje życie – cały swój czas i pieniądze – grupie. Po serii wyczerpujących treningów została w pełni wykwalifikowaną instruktorką jogi kundalini i po kilku miesiącach przyciągała na swoje zajęcia w Malibu znanych celebrytów otwartych na duchowość: Demi Moore, Russella Branda, Owena Wilsona, Adriena Brody’ego. Nawet jeśli nie stali się pełnoetatowymi zwolennikami, ich obecność dobrze wpływała na PR organizacji. Swami (nauczyciele) Tashy chwalili ją za przyciąganie dolarów oraz ludzi bogatych, sławnych i poszukujących własnej ścieżki rozwoju. W kawiarni Tasha wyjmuje telefon z atramentowoczarnej kopertówki, żeby pokazać mi stare zdjęcia jej i Demi Moore, ubranych w upiornie białe sportowe szorty i turbany, wirujących na pustyni na tle drzew Jozuego. Tasha powoli mruga przedłużonymi rzęsami, a na jej twarzy pojawia się oszołomiony uśmiech, jakby chciała powiedzieć: No, ja też nie mogę uwierzyć, że babrałam się w tym gównie.
Posłuszeństwo takie jak Tashy obiecywało wielkie nagrody. Po prostu naucz się właściwych słów, a będą twoje: „Istniała mantra przyciągająca twoją bratnią duszę, inna, żeby zdobyć dużo pieniędzy, inna, by wyglądać lepiej niż kiedykolwiek, jeszcze inna, by urodzić bardziej rozwinięte dzieci, pokolenie o wyższej wibracji” – wyjaśnia Tasha. Nieposłuszeństwo? Wrócisz w następnym życiu z niższą wibracją.
Opanowanie tajemnych mantr i słów kluczy 3HO sprawiło, że Tasha poczuła się oddzielona od wszystkich ludzi, których dotąd znała. Wybrana. Z wyższą wibracją. Taka solidarność pogłębiła się, gdy wszystkim w grupie nadano nowe imiona. Ten, który je nadawał, człowiek wyznaczony przez Yogi Bhajana, użył czegoś, co nazywa się numerologią tantryczną – algorytmu do ustalenia specjalnych przydomków dla wyznawców 3HO, które otrzymali za opłatą. Wszystkim kobietom nadano to samo drugie imię, Kaur, podczas gdy wszyscy mężczyźni zostali ochrzczeni jako Singh. Wszyscy mieli wspólne nazwisko Khalsa. Jak w jednej wielkiej rodzinie. „Otrzymanie nowego imienia było czymś o absolutnie wyjątkowym znaczeniu – mówi Tasha. – Większość ludzi zmieniła nawet swoje dane na prawie jazdy”. Do zeszłego roku na kalifornijskim dowodzie tożsamości Tashy Samar widniało „Daya Kaur Khalsa”.
Nie jest to całkiem oczywiste, biorąc pod uwagę pokojowy charakter zajęć jogi i sławnych zwolenników tego ruchu, ale w 3HO istniał niebezpieczny nurt – psychiczne i seksualne wykorzystywanie przez Yogi Bhajana, przymusowy post i pozbawianie snu, groźby użycia przemocy wobec każdego, kto spróbuje opuścić grupę, samobójstwa, a nawet niewyjaśnione morderstwo. Kiedy wyznawcy w pełni przyswoili żargon grupy, przełożeni mogli go wykorzystać przeciw nim jako broń. Zagrożenia zostały ujęte w sformułowania: „świadomość zodiakalnych Ryb”, „negatywny umysł”, „gadzi mózg”. Skubnij od znajomej mięsnego burgera lub opuść zajęcia jogi, a w głowie zacznie ci się kołatać na zapętleniu: gadzi mózg, gadzi mózg, gadzi mózg. Znane terminy, które przedtem kojarzyły się pozytywnie, zostały przekształcone tak, żeby znaczyły coś groźnego. „Jak choćby »stara dusza«” – mówi mi Tasha. Przeciętnemu człowiekowi „stara dusza” kojarzy się z kimś, kto jest mądry ponad swój wiek. To komplement. Ale w 3HO wywoływał przerażenie. „Oznaczało to, że ktoś ciągle tu powracał, życie po życiu, wcielenie po wcieleniu, i nie umiał tego zrobić dobrze” – wyjaśnia. Mimo że upłynęły trzy lata od ucieczki z 3HO, Tasha wciąż wzdryga się, gdy słyszy to określenie.
W 2009 roku, wkrótce po tym, jak Tasha przybyła do południowej Kalifornii, by oddać swoje życie 3HO, kolejna osiemnastolatka przeprowadziła się do Los Angeles, chcąc rozpocząć nowe życie. Nazywała się Alyssa Clarke i przyjechała na studia z Oregonu. Ponieważ obawiała się efektu „freshman 15”[2], Alyssa postanowiła zapisać się na siłownię. Od zawsze miała problem z akceptacją swojego ciała i przerażał ją kolosalny nacisk na fitness w Los Angeles. Kiedy więc podczas przerwy wakacyjnej spotkała się ponownie z kuzynem, który niedawno rozpoczął nowy program ćwiczeń, zrzucił mnóstwo kilogramów i promieniał blaskiem osoby o dopiero co wyrzeźbionych jędrnych mięśniach, Alyssa pomyślała: Cholera, muszę to sprawdzić.
Nowy trening nazywał się crossfit i sala ćwiczeń znajdowała się w pobliżu akademika Alyssy. Po powrocie z domu zapisała się ze swoim chłopakiem na zajęcia dla początkujących. Spoceni, wyrzeźbieni instruktorzy emanowali męskim entuzjazmem, gdy wprowadzali Alyssę w zupełnie nowy świat terminologii, której nigdy wcześniej nie słyszała: siłownia nie nazywała się siłownią, był to „box”. Prowadzący zajęcia nie byli instruktorami ani nauczycielami, byli „trenerami”. Ich treningi składały się z „ruchów funkcjonalnych”. Miało się swój WOD (workout of day, trening dnia), który mógł składać się z rwań i podrzutów. Miało się BP (bench press, wyciskanie na ławce), swoje BS (back squat, przysiady ze sztangą), swoje C2B (chest-to-bars, podciąganie) i nieuniknioną DOMS (delayed onset muscle soreness, opóźnioną bolesność mięśni). Któż nie lubi chwytliwych akronimów? Alyssa była zachwycona tym, jak zżyci wydawali się ci wszyscy crossfiterzy – mieli taką kulturę – i poczuła się zdeterminowana, by opanować ich tajemny język.
Portret założyciela CrossFitu, Grega Glassmana (znanego wówczas wyznawcom jako „WoDFather” lub po prostu „Trener”), wisiał na ścianie boxu Alyssy obok jednego z jego najsłynniejszych cytatów, przysłowia fitness, które wkrótce miało wryć się jej w mózg: „Jedz mięso i warzywa, orzechy i nasiona, trochę owoców, mało skrobi i zero cukru. Utrzymuj spożycie na poziomie, który będzie wspierał ćwiczenia, ale nie tkankę tłuszczową. Ćwicz i trenuj główne podnoszenia […], opanuj podstawy gimnastyki […], jeźdź na rowerze, biegaj, pływaj, wiosłuj […] mocno i szybko. Pięć lub sześć dni w tygodniu”. Alyssa była zachwycona tym, jak CrossFit skupia się na kształtowaniu mentalności członków nie tylko w boxie, ale wszędzie. Kiedy trenerzy zmuszali ćwiczących do cięższej pracy, ryczeli: „Tryb bestii!” (motywujące zdanie, które odbijało się echem w myślach Alyssy w szkole i w pracy). Aby pomóc zinternalizować filozofię CrossFitu, powtarzali „EIE”, co oznaczało Everything is everything, „wszystko jest wszystkim”.
Kiedy Alyssa zauważyła, że wszyscy w jej boxie noszą odzież Lululemon, wydała czterysta dolców na wypasione stroje do ćwiczeń. (Nawet Lululemon miał swój własny charakterystyczny język. Był nadrukowany na ich torbach na zakupy2, więc klienci wychodzili ze sklepu z mantrami, takimi jak: „Niewielka jest różnica między uzależnionymi a fanatycznymi sportowcami”, „Wyobraź sobie swój ostateczny zgon” i „Przyjaciele są ważniejsi niż pieniądze” – wszystko ukute przez ich „wodza plemienia”, założyciela Lululemon, Chipa Wilsona, starzejącego się kolesia w typie GI Joe, zupełnie jak Greg Glassman, a jego akolici byli mu równie oddani. Kto by pomyślał, że sprawność fizyczna może zainspirować taką dewocję?).
Gdy tylko Alyssa się dowiedziała, że większość crossfiterów stosuje dietę paleo, wykluczyła gluten i cukier. Jeśli planowała wyjazd za miasto i wiedziała, że nie będzie w stanie zrobić normalnego treningu, szybko alarmowała kogoś w boxie, żeby nikt jej publicznie nie próbował zawstydzać w grupie na Facebooku za nieobecność. Trenerzy i członkowie szwendali się razem, więc kiedy Alyssa i jej chłopak się rozstali, zaczęła spotykać się z trenerem o imieniu Flex (prawdziwe imię: Andy; zmienił je po dołączeniu do boxu).
Oto najważniejsze pytanie: co mają ze sobą wspólnego historie Alyssy i Tashy?
Odpowiedź: obie znajdowały się pod wpływem sekty. Jeśli jesteście sceptycznie nastawieni do stosowania tej samej „sekciarskiej” etykiety zarówno dla 3HO, jak i CrossFitu, bardzo słusznie. Powinniście być. Na razie zgódźmy się co do tego: mimo że jedna z naszych bohaterek skończyła jako osoba spłukana, bez przyjaciół i cierpiąca na zespół stresu pourazowego, a druga załatwiła sobie ścięgno pod kolanem, współuzależnionego seksprzyjaciela i zbyt wiele par drogich legginsów, Tashę Samar i Alyssę Clarke niewątpliwie łączy to, że pewnego dnia obudziły się po różnych stronach Los Angeles i zdały sobie sprawę, że tkwią w czymś tak głęboko, że nie mówią już rozpoznawalnym angielskim. Chociaż stawka i konsekwencje ich przynależności do grup znacznie się różniły, metody stosowane do zapewnienia sobie takiej władzy – tworzenie zamkniętej wspierającej się nawzajem wspólnoty, ustanawianie „my” i „oni”, łączenie wspólnych wartości, usprawiedliwianie wątpliwych zachowań, wpajanie ideologii i wzbudzanie strachu – były niesamowicie sekciarsko podobne. A najbardziej przekonujące techniki niewiele miały wspólnego z narkotykami, seksem, ogolonymi głowami, komunami z odległych regionów świata, drapowanymi szatami czy „piciem kool-aid”… Zamiast tego wszystko opierało się na języku.
Amerykanie mają obsesję pierwszej klasy na punkcie sekciarskich grup. Jedną z najbardziej entuzjastycznie przyjętych debiutanckich powieści 2010 roku były Dziewczyny Emmy Cline, będące kroniką letnich igraszek nastolatki z sektą w stylu Mansona pod koniec lat sześćdziesiątych. Film dokumentalny HBO o scjentologii z 2015 roku Droga do wyzwolenia został uznany przez krytyków za „obowiązkowy”. Z równym zachwytem przyjęty został serial dokumentalny Netflixa Bardzo dziki kraj z 2018 roku, który opowiadał o kontrowersyjnym guru Osho (Bhagwan Shree Rajneesh) i jego komunie Rajneeshpuram; film, okraszony modną playlistą i stylowymi zdjęciami ubranych na czerwono apostołów, zdobył nagrodę Emmy i obejrzały go miliony widzów. W tygodniu, w którym zaczęłam pisać tę książkę, wszyscy moi przyjaciele mówili o horrorze w stylu folk Midsommar z 2019 roku, opowiadającym o (fikcyjnej) morderczej dionizyjskiej sekcie w Szwecji, która odprawiała psychodeliczne rytuały seksualne i składała ofiary z ludzi. A teraz, w 2020 roku, kiedy redaguję tę książkę, mówią głównie o Przysiędze i Seduced [Uwiedzeni], konkurujących ze sobą serialach dokumentalnych o oszustwach NXIVM, organizacji samorozwojowej, która przekształciła się w szajkę handlu ludźmi. Studnia inspirowanych sektami dzieł artystycznych i przestępstw jest bezdenna. Jeśli chodzi o guru i ich groupies, po prostu nie możemy odwrócić wzroku3.
Słyszałam kiedyś wyjaśnienie psychologa, że gapienie się wynika z bardzo konkretnej reakcji fizjologicznej: widzisz wypadek samochodowy lub jakąkolwiek katastrofę – lub nawet po prostu news o katastrofie, choćby nagłówek – i ciało migdałowate twojego mózgu, odpowiedzialne za kontrolowanie emocji, pamięć i taktyki przetrwania, zaczyna wysyłać sygnały do kory czołowej, która zajmuje się rozwiązywaniem problemów, aby spróbowała się dowiedzieć, czy to zdarzenie stanowi dla ciebie bezpośrednie zagrożenie. Wchodzisz w tryb walki lub ucieczki, nawet jeśli tylko siedzisz na kanapie. Powodem, dla którego miliony z nas oglądają filmy dokumentalne o sektach lub wpadają raz po raz do króliczych nor, badając grupy od Jonestown po QAnon, nie jest to, że kryje się w nas jakiś sfiksowany podglądacz, którego w niewytłumaczalny sposób pociąga mrok. Wszyscy widzieliśmy wystarczająco dużo wypadków samochodowych i przeczytaliśmy wystarczająco dużo demaskatorskich publikacji o jakichś sektach; gdybyśmy chcieli tylko szprycy upiorności, już bylibyśmy znudzeni. Ale nie nudzimy się, ponieważ wciąż szukamy satysfakcjonującej odpowiedzi na pytanie, co sprawia, że pozornie „normalni” ludzie dołączają do fanatycznych grup o skrajnej ideologii i – co ważniejsze – pozostają w nich. Szukamy zagrożeń, zastanawiając się na pewnym poziomie: Czy wszyscy są podatni na wpływ sekty? Czy mogłoby to przytrafić się tobie? Czy mogłoby to przytrafić się mnie? A jeśli tak, to w jaki sposób?
Nasza kultura ma skłonność do udzielania powierzchownych odpowiedzi na pytania dotyczące wpływu sekty, głównie za pomocą niejasnych haseł, jak „pranie mózgu”. Dlaczego wszyscy ci ludzie zginęli w Jonestown? „Wypili kool-aid!”. Dlaczego maltretowane siostry-żony poligamisty nie zwieją tak szybko, jak tylko się da?[3] „Są pozbawione wolnej woli!” Proste.
Ale to nie jest takie proste. W rzeczywistości pranie mózgu jest pseudonaukową koncepcją i potępia ją większość psychologów, z którymi rozmawiałam (więcej o tym za chwilę). Prawdziwsze odpowiedzi na pytanie o wpływ sekty można uzyskać dopiero wtedy, gdy zadasz właściwe pytania: Jakich technik używają charyzmatyczni przywódcy, żeby wykorzystać fundamentalne potrzeby ludzi w zakresie wspólnoty i sensu? Jak doskonalą taką moc?
Odpowiedzią, jak się okazuje, nie jest jakaś dziwaczna, oszałamiająca magia, która dzieje się w odległej komunie, gdzie wszyscy wkładają wianki i tańczą w promieniach słońca. (Takie rzeczy dzieją się corocznie na festiwalu Coachella… który, choć można się spierać, jest osobnym rodzajem „sekty”). Prawdziwa odpowiedź sprowadza się do słów. Sposobu ich używania. Od zręcznej redefinicji istniejących słów (i wymyślania nowych) do potężnych eufemizmów, tajnych kodów, zmian sensu, modnych powiedzonek, śpiewów i mantr, „mówienia językami”, wymuszonej ciszy, a nawet hasztagów, język jest zasadniczym środkiem, w którym ujawniają się różne stopnie wpływów sekty. Wiedzą o tym guru z rodzaju duchowych wyzyskiwaczy, ale też ludzie od piramid finansowych, politycy, dyrektorzy generalni start-upów, internetowi głosiciele spiskowych teorii, instruktorzy ćwiczeń, a nawet influencerzy z mediów społecznościowych. Zarówno w ujęciu pozytywnym, jak i mętnawym „język kultu/sekty” jest w rzeczywistości czymś, co słyszymy i czym się inspirujemy każdego dnia. Nasze wypowiedzi w życiu codziennym – w pracy, na siłowni, na Instagramie – są dowodem na różnego stopnia przynależność do „sekty”. Trzeba tylko wiedzieć, w co się wsłuchać. Tak naprawdę, mimo że jesteśmy rozpraszani przez osobliwe stroje[4] rodziny Mansonów i inną efektowną „sekciarską” ikonografię, to, co nam umyka, to fakt, że jednym z najważniejszych czynników doprowadzania ludzi do punktu skrajnego oddania i utrzymywania ich tam jest coś, czego nie możemy zobaczyć.
Chociaż „język sekty” występuje w różnych odmianach, wszyscy charyzmatyczni przywódcy – od Jima Jonesa przez Jeffa Bezosa po instruktorów SoulCycle[5] – używają tych samych podstawowych narzędzi językowych. Ta książka opowiada o języku fanatyzmu w jego wielu formach: języku, który nazywam sekciarskim (jak angielski, hiszpański czy szwedzki). Część pierwsza zbada język, którego używamy, aby mówić o tych grupach, i obali pewne powszechnie uznawane mity na temat tego, co w ogóle oznacza słowo „sekta”. Części od drugiej do piątej ujawnią kluczowe elementy języka sekciarskiego i sposoby, w jakie uwodzą one zwolenników grup tak destrukcyjnych jak Wrota Niebios i scjentologia… ale także – przenikają do naszego codziennego słownika. Na tych stronach dowiemy się, co motywowało ludzi kiedyś i co ich motywuje obecnie do stawania się fanatykami zarówno dobrych, jak i złych idei. Kiedy zrozumiecie, jak brzmi język „sekciarski”, nie będziecie już mogli go odsłyszeć.
Język wyznacza charyzmę lidera. To właśnie on daje mu siłę do stworzenia miniwszechświata – systemu wartości i prawd – a następnie zmuszenia wyznawców do przestrzegania zasad. W 1945 roku francuski filozof Maurice Merleau-Ponty napisał, że język jest żywiołem istot ludzkich, tak jak „woda jest żywiołem ryb”. Więc to nieprawda, że obcojęzyczne mantry Tashy i akronimy Alyssy odegrały niewielką rolę w kształtowaniu ich „sekciarskich” doświadczeń. Raczej, ponieważ słowa stanowią medium, za pomocą którego systemy wierzeń są wytwarzane, pielęgnowane i wzmacniane, ich fanatyzm zasadniczo nie mógłby bez nich istnieć. „Bez języka nie ma wierzeń, ideologii ani religii – napisał do mnie ze Szkocji John E. Joseph, profesor lingwistyki stosowanej na Uniwersytecie Edynburskim. – Pojęcia te wymagają języka jako warunku ich istnienia”. Bez języka nie ma „sekt”.
Z pewnością można mieć przekonania i nie wyrażać ich wprost. Prawdą jest również, że gdyby Tasha lub Alyssa nie chciały uwierzyć w przesłania swoich przywódców, żaden zbiór słów nie byłby w stanie ich do tego zmusić. Ale przy odrobinie chęci język może mnóstwo zdziałać, by stłumić niezależne myślenie, zaciemnić prawdę, zachęcić do poddania się efektowi potwierdzenia i emocjonalnie naładować doświadczenia tak, że żaden inny tryb życia nie wydaje się możliwy. Sposób, w jaki dana osoba się komunikuje, może nam wiele powiedzieć o tym, z kim się zadawała, kto miał na nią wpływ. Jak daleko sięga jej lojalność.
Motywy stojące za sekciarsko brzmiącym językiem nie zawsze są szemrane. Czasami są całkiem zdrowe, jak wzmacnianie solidarności społecznej lub gromadzenie ludzi wokół misji humanitarnych. Jedna z moich najlepszych przyjaciółek pracuje dla organizacji non profit zajmującej się chorymi na raka i opowiada zabawne historie o chwytliwych hasłach bombardujących miłością i quasi-religijnych mantrach, które działacze powtarzają bez końca, aby podtrzymać zaangażowanie u osób zbierających fundusze: „Kiedyś jest dzisiaj”; „To jest nasz Tydzień Triumfu”; „Wznieśmy się ponad i dalej”; „Jesteście najwspanialszym pokoleniem wojowników i bohaterów dążących do odkrycia lekarstwa na raka”. „Przypomina mi to sposób, w jaki mówią ludzie zajmujący się marketingiem wielopoziomowym – mówi mi (odnosząc się do sekciarskich firm sprzedaży bezpośredniej, takich jak Mary Kay i Amway; więcej o nich później). – To trochę sekciarskie, ale w dobrej sprawie. I wiesz co? To działa”. W części piątej książki dowiemy się o wszelkiego rodzaju bzdurnych pieśniach i hymnach używanych w miejscach „sekciarskiego fitnessu”, które mogą brzmieć ekstremistycznie dla sceptycznych osób z zewnątrz, ale w rzeczywistości nie są aż tak destrukcyjne, gdy przyjrzeć im się bliżej.
Niezależnie od tego, czy jest niegodziwy, czy ma dobre intencje, język jest sposobem na to, aby członkowie społeczności zgadzali się ze sobą ideologicznie. Żeby pomóc im poczuć, że są częścią czegoś wielkiego. „Język zapewnia kulturę wspólnego zrozumienia” – powiedziała Eileen Barker, socjolożka badająca nowe ruchy religijne w London School of Economics. Ale wszędzie tam, gdzie są fanatycznie czczeni przywódcy i związane przekonaniami kliki, w grę wchodzi pewien poziom presji psychologicznej. Może to być tak powszednie, jak przeciętny przypadek FOMO[6], lub tak zdradzieckie, jak zmuszanie do popełnienia brutalnych przestępstw. „Szczerze mówiąc, język jest wszystkim – powiedział mi ściszonym głosem jeden z byłych scjentologów podczas wywiadu. – On cię izoluje. On sprawia, że czujesz się wyjątkowa, jakbyś była na bieżąco, ponieważ masz inny język do komunikowania się”.
Zanim jednak przejdziemy do sedna języka sekciarskiego, musimy skupić się na zasadniczej definicji: co dokładnie oznacza słowo „sekta” lub „kult”? Jak się okazuje, wymyślenie ostatecznej definicji jest w najlepszym razie trudne. W trakcie zbierania informacji i pisania książki moje rozumienie tego słowa stało się mgliste i dość płynne. Nie jestem jedyną osobą skonsternowaną tym faktem. Niedawno przeprowadziłam małą sondę uliczną w pobliżu mojego domu w Los Angeles, podczas której zapytałam kilkadziesiąt nieznajomych osób, co według nich oznacza to słowo; odpowiedzi rozpinały się od: „Mała grupa wyznawców skupiona wokół podstępnego indywiduum ze zbyt dużą władzą” przez: „Każda grupa ludzi, którzy są szczerymi pasjonatami czegoś” aż po: „Cóż, może dotyczyć czegokolwiek, no nie? Możesz mieć sektę kawoszy lub kult surfingu”. I żadna odpowiedź nie została udzielona z absolutnym przekonaniem.
Jest powód tej semantycznej mgły. Wiąże się to z faktem, że fascynująca etymologia słów „kult” i „sekta” (którą wkrótce opiszę) odpowiada dokładnie stale zmieniającej się relacji naszego społeczeństwa do duchowości, wspólnoty, sensu i tożsamości – relacji, która stała się raczej… dziwna. Zmiany językowe zawsze odzwierciedlają zmiany społeczne, a na przestrzeni dziesięcioleci, gdy nasze źródła powiązań i cele egzystencjalne zmieniały się z powodu zjawisk takich jak media społecznościowe, rosnąca skala globalizacji i odchodzenie od tradycyjnych religii, byliśmy świadkami powstawania alternatywnych podgrup – niektórych niebezpiecznych, innych nie aż tak bardzo. „Sekta” ewoluowała, aby opisać je wszystkie.
Odkryłam, że „sekta” czy „kult” stały się jednym z tych terminów, które mogą oznaczać coś zupełnie innego w zależności od kontekstu rozmowy i nastawienia mówiącego. Można go przywołać jako potępiające oskarżenie wskazujące na śmierć i zniszczenie, zuchwałą metaforę sugerującą niewiele więcej niż odpowiednio dobrane stroje i entuzjazm oraz prawie wszystko pomiędzy.
We współczesnym dyskursie ktoś mógłby jednym tchem zastosować słowa „sekta” albo „kult” do nowej religii, grupy internetowych radykałów, start-upu i marki kosmetyków do makijażu. Gdy kilka lat temu pracowałam w magazynie kosmetycznym, od razu zauważyłam, jak powszechne wśród marek kosmetycznych jest odwoływanie się do „kultu” jako terminu marketingowego w celu wywołania szumu związanego z wprowadzaniem na rynek nowych produktów. Pobieżne wyszukiwanie tego słowa w mojej starej służbowej skrzynce odbiorczej przyniosło tysiące wyników. „Rzuć okiem na kolejne kultowe zjawisko”, czytamy w komunikacie prasowym dotyczącym modnej linii kosmetyków do makijażu, po czym autor notatki zarzeka się, że nowy puder do twarzy z ich tak zwanego Cult Lab „doprowadzi ćpunów piękna i fanatyków makijażu do szaleństwa”. W innej propozycji firma zajmująca się pielęgnacją skóry obiecuje, że ich „kultowy zestaw ulubionych” eliksirów z CBD za 150 dolarów „to coś więcej niż pielęgnacja skóry, to bezcenny dar możliwości dekompresji i pokochania siebie, aby poradzić sobie z tym, czym życie w nas rzuca”. Bezcenna możliwość? Radzenie sobie z czymkolwiek? Obiecywane korzyści płynące z używania tego kremu pod oczy nie różnią się niczym od korzyści obiecywanych przez duchowego kanciarza.
Choć może wydawać się to mylące, jak ten zestaw „kultowych” czy „sekciarskich” definicji, poruszamy się po tym terenie zaskakująco dobrze. Socjolingwiści odkryli, że ogólnie rzecz biorąc, słuchacze całkiem dobrze wyciągają wnioski w zakresie znaczenia i domyślnego ryzyka za każdym razem, gdy w rozmowie używane jest znajome słowo. W zasadzie jesteśmy w stanie się zorientować, że kiedy mówimy o Jonestown, mamy na myśli coś innego niż „kult” pielęgnacji skóry CBD czy fanów Taylor Swift. Oczywiście jest miejsce na błędną interpretację, jak zawsze w przypadku języka. Ale po prawdzie większość doświadczonych rozmówców rozumie, że kiedy opisujemy niektórych maniaków fitnessu jako „sekciarzy”, możemy odnosić się do ich intensywnego, rzeczywiście pozornie religijnego oddania, ale prawdopodobnie nie martwimy się, że utoną w finansowej ruinie lub przestaną rozmawiać ze swoimi rodzinami (przynajmniej nie jako warunek członkostwa). Jeśli chodzi o Swifties lub SoulCyclers, „kult” lub „sekta” może służyć bardziej jako metafora, podobnie jak można porównać szkołę lub pracę do „więzienia”, by opisać opresyjne środowisko lub surowych przełożonych bez wzbudzania obaw o dosłowne znaczenie tego słowa. Kiedy wysłałam pierwszą prośbę o wywiad do Tanyi Luhrmann, antropolożki psychologicznej z Uniwersytetu Stanforda i znanej badaczki peryferii religii, odpowiedziała: „Droga Amando, z przyjemnością porozmawiam. Myślę, że SoulCycle to sekta :-)” – ale podczas naszej późniejszej rozmowy wyjaśniła, że to stwierdzenie żartobliwe i nigdy nie powiedziałaby tego oficjalnie. Co oczywiście już zrozumiałam. Później dowiemy się więcej od Tanyi.
W przypadku grup takich jak SoulCycle termin „sekta” odnosi się do zapiekłej wierności członków wobec sekciarskiej koterii, co może przypominać nam pewne aspekty zagrożenia, takie jak na poziomie grupy Mansona – zaangażowanie finansowe i czasowe, konformizm i egzaltowane przywództwo (z których wszystkie z pewnością mogą stać się toksyczne) – ale nie masowa izolacja od świata zewnętrznego lub zagrażające życiu kłamstwa i nadużycia. Wiemy również bez potrzeby skrupulatnego potwierdzania faktów, że nikomu, kto chciałby odejść, nie grozi śmierć ani krzywda fizyczna.
Ale jak ze wszystkim w życiu, nie ma zero-jedynkowego podziału na dobrą i złą sektę; sekciarstwo to spektrum. Steven Hassan, doradca do spraw zdrowia psychicznego, autor The Cult of Trump [Kult Trumpa] i jeden z czołowych ekspertów w dziedzinie sekt w kraju, opisał kontinuum wpływów reprezentujące grupy od zdrowych i konstruktywnych do niezdrowych i destrukcyjnych. Hassan twierdzi, że grupy zmierzające do destrukcyjnego końca stosują trzy rodzaje oszustwa: pomijają to, co musisz wiedzieć, zniekształcają, aby wszystko, co mówią, było bardziej akceptowalne, poza tym jawnie kłamią. Jedną z głównych różnic między tak zwanymi sektami etycznymi (Hassan odnosi się do fanów sportu i muzyki) a szkodliwymi jest to, że grupa etyczna otwarcie mówi, w co wierzy, czego od ciebie chce i czego oczekuje po twojej przynależności. A odejście nie wiąże się z poważnymi konsekwencjami, jeśli w ogóle. „Jeśli powiesz »znalazłem lepszy zespół« lub »nie gram już w koszykówkę«, inni nie będą ci grozić – wyjaśnia Hassan. – Nie będziesz mieć irracjonalnych obaw, że oszalejesz lub zawładną tobą demony”[7].
Lub, jak w przypadku naszej byłej członkini 3HO Tashy, że zamienisz się w karalucha. „Absolutnie” – odpowiedziała Tasha, kiedy zapytałam, czy naprawdę wierzyła w obietnicę grupy, że jeśli popełni poważne przestępstwo, takie jak spanie ze swoim guru lub odebranie sobie życia, wróci jako najbardziej znienawidzony owad na świecie. Tasha wierzyła również, że jeśli ktoś umrze w obecności świętego męża, zmarły odrodzi się w lepszym bycie. Tasha pewnego razu zauważyła karalucha w publicznej toalecie i była przekonana, że to swami, który zrobił coś okropnego w poprzednim życiu i próbuje wrócić z lepszą wibracją. „Czułam się, że wiesz: »O mój Boże, on próbuje umrzeć przy mnie, ponieważ jestem wysoką nauczycielką«”. Tasha zadrżała. Kiedy karaluch wpadł do umywalki, wyjęła korek, żeby nie miał zaszczytu utonięcia w jej obecności. „Przestraszyłam się i wybiegłam z łazienki – opowiadała. – To był prawdopodobnie szczyt mojego szaleństwa”.
Z kolei nasza crossfiterka Alyssa Clarke powiedziała mi, że najbardziej przerażające, co może jej się przytrafić, to że ktoś na Facebooku nazwie ją leniem, jeśli pominie trening. Lub, jeśli zdecyduje się rzucić boxy i zamiast tego zająć się spinningiem (niech Bóg broni), że jej starzy kumple i kochankowie zaczną powoli znikać z jej życia.
Żeby uściślić tę szeroką gamę sekciarskich społeczności, wymyśliliśmy potoczne modyfikatory, takie jak „kultowy”, „wyznaniowy” oraz (w istocie) „sekciarski”.
To naprawdę nie przypadek, że „kulty” i „sekty” przeżywają teraz swoje „pięć minut”. Dwudziesty pierwszy wiek wytworzył klimat socjopolitycznych niepokojów i braku zaufania do instytucji o długiej tradycji, takich jak Kościół, rząd, potężne firmy farmaceutyczne i wielki biznes. To doskonała społeczna recepta na tworzenie nowych i niekonwencjonalnych grup – od inceli z Reddita po niedorzecznych influencerów od wellnessu – które obiecują udzielić odpowiedzi na wszystkie pytania, jakich nie mogły dostarczyć konwencjonalne grupy, a w dodatku wydają się takie świeże i atrakcyjne. Dodajmy do tego rozwój mediów społecznościowych i spadającą liczbę małżeństw oraz najwyższy notowany w historii cywilizacji zachodniej wskaźnik alienacji społecznej. Zaangażowanie obywatelskie jest na rekordowo niskim poziomie4. W 2019 roku „Forbes” określił samotność jako „epidemię”5.
Naprawdę kiepsko znosimy samotność. Nie jesteśmy do tego stworzeni. Ludzi przyciągały plemiona podobnie myślących od czasów starożytności, te, których członkowie, by przetrwać, jednoczyli się w zwartych grupach6. Jednak poza korzyścią ewolucyjną wspólnota sprawia, że czujemy również tajemnicze coś – szczęście. Neurobiolodzy odkryli, że nasze mózgi uwalniają substancje chemiczne poprawiające samopoczucie7, takie jak dopamina i oksytocyna, kiedy uczestniczymy w transcendentnych rytuałach tworzenia więzi, jak choćby wspólne muzykowanie i śpiew8. Nasi koczowniczy przodkowie, łowcy-zbieracze, gromadzili się na placach swoich wiosek, żeby uczestniczyć w rytualnych tańcach9, chociaż nie było ku temu praktycznej potrzeby. Wśród współczesnych obywateli krajów takich jak Dania i Kanada, których rządy traktują priorytetowo rozwój więzi społecznych (wspierając wysokiej jakości transport publiczny, spółdzielnie sąsiedzkie i tym podobne), odnotowuje się w sondażach wyższy stopień satysfakcji i spełnienia. Wszystkie rodzaje badań wykazują, że ludzie z natury są społeczni i mają duchowe potrzeby. Nasze zachowanie jest napędzane pragnieniem przynależności i celu10. Jesteśmy w oczywisty sposób „sekciarscy”.
To fundamentalne ludzkie pragnienie zjednoczenia uważam za wzruszające, ale gdy zostanie skierowane w złą stronę, może również spowodować, że rozsądna osoba zrobi całkowicie irracjonalne rzeczy. Weźmy to klasyczne badanie: w 1951 roku psycholog ze Swarthmore College, Solomon Asch, zaprosił studentów do prostego testu widzenia. W serii eksperymentów brała udział zawsze szóstka uczestników, z których pięcioro było podstawionymi aktorami i tylko jeden badany. Asch pokazywał uczestnikom cztery pionowe linie i prosił o wskazanie dwóch o tej samej długości. Istniała oczywiście jedna poprawna odpowiedź i wskazanie jej nie wymagało żadnych umiejętności innych niż wzrok, lecz Asch odkrył, że jeśli podstawiona piątka wskazała rażąco błędną odpowiedź, siedemdziesiąt pięć procent badanych zignorowało własny rozsądek i zgadzało się ze zdaniem większości. Ten zakorzeniony strach przed wykluczeniem, przymus dostosowania się, sprawia, że przynależność do grupy jest tak pożądana. Zrozumieli to charyzmatyczni liderzy, od Yogi Bhajana z 3HO po Grega Glassmana z CrossFitu, i nauczyli się wykorzystywać tę wiedzę.
To prawda, że w dawnych czasach, jeśli ludzie potrzebowali wspólnoty i odpowiedzi, intuicyjnie skłaniali się ku religii. Ale coraz częściej tak już się nie dzieje. Każdego dnia coraz więcej Amerykanów rezygnuje z przynależności do Kościołów głównego nurtu i rozprasza się. Etykietkę „duchowy, ale nie religijny” przykleja sobie większość moich dwudziestokilkuletnich przyjaciół. Dane Pew Research z 2019 roku wykazały, że czterech na dziesięciu milenialsów11 nie identyfikuje się z żadną religią; był to wzrost o prawie dwadzieścia punktów procentowych12 w porównaniu z badaniem o siedem lat wcześniejszym. Badanie Harvard Divinity School z 2015 roku pokazało13, że młodzi ludzie wciąż szukają „zarówno głębokiego doświadczenia duchowego, jak i doświadczenia wspólnotowego”, aby nadać swojemu życiu sens – ale mniej niż kiedykolwiek zaspokaja te pragnienia konwencjonalna wiara.
Aby sklasyfikować rosnącą w zawrotnym tempie grupę osób niezaangażowanych w religię, uczeni wymyślili takie metki jak „noni” i „zremiksowani”14. Ten ostatni termin ukuła Tara Isabella Burton, teolożka, reporterka i autorka Strange Rites: New Religions for a Godless World [Dziwne obrzędy. Nowe religie dla bezbożnego świata]. Określenie „zremiksowani” opisuje skłonność współczesnych poszukujących do mieszania i dopasowywania wierzeń i rytuałów z różnych kręgów (religijnych i świeckich), aby wymyślić własny duchowy układ. Powiedzmy: rano zajęcia z medytacji, po południu horoskopy, a jeszcze później ultrareformacyjny piątkowy szabat z przyjaciółmi.
Duchowość często w ogóle nie dotyczy już Boga. Badanie Harvard Divinity School wymieniło SoulCycle i CrossFit wśród grup, które nadają amerykańskiej młodzieży nowoczesną tożsamość religijną. „Daje ci to, co daje religia, czyli poczucie, że twoje życie ma znaczenie – powiedziała mi o szale na ćwiczenia Chani Green, dwudziestosześcioletnia aktorka i zagorzała soulcyclerka mieszkająca w Los Angeles. – Współczesny cynizm jest niemal antyludzki. Musimy czuć się z czymś związani, jak choćby z tym, że znaleźliśmy się na Ziemi po coś więcej, niż tylko po to, żeby umrzeć. W SoulCycle przez czterdzieści pięć minut czuję to”.
Ci, którzy się jeżą na porównywanie ćwiczeń z religią, wiedzą, że chociaż zdefiniowanie „sekty” jest trudne, uczeni od wieków spierają się jeszcze bardziej o to, jak sklasyfikować „religię”. Możesz odnieść wrażenie, że chrześcijaństwo jest religią, a fitness nie, ale nawet eksperci mają trudności z dokładnym określeniem dlaczego. Podoba mi się sposób, w jaki patrzy na to Burton, w jej spojrzeniu mniej bowiem chodzi o to, czym są religie, a bardziej o to, co religie robią, a mianowicie, że mają zapewnić następujące cztery idee: doniosłe znaczenie, dążenie do celu, poczucie wspólnoty i piękny rytuał. Coraz rzadziej poszukujący znajdują to wszystko w Kościele.
Współczesne grupy sekciarskie również dają pocieszenie po części dlatego, że pomagają złagodzić niepokój spowodowany chaosem życia w świecie, który stwarza niemalże zbyt wiele możliwości w zakresie tego, kim można zostać (lub przynajmniej stwarza taką iluzję). Kiedyś terapeuta powiedział mi, że elastyczność bez struktury wcale nie jest elastycznością; to tylko zamęt. Tak wygląda życie wielu ludzi. Na przestrzeni całej narodowej historii Amerykanie mieli stosunkowo niewiele realnych możliwości do wyboru w dziedzinach takich jak kariera zawodowa, hobby, miejsce zamieszkania, relacje miłosne, dieta, estetyka. Ale XXI wiek oferuje ludziom (przynajmniej tym uprzywilejowanym) menu możliwości rozmiarów jak w Cheesecake Factory. Sama ich liczba może być paraliżująca, zwłaszcza w erze radykalnej autokreacji, kiedy z jednej strony istnieje tak ogromna presja na stworzenie wyrazistej „marki osobistej”, z drugiej zaś moralność i minimum konieczne do przetrwania wydają się młodym ludziom niepewne jak nigdy dotąd. Zgodnie z naszą pokoleniową tradycją rodzice milenialsów powiedzieli im, że mogą wyrosnąć na kogokolwiek zechcą, ale potem ta alejka zakupowa niekończących się „co by było, gdyby” i „a może by tak” okazała się tak przytłaczająca, że jedyne, czego chcieli, to guru, który powie im, co mają wybrać.
„Chcę, żeby ktoś mówił mi, w co mam się ubrać każdego ranka. Chcę, żeby ktoś powiedział mi, co mam jeść – wyznaje trzydziestotrzyletnia bohaterka grana przez Phoebe Waller-Bridge księdzu (temu seksownemu) w drugim sezonie jej nagrodzonego nagrodą Emmy serialu Fleabag. – Czego nienawidzić, o co się wściekać, czego słuchać, jaki zespół lubić, na co kupować bilety, z czego żartować, z czego nie żartować. Chcę, żeby ktoś mi powiedział, w co mam wierzyć, na kogo głosować, kogo kochać i jak to powiedzieć. Po prostu myślę, że chcę, żeby ktoś powiedział mi, jak mam żyć”.
Podążanie za guru, który zapewnia wykrojnik tożsamości – od polityki po fryzurę – łagodzi paradoks tego wyboru. Koncepcję tę można zastosować do duchowych ekstremistów, takich jak scjentolodzy i członkowie 3HO, ale także do fanów celebrytów mediów społecznościowych i „kultowych marek”, takich jak Lululemon czy Glossier. Sama możliwość powiedzenia: „Jestem dziewczyną Glossiera” lub „Podążam za doktorem Joe Dispenzą” (wątpliwy ekspert od chiropraktyki, którego poznamy w części szóstej) zmniejsza ciężar i odpowiedzialność związaną z koniecznością dokonywania wielu niezależnych wyborów w zakresie tego, co myślisz i kim jesteś. Zmniejsza przytłaczającą liczbę odpowiedzi, które musisz uzyskać, do kilku możliwych do opanowania. Możesz po prostu zapytać: „Co zrobiłaby dziewczyna Glossiera?”. I oprzeć swoje codzienne wybory – co do perfum, źródeł wiadomości, wszystkiego – na tym szkielecie.
Fala odchodzenia od mainstreamowych instytucji w kierunku grup nietradycyjnych nie jest wcale nowa. Widywaliśmy to na całym świecie w kilku różnych momentach historii ludzkości. Ciągoty społeczeństwa do tak zwanych sekt (zarówno skłonność do przyłączania się do nich, jak i fascynacja nimi antropologów) zazwyczaj rozkwitają w okresach głębokich wątpliwości egzystencjalnych. Większość alternatywnych przywódców religijnych dochodzi do władzy nie po to, by wykorzystywać swoich wyznawców, ale żeby przeprowadzić ich przez społeczne i polityczne zawirowania. Jezus z Nazaretu (pewnie kojarzysz) pojawił się w okresie, który uważa się za najbardziej napięty w historii Bliskiego Wschodu (fakt, który mówi sam za siebie). Brutalne rządy Cesarstwa Rzymskiego15 sprawiły, że ludzie szukali przewodnika spoza establishmentu, który mógłby ich inspirować i chronić. Piętnaście wieków później, podczas burzliwego europejskiego renesansu, powstały dziesiątki „sekt” jako wyraz buntu przeciwko Kościołowi katolickiemu. W siedemnastowiecznych Indiach radykalne grupy wyrosły z niezgody społecznej, która najpierw była wynikiem przestawienia się na rolnictwo, a później reakcją na brytyjski imperializm.
W porównaniu z innymi krajami rozwiniętymi Stany Zjednoczone mogą pochwalić się niezwykle spójnymi relacjami z „sektami”, co wyraźnie świadczy o amerykańskim niepokoju. Na całym świecie poziom religijności jest zwykle najniższy w krajach o najwyższych standardach życia (wysoki poziom edukacji, szacunkowa długość życia), ale Stany Zjednoczone są wyjątkowe pod tym względem16, że należą do państw wysoko rozwiniętych, a jednocześnie z ogromną rzeszą wyznawców różnych form kultów – z „nonami” i „zremiksowanymi” włącznie. Tę niekonsekwencję można częściowo wytłumaczyć tym, że podczas gdy obywatele innych rozwiniętych krajów, takich jak Japonia i Szwecja, korzystają z wielu odgórnych zasobów, w tym z powszechnej opieki zdrowotnej i wszelkiego rodzaju sieci zabezpieczeń socjalnych, Stany Zjednoczone to bardziej wolnoamerykanka. „Japończycy i Europejczycy wiedzą, że ich rządy przyjdą im z pomocą w potrzebie”17 – napisał dla „Psychology Today” doktor David Ludden, psycholingwista z Georgia Gwinnett College. Ale leseferystyczna atmosfera Ameryki sprawia, że ludzie czują się pozostawieni sami sobie. Z pokolenia na pokolenie ten brak wsparcia instytucjonalnego toruje drogę alternatywnym grupom nastawionym na zjawiska nadprzyrodzone.
Ten wzorzec niepokojów w Ameryce stał się również odpowiedzialny za powstanie sekciarskich ruchów w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych, gdy wojna w Wietnamie, ruch na rzecz praw obywatelskich oraz zabójstwo obu braci Kennedych zachwiały amerykańskim społeczeństwem. W tamtym czasie praktyka duchowa kwitła, jawne panowanie tradycyjnego protestantyzmu zaś upadało, powstawały więc nowe ruchy, aby ugasić to kulturowe pragnienie. Obejmowały one wszystko: od chrześcijańskich odgałęzień, takich jak Żydzi dla Jezusa i Dzieci Boga, przez społeczności wywodzące się ze Wschodu, takie jak 3HO i buddyzm Shambhali, po grupy pogańskie, takie jak Przymierze Bogini i Kościół Afrodyty, i te w stylu science fiction, takie jak scjentologia i Wrota Niebios. Niektórzy uczeni nazywają tę erę Czwartym Wielkim Przebudzeniem. (Pierwsze trzy były ciągiem gorliwych przebudzeń ewangelicznych, które przetoczyły się przez północno-wschodnią Amerykę w XVIII i XIX wieku).
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
1 Steven Hassan, The Disturbing Mainstream Connections of Yogi Bhajan, „Huffington Post”, 25 maja 2011, bit.ly/3OBnifj, dostęp: 8.05.2024.
2 Chloe Metzger, People Are Freaking Out Over This Shady Hidden Message on Lululemon Bags, „Marie Claire”, 11 października 2017, bit.ly/3DAbzHC, dostęp: 8.05.2024.
3SBG-TV, Can’t Look Away from a Car Crash? Here’s Why (and How to Stop), WTOV9, 1 maja 2019, bit.ly/3KinKw9, dostęp: 8.05.2024.
4 Alain Sylvain, Why Buying Into Pop Culture and Joining a Cult Is Basically the Same Thing, „Quartz”, 10 marca 2020, bit.ly/3rG11DS, dostęp: 13.05.2024.
5 Neil Howe, Millennials and the Loneliness Epidemic, „Forbes”, 3 maja 2019, bit.ly/477oT3z, dostęp: 13.05.2024.
6 Michael Shermer, Stephen J. Gould, Why People Believe Weird Things, New York: A.W.H. Freeman/Owl Book, 2007.
7 Jason R. Keeler et al., The Neurochemistry and Social Flow of Singing: Bonding and Oxytocin, „Frontiers in Human Neuroscience”, 23 września 2015, bit.ly/3rG1eXG, dostęp: 13.05.2024.
8 Jacques Launay, Eiluned Pearce, Choir Singing Improves Health, Happiness–and Is the Perfect Icebreaker, „The Conversation”, 28 października 2015, bit.ly/3DAwH06, dostęp: 13.05.2024.
9 Brandon Ambrosino, Do Humans Have a ‘Religion Instinct’?, BBC, 29 maja 2019, bit.ly/3KintcB, dostęp: 13.05.2024.
10 Roy F. Baumeister, Mark R. Leary, The Need to Belong: Desire for Interpersonal Attachments as a Fundamental Human Motivation, „Psychological Bulletin” 1995, t. 117, nr 3, s. 497–529, bit.ly/3OfwVyC, dostęp: 8.05.2024.
11In U.S., Decline of Christianity Continues at Rapid Pace, Pew Research Center’s Religion & Public Life Project, 9 czerwca 2020, bit.ly/3KipoxS, dostęp: 8.05.2024.
12‘Nones’ on the Rise, Pew Research Center’s Religion & Public Life Project, 30 maja 2020, bit.ly/3OwRUOY, dostęp: 8.05.2024.
13 Angie Thurston, Casper ter Kuile, How We Gather, Harvard Divinity School, bit.ly/3rPNWIt, dostęp: 8.05.2024.
14 Tara Isabella Burton, Strange Rites: New Religions for a Godless World, New York: PublicAffairs, Hachette Book Group, 2020.
15 Holland Lee Hendrix, Jews and the Roman Empire, PBS, kwiecień 1998, bit.ly/3Kh5CTz, dostęp: 9.05.2024.
16 Jonathan Evans, U. S. Adults Are More Religious Than Western Europeans, Fact Tank (blog), Pew Research Center, 31 maja 2020, bit.ly/4773A26, dostęp: 9.05.2024.
17 David Ludden, Why Do People Believe in God?, „Psychology Today”, 21 sierpnia 2018, bit.ly/3rVNzM8, dostęp: 9.05.2024.
[1] Alkohol był herezją w 3HO, więc zamiast korzystać z happy hour, wszyscy wypijali hektolitry herbaty. Członkowie pili zwłaszcza Yogi Tea, markę herbaty wartą wiele milionów dolarów, którą można znaleźć w prawie każdym amerykańskim sklepie spożywczym. To nie przypadek: Yogi Tea została stworzona przez Yogi Bhajana i była jego własnością. To niejedyne korporacyjne przedsięwzięcie 3HO – wśród wielu innych przedsiębiorstw grupy znajduje się warta pół miliarda dolarów firma Akal Security, która zawierała kontrakty ze wszystkimi: od NASA po ośrodki zatrzymań imigrantów. (Jak jest „późny kapitalizm” w gurmukhi?)
[2] Zjawisko spotykane na amerykańskich uczelniach, kiedy pierwszoroczniacy bardzo często przybierają na wadze około piętnastu funtów (siedmiu kilogramów). Przyczyną są zmiany poziomu aktywności fizycznej, spadek jakości diety, stres, zwiększone spożycie alkoholu, nieregularne spożywanie posiłków i większa swoboda (przyp. tłum.).
[3] We wrześniu 2010 roku amerykańska telewizja TLC rozpoczęła emisję reality show Sister Wives, którego bohaterami byli Kody Brown i jego cztery żony: Robyn, Christine, Janelle i Meri (trzy ostatnie związały się z nim w latach dziewięćdziesiątych i odeszły od Kody’ego odpowiednio w 2021, 2022 i 2023 roku) oraz ich osiemnaścioro dzieci. Rodzina należała do fundamentalistycznej grupy mormonów o nazwie Apostolic United Brethren (przyp. tłum.).
[4] Zauroczenie sekciarskimi strojami jest silne: w 1997 roku trzydziestu dziewięciu członków Wrót Niebios, skrajnej sekty wierzącej w UFO, o której będziemy mówić w części drugiej, wzięło udział w masowym samobójstwie, wszyscy nosili te same czarno-białe tenisówki Nike Decade z 1993 roku. Dwóch ocalałych wyznawców Wrót Niebios utrzymuje, że ich przywódca wybrał obuwie bez żadnego szczególnego powodu poza tym, że znalazł dobrą cenę hurtową. Po tragedii firma Nike pospiesznie wycofała ten model (nie ma to jak masowe samobójstwo, które rujnuje dobre imię produktu), ale dzięki temu buty natychmiast stały się przedmiotem kolekcjonerskim. W chwili pisania tego tekstu, dwadzieścia dwa lata po masakrze, ktoś wystawił na eBayu parę tenisówek Nike Decades w rozmiarze 12 z 1993 roku za 6600 dolarów.
[5] Firma fitness, która oferuje zajęcia indoor cycling i treningi spinningowe. Została założona w 2006 roku i prowadzi działalność w Stanach Zjednoczonych, Kanadzie i Wielkiej Brytanii. Innowacyjne jest stworzenie zestawu ćwiczeń, które wykonuje się bez zsiadania z roweru stacjonarnego. Podczas czterdziestopięciominutowych sesji pedałowania uczestnicy zmieniają pozycję i wykonują określone ćwiczenia. SoulCycle działa na zasadzie wspólnoty, do której chce się dołączyć (także z powodu popularności wśród celebrytów). Ma powiew ekskluzywności, którą wzmacnia system zapisywania się i dość wysokich opłat (przyp. tłum.).
[6]Fear of missing out – lęk przed wypadnięciem z obiegu, gdy nie jest się online (przyp. tłum.).
[7] Chociaż „kultura nadgorliwych” – rzesze internetowych superfanów, którzy otaczają niemal religijną czcią gwiazdy muzyki, takie jak Taylor Swift, Lady Gaga i Beyoncé, i bronią ich – stała się bardziej szalona niż fandom celebrytów z poprzednich pokoleń. W 2014 roku badanie psychiatryczne wykazało, że celebryci mają skłonność do zmagania się z problemami psychospołecznymi, jak choćby dysmorfia ciała, obsesja na punkcie operacji plastycznych i słabe rozeznanie, gdzie należy stawiać granice w stosunkach interpersonalnych, a także problemy ze zdrowiem psychicznym, takie jak napady lęku i dysfunkcje społeczne. To samo badanie wykazało, że „nadgorliwi” mogą również wykazywać cechy narcyzmu, stosować stalking i cierpieć na dysocjacje. Więcej o wzlotach i upadkach „sekt popkultury” opowiemy w części szóstej.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Dukielska 83C, 38-300 Gorlice
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
al. Jana Pawła II 45A lok. 56
01-008 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Opracowanie publikacji: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 50, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2024
Wydanie I