44,90 zł
Półelfka Diana błądzi w ciemności. Mędrzec, który obiecał ją prowadzić, odebrał jej magię. Pozbawiona mocy, raz jeszcze musi stawić czoła okrutnemu światu ludzi. Tym razem jednak nie jest sama. Czwórkę dawnych towarzyszy połączył wspólny wróg. Gdy zrozumieli jego kłamstwa, podjęli decyzję - nie będą się godzić na jego zło i ramię w ramię staną do walki o lepszy świat. Czy w każdej stracie tkwi jakaś nauka?
Demon Jason mierzy się ze swoją naturą. Chociaż całe życie spędził na ziemiach ludzi, nigdy nie pogodził się z tym, kim staje się wraz z każdym nowiem. Obawia się, że jeśli nie będzie mieć nad sobą kontroli, zagrozi swoim przyjaciołom. Elfowie nieustannie na nich polują. Chociaż stara się dbać o swoich bliskich, on również potrzebuje pomocy. Czy jego przekleństwo może okazać się darem?
Królewicz William odkrył prawdę o swoim ojcu. Okazuje się, że przez te wszystkie lata, gdy go nienawidził, on próbował go chronić. Intrygi mędrca z domu elfów zaczynają wypływać na powierzchnię. Choć jego cel pozostaje nieodgadniony, jedno jest jasne - to z pewnością coś niedobrego. Jedyna szansa na pokrzyżowanie jego planów to znaleźć Artefakty przed nim. Czy odnajdzie sposób, by przekuć swój żal w siłę?
Wojowniczkę Eilish duszą tajemnice. Podczas drogi przez Kontynent robi wszystko, aby zachować swoją przeszłość w sekrecie. Jej milczenie sprowadza na wszystkich niebezpieczeństwo. Przez swoje wybory traci zaufanie swoich bliskich. Staje przed ostateczną decyzją - musi wyjawić całą swoją historię. Czy znajdzie w sobie dość odwagi, by zmierzyć się z demonami przeszłości?
Czy tej czwórce uda się wreszcie przezwyciężyć przeznaczenie?
Tom III serii Przeznaczenie
Książka dla czytelników powyżej piętnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 443
Zuzanna Bandosz
Igrając z przeznaczeniem
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka Redakcja: Natalia Kostka Korekta: Beata Stefaniak-Maślanka Kreacje graficzne bohaterów: Maksymilian Rogaliński Opracowanie graficzne mapy: Aleksandra Lisek (na podstawie koncepcji autorki)
Fotografia autorki na skrzydełku: Szymon Kordaczuk Pozostałe materiały graficzne na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Helion S.A. ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice tel. 32 230 98 63 e-mail: [email protected]: beya.pl
Drogi Czytelniku! Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adresbeya.pl/user/opinie/igrprz_ebookMożesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-2756-8
Copyright © Helion S.A. 2025
Wszystkim tym, którzy otwierają tę książkę,
bo błądzą w ciemności.
Nie dostrzegacie światła, bo to Wy nim jesteście.
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak: utrata bliskiej osoby, niecenzuralne słownictwo, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
Wszędzie go widział W metalu kajdan dotyk jego miękki W ciężarze łańcuchów oddech jego słaby W krawędzi ostrza błysk oka jego Bo on okrutny był i zagubiony Błądzący pośród ciemności
Palcami wędrował i czytał Słowa w skale zapisane Opowieść o potworze pradawnym I o jego karze
Dzieje zapomniane pamiętał Znaki skórę naznaczały Te pręgi wypalone – wspomnienia Te blizny – historie stare
On nie mógł znaleźć drogi Głosem drżącym szeptał do mroku:To dusi, to pali, to kości przeżera Ten ból nieskończony oddech mi odbiera
Bezkresny mrok, czarny niczym smoła Zewsząd go otacza, imię jego woła
Jedno ja wiedziałem – Ten lęk go nie pokona Ta iskra nie ugaśnie, on tutaj nie skona
Trwoga w nim rośnie, lecz to nie czas końca Raz jeszcze poczuje blask srebrnego słońca Jeden sen wzrasta Drugi się burzy
Strach niczym sieć pajęcza, misterna i złowroga Zasadzka na serca Lepi się do skóry, oczy zamyka Mąci myśli i prawdę chwyta
Ale to tylko strach, mówię, wstań istaw mu czoła
Wertowałam wzrokiem mapę naszego świata. Kreski wiły się po papierze, wyznaczały tory gór oraz rzek, miast pełnych ludzi oraz najdalszych pustkowi. Gdzieś tam było to, czego szukaliśmy. Kryło się w cieniu, a ja nie umiałam tego dostrzec.
Znów zadudniło mi w głowie. Jedno słowo poniosło się echem przez mój umysł, kolejny dzień spędzało mi sen z powiek. Westchnęłam.
Artefakty. Dziewięć powstałych w niepamiętnych czasach magicznych przedmiotów, w których tkwiła zaklęta moc dawnych władców. Dziewięć przedmiotów, które zaginęły, których nie dało się zniszczyć. Dziewięć przedmiotów, których nade wszystko pragnął Unwiniel.
Dziewięć przedmiotów, które musieliśmy odnaleźć. Musieliśmy je odnaleźć i unicestwić. Sprawić, aby nikt nie użył ich do własnych niecnych planów.
Pokręciłam głową i zacisnęłam mocniej palce na papierze. Zimny wiatr smagnął moje plecy. Było jeszcze wcześnie, poranna rosa wsiąkała w ubrania. Pierwsze promienie wschodzącego słońca przyjemnie muskały moje policzki. Przymknęłam oczy, a ciężar świata znów opadł na moje barki.
Mieliśmy tak mało informacji. Tak mało wiedzy o tym, czego szukamy. Odnosiłam ciągłe wrażenie, że błądzę. Nieważne, ile godzin wpatrywałam się w mapę, ile godzin analizowałam możliwe ścieżki naszej podróży, nic nie stawało się przejrzystsze. To zabawne, ale im więcej myślałam, tym głupsza się czułam.
Chrzęst trawy wyrwał mnie z zamyślenia. Kątem oka dostrzegłam, jak ktoś usiadł obok mnie. Przechyliłam głowę. Przy swoim boku ujrzałam Jasona.
– Znów nie mogłaś spać?
Potaknęłam.
Jeszcze chwilę wpatrywał się we mnie skupiony. Jego twarz zdobił krótki zarost, miał surową minę, ale patrzył na mnie zatroskany. Martwił się.
Opuściłam wzrok na mapę i przesunęłam palcami po szorstkim papierze.
– Czuję się zagubiona. – Słowa z wyjątkowym trudem opuściły moje usta. Były ledwie słyszalne, mogłoby się wydawać, że to tylko podmuch wiatru.
Przenikliwe spojrzenie Jasona sprawiło, że kontynuowałam:
– Odnoszę wrażenie, że… nic nie rozumiemy. To jak układanka, w której brakuje nam elementów. Obraliśmy cel, ale prawda jest taka, że żadne z nas nie ma pojęcia, gdzie mamy wyruszyć ani co zrobić.
Demon wpatrywał się we mnie chwilę w milczeniu, a potem uniósł kąciki ust.
– Pomyśl sobie, że jesteśmy tu wszyscy razem. Czy to nie dodaje ci otuchy?
Wzruszyłam ramionami.
– Może – mruknęłam. – Ale nie mogę przestać myśleć o tym, że Unwiniel jest wciąż trzy kroki przed nami. Nie spoczął ani na chwilę, wciąż knuje. A my uciekamy tylko przed jego myśliwymi. Mieliśmy stawić mu czoła, a wciąż uciekamy. A do tego wciąż jesteśmy słabi.
Mapa wyślizgnęła się z moich palców i opadła na trawę. Spojrzałam na swoje dłonie i zacisnęłam je. Nadal były zimne.
– Poradzimy sobie, Diano – szepnął Jason, a potem mnie przytulił.
Otoczyło mnie jego ciepło i dzięki niemu w jednej chwili poczułam się lepiej. Uświadomiłam sobie, że nie potrzebowałam od niego żadnej innej odpowiedzi czy słowa otuchy. Ten jeden gest wystarczył, aby pokłady nowej motywacji wypełniły moje ciało i umysł.
Odsunęłam się od niego i znów westchnęłam. Przeczesałam palcami włosy.
– Wybacz moje zwątpienie. Wydaje mi się, że po tym, jak w gniewie sama wróciłam do Unwiniela, a on tylko na to czekał, czasami dopada mnie poczucie bezsilności. Jakby wszystko, co wymyślimy, było nieważne, bo to i tak nie wystarczy. W końcu wtedy od razu przejrzał mój plan.
Jason skinął głową.
– To, co stało się wtedy, jest już za tobą, Diano. On próbował cię zniszczyć, a mimo tego odnalazłaś w sobie siłę, by iść dalej z podniesioną głową. – Mężczyzna ujął moją dłoń. Wciąż miał w sobie delikatność, którą widziałam w nim w Verdanii wiele miesięcy temu, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. – Unwiniel wykorzystał nas wszystkich. Teraz zapłaci za swoje czyny.
– Mówisz to z taką pewnością – szepnęłam.
Zazdrościłam mu tego, że wierzył we własne słowa. Jakby już wiedział, że wszystko się uda. Mnie przychodziło to ze znacznie większym trudem.
Chłopak skinął tylko głową i się uśmiechnął. Jego oczy błysnęły radością. Mimo wszystkiego, co go spotkało, on pozostał sobą.
– Tak. Wierzę w nas.
Jego słowa były tak proste, a mimo tego odniosłam wrażenie, że uderzyły mnie niczym grom z nieba. W jednej chwili zrozumiałam, że ma rację. Jedyne, co nam pozostało, to wiara. Wiara, że pewnego dnia spełnimy naszą obietnicę, którą złożyliśmy pod niebem pełnym gwiazd.
Wpatrywałam się w niego i odwzajemniłam uśmiech. Liczyło się tylko to, że byliśmy tutaj razem. Cała reszta… Z pewnością coś wymyślimy. Odnalazłam w sobie wiarę. Wierzyłam, że nie istnieje żaden problem, któremu byśmy nie podołali. Tworzyliśmy w końcu całkiem zgrany zespół.
Rozejrzałam się po obozowisku. Palenisko dogasało – Eilish wciąż powtarzała, że dym będzie niczym drogowskaz dla myśliwych i sprawi tylko, że szybciej nas odnajdą. Wiedziałam, że miała rację, ale jesienne noce były bezlitosne. Na nic ukrywanie się, jeśli zamarzlibyśmy we śnie.
Niedaleko nas stały nasze konie – Lola i Juar przygryzały trawę. Po mojej lewej huczała Erta.
– Gdzie, u licha, są Eilish i Will?
Dopiero wtedy spostrzegłam, że zniknęli gdzieś, gdy pogrążyłam się w myślach nad mapą.
Uśmiech Jasona się poszerzył. Wskazał palcem jakiś punkt za mną. Przechyliłam się i sięgnęłam wzrokiem w dal.
– Tam jest Will.
Daleko za nami, na jednym z pagórków, ujrzałam jego mocno zarysowaną sylwetkę. Był sam. W dłoniach dzierżył miecz, pozostawał w ciągłym ruchu. Atakował, a potem unikał ciosów niewidzialnego przeciwnika. Z takiej odległości niewiele mogłam dostrzec, ale od razu pojęłam, że trenował. Przeszło mi przez myśl, że może czuł, iż przez czas spędzony w Odetcie osłabł, a może najzwyczajniej w świecie potrzebował być sam.
Spojrzałam przelotnie na Jasona.
– A Eilish?
Przesunął dłoń w lewo, w stronę innego pagórka. Sięgnęłam wzrokiem i… pokręciłam z niedowierzaniem głową.
Eilish stała na szczycie jednego ze wzgórz i ze sztyletami w dłoniach poruszała się w rytmie udawanej walki. Jej ubrania łopotały na wietrze.
– Nie do wiary. – To jedyne, co byłam w stanie z siebie wydusić. – Oni naprawdę są dokładnie tacy sami.
Ten widok sprawił, że jakieś ciepło rozlało się w mojej piersi. Jednak wtedy wspomnienie ich historii wdarło się do mojej głowy. Wraz z nim ciepło zniknęło.
– Jak myślisz, jak oni się mają? – spytał Jason. Ton jego głosu sugerował, że sam nie był do końca pewien, czy może mnie o to zapytać.
Przełknęłam ślinę.
– Myślę, że… oboje cierpią – odparłam cicho. – Próbują stać prosto z wysoko uniesionymi głowami, próbują być silni dla nas, próbują pokazać, że nie czują strachu, ale przez cały ten czas cierpią. – Zacisnęłam na moment wargi. Wpatrywałam się jeszcze chwilę w Eilish, a potem spojrzałam na Willa.
– Dziwnie się zachowują – zauważył Jason.
Przytaknęłam.
– Myślę, że oni sami nie do końca wiedzą, jak się mają zachować. Te rany… One są zbyt świeże.
– Myślisz, że ich sprawa jest już przekreślona?
Zamilkłam na chwilę. Przyglądałam się każdemu wyuczonemu ruchowi Willa. Obserwowałam, jak pchał ostrze w powietrze, a potem cofał się, by znów zaatakować. Gdybym choć na moment zapomniała o jego mieczu, mogłabym uznać, że trwa w jakimś niezwykłym tańcu.
– Nie wiem – odparłam w końcu zgodnie z prawdą. – Oboje mają wiele kwestii, które muszą przemyśleć. Jest jeszcze tyle spraw, o których powinni porozmawiać, tyle rzeczy, które powinni sobie powiedzieć. Żal mi, że nie mają na to czasu. Bardzo im współczuję.
– Przeznaczenie jest okrutne – westchnął Jason. – Ale ty zdołałaś mi wybaczyć.
Spojrzałam na niego ponownie.
– Sugerujesz, że ich rany kiedyś się zagoją?
– Nie wiem. Ja nie jestem jak Will, a Eilish nie jest taka jak ty. Jestem tylko ciekaw, jak rozwikła się to, co się między nimi dzieje.
Kątem oka dostrzegłam, że królewicz schował miecz i ruszył w naszą stronę. Eilish jakby to wyczuła. Ukryła sztylety w połach swojego płaszcza, po czym również skierowała się do nas.
– Pozostaje nam nie wtrącać się w ich sprawy i dać im tyle czasu, ile będą potrzebować – podsumował Jason.
– A co, jeśli zajmie im to lata?
Demon wzruszył ramionami i uśmiechnął się do mnie ciepło.
– Wtedy lepiej zaciśnij zęby. To będzie długa droga. – Wyciągnął w moją stronę dłoń. – A teraz podaj mi mapę, Diano. Pora, abyśmy obrali kierunek naszej podróży. Unwiniel nie może dłużej czekać.
Odwzajemniłam jego uśmiech, podniosłam mapę z ziemi i przekazałam ją Jasonowi. Od razu spuścił wzrok na obraz Kontynentu. Ściągnął brwi skupiony.
– Co wiemy o Artefaktach? – dobiegł mnie z niedaleka głos Willa.
Odwróciłam głowę. Był już obok nas. Usiadł na trawie z drugiej strony Jasona i spojrzał na mnie. Jedyne, co zdradzało, że przed chwilą skończył trening, to jego ciężki oddech.
– Szczerze mówiąc, niewiele – przyznałam. – Obawiam się, że cała wiedza, którą o nich posiadam, pochodzi od Unwiniela. Nie jestem przekonana, czy cokolwiek, co mi przekazał, było prawdą.
Will skinął na zgodę głową.
– Sądzę, że do informacji, które od niego otrzymaliśmy, musimy podchodzić z dystansem. Jasonie – spojrzał na demona – słyszałeś może coś na Archipelagu?
Kątem oka widziałam, jak chłopak przełknął z trudem ślinę na wspomnienie swojej ojczyzny.
– Nie. Demony już dawno przestały się zastanawiać nad Artefaktami innymi niż te, które mają pod nosem.
– Wiemy, że Kolia Zgody jest na Archipelagu – wtrąciłam się. Spoglądałam to na jednego, to na drugiego. – Will posiada Pierścień Zdrady, a Unwiniel z pewnością ma Medalion Mroku. – Mówiąc to, poczułam ukłucie w sercu, gdyż wiedziałam, że dostał go z powrotem wyłącznie z mojej winy. – To już trzy z dziewięciu Artefaktów.
– A Gobelin Losu? Czy nie dzięki jego nici przywróciłaś Willowi życie? – spytał Jason.
Teraz dostrzegłam, jak królewicz poruszył się niespokojnie. Rozmowa była trudna, gdy cień przeszłości wciąż nas zatrzymywał.
– Unwiniel mówił, że Gobelin został rozdarty na strzępy, które przepadły na całym świecie. Ustaliliśmy już jednak, że nie możemy wierzyć w ani jedno jego słowo.
Obaj mi przytaknęli.
– A więc zostało sześć Artefaktów – westchnął Jason zrezygnowany. – Sześć Artefaktów, o których słuch zaginął, a my musimy je znaleźć.
– Pięć – zaatakował nas od tyłu chłodny głos Eilish.
W jednej chwili zapadła cisza i wszystkie spojrzenia skierowały się w jej stronę. Wyszła zza naszych pleców, możliwe, że stała tam od dłuższego czasu, lecz żadne z nas jej nie spostrzegło.
– Jak to? – spytał zdziwiony Jason.
Eilish opadła na trawę naprzeciwko nas. Siniaki na jej szyi powoli zaczynały żółknąć, ale ślad dłoni myśliwego wciąż był na niej doskonale widoczny. Mimowolnie uniosłam rękę i opuszkami palców dotknęłam swojego gardła. Uświadomiłam sobie, że moja skóra nie wyglądała w tym miejscu lepiej. Zdarzało się, że wciąż czułam ucisk i brakowało mi powietrza.
– Nigdy wam tego nie powiedziałam, ale…
Nadstawiliśmy uszu. Rzadko się zdarzało, aby Eilish zdradzała jakiś sekret, odkrywała rąbek tajemnicy, kim tak naprawdę była.
– Już kiedyś szukałam Artefaktów.
Otworzyłam usta, aby nabrać głębiej powietrza. Cisza wręcz dudniła w moich uszach.
Oczywiście, kolejny sekret. Mogłabym znać ją setki lat, a ona wciąż miałaby swoje tajemnice.
Eilish jednym ruchem wyjęła z płaszcza zwinięty kawałek papieru. Rozłożyła go i położyła na trawie przed nami. Była to mapa. Stara, pożółkła, pokreślona mapa. Kątem oka dostrzegłam, jak Will wziął głębszy oddech. Otworzył szerzej oczy.
– Rozpoznaję tę mapę. Miałaś ją w Newnie, gdy się spotkaliśmy.
Eilish skinęła głową, ale nie spojrzała na niego.
– Nim was poznałam, próbowałam odnaleźć Artefakty. Chociaż moje poszukiwania były bezowocne, to dowiedziałam się jednej rzeczy. Poszukiwanie Korony Władzy to czyste szaleństwo.
Dopiero po tych słowach odważyła się podnieść na nas wzrok. Miała tak przekonujące spojrzenie, że żadne z nas nie odważyło się zapytać, jak się tego dowiedziała.
– Dlaczego szukałaś Artefaktów? – Pytanie padło z usta Willa.
Zapadła cisza. Spojrzałam na królewicza zaskoczona, nie spodziewałam się, że mógłby zadać jej tak bezpośrednie pytanie. Jeśli wiedziałam cokolwiek o Eilish, to właśnie to, że nie była skora do opowiadania o swojej przeszłości.
– Czy to ważne? – odparła zdawkowo.
Relacja Willa i Eilish wciąż pozostawała niewyjaśniona. Na pierwszy rzut oka byli wobec siebie zdystansowani, ale wiedziałam, że to powierzchowne. Pod płaszczem obojętności wciąż się coś działo, ruszało i zmieniało. Ja nie umiałam tego odczytać, ale zdawało mi się, że porozumiewali się bez słów.
Will, słysząc jej odpowiedź, jakby w jednej chwili się opamiętał. Emocje, które wcześniej miał wymalowane na twarzy, rozpłynęły się. Błysk w jego oczach zniknął.
– Nie – odparł zmieszany. – Nie ma to żadnego znaczenia.
Wymieniłam porozumiewawcze spojrzenie z Jasonem. Demon odchrząknął.
– W takim razie jest pięć Artefaktów, które musimy odnaleźć. Pytanie tylko: jak?
Popatrzyłam na mapę, którą rozłożyła Eilish, a potem uniosłam wzrok na łowczynię. Z jakiegokolwiek powodu poszukiwała Artefaktów, musiała mieć większą wiedzę na ich temat niż my.
– Myślę, że Eilish nam to powie – oznajmiłam.
Wszyscy na nią spojrzeli. Ona z kolei wbiła wzrok we mnie.
– Czy nie myślisz, że gdybym wiedziała, gdzie są, już dawno byłyby w moim posiadaniu? – spytała, drażniąc się.
– Sądzę, że nie zawsze byłaś okrutna.
Kobieta parsknęła.
– Nawet jeśli, to już dawno o tym zapomniałam. – Zamilkła na chwilę. – Nie mam pojęcia, gdzie jest którykolwiek z Artefaktów. Ta mapa – ułożyła palce na papierze przed sobą – pokazuje wszystkie kluczowe miejsca, które sprawdzałam. Co widzicie?
Przyjrzałam się wskazanemu przedmiotowi. Przekreślenia zrobione ołówkiem naznaczały cały Kontynent, były w Gwadianie, Samarii, Renegardzie, Iskyrze i Wardarze. Zmarszczyłam brwi, jeszcze chwilę wpatrywałam się w oznaczenia, aż w końcu spostrzegłam schemat, zgodnie z którym niegdyś działała.
– Nie było cię w prawie żadnej stolicy – powiedziałam.
– Tak – przyznała mi rację. – Podczas tamtych poszukiwań byłam zmuszona unikać wszystkich dużych miast. To mnie jednak nie powstrzymało. Zbadałam całą resztę Kontynentu, ale nie odnalazłam żadnego, nawet najmniejszego tropu. Teraz jestem przekonana, że jedynym sposobem na znalezienie Artefaktów jest zdobycie wiedzy, którą trzymają pod kluczem. Za grubymi murami. Wiecie, o co mi chodzi.
Skinęłam od razu głową na zgodę, rozważając jej słowa.
– To, co mówisz, ma sens – odparłam. – Dlaczego prostaczkowie mieliby wiedzieć cokolwiek o takich przedmiotach? – Spojrzałam na Jasona i Willa. – Może demony i ludzie się od siebie różnią, ale sądzę, że jak na Archipelagu, tak i tutaj Artefakty odnajdziemy w zamkach. Albo chociaż informacje o nich.
Will przytaknął.
– Zgoda. Artefakty to w końcu przedmioty o potężnej mocy. Są źródłem władzy i uznania. Nie bez powodu każdy Renegardczyk wie o Pierścieniu króla.
– A więc wiemy, co robić – powiedział Jason. – Pytanie tylko, który dwór leży najbliżej?
– Chyba rozumiecie, że nie możemy iść do zamku w Renegardzie? – mruknął Will. – Zresztą ufam, że gdyby inny Artefakt należał do Renegardczyków, wiedziałbym o tym.
– Z pewnością wszyscy by o tym wiedzieli – odparł z przekąsem Jason i uniósł kąciki ust. – Naprawdę sądzisz, że jakikolwiek Renegardczyk byłby w stanie zachować w tajemnicy fakt, że posiada jeden z dziewięciu legendarnych przedmiotów?
Will zaśmiał się cicho i dał mu kuksańca. Pokręciłam z niedowierzaniem głową i parsknęłam śmiechem. Po chwili spojrzałam na mapę.
– Jeśli wzrok mnie nie myli, to najbliższy dwór, do którego możemy się udać, to ten w Samarii. W stolicy kraju, Benuwei.
Dostrzegłam, jak Eilish zacisnęła mocniej zęby.
– Coś nie tak? – spytałam.
– Nie – odparła od razu. – Ja tylko… Od dawna tam nie byłam. Poza tym, no… Nie jestem do końca przekonana, czy to taki dobry pomysł. Wiecie, Samaryjczycy są dosyć nieprzyjaźni, szczególnie od czasu, gdy zmienił się władca. Może pojedziemy na Iskyr?
– Bardzo chciałabym znów zobaczyć Iskyr, ale leży on na drugim końcu świata – zauważyłam.
– Zresztą ja słyszałem o Samaryjczykach same dobre rzeczy – dodał Jason.
Eilish rozchyliła na chwilę wargi, jakby chciała zaprzeczyć, ale żadne słowo nie opuściło jej ust. Zacisnęła je z powrotem.
– Czy jest coś, co powinniśmy wiedzieć? – spytałam ją łagodnie, wyczuwając, że coś przed nami ukrywa.
– Nie. Ja tylko… – zawahała się. – Chciałam zauważyć, że Most Graniczny jest w kawałkach. Jakim sposobem chcecie przedostać się na drugi brzeg, nie spadając z klifu?
Zmarszczyłam brwi. Rzeczywiście, zapomniałam o tym. A to była spora przeszkoda. Musiał jednak istnieć sposób, abyśmy mogli dostać się na ziemię Samarii. W przeciwnym wypadku będzie nas czekała żmudna droga aż do Newna, skąd przeszlibyśmy do Wardaru. Kiepski pomysł, biorąc pod uwagę fakt, że gonił nas czas.
I wtedy sobie przypomniałam.
– Gdy w Gwadianie proponowałaś mi swoją pomoc i kłóciłaś się z Willem o trasę naszej podróży, wspomniałaś o moście, który znajduje się w Lasach Granicznych. Mogłabyś nas do niego zaprowadzić.
W oczach Eilish błysnął niepokój. Pokręciła głową.
– Diano, to jest naprawdę bardzo zły pomysł – powiedziała powoli i ostrożnie. – Są rzeczy, o których nie macie pojęcia.
– A więc nam powiedz – poprosiłam, łapiąc ją za dłoń. – Jeśli jest coś, co powinniśmy wiedzieć, coś, co ma realny wpływ na naszą podróż, powiedz nam, Eilish. – Przełknęłam z trudem ślinę. – Szanuję, że masz swoje tajemnice, i nigdy nie prosiłabym cię, abyś je wyjawiła, gdyby nie to, że teraz od tego zależy los nas wszystkich.
Zapadła cisza. Eilish świdrowała wzrokiem całą nasza trójkę. Wpatrywała się w nas i ważyła ryzyko. Zastanawiała się, ile są warte jej sekrety. Szukała sposobu.
W jednej chwili jej spojrzenie złagodniało. Rozchyliła wargi, zdawało mi się, że już słyszę pierwsze słowo, które miała na końcu języka. A potem…
Zacisnęła usta, które utworzyły prostą linię. Puściła moją dłoń.
– Zaprowadzę was do Samarii.
Skinęłam głową. Choć osiągnęłam to, na czym mi zależało, czułam zawód. Z radością drałowałabym przez cały Kontynent aż do Wardaru, jeśli byłaby to cena za odkrycie, kim tak naprawdę jest Eilish.
– A więc mamy pierwszy cel. Udamy się na dwór Samarii.
Will i Jason wstali. Demon zaczął przysypywać resztki paleniska, a Will ruszył w stronę koni. Zostałam sama z Eilish. Wpatrywałam się w nią, a ona była wpatrzona we mnie.
– Możesz nam zaufać, Eilish – powiedziałam cicho. – Gdybyś tylko odnalazła w sobie dość odwagi, żeby nam wszystko opowiedzieć…
Spojrzenie łowczyni zrobiło się chłodniejsze.
– Nigdy nie byłam odważna, Diano.
Wstała z ziemi, wyprostowała się i otrzepała spodnie. Po chwili milczenia znów na mnie popatrzyła.
– Twoja szyja wygląda już lepiej. – Uśmiechnęła się, ale było w tym geście coś wymuszonego. Odwróciła się i ruszyła w stronę koni. Usłyszałam tylko, jak na odchodne rzuciła: – Nie obwiniaj się za incydent z Medalionem. Nie miałaś pojęcia, jak to wszystko się potoczy.
Juar gnał przez płaskowyż. Smagało nas chłodne powietrze, ale tors Willa chronił mnie przed wiatrem. Pod palcami czułam materiał jego płaszcza, a w miejscu, w którym mój policzek opierał się o plecy mężczyzny, otulały mnie jego ciepło i zapach.
Ten zapach, który sprawiał, że na moment zapomniałam, jak bardzo wszystkie mięśnie mnie bolą. Ten zapach, który przywodził mi na myśl wszystkie nasze wspólne podróże. Zapach, który przypominał mi mój dom.
Wzięłam głęboki wdech. To wszystko było już przeszłością. To wspomnienia mąciły mi myśli. Teraz… Teraz przyświecał nam wyższy cel. A my musieliśmy zapomnieć.
Czułam niechęć do Willa, ale było to dziwne uczucie. Nie znosiłam tego, że za każdym razem, gdy gnaliśmy na jednym rumaku, jakaś radość walczyła z moim chłodem. Nie znosiłam tego, że za każdym razem, gdy na niego patrzyłam, moje serce omijało jedno uderzenie. Nie znosiłam tego, że nieważne, ile razy zaprzeczałam, wciąż był najwspanialszym mężczyzną, jakiego poznałam w swoim życiu.
A nade wszystko nie znosiłam tego, że choć próbowałam zapomnieć, nie potrafiłam.
Każdej nocy patrzyłam w rozgwieżdżone niebo i szukałam jego ojca. Ogarniał mnie żal, bo nienawiść, którą czułam do Manfreda, nie była w pełni słuszna.
Jako władca był okrutny i bezlitosny. Zezwolił na handel niewolnikami w Newnie, przyłożył rękę do powstania obozu pracy w Awedurze. Wiedział, że setki tysięcy ludzi cierpiało. On wyraził na to swoją zgodę.
Ale jednocześnie… Nie mogłam przestać myśleć o tym, jak bardzo musiał kochać Willa. Jak okrutny był los, skoro aby chronić własnego syna, musiał go porzucić. Gdyby nie jego poświęcenie, możliwe, że Unwiniel już dawno dosięgnąłby Willa swoimi pazurami. A ja nigdy bym go nie spotkała. Zostałabym dokładnie taka sama, jaka byłam wtedy, gdy na własną rękę poszukiwałam Artefaktów.
Diana miała rację, byłam okrutna. Byłam okrutna i bezlitosna. Nigdy nie próbowałam temu zaprzeczyć. Bo to pozwoliło mi przetrwać. Gdyby nie to, jaka byłam, już dawno temu znalazłabym się trzy stopy pod ziemią. Nikt nie miał prawa oceniać mojego sposobu na przeżycie, jeśli sprawił on, że nie zginęłam.
Gdzieś w trakcie swojej podróży odkryłam, że nie jestem dobra. W najdalszym zakątku mojego umysłu byłam dokładnie taka sama jak Manfred. Robiłam to, co było konieczne, by przetrwali moi bliscy. I nie czułam z tego powodu wstydu.
Tętent kopyt wyrwał mnie z zamyślenia.
Oderwałam policzek od pleców Willa i się rozejrzałam.
Przy nas gnała Lola, którą dosiadali Diana i Jason. Jason był skupiony, wpatrzony w świat przed nim, dzierżył wodze w dłoniach. Diana, wtulona w jego tors, chyba przysypiała. Uśmiechnęłam się na ten widok.
Nabrałam głęboko powietrza do piersi. Zapach jesieni unosił się już nad ziemią. Wiatr niósł ze sobą woń przekwitłych kwiatów oraz butwiejącego drewna. Na moment rozmarzyłam się i przymknęłam oczy. Choć po niej przychodziła okrutna zima, to jesień zawsze była moją ulubioną porą roku.
Nagle poczułam, jak Juar przyspieszył.
– Widać już Lasy Graniczne. – Głos Willa przebił się przez świst wiatru.
Bez słowa objęłam go mocniej w pasie, a zwykła, szczera radość, którą czerpałam z tej jazdy, w jednej chwili zniknęła. Myśli o tym, gdzie właśnie wędrowaliśmy, na dobre spowiły cieniem mój umysł.
Żadne z nich nie miało pojęcia, co kryje się między drzewami Lasów Granicznych. Nie mieli pojęcia, w jaką kabałę się pakowali. A najgorsze było to, że nie mogłam im tego powiedzieć. Ten sekret… Był dla mnie tak cenny. Gdyby odkryli prawdę, żadna z moich tajemnic nie byłaby bezpieczna. Tłumienie ich i ukrywanie przyszło mi z tak wielkim trudem i cierpieniem, że nie mogłam ich teraz odkryć. Nie po wszystkim, co zrobiłam, aby zapomnieć.
Przełknęłam ślinę. Starałam się o tym nie myśleć, ale uświadomiłam sobie, że gdyby pewnego dnia odkryli całą prawdę o mnie, z pewnością znienawidziliby mnie za to, co zrobiłam.
Wyciągnęłam szyję. Las rósł w oczach – wyglądał jak pomarańczowy ocean, wielki jak okiem sięgnąć. Drzewa spowite w kolory jesieni ciągnęły się aż po horyzont. Mimo ciężaru rosnącego w sercu uśmiechnęłam się. Był to piękny widok.
Do moich myśli wkradło się wspomnienie obietnicy, którą złożyłam swojej matce tygodnie wcześniej – że już nigdy nie wkroczę między drzewa tego lasu. Teraz jednak zamierzałam złamać tę obietnicę. Nie chciałam tego robić, ale czy miałam jakiś wybór? Czy istniał sposób, bym odwiodła ich od tego pomysłu bez zdradzania całej prawdy?
Wertowałam swój umysł, szukając odpowiedzi, ale nie potrafiłam ich odnaleźć. Matka kazała mi złożyć obietnicę, bo bała się, że stanie mi się krzywda. Ale może driady nie będą chciały ujawnić się przy moich towarzyszach? W końcu wolały zachować swoje istnienie w tajemnicy. Ostatecznie nie potrzebowałam ochrony. Może Diana miała rację, może nie warto było nadkładać drogi? Może za bardzo wzięłam do siebie ostrzeżenie matki. W końcu cała podróż wraz z przejściem na drugi brzeg zajmie nam zaledwie trzy dni. Ale wiedziałam, że nikt nie wchodził do ich lasu niezauważony. One widziały wszystko.
Mogłabym spróbować prowadzić szlakiem, do którego nie sięgała moc driad, ale to wzbudziłoby podejrzenia. Mogłabym prosić, abyśmy gnali przez las konno dla oszczędzenia czasu, ale pamiętałam ten las jako gęsto zarośnięty, przynajmniej po stronie Renegardu. Co więc miałam uczynić?
Zacisnęłam zęby, czując, jak narasta we mnie irytacja. Szybko uznałam, że stanie się to moim problemem dopiero, gdy dotrzemy na miejsce. A do tego momentu było jeszcze trochę czasu. Teraz miałam zamiar cieszyć się widokiem jesiennego płaskowyżu i chłonąć te widoki, nim na dobre otoczy mnie las.
*
Wybudziłam się z letargu dopiero w momencie, gdy koń stanął. Przyjemny tętent kopyt ustał, a ja uświadomiłam sobie, że dotarliśmy na miejsce. Will jednym ruchem zasygnalizował mi, żebym zeszła na ziemię. Chwytając bok siodła, ześlizgnęłam się na miękką trawę. Po chwili królewicz stał już obok mnie. Kątem oka dostrzegłam Lolę oraz czekających przy niej Dianę i Jasona. Oboje wpatrywali się gdzieś w dal przed nas. Przesunęłam wzrok i…
Zamarłam.
– Na pamięć moich przodków – szepnął Will.
W jednej chwili moje nogi stały się miękkie.
Pamiętałam Most Graniczny. To, gdy ujrzałam go po raz pierwszy. Uznałam go wówczas za najznamienitsze dzieło ludzi. Piękny, zawieszony nad rwącą rzeką łuk, który onieśmielał swoją wielkością. Budowla godna królów Samarii i Renegardu.
Teraz jednak nie było po nim śladu.
Postawiłam krok przed siebie, otwierając szeroko oczy.
Zdążyłam zapomnieć o tym, jak potężne było zaklęcie Diany. W miejscu, w którym niegdyś most zaczynał się piąć, stały dwie samotne kolumny z kamienia. Były jedynym wspomnieniem potężnej konstrukcji, która niegdyś się tu znajdowała.
Przełknęłam z trudem ślinę. Uświadomiłam sobie, że jedyny namacalny dowód dawnego sojuszu Renegardu i Samarii już nie istniał. Pokój mógł na dobre odejść w zapomnienie.
W miejscu, w którym wiele tygodni wcześniej rozbiły swój obóz wojska Renegardczyków, była jałowa ziemia. Przykrywały ją resztki połamanych namiotów i czerwone, porwane godła. Z tętniącego życiem koczowiska nie zostało kompletnie nic.
Jakiś opór nie pozwalał mi w pełni napełnić powietrzem piersi. To okrutna pamięć o tym, co tutaj uczyniłam, przyćmiewała zmysły. Cień dawnej zbrodni znów osnuł moje myśli.
Odwróciłam głowę i spojrzałam na Willa. Ani drgnął. Był wpatrzony w miejsce, w którym wcale nie tak dawno temu zabił swojego ojca. Ojca, którego całe życie nazywał potworem, a który okazał się jego największym obrońcą. Ojca, który kochał go tak mocno, że znalazł w sobie dość odwagi, by go porzucić.
Trochę dalej było miejsce, w którym, gdyby nie zrządzenie losu, Will także by umarł.
Zakręciło mi się w głowie. Mój żołądek przewrócił się na drugą stronę. Odwróciłam się i ruszyłam w przeciwnym kierunku. Minęłam Willa, potem Dianę i Jasona. Gdy w końcu znalazłam się od nich wystarczająco daleko, zgięłam się wpół i zwymiotowałam.
Usłyszałam, jak ktoś stanął niedaleko mnie.
– Wyrzuty sumienia?
Od razu rozpoznałam głos Diany. Uśmiechnęłam się gorzko, starając się zignorować nieprzyjemny posmak w ustach. Wyprostowałam się i spojrzałam na nią.
– Nigdy nie miałam z nimi problemu – odparłam.
– Nigdy wcześniej nie zabiłaś kogoś, na kim ci zależało.
– Skąd taka pewność?
Elfka uśmiechnęła się słabo. W jej spojrzeniu widziałam troskę.
– Nie obwiniaj się za incydent z Willem. Nie miałaś pojęcia, jak to wszystko się potoczy.
Zacisnęłam mocno szczękę, słysząc te same gorzkie słowa, które powiedziałam do niej, nim wyruszyliśmy w drogę. Każde z nas miało coś na sumieniu.
– Wszyscy uczyniliśmy kiedyś coś złego – szepnęła Diana. – Ale to nie sprawia, że jesteśmy źli.
Skinęłam głową, choć nie byłam wcale pewna, czy naprawdę wierzę w to, co mówiła.
– Zostaniemy tu trochę, nim wejdziemy do lasu – powiedziała w końcu. – Chyba każdemu z nas przyda się chwila odpoczynku.
Mówiąc, to skinęła w kierunku Willa. Stał w miejscu niczym zaklęty w kamień, ani drgnął. Wpatrywał się w ten sam punkt. Odtwarzał przed oczami tamtą scenę, która na zawsze odmieniła jego los. Czyn, który trwał ułamki sekund, a oddałby wszystko, aby cofnąć czas.
Skąd to wiedziałam?
Bo czułam się dokładnie tak samo.
Kątem oka spostrzegłam, że Diana ode mnie odeszła. Zbliżyła się do Jasona i zaczęła z nim cichą rozmowę, możliwe, że dyskutowali o dalszym planie naszej podróży. Nie miało to znaczenia. Nad każdym z nas wisiało wspomnienie dnia, w którym się rozstaliśmy.
Rozejrzałam się po pustkowiu. Nawet jeśli coś tutaj kiedyś rosło, to już dawno zostało zmiecione z powierzchni ziemi. Dopiero gdzieś daleko przede mną, przy samej granicy północnej części lasu, odnalazłam to, czego szukałam.
Zbliżyłam się do polany wypełnionej ostatnimi jesiennymi kwiatami i usiadłam wśród nich. Zaczęłam wybierać te drobne, o czerwonych płatkach, układać je i dzielić. A gdy zebrałam już wystarczający stos, sięgnęłam pamięcią do dni mojego dzieciństwa – przypomniałam sobie, jak dawno temu splatałam wianki z kwiatów i ozdabiałam nimi wszystko, co trafiło w moje ręce.
Świat wokół mnie zamilkł, przestał mieć znaczenie. Zostałam sama z własnymi myślami. Z własnymi grzechami.
Nawet nie spostrzegłam, jak z moich ust popłynęła żałobna pieśń, gdy myśląc o ostatnim królu Renegardu, zaczęłam pleść wieniec z czerwonych niczym krew kwiatów.
*
Niedługo później w moich dłoniach znajdowały się dwie gotowe plecionki, a moje myśli się uspokoiły. Wiedziałam, że to, co chciałam uczynić, było słuszne.
Wstałam z ziemi i otrzepałam kolana. Podniosłam wieńce i przesunęłam palcami po płatkach kwiatów. Westchnęłam cicho. Rozejrzałam się.
Gdzieś po swojej lewej dostrzegłam Jasona, który trzymał wodze Juara i Loli. Niedaleko niego na trawie siedziała Diana. Oboje milczeli, mieli ponure wyrazy twarzy. Uświadomiłam sobie, że to miejsce przywoływało w nas wszystkich nieprzyjemne wspomnienia – to tutaj Jason zostawił Medalion Dianie. Tutaj Diana poprzysięgła zemstę na Unwinielu.
Wyglądało na to, że żadnemu z nas ta podróż nie przychodziła łatwo. Okazało się, że jedyną rzeczą, która naprawdę nas przygnębiała, było wspomnienie przeszłości.
Ukradkiem spojrzałam na miejsce, w którym wcześniej stał Will. O dziwo, nie odnalazłam go tam. Kryjąc zdumienie, sięgnęłam wzrokiem dalej. Dostrzegłam królewicza w miejscu, przy którym najmniej się go spodziewałam – przy rzece, niedaleko wejścia do lasu. Nie była to rwąca Erta, ale jej spokojny dopływ, który towarzyszył nam od ucieczki z Odetty. Mężczyzna siedział przy brzegu wpatrzony w wodę.
Nie wahałam się ani chwili. Ruszyłam w jego stronę. Na te parę kroków moje serce stało się lekkie. Dokładnie tak, jakby jakaś siła chciała mnie zapewnić, że to, co robię, jest dobre.
Gdy minęłam Dianę i Jasona, poczułam ich spojrzenia na plecach. Odprowadzili mnie wzrokiem do samego brzegu rzeki, jakby do mojego ostatniego kroku nie mogli uwierzyć, że to robię.
Może od czasu naszej rozmowy w Odetcie byliśmy z Willem wobec siebie zdystansowani, ale wydawało mi się, że oboje potrzebowaliśmy tej przestrzeni. Możliwe, że zwyczajnie potrzebowaliśmy czasu, aby zaleczyć dawne rany, ale teraz… Teraz go nie mieliśmy. Wspólny cel przyćmił wszystkie nasze problemy. To, co wobec siebie czuliśmy, nie miało znaczenia. Jedyne, co nam zostało, to iść dalej i nie oglądać się za siebie, mimo ciążącej na nas przeszłości.
W pewien sposób uznawałam to za piękne, bo nie było w tym ani krzty gniewu czy żalu. Tylko szacunek wobec wzajemnych ran.
Przycupnęłam obok Willa i położyłam kwiaty na trawie tak, aby nie mógł ich spostrzec. Kątem oka widziałam go z profilu – był poważny i zamyślony. Wciąż rozmyślał nad dniami, które już minęły. Nie potrafił wyrzucić z głowy tamtych obrazów. I po tym, co go spotkało, dalej o wszystko się obwiniał.
Zawiesiłam wzrok na falującej wodzie i milczałam. Nie byłam pewna, czy istniały słowa, który przyniosłyby mu ukojenie. Nie byłam nawet pewna, czy moja obecność cokolwiek dla niego znaczyła.
Ale fakt, że siedziałam przy jego boku, oznaczał, że nie był sam.
Po wielu długich minutach zaczął mówić:
– Zabiłem ojca, bo całe życie wierzyłem, że był złym człowiekiem. Przez cały ten czas sądziłem, że zrobiłem coś dobrego, bo sprawiłem, że było o jednego złego człowieka mniej na tym świecie. – Miał cichy głos. Nawet na moment nie oderwał wzroku od tafli wody. – Okazuje się, że wszystko, co zrobił, uczynił, aby mnie chronić. A ja odwdzięczyłem mu się w taki sposób.
Wzięłam głęboki oddech. Ważyłam jego słowa.
– Sądzę, że Diana jest najmądrzejsza z nas – odparłam w końcu. – Dzisiaj powiedziała mi coś bardzo mądrego.
– Co takiego?
– Powiedziała, że złe czyny nie robią z kogoś złego człowieka. – Przywołałam jej słowa, choć prawda była taka, że sama wciąż nie w pełni w nie wierzyłam. Ale istniał cień szansy na to, że on uwierzy. I wtedy może chociaż na krótką chwilę poczułby ulgę. – Twój ojciec nie był zły.
Odwróciłam głowę, a nasze spojrzenia się spotkały.
– Sądziłem, że go nienawidzisz.
Zmusiłam się do słabego uśmiechu.
– Nienawidziłam go za to, jakim był królem. Nie za to, jakim był człowiekiem.
– Czy teraz go nienawidzisz?
Will miał przenikliwe spojrzenie. Wpatrywał się we mnie w taki sposób, jakby znał wszystkie moje myśli. Jakby już wiedział, co powiem, nim rozchyliłam usta.
Milczałam chwilę, szukałam odpowiednich słów.
– Uważam, że był najlepszym ojcem, jakim mógł dla ciebie być. I sądzę, że… – Słowa na moment ugrzęzły mi w gardle. – Sądzę, że on naprawdę bardzo mocno cię kochał – szepnęłam. – Wiem też, że taka miłość jest teraz rzadkością.
Will uśmiechnął się, a ten jeden uśmiech wystarczył, aby wyraził cały swój żal. Jego oczy błysnęły, a ja zrozumiałam, że ta odraza, którą do siebie czuł, nigdy w pełni nie zniknie. To poczucie winy zostanie w nim już na zawsze.
Słowa Diany były prawdziwe, ale ona nigdy nie dopuściła się tak straszliwych czynów jak ja lub Will. Nigdy nie dokonała czegoś tak paskudnego. Zdaje się, że oboje z Willem czuliśmy, iż żadne z nas nie zasługiwało na wybaczenie. Jeśli istniała droga oczyszczenia, już dawno z niej zboczyliśmy.
Ale może istniała choć jedna rzecz, za którą mogłam uzyskać przebaczenie.
Przełknęłam z trudem ślinę, gdy przypomniałam sobie, po co tak naprawdę do niego przyszłam. Jakiś ciężar opadł mi na barki – to wspomnienie moich dawnych słów i całej nienawiści, którą ze sobą niosły.
– Czy myślisz, że… – zaczęłam, ale mój głos się załamał. Wypowiedzenie tych kilku prostych słów przyszło mi z większym trudem, niż się spodziewałam. Jakaś niewidzialna siła zacisnęła się na moim gardle. Nigdy wcześniej nie prosiłam nikogo o łaskę. – Czy myślisz, że mimo wszystkich okropieństw, które mówiłam o twoim ojcu… Czy sądzisz, że… Czy sądzisz, że po tym wszystkim, co powiedziałam, on mógłby mi to wybaczyć?
Sięgnęłam po wiązankę i położyłam ją na swoich kolanach.
Przez ułamek sekundy jego wyraz twarzy zdradzał zdumienie.
Uśmiechnęłam się słabo.
– Nie spodziewałeś się, że będę szukała przebaczenia.
Może nie spodziewał się po mnie, że mogę czuć winę. Może po całym czasie, który razem spędziliśmy, znał mnie lepiej, niż ja sama siebie znałam. Może miał rację – było to do mnie niepodobne.
Ale po całym tym czasie byłam zmęczona.
– Nie, nie miałem tego na myśli – zaprzeczył od razu. Zdziwienie zniknęło bez śladu z jego twarzy. – Ja tylko… Myślę, że nie jestem osobą, którą powinnaś o to pytać. Nie mogę dać ci przebaczenia w sprawie, w której sam jestem winny.
Milczałam, a w najdalszym zakamarku swojego serca poczułam zawód. Nie winiłam Willa za jego odpowiedź.
– Ale myślę też… – zaczął znów po chwili namysłu, a jego głos był cieplejszy niż przed momentem. Jego oczy błysnęły. – Że przebaczenie otrzymują tylko ci, którzy wpierw o nie proszą.
Wciąż wpatrywał się we mnie, świdrował mnie wzrokiem. Spojrzał na wieniec na moich kolanach i skinął głową, jakby próbował mnie do tego zachęcić. Jakby chciał mi przekazać, żebym zrobiła to nie tylko dla siebie, ale także dla niego.
W głowie powtarzałam jego słowa. Przebaczenie otrzymują ci, którzy wpierw onie proszą. Przesunęłam opuszkami palców po płatkach kwiatów i odsunęłam od nich dłoń. Sięgnęłam za siebie i wyjmując drugi wieniec, powiedziałam:
– Właśnie dlatego ten zrobiłam dla ciebie.
Wystawiłam plecionkę z czerwonych kwiatów w jego stronę.
Na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Wbił spojrzenie w moją dłoń i przedmiot, który mu podawałam.
– Co? – szepnął, a jego broda drgnęła.
– Nigdy go nie pożegnałeś.
Nasze spojrzenia się spotkały. Mężczyzna wahał się tylko sekundę dłużej, aż w końcu podniósł rękę i wziął ode mnie wieniec. Chwycił go obiema dłońmi, zawiesił na nim wzrok.
– Myślę, że nigdy tego nie zrobiłem, bo zawsze brakowało mi odwagi. Zastanawiałem się, czy w ogóle mogę to zrobić. Czy morderca może opłakiwać swoją ofiarę?
Popatrzył na mnie tak, jakby od moich słów zależało całe jego życie.
– Obaj jesteście ofiarami.
Wpatrywał się we mnie jeszcze chwilę, aż w końcu wrócił spojrzeniem do wiązanki. Ujął ją i wstał. Zbliżył się jeszcze o kilka kroków do rzeki. Czułam wokół niego pewną aurę napięcia. Denerwował się.
Obrócił się w moją stronę. Wbił we mnie wzrok.
– Idziesz? – zapytał cicho.
Zdusiłam zdziwienie i skinęłam głową. Sądziłam, że w tak intymnej chwili wolałby być sam. Jednak gdy zbliżyłam się do koryta rzeki, pojęłam, że potrzebowałam go przy swoim boku chyba bardziej niż on mnie.
Spojrzałam w głąb falującej wody i zakręciło mi się w głowie. Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz coś przytłoczyło mnie równie mocno. Wzięłam głęboki oddech i wyprostowałam kręgosłup. Starałam się powstrzymać drżenie rąk, w których trzymałam swój wieniec.
Przechyliłam głowę i spojrzałam na Willa. On jakby wyczuł, że na niego patrzę. Nasze oczy się spotkały.
– Razem? – spytałam.
Uśmiechnął się i ten gest dodał mi otuchy. Wbrew temu, co często myślałam, nie zostałam całkiem sama. I po tym wszystkim, co nas spotkało, Will wciąż był przy mnie.
– Razem.
Wymieniliśmy się ostatnim spojrzeniem, a potem oboje zwróciliśmy się w stronę rzeki. Bez słowa więcej, bez sygnału ani gestu porozumienia, wspólnie wrzuciliśmy do niej wieńce.
Czerwone kwiaty unosiły się na powierzchni. Ich jaskrawy kolor wyróżniał się na tle wody. Oboje podążaliśmy za nimi wzrokiem, gdy ruszyły w dół rzeki niesione w dal jej prądem.
Był to prosty gest, ale poczułam, że coś się we mnie zmieniło. Dokładnie tak, jakby wraz z puszczeniem wianka z nurtem rzeki ciężar, który nosiłam na swoich barkach, odrobinę zelżał.
– Niech przodkowie mają cię w opiece, ojcze – powiedział Will ledwie słyszalnym głosem. – Odnajdę cię, patrząc w gwiazdy.
To było pożegnanie i obietnica zarazem.
Staliśmy w ciszy jeszcze dłuższy moment, aż w końcu odważyłam się spytać:
– Dlaczego czerwony jest kolorem żałoby?
Ani na moment nie oderwałam wzroku od kwiatów unoszących się w błękitnej toni.
– Zawsze mówiłaś, że czerwony to kolor krwi wrogów Renegardu – mruknął Will. – Ale ja jestem innego zdania.
Spojrzałam na niego, on zaś wciąż wpatrywał się w rzekę i niesione przez wodę kwiaty.
– Myślę, że czerwony to kolor sił życiowych. Czerwień jest jak mówienie „do zobaczenia”. I właśnie dlatego to kolor żałoby. Bo my, Renegardczycy, wierzymy, że śmierć nie jest jeszcze końcem. To pożegnanie… Ono jest chwilowe. Nie minie moment, a znów się spotkamy. I raz jeszcze będziemy sobie równi.
Uniosłam brwi, usłyszawszy jego odpowiedź. Było w tym coś, co zaparło mi dech w piersi. Znów spojrzałam w koryto rzeki i w wodę, która nieprzerwanie płynęła od źródła. Historia ludzi wciąż się zmieniała, lecz natura pozostawała niezmienna.
Znów milczeliśmy. Ten dystans, który czułam między nami, był subtelny. Sprawił jednak, że cisza stała się przyjemniejsza niż rozmowa. Wyrażała więcej niż tysiące słów.
Wiatr smagnął moje plecy. Poczułam, że to był czas, abyśmy ruszyli dalej.
Odwróciłam się i postawiłam pierwszy krok przed siebie. W tej samej chwili czyjeś palce zacisnęły się wokół mojego nadgarstka. Drgnęłam, uświadamiając sobie, kto mnie dotknął. Dreszcz przebiegł po moich plecach. Przechyliłam głowę. Spojrzenia moje i Willa się spotkały.
– Eilish – powiedział cicho. – Dziękuję.
Uśmiechnęłam się tylko.
– Zasługujesz na spokój, Will – odparłam. – Mam nadzieję, że uda ci się go odnaleźć.
Uniósł kąciki ust, ale wyczułam w tym geście pewną gorycz.
– Słowa Diany, które wcześniej przywołałaś… Wiem, że sama w to nie wierzysz. I ja także. Bo jak inaczej poznać złego człowieka, jeśli nie po jego czynach?
Zacisnęłam mocno szczękę. Wpatrywałam się w niego i milczałam.
– Wierzę, że ludzie popełniają błędy i zasługują na wybaczenie, ale…
– Są grzechy, których nie można wybaczyć – dokończyłam.
Mężczyzna skinął głową, a mnie zalała fala smutku.
Jeśli ktokolwiek na tym świecie zasługiwał, aby wszystkie jego czyny zostały wybaczone, to on. Los był okrutny. Will nie zasłużył na ani jedną krzywdę, która mu się przytrafiła. Nie zasłużył na ani sekundę tego cierpienia, które go spotkało.
Gdyby istniał sposób, abym mogła wziąć na siebie ten żal, który w sobie nosił, zrobiłabym to.
– Nigdy nie opowiadałaś mi o swojej rodzinie – zaczął.
Przytaknęłam, a moje serce zabiło mocniej w piersi. W jednej chwili przypomniałam sobie wszystko – ich śmierć oraz to, z czyjej winy umarli.
– To bardzo smutna historia – odparłam cicho.
– Czy istnieje smutniejsza historia niż twój los?
Jego słowa mnie zaskoczyły.
– Nie znasz całej mojej historii.
– Ale widzę twoje oczy.
Zawstydzona odwróciłam od niego spojrzenie. Nie chciałam, aby odnalazł wspomnienie tamtych ludzi w mojej głowie. On czytał mnie niczym otwartą księgę.
– Nie wiem, o czym mówisz – odparłam.
– Myślę, że wiesz. Już dawno nauczyłem się zważać na więcej niż twoje słowa.
Dostrzegłam jego wzrok.
– Nie patrz tak na mnie – poprosiłam go.
– Jak?
– Jakbym po tym wszystkim, co ci uczyniłam, wciąż zasługiwała na to, żebyś o mnie dbał.
Mężczyzna rozchylił wargi, chcąc mi odpowiedzieć, ale przerwał mu czyjś krzyk.
– Pomocy! – Przeraźliwy wrzask rozdarł ciszę.
Zaskoczeni zadarliśmy głowy.
– Jason! – krzyknęła Diana.
Odnalazłam go spojrzeniem kilkadziesiąt stóp przed nami, tuż przy kolumnach dawnego mostu. Leżał na ziemi, coś znajdowało się na nim. Kolejny krzyk opuścił jego usta. Nim poznałam, co właściwie go przygniatało, byłam już w połowie drogi. Moje sztylety błysnęły w słońcu.
Ostatnim wspomnieniem mojej rozmowy z Willem była pustka, którą po sobie zostawił. Uświadomiłam sobie, że przez cały ten czas królewicz nie puścił mojego nadgarstka. Zrozumiałam to w chwili, w której przestałam czuć jego dotyk.
Demon stęknął i zrzucił z siebie jakieś truchło. Ciało upadło na ziemię i wtedy…
– Kuglarz – wypluł z siebie z obrzydzeniem Will. Wyrósł przy moim prawym boku niczym spod ziemi.
Coś na kształt martwego ciała poruszyło się. Najpierw mozolnie przekręciło się na drugi bok, a potem wstało. Istota wbiła w nas spojrzenie swoich ślepi. Syknęłam, stając w pozycji bojowej.
Doskonale znałam to parszywe stworzenie. Był to potwór, który lęgnął się z porzuconego na pastwę losu martwego ciała. Wyjątkowo go nie znosiłam za sposób, w jaki walczył – jego największą bronią były paskudne kły i pazury, którymi z łatwością rozszarpywał skórę ofiary.
Jason z impetem minął mnie oraz Willa, jego twarz wyrażała trwogę. Słyszałam, jak zatrzymał się kawałek za nami. Miał ciężki oddech, ale nie był ranny. Atak musiał go zaskoczyć.
– Eilish? – usłyszałam niepewny głos Diany.
Wiedziałam, że od kiedy utraciła swoją magię, czuła się słaba. Sądziła, że nie da rady w walce.
– Poradzimy sobie – odparłam krótko, nie odrywając wzroku od potwora. – Pilnujcie koni.
Byłam pewna swoich słów, bo kątem oka widziałam Willa. W dłoniach dzierżył miecz, a wyraz jego twarzy mówił jedno: że wygramy tę walkę.
Skupiłam się na kuglarzu. Przyjrzałam się jego budowie i aż się skrzywiłam. Nie był to pierwszy raz, gdy widziałam to stworzenie – często lęgły się na drogach do miast i na gościńcach, gdzie biedacy umierali, a ich ciała porzucano z oszczędności. Jednak ten, który stał przed nami, był wyjątkowo wstrętny.
Porwany wojskowy mundur wskazywał, że niegdyś był to żołnierz. Miał potężną posturę ciała, która zdradziła mi, że za życia mógł być doskonałym wojownikiem.
Teraz jednak był trupem.
Jego skóra była szara, porwana przez połamane kości, gdzieniegdzie wyżarta przez robactwo. Przechylił nieznacznie głowę, stojąc w bezruchu. Zamglonym wzrokiem wpatrywał się we mnie oraz Willa, jakby czekał na jakiś ruch z naszej strony.
Wymieniłam z mężczyzną jedno porozumiewawcze spojrzenie i ruszyliśmy, a kuglarz rzucił się na nas z pazurami. Prześlizgnęłam się na kolanach, gdy potwór skoczył. Will się odsunął, robiąc krok w prawo, i ciął. Ostrze rozpłatało bok potwora. Skowyt bólu rozdarł ciszę.
– Will! – usłyszałam tylko ostrzegawczy krzyk.
Kątem oka ujrzałam swojego towarzysza, na plecy którego rzucił się kuglarz. Obaj padli na ziemię. Usłyszałam dźwięk wysuwanych pazurów, łapa uniosła się w powietrze, by zadać cios.
Moje serce załomotało.
W ułamku sekundy dźwignęłam się na nogi i z całej siły cisnęłam sztylet. Ramię aż zapiekło mnie z bólu. Ostrze błysnęło w powietrzu, po czym zatopiło się w mięsie kuglarza. W jego karku.
Potwór w jednej chwili zastygł, po czym wyprostował się niczym struna. Will zdążył w porę go z siebie zrzucić. Potworem wstrząsnęły ostatnie konwulsje. Drgawki trwały tylko kilka sekund, nim z ostatnim sykiem kuglarz zdechł.
Mężczyzna wyjął mój sztylet z martwego cielska. Wytarł go o brzeg swojego płaszcza i wbił we mnie spojrzenie. Zbliżył się do mnie. Wystawił w moją stronę sztylet, trzymając go za ostrze. Milczał.
Dawny dystans wrócił niczym burzowe chmury.
Przyjęłam broń. Schowałam oba sztylety w rękawach płaszcza. Nim jednak odwróciłam się od Willa, jego oczy zdradziły mi, że czuł wdzięczność za ratunek.
Jakieś ciepło rozlało się w mojej piersi.
Wzrokiem odnalazłam Dianę oraz Jasona. Ruszyłam w ich stronę. Choć nie widziałam już Willa, wiedziałam, że się uśmiechnął. A może to umysł płatał mi figle.
Usłyszałam tylko, jak czyści swój miecz z juchy kuglarza.
– Dzięki za ratunek – mruknął Jason, wpatrując się z niesmakiem w truchło potwora. Trwoga zaczęła znikać z jego twarzy. Wciąż jednak czułam niepokój, który drżał pod jego skórą.
– Cóż to było za okropieństwo? – spytała Diana.
– To biedak, którego nikt nie pochował – odparł ponuro Will. Schował miecz do pochwy i pochylił się nad trupem kuglarza. – Śmierć jest paskudniejsza, niż się wydaje.
Przyglądałam mu się w ciszy. Wsunął dłonie pod barki potwora. Spróbował się wyprostować i podnieść ciało, ale dało się usłyszeć tylko chrzęst dawno połamanych kości. Trup wysunął się z jego dłoni.
Zmarszczyłam brwi. Co on próbował zrobić?
Trwała cisza. Widocznie Diana i Jason zadawali sobie to samo pytanie co ja.
Will się wyprostował. Na jego twarzy wymalował się grymas obrzydzenia. Otrzepał dłonie i spojrzał na Jasona.
– Pomożesz mi?
Demon otworzył szeroko oczy.
– Co? – wydusił tylko z siebie. – W czym, u licha?
Wystarczyło, abym raz jeszcze spojrzała na wyraz twarzy Willa, i już wiedziałam. Chciał pochować to ciało, które kiedyś należało do żołnierza walczącego za jego kraj. I Will, nie jako królewicz, ale jako obrońca i zwierzchnik swojego ludu, chciał dać mu pochówek, na jaki zasłużył.
– Idź – szepnęłam tylko do Jasona.
Demon odwrócił się do mnie z niezrozumieniem wypisanym na twarzy. To wystarczyło. W chwili, gdy nasze spojrzenia się spotkały, on także pojął, co chciał uczynić Will. Bez słowa więcej, bez ani jednego zająknięcia zbliżył się do niego.
Królewicz raz jeszcze chwycił truchło za barki, a Jason złapał nogi. Wspólnymi siłami unieśli ciało. Krok za krokiem, dbając o to, by bardziej go nie naruszyć, zbliżyli się do klifu. Wymienili się porozumiewawczym spojrzeniem i cisnęli ciało w dół, w koryto rzeki.
Wraz z wodą popłynie aż do oceanu. I tam odnajdzie spokój, który należy się umarłym.
Poczułam na swoim policzku wzrok Diany. Spojrzałam na nią. Miała poważny wyraz twarzy, ale jej oczy zdradzały wszystko, co czuła. Mimo muru, który zbudowała wokół swojego serca i umysłu, dalej widziałam ją taką, jaka była naprawdę.
– To, co zrobiłaś wcześniej dla Willa – powiedziała cicho – to było bardzo piękne, Eilish.
– Zrobiłam to, co uznałam za słuszne – odparłam zgodnie z prawdą.
Wsunęłam rękę do kieszeni płaszcza i wyczułam coś miękkiego. Złapałam to w palce i wyjęłam. Ze zdziwieniem odnalazłam tam jeden czerwony kwiat, który musiał się zapodziać, gdy plotłam wieńce.
Patrzyłam na niego i wiedziałam, co mam z nim zrobić.
Zrozumiałam, że nie zgubił się bez przyczyny. Ten jeden kwiat nie miał być dla ojca Willa. On był przeznaczony dla kogoś innego.
Zbliżyłam się do klifu, stanęłam niedaleko Willa oraz Jasona. Spojrzałam w toń Erty i wymawiając cichą modlitwę, rzuciłam kwiat, który po chwili zniknął w falującej wodzie.
– Niech przodkowie mają cię w swojej opiece – mruknął Will – oddany żołnierzu Renegardu i obrońco korony.
Rzuciłam ostatnie spojrzenie na rzekę i się odwróciłam. Ruszyłam w stronę Diany oraz naszych koni.
– Pora na nas – powiedziałam. – Najwyższy czas, abyśmy ruszyli w dalszą drogę.
Bez słowa więcej cała nasza czwórka skierowała się na południe ku Lasom Granicznym. Gdy minęliśmy linię drzew, pierwszym, co poczułam, był narastający niepokój.
Wyprostowałam plecy i uniosłam wyżej głowę.
Spojrzałam w głąb lasu i odpowiedziałam na wyzwanie, które mi rzucił. Cokolwiek miało nas czekać, byliśmy gotowi.
Cisza. Wokół nas panowała bezkresna cisza.
Wędrowaliśmy przez las, do którego Eilish tak bardzo nie chciała nas wprowadzić, a w nim panowała cisza.
Obserwowałem drzewa, a one obserwowały mnie.
Było zbyt spokojnie. Wierzyłem Eilish.
Cokolwiek kryło się w tej gęstwinie, było w tym doskonałe. A jeśli łowczyni nie chciała nam zdradzić, czego tak bardzo się obawiała, to z pewnością było to coś strasznego.
Pierwsze kilka godzin wędrowaliśmy w ciszy. Im dalej byliśmy, tym gęstszy stawał się las, a ja wciąż nic nie słyszałem. Cisza aż dudniła w moich uszach.
Wędrowaliśmy do samego wieczora, dopóki przez korony drzew nie docierał do nas już żaden promień słońca. Przez cały ten czas szliśmy bez słowa.
Pomyślałem, że to może lepiej. Każde z nas wspominało dni, które już minęły.
Poznałem po kroku Diany, że wspominała Unwiniela i że rozpierał ją gniew. Łączyła dłonie raz za razem i zastanawiała się, kim by teraz była, gdyby nie utraciła swojej magii. Co by się wydarzyło, gdyby nigdy nie wróciła do Verdanii? Co by się stało, gdyby nigdy jej nie opuściła?
A potem sięgała wyżej, do swoich nadgarstków. Pocierała skórę i wracała pamięcią dalej, aż do dni, gdy była niewolnicą. Do dni, gdy była czymś mniejszym niż nikt.
Widziałem w spiętej posturze Jasona to, jak wspominał Archipelag. Zaciskał pięści i myślał nad tym, kim stawał się wraz z każdym nowiem. Zastanawiał się nad tym, co by się stało, gdyby jego ojciec nigdy nie zdecydował się płynąć na Kontynent. Co by się stało, gdyby nigdy nie urodził się demonem.
A potem sięgał wyżej, do swojej szyi. Pocierał skórę i wracał pamięcią do dni, gdy posiadał Medalion Mroku. Te pręgi, które tam nosił… One nigdy nie znikną. Może w głębi siebie żałował, że kiedykolwiek go przyjął. A może żałował tego, że porzucił go pod niebem pełnym gwiazd.
Patrzyłem na Eilish i żaden, nawet najmniejszy gest nie zdradzał jej myśli. Nawet jeśli wracała do czegoś pamięcią, nie potrafiłem odgadnąć do czego. Zgadywanie nie miało sensu. Łowczyni nosiła w sobie tyle tajemnic, że nawet gdybym próbował, nigdy nie udałoby mi się ich odgadnąć.
Może właśnie to zawsze mnie w niej zachwycało. Te tajemnice i sekrety – nieważne, ile o sobie mówiła, wciąż było mi mało. Ta wolność, która błyszczała w jej oczach i dźwięczała w każdym wypowiedzianym słowie. Ta wolność, która w Newnie nie pozwoliła mi przejść obok niej obojętnie.
Spochmurniałem na wspomnienie Newna. Oddałbym wszystko, aby móc cofnąć czas i znów tam być. Zdawało się, że wszystko było wtedy łatwiejsze. Wtedy nie znałem Unwiniela ani jego intryg. Łatwiej unosiło mi się pierś z każdym oddechem.
Do mojej głowy wkradł się obraz Eilish, którą ujrzałem po raz pierwszy pod bramą miasta. Wystarczyło mi jedno spojrzenie, abym przepadł. Pamiętałem, jak moje serce zabiło wtedy mocniej, jakby krzyczało, że w końcu wie, za czym tęskniło całe życie. Ona… była nieposkromiona i dzika. Nie należała do nikogo ani niczego. A gdy spojrzała na mnie i zatonąłem w oceanie jej oczu, to się stało. Może byłem najpierw zimny, może robiłem wszystko, aby nienawidzić ją tak, jak ona nienawidziła mnie, ale nie mogłem zmienić tego, że gdy na mnie patrzyła, nie potrafiłem oddychać.
I od tamtej pory podziwiałem ją każdego dnia. Była całym moim światem.
Przyłapałem się na tym, że się uśmiecham. W sekundzie, gdy to zauważyłem, czar prysł. Moja mina zrzedła.
Ona była całym moim światem do dnia, gdy… przestała. Między nami wyrosły mury. Zdystansowaliśmy się. Choć zdarzały się chwile, gdy tworzyła się między nami jakaś nić porozumienia, była ona wątła. Wystarczyło jedno spojrzenie i rezerwa wracała, a my oddalaliśmy się od siebie o setki mil.
Nie czułem wobec niej gniewu ani żalu. To wspomnienie tego, jak się czułem przez tygodnie spędzone w Odetcie, wciąż mnie nawiedzało. Jeszcze nie potrafiłem zapomnieć. Jeszcze było za wcześnie.
Nie pomagało mi to, jak Eilish na mnie patrzyła. Widziałem w jej oczach, że wciąż się za wszystko obwiniała. Starała się to ukrywać, ale zapomniała chyba, że już dawno nauczyłem się ją odczytywać. Może nie znałem całej jej historii ani wszystkich jej sekretów, ale znałem ją