Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W książce „Irena Jarocka o sobie” Mariola Pryzwan oddaje głos jednej z najważniejszych polskich artystek XX wieku, Irenie Jarockiej. W zebranych przez autorkę książki wywiadach piosenkarka opowiada między innymi o swoim dzieciństwie, koncertach i wiernej publiczności, karierze wokalnej, mężczyznach, małżeństwie i miłości, a także o pobycie we Francji i Ameryce. Mówi o córce, działalności charytatywnej i o przemijaniu. „Irena Jarocka o sobie” to publikacja bogato ilustrowana – czytelnik znajdzie tu wiele niepublikowanych jeszcze zdjęć artystki z jej domowego archiwum.
Mariolę Pryzwan znam i podziwiam od lat. Jest urodzoną biografką, dokładną, rzetelną, kochającą swoje bohaterki i bohaterów. Kiedy czytałam tę książkę, „Irenka – to było wczoraj” – bo tak o niej zawsze mówiłam, stanęła mi przed oczami, jak żywa. Niby nic dziwnego, bo przecież tekst składa się z cytatów z różnych rozmów z Ireną Jarocką od początku jej kariery. Ale jak to jest ułożone i zredagowane! Czułam się tak, jakby Irena opowiadała mi jeszcze raz historię swego życia, jak to ona – szczerze, bez upiększeń.
(Maria Szabłowska)
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 197
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 5 godz. 36 min
O dzieciństwie, domu rodzinnym i Wybrzeżu
Rodzice po powrocie z obozów niemieckich zamieszkali w Srebrnej Górze u dziadków. Tam przyszłam na świat.
„Super Express”, 20081
Jako dziewczynka na każde wakacje przyjeżdżałam do cioci Ireny Nadolnej do Wapna.
Mam tu krewnych i groby dziadków. Mój dziadek był lokajem u dziedzica w srebrnogórskim pałacu. Jeśli zaszła taka potrzeba, służył również na plebanii.
„Głos Wągrowiecki”, 2004
Gdy miałam roczek, rodzice postanowili przeprowadzić się do Gdańska. Zmienialiśmy miejsce zamieszkania dwa razy, aż trafiliśmy na ulicę Słoneczną w Gdańsku-Oliwie. Było tam spokojnie, bezpiecznie i pełno ciekawych miejsc do zabawy. Lasek, rzeczka, a za nią, już trochę dalej, wspaniałe zoo.
Na pierwsze spacery rodzice zabierali mnie do pobliskiego lasu oraz do parku przy katedrze oliwskiej. Czasami jeździliśmy do Gdańska, aby pospacerować po Starówce.
Moje podwórko zawsze było pełne dzieciarni, miałam się z kim bawić. Było tam kilka drzewek mirabelki. Pamiętam, jak objadaliśmy się mirabelkami, zanim dojrzały, a potem bolały nas brzuszki. Chłopcy okrutnie rozrabiali. Byli większością na podwórku. Kiedyś graliśmy w palanta, ktoś rzucił w moją stronę spory patyk, który utkwił mi tuż pod okiem… na szczęście nie milimetr wyżej.
Dom nasz położony był przy lesie, więc mogliśmy spędzać w nim większość czasu. Często zapuszczaliśmy się w leśną głuszę zbyt daleko i błądziliśmy. Las był naszym codziennym światem, był częścią nas. Potem gdziekolwiek mieszkałam, szukałam lasu podobnego do tego z dzieciństwa.
Mama posyłała mnie do sklepu na rogu Słonecznej i Liczmańskiego. Stała tam budka, w której można było kupić prawie wszystko. Czasami trzeba było iść do centrum Oliwy (dziesięć minut). Nie lubiłam tam chodzić, bo w sklepach były ogromne kolejki. Wolałam biegać po lesie niż wysłuchiwać utyskiwań ludzi.
Ulicę Słoneczną zamykała spora górka, którą zjeżdżało się na sankach. Można było z rozpędu przejechać prawie całą ulicę, tylko trzeba było uważać na przejeżdżające samochody.
Jeździliśmy do Jelitkowa na plażę. Tramwajem numer dwa do pętli, kawałek spacerkiem i już było morze. Później rodzice często jeździli tam na kawę do kawiarenki, którą wyjątkowo polubili.
Kiedy już zaczęłam odwiedzać kawiarnie, najchętniej chodziłam do kawiarni w klubie Żak i do Rudego Kota w Gdańsku lub do Pająka w Sopocie. Lubiłam miejsca, gdzie coś ciekawego się działo, na przykład w Żaku koncerty, kabarety, wystawy, spotkania jazzowe. Był to mój ulubiony klub.
„Dziennik Bałtycki. Rejsy”, 2004
Rodzice wydzierżawili w lesie małe poletko. Sadziliśmy na nim ziemniaki i to czasami ratowało nas przed głodem. (…)
Byliśmy bardzo biedni. Czasami rodzice wysyłali nas do sąsiadów po pożyczkę. Nieraz na nasz widok zamykały się drzwi. To było takie poniżające… Do dziś to pamiętam, do dziś boję się biedy… (…) Mama nie pracowała, bo opiekowała się nami, czyli czwórką dzieci. Była bardzo chora, cierpiała na łuszczycę i astmę. Straciła zdrowie podczas wojny (w obozach pracy Niemcy potwornie ją katowali). Pracował więc tylko ojciec – był szewcem ortopedycznym. Niestety miał problemy z alkoholem. Pił, bo mówił, że aby cokolwiek załatwić, trzeba się napić z kolegami. Kiedy przychodził do domu, mama nie wytrzymywała i zaczynały się kłótnie.
„Super Express”, 2008
Mama starała się, żebyśmy wyglądali schludnie, ojciec robił nam buty, ale na wiele rzeczy nie starczało pieniędzy. Znajoma zbierała dla nas chleb od sąsiadów. Moczyliśmy go w wodzie, przysmażaliśmy i posypywaliśmy cukrem. Do dziś pamiętam ten smak. Przepyszne! (…)
Koleżanki nie chciały się ze mną bawić, bo byłam „mądralińska” i strofowałam je. Ale nie zależało mi na tym. Żyłam w wymyślonym świecie. Zbierałam zdjęcia gwiazd i wyobrażałam sobie, że jestem jedną z nich.
Raczej się kontrolowałam, w towarzystwie byłam sztywna, bałam się ośmieszyć. Wiele moich kompleksów wynikało z biedy.
„Sukces”, 2009
Wstydziłam się biedy. Był czas, że nosiłam urazę do taty. Przebaczyłam mu z głębi serca, zrozumiałam jego słabości. Staram się pamiętać szczęśliwe chwile: wspólne spacery po gdańskim Starym Mieście, do parku Oliwskiego, do zoo, gdzie w niedzielę występowali również artyści. Zakład pracy finansował nasze wyjazdy na kolonie i wycieczki po Polsce. Mama nas ubierała. Pięknie szyła i dorabiała tym do pensji taty.
Moja mama… Prawdziwy anioł, moja największa przyjaciółka. Jestem taka szczęśliwa, że mogłam rozjaśnić jej smutne, szare życie swoimi sukcesami, że spełniło się jej wielkie marzenie, abym była gwiazdą. Kiedy umarła, wraz z nią odeszła cząstka mnie samej… Do dziś łapię się na tym, że gdy coś dobrego zdarzy się w moim życiu, to chcę chwycić za telefon, by podzielić się z nią dobrą nowiną.
„Super Express”, 2008
Mama zmarła przed czterema laty [w czerwcu 1984 roku – przyp. M.P.2]. Był to dla mnie bodajże największy wstrząs w życiu. Tatuś mieszka w Gdańsku i jest moim łącznikiem między Warszawą a Wybrzeżem.
Zawsze będę miała przed oczami postać mamy. Całe życie ciężko pracowała. Była poważnie chora a jednocześnie nieprawdopodobnie żywotna.
Rodzice wyrobili we mnie wrażliwość na wszystko, co dzieje się dokoła nas. Jednocześnie dzięki wychowaniu, jakie otrzymałam, łatwo mi dziś pogodzić się z porażkami, radzić sobie ze sprawami przykrymi, których życie nam nie oszczędza.
„Walka Młodych”, 1989
Trudne dzieciństwo nauczyło mnie zapobiegliwości. Wrażliwości na drugiego człowieka. Miłości do prostych ludzi. Właściwie nie potrafię komuś wyrządzić krzywdy. Prawie nie umiem kłamać. Nie jestem snobką. Nie muszę ubierać się u superkrawców, choć mnie na nich stać. Nie jest mi to potrzebne. Dom rodzinny to była baza. Rodzice nauczyli mnie radości z każdej chwili w życiu. Nauczyli, jak być szczęśliwym, jak umieć cieszyć się drobiazgami. I to chyba najpiękniejsze.
Radio Vox FM, 2007
Ulica Słoneczna w Gdańsku-Oliwie jakby skurczyła się. Wszystko wydaje się takie malutkie… inne. Odżywają jednak wspomnienia. W tutejszym lasku spędziłam najwspanialsze dzieciństwo. Kiedy zaczęłam tak dużo pracować, zapomniałam o lesie, o przyrodzie, o istnieniu cudownego świata, który jest wokół nas. Widzę teraz, że to miejsce tkwiło we mnie głęboko, wracałam do niego myślami.
TVP Oddział w Gdańsku, 1994
Wybrzeże to mój dom, moja rodzina. Wciąż jest we mnie ta „nasza Irenka”. I choć mój tato nie żyje od dwóch lat [zmarł w styczniu 2000 roku], poza bratem w Łebie nie mam tu rodziny, zawsze na Wybrzeżu czuję się jak w domu. A Sopot – wiadomo – festiwal. Tu przeżywałam bardzo trudne chwile, gdyż śpiewałam przed moją publicznością, a najbardziej wymagająca jest rodzina. Miałam ogromną tremę, a jednocześnie byłam pewna, że tutaj ludzie mnie kochają i z tego czerpałam siłę. (…)
Wracam zawsze ze wzruszeniem serca, jestem tutaj często, nie tylko wspomnieniami. Tu jest część mojej duszy. Sopot jest dla mnie miastem szczególnym. Uwielbiam tu być nie wtedy, kiedy kłębią się tłumy, ale późną jesienią lub wczesną wiosną. Wtedy jest tu niepowtarzalny nastrój, który kocham.
„Kuryer Sopocki”, 2002
Wybrzeże było dla mnie zawsze prawdziwym, a nie fikcyjnym oknem na świat. Nawet ludzie byli tutaj bardziej otwarci i tolerancyjni wobec wszystkiego, co nowe.
„Dziennik Bałtycki. Rejsy”, 1996
O nauce i początkach śpiewania
To mama odkryła mój talent. Zaprowadziła mnie do chóru katedry oliwskiej i do pani profesor Haliny Mickiewiczówny, która pomogła mi dostać się na wydział wokalny do średniej szkoły muzycznej w Gdańsku-Wrzeszczu.
„Super Express”, 2008
Czekałam raz w tygodniu na audycję radiową, w której uczono modnych wtedy przebojów. To były pierwsze lekcje śpiewania piosenek. Pod koniec szkoły podstawowej śpiewałam w chórze katedry oliwskiej, jednocześnie brałam udział w kółku dramatycznym, grając role różnych świętych.
„Gazeta Pomorska”, 2001
Pamiętam naszą pierwszą nauczycielkę, młodziutką i śliczną Helenę Niemsowicz.
W szkole miałam ogromne kompleksy, uciekałam od koleżanek, wolałam stać cicho z boku i obserwować, co się dzieje. (…)
Nauczycielką, która zmieniła moje życie, była pani Henryka Mogielnicka. To ona pierwsza starała się mnie zrozumieć i dała wiarę w siebie. Dzięki niej polubiłam matematykę, a potem już posypały się dobre oceny z innych przedmiotów. Raptem świat zaczął być kolorowy, a ja nie byłam już „szarą myszką”.
Droga do szkoły prowadziła przez ulicę Podhalańską albo Liczmańskiego, koło kościoła Cystersów. Przy ulicy Polanki było V Liceum Ogólnokształcące, do którego chodziłam od pierwszej klasy. Nie miałam daleko do szkoły, jednak ten kawałek zajmował mi sporo czasu, bo lubiłam podziwiać piękne stare kamienice. Myślałam o ludziach, którzy tam mieszkali, i wyobrażałam sobie, że ja też tam mieszkam.
„Dziennik Bałtycki. Rejsy”, 2004
Wiedziałam, że jeżeli mam śpiewać, to muszę robić to dobrze. Pani profesor [Halina Mickiewiczówna] zaproponowała, żebym przychodziła do niej na lekcje. Spodobał jej się mój głos. Ustawia mi go bardzo ciekawie, nie zmienia barwy. Tak się utarło, że śpiewaczki muszą ustawiać głos operowo, a ona tego nie robi. Bardzo dużo jej zawdzięczam.
Polskie Radio PR 3, 1968
Pani profesor [Halina Mickiewiczówna] natychmiast powiedziała, że bierze mnie pod swoją opiekę do średniej szkoły muzycznej. Chodziłam tam na lekcje fortepianu i do niej na lekcje śpiewu. Wkrótce po tym spotkaniu otwarto Studio Piosenki przy Polskim Radiu w Gdańsku. I tam się wszystko zaczęło. Zostałam przyjęta, mimo że podałam za niską tonację piosenki Zwodzony most z repertuaru Ireny Santor. Nie mając jeszcze własnego repertuaru, śpiewałam utwory innych. Były też akademie w szkole, w „Piątce”, gdzie moim przebojem było O sole mio.
Radio Vox FM, 2007
Za namową mamy poszłam na przesłuchanie do Studia Piosenki i zostałam przyjęta. Tutaj pierwszych kroków estradowych uczyli nas profesjonaliści. Zaczęły się występy estradowe, telewizyjne i nagrania radiowe.
„Gazeta Pomorska”, 2001
Debiutując w gdańskim Studiu Piosenki, nie przypuszczałam, że na poważnie zajmę się piosenkarstwem. Traktowałam to jako wdzięczną przygodę, bo śpiewanie sprawia mi dużą przyjemność. I dobrze się stało, że do pewnych osiągnięć doszłam powoli. Inaczej nie zdążyłabym sprostać wciąż rosnącym wymaganiom. Tym bardziej teraz cenię sobie przyjemne dla mnie opinie.
„Głos Wybrzeża”, 1968
Bardzo chciałam zostać architektem, nie myślałam o piosenkarstwie. Wtedy uważało się, że piosenkarstwo to niepoważny zawód, tak jak aktorstwo, a ja byłam poważnym człowiekiem. Poszłam do studium nauczycielskiego, ale nie zostałam nauczycielką. Wyszło na to, że jednak śpiewam.
Radio Vox FM, 2007
Zdawałam na architekturę, jednak nie dostałam się z braku miejsc. Mogłam próbować na początku roku akademickiego jako wolny słuchacz, ale przestraszyłam się, że nie będę studiować i szybko złożyłam dokumenty do Studium Nauczycielskiego Wychowania Fizycznego i Biologii. Oczywiście tam się dostałam i ukończyłam je. Jestem nauczycielką, lecz nie pracowałam w wyuczonym zawodzie.
TVP S.A. Oddział w Bydgoszczy, 1994
Kończyłam studia [Studium Nauczycielskie], odbywałam w szkołach praktyki. Najbardziej wbiły mi się w pamięć zajęcia z dziećmi upośledzonymi. Jest to szalenie ciężka praca, wymaga niemal bohaterstwa. Było to dla mnie coś nowego, pasjonującego, coś, co się dopiero odkrywa, ale nie wiem, czy mogłabym poświęcić się temu bez reszty.
„Radar”, 1973
Wcześniej niż piosenkarką zostałam nauczycielką biologii. A marzyłam o zawodzie architekta. Teraz nie zrezygnowałabym ze śpiewania pod żadnym pozorem. Powiedziałabym, że to przez bakcyl sceny, od którego trudno się wyzwolić.
„Głos Wybrzeża”, 1973
Pierwszy występ zawodowy miałam w Rudym Kocie, w którym śpiewali słuchacze Studia Piosenki. Pamiętam, że dostałam siedemdziesiąt złotych. Wtedy kilogram soli (nie wiem, dlaczego o tym pamiętam), kosztował sześćdziesiąt groszy! Później w Rudym Kocie doszły pokazy mody, byłam więc śpiewającą modelką. Trochę prezentowałam modę, trochę śpiewałam.
Radio Vox FM, 2007
Pierwszy występ przed większą publicznością to festiwal w Opolu w 1966 roku [w 1965]. Śpiewałam piosenkę Sosno [Samotna sosna], która raczej nie mogła się przyjąć wśród szerszej publiczności. Nie chwyciła, ale właściwie był to mój start. W tym samym roku, 1 maja, miałam występ w telewizji. Śpiewałam pięć piosenek, głównie kompozytorów z Wybrzeża.
Na początku moje śpiewanie to cienkie zawodzenie. Malutki sopranik. Miałam głos bardzo cienki, wysoki, a później, w miarę śpiewania, coraz bardziej mi się obniżał. I obniża nadal. Już mam w dole czyste D, a jeszcze przed rokiem nie mogłam wziąć tego dźwięku.
Polskie Radio PR 3, 1968
Na początku kariery występowałam jako solistka w Zespole Marynarki Wojennej Flotylla, w którym między innymi wylansowałam marynarską piosenkę Wieje wiatr.
„Bandera”, 1974
Śpiewanie we Flotylli było moją pierwszą pracą w profesjonalnym zespole. Pracowałam przez rok [półtora roku] i muszę przyznać, że mam z tego okresu wiele miłych wspomnień. Podchodzono tam bardzo poważnie do pracy na scenie. Wiele zajęć poświęcono kształceniu głosu, ruchu scenicznego. Była to dobra szkoła śpiewania.
„Nike”, 1986
Śpiewałam w klubach Żak i Rudy Kot. Tuż po pierwszym [po trzecim] występie na festiwalu w Opolu dyrektor Jakubowski zaproponował mi artystyczną opiekę Pagartu. Wyjechałam na tournée po Związku Radzieckim z grupą Polanie, Daną Lerską i Reginą Pisarek. Po tej trasie mój chłopak, Marian Zacharewicz, zorganizował spotkanie z Sewerynem Krajewskim. Seweryn zagrał mi swoją piosenkę Gondolierzy znad Wisły. Nagrałam ją w Warszawie. To był mój pierwszy wielki przebój. Zamiast wykorzystać popularność przeboju, który śpiewała całą Polska, wybrałam stypendium w Paryżu. Miałam tam uczyć się sztuki piosenkarskiej cztery miesiące, a przedłużyło się do czterech lat.
„Gazeta Pomorska”, 2001
Gondolierzy znad Wisły wiążą się z moim pierwszym spotkaniem z Sewerynem Krajewskim. Właśnie wróciłam z pierwszego wielkiego tournée po Związku Radzieckim i Marian Zacharewicz zaprowadził mnie do Seweryna. Do dzisiaj pamiętam, jaką miałam wtedy tremę. Dla mnie to była wielka postać. Fantastyczny muzyk i w ogóle ktoś. Nie marzyłam nawet, że uścisnę mu rękę. Przyszłam nieśmiała, a okazało się, że on też jest nieśmiały. Gdy mi zagrał piękną piosenkę do słów Krzysztofa Dzikowskiego Gondolierzy znad Wisły, wiedziałam już, że to jest moje. Potem była Warszawska Giełda Piosenki, gdzie utwór ten zajął drugie miejsce. Było Opole i oczywiście festiwal w Sopocie, na którym gościnnie zaśpiewałam Gondolierów. Dla mnie to był wielki szok, że tak szybko weszłam na rynek, że publiczność błyskawicznie mnie zaakceptowała. Wiedziałam, że jeszcze nie jestem gotowa na tak wielki sukces. Chciałam się dalej uczyć, dlatego propozycja, jaką złożył mi Pagart – wyjazdu do Paryża – była dla mnie wybawieniem. Tam nauczyłam się warsztatu. Bardzo dużo dało mi też gdańskie Studio Piosenki, ale co Paryż to Paryż.
Radio Vox FM, 2007
[
←1
]
Pełne opisy bibliograficzne cytatów znajdują się na końcu książki – zob. Źródła tekstów.
[
←2
]
Wszystkie przypisy pochodzą od Marioli Pryzwan.