Islandia stopem - Anna Stępień-Kraska - ebook + książka

Islandia stopem ebook

Stępień-Kraska Anna

3,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Jeżeli jesteś typem osoby, która może spać gdziekolwiek, nie myć się kilka dni, jeść to, co sama sobie przyrządzi – to opisany tu sposób podróżowania jest dla Ciebie. Jeżeli nie – to masz okazję przeczytać o tym, co robią tacy jak my. Może się przekonasz lub zainspirujesz. Wbrew pozorom nie jest nas tak mało, a nasz sposób podróżowania nie jest czymś ekstremalnym – przynajmniej dla nas.

Islandia stopem to dziennik z pierwszej z trzech tego typu wypraw na wyspę lodu i ognia. Wyjeżdżaliśmy z planem okrążenia wyspy, w trakcie pobytu jednak nasza trasa ulegała ciągłym modyfikacjom. Zachwyceni surowym krajobrazem spędziliśmy część podróży, przemierzając pieszo islandzkie góry, pustkowia i parki narodowe. Korzystając z sugestii miejscowych, jechaliśmy w miejsca, których w ogóle wcześniej nie braliśmy pod uwagę. Spełniliśmy swoje marzenie, choć nie plan zaliczenia całej pętli. Nadrobiliśmy kolejnym razem…

Anna Stępień-Kraska, czyli ASANKA

Oddycha, gdy podróżuje. Miłością prawdziwą darzy piesze i rowerowe wyprawy oraz całą paletę outdoorowych aktywności. Zaczynając w branży turystycznej jako ratownik wodny i animator, później instruktor na aktywnych wyjazdach, pilot turystyczny, ostatecznie zakochała się̨ w wędrówkach rowerowych. Uwielbia szkolić. Chętni mogą skorzystać z jej wiedzy i doświadczenia na szkoleniach specjalistycznych dla osób chcących prowadzić własne wyjazdy rowerowe. Wrażeniami z wyjazdów i nie tylko dzieli się na blogu oraz w mediach społecznościowych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 54

Oceny
3,5 (14 ocen)
3
3
6
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




ANNA STĘPIEŃ-KRASKA

ISLANDIA

STOPEM

Poznań 2020

Redaktor prowadzący

Wojciech Nowakowski

Korekta

Izabela Dachtera-Walędziak

Projekt okładki i skład

Dominik Szmajda

Zdjęcia

Ze zbioru Autorki

Copyright © by Anna Stępień-Kraska 2020

Printed in Poland

Wydanie I

ISBN 978-83-66024-90-8

Przygotowanie, druk i dystrybucja

Wydawnictwo Sorus

ul. Bóżnicza15/6

61-751 Poznań

tel. (61) 653 01 43

[email protected]

księgarnia internetowa:

www.sorus.pl

DM Sorus Sp. z o.o.

Wstęp

Jeżeli jesteś typem osoby, która może spać gdziekolwiek, nie myć się kilka dni, jeść to, co sama sobie przyrządzi – to opisany tu sposób podróżowania jest dla ciebie. Jeżeli nie – to masz okazję przeczytać o tym, co robią tacy jak my. Może się przekonasz lub zainspirujesz. Wbrew pozorom nie jest nas tak mało, a nasz sposób podróżowania nie jest czymś ekstremalnym – przynajmniej dla nas.

Kocham to, co dzieje się we mnie w czasie wyjazdów. Szczególnie tych niezorganizowanych przez biuro podróży. Poczucie szczęścia, wolności i swobody rozpiera mnie od środka. Czuję, że żyję… Problemy ograniczają się do codziennej egzystencji, pomysłów, jak dotrzeć do następnego miejsca, co zwiedzić. Plan nie jest sztywny, można go zawsze zmienić i pojechać gdzieś indziej, niż się zamierzało rano. W czasie takiej włóczęgi – dziurawa skarpetka nadal jest pełnoprawną skarpetką, chyba że z jej powodu robią się pęcherze. Brudne ciuchy nie stanowią problemu, jedzenie nieco przybrudzone nadal jest dobre… To cudowne uczucie, gdy nie obowiązują żadne konwenanse.

Noc z 31 grudnia 2012 na 1 stycznia 2013 roku

Dla wielu jest to czas noworocznych postanowień, planów i snucia marzeń. O Islandii marzyłam od dawna. Jednak jak to często bywa, zawsze było coś. Pieniądze, czas, jakieś inne irracjonalne wymówki.

Tym razem postanowiliśmy z A., że idziemy o krok dalej. REALIZACJA. Od razu zabraliśmy się za polowanie na bilety na samolot. Kalendarz. Gdzie upchnąć ten wyjazd? O urlop nie musieliśmy prosić, bo oboje byliśmy dumnymi przedsiębiorcami na samozatrudnieniu. Po prostu – w tym czasie nie przyjmujemy zleceń. Padło na maj. Najtaniej wychodzi, gdybyśmy wylecieli dziewiątego, a wrócili 25. Uhu, trochę długo. No ale co tam. Przygoda wzywa.

Wylot z Berlina. No dobra, a do Berlina jak? PolskiBus. Pamiętam, że podróż wyniosła nas w obie strony 13 zł. Mamy bilety.

Styczeń – kwiecień 2013 rok

Przygotowania

Wiemy, jak dotrzemy na wyspę. No dobra, a co dalej? Jak będziemy się przemieszczać, gdzie spać, co jeść? Fakt, dużo nam do szczęścia nie potrzeba i przyzwyczajeni jesteśmy do wypadów w najróżniejszych warunkach i okolicznościach przyrody. Mamy cztery miesiące, aby się zorganizować.

Aby pojechać i spać w hostelach, jeździć liniami autobusowymi czy nawet wynająć samochód – wychodziło dla nas zdecydowanie za drogo. Poczytaliśmy w Internecie o różnych możliwościach i zdecydowaliśmy, że biwakujemy na dziko i podróżujemy stopem. To była najlepsza decyzja ever.

Namiot – mamy, karimaty – mamy, śpiwory – mamy, menażki też są… Potrzebna nam jakaś opcja, aby zagotować wodę. Na Islandii drzew za wiele nie ma, więc nastawianie się na rozpalanie ognisk może być ryzykowne. Kuchenka z butlą z gazem odpada, bo problem na lotnisku. A. w końcu znalazł kuchenkę MSR z butelką na paliwo płynne. Pusta jest lekka, nie zawiera żadnych niebezpiecznych substancji, które mogłyby wzbudzić czujność pracowników lotniska. A na Islandii stacje benzynowe są, więc ze zdobyciem pół litra paliwa też nie powinno być problemu (tu był mały haczyk, ale o tym będzie dalej).

Mamy gdzie spać, mamy na czym gotować. Hmm… Tylko co my będziemy gotować? Woda. Na moją ukochaną herbatę. Woda to pikuś, podchodzisz do strumienia, nabierasz wody i jest. Za to między innymi kocham Islandię. Jednak nie samą herbatą człowiek żyje. Marsz z wypchanymi plecakami będzie wyczerpujący. Potrzebne są kalorie. Pożywienie kaloryczne, suche, niepsujące się i w jak najlżejszych opakowaniach.

Bakalie, na pewno bakalie: orzechy, rodzynki, daktyle. Suszone warzywa. A. wziął suszone pomidory. Jeżeli o mnie chodzi, nie przepadam za nimi, ale są gusta i guściki. Liofilizowane jedzenie. To było clou naszego żywienia. Worek proszku o różnych smakach, zagotowany z wodą, zmieniał się w pełnoprawny posiłek dnia. Jak dobrze pamiętam, mieliśmy półtora opakowania na dobę na naszą dwójkę. Wystarczyło i sprawdziło się naprawdę dobrze. Świeższe produkty typu pieczywo, nabiał i inne szybko psujące się kupowaliśmy na bieżąco.

Ciuchy – na cebulkę, w małej ilości, szybko schnące, ciepłe. Buty zimowe ponad kostkę – jak w góry i japonki. Ja nie wzięłam i żałowałam. Na częste pranie nie było co liczyć, więc ograniczaliśmy się do codziennej zmiany bielizny, a reszta co kilka dni. No cóż, taka wyprawa wiąże się czasem z małym smrodkiem. Ha, ha, ha…

Pozostała jeszcze kwestia komunikacji, czyli ile elektroniki na pokład. Trzeba przyznać, że pionierami wysokich technologii to my wówczas nie byliśmy. Telefon marki Nokia z klawiszami i małym wyświetlaczem, do tego bez Internetu. A. wówczas zdecydowanie zaszalał, bo miał już sprzęt z dostępem do sieci. Problem był z aparatem fotograficznym. Przecież trzeba tę wyprawę uwiecznić. Pozostawić ślad dla potomności. I tu klops. To jeszcze nie te czasy, kiedy telefonem można było robić zdjęcia jakością nieodstające od aparatu cyfrowego. Chociaż może i można było, ale były to technologie niedostępne dla takich ludków jak my. Dziś jak mam telefon, to mam wszystko: telefon, Internet, GPS, aparat świetnej jakości w kawałku małego prostokątnego urządzenia, mieszczącego się w kieszeni. Wtedy mieliśmy problem – nie mieliśmy aparatu.

17 kwietnia 2013 roku

Gra miejska

W kwietniu ekipa ZwalczNude.pl organizowała na Dworcu Centralnym w Warszawie grę miejską „W poszukiwaniu wiosny”, w której główną nagrodą był aparat fotograficzny. Decyzję podjęliśmy ekspresowo – idziemy wygrać ten aparat. Jednym z punktowanych zadań było przebranie. Im bardziej wiosennie, tym lepiej. Atak na szafę – wszystkie najbardziej żywe i pstrokate kolory, jakie mieliśmy, dwie różnokolorowe skarpetki. Jedna czerwona, druga jasnozielona. Już wyglądaliśmy dziwnie. Jeszcze telefon do mojej mamy:

– Musimy przebrać się ekstremalnie wiosennie na grę miejską, potrzebujemy jakieś kwiatki we włosach. Mamo, ratuj!

Moja mama od zawsze miała talent do przebieranek i wygłupów, więc dwa razy prosić nie było trzeba. Zanim dotarliśmy, kwiatki w różnych barwach i kształtach były już naszykowane. Poprzyczepialiśmy do siebie kolejne warstwy kolorowych gadżetów i biegiem na autobus do centrum. Mina ludzi – bezcenna!