34,99 zł
Tego lata Alicja w pełni dostrzega swoje ciało i mierzy się z jego fizycznością. Czuje się mocna, silna, ale też dostrzega, że nie wpisuje się w kanon piękna. Gorące lato w mieście będzie dla niej czasem przewartościowań: w przyjaźni, w relacji z ojcem i babcią zastępującą matkę, w budzącym się pierwszym uczuciu. Przede wszystkim jednak będzie odkrywaniem prawdziwej siebie i budowania podwalin własnej wartości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 126
Ludzie mają różne rzeczy w głowach i na przykład ja mam dżunglę. Tam dużo zwierząt siedzi, są te w paski i te w cętki, takie z łuskami i w piórach. Tylko ich nie widać, bo dobrze się kryją, czasem tylko łypnie uważne oko spomiędzy liści. Jakieś zaginione miasto też gdzieś w tej dżungli na pewno mam i są to ślady inteligentnej cywilizacji, która miała na koncie różne zaawansowane odkrycia i wynalazki, ale niewiele po niej zostało. Tak twierdzi Bąku, ale akurat jemu wolno. Te zwierzęta mają sposoby, żeby wyjść z mojej głowy na wolność. Mam całe pudełko zwierzątek z modeliny, które trzymam na szafie. Robiliśmy je w przedszkolu taśmowo, małą zwierzątkową manufakturę żeśmy z Bąkiem założyli i do dzisiaj można znaleźć w moim pokoju kawałki modeliny wdeptane w dywan. Potem tata zapisał mnie na zajęcia plastyczne w bibliotece i tam nauczyłam się robić kukiełki z papier mâché. Od początku najlepiej wychodziły mi zwierzęta i do dzisiaj je robię. W sumie nie wiem dlaczego, bo od dawna już nie chodzę na te zajęcia i nie wystawiam sztuk w moim teatrzyku, który tata pomógł mi zrobić z tekturowych pudełek. Ale od czasu do czasu lubię usiąść wieczorem, puścić sobie muzykę i zrobić nową kukiełkę. Jakiegoś nosorożca, słonia albo całkiem ostatnio – tygrysa z wadą zgryzu. Bardzo fajny mi wyszedł, jestem z niego naprawdę zadowolona, bo oprócz krzywych zębów ma charakter, a to u kukiełki jest bardzo ważne.
Może szkoda tych teatrzyków, ale ze zwierzątek i kukiełek to się chyba wyrasta, żeby zrobić miejsce na różne dorosłe sprawy. Poza tym jest szkoła i taki jeden Filip, który chodzi ze mną do klasy i ma negatywny wpływ na moje samopoczucie oraz ogólny komfort psychiczny. Bo problem polega na tym, że ten Filip nosi koszule do szkoły, a nie bluzy jak każdy normalny człowiek, i do tego często uśmiecha się pod nosem, jakby coś go bawiło, na przykład ja.
Na szczęście nie musiałam go oglądać, bo było lato. Wszyscy wyjechali na wakacje, nawet Bąku. Tata ciągle pracował, więc siedziałam sama w domu. Czasem chodziłam do babci na działkę poczytać w hamaku, ale tam to dopiero panował gorąc! Był idealny klimat do tego, żeby nam jakieś mangrowia albo tropikalny las wyrosły w łazience. A skoro las, to od razu ze zwierzętami. Taki na przykład tygrys na dzień dobry zająłby wannę, bo wiadomo, że tygrysy takie są. Znowu lemury założyłyby kolonię na półce pod lustrem. Tak, widziałam to i bardzo mi się podobało. Już od jakiegoś czasu namawiałam tatę, żebyśmy pomalowali łazienkę na taki ciemnozielony, jakby dżunglisty kolor, dzięki temu byłoby w niej całkiem jak w lesie tropikalnym, szczególnie gdy zaparuje lustro. Tu miałam konflikt z tatą, bo on nie chciał słyszeć o remoncie. Mówił, że zamiast wydawać na niego kasę, lepiej zrobić sobie jakieś fajne wakacje. I oczywiście miał rację. Tylko że ostatecznie i tak siedziałam w domu, bo do leśniczówki i na kajaki mieliśmy jechać dopiero pod koniec sierpnia. To jest najlepsze miejsce na wakacje, całkowicie się zgadzam, ale chciałabym też kiedyś wybrać się na przykład do Paryża albo nad morze.
Nawet Bąku pojechał na wakacje, a on rzadko gdzieś jeździ. Niby wysyłał mi wiadomości i zdjęcia z plaży, ale wiadomo, że to nie to samo. Brakowało mi go. Z Bąkiem znamy się od zawsze albo nawet wcześniej, czyli jeszcze zanim się urodziliśmy. Mama Bąka i moja mama wprowadziły się do naszej kamienicy w tym samym czasie, a niedługo potem urodził się Bąku i niewiele później ja. Od razu się zaprzyjaźniły, więc my też musieliśmy. Razem chodziliśmy do przedszkola, a potem do szkoły. Tak dobrze się znamy, że wiem, gdzie u niego w domu trzymają lepsze ciastka w szafce w kuchni, a Bąku upiększył nasz sufit tłustą plamą, gdy uczył się podrzucać naleśniki na patelni.
Przez te upały miasto cierpiało na bezsenność. We wszystkich mieszkaniach w naszej kamienicy okna były pootwierane dzień i noc, a na podwórku leciał podkład dźwiękowy do życia sąsiadów. Że też ludzie potrafią produkować takie dźwięki, to jest jednak zaskakujące.
* * *
Tamtego dnia obudziło mnie warczenie młynka do kawy. Jak dla mnie było za wcześnie, ale w sumie ucieszyłam się z tej pobudki, bo poranek zachowywał jeszcze jako taką świeżość i wbrew prognozom miałam nadzieję na chłodniejszy dzień.
– Oj, obudziłem cię, prawda? Przepraszam, nie chciałem. – Tata zrobił minę smutnego szczeniaczka. Miał na sobie niebieską koszulę, która ładnie podkreślała kolor jego oczu.
– Nie szkodzi, i tak ciągle śpię – Przeciągnęłam się.
– Jakie masz dzisiaj plany?
– Nie wiem. – Ziewnęłam. – Może pójdę do babci na działkę albo nie pójdę, zobaczę jeszcze…
– Idź, idź. Babcia się ucieszy. Zrobiłem ci kanapkę na później. Jest w lodówce.
– Dzięki, tato. Ale nie musiałeś, przecież nie idę do szkoły.
– Z rozpędu zrobiłem. – Tata się uśmiechnął i dopił kawę. – To ja się będę zbierał, bo muszę być dzisiaj wcześniej w pracy. – Wyraźnie się spieszył. Zadźwięczał mu telefon w ręce, zerknął na wyświetlacz, skrzywił się i włożył go do tylnej kieszeni spodni.
– Kto to tak wcześnie? – Znowu ziewnęłam.
– Z ubezpieczenia. Ścigają mnie od tygodnia, żebym się w końcu z nimi spotkał i podpisał te papiery.
– To się spotkaj i podpisz. – Wzruszyłam ramionami.
– Dobra, dobra, odpiszę im z biura i się umówię. A ty baw się dobrze, przecież masz wakacje i nie musisz się niczym martwić, też bym tak chciał. I kup sobie coś na obiad, bo wrócę dziś później. Kasę zostawiłem ci tam, gdzie zwykle. – Tata dopił kawę i wstawił kubeczek do zlewu.
– Znowu masz jakieś zebranie?
– Nie… – Rzucił mi spłoszone spojrzenie znad okularów. – Idę na kawę z koleżanką – dodał odważnie.
Zamarłam z rękami wyciągniętymi ponad głową. Tata nie chodził „na kawę” z żadnymi „koleżankami”. Nie to, żebym mu nie mówiła, że powinien, ale nigdy wcześniej nie wspominał o żadnych koleżankach. Poza tym nie wiedziałam, co o tym myśleć i od razu zaczęłam się martwić. Bo nagle to, co mogło się wydarzyć i mieć milion różnych wersji, skurczyło się do jednego rozwiązania.
Tata się spłoszył i pobiegł do łazienki umyć zęby. Potem krzyknął jeszcze z przedpokoju, że wychodzi, i zaraz trzasnęły drzwi wejściowe, a w mieszkaniu zapadła cisza. Nie minęła nawet minuta od jego wyjścia, a ja już wyobraziłam sobie, jak bierze ślub i jego koleżanka-żona wprowadza się do nas ze swoimi dziećmi. Koleżanka żona miała długie paznokcie wypiłowane w szpic, dzieci były brudne, głośne i szczerbate a ja musiałam zamieszkać w kuchni i codziennie obierać ziemniaki
Wypiłam duszkiem szklankę wody i od razu poczułam się lepiej. Jeszcze raz się przeciągnęłam, tym razem porządnie, aż mi chrupnęło w kręgosłupie. To dopiero było luksusowe uczucie, taki cudowny środek lata. Bez budzika, zadań domowych, klasówek, kartkówek, sprawdzianów, odpytywania, bez niczego. Aż się chciało oddychać! Zapowiadał się następny gorący dzień, a czas płynął powoli, jak zanurzony w miodzie. Był koniec lipca i miałam przed sobą jeszcze całkiem duży kawałek lata.
W telewizji przestrzegali przed upałami, mówili, żeby nie wychodzić bez nakrycia głowy i pić dużo wody. Mieli rację, bo kiedy później wynurzyłam się z ciemnej i chłodnej sieni prosto w rozgrzane powietrze na zewnątrz, słońce zaatakowało mnie bez litości. Nie było jeszcze południa, a chodnik tak się już nagrzał, że palił mnie przez podeszwy klapek. Próbowałam iść w cieniu, bo każde wystawienie się na słońce przypominało wejście na terytorium wroga. Jeśli tak ma wyglądać przyszłość świata, to ja dziękuję. Wszyscy mówią, że klimat się zmienił, jest globalne ocieplenie i że kiedyś nie było tak gorąco, w dodatku zamiast czterech pór roku mamy tylko dwie: upalne lato i deszczową zimę. Trochę żal, ale bardziej strach. Ja nie jestem jak niektórzy, na przykład Bąku, ciepłolubni. Wolę siedzieć w cieniu, a jak się nie posmaruję kremem z filtrem, to od razu robię się różowa. Za to Bąku jest jak jaszczurka: chudy, długi, uwielbia wylegiwać się na słońcu i nic mu to nie szkodzi. Ja muszę się smarować kremem z filtrem pięćdziesiąt, od słońca boli mnie głowa, błyszczy mi się twarz i pocę się jak szklanka z zimną colą na plaży.
Stanęłam przy przejściu dla pieszych, bo czerwone, i z niechęcią patrzyłam na przejeżdżające samochody. Jadą, jadą, a każdy myśli tylko o sobie. Z twarzy, to znaczy z przodu, samochody przypominają mi chrabąszcze o złych, zmrużonych oczach. Co reklama w kinie, to się zachwycają, jakie ładne i zgrabne auta, a ja patrzę na te złe mordy i pierdzące tyłki i naprawdę nie wiem, skąd ta fascynacja. Pokaż im żuka, to od razu krzyk, że paskudztwo. A samochody kochają.
Przejechała ciężarówka z gruzem, zawyła z wysiłku, bo miała pod górkę, a kiedy zniknęła za zakrętem, w powietrzu nadal unosił się obłok pyłu. Zdążyłam się spocić od wyjścia z domu i czułam, że ten pył całą mnie oblepia. Dzień się jeszcze dobrze nie zaczął, a ja już chciałam wleźć pod prysznic… …albo wsunąć się pod taflę chłodnej wody w jeziorze i poczuć, jak od zimna na chwilę staje mi serce, rozgrzana skóra pokrywa się łuską gęsiej skórki, a włosy rozsypują się w falującą aureolę… …albo wyjść na próg leśniczówki w deszczu i poczuć, jak wielkie krople rozpryskują mi się na twarzy i ramionach… …albo dać się podejść fali, pozwolić obmyć sobie stopy, a potem rzucić się w spienioną wodę, zmierzyć się z morzem, i wrócić na brzeg zmęczona, pokonana, ale szczęśliwa.
Westchnęłam, bo na działce mogłam co najwyżej oblać się wodą z węża. Zapaliło się zielone i poszłam dalej, pod górkę, ale przynajmniej w cieniu. Po jakimś czasie kamienice zostały za mną, a budynki zrobiły się niższe, mniejsze i wstydliwie wycofane w głąb ogrodów. Szłam dalej cichymi ulicami o kwiatowych nazwach i czułam, jak pot gromadzi mi się pod czapką z daszkiem.
Byłam już niedaleko wąskiej drogi prowadzącej na ogródki działkowe, przechodziłam właśnie przez ulicę, kiedy przed nosem śmignął mi jakiś chłopak na rowerze. Przejechał tak, że zmusił mnie, żebym się zatrzymała. Tuż za nim przemknęli jego koledzy, a każdy na tyle blisko, że musiałam się cofnąć. Śmiali się przy tym tak jakoś paskudnie i od razu wiedziałam, że to nie wróży niczego dobrego. Ostatni z nich zaskoczył mnie i przejechał tuż za mną. W pędzie złapał mnie za pośladek, odwrócił się, żeby zobaczyć moją twarz, stanął na pedałach, dogonił swoich ziomków i krzyknął:
– Następna, zaliczona!
– Łoooo! Zaliczona! Zaliczona! – powtórzyli za nim z uciechą i podziwem.
Zanim zniknęli za zakrętem, ten, który mnie obłapił, wrzasnął jeszcze na całą ulicę:
– Ale świnia!
Świnia, czyli ja.
Nagle rozbłysło mi przed oczami na biało. Moje ciało, a najbardziej ten pośladek i policzki, rozgrzało się do takiego stanu, że paliło mnie żywym ogniem. Było mi wstyd i czułam wściekłość, że jest mi wstyd, a wszystko to razem rozpaliło mnie do białości.
Upokorzenie było nie do zniesienia. Zachwiałam się, zrobiłam się miękka, zamiast brzucha miałam galaretę i musiałam przykucnąć, żeby utrzymać równowagę. Jednocześnie chciałam biec za tymi chłopakami, niewiele ode mnie młodszymi, których śmiech wciąż dźwięczał mi w uszach. Wyobrażałam sobie, jak kopię w koła ich rowerów, a oni przewracają się i wyją z bólu, a połamane kawałki kości wystają im przez przebitą skórę.
– Następna, zaliczona! – Wciąż brzmiało mi w uszach. Dlatego w pierwszej chwili nie usłyszałam, że ktoś coś do mnie mówi. Podniosłam głowę i oślepiło mnie słońce.
– Nic ci się nie stało? – Ktoś wyciągnął do mnie rękę, ale wstałam bez pomocy. Po chwili rozpoznałam Filipa, tego, który wszędzie lubił być pierwszy i ogólnie działał mi na nerwy.
– A ty co tu robisz? – zapytałam przerażona, że widział całe zajście.
– Ja… – zaczął niepewnie. – Ja tu mieszkam. Zobaczyłem tych kolesi na rowerach i myślałem, że cię potrącili albo coś.
– Nie, nie potrącili. – Głosmi zadrżał. Zamrugałam i dwie wielkie łzy spłynęły mi po policzkach, a potem skapnęły na bluzkę. Spuściłam głowę i ukradkiem wytarłam oczy.
– Jedziesz gdzieś na wakacje? – zapytał po chwili Filip, pozornie obojętnie. Omijał wzrokiem moją twarz i byłam mu za to bardzo wdzięczna.
– Tak, w sierpniu. A ty? – Udało mi się wydusić.
– Ja też później, do Chorwacji.
– Fajnie masz – powiedziałam z zazdrością.
Skinął głową, jakoś mało podekscytowany. Miał jasne włosy, które do szkoły zaczesywał w taką idiotyczną falę, ale teraz grzywka opadała mu na oczy i w ogóle wyglądał jak Filip w opcji wakacyjnej, w szortach, w koszulce z palmą i okularami słonecznymi w ręce.
– Wszyscy jeżdżą do Chorwacji, a ja wolałbym w góry – powiedział ze znudzeniem. Z jakiegoś powodu to mnie rozgniewało i wypaliłam mu prosto w twarz:
– Może w Chorwacji znajdziesz sobie jakichś kolegów, bo w klasie i tak nikt cię nie lubi!
To było niesprawiedliwe i w ogóle nieprawda, ale przez ułamek sekundy poczułam ulgę i na jeden krótki moment udało mi się ostudzić tę palącą, rozgrzaną białość, którą czułam tuż pod żebrami. Ale potem zobaczyłam twarz Filipa, która zmięła się jak materiał ściskany w dłoni. Coś powiedział, ale nic do mnie nie dotarło, odwrócił się i poszedł. Patrzyłam, jak odchodzi. Po kilkunastu krokach przystanął i spojrzał w moją stronę. Wyciągnął z kieszeni klucz, otworzył furtkę i zniknął w żywopłocie z tui.
Zostałam na ulicy sama. Nie miałam gdzie się ukryć w pełnym słońcu, nie z tą wypaloną dziurą o osmalonych brzegach, którą czułam dookoła mostka. Wytarłam twarz i zdecydowanym krokiem ruszyłam w górę ulicy. Chciałam jak najszybciej zostawić za sobą to miejsce i wszystko, co mi się tam przydarzyło. Ciągle trzęsły mi się ręce i paliły policzki. W ten głupi sposób udało mi się pogorszyć całą sytuację. Zrobiłam coś, przed czym zawsze ostrzegał mnie tata: sprawiłam komuś przykrość, bo ktoś inny paskudnie mnie potraktował. Dotarłam do bramy prowadzącej na ogródki i z ulgą weszłam na żwirową ścieżkę, na której moje kroki przyjemnie zachrupały.
Za bramą zaczynał się inny świat. Tu wszystko kurczyło się do wersji mini, zamiast domów w ogródkach stały niewielkie altanki, kolorowe jak domki krasnoludków. Drzewa owocowe nie wyrastały wysoko, ich gałęzie przypominały dłonie staruszków, pomarszczone i nabrzmiałe żyłami, o wyraźnie zaznaczonych ścięgnach. Wielu starszych ludzi dba o te ogródki i takimi właśnie rękami zbiera jabłka, gruszki i czereśnie.
– Nareszcie jesteś! – Babcia ucieszyła się na mój widok. – Ale czemu ty masz taką czerwoną buzię?
– Ja? Nie wiem, zgrzałam się, jak szłam, to jest przecież pod górkę…
– Chodź no tu. – Podeszła i chwyciła mnie pod brodę. – Co się wyrywasz, przecież tylko chcę zobaczyć, czy się przypadkiem na słońcu nie przypaliłaś. A co ty masz takie czerwone oczy, znowu alergia?
– Nie, chyba nie alergia. Jest coś do picia? Pić mi się chce. – Próbowałam się wyśliznąć z uchwytu babci, ale trzymała mnie mocno. Nie lubiłam tego, ale nic sobie nie robiła z moich protestów.
– Jest, jest, oczywiście, że jest. – Przyglądała mi się podejrzliwie. – Ale coś mi się nie podobasz, te policzki takie rozgrzane… Może masz gorączkę? Pokaż no się jeszcze…
– Nie mam gorączki, naprawdę! – W końcu udało mi się uciec. Na balustradzie wokół werandy stała jak zwykle butelka z wodą. Nalałam sobie wody na dłoń i przemyłam twarz. Pochyliłam się, odgarnęłam włosy z szyi i oblałam kark wodą. Na chwilę przyniosło mi to ulgę.
Niestety, wiedziałam, że babcia nie podda się łatwo. Czasami chciałam, żeby nie przejmowała się aż tak bardzo moim zdrowiem, tylko zapytała, jak się w ogóle czuję. Ale dla babci liczą się tylko trzy tematy – czy jestem zdrowa, czy coś jadłam i co w szkole.
Dobra, to nie jest cała prawda. Jest jeszcze jeden temat – moja mama. Zazwyczaj lubię, kiedy ktoś o niej opowiada, ale kiedy robi to babcia, zwykle kończy się tym, że zaczyna płakać, przytula mnie i mówi jakie to ze mnie biedne dziecko, czym ona sobie na to zasłużyła, czym ja sobie na to zasłużyłam, i tak dalej.
Biedne dziecko. Taka tragedia. Tak młodo. Znam to na pamięć, te opowieści, jak ja to mam w życiu pod górkę i jak musi być mi ciężko. Zaskakująco dużo ludzi uważa, że na pewno jeszcze nikt mi tego nie uświadomił i w takim razie jest to ich obowiązek. Czasem mam wrażenie, szczególnie kiedy coś mi się udaje, że są nieprzyjemnie zdziwieni i rozczarowani. Bo to biedne dziecko radzi sobie lepiej niż przewidzieli. Z moich obserwacji wynika, że ludziom często łatwiej jest współczuć, niż kibicować.
Dlatego Bąku jest moim najlepszym przyjacielem, bo on mi nie współczuje i ogólnie uważa, że mam w życiu jak księżniczka, a wszyscy niepotrzebnie się nade mną trzęsą.
– Ty po prostu masz złoty karnet na wszystko, taką legitkę klubu wygrywów, i każdy by chciał być jak ty.
A znowu babcia na to: