Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jak mamy kochać i żyć, gdy nasz świat się skończył? Hipnotyzująca wizja przyszłości, która zachwyci nie tylko fanów Atlasu chmur czy Stacji Jedenastej, ale też wszystkich, którzy cenią świetną literaturę.
Rok 2030, Syberia. W kraterze Batagajka naukowcy badający topnienie wiecznej zmarzliny trafiają na doskonale zachowane szczątki dziewczynki sprzed trzydziestu tysięcy lat. Odkrycie tyleż fascynujące, co niebezpieczne – w lodowym sarkofagu przetrwał patogen, który spowodował śmierć „Anne”.
Już wkrótce arktyczna pandemia rzuci na kolana całą ludzkość, zmuszając ją do wymyślania coraz to bardziej osobliwych mechanizmów adaptacji. W parku rozrywki niespełniony komik zakochuje się w matce chłopca, którego wysyła na makabryczną przejażdżkę kolejką Ozyrys; zrozpaczony po utracie syna biolog ma szansę ponownie zostać ojcem, gdy świnia w jego laboratorium rozwija zdolność ludzkiej mowy; owdowiała malarka wyrusza z nastoletnią wnuczką w międzygwiezdną podróż, marząc o znalezieniu nowego domu na odległej planecie.
Ale gdzieś tam, wysoko w ciemności, wciąż świeci światło. Ze strony na stronę, z rozdziału na rozdział niepokojąco prorocza historia przeradza się w pełną współczucia opowieść o odporności ludzkiej duszy, nieskończonej zdolności do marzeń i tym, co nas łączy i daje nadzieję.
„Niesamowita i olśniewająca powieść… Debiut, który zaskakuje”.
Alan Moore, autor komiksówStrażnicy i V jak Vendetta
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 427
trzydzieści tysięcy lat pod elegią
Na Syberii rozmarzająca ziemia była sklepieniem, które w każdej chwili mogło się zawalić; ciężkim od roztopów i mamucich szczątków prehistorii. Wraz ze wzrostem temperatury długi na kilometr krater Batagajka zaczął się poszerzać, zupełnie jakby jakieś bóstwo rozpięło zamek błyskawiczny pośród ośnieżonych bagien, odsłaniając nosorożce włochate i inne wymarłe zwierzęta. Maksym, jeden z biologów stacji badawczej i pilot helikoptera, pokazał mi palcem miedzianą rozpadlinę, do której moja córka wpadła tuż przed odkryciem zwłok dziewczynki sprzed trzydziestu tysięcy lat. Okrążyliśmy placówkę – siatkę czerwonych kopuł geodezyjnych widoczną poniżej linii drzew – i wylądowaliśmy na polanie. Maksym pomógł mi wysiąść z helikoptera, a potem wyjął z tyłu moje torby i worek z pocztą.
– Wszyscy tu uwielbiali Clarę – powiedział. – Ale proszę się nie dziwić, jeśli ludzie nie będą chcieli o niej rozmawiać. Większość z nas zachowuje takie rzeczy dla siebie.
– Jestem tu po to, żeby pomóc – odparłem.
– No tak, jasne – zgodził się Maksym. – Poza tym, oczywiście, jest jeszcze inna sprawa...
Słuchałem go jednym uchem, przyglądając się terenowi i wdychając powietrze, które – podobnie jak zalegające pod nami skamieliny – zdawało się uwięzione w czasie. Maksym tymczasem objaśniał, że podczas naszego lotu wprowadzono kwarantannę. Nikt się nie spodziewał, że przylecę tu dokończyć pracę Clary, a już na pewno nie tak szybko.
Od środka centralna kopuła stacji wyglądała i pachniała jak wspólny pokój w akademiku, taki z wielkim telewizorem, wytartymi rozkładanymi fotelami i zapasami makaronu z serem instant. Ściany były pokryte mapami topograficznymi i plakatami z filmów – od Gwiezdnych wojen po Pretty Woman i Biegnij, Lola, biegnij. W głębi harmonijkowych przejść widziałem niedbale odzianych ludzi, którzy wychodzili ze swoich pokojów czy laboratoriów. Przez salę przebiegła sprintem jakaś kobieta w fioletowej wiatrówce i sportowych legginsach.
– Jestem Julia. Witamy na końcu świata – powiedziała, a potem zniknęła w jednym z ośmiu tuneli rozchodzących się od centralnych kopuł w stronę kapsuł mieszkalnych, które rozmieszczono jak komórki w ulu. Członkowie zespołu po kolei odrywali się od swoich stanowisk pracy. Po chwili otoczyła mnie nieświeża woń ciał kilkunastu naukowców.
– Słuchajcie wszyscy, to jest nasz gość honorowy, doktor Cliff Miyashiro z Uniwersytetu Kalifornijskiego. Archeolog i genetyk ewolucyjny – przedstawił mnie Maksym. – Będzie nam pomagał przy odkryciu Clary. Wiem, że teraz, gdy nie wolno nam opuszczać tego miejsca, jeszcze bardziej zdziwaczejemy, ale proszę was, szczurki laboratoryjne, postarajmy się być mili.
Maksym zapewnił mnie, że kwarantanna to tylko środek ostrożności w związku z tym, że tutejszemu zespołowi udało się reanimować wirusy i bakterie z topniejącej wiecznej zmarzliny. „Urzędnicy rządowi naoglądali się filmów SF” – skomentował. Standardowa procedura. Nikt w placówce nie sprawiał wrażenia ani chorego, ani przejętego.
W następnej kolejności wprowadzono mnie w rutynę życia Clary, choć bynajmniej o to nie prosiłem – gdzie pijała kawę, spoglądając na zorzę polarną; jaką trasą biegała z botaniczką Julią; kominek do aromaterapii w kształcie lotosu, którego ona i epidemiolog Dave używali podczas porannych sesji jogi; kącik, gdzie trzymała swój zimowy kombinezon – teraz miałem go przejąć, bo nosiliśmy podobny rozmiar – i jak to na urodziny niektórzy członkowie ekipy urządzali sobie wycieczki do najbliższego dużego miasta, Jakucka, na karaoke, żeby na chwilę zapomnieć o tym, że otaczające ich budynki powoli zapadają się w prehistoryczne błoto.
– A czy ktoś mógłby mi pokazać tę dziewczynkę? – zapytałem. Zapadła ciężka cisza. W kuchni jeden z badaczy odstawił plastikowe kubeczki i butelkę irlandzkiej whisky, którą zapewne chciał mnie powitać. Ta grupka rozczochranych naukowców, poubieranych głównie we flanelę lub polar, była dla mnie jak powtórka z pogrzebu Clary, miesiąc temu, gdy kościół zapełnił się jej przyjaciółmi i współpracownikami. Większości z nich nigdy wcześniej nie spotkałem. Ściskałem ich dłonie, gdy ustawiali się w kolejce, żeby powiedzieć mnie i mojej żonie Miki, jak bardzo im przykro. Jakiś facet z nastroszoną niebieską czupryną powiedział, że kiedyś wytatuował Clarze na plecach układ gwiezdny z fioletową planetą orbitującą dookoła trzech czerwonych karłów – nazwał ją „zajebistą babką”. Nasi dawni sąsiedzi wspominali, jak to Clara opiekowała się ich bliźniaczkami i pomagała im w matematyce. Wreszcie jakiś łysy mężczyzna, jej kierownik projektu z Międzynarodowego Funduszu Ratowania Planety, podał mi swoją wizytówkę i zaprosił do kontynuowania badań córki na Syberii. Kiedy tłum się rozszedł, przytuliłem Miki i jeszcze raz obejrzeliśmy pokaz slajdów, który przygotowałem. Włączyliśmy pauzę na zdjęciu trzyletniej Clary w placówce opiekuńczej. Trzymała wisiorek z fioletowego kryształu, który miała już, gdy ją adoptowaliśmy. Oboje moglibyśmy przysiąc, że za każdym razem, gdy się w niego wpatrywała, widzieliśmy, jak w jej oczach rozpalają się maleńkie gwiazdki.
Przed domem pogrzebowym nasza wnuczka Yumi bawiła się z kuzynem pomimo upału, od którego ulica aż falowała. Czułem, jak dym z płonącego na wschodzie cypla Marin zaczyna zakradać się nad okolicę.
– Nasza córka nigdy nie sprawiała wrażenia, jakby potrzebowała naszej pomocy – rzekła Miki ledwo słyszalnym szeptem. – Ale Yumi owszem.
Ścisnąłem w kieszeni wizytówkę.
W stacji badawczej Maksym zabrał mnie z dala od obcesowych spojrzeń zespołu i zaprowadził do zmumifikowanych szczątków, które Clara odkryła przed śmiercią.
– Annie jest w strefie kontrolowanej – wyjaśnił.
– Annie? – zapytałem.
– Julia uwielbia Eurythmics. Jej rodzice wciąż żyją w latach osiemdziesiątych. Nazwała ciało na cześć Annie Lennox.
Czyste laboratorium zrobiono z plastikowej płachty, którą rozpięto na taśmie od sufitu do podłogi tak, aby wydzielić część laboratorium kostnego. Maksym podał mi pudełko z nitrylowymi rękawiczkami i maseczkę z respiratorem.
– Nie mamy funduszy na nic więcej, ale staramy się uważać na patogeny, które możemy stąd wynosić. Choć w dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto nie ma się czego obawiać – dodał.
– No tak – odparłem, nieco zaskoczony jego nonszalanckim podejściem.
– Niektórzy z naszych kolegów w Parku Plejstoceńskim, jakieś tysiąc kilometrów na wschód stąd, robią postępy w sprowadzaniu bizonów i przywracaniu rodzimej flory. Więcej roślinności i większe populacje dużych zwierząt wędrujących po stepach pomogą w ubijaniu poziomu próchniczego gleby. Dzięki temu warstwa lodu pod powierzchnią pozostanie nienaruszona, a przeszłość pozostanie w przeszłości.
Założyłem dwie pary rękawiczek, naciągnąłem maseczkę i wszedłem do laboratorium przez szczelinę w plastiku.
Annie leżała na metalowym stole, na boku, w pozycji embrionalnej.
NOTATKI PO WSTĘPNYM BADANIU ZEWNĘTRZNYM: H. s. sapiens przed okresem dojrzewania. Możliwe cechy neandertalskie – lekko wystający łuk brwiowy. W przybliżeniu 7–8 lat. 121 cm wzrostu, waga 6 kg (za życia szacunkowo 22 kg). Na skroniach pozostałości rudawobrązowych włosów. Tatuaż na lewym przedramieniu – trzy czarne kropki otoczone kółkiem przerwanym kolejną kropką. Ciało okryte szytym ubraniem – prawdopodobnie wykonanym z różnych skór. W szwy wpleciono morskie muszelki niepochodzące z tego regionu – konieczne dalsze badania.
Tkanka dookoła jej oczu się pomarszczyła, tak jakby dziewczynka wpatrywała się w słońce. Skóra wokół ust zaczęła się już cofać, ujawniając zbolały okrzyk. Mimowolnie wyobraziłem sobie Clarę jako dziecko, albo nawet Yumi, która była teraz mniej więcej w tym samym wieku, jak przemierzają jałowe równiny w poszukiwaniu dużego zwierza, same tropione przez ogromne stepowe lwy i wilki. Przesunąłem palcami po zaciśniętych pięściach dziewczynki.
– Jedna wielka, kurwa, tajemnica – rzekł Maksym, stając za moimi plecami. – Większość naszych badań finansowana jest przez Międzynarodowy Fundusz Ratowania Planety. Nadal pobieramy próbki z gleby i rdzenia lodowego, czasem z jakiegoś prehistorycznego zwierzęcego truchła, ale skłamałbym, gdybym powiedział, że Annie i pozostałe ciała wydobyte z tej jaskini nie odrywają nas od pracy. No i oczywiście jest jeszcze ten niezidentyfikowany wirus, który Dave znalazł w pobranych z nich próbkach.
– Robiliście już inne skany, testowaliście próbki? Choćby te muszelki...
– Pochodzą od małego ślimaka morskiego z Morza Śródziemnego. Trivia monacha. Wiesz, odkryto już dowody na Syberii, w pobliżu Ałtaju, że neandertalczycy i wcześni ludzie dotarli tam sześćdziesiąt tysięcy lat temu, ale jeszcze nigdy nie znaleźliśmy niczego tak daleko na Północy. Złożona technika, jakiej wymagało wplecenie tych muszli w materiał, jest absolutnie niezwykła. Mówię serio, przy takim rękodziele nawet moja babcia może się schować.
– Dziwne, że tylko Annie ma takie ubranie. Ślady z pozostałych ciał z jaskini wskazują na zwykłe futrzane płaszcze. Ten plik z raportem ze stacji, który mi podesłaliście, zawierał więcej pytań niż odpowiedzi – stwierdziłem.
– Czekaliśmy na kogoś, kto podejmie temat, wypełni luki w historii Annie. Clara twierdziła, że przyjechała tutaj ze względu na zwierzęta. Chciała zrozumieć biom z okresu epoki lodowcowej, abyśmy mogli go odtworzyć. Ale zawsze sprawiała takie wrażenie, jakby szukała czegoś innego. Przesiadywała na wykopach, kiedy my wszyscy skończyliśmy już pracę. No i jak na kogoś, kto miał badać to, co kryje się pod ziemią, sporo czasu spędzała na gapieniu się w niebo. Założę się, że tę dziewczynkę także podciągnęłaby pod zakres swoich obowiązków. Ciągle nawijała o tym, jak to ocali nas nieznana przeszłość. Była naukowczynią, ale marzenia snuła jak poetka albo filozofka.
– Miała to po matce artystce – odparłem. Jako dziecko Clara całymi popołudniami przesiadywała w swoim domku na drzewie, tworząc różne rzeczy. Jej nauczyciele twierdzili, że jest geniuszką, a my staraliśmy się w miarę możliwości zachęcać ją do rozwijania talentów. Pisała kredkami prezentacje o mgławicach. Znajdywaliśmy u niej listy konstelacji, które udało jej się wypatrzyć, a także mitologie gwiazdozbiorów, które sama wymyśliła: o kuzynce Plejad i o wozie, który nie był ani wielki, ani mały, lecz w sam raz.
– Mogę to sobie wyobrazić – stwierdził Maksym. – Zwykle łatwo się tutaj poznaje ludzi, ale Clara była skryta. Nawet żeby znaleźć kontakt do ciebie, musieliśmy nieźle poszperać w jej rzeczach.
– Praca zawsze była dla niej najważniejsza – odparłem. Obaj skierowaliśmy wzrok na Annie, która zdawała się wypełniać ciszę laboratorium swoim krzykiem.
Maksym pokiwał głową i stwierdził, że po długiej podróży powinienem trochę wypocząć. Powiedział, że rzeczy Clary czekają na mnie w kartonie w jej kapsule.