Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 471
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Książka ta po raz pierwszy ukazała się w sierpniu 2009 roku. Jeszcze zanim ostatecznie zaczęto przygotowywać ją do druku, Janne Ahonen ogłosił niespodziewaną decyzję o powrocie na skocznie. Wytrzymał wtedy poza sportem wyczynowym tylko jeden sezon. Ów comeback zadziwił wielu ludzi. W niniejszym uzupełnionym wydaniu biografii skoczek opowiada, dlaczego wiosną 2008 roku nie udało mu się definitywnie zawiesić nart na kołku.
Latem 2009 roku Ahonen złapał wprost niesamowitą formę i gdyby do końca okresu przygotowawczego był prowadzony trochę uważniej, być może zdołałby osiągnąć wyraźnie lepsze wyniki. Chociaż i tak ostateczny bilans okazał się bardzo dobry: drugie miejsce w Turnieju Czterech Skoczni i czwarte na skoczni normalnej podczas igrzysk olimpijskich. Najwidoczniej przewlekłe choroby z końca 2009 roku, które były konsekwencją restrykcyjnej diety odchudzającej, oraz zmiana pierwotnych celów po turnieju zaprzepaściły jego szanse na najwyższe laury olimpijskie.
Ahonen upadł podczas rozgrywanego w Whistler konkursu olimpijskiego na skoczni dużej. Latem 2010 roku przeszedł operację kolana w związku z kontuzją więzadła pobocznego i łąkotki, dlatego udało mu się przepracować tylko część okresu przygotowawczego. W sezonie 2010/11 nie wyszło mu praktycznie nic i ponownie ogłosił zakończenie kariery. Gdy w marcu, po konkursie Pucharu Świata w Lahti, wykończony skoczek opowiadał, jak się czuje, żaden ze słuchaczy nie dałby wiary, że Janne jeszcze kiedyś wróci na skocznię. Podczas konferencji prasowej w audytorium Muzeum Narciarstwa Ahonen wyglądał, jakby brakowało w nim życia – przypominał eksponat zamknięty w gablocie.
Tym razem skoczek wytrzymał bez sportu dłużej niż poprzednim razem, bo całe półtora sezonu. Na przełomie lat 2012 i 2013 jeszcze raz postanowił posłuchać zewu skoczni i ogłosił drugi powrót. Decyzję tę przypieczętował fakt, że Ari Saukko zgodził się go trenować.
Także za tym powrotem stoją czysto pragmatyczne motywacje. Ahonen opowiada tu czytelnikom, dlaczego się na to zdecydował.
Niebawem po styczniowej informacji o powrocie skoczka pojawił się pomysł uzupełnienia pierwotnego wydania tej książki. W 2009 roku pracował przy niej przecież sportowiec, który był już na emeryturze. Jego sytuacja życiowa szybko się jednak zmieniła.
Ahonen przygotowuje się do swoich szóstych igrzysk olimpijskich, co – biorąc pod uwagę naturę skoków – samo w sobie jest osiągnięciem nie z tej ziemi. Jeśli w Soczi, podczas swojej pierwszej podróży do Rosji, osiągnie cel, jaki sobie wyznaczył, na wieczność trafi do panteonu czczonych przez Finów bohaterów. Lahteńczyk chce zdobyć pierwsze w karierze olimpijskie złoto.
Pekka Holopainen
czerwiec 2013 roku
W skokach narciarskich wszystko może pójść nie tak, jeśli zawodnik wybije się zbyt wcześnie. Podczas lotu wychyli się wtedy do przodu i w najgorszym wypadku może uderzyć czaszką w twardą jak kamień bulę.
Przy pisaniu książki różne rzeczy mogą pójść nie tak w inny sposób – mniej bolesny, ale równie dramatyczny.
Od kiedy Janne Petteri Ahonen odbył obowiązkową służbę wojskową, jest rannym ptaszkiem. Dlatego 3 marca 2009 roku, gdy tylko kur zapiał, wyciszony telefon autora tej książki zarejestrował nieodebrane połączenie.
Oddzwoniłem. Głos skoczka brzmiał tajemniczo, nawet trochę nieśmiało: „No… chciałem tylko spytać, czy można by dodać do książki jeszcze jedną rzecz? Zmieściłoby się tam coś jeszcze…? Tak, że ten…”.
Powiedziałem mu, że zmieści się jeszcze całkiem sporo materiału, więc niech wali prosto z mostu.
„W zasadzie dodałbym tylko tyle, że Ahonen w sezonie 2009/10 zamierza wziąć udział w Turnieju Czterech Skoczni, igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata w lotach. Zacznę treningi wiosną, ale próbowałem już trochę rozruszać mięśnie na skuterze śnieżnym”.
No coś takiego!
Niecały rok pracy przy sprzęcie i z mediami, lecz nadal w środowisku skoków, zrobił swoje. Chociaż Janne nie chciał tego przyznać wprost, najprawdopodobniej na jego decyzji ostatecznie zaważyło to, że miał okazję obserwować mistrzostwa świata w Libercu. Gdyby był w zwykłej formie, prawdopodobnie zgarnąłby medal na skoczni normalnej. Spośród zawodników ze światowej czołówki tylko Gregor Schlierenzauer wyglądał na kogoś, kto skacze we własnej lidze. Inni zdawali się zwykłymi śmiertelnikami.
Wynikało z tego, że światowa czołówka nigdzie nie uciekła, a mówiąc wprost – znajdowała się w zasięgu ręki. Do tego życie wydawało mu się puste bez skoku adrenaliny, którego doświadcza zawodnik, gdy zaczyna czuć ciśnienie przy dojeździe do progu i zbliża się trwające mgnienie oka wybicie.
Tę pustkę trzeba było przecież wypełnić, oddalić to, co nieuniknione. Chciał wrócić ze stron plotkarskiego tygodnika „Seiska” na nagłówki artykułów w działach sportowych gazet oraz stać się ponownie głównym bohaterem najważniejszych newsów w telewizyjnych serwisach sportowych.
Chociaż byłoby to też trochę kompromitujące, gdyby wrócił po tym, jak w lipcu odbyły się jego pożegnalne zawody w Lahti. Gdy usłyszałem tę informację, której jeszcze na początku marca strzegło wąskie grono, poczułem się tak, jakbym dostał obuchem w głowę.
Ale właściwie dlaczego? Wiele osób uważa, że żaden sportowiec nie jest prawdziwym sportowcem, jeśli nie zaliczy przynajmniej jednego comebacku. Dobrymi przykładami są Mario Lemieux, Lance Armstrong albo Michael Jordan. Przecież podstawowa zasada sportu to możliwość ciągłego próbowania od nowa.
Powrót oczywiście nie zmniejszy wartości zebranych przez Ahonena w czasie 15-letniej kariery sportowej doświadczeń, wokół których obraca się tematyka tej książki. I nie przysłoni również jego ambiwalentnych, czasem nawet posępnych myśli z wiosny 2008 roku, gdy wszystko miało się ostatecznie zakończyć.
Ahonen należy do tej wąskiej grupy fińskich sportowców, którzy niepodważalnie zasługują na biografię. Jego karierę streszczają obszerne statystyki na końcu książki, ale małe podsumowanie zapewne mu się należy i w tym miejscu: 5 zwycięstw w Turnieju Czterech Skoczni, 36 wygranych w konkursach Pucharu Świata, 105 miejsc na podium cyklu (najlepszy wyniki wszech czasów), 19 medali mistrzostw świata i igrzysk olimpijskich. Tylko Mattiemu Nykänenowi udało się osiągnąć podobne sukcesy.
Nie byłem, przynajmniej do tego momentu, tak zwanym zaufanym dziennikarzem Ahonena. Przeciwnie – czasem w mixed zonie, czyli miejscu na arenie zmagań sportowych, gdzie zawodnicy spotykają się z przedstawicielami mediów, sypały się iskry.
Ahonen fascynował mnie od lat: wiedziałem, że w gruncie rzeczy nie jest niemą mumią, chociaż przez wiele sezonów na skoczni zakładał maskę przypominającą te z sarkofagów.
Przed igrzyskami w Turynie w 2006 roku napisałem dla mojego ówczesnego pracodawcy, dziennika „Ilta-Sanomat”, obszerny artykuł o Ahonenie. W czasie pracy nad tekstem tajemnicza postać tego sportowca zaczęła mnie interesować jeszcze bardziej.
Fakt, że Janne i jego menedżer Jukka Härkönen skontaktowali się ze mną wiosną 2008 roku, mnie zaskoczył. Skoczek chciał opublikować swoją historię i potrzebował kogoś, kto ją spisze, oraz wydawcy. Wystarczyło kilka telefonów i nabrałem pewności, że najbliższe otoczenie Ahonena zrobi wszystko, żeby jego plan się powiódł. Nikt tu nie rzucał słów na wiatr. Chęć do współpracy ze strony różnych ludzi okazała się wprost niewyobrażalna, za co chciałbym podziękować wszystkim, którzy udzielili wywiadów do tej książki lub w inny sposób wspierali jej powstawanie.
Zapał tak licznego grona świadczy też oczywiście o tym, że w środowisku skoków narciarskich Ahonen jest postacią na ogół lubianą. Miał szczęście, że zgromadził wokół siebie w większości życzliwe i zdolne osoby, oraz rozsądek, że traktował je dobrze.
Cały czas zapewniano mnie, że mimo sukcesów nigdy do głowy nie uderzyła mu sodówka i pod czupryną, która w trakcie długiej kariery wielokrotnie przechodziła metamorfozy, wcale mu się nie pokićkało. Miało to swoje logiczne wytłumaczenie.
To nie tak, że wszyscy, z którymi rozmawiałem na potrzeby tej książki, wyłącznie chwalili jej bohatera. O swego rodzaju wielkości Ahonena świadczy to, że moi rozmówcy nie musieli obawiać się zemsty ze strony gwiazdy lub tego, że się obrazi.
Również on sam w latach aktywnego skakania nie zawsze pamiętał, że jest w trasie z reprezentacją Finlandii, a nie jakąś starą, dobrą kapelą rockową.
Wiele osób się dziwiło, dlaczego ktoś kontaktuje się w sprawie biografii Ahonena dopiero teraz. Półki uginają się od pozycji o mniej uzdolnionych sportowcach, więc dlaczego nie napisano o nim książki już lata temu? Pytanie jest zasadne, ale każda opowieść potrzebuje odpowiedniego momentu. Warto na niego poczekać.
Dla Ahonena niezaprzeczalnie było nim piąte zwycięstwo w Turnieju Czterech Skoczni na przełomie lat 2007 i 2008.
Czy to możliwe, że podobnego wyczynu dokona ktoś jeszcze? Nie wierzy w to na pewno jakieś półtora miliona Finów, którzy 6 stycznia 2008 roku oglądali decydujący konkurs w Bischofshofen.
Jeśli Ahonen jest słowny, to już niedługo wyruszy po nowe przygody do kanadyjskiego Whistler, gdzie usytuowane są skocznie przygotowane na konkursy, które odbędą się w ramach igrzysk olimpijskich w 2010 roku. Decyzję o tym, żeby ponownie rozpocząć ciężki trening, poprzedzała jednak w tym przypadku równie bezlitosna walka z myślami. Tak samo było wiosną 2008 roku i wtedy skoczek został rozłożony na łopatki.
A przynajmniej tak się wydawało.
Decyzja, że będzie kontynuował karierę, nie czyni z niego gorszego sportowca czy człowieka, ponieważ nigdy by jej nie podjął bez stuprocentowego poparcia osób z najbliższego kręgu.
Fińskie wydawnictwo, które zajęło się tą książką, wypuściło wcześniej między innymi wspomnienia polityka Sauliego Niinistö. Kluczowym tematem jego kampanii prezydenckiej w latach 2005–2006 była potrzeba okazania szacunku pracy wykonywanej przez Finów. Również niniejsza pozycja pretenduje do bycia peanem na jej cześć, ponieważ Janne Ahonen jest ucieleśnieniem najniezłomniejszego podejścia do pracy.
Fin dostał się do światowej czołówki dzięki treningowi i mentalności „ja, kurwa, miałbym nie dać rady?!” w najczystszej postaci, która polega na tym, że nie przykłada się zbytniej wagi do tego, co sygnalizuje ciało, nawet wtedy, gdy rozsądnie byłoby to zrobić. W każdym razie takie podejście okazało się skuteczne. W gruncie rzeczy z dwóch tak samo odważnych, utalentowanych i dysponujących równie dobrym sprzętem zawodników wygrywa zawsze ten, który bez żadnych odstępstw wykonał swój plan treningowy.
Fińskie słowo urheilu (sport) pochodzi od przymiotnika urhea (bohaterski, odważny, nieustraszony). Niektórzy Finowie jednakże nie przypisują skoczkom takich cech, najwidoczniej z powodu wybryków i stylu życia pojedynczych zawodników. Takie osoby powinny na początek wejść na przykład na szczyt skoczni dużej w Lahti. Ahonen chętnie zostanie ich przewodnikiem.
Dla mnie wcielił się w rolę przewodnika po swoim własnym życiu i pokazał, jak wyglądają kulisy skoków narciarskich oraz sprawy zarezerwowane tylko dla wąskiego grona. I za to mu dziękuję.
Pekka Holopainen
Helsinki, 20 kwietnia 2009 roku
Niewiele brakowało, aby ci, którzy znaleźli się na skoczniach narciarskich w Lahti pod koniec września 2007 roku, stali się świadkami historycznego wydarzenia. Przypominający chmurę gradową Janne Ahonen wcisnął do śmietnika mokry od deszczu kombinezon z zamiarem zostawienia go tam już na zawsze. Nie słuchał głosu rozsądku.
Sytuacja faktycznie była trudna. Bardzo rozczarowany i zraniony Janne postanowił zakończyć karierę. Natychmiast. Postępowanie trenera Ariego Saukko zawiodło skoczka w psychiczną i sportową ślepą uliczkę.
Oczywiście Janne zdołał osiągnąć bardzo dużo w sezonie 2007/08, na zakończenie którego oficjalnie ogłosił odejście ze sportu.
Ale jeszcze przed pięknymi uroczystościami związanymi z zakończeniem przez niego kariery, które odbyły się wiosną i latem 2008 roku, Ahonen zdążył raz rozstać się ze skokami. Doszło do tego jesienią 2007 roku, jednak sprawa nie wydostała się poza dotrzymujący tajemnicy wąski krąg najbliższych.
Ta książka zaczyna się właśnie od tego momentu – gdy Ahonen po raz pierwszy podjął decyzję o odwieszeniu nart na kołek. Żadna z zamieszanych w sprawę osób nie pamięta dokładnie, kiedy to się stało. Wtedy jego emerytura potrwała mniej więcej tyle czasu, ile całkowicie rozkojarzony człowiek umie skupić się na lekturze.
Przy budce serwismenów pod skoczniami w Lahti Janne poinformował o tym przyjaciół: swojego wieloletniego trenera pomocniczego Kariego Pääkkönena i ówczesnego głównego trenera reprezentacji Tommiego Nikunena.
Lało tak bardzo, jak zdarza się to tylko późną jesienią. Atmosfera w grupie dobrze pasowała do takiej aury. Jak wiadomo, również okolice kompleksu skoczni nie wprawiają w pogodny nastrój. Dla 30-letniego Ahonena to był dosłownie koniec. Okres przygotowawczy przepracował bez ładu i składu i nie mógł znaleźć twardego gruntu pod stopami. Tamtego deszczowego dnia Janne uznał, że właśnie odbył najgorszy trening na skoczni w całej karierze.
„»W całej karierze« oznaczało także lata juniorskie”, mówi Ahonen w kurorcie Tahkovuori niedaleko Kuopio w październiku 2008 roku.
Tommi Nikunen zawsze ma taki wyraz twarzy, jakby się o coś martwił. Teraz jednak faktycznie był zatroskany. Nigdy wcześniej nie widział u Janne takiej apatii, takiego zniechęcenia, kompletnego braku zainteresowania i przygnębienia.
Zbliżał się kolejny sezon. Z którejkolwiek strony na to spojrzeć, nie da się powiedzieć, że stadion narciarski w Lahti to architektoniczne dzieło sztuki. Tamtego ponurego dnia Ahonen postanowił, że właśnie spojrzał na niego – przynajmniej z perspektywy ptaka – po raz ostatni.
„Lało jak z cebra, a skoki były do chrzanu. Wszedłem do budki wkurzony, zdjąłem ten pastelowy kombinezon i wpakowałem go do śmietnika”.
Mokry materiał obrzydliwie lepił się do skóry, więc Janne musiał się nasapać i naprzeklinać, żeby go ściągnąć. Gdy tylko założył suchą koszulkę, poinformował Nikunena i Pääkkönena, że jego sportowa kariera dobiegła końca.
„W tamtym momencie naprawdę mi się wydawało, że jest już po wszystkim”.
Wybuch złości, który doprowadził do tej dramatycznej deklaracji, nie wynikał oczywiście tylko z przebiegu dopiero co zakończonego nieudanego treningu, lecz był sumą zdarzeń wielu ostatnich miesięcy.
Później jednak Ahonen zmienił podjętą pod wpływem impulsu decyzję i powrócił do zaplanowanych treningów. Jego rozsądek, ambicja i typowa fińska nieugiętość jeszcze wtedy wygrały. Ale tamten kombinezon został w śmietniku na wiele miesięcy.
Pääkkönen i Nikunen zachowali spokój. Wiedzieli, co Janne pomoże, więc nie ruszyli autem w pogoń za kipiącą gniewem legendą skoków.
„W tamtym momencie nic a nic nie zapowiadało, że na początku stycznia będziemy świętować piąte zwycięstwo Janne w Turnieju Czterech Skoczni”, mówi Nikunen.
Gdy przeprowadzałem z nim wywiad 9 lipca 2008 roku, na stadionie w Lahti, na zewnątrz, rozkręcały się coroczne letnie zawody lekkoatletyczne. Tego roku przyciągnęły dużą publiczność, głównie dzięki wieczornemu konkursowi pożegnalnemu Ahonena, który śledziło 15 tysięcy osób.
Janne oddał „ostatnią” próbę w karierze na środkowej z trzech składających się na kompleks skoczni, czyli na normalnej. Dojazd jego ukochanej skoczni dużej służy bowiem latem jako odkryty basen.
Maarit, matka Janne, obiecała dać synowi znak do rozpoczęcia wywołującego tak wielkie emocje skoku. Słońce świeciło, a epizod z kombinezonem, który zdarzył się niemalże przed rokiem, także Nikunenowi, obecnie pracującemu w Lahteńskim Klubie Narciarskim, wydawał się już tylko sennym koszmarem. Przez komórkę i telefon stacjonarny trenera wylewały się kolejne uporczywe prośby o bilety. Dlatego często musieliśmy przerywać rozmowę.
Jeśli późną jesienią 2007 roku Ahonen dostałby takiego napadu gniewu mimo normalnie przepracowanego sezonu przygotowawczego, jego otoczenie naprawdę zaczęłoby się martwić. Skoczek zawsze robił to, co ustalono, pod warunkiem że pozwalało mu na to zdrowie. Chociaż nie zawsze zwracał na nie uwagę. Jeśli tylko dawał radę zwlec się z łóżka, trening odbywał się tak, jak zaplanowano. Zaciskał zęby, krzywił się, ale robił to, co było do zrobienia.
Od początku lat 90. gwarantem ostrego podejścia do treningu był Ari Saukko. Ahonen to w dużej mierze jego dzieło. Ponieważ długo ze sobą współpracowali, Janne stał się niesamowicie zależny od swojego trenera. Teraz tego ostatniego już nie było i właśnie to najbardziej zaciążyło na przebiegu sezonu 2007/08. Oczywiście piąte zwycięstwo Ahonena w Turnieju Czterech Skoczni wzbudziło uzasadniony podziw, ale jeśli świat skoków narciarskich wiedziałby o wyjątkowo ponurych kulisach tego sukcesu, uznanie dla skoczka byłoby jeszcze większe. Już jesienią 2007 roku Ahonen bardzo wyraźnie skłaniał się ku zakończeniu kariery. W tamtych ciemnych i deszczowych dniach wcale nie było oczywiste, że da radę skakać do wiosny 2008 roku.
Janne był zagubiony, ponieważ najważniejszy człowiek, który odpowiadał za jego karierę, pogrążył się w poważnym osobistym kryzysie i bez słowa wyjaśnienia praktycznie całkowicie porzucił pracę trenera oraz zerwał z całą dyscypliną. O tym, jak duża była skala problemów Ariego Saukko, Ahonen i reszta kadrowiczów dowiadywali się stopniowo wiosną i latem 2007 roku.
Trener dostał wiosną etat w Lahteńskim Klubie Narciarskim, ale jego postępowanie i samowola szybko poskutkowały zwolnieniem i złożeniem przez pewnego partnera biznesowego zawiadomienia o przestępstwie. Taka praca ewidentnie nie sprawiała Saukko, skądinąd wyśmienitemu znawcy skoków, przyjemności. Życie wyślizgnęło mu się spod kontroli i poczuł, że przez osobisty kryzys stał się w lahteńskim środowisku skoków persona non grata. Dlatego też postanowił rozluźnić więzy z prowadzoną przez niego grupą, co okazało się jednak fatalne w skutkach. Konsekwencją tej decyzji była scena, podczas której Ahonen przy świadkach wpakował swój kombinezon do śmietnika w budce pod skocznią.
Poza sportowcami problemy szkoleniowca szybko zauważył jego wieloletni współpracownik Kari Pääkkönen, do którego obowiązków od dłuższego czasu należało bardzo ważne w tej dyscyplinie nagrywanie skoków kamerą. Bez materiału wideo ocena skoku przedstawiona przez trenera zawodnikowi nie miałaby większego sensu. Sam skoczek podczas próby zdąża niewiele zarejestrować na twardym dysku w głowie. Dzięki filmowaniu i instrukcjom przełożonego Pääkkönen uczył się także trenerskiego fachu.
Dość szybko informacje o sytuacji osobistego trenera Ahonena trafiły również do zawsze dobrze poinformowanego Tommiego Nikunena.
„Dziwiło mnie, że Janne był w lipcu w świetniej dyspozycji, a letnie Grand Prix w sierpniu poszło mu słabo i jego forma leciała w dół”, mówi Nikunen.
Ahonena letni cykl obchodził tyle co zeszłoroczny śnieg. Ale nawet zważywszy na to, osiągał zbyt kiepskie wyniki.
Osiemnastego sierpnia w zawodach w szwajcarskim Einsiedeln Janne zajął 36. miejsce. Najlepszy Fin, czyli Harri Olli, znalazł się aż 28 miejsc wyżej niż jego utytułowany kolega z reprezentacji.
Janne Ahonen, jedyna supergwiazda najpopularniejszej w kraju – według rozmaitych sondaży – dyscypliny, oraz członkowie zespołu Veli-Matti Lindström, Tami Kiuru i Kimmo Yliriesto czuli się jak na niesionej falami łódeczce bez steru. Prędzej czy później musi w takiej sytuacji dojść do katastrofy. A ta zbliżała się wielkimi krokami.
„Na początku Ari pod różnymi dziwnymi pretekstami prosił mnie, żebym zajął się skoczkami. Najpierw chodziło o pojedyncze dni, potem tygodnie, a następnie miesiące. Chłopaki dziwili się, co też się z nim dzieje, bo nie dało się z nim skontaktować. W końcu wszyscy zrozumieliśmy, że w nadchodzącym sezonie nie będzie można w ogóle na niego liczyć. Chyba Veli-Matti Lindström jako pierwszy powiedział to głośno”, opowiada Pääkkönen.
Nikt nie zna Ahonena ze skoczni dłużej niż Tami Kiuru. Skoczek dobrze pamięta, jak trudna była wtedy sytuacja, chociaż sam w tym czasie przechodził rehabilitację po operacji kolana i trenował w innym tempie niż grupa pod okiem głównego szkoleniowca. Kiuru wiele razy maglował z Janne temat tego, co się wokół nich dzieje.
„Było o czym rozmawiać. Mówiliśmy ze sobą o sytuacji Arski i o tym, co z tego wszystkiego dla nas i dla niego wyniknie”.
Mimo to wszyscy byli zaskoczeni, jak bardzo zagubiony jest stary wyjadacz bez tego faceta o posturze niedźwiedzia, który tysiące razy oszczędnymi gestami i cichym głosem dawał mu wskazówki przy wykonywaniu ćwiczeń ogólnorozwojowych i typowych dla tego sportu. Skoki narciarskie to jedna z tych dyscyplin, w których zawodnik może do pewnego stopnia rozwinąć fizyczne możliwości na własną rękę. Ale trening specjalistyczny w skokach wymaga drugiej pary oczu, i to takiej, której sportowiec ufa co najmniej w stu procentach.
Ahonen zastanawiał się nad zakończeniem kariery już wiosną 2006 roku, po igrzyskach olimpijskich w Turynie, chociaż wtedy nie do końca jeszcze na poważnie. Teraz po raz pierwszy przyszło mu do głowy, że popełnił wówczas błąd, i zaczął nawet żałować, że zdecydował się skakać dalej.
„Sezon się zaczynał, a nasze perspektywy wyglądały fatalnie. Byłem zawiedziony i czułem się wręcz w pewien sposób opuszczony. Być może to za duże słowo, jeśli chodzi tylko o sport, ale tak mi się wtedy wydawało”.
Minęło zaledwie kilka miesięcy, a Janne zdążył odbić się od dna i trafić do galerii sław skoków narciarskich dzięki wygranej w Turnieju Czterech Skoczni. Teraz tę dziwną sytuację można wspominać już z uśmiechem.
„Przez okres przygotowawczy trenowałem trochę samemu, potem ćwiczyłem jeszcze na podstawie starych planów Saukko, a czasem tak, jak sugerował Nikunen, no i oczywiście swoją cegiełkę dołożył też Kari. Wyszedł z tego jeden cholerny miszmasz”.
Saukko jedynie pogorszył sytuację, gdy kilka razy zajrzał na skocznię, ale zaraz potem znów się wycofał. Dla zawodników był trochę jak weekendowy tata, który ciągle składa próżne obietnice.
Ahonen bardzo się ucieszył, gdy któregoś razu Saukko zadzwonił i spytał, czy może wpaść. Skoczek myślał, że trener przeprosi za swoje postępowanie i wszystko będzie jak dawniej.
„Arska przyjechał taksówką pijany i poprosił mnie o pożyczkę”.
Nigdy nie przegadali poważnie tej sprawy. Przyczyny zachowania szkoleniowca pozostają dla Ahonena w dużej mierze zagadką, ale skoczek nie czuje już żalu. Czas zrobił swoje. Trener wrócił do pracy z wieloletnim podopiecznym zimą 2013 roku, co oznaczało, że definitywnie się pogodzili i puścili w niepamięć dawne urazy.
W powieści Väinö Linny Żołnierz nieznany kapitan Kariluoto chwilę przed śmiercią podrywa ludzi do ataku okrzykiem „Jeszcze raz!”*. W tym samym duchu zdecydował się postąpić także oficer rezerwy Nikunen, ponieważ nie miał innego wyjścia i mógł tylko zaryzykować. Był już piątym z kolei pierwszym trenerem, któremu Ahonen pomagał nieść ciężar presji ze strony związku narciarskiego. Tym bardziej że przymus uzyskiwania świetnych wyników jest automatycznie wpisany w poczet obowiązków osoby sprawującej tę funkcję.
Gdy więc Nikunen zwoływał ważne zebranie, robił to trochę ze względu na samego siebie, a trochę z pobudek altruistycznych. Plony takiego spotkania zbierano potem przez cały sezon. Trener zaprosił Ahonena i Pääkkönena do stałego miejsca, w którym zbierali się ludzie ze świata skoków, czyli położonej blisko kompleksu narciarskiego kawiarni Vanha Viikari. Kiedy każdy otrzymał już swój kubek z kawą, Nikunen rozpoczął bardzo poważny monolog.
„Zacząłem sugerować Janne, że nie ma sensu się teraz poddawać. Skoro przepracowaliśmy z grupą całe długie lato i przygotowywaliśmy asy, które potem moglibyśmy wyciągnąć z rękawa, to chcieliśmy się przekonać, co wyjdzie z naszego zagrania”, wspomina grający hobbystycznie w pokera były trener reprezentacji.
Ahonen wysłuchał Nikunena w głębokim skupieniu, ale zwrócił uwagę, że sprawa nie jest aż tak prosta. Po raz kolejny zmusił się do przyjścia na obiekt tylko dlatego, że w planie treningowym znajdowała się pozycja „ćwiczenia na skoczni”. Skąd miał znów czerpać motywację?
„Uzgodniliśmy wtedy, że jeśli któregoś dnia naprawdę nie będzie mu się chciało trenować, to sobie odpuści. No ale koniec końców nie odpuściliśmy żadnych zajęć”, opowiada Nikunen.
Ale jakby sportowej presji było za mało, na Ahonenie skupiły się też wykluczające się naciski ze strony innych ludzi. Bez dwóch zdań sprawę z Arim Saukko należało zachować w tajemnicy. Ci, którzy mieli dostęp do tych delikatnych informacji, zobowiązali się zachować milczenie w imię dobra Ahonena. Nic nie mogło wyjść poza ścisły krąg wtajemniczonych osób do końca sezonu, a najlepiej, żeby nie doszło do tego nigdy. Nad „spiskiem” czuwała dyrektorka do spraw zawodów Leila Lepistö, wieloletnia zaufana osoba Janne i całej jego rodziny w Lahteńskim Klubie Narciarskim.
Intencje były dobre, ale pomysł obrócił się przeciwko jego autorom, ponieważ nie dało się nie wspominać nazwiska Saukko. Niektóre media się zastanawiały, dlaczego trener tak rzadko pokazuje się publicznie, a rola Nikunena w przygotowaniach Ahonena wzrosła. Łatwo było to wyjaśnić w ten sposób, że Saukko z przyczyn osobistych nie czuje się zbyt dobrze przy kadrze narodowej, szczególnie podczas wyjazdów zagranicznych. Przecież nie jest człowiekiem towarzyskim ani żadnym lwem salonowym.
„Po moim zwycięstwie w Turnieju Czterech Skoczni nikt już o niego nie wypytywał, ponieważ uwaga mediów skupiła się na innych rzeczach”, wspomina Ahonen.
Gdy trzymał w rękach historyczny, piąty w swojej karierze puchar, wiedział, że jesienią podjął właściwą decyzję. Taka sama pewność towarzyszyła też rozważaniom o przyszłości. Minione lato wciąż jawiło się jako koszmar. Sezon, który różnił się od niego jak dzień od nocy, przyniósł wymarzony sukces, ale podsunął również Janne myśl, że nie warto po raz kolejny sprzeciwiać się losowi w ten sam sposób. Po zakończeniu Turnieju Czterech Skoczni Ahonen znów zaczął zastanawiać się nad zakończeniem kariery – tym razem przy całkowitej równowadze umysłu i wyjątkowo na poważnie.
„Ta myśl zaczęła kiełkować we mnie oczywiście już wcześniej, ale Turniej Czterech Skoczni pochłania człowieka całkowicie. W jego trakcie trzeba ignorować wszystko, co nie jest z nim związane”.
Tiia, żona skoczka, spodziewała się wtedy drugiego dziecka. Aatu Lindqvist, przyjaciel Ahonena od serca, pamięta, że Janne powiedział kiedyś, że gdy rodzina powiększy mu się do czterech osób, skończy ze sportem. Ale zawsze zostawała jakaś furtka. Takie słowa były jak niezobowiązujący plan, a nie umowa, z której nie można się wycofać.
„Zbliżające się narodziny drugiego dziecka też miały na mnie wpływ, ale bardziej chodziło mi po głowie ostatnie lato z wszystkimi jego problemami. Czy dam radę ponownie wykrzesać w sobie iskierkę motywacji? Gdybym chciał być nadal na szczycie, musiałbym lepiej przepracować sezon przygotowawczy. Ale jak to zrobić, co ma mnie napędzać?”
O sprawie oczywiście często napomykało się w domu, ale Tiia prosiła męża, żeby uciął spekulacje i gdy nadejdzie właściwy czas, ogłosił ostateczną i nieodwoływalną decyzję. Na to samo naciskał menedżer Janne Jukka Härkönen, który podczas długiej pracy w środowisku sportowców widział wiele „powrotów z emerytury”, zarówno takich, które się udały, jak i zakończonych klapą.
Tiia Ahonen nie naciskała na żadną z opcji, ale zdecydowanie zabroniła Janne jakiegokolwiek zdawania się na ślepy los. Musi zdecydować, czy będzie skakał, czy nie, bo ona nie zaakceptuje żadnego pośredniego wyjścia ani nie będzie wysłuchiwać jego żalów.
„Moim zdaniem postawiłam całkowicie rozsądne warunki. Janne był tego samego zdania”.
Tommi Nikunen wywnioskował, że Janne zamierza pożegnać się ze skokami, z tego, co Ahonen mówił pod koniec Turnieju Czterech Skoczni, i bardzo go to zdziwiło. Zdenerwowany trener otwarcie naciskał na podopiecznego, żeby ten szybko skończył całe to gadanie o sportowej emeryturze: „Janne, do cholery, przecież to oczywiste, że będziesz skakał dalej!”.
Dzięki olbrzymiej pewności siebie, która przyszła po zwycięstwie w Turnieju Czterech Skoczni, 20 stycznia Ahonen wygrał konkurs Pucharu Świata na skoczni mamuciej w czeskim Harrachovie. Miesiąc później w niemieckim Oberstdorfie odbywały się mistrzostwa świata w lotach narciarskich, a Janne nie miał jeszcze w kolekcji głównej nagrody na tego typu zawodach. Zdobył w nich już pięć medali, ale brakowało mu złotego.
Przez bramę pięknego domu jednorodzinnego na półwyspie Karjusaari, w leżącym nieopodal Lahti mieście Hollola, wyjeżdżał pogodny mężczyzna. Podjął decyzję i było mu lżej na sercu. Zadowolona Tiia zostawała w domu, do którego jej mąż miał zawinąć na stałe po zakończeniu sezonu, żeby nauczyć się wypełniania codziennych obowiązków i dbania o rodzinę. Po tym, jak w 2001 roku urodził się Mico, wyjazdy stawały się coraz trudniejsze. Zarówno ojciec, jak i syn zawsze mocno przeżywali te rozstania.
„Nawet przez telefon dało się usłyszeć, jak za sobą tęsknią. Ostatnie lato i całe związane z nim zamieszanie były trudne i odbiły się na nastroju Janne. Gdy nie szło mu na zawodach, zawsze trawił to już podczas podróży z zawodów do domu, ale tym razem chodziło o coś innego – teraz to uczucie cały czas dawało o sobie mocno znać”, mówi Tiia.
Pamięta, że Janne pierwszy raz na poważnie wspomniał o zakończeniu kariery w grudniu 2007 roku, a drugi – po Turnieju Czterech Skoczni na przełomie 2007 i 2008 roku. W tamtym momencie Tiię, która nie traktowała dotychczas zamiarów męża zupełnie poważnie, sprawa zaczęła już trochę zastanawiać. Wcześniej specjalnie odnosiła się do wypowiedzi Janne o końcu kariery z powątpiewaniem i obracała je nawet w żart.
„Robiłam tak, żeby chronić samą siebie. Teraz przyszło mi do głowy, że być może mówi serio, tak jak dojrzały facet. Ale pewności nabrałam dopiero w marcu 2008 roku”.
W 2008 roku Ahonen nie spełnił jednak marzenia i nie wygrał złota na mistrzostwach świata w lotach. Jedynym lahteńczykiem, któremu to się udało, był Jari Puikkonen. Zdobył on najwyższy laur na skoczni imienia Heiniego Klopfera w Oberstdorfie w 1981 roku. Później, wiosną tego samego roku, poważnie się połamał, gdy upadł na skoczni w Planicy.
Przy rozbiegu o długości aż 139 metrów, który obowiązywał w dniu otwarcia mistrzostw świata, piątek 22 lutego, Ahonen oddał zdecydowanie zbyt krótki skok. Ville Kantee, serwismen reprezentacji Finlandii i jeden z lepszych przyjaciół skoczka, pamięta, że dziwiło go, jak podczas tego wyjazdu spokój Ahonena zmienił się w podejrzaną sztywność. Dzięki temu, że Kantee ma za sobą udaną karierę sportową, wie, że w zachowaniu skoczka największą zmianę widać właśnie przed lotami. Ale Ahonen skrywał w sobie coś jeszcze. Tego nie dało się nawet wytłumaczyć faktem, że weteran, który chciał zakończyć karierę z przytupem, przez całe tygodnie zmagał się z przeziębieniem i gorączką, co sprawiło, że jego forma całkowicie się posypała.
Przed mistrzostwami świata w Oberstdorfie Janne podzielił się z przyjacielem ponurą myślą, że jeśli nie uda mu się zdobyć złota, to nikt nie będzie go pamiętał. Kantee nie mógł uwierzyć własnym uszom.
„Spytałem: »Co ty w ogóle wygadujesz?«. Gość wygrał pięć razy Turniej Czterech Skoczni i twierdzi, że przez jakieś gówniane mistrzostwa świata ludzie o nim zapomną! Dla Janne było ważne, żeby zakończyć na szczycie, i nie dopuszczał do siebie żadnej innej możliwości”.
Wieczorem w piątek 22 lutego w hotelu pojawił się człowiek wyglądający tak, jakby przegrał cały majątek w karty. Obecność Tiii i Mico szybko pomogła mu jednak zapomnieć o tym, co się stało. Żona kupiła Janne dużą porcję lodów. Zazwyczaj, z powodu ścisłej diety, w trakcie sezonie nie byłoby nawet mowy o czymś takim.
Obecność rodziny była konieczna, żeby stało się to, do czego doszło w sobotę.
Pierwsze miejsce było już mile świetlne od Ahonena, nawet zdobycie najmniej cennego spośród medali wymagałoby odrobienia prawie 20 punktów straty. Być może w normalnych warunkach weteran nie podjąłby tej walki, ale miała to być dla niego ostatnia taka okazja. Przynajmniej tak się wtedy wydawało.
Nieudane próby Bjørna Einara Romørena, rekordzisty świata w długości lotu, drugiego dnia zawodów stworzyły sprzyjające warunki do tego, aby wydarzył się mały cud. Ahonen dał radę wymierzyć cios, dzięki czemu sięgnął po medal. W innym wypadku pojechałby do domu z czwartym miejscem.
W niedzielę około ósmej wieczorem w małym centrum Oberstdorfu spiker po niemiecku i angielsku zaprosił Ahonena na najniższy stopień podium. Obok znaleźli się Austriacy Martin Koch i młody Gregor Schlierenzauer, objawienie skoków. Taki sam medal jak Janne odbierał 20 lat wcześniej na mistrzostwach świata w lotach w Oberstdorfie Matti Nykänen.
Wydarzył się więc cud i pod jego wrażeniem znalazł się także reporter Juha Hölttä, który pracował w wydawanej w rodzinnych stronach Janne gazecie „Etelä-Suomen Sanomat” i w skokach widział już wszystko. Po raz kolejny skoczek zadziwił współpracującego z nim od wielu lat dziennikarza. Również w ogólnokrajowym dzienniku „Helsingin Sanomat” po pierwszym dniu zawodów napisano, że szanse medalowe Ahonena przepadły – i trudno się temu dziwić.
„To najlepszy brązowy medal w mojej karierze”, powiedział Ahonen Höltcie. Dziennikarz wiedział o dramatycznych trudnościach Ariego Saukko z lata 2007 roku, ponieważ Leila Lepistö, powiernica Janne i stara wyga w świecie skoków, nieoficjalnie przekazała mu te informacje tylko do jego wiadomości. Hölttä dotrzymał tajemnicy w imię dobra Ahonena. Takie postępowanie, zwłaszcza w małych prowincjonalnych miastach z ośrodkami skoków, nie było w zasadzie rzadkie, ale działało i można było znaleźć dla niego wytłumaczenie.
Ahonen postanowił chyba zakończyć karierę w Oberstdorfie w jak najbardziej dramatyczny sposób. W konkursie drużynowym na mamucie, jako zawodnik z ostatniej serii, zagwarantował drużynie srebro dzięki niemalże idealnemu skokowi „na ślepo” na 194 metry. Janne zjadł wcześniej kupione mu przez Tiię lody, co kiepsko komponowało się ze ścisłą dietą sportowca. Dlatego postanowił, że spali zakazane łakocie, odmawiając sobie picia nawet wody. Gdy leciał, odwodnienie i przedłużające się przeziębienie sprawiły, że zasłabł. A na skoczni mamuciej coś takiego może się naprawdę źle skończyć. Główny trener Nikunen i dyrektor do spraw skoków narciarskich Janne Marvaila słuchali przerażeni, gdy Ahonen opowiadał o swoich wrażeniach ze skoku wykonanego niemal bez świadomości.
Dwudziestego piątego lutego bohaterowie lotów wrócili do ojczyzny. Na lotnisku Helsinki-Vantaa czekała na nich chmara dziennikarzy, jakiej nigdy wcześniej nie widzieli. Byli oni jednak zainteresowani czymś innym niż brązowym medalem Janne Ahonena, srebrnym medalem w drużynówce czy nawet ogólnie świetnym występem skoczków – piąte miejsce Janne Happonena i szóste Harriego Olliego wspaniale uzupełniły bilans ostatnich ważnych zawodów odchodzącego głównego trenera Tommiego Nikunena. W poniedziałek dziennik „Ilta-Sanomat” napisał jednak, że Harri Olli – który wkrótce stanie się znany z tego typu zachowań – spędził poprzedzającą konkurs drużynowy noc z soboty na niedzielę przy kieliszku i w damskim towarzystwie. Skoczek numer dwa ubiegłorocznego konkursu mistrzostw świata na skoczni dużej wrócił do hotelu niedługo przed wyruszeniem na zawody.
To nie było nic wyjątkowego w historii fińskich skoków, także w ostatnich latach, ale przeważnie udawało się zachować takie draki w tajemnicy. Przypadek Hapaopy, jak nazywano Olliego, i typowa dla związku narciarskiego bezradność wobec opinii publicznej w obliczu kryzysu dały początek niezłej awanturze. Dziennikarze gonili za Harrim, a podwójny medalista Ahonen śledził ich wzrokiem, gdy płacił przy automacie za postój samochodu na lotniskowym parkingu.
Skoczek powiedział jedynemu przedstawicielowi mediów, który przy nim pozostał, że jedzie do Lahti, aby gruntownie przebadać serce i płuca. Trzeba w końcu wyjaśnić, co jest przyczyną chronicznego przeziębienia. W tym, co mówił, wyczuwało się już nostalgię związaną z kończącą się piękną karierą sportową.
W tym samym czasie w innym miejscu Harri Olli zachęcał dyrektora Marvailę, żeby ten spróbował zaspokoić swoje potrzeby seksualne „na własną rękę”. Kilka dni później na łamach gazety „Lapin Kansa” skoczek przeprosił za słownictwo, ale po tym młodziaku można się było spodziewać dosłownie wszystkiego.
Tak jak to zazwyczaj bywa, także wiosną 2008 roku karawana Pucharu Świata przeniosła się na ostatnie konkursy sezonu do słoweńskiej Planicy. Główny trener Nikunen chciał w hotelu w pobliżu miasteczka Kranjska Gora okazać Janne trochę specjalnych względów: „Jest nas nie do pary. Czy Janne nie powinien mieć własnego pokoju?”.
Zadane w auli hotelu retoryczne pytanie poniosło się echem. Nikt nie zabrał głosu. Zbliżał się wieńczący sezon Pucharu Świata konkurs na cenionym przez wszystkich mamucie w Planicy. O zakończeniu kariery przez Ahonena wiedziało już wiele osób z jego bliskiego otoczenia, a reszta przynajmniej się tego domyślała.
Wyluzowany Ahonen zajął w piątek drugie miejsce i w sobotni wieczór, sam w pokoju, skupiał się na kolejnym dniu. Krążył myślami wokół kończącej się właśnie kariery, na którą złożyły się między innymi starty w 372 konkursach Pucharu Świata. Wtedy nagle to do niego dotarło. Opowiada: „Cholera, pomyślałem, jutro skaczę za granicą po raz ostatni. Coś we mnie pękło, przeżyłem szok. Płakałem przez godzinę, siedząc sam w pokoju”.
Ville Kantee, który uczestniczył wtedy w imprezie pożegnalnej dla serwismenów, zdziwił się, gdy w telefonie zobaczył multum nieodebranych połączeń. To Ahonen próbował desperacko dodzwonić się do przyjaciela. Następnego dnia Ville przeprosił Janne, że nie dał rady z nim porozmawiać. Wiedział, jak rozpaczliwie skoczek mógł potrzebować towarzystwa. Ale im dłużej trwał wieczór, tym Ahonen robił się spokojniejszy i w końcu postanowił zebrać siły przed kolejnym dniem. Tak jak wiele razy wcześniej, także i teraz wysłał SMS do matki.
„Poprosiłem mamę, żeby uważnie oglądała skoki w niedzielę, ponieważ jej syn ostatni raz występuje za granicą. Uspokoiła mnie i odpowiedziała, że już zdążyłem się nimi nacieszyć. Zadzwoniłem do Tiii. Zrozumiała po moim głosie, że kiepsko ze mną”.
Po tym, jak narty Janne po raz ostatni dotknęły z plaskiem zeskoku w Słowenii w niedzielę 16 marca, menedżer Jukka Härkönen złapał w Jyväskyli za telefon i zadzwonił do Jarno Ahonena, dyrektora do spraw marketingu Koniki Minolty, firmy, która od wielu lat sponsorowała skoczka. Razem postanowili wynająć salę na szczycie hotelu Scandic w centrum Helsinek i urządzić tam konferencję prasową. Spotkanie miało się odbyć wysoko nad powierzchnią ziemi i w ten sposób nawiązywać do profesji Ahonena. Härkönen wyznaczył jego termin na środę 26 marca. Potem Janne miał jeszcze wziąć udział w mistrzostwach Finlandii w Ruce pod Kuusamo, gdzie oddałby ostatni skok w kraju na dużej skoczni, i w ten sposób zakończyłby sezon oraz karierę.
Przed konferencją nic nie mogło wycieknąć, chociaż było wiadomo, że media huczą od plotek. Härkönen wiedział, jak rozegrać sytuację. Gdy pytało się Ahonena, był wyraźnie skrępowany i wymigiwał się od odpowiedzi, jak mógł, ale jego najbliższe otoczenie powiedziało wcześniej zaufanym dziennikarzom, co ma się wydarzyć. Na konferencji prasowej nie padnie nic dla nich nowego, ale miało to wyglądać całkiem odwrotnie. Jadący z Jyväskyli Härkönen wstąpił do Janne w środę rano. Południową Finlandię nawiedzały właśnie największe opady śniegu tej zimy i warunki do jazdy były bardzo trudne. Wzięli więc terenówkę Ahonena o mocnym napędzie. Härkönen wcześniej napisał na brudno mowę dla skoczka, którą zaczął mu teraz czytać z fotela pasażera.
„Zapytałem Janne, czy jego decyzja jest ostateczna, czy jednak chce zostawić sobie jakąś furtkę. Poprosił, żebym przeczytał mowę jeszcze raz. Zapadła cisza, wzruszenie ściskało nam gardła”, wspomina Härkönen to, co działo się podczas ponadstukilometrowej podróży z Holloli do centrum Helsinek.
Wiedział już zawczasu, że Janne nie da rady przeczytać przynajmniej tego fragmentu, w którym miał podziękować rodzinie i Ariemu Saukko.
„Obiecałem, że ja to przeczytam, jeśli on nie będzie mógł”.
Skoczek z kamienną twarzą wzniósł się windą ponad dachy Helsinek i zamknął w toalecie, ponieważ chciał poćwiczyć przemówienie. Żeby dodać konferencji jeszcze więcej emocji, został na nią zaproszony, namaszczony na następcę Ahonena, Janne Happonen, któremu Härkönen zaczął nieoficjalnie pomagać w rozwoju kariery. Młodziak nie od razu przejął od starego wyjadacza pałeczkę, ponieważ podczas czerwcowego obozu treningowego w niemieckim Klingenthal na skutek groźnego wypadku złamał sobie kość udową. Rozkleił mu się but, co spowodowało, że po lądowaniu kuopijczykowi została tylko jedna narta. Później kolejne poważne kontuzje uniemożliwiły mu rozwój kariery.
„Gdy trenowałem mowę w łazience, zauważyłem, że jestem strasznie zdenerwowany. Jeszcze podczas podróży samochodem myślałem, że to odbębnię i będzie po sprawie”.
Ale przygotowany przez Härkönena tekst obudził w Janne silne emocje już podczas przygotowań w toalecie. Ahonen przeczuwał kłopoty.
Finowie musieli czekać prawie 16 lat, ale w końcu to zobaczyli: Janne Ahonen płakał przed kamerami telewizyjnymi. Dla mediów była to ważna informacja. Popularność Ahonena jeszcze urosła, chociaż wydawało się, że nie można być bardziej lubianym.
„Zacząłem czytać i natychmiast poczułem, że zbiera mi się na płacz. Pomyślałem: ja pierdolę, przecież to będzie słychać. Dużo płakałem, ale nigdy, przenigdy przed mediami. Ale teraz, na finiszu, musiało tak być”.
Lecz ten emocjonalny wybuchu spotkał się wyłącznie z pozytywnym odbiorem.
„Nigdy nie miałem takiej pewności, od czego zaczną się wieczorne serwisy informacyjne i co trafi na pierwsze strony dzienników kolejnego ranka”, mówi Janne.
Härkönen prawidłowo przewidywał, w którym miejscu przemowy Janne się zatnie. Gdy skoczek dziękował rodzinie i Ariemu Saukko, musiał najpierw przerwać czytanie, potem przełknąć, a w końcu ukrył twarz w dłoniach. Dopiero gdy Härkönen po ojcowsku ujął go za ramię, Ahonen – już nie supergwiazda sportu, lecz zwykły obywatel – mógł dalej odczytywać swoje ostatnie słowa W Lahti, rodzinnym mieście Ahonena, pewien człowiek śledził, jakim zaskoczeniem reaguje publika na potok łez Janne, i czuł się nawet odrobinę rozbawiony. Jari Mantila, przyjaciel i partner biznesowy skoczka, zwycięzca olimpijski w biegach narciarskich i wielokrotny medalista konkursów rangi mistrzowskiej przewidział, co się stanie.
„Janne był zawsze wrażliwym i uczuciowym człowiekiem. Nawet wtedy, gdy zakładał maskę”, wspomina Mantila, robiąc aluzję do używanego przez Ahonena w latach 90. elementu wyposażenia skoczka.
Były dwuboista cieszył się, ponieważ w biurze firmy importowej Radius w Lahti na Ahonena czekało biurko zawalone sprawami do załatwienia. Przyjaciele rozpoczęli wspólną działalność już w roku 2004. Teraz także Matti Hautamäki, drugi wielki fiński skoczek z początku XXI wieku, zgodził się zostać udziałowcem mniejszościowym. Mantila zakończył karierę w 2003 roku i nie miał pomysłu na przyszłość. Podczas pierwszego lata zabijał nudę, grając w golfa, i z braku bardziej twórczego zajęcia przeszedł pole niewiarygodne 130 razy. Mało kto tak dobrze jak on potrafił pokazać Ahonenowi te wilcze doły, które emerytowany sportowiec powinien omijać z daleka.
W firmie Mantila miał się zajmować towarami firmy Jako, czyli akcesoriami do sportów drużynowych, sprzętem i odzieżą, Ahonen za to sprzedawać towary Uvexa, producenta kasków, przede wszystkim motocyklistom. Szybko rozwijająca się firma potrzebowała od skoczka także czegoś więcej niż dającego przewagę nad innymi nazwiska. Nadszedł dla niego czas, żeby zawinąć na stałe do domu. Do Lahti. Do miejsca, w którym wszystko się zaczęło.
„Janne często wspominał o normalnym, codziennym życiu i mówił, jak bardzo na nie czeka. Myślałem, że fajnie będzie zobaczyć, jak będzie wyglądało to lądowanie pomiędzy nami, zwykłymi ludźmi. Janne nie wiedział kompletnie nic o naszym świecie”, mówi przyjaciel Aatu Lindqvist.
Ale najpierw w Ruce Janne zdobył swoje ostatnie mistrzostwo Finlandii i udał się je świętować z ekipą od wyścigów dragsterów. Zadziwił towarzystwo, kiedy oderwał podeszwę od prawego buta do skoków i z miejsca, gdzie palce łączą się ze stopą, odczepił starannie i należycie zalaminowaną czterolistną koniczynkę.
„Jestem na tyle przesądny, że już od czasów juniorskich przyczepiałem pod butem czterolistną koniczynkę. Na każdy sezon musiałem mieć nową, koniecznie z podwórza mieszkającej w Vääksy babci”. Jedynie latem 2005 roku Janne nie znalazł tej rzadkiej roślinki i sezony 2004/05 oraz 2005/06 przeskakał z tą samą. „Ale to się nie opłaciło, ponieważ choć przyniosła mi szczęście w pierwszym, to już nie w kolejnym”.
Latem 2009 roku Ahonen został przyłapany na podwórku babci podczas poszukiwania dwóch koniczynek. Jedną przyczepił między wyściółkę i podeszwę obuwia do wyścigów. Drugą umieścił oczywiście w bucie narciarskim.
*Żołnierz nieznany to powieść z 1954 roku, która traktuje o losach fińskich żołnierzy w czasie wojny kontynuacyjnej z ZSRR (1941–1944) i należy do najważniejszych pozycji w historii literatury tego kraju. Po początkowych sukcesach i zajęciu terytoriów wroga fińska armia łamie się i musi rozpocząć odwrót. Scena, o której mowa powyżej, rozgrywa się właśnie w tym dramatycznym dla Finów momencie.
„Tata zawsze parkował swoją mazdę tutaj. Trzecią z jego mazd był ten wypasiony model 929, który jako jedyne auto na podwórzu miał automatycznie otwierane szyby. Szpanowaliśmy nim razem z Pasim”.
Po raz pierwszy od długiego czasu Janne Ahonen pojawia się przy ulicy Timonkatu w dzielnicy Mukkula w Lahti, gdzie spędził dzieciństwo. Wspomnienia powracają.
Keijo Ahonen potrzebował przecież porządnej maszyny, ponieważ żeby zarobić na rodzinę, jeździł do pracy sto kilometrów, do Helsinek. Autostrada powstała dopiero wiele lat później. Stara trasa do Lahti była wąską i niebezpieczną drożyną bez sensownego miejsca do wyprzedzania, jedną z bardziej niebezpiecznych w Finlandii. Ulica Timonkatu kończy się na sporej górce. Z domu Ahonenów do centrum miasta jest jakieś pięć kilometrów.
Mukkula była najbardziej znana z organizowanego co dwa lata festiwalu książkowego, który jednak w 2009 roku przeniósł się do sąsiadującej z Lahti Holloli, obecnego miejsca zamieszkania bohatera tej książki. Najsławniejszą osobą spośród ludzi urodzonych i wychowanych na Mukkuli jest z całą pewnością Janne Petteri Ahonen.
Dziś i on ma w aucie automatycznie otwierane szyby. Klimatyzacja mocno dmucha, ponieważ letni dzień w regionie Päijät-Häme jest wyjątkowo gorący. Ahonen wspomina, jak to ponad 20 lat temu zjechał z górki przy Timonkatu. Dawał o sobie znać jego niespokojny charakter, tak samo zresztą jak zainteresowanie wszelaką techniką i tym, jak co działa.
„Gdy miałem jakieś dziesięć lat, dostałem rower, który miał także przednie hamulce. Zacząłem zjeżdżać z górki najszybciej, jak się dało, i przy maksymalnej prędkości celowo wcisnąłem do końca hamulec. Chciałem zobaczyć, co się stanie. Było to trochę jak zbyt wczesne wyjście z progu na skoczni. Poleciałem daleko przez kierownicę i zrobiłem salto w powietrzu”.
W wyniku bolesnej wywrotki twarz chłopca mocno ucierpiała. Przerażona mama Maarit wyciągnęła plastry i kazała mężowi natychmiast złapać za skrzynkę z narzędziami – rower wymagał pewnych modyfikacji.
„Tata maksymalnie zmniejszył siłę przednich hamulców”.
Dwóch małych chłopców patrzy się na Ahonena z pewnej odległości, jakby był przybyszem z Marsa, chociaż Janne w swoim rodzinnym mieście to normalny widok.
„Ej, pan był niezły na skoczni!”, krzyczy odważniejszy z chłopców.
„Właśnie, tak było”, podkreśla Janne wesoło i zapala papierosa.
Skoczek rozgląda się z zaciekawieniem. Z tą okolicą wiążą się chyba jego najważniejsze wspomnienia, ale wiele rzeczy zdążyło się tu zmienić. Trudno mu rozpoznać zapamiętane z dzieciństwa podwórko i blokowisko. Wszystko wygląda kompletnie inaczej.
„Kiedyś w środku kwadratu, który tworzyły bloki, był duży pusty plac, teraz jest wiata, drzewa i krzewy. Mieliśmy dużo miejsca na zabawę, z czego oczywiście korzystaliśmy. Wtedy jeszcze chodziło się na podwórko, tam się ganialiśmy czy bawiliśmy”, mówi Pertti Jantunen, który mieszka już ćwierć wieku w blokach na górce przy Timonkatu.
Kiedy Janne i jego urodzony w 1981 roku brat Pasi byli jeszcze brzdącami, jasnowłosy Jantunen cieszył się na osiedlu opinią nie byle kogo. Traktowano go jak wielkiego sportowego idola. Wychowanek lokalnych drużyn Upon Pallo oraz Lahden Reipas wiele razy grał w piłkarskiej reprezentacji Finlandii. W trakcie kariery występował w angielskich, hiszpańskich i szwedzkich klubach. Jani, syn Perttiego, był dobrym kolegą młodych Ahonenów. Również sam piłkarz chętnie wychodził na podwórko, żeby przyłączyć się do gry. Chłopcy z peryferyjnego osiedla umieli docenić takie momenty.
„Pertti był bardzo miłym i równym gościem. Pokazał nam, jak powinien zachowywać się sportowiec”.
U zbocza górki, jakieś pół kilometra od osiedla przy Timonkatu, biegnie uliczka Urpupolku, przy której, na planie otwartego kwadratu, zbudowano w latach 70. typowe dla tego okresu brzydkie niskie, trzypiętrowe bloki z wielkiej płyty. Zaparkowane przed budynkami auta dowodzą, że nikt tutaj nie rodzi się bogaty i jeśli komuś marzą się pieniądze, to musi poszukać ich gdzie indziej. Z podobnej, a być może nawet jeszcze brzydszej okolicy, pochodzi inny legendarny lahteńczyk, piłkarz Jari Litmanen. Kiedy z wieży skoczni dużej w Lahti spojrzy się w prawo, widzi się Liipolę – dzielnicę, w której się urodził. Gdy spojrzy się w lewo, widzi się Mukkulę Ahonena. Pomiędzy nimi znajduje się centrum miasta.
Na Urpupolku, w małym dwupokojowym mieszkaniu, Ahonenowie mieszkali w latach 1977–1981. Narodziny Pasiego zmusiły ich do poszukania sobie większego lokum. Takie trafiło się przy Timonkatu. Keijo je wyremontował, po czym w pierwszy dzień 1982 roku rodzina wprowadziła się do mieszkania i wśród smrodu farby uczciła początek nowego etapu w życiu, delektując się baranim udźcem.
„Pierwszym domem Janne była mała, jednopokojowa kawalerka w okolicach ulicy Urpupolku. Miał pół roku, gdy dostaliśmy mieszkanie komunalne na Urpupolku. Wszystkie lokale, które zajmowaliśmy przy Timonkatu, łącznie trzy, też wynajmowaliśmy od miasta. Cały czas przeprowadzaliśmy się do coraz większych i gruntowniej wyremontowanych”, opowiada Maarit Ahonen, matka Janne.
Po takich drabinach społecznych wspinały się wtedy w Finlandii setki tysięcy robotniczych rodzin. Janne wyruszył w świat z Timonkatu dopiero w 1997 roku, choć przeniósł się zaledwie kilometr dalej.
Typowe komunalne mieszkanie do wynajęcia wyglądało w początku lat 80. trochę inaczej niż dziś. Szczególnie w miastach przemysłowych, takich jak Lahti, budynki z wielkiej płyty, które obecnie mało komu przypadają do gustu, rosły w latach 60. i 70. jak grzyby po deszczu. Trzeba było je wznosić, i to szybko, ponieważ inaczej nie dałoby się zwabić siły roboczej ze wsi, aby budowała miejski dobrobyt.
Dzięki temu młode robotnicze małżeństwa, takie jak Maarit i Keijo Ahonenowie, mogły zamienić przeciągi strychów w domach jednorodzinnych, okropne pokoje z piecem kaflowym albo 20-metrowe kawalerki na porządne mieszkania.
„Chyba największa różnica w porównaniu z dzisiaj polegała na tym, że znaczna większość mieszkańców wychodziła co rano do pracy. Mieszkanie komunalne było w latach 70. po prostu czymś normalnym”, mówi Maarit Ahonen.
Na blokowisku przy Timonkatu panował przeważnie spokój. Janne twierdzi, że w dzieciństwie tylko kilka razy widział na podwórzu auto policyjne. Kiedyś radiowóz przyjechał, bo policjanci chcieli zobaczyć, co robi Janne, ale ta historia pojawi się tu trochę później. Gdy Ahonenowie doczekali się pierwszego syna, Maarit, która do tej pory był zatrudniona w księgarni, zrezygnowała z pracy, żeby wychowywać Janne, a potem także Pasiego.
Ciężka, ale dość dobrze płatna praca Keijo jako tapicera pojazdów starczyła, żeby utrzymać rodzinę. Przez długie lata w trakcie tygodnia przebywał jednak z dala od bliskich. Mieszkał w przyczepie obok hali przemysłowej u swojego pracodawcy w podhelsińskiej Vancie. Nikomu nie podobała się ta sytuacja, a już najmniej Keijo. Ale jeszcze niecałe 30 lat temu Finowie byli przyzwyczajeni do pracy i mieszkania w gorszych warunkach niż dzisiaj. Powrót ojca do domu w piątek, po całym tygodniu, był dla Janne i Pasiego nieodmiennie powodem do świętowania, ponieważ obaj bardzo za nim tęsknili.
„Tata zawsze wiedział, jak to rozegrać, i przywoził nam słodycze albo coś fajnego”.
Przyczepa jednak dawała możliwość spędzania wakacji w gronie całej rodziny. Ahonenowie sporo z nią podróżowali do momentu, gdy 13-letniemu Janne zaczęło brakować na to czasu ze względu na obowiązki związane z uprawianiem sportu.
Rodzina zawsze miała co włożyć do garnka. Żeby wówczas zarobić, trzeba się było zwykle naharować i żadne panisko zza biurka dziś tego nie zrozumie. Maarit natomiast wychowała się w Vääksy niedaleko Lahti, pośród warzyw i owoców uprawianych przez rodziców, więc ona też, tak jak wiele dziewczynek ze wsi, była przyzwyczajona do ciężkiej pracy. Janne już od małego tłumaczono, że pieniądze nie rosną na drzewach, lecz trzeba je zarobić, niekiedy w pocie czoła.
„Było jasne, że naszym rodzicom nie starczało pieniędzy, aby dawać nam na wszystko. Jeśli się czegoś chciało, często najlepszym wyjściem było na przykład zrobienie tego samemu. Taka lekcja okazała się ważna również z punktu widzenia sportu”.
Jeśli o sport chodzi, to pieniądze także stoją przed pracą tylko alfabetycznie.
Drugą bardzo ważną u Ahonenów sprawą były dobre maniery. Obecnie wiele dzieci, z powodu lenistwa albo głupoty rodziców, ewentualnie obojętnej postawy otoczenia, nie ma o nich pojęcia. Niepisana umowa między rodzicami z Timonkatu pozwalała jednak na kolektywne wychowywanie dzieci.
„Wtedy wszyscy się znaliśmy i sobie ufaliśmy”, mówi Maarit.
W tamtych czasach nie tylko rodzice źle zachowującego się dzieciaka mogli go zbesztać, oczywiście w granicach zdrowego rozsądku.
„Nikt nie nosił rózgi pod pachą, ale przy stole trzeba było podziękować, należało szanować starsze osoby i tak dalej. W domu kategorycznie zabronione było przeklinanie. Mama bardzo rzadko podnosiła głos, tacie się to nie zdarzało. To człowiek o nerwach ze stali”.
Janne, który zazwyczaj mówi trochę jak chłopak z ulicy, w towarzystwie żony lub matki zaczyna się wyrażać w znaczniej bardziej wytworny sposób. W dzieciństwie bracia Ahonenowie patrzyli z rozdziawionymi ustami, gdy niektórym kolegom zdarzało się z gniewu wrzeszczeć na rodziców tak, że aż uszy bolały.
„Nigdy nie pozwoliłbym sobie na coś takiego. Jeśli byłem na podwórku i chciałem coś powiedzieć mamie, to szedłem do niej do domu, a nie wołałem, żeby podeszła do okna. Pilnowała tego. Krótko mówiąc, miałem łatwe dzieciństwo, a w wieku nastu lat skakałem już w kadrze A”.
Według Perttiego Jantunena Janne zachowywał się naprawdę grzecznie.
Ahonenowie starali się zarządzać finansami tak, żeby zawsze mieć coś odłożone na czarną godzinę. Oszczędności bowiem topniały bardzo szybko, od czasu do czasu, również latem, trzeba było bowiem zasponsorować chłopcom obóz narciarski, a te organizowano w różnych częściach Finlandii.
Braci na krótko porwał dziwny rytuał drobnych kradzieży, który często łączy się z wiekiem dojrzewania. W pewnym momencie chłopcy z Timonkatu z wielkim zapałem strzelali z łuku. Najlepiej nadawały się do tego plastikowe strzały, ale te szybko ginęły albo się psuły. Nowe można było kupić w sklepie sportowym w centrum handlowym, ale były za drogie. Janne uznał jednak, że trzeba je jakoś zdobyć, i wpadł na genialny – w każdym razie według niego – plan.
„Poszedłem kilka razy do sklepu w kaloszach i udawałem, że kuleję. Wsadziłem strzały do buta pod nogawkę i pokuśtykałem na zewnątrz. Na szczęście nie trwało to długo i mnie na tym nie złapano”.
Co roku latem chłopcy zbierali na nieistniejącym już polu golfowym na Mukkuli olbrzymie ilości piłeczek i składali je na półkach w domu.
„Nie pamiętam, dlaczego tak robiliśmy. Nie wiem, czy miało to jakieś logiczne uzasadnienie”.
Na sąsiednim osiedlu przy Urpupolku mieszkała też rodzina Jakobssonów. Tomi Jakobsson najpierw się kumplował, a potem zaprzyjaźnił ze starszym synem Ahonenów. Prawdopodobnie w tej samej piaskownicy babki robiła też z Janne córka Jakobssonów Tiia, ale na narodziny sympatii między nimi trzeba było poczekać jeszcze ponad 15 lat. Nie wszyscy jednak z tamtej okolicy mieli tyle szczęścia. Janne wspomina o kilku znajomych z przeszłości, którzy według jego informacji zakończyli swoją ziemską wędrówkę z własnej woli.
„Pewien chłopak w wieku dziewiętnastu lat normalnie pracował, ale z jakiegoś powodu przyłożył sobie do głowy broń i nacisnął spust”.
Z tego, co słyszał Ahonen, kilku kolegów z dzieciństwa, prowadzonych przez pewne substancje chemiczne, przebyło szybko tę samą, kończącą się przedwczesną śmiercią drogę.
Dziesiątego maja 1977 roku w Lahti o takich substancjach wiedziano jeszcze bardzo mało. Tego deszczowego i zimnego bardzo wczesnego ranka Maarit Ahonen poinformowała męża, że już pora.
Tak jak to się wówczas robiło, Keijo zawiózł żonę do Szpitala Centralnego w Lahti, a sam pojechał do pracy. Rodzice gorąco pragnęli potomka i z niecierpliwością na niego czekali. Keijo miał wtedy 27 lat, a Maarit 22. Dzisiaj kobiety rodzą zwykle pierwsze dziecko w późniejszym wieku, ale wówczas to był standard. O czwartej Keijo miał fajrant i zaraz potem pojechał do szpitala obejrzeć swojego pierworodnego, który przyszedł na świat o 13.15. Maarit chętnie zgodziła się na taki plan dnia męża. „Wtedy nie było nawet mowy, żeby z powodu narodzin dziecka mężczyzna opuścił dzień w pracy”.
Trochę przeciągający się poród został przyspieszony za pomocą kroplówki. Po kilku dniach ze szpitala do kawalerki na ulicy Poutakatu rodzice zabrali posapującego pucołowatego chłopca w zawiniątku. Dla świeżo upieczonej mamy wiosna była bardzo trudna psychicznie, ponieważ radość z narodzin pierwszego dziecka mieszała się u niej z głęboką żałobą – zaledwie półtora tygodnia przed przyjściem Janne na świat jej ojciec Erkki Ferm zginął na skuterze w Vääksy, potrącony przez pijanego kierowcę. Maarit wiedziała, że nie mógł doczekać się wnuka, co tylko potęgowało jej ból i smutek. Sprawa wciąż była świeża i trudna.
„W wieczór poprzedzający jego śmierć ojciec poklepał mnie delikatnie po brzuchu i powiedział, że niedługo ktoś stamtąd wyjdzie”.
Pierwszą uroczystością, w której wziął udział Janne, nie były więc jego chrzciny, tylko pogrzeb dziadka w Vääksy. Wdowa Lempi Ferm szybko stała się jedną z najważniejszych osób w życiu braci Ahonenów oraz ich największą fanką. Babcia przez lata zgromadziła olbrzymią kolekcję artykułów gazetowych na temat sportowej kariery Janne. Grube teczki z wycinkami to najobszerniejsze uporządkowane źródło informacji o wynikach skoczka na różnych światowych arenach. W latach 1990–2008 w Vääksy nożyczki do papieru nieustannie były w ruchu.
Rodzina Ahonenów często spędzała wolny czas właśnie w domku w Vääksy, gdzie wychowała się Maarit. Energiczna babcia chętnie grała z dziećmi córki na przykład w hokeja. „Babcia raz tak przyłożyła krążkiem Janne w oko, że aż zrobiło się czarne”, wspomina Keijo Ahonen. To właśnie tam w 2007 roku Janne zbudował własnymi rękami garaż na wszystkie swoje napędzane silnikiem zabawki.
Latem 1977 roku Maarit zaczęła się zastanawiać, dlaczego syn tak często płacze i czym jest ta dziwna opuchlizna w lewej pachwinie, która uwidaczniała się szczególne wtedy, gdy zalewał się łzami. Lekarz zdiagnozował u Janne dużą obustronną przepuklinę pachwinową, którą należało zoperować; 26 lipca anestezjolog wprowadził chłopca w narkozę, chirurg chwycił za skalpel i już nigdy więcej Ahonen nie miał z tą dolegliwością do czynienia.
O operacji przepukliny należy wspomnieć jako o pewnego rodzaju ciekawostce. Niewiarygodne, że chociaż później Ahonen przeleciał łącznie tysiące kilometrów na rozmaitych skoczniach w różnych warunkach pogodowych, niekiedy ryzykując zdrowie, to nie musiał już ani razu poddawać się żadnemu zabiegowi chirurgicznemu. Oczywiście łamał żebra, nastawiano mu kości ramion i wkładano je w gips, ale aż do 2010 roku nie potrzebował skalpela.
Pierwsze narty dostał pod choinkę w 1979 roku, gdy miał zaledwie dwa i pół roku. Keijo wziął syna na małą górkę na Mukkuli, wcisnął mu kijki w ręce i pchnął, żeby nadać trochę prędkości. Chłopiec ześlizgnął się na dół, odrzucił kijki, zrobił rasowy tak zwany markowany telemark i krzyknął: „Kokkonen!”.
Pentti Kokkonen to pochodzący z Lahti świetny skoczek, który wygrał Turniej Czterech Skoczni na przełomie lat 1978 i 1979.
Markowany albo fałszywy telemark oznacza, że skoczek ląduje na równo ustawione stopy, ale błyskawicznie wysuwa jedną z nart tak, że buty trochę się od siebie oddalają. Będzie on przedmiotem gorących sporów jeszcze w czasie kariery Janne, ponieważ część sędziów uznaje to za prawidłowy sposób lądowania, a część nie zgadza się z taką interpretacją.
W lubiącej sport i ruch rodzinie Ahonenów często siadano przed telewizorem, żeby emocjonować się zawodami, i prawdopodobnie w ten sposób Janne zapoznał się z nazwiskiem, które znajdowało się na ustach całego kraju. Mógł usłyszeć je również od starszych chłopców na podwórku. Podekscytowana Maarit zanotowała to w pamiętniku dziecka. Idole chłopca szybko się jednak zmieniali.
„Najpierw był Jari Puikkonen, potem Austriak Armin Kogler, a w końcu Matti Nykänen. Miałam już wtedy trochę dość tego, że Janne i Pasi ciągle wzbijali kurz z kanap, gdy po nich skakali”, opowiada Maarit.
Jesień 1984 roku oznaczała dla Janne wielki przełom. W sierpniu zaczął naukę w szkole podstawowej, a gdy spadł śnieg – zaczął uczęszczać do szkółki dla skoczków narciarskich. Maarit czytała przy porannej kawie gazetę „Etelä-Suomen Sanomat” i zauważyła ukazujące się co roku ogłoszenie o naborze chętnych chłopców do słynnej szkółki Topiego Nykänena. W ciągu dekad przeszła przez nią większość z tych malców, którzy chcieli opanować arkana najważniejszej dla lahteńczyków dyscypliny sportowej.
Obiekty, na których trenują mali chłopcy z Lahti, kryją się przed wzrokiem postronnych – patrząc od strony centrum, znajdują się po prawej stronie obiektu narciarskiego. Latem 2008 roku Janne pokazuje miejsce, gdzie stała jego pierwsza skocznia. Teren ten był później wiele razy zagospodarowywany na nowo i nawet obecnie krzątają się po nim pracownicy działu miasta odpowiedzialnego za rekreację. Były skoczek kadry narodowej Jari Larinto, ojciec skoczka Ville Larinto, pozdrawia wesoło starego znajomego i opowiada, że buduje w tym miejscu całkowicie nową skocznię dla takich dużych kawalerów jak syn Janne – Mico. Ahonen śledzi pracę Larinto w błysku fleszy aparatów i jednocześnie rozdaje autografy na prawo i lewo rosyjskim turystom. Grupa przybyła z Moskwy to działacze narciarscy, którzy szukają w Lahti pomysłów i nie mogą uwierzyć własnym oczom, gdy wpadają na największego skoczka w tym słynącym ze skoków mieście.
Janne wciąż pamięta swoją trzydniową naukę na skoczni K15, jakby to było wczoraj, ale żałuje, że nie potrafi sobie przypomnieć nazwiska trenera, który zajmował się nim pierwszego dnia. To właśnie z nim nowicjusz trochę się poprztykał. Praktycznie wszyscy chłopcy mieli wtedy po raz pierwszy w życiu na nogach narty do skoków. Wydawały się im niesamowicie sztywne i ciężkie.
„Założyłem stare järvineny. Mieliśmy trochę popróbować nart, a potem, jeszcze zanim przeszliśmy do skakania, trener kazał nam po prostu zjechać po zeskoku”.
Janne zaczął się stawiać. Bardzo jasno dał do zrozumienia, że nie interesuje go ześlizgiwanie się ze skoczni, lecz chce natychmiast przejść do konkretów. Trener jakiś czas obstawał przy swoim, ale w końcu mu na to pozwolił. Tyle że sport, który będzie w przyszłości dla Ahonena sposobem na życie i zarabianie pieniędzy, natychmiast pokazał mu, czym się kończy nadmierna pewność siebie. Chłopiec grzmotnął o zeskok twarzą.
„Nawet tak bardzo mnie nie bolało, zresztą i tak nie ośmieliłem się płakać, bo rodziców nie było na miejscu. W domu odstawiłem przed mamą chojraka, że rozwaliłem tę piętnastometrową skocznię”.
Maarit Ahonen ta wiadomość wcale nie ucieszyła, ale wieczorem była już spokojna, ponieważ wydawało się, że syn nie ucierpiał podczas upadku.
Ale nauczka się przydała. Janne spokorniał i zaczął uczyć się wszystkiego od początku, tak jak inni chłopcy. Pierwszej zimy chodził na skocznię tylko raz na dwa tygodnie, a przez lato 1985 roku nie robił niczego, co wiązałoby się ze skokami. W zasadzie bardzo mało brakowało, żeby ta przygoda skończyła się na tej jednej szkółce.
„Na szczęście było w tym coś na tyle interesującego, że jesienią poprosiłem mamę, aby wzięła mnie na skocznię jeszcze raz”.
Latem tego samego roku Janne poszedł do szkółki piłkarskiej drużyny FC Kuusysi, ale szybko się przekonał, że jest dziesięć centymetrów za niski i dziesięć kilogramów za lekki, a poza tym w ogóle nie ma serca do sportów drużynowych. Wolał dumnie paradować w czerwonych dresach Lahteńskiego Klubu Narciarskiego.
„Jasne, że tam było inaczej niż w Kuusysi lub u hokeistów z Kiekko-Reipas”.
Trwała właśnie złota era piłkarskiego zespołu FC Kuusysi. Niewiele brakowało, żeby wczesną wiosną 1986 roku zespół z Finlandii, gdzie rzekomo tylko niedźwiedzie polarne grają w piłkę nożną, sensacyjnie awansował do półfinału Pucharu Europy, czyli poprzednika Ligi Mistrzów. Nie zrobiło to jednak na Janne wrażenia, i nic się pod tym względem nie zmieniło – nigdy nie interesowały go sukcesy drużyny piłkarskiej z rodzinnego miasta. Generalnie należy do zawodników, dla których sport zaczyna się i kończy na tym, co robią sami, ewentualnie ograniczają się do własnej dyscypliny.
„Skokami zainteresowałem się następnej zimy. Gdybym mógł wybierać, to najchętniej zająłbym się motocyklami i road racingiem, ale to było niemożliwe z powodu stanu rodzinnych finansów”.
W połowie lat 80. dziesięcioletni chłopcy spędzali czas wolny zupełnie inaczej niż obecnie. Nie było wtedy komputerów, zamiast tego grało się w piłkarzyki, hokeja stołowego albo w planszówki. Po podłodze walała się masa klocków lego. Internet jeszcze nie istniał, więc oglądało się programy dla dzieci i filmy animowane. Czasem, gdy nie było co robić, chłopcy, chcąc nie chcąc, wychodzili na dwór i zazwyczaj zajmowali się sportem. Rada mieszkańców osiedla zachęcała ich do ruchu i kupiła na przykład stół pingpongowy, który znalazł się w klubie osiedlowym. Mieszkańcom zazwyczaj nie chciało się spierać o takie drobnostki, chociaż było czasami hałaśliwie.
Spod ścian swojego dawnego bloku przy Timonkatu Janne schodzi po zalesionej stromej górce. Tam, gdzie był kiedyś zeskok skoczni, stoi teraz szkoła zbudowana z tymczasowych baraków mieszkalnych. Drzewa tutaj zdążyły znacznie urosnąć od czasu, gdy widział je po raz ostatni. Pomiędzy nimi Janne wielokrotnie usypywał skocznię i organizował Dzielnicowe Dni Skoków. Pomagał mu w tym młodszy brat. W zawodach brało niekiedy udział nawet kilkunastu uczestników.
„Robiliśmy hopkę łopatami do śniegu, punkt K wynosił pięć metrów. To zbocze znajduje się od północy, czyli jest tu cień i śnieg leży do kwietnia. Teraz potrzebni są opłacani przez miasto robotnicy, żeby zrobić skocznie mniejsze niż te, które przygotowywaliśmy z Pasim na własną rękę”.
Ceremonia wręczenia nagród odbywała się często u Ahonenów przy cukierkach i napojach orzeźwiających kupionych za wpisowe w wysokości od trzech do pięciu marek. Stare rodzinne nagrania wideo pokazują, że pucołowaty mistrz skoczni często dominował w zawodach na swoim podwórku.
Normalne narty biegówki nie wytrzymywały skoków i Keijo musiał je często naprawiać. Ratunkiem stały się plastikowe mininarty, jeden z najważniejszych wynalazków skierowanych do chłopców w latach 70. Były łatwe w użyciu, krótkie i szerokie. Na Mukkuli przerzucono się na nie całkowicie pod koniec lat 80., po tym jak skaczący na biegówkach Pasi boleśnie zderzył się z drzewem.
Kilka lat wcześniej Szwed Jan Boklöv zaprezentował światu przełomowy sposób skakania, który polega na tym, że w locie narty rozszerza się tak, żeby ich układ przypominał literę V. „Naśladował Boklöva, więc rozłożył narty, no i wiadomo, co było dalej. Musiały go porządnie rwać pachwiny”, opowiada Janne i pokazuje potężną obecnie sosnę, która była przyczyną niemiłego wypadku młodszego brata.
Chłopcy z Mukkuli umieli obchodzić się z nartami i panować nad ciałem o niebo lepiej niż dzisiejsi adepci skoków. Obecnie młodzi sportowcy w ramach podstawowego kursu nawet nie zaczynają skakać, podczas gdy Janne z kolegami już to robili, i to w dodatku bezpiecznie. „W dzieciństwie tak często ćwiczyłem koordynację ruchową, że nadal, na zawołanie, dam radę zejść na przykład z dużego stoku w Tahkovuori w przykucu, tyłem i z zasłoniętymi oczami”.
Nowy rewolucyjny styl Boklöva wywoływał spore emocje wśród uprawiających skoki chłopców z Mukkuli. Szwedzki pionier zajął pierwsze miejsce w klasyfikacji generalnej sezonu 1988/89, ale napotkał na duży opór i uprzedzenia w świecie dorosłych skoków. Chłopcy byli zdecydowanie bardziej otwarci na nowinki. Chętnie wzięliby do swoich zabaw na skoczni również Kariego, młodego Roma mieszkającego w okolicy.
„Kari był sympatycznym chłopcem i na pewno chętnie by do nas przyszedł, ale jego rodzice, szczególnie ojciec, nie chcieli, żeby się z nami zadawał. Nie rozumieliśmy, o co chodzi, ale bardzo się go baliśmy. Kiedy miałem jakieś piętnaście lat, ktoś w centrum handlowym Mukkuli zabił go strzałem ze strzelby. Nie wiem, co się później działo z Karim”.
Pochodzący z rodziny kanadyjskich Indian Steve Collins wygrał sensacyjnie zawody na Salpausselce w Lahti w 1980 roku, gdy miał 15 lat. Pamięta się go nadal z powodu odwróconego stylu V – skakał z czubami nart praktycznie przylegającymi do siebie, tak że w powietrzu wyglądało to jak pług w kształcie litery A. Był pierwszym wielkim skoczkiem, którego Janne spotkał, ale wspomnienia z tamtego wydarzenia trochę mu się już zatarły.
„Mama mówi, że gdy byliśmy pod skocznią, Steve podszedł do mnie, zwichrował mi włosy i chwilę ze mną porozmawiał”.
Za to Janne dobrze pamięta spotkanie z czechosłowackim skoczkiem Pavlem Plocem, który konkurował z Mattim Nykänenem. Zawodnik podszedł do Maarit i 11-letniego chłopca w centrum sportowym w Lahti i powiedział: „Ahoj”.
„Zdziwiony zapytałem mamę, dlaczego on zna już moje nazwisko”.
„Ahoj” znaczy po czesku „cześć”. Chłopiec trochę się więc przesłyszał.
Wiosną 1989 roku Janne skończył 12 lat. Zanim jednak do tego doszło, w lutym, podczas mistrzostw świata w narciarstwie klasycznym rozgrywanych w jego rodzinnym mieście, został przedskoczkiem i wziął udział w oficjalnym treningu kombinatorów norweskich, a dla młodych członków Lahteńskiego Klubu Narciarskiego to najwyższe wyróżnienie. Janne przyszedł bohatersko na skocznię, chociaż w styczniu upadł i doznał kontuzji ramienia. Założony na całą rękę gips zdjęto mu zaledwie kilka dni przed treningami, które przypadły na połowę lutego. Gdy tylko pozbył się tego balastu, poszedł na lepiej mu znaną skocznię K64, żeby poszukać czucia, i natychmiast zaliczył efektowny upadek.
„Narta bardzo zakantowała i się przewróciłem. W powietrzu unosiły się tumany śniegu, a mama trzymała się ze serce. Powiedziała, że zza tych kłębów nie było widać nic poza uniesioną ręką. Odruchowo chroniłem tę, którą dopiero co miałem w gipsie”.
Ręka była cała i Janne mógł spełnić swój honorowy obowiązek na sąsiadującej z K64 i trochę większej od niej skoczni normalnej. Wówczas w konkursach kombinatorów rywalizacja odbywała się tylko na tym obiekcie. Podczas treningów w klubie Janne wciąż przeważnie skakał na K64 oraz na K38, ulubionej skoczni młodych skoczków w ich raju – pobliskim kompleksie Karpalo.
Na wypełnionych po brzegi trybunach cała rodzina Ahonenów była świadkiem, jak Jari Puikkonen – ostatni zawodnik, który pozostał wierny odchodzącemu tradycyjnemu stylowi – doprowadził mieszkańców rodzinnego miasta do euforii. Na koniec kariery zdobył złoto mistrzostw świata na skoczni dużej. Keijo Ahonen pamięta, że gdy jechali do domu, jego starszy syn, zazwyczaj cichy i bardzo skupiony, siedział na tylnym siedzeniu jeszcze bardziej zamyślony niż zwykle.
Był późny wieczór 20 lutego 1989 roku.
Kuningaskotka
Copyright © Pekka Holopainen & Janne Ahonen 2009, 2013, 2021
Published originally in Finnish by Teos Publishers 2009
Translated to Polish from the updated 2nd edition 2013
The epilogue for the Polish edition 2021
Published by agreement with Helsinki Literary Agency and Book/Lab Literary Agency
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2022
Copyright © for the Polish translation by Marta Laskowska 2022
The translation of this work has been supported by the FILI
Redakcja – Grzegorz Krzymianowski
Korekta – Dominik Leszczyński, Paulina Stoparek
Opracowanie typograficzne i skład – Joanna Pelc
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Fotografia na I stronie okładki – Lauri Rotko/Lehtikuva/EAST NEWS
Fotografia na IV stronie okładki – Christian Manzoni / NordicFocus / Getty Images
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2022
ISBN mobi: 9788382104127
ISBN epub: 9788382104134
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Grzegorz Krzymianowski, Natalia Patorska, Katarzyna Kotynia
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka, Julia Siuda
Promocja: Piotr Stokłosa, Łukasz Szreniawa, Aleksandra Parzyszek, Paulina Gawęda, Piotr Jankowski, Barbara Chęcińska, Małgorzata Folwarska, Marta Ziębińska
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Marta Tabiś, Marcin Mendelski, Jan Maślanka, Anna Rasiewicz
Administracja: Klaudia Sater, Monika Kuzko, Małgorzata Pokrywka
finanse: Karolina Żak, Honorata Nicpoń
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl