Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Krzysztof Jackowski, słynny jasnowidz z Człuchowa, opowiada, czym jest dla niego jasnowidzenie i jakie konsekwencje niesie ze sobą ten tajemniczy dar, któremu zupełnie podporządkował swoje życie. Wspomina dzieciństwo, rodzinny dom, szkolne przygody i pierwszą pracę. Opisuje największe rozterki z czasów, gdy podjął decyzję, że zajmie się wyłącznie jasnowidzeniem. Dowiadujemy się, na czym polega wykonanie wizji i jakich rekwizytów potrzebuje jasnowidz, by skontaktować się z zaginionymi lub zmarłymi osobami, z przeszłością, a nawet przyszłością. Opowiada o najgłośniejszych i najtrudniejszych sprawach, które przyszło mu rozwiązywać w ciągu 30 lat, oraz o ludziach, których dane mu było spotkać. Jak wyglądała jego znajomość z gangsterem Andrzejem K., „Pershingiem”? Jaki przedmiot posłużył do wykonania wizji z Andrzejem Lepperem? O co prosiła go rodzina Czesława Miłosza? Kto wygra wybory prezydenckie? Na czym polegał eksperyment w Japonii? Jakie jest stanowisko Kościoła na temat jasnowidzenia, a jak umiejętności Jackowskiego ocenia policja? Czy każdy z nas może zostać jasnowidzem? Krzysztof Jackowski szczerze o życiu i śmierci, wizjach i odczuciach, ideałach i Bogu oraz o pomocy zdesperowanym potrzebującym i powątpiewaniu niedowiarków.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 172
OD AUTORA
To nie będzie książka o człowieku, który przy pełni Księżyca otwiera wiekową drewnianą skrzynię i wyjmuje z niej przykurzoną szklaną kulę. To nie będzie także książka o człowieku, który za pomocą czarodziejskiej różdżki potrafi odgadnąć czyjś los bądź opowiedzieć mu o jego przeszłości. To będzie książka o człowieku, który wzbudza kontrowersje i ma swoich zajadłych wrogów oraz gorących zwolenników. Mam nadzieję, że jednej i drugiej grupie ludzi zaproponuję na kolejnych stronach tematy do refleksji.
Czy Krzysztofa Jackowskiego można ocenić w jednoznaczny sposób? Czy faktycznie jasnowidz z Człuchowa posiada szczególny dar, który wykorzystuje do pomocy policji i zrozpaczonym rodzinom? A może jego zdolność to bardziej zwykła intuicja – i nic więcej? Wszak po tylu latach zajmowania się sprawami kryminalnymi można wyrobić sobie pewną umiejętność opowiadania o tym, co się wydarzyło. To najważniejsze pytania, które zadawałem sobie podczas pisania tej książki. Zadawałem je także moim rozmówcom, którzy do jasnowidza Jackowskiego mają bardzo różne podejście. Sądzę, że ich opinia pozwoli szanownemu Czytelnikowi przyjrzeć się wizjonerowi z Człuchowa w szerszy sposób.
Jasnowidzenie to jedna z dziedzin, którą – obok telepatii, prekognicji i anomalnej perturbacji – zaliczamy do parapsychologii. Według Słownika języka polskiego jasnowidzenie to „zdolność poznawania zjawisk niepostrzeganych zmysłami oraz zdolność przepowiadania przyszłości”1.
W Polsce najbardziej znanymi wizjonerami byli Stefan Ossowiecki oraz ojciec Czesław Klimuszko. Obecnie – Krzysztof Jackowski, znany jako jasnowidz z Człuchowa. Na jego stronie internetowej możemy przeczytać, że przepowiadaniem zajmuje się od niemal 30 lat oraz że pomagał policji w 700 sprawach. Mundurowi do takich wyznań aż tak skorzy nie są. Niektórych z nich – jak choćby Mariusza Sokołowskiego czy Dariusza Lorantego – udało mi się namówić do rozmowy. Na kolejnych stronach wypowiadają się również przedstawiciele Kościoła, świata prawniczego, dziennikarze, Fundacji Itaka, inna jasnowidz, a także osoby, które korzystały z usług Krzysztofa Jackowskiego.
Kto mógł stać za zamachem na Jana Pawła II w 1981 roku? Co Krzysztof Jackowski sądzi o incydencie w Emilcinie, gdzie rzekomo miał wylądować statek kosmiczny? Jak wyglądała znajomość wizjonera z Andrzejem Lepperem i o co szef Samoobrony najczęściej pytał Jackowskiego? Jaka jest teoria Krzysztofa Jackowskiego na temat katastrofy smoleńskiej? Jasnowidz na każde z tych nurtujących pytań znajduje odpowiedź. A jego opinie to dobry przyczynek do kolejnych dyskusji, nawet jeśli w zdecydowany sposób się z nim nie zgadzamy.
Jasnowidza Jackowskiego poznałem kilka lat temu. Jako dziennikarz portalu Se.pl zapytałem go wówczas o wypadek z rządową kolumną, która wiozła Antoniego Macierewicza. Wizjoner często wypowiadał się także na inne tematy budzące ciekawość naszych Czytelników. Najczęściej jednak opowiadał o sprawach kryminalnych, zaginięciach.
Jak sam twierdzi, do przeprowadzenia wizji potrzebuje rzeczy osobistej zaginionego, najlepiej części garderoby. Czasem – jak uważa – udaje mu się dowiedzieć czegoś o poszukiwanym na podstawie zdjęcia. W tej książce szczegółowo opowiada, jak rozmawia z duszami.
Krzysztof Jackowski w swej skromności obrusza się, gdy ktoś mówi, że pomaga ludziom. A jednak jego klienci, zarówno w oficjalnych, jak i nieoficjalnych rozmowach przyznają, że tak właśnie uważają. Odpowiedź, czy faktycznie mu się to udaje, szanowny Czytelnik znajdzie w tej książce.
Z danych Google Trends (stan na luty 2020 roku) wynika, że jasnowidz Jackowski największą popularnością cieszy się w województwie kujawsko-pomorskim, zachodniopomorskim, pomorskim, warmińsko-mazurskim oraz wielkopolskim. Internauci szukają jego wypowiedzi o najsłynniejszych zaginięciach, polityce czy wojnie.
Duże zainteresowanie towarzyszy również prowadzonemu przez Krzysztofa Jackowskiego kanałowi na YouTubie. Regularnie ogląda go około 50 tysięcy widzów, a najlepsze odcinki grubo ponad 100 tysięcy. Kanał subskrybuje 100 tysięcy osób (stan na luty 2020 roku).
Widać jak na dłoni, że wizjoner z Człuchowa jest postacią rozpoznawalną, a co za tym idzie – ponoszącą wszystkie tego konsekwencje. Od słów zachwytu po brutalny hejt.
I z tych właśnie przyczyn postanowiłem napisać książkę o Krzysztofie Jackowskim. Postać to znana i kontrowersyjna, budząca skrajne emocje. Dla jednych szarlatan, dla innych medium. Mam nadzieję, że ta książka pomoże Państwu wyrobić sobie zdanie na temat jasnowidza z Człuchowa.
Sjp.pwn.pl/sjp/jasnowidzenie;2467510.html [wróć]
ROZDZIAŁ 1
OD DZIECKA INTERESOWAŁ
MNIE KOSMOS
Jasnowidz Jackowski od urodzenia mieszka w Człuchowie, choć parokrotnie się przeprowadzał. Obecnie jego mieszkanie i zarazem biuro, gdzie przyjmuje klientów, znajduje się w południowej części miasta. Tuż obok budynku, w którym jasnowidz Jackowski mieszka, znajdują się drewniane szopy oraz niewielkie ogródki należące do mieszkańców budynku. Podczas mojej pierwszej wizyty Krzysztof Jackowski pokazał mi swój skrawek ziemi.
– Lubię tu przychodzić, nawet gdy jest zima i wszystko wokół śpi – powiedział, gdy otwierał mi furtkę.
Mieszkanie Krzysztofa Jackowskiego składa się z kilku pokoi, wnętrze – typowo rustykalne. Jego żona krząta się w kuchni, a pies Alfred, śnieżnobiały shih-tzu, z ciekawością mi się przygląda. Wizjoner z Człuchowa uchyla drzwi na balkon i zaciąga się papierosem. Swój nałóg przeklina podczas każdej rozmowy. Potem przynosi dwie herbaty i zaczyna odpowiadać na moje pytania. Co jakiś czas przerywają nam telefony, których Krzysztof Jackowski otrzymuje dziennie kilkanaście. Zdarza się jednak, że ktoś woli porozmawiać z jasnowidzem osobiście.
Na początek pytam, jak zapamiętał swoje dziecinne lata.
– Bardzo miło wspominam dzieciństwo. Wychowywałem się w dużej rodzinie – razem z mamą i tatą oraz czworgiem rodzeństwa. Grzegorz, Wioletta, Ewa, ja oraz Stanisław, na którego mówiliśmy Janusz, nie wiedzieć czemu. To chyba moja mama tak zmieniła.
Ojciec zmarł już ponad 20 lat temu, miałem z nim bardzo dobre relacje. Był specyficznym człowiekiem. Na pewno bardzo dużo pracował, cały czas miał zajęcie, był bardzo pracowity. Przypominam sobie różne sytuacje, np. gdy ojciec pomagał starszym ludziom przy rozładunku węgla i nie brał za to pieniędzy. Uważał, że nie powinien, bo oni żyją bardzo skromnie. Matka czasem denerwowała się za to na niego.
Moi rodzice pracowali fizycznie. Tata przez wiele lat pracował w człuchowskiej oczyszczalni ścieków jako pracownik fizyczny. Pamiętam, że ilekroć zanosiłem mu kanapki do pracy, zastanawiałem się, jak tata je zje, bo w tym zakładzie niesamowicie cuchnęło. Później znalazł zatrudnienie jako pracownik gospodarczy w człuchowskim szpitalu, blisko mojego rodzinnego domu. Potem przez pewien okres ubierał zmarłych w przyszpitalnej kostnicy. To był mój pierwszy kontakt ze zwłokami, ponieważ tam także zanosiłem tacie jedzenie. Przez uchylone drzwi widziałem, jak ubiera zmarłych do pogrzebów.
Mama często kazała mi wołać tatę na obiad czy kolację: „Idź do kostnicy i zawołaj tatę”. Zawsze obawiałem się tam chodzić, dlatego brałem ze sobą kolegę. Zawsze podziwiałem ojca za to, że się nie bał. W domu nigdy nie opowiadał o swojej pracy.
Jakiś czas temu skontaktował się ze mną człowiek, który pracuje przy przygotowywaniu zwłok do pogrzebu. Rozmawialiśmy dosyć długo i on – podobnie jak mój tata – także twierdzi, że nie boi się swojej pracy, choć czasem musi zostać do nocy.
Moja mama, odkąd tylko pamiętam, pracowała jako sprzątaczka. W człuchowskim inspektoracie oświaty oraz w szkole podstawowej, do której uczęszczałem. Często jej pomagałem przy pracy, korytarze na piętrach odkażało się lizolem. Niesamowicie to śmierdziało, trudno było potem domyć ręce.
Dzieciństwo wspominam dobrze. Moi rodzice byli prostymi ludźmi. Uważam, że wychowali nas dobrze, dali nam skromność i normalność. Jeśli chodzi o jasnowidzenie, to nikt z mojej rodziny nie miał takich zdolności, w domu ten temat nawet nigdy się nie pojawiał.
– Czy ktoś z pańskiej rodziny również ma takie zdolności?
– Obserwuję moją córkę i muszę przyznać, że zauważyłem u niej pewne zachowania podobne do moich. Jeszcze będąc dzieckiem, miałem różne dziwactwa – co najciekawsze mam je do dzisiaj. Mama często powtarzała, że jestem bardzo dziwny. Dlaczego? Na przykład: jako nastolatek, gdy byłem w kuchni, wszystkie przedmioty o ostrym zakończeniu, noże, widelce, nożyczki itp., odwracałem w przeciwnym kierunku. Bałem się tego i boję się do dziś. Nie rozumiem dlaczego. Uważam, że moja córka ma intuicję. Wydaje mi się, że to dlatego, że często widzi, co robię.
Co ciekawe, osoby, które się ze mną przyjaźnią, po pewnym czasie mają silne odczucia – mocniej odczuwają intuicję, częściej zwracają uwagę na sugestię. Jednego z moich znajomych nauczyłem wykonywania wizji dla mnie – i zawsze trafia perfekcyjnie. Sam nie wykonuję sobie wizji, nie potrafię. Ów mężczyzna zaczepił mnie kiedyś na ulicy i zaproponował, że podwiezie mnie do domu. W trakcie rozmowy przyznał, że chciałby nauczyć się jasnowidzenia.
– Przyzna pan, że to dosyć specyficzna umiejętność. Można się jej nauczyć?
– Jasnowidzenia można się nauczyć, to stan psychofizyczny, pewien schemat. Przez pewien czas prowadziłem nawet kursy jasnowidzenia. Zrezygnowałem jednak, bo wielu ludzi potem przesadza albo nie wie, co z tym zrobić. Tutaj muszę podkreślić: na świecie jest wielu jasnowidzów, którzy mówią o świecie astralno-duchowym, którzy o świecie wiedzą wszystko.
*
Jasnowidz wstaje i idzie zapalić papierosa. W milczeniu patrzy na drogę i przejeżdżające samochody. Potem siada do stołu, pije łyk herbaty i wyznaje:
– To, co przeszedłem w życiu, jest pewną wojną. Od sprawy do sprawy siedzę znerwicowany przy biurku i – prawdę powiedziawszy – życie przecieka mi przez palce, nie spotykają mnie żadne atrakcje. Ale o jedno zawsze będę walczył do ostatniej kropli krwi: te zmarłe osoby do mnie mówią, pokazały mi, gdzie znajdują się ich ciała. Często przeklinam, czasem bulwersuje mnie reakcja policjantów na to, co ja robię. Robię to jednak celowo i świadomie: bronię spraw, które są dla mnie niezwykle istotne i ważne. To moja walka.
– Wróćmy jednak do lat młodości. Jak panu szło w szkole?
– Uczniem byłem byle jakim, nie jestem człowiekiem wykształconym. Ale moim ulubionym przedmiotem w szkole była fizyka, fizyka i jeszcze raz fizyka. Tego, co najbardziej mnie interesowało już od młodych lat, nie było w planach lekcji: astronomii. Bo gdyby była, tobym był zakochany właśnie w tym przedmiocie. Już od dziecka interesował mnie kosmos. Przeczytałem na ten temat bardzo dużo książek, zresztą do dziś posiadam je w swojej kolekcji, np. Wszechświat, ty i ja autorstwa Fritza Kahna. Humanistą na pewno nie byłem.
Do domu przynosiłem średnie oceny, najczęściej trójki, czwórki, czasem zdarzały się piątki. Uczyłem się przeciętnie. Matka zawsze powtarzała, że gdybym był mniej leniwy, dostawałbym o wiele lepsze oceny. I chyba miała rację.
Ja natomiast nie przywiązywałem do nauki aż tak wielkiej wagi. Wychowywałem się w domu, w którym rodzice nie byli ludźmi wykształconymi. Może nie było wzorca? Zawsze będę jednak podkreślał – rodzice byli wspaniałymi ludźmi.
– Co jeszcze pan zapamiętał ze szkolnych czasów?
– Chodziłem do szkoły za czasów komuny i uczyłem się jak wielu moich kolegów. Po lekcjach najczęściej graliśmy w piłkę albo bawiliśmy się w podchody. Mieliśmy też bardzo wiele obowiązków w domu, trzeba było pomagać rodzicom, rodzeństwu. W wakacje zawsze musiałem narąbać drzewa na zimę, jesienią często chodziliśmy na grzyby. W domu zawsze było coś do zrobienia.
Obecne czasy zdecydowanie różnią się od lat, w których dorastałem. Weźmy choćby rozwój globalnej sieci, internetu. W tej chwili – oczywiście jeśli młody człowiek wykorzystuje go w sposób sensowny, nie robi głupot, nie spędza całego czasu na grach – jest idealnym narzędziem do zdobywania nowej wiedzy. Dzięki temu możemy cały czas się edukować. Kiedyś tego nie było. Gdy ja chodziłem do szkoły, nie było takich możliwości.
W szkole byłem raczej samotnikiem. Jako młody chłopak nie chodziłem na imprezy czy dyskoteki, nie interesowało mnie to. Wolałem pójść nad jezioro, przy którym zresztą mieszkałem, i tam rozmyślać, marzyć, zastanawiać się nad intrygującymi mnie sprawami. Nie ciągnęło mnie nigdy do rówieśników, chyba że graliśmy w piłkę – zawsze bardzo lubiłem ten sport. W czasach młodości wydawało mi się, że jestem całkiem niezły (śmiech).
Co jeszcze pamiętam z dzieciństwa? Na pewno swojego kumpla, z którym byłem bardzo zżyty. Co ciekawe – tuż po skończeniu szkoły nasza znajomość urwała się. I tak pozostało do dziś.
Przypominam sobie również interesującą historię – gdy miałem 10, może 12 lat, pewnego popołudnia razem z kolegami z podwórka graliśmy w piłkę. Z garażu jednego z sąsiadów zrobiliśmy sobie bramkę, jemu to się bardzo nie spodobało. Zwrócił mi uwagę: „Czy naprawdę musicie mi tak łomotać w te drzwi? Może lepiej byś się pouczył? Co z ciebie wyrośnie?!”. Tak mi powiedział. Nic na to nie odparłem. Poszedłem do drzwi i coś mnie tknęło, usłyszałem: „Powiedz temu panu, że będziesz sławną osobą”. I faktycznie – podszedłem od niego i powiedziałem: „Proszę pana, ja kiedyś będę sławną osobą”.
Gdy miałem już 50 lat, przypadkowo się spotkaliśmy. „Krzysztof, czy ty pamiętasz tamtą naszą rozmowę na klatce schodowej, gdy powiedziałeś, że będziesz sławny?”. Odpowiedziałem, że tak, pamiętam. A on mi na to: „Tyle lat minęło… Skąd ty to wiedziałeś wtedy?”.
Moim zdaniem to przeznaczenie. Żyjemy w przeznaczeniu.
– Mówi pan, że wychowywał się w domu, gdzie nie mówiło się za dużo o nauce. Komos ciekawił jednak pana od młodzieńczych lat.
– Wychowałem się w domu, gdzie nie było takich zainteresowań. Pamiętam siebie z dziecinnych lat, gdy jako młody chłopak zbierałem makulaturę. Narzekamy na obecne czasy, ale kiedyś – w domu, gdzie było pięcioro dzieci – żeby kupić książkę, która mnie ciekawiła, musiałem nazbierać makulatury albo butelek i pójść na skup. Dopiero za te pieniądze mogłem sobie kupić książkę.
Najgorsze jest to, że kiedyś mój ojciec zobaczył, jak czytam Narodziny i rozwój Układu Słonecznego. Powiedział wtedy: „Po co ty te głupoty czytasz? Tylko ci się w głowie poprzewraca od tego. Lepiej weź łopatę i zrób coś pożytecznego”. Ojciec często tak mawiał.
W dzieciństwie nocami wsuwałem się pod kołdrę i przy latarce czytałem o kosmosie. Byłem zszokowany, ale jednocześnie zafascynowany, że gdzieś na jakiejś planecie temperatura spada w nocy do -140 stopni, a w dzień wynosi 120. Było dla mnie niesamowite, że na Wenus występuje deszcz w postaci kwasów, a na Marsie jest odrobina jakiejś atmosfery. To wszystko mnie fascynowało i zresztą fascynuje do dzisiaj. Wtedy zastanawiałem się również nad czasem, nad istnieniem, nad bytem i niebytem, nad tym, dlaczego i po co jestem.
– Pierwsza praca?
– Gdy ukończyłem szkołę, mama podpowiedziała, bym uczył się na malarza. Na początek były to praktyki w jakiejś prywatnej firmie. Jako młody chłopak pracowałem po 10 godzin dziennie i malowałem elewacje, stojąc na rusztowaniu. Raz na pół roku jechało się do większego miasta na dwutygodniowy kurs. Nie skończyłem tamtej szkoły, ponieważ mój majster zapadł w śpiączkę, a potem zmarł.
Wtedy pomyślałem: „W domu się nie przelewa, trzeba iść do pracy”. Najpierw zatrudniłem się przy silosach, to była ciężka praca na trzy zmiany. Najgorsze okazały się nocki. Człowiek cały czas był tam zakurzony od ziarna. Spuszczano mnie na długiej linie i za pomocą bosaka musiałem odklejać żyto zgromadzone na ścianach silosu. Nie odpowiadała mi ta praca, ponieważ od dziecka chorowałem na astmę oskrzelową. Wytrzymałem tam około roku. Z zawodu jestem tokarzem, skończyłem szkołę zawodową, ale nigdy nie pracowałem jako tokarz.
Potem dowiedziałem się, że mogę podjąć inną pracę – w mleczarni w Człuchowie. Jej budynek już nie istnieje, został zburzony. Tam podobało mi się zdecydowanie bardziej – nie było nocek, praca była dwuzmianowa. Do moich obowiązków należało wyrabianie masła, twarogów, czasem pakowałem butelki z mlekiem. Spędziłem tam około dwóch lat.
Potem udało mi się znaleźć zatrudnienie w firmie, w której tworzono różne produkty z masy plastycznej. Zatrzymałem się tam na dość długo, bo około 10 lat. Już wtedy zaczynałem mieć te swoje przeczucia, ale mimo to nadal tam pracowałem.
Po pewnym czasie postanowiłem całkowicie się skupić na jasnowidzeniu, choć ta decyzja długo we mnie dojrzewała. Bałem się wtedy jednej rzeczy: czy ta umiejętność jest we mnie na stałe, czy będę potrafił się z tego utrzymać? Gdy podjąłem tę decyzję, miałem 30 lat.
ROZDZIAŁ 2
PO MOJEJ WIZJI
ZEMDLAŁA KOBIETA
Na początku Krzysztof Jackowski łączył zawodowe obowiązki z realizowaniem pasji, przyjmował klientów w domu. Po pewnym czasie i wielu rozterkach doszedł jednak do wniosku, że chce się skupić wyłącznie na swoim darze i żyć tylko z jasnowidzenia. Choć – jak wspominał – miał poważne obawy, czy taka specyficzna umiejętność w pewnym momencie go nie opuści.
– Czy to jakoś ewoluowało? Czuje się pan lepszym jasnowidzem niż kiedyś?
– W moim odczuciu wygląda to bardzo podobnie. Warto zwrócić uwagę, że już w przeszłości zdarzało mi się wyjaśniać głośne sprawy – jak choćby tę z Kaliningradu1, gdzie doszło do makabrycznego morderstwa. To była jedna z moich pierwszych spraw.
Jakieś doświadczenie na pewno w człowieku ewoluuje, ale sam dar ciągle jest taki sam, nie zmienia się. Tego mechanizmu sam do końca nie znam – nie wiem, jak działa, nie mogę nad nim pracować. Sądzę więc, że cały czas jest tak samo.
– Czy bał się pan kiedyś, że straci ten dar?
– Tego akurat nigdy się nie bałem, ponieważ nigdy nie traktowałem go jako głównego motoru mojego życia. Oczywiście – z perspektywy lat – mogę powiedzieć, że jednak odgrywa taką rolę.
Tu warto podkreślić sferę materialną – można przecież założyć, że gdybym był pazerny, mógłbym wykorzystać swój dar i zarabiać na nim bardzo duże pieniądze. Ludzie czasem nawet pytają, dlaczego tego nie robię. Nigdy nie miałem takich ambicji i sądzę, że takie podejście ma źródło w mojej sytuacji rodzinnej. Zgadzam się z psychologami, którzy twierdzą, że dorosły człowiek bardzo wiele czerpie z lat dziecinnych.
Zawsze uważałem, że człowiek powinien posiadać w życiu tyle, ile potrzebuje. Najważniejsze, by cały czas mieć własne pragnienia i cele, do których dążymy. Kiedy ludziom najczęściej odbija albo kiedy najczęściej rozpadają się małżeństwa? Często słyszymy, że ludzie są zamożni, mają wszystko, a raptem – kobieta znalazła sobie kochanka, a facet kochankę. Dlaczego, skoro są tacy bogaci? Wychodzę z założenia, że człowiek musi mieć jednak pewien cel.
Sam o sobie mogę powiedzieć, że jestem bardzo bogatym człowiekiem, ponieważ jestem już niemłody, a jeszcze żyję – i to jest ważne. Jak jest ze zdrowiem – każdy widzi. Nigdy nie szanowałem siebie, nie dbałem o swoje zdrowie, więc dziękuję Bogu, że nadal żyję. Przeszedłem operację serca. Moje życie jest poukładane – to moje bogactwo. I – co najważniejsze – tym bogactwem są sprawy kryminalne, które udało mi się rozwiązać w życiu.
Nie jestem do końca zadowolony ze swojego życia z powodu jednej rzeczy: cholernego nałogu, czyli palenia papierosów. Lecz przyznaję, że jestem usatysfakcjonowany z tego, co osiągnąłem w parapsychologii. Wiem, że zabrzmi to nieskromnie, ale osiągnąłem wiele jako jasnowidz. To dla mnie bardzo ważne.
– Mówi pan o swoich osiągnięciach i o tym, co dzięki nim udało się panu zrozumieć. Czy jednak zdarzyło się panu podejmować decyzje, których teraz pan żałuje?
– Wielu z nas sądzi, że kieruje swoim życiem. Oczywiście w tym momencie – tak, natomiast jeśli chodzi o kwestie najważniejsze – nie. Życie jest przeznaczeniem, nasz los jest już w całości zapisany, decydujemy o nim tylko w drobnych sprawach. Natomiast w tych najważniejszych – czy w tym kierunku, czy w innym – kieruje nami los. Nie żałuję niczego, co wydarzyło się w moim życiu, ponieważ każda sytuacja była dla mnie doświadczeniem.
– A co najgorszego może zrobić jasnowidz?
– Nie wiem. Ale pozwolę sobie zmienić to pytanie: a co najgorszego może zrobić lekarz? Popełnić pomyłkę podczas operacji, która zakończy się śmiercią pacjenta. Gdyby w ten sposób podchodził do swej pracy, nigdy by nie operował, bo lepiej nie narażać się na błąd.
Podobnie policjant – jeżeli źle przeprowadzi interwencję, także może to się skończyć tragicznie. Możemy wymienić wiele zawodów, z którymi łączy się takie ryzyko. To samo dotyczy jasnowidza.
Nie mogę powiedzieć, że najgorszą rzeczą, jaką może zrobić jasnowidz, jest błędne opisanie wizji, ponieważ to się zdarza. Jeżeli podchodzi się do tych właściwości poważnie i moralnie, to w tę moralność wliczony jest także błąd. Nie widzę w tym nic złego.
– Telefony, listy, maile, wizyty w mieszkaniu – ludzie komunikują się z panem w każdy możliwy sposób i przedstawiają najróżniejsze historie. Które ze spraw są najtrudniejsze? Samobójstwa, morderstwa, zaginięcia?
– Nie podchodzę do tego w ten sposób, nie rozróżniam spraw. Mogę natomiast powiedzieć, że w przypadku zaginięć bardzo trudne są historie, które działy się w dużych miastach. Dlaczego? Wizja jest informacją. A w wielkim mieście panuje chaos. Proszę sobie teraz wyobrazić, że w tym chaosie jasnowidz próbuje kogoś wyczuć, poczuć, wyłapać. Tam jest mnóstwo informacji pochodzących od wielu ludzi. Ja to wszystko wyczuwam.
Dość ciężko pracuje mi się przy sprawach, które dotyczą Warszawy, ponieważ zawsze, gdy jadę do stolicy, odczuwam lęk i mam zły nastrój. Wiele razy zastanawiałem się, gdzie leży przyczyna, tym bardziej że bywam tam bardzo często. W Warszawie istniało getto, podczas Powstania Warszawskiego toczyły się krwawe walki – odnoszę wrażenie, że te miejsca są naznaczone cierpieniem, strachem i krwią ludzi, którzy zostali tam pomordowani.
– Zajmuje się pan jasnowidzeniem od wielu lat, zapłacił pan za to utratą zdrowia, zszarpanymi nerwami. Czy wyznaczył pan sobie termin, kiedy skończy pan z jasnowidzeniem? Kiedy powie sobie: „Dość”?
– Nie. Dlaczego miałbym to zrobić? Ostatnio słyszałem, że zespół Perfect zamierza zawiesić działalność. A ja tymczasem uważam, że powinni koncertować, dopóki starczy im tchu. Podobnie jest z jasnowidzeniem. Człowiek powinien robić cały czas to, co lubi, nie należy odstawiać się na boczny tor. Tylko życie powinno kierować człowieka na boczny tor, gdy na przykład szwankuje zdrowie.
Czuję się, jakbym cały czas był na froncie – ludzie mogą mi mówić, że to bzdury, ale ja uważam inaczej. Człowiek cały czas powinien walczyć dla jakiejś idei.
– Swoich klientów przyjmuje pan w domu, który jest jednocześnie pańskim biurem. Jak wyglądają spotkania z rodzinami osób zaginionych? Jak reagują ludzie?
– Bardzo różnie. Czasem widać, że cały czas żyją nadzieją, inni – to również widać po twarzach i gestach – że ta nadzieja gaśnie. Zdarza się jednak, że rodziny przychodzą do mnie już po dwóch, trzech dniach od zaginięcia i dzięki temu poszukiwania trwają krócej. Przypominam sobie historię starszego mężczyzny, który mieszkał w jednym z miast nad morzem. Ostatecznie udało się go znaleźć żywego gdzieś na wsi. Wtedy naszła mnie refleksja: jasnowidzenie może, ale nie musi pomóc.
Jak wspomniałem, reakcje bywają bardzo różne. Pamiętam, gdy bliska osoba zaginionego zaczęła spazmatycznie płakać. Bardzo się tego przestraszyłem i zacząłem nawet krzyczeć, żeby tak nie histeryzowała. Powiedziałem jej, że nie jestem pewny tego, co przepowiadam, ale nie wolno tak się zachowywać.
Przypominam sobie również sytuację, gdy do mojego mieszkania zapukała pewna pani w towarzystwie dwóch kobiet. Zapytała o los swojej córki. Wykonałem wizję i – niestety – miałem dla niej bardzo smutne informacje. Ta pani to przyjęła, podziękowała i wyszła z mojego mieszkania. Po jakimś kwadransie zobaczyłem przez okno, jak koło bloku zatrzymuje się karetka na sygnale. I zobaczyłem tę kobietę na noszach, pochylali się nad nią lekarze. Dopiero później dowiedziałem się, że zemdlała.
Dla mnie to było straszne doświadczenie, bo zdaję sobie sprawę, że w pewnym stopniu przyczyniłem się do jej złego samopoczucia. Reakcje ludzi bywają bardzo różne, skrajne. Najczęściej jednak spokojnie przyjmują informacje ode mnie, czasem ktoś je skomentuje, czasem nie.
– Niekiedy zdarzają się panu porażki. Jak je pan odbiera?
– Nie przypominam sobie największej porażki, choć muszę uczciwie przyznać, że było ich wiele w moim życiu. Podchodzę do tego jednak nieco inaczej. W jasnowidzeniu zawsze popełnia się błędy w niektórych momentach i to jest naturalne, odbieram to jako coś bardzo normalnego.
Na początku 2019 roku w swojej audycji na YouTubie mówiłem o ryzyku wybuchu bardzo groźnego konfliktu na Bliskim Wschodzie. Przypuszczałem, że może chodzić o Turcję, która wkroczy na terytorium innego państwa. Czy moja wizja się sprawdziła? Wszystko jest kwestią interpretacji.
Chodzi o sprawę z 1994 roku. Dzięki wskazaniu jasnowidza z Człuchowa udało się zatrzymać mordercę trójki polskich biznesmenów. Został skazany na karę śmierci. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki