Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Historia boksera, który położył kres erze braci Kliczko
Jego pierwszy rywal wytrzymał w ringu zaledwie kilka sekund. Kombinacja prostego i prawego krzyżowego załatwiła sprawę. Choć profesjonalne treningi rozpoczął ledwie sześć miesięcy wcześniej, widać było, że ten 19-latek jest wyjątkowy.
Anthony Joshua w kilka lat błyskawicznie przebył drogę na sam szczyt. Od pierwszego treningu w pożyczonych za 25 funtów butach do walki na wypełnionym po brzegi stadionie Wembley. Od pojedynku z nieznanym wówczas Tysonem Furym o roleksa, po detronizację Władimira Kliczki, który zapewniła mu miejsce wśród bokserskich sław.
Poznaj niezwykłą historię AJ-a, opowiedzianą przez dziennikarza towarzyszącego mu od początku kariery. Dowiedz się, na kim się wzoruje, dlaczego w 2011 roku chciał skończyć z boksem i dlaczego po zdobyciu złotego medalu olimpijskiego czekał z decyzją o przejściu na zawodowstwo.
Zakulisowa, wielowątkowa, intrygująca. Ta książka jest jak kolejna walka Joshuy – po prostu nie możesz jej przegapić!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 391
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Londyn, 2016 rok
Światła rozgrzane do czerwoności. 20 tysięcy widzów zgromadzonych w hali nerwowo wierci się na swoich miejscach. Panuje absolutna cisza. Nie ma nic bardziej ogłuszającego niż tłum czekający w milczeniu. Nagle rozlega się gong. Raz, drugi, ostatnie pożegnanie. Pamięć o Muhammadzie Alim zostaje uczczona na całym świecie, również w Anglii. Tutaj, w Londynie, pod dachem areny O2 nad brzegami Tamizy, odbywa się pierwsza walka o tytuł mistrza świata w wadze ciężkiej od dnia śmierci jednego z najwspanialszych pięściarzy w dziejach. Wreszcie gong rozbrzmiewa po raz dziesiąty i ostatni, a wtedy z gardeł tłumu wydobywa się krzyk na cześć zmarłego mistrza.
Wszyscy pięściarze wagi ciężkiej boksują w cieniu swoich wielkich poprzedników. Drugiego Alego już nie będzie, to po prostu niemożliwe. Będą za to nowi mistrzowie.
Fani tupią, klaszczą, zdzierają gardła. Widownia ma wobec swoich idoli konkretne oczekiwania. Mają walczyć, mają cierpieć, mają krwawić. Mają bić tak, żeby bolało.
Zaraz wyjdzie do nich Anthony Joshua. Na ringu czeka już na niego pretendent, uprzejmy Amerykanin Dominic Breazeale. Joshua wyjdzie na specjalne podniesienie, coś w rodzaju sceny. Znajdujący się w tle duży ekran rozbłyśnie jego imieniem i nazwiskiem. Będzie z lekkością truchtał tu i tam, uniesioną rękawicą pozdrawiając kolejne grupy kibiców. Za późno na skrupuły, za późno na rozmyślania: rozpoczął się show. Błyskają światła reflektorów, omiatają całą halę, wyraźnie słychać odtwarzany z głośników ryk lwa, specjalnie na życzenie Joshuy. Znaleźliśmy się, jak by nie było, w „Jaskini Lwa”. Jak gdyby mało było jeszcze ekstrawagancji, po obu stronach pięściarza – nie do końca wiadomo dlaczego – wybuchają fajerwerki.
Wychodzi więc na ring, cały czas pozostając sobą. Uśmiecha się na prawo i lewo. Nie widzi otaczających go tłumów, wokół niego jest zbyt ciemno. Nie widzi starych twarzy marszczących się w pierwszym rzędzie krzesełek. Starzy kumple z drużyny, starzy przyjaciele, a nawet starzy wrogowie usiedli jak najbliżej ringu. Za nimi siedzą tysiące nowych fanów, raz za razem wykrzykujących jego nazwisko. On jednak tego wszystkiego nie widzi, nie słyszy donośnego ryku wydobywającego się z ludzkich gardeł.
Idzie w otoczeniu ochroniarzy o kamiennych twarzach, przedzierając się szpalerem utworzonym przez fanów. Przed sobą, powyżej, widzi jasno oświetlony ring. Tam czeka już na niego walka. Czeka pierwszy pretendent do jego tytułu. Wyraz twarzy Joshuy staje się jeszcze bardziej nieprzejednany. Wchodzi na górę, stawia nogi na deskach, prześlizguje się pod linami.
Rozpięty na jego ramionach szlafrok łapie światło reflektorów i zaczyna lśnić czystą bielą. Właśnie tak powinien wyglądać waleczny pięściarz. Joshua ustawia się w swoim narożniku, za jego plecami cała ekipa gorączkowo się uwija. Bokser spokojnie krzyżuje ręce na piersiach, niemal ostentacyjnie czekając na to, co nieuniknione. Breazeale natomiast poświęca ten czas na wyprowadzanie markowanych ciosów. Pretendent, który przed rozpoczęciem kariery bokserskiej grał w futbol amerykański, czuje się zdecydowanie pewniej, niż powinien. Nie robi wrażenia urodzonego pięściarza. Wyprowadza te swoje markowane ciosy tak, jak gdyby nie celował w nic konkretnego.
Prowadzący galę wypowiada świetnie znane wszystkim słowa: „Let’s get ready to rumble”, które dudnią po całej hali.
Między linami pojawia się twarz Joshuy, który wpatruje się w trybuny. Czy widzi siedzących tam ludzi? A może raczej widzi tylko ciemność? Czy jest w tym ringu sam? Tylko on i jego walka.
***
W pojedynku pięściarzy kryje się coś ciekawego. To bez wątpienia doświadczenie, z którym bokserzy muszą się uporać sami. Nie mają do kogo się zwrócić, nie mają gdzie się schować, nikt im nie pomoże. Uczucia i doznania pięściarza podczas walki może zrozumieć tylko rywal z przeciwnego narożnika. To pięściarz musi się zmobilizować do tego, aby boksować dalej pomimo bólu. Poza ringiem, na siłowni czy w klubie bokserskim, korzysta ze wsparcia zespołu – sparingpartnerów, trenerów, innych ludzi. Pomoc ta jest jednak z definicji ograniczona. To Joshua musi wyprowadzać ciosy, to Joshua musi je przyjmować, to Joshua musi robić wszystkie te dodatkowe kółka na stadionowej bieżni. Gdy wreszcie wejdzie do ringu, nie będzie walczył wyłącznie ze swym przeciwnikiem. Stanie wobec lustrzanego odbicia samego siebie oraz całej pracy i cierpienia, jakie włożył w przygotowania do tego konkretnego pojedynku. Jeżeli uda mu się odsunąć na bok zwątpienie i lęk, jeśli uda mu się narzucić rywalowi własny styl boksowania, wtedy wygra.
Obóz przygotowawczy zbiera jednak swoje żniwo. Joshua to postawny facet. Gdy wchodzi do jakiegoś pomieszczenia, zdecydowanie góruje nad innymi. Postawność ma swoje wady, a jedną z nich jest fakt, że wszyscy cię widzą. 198 centymetrów wzrostu to naprawdę sporo, nie tak łatwo jest mu spuścić łomot. Tym razem jednak wygląda na zmęczonego. Do pierwszej obrony tytułu, zaplanowanej na 25 czerwca 2016 roku, pozostaje mu już tylko tydzień. Joshua ewidentnie odczuwa trudy przygotowań. Pięściarze niechętnie zdradzają się ze swą słabością, Joshua jednak raz po raz wspomina, jak bardzo jest zmęczony. A przecież to jeszcze nie koniec treningów, czekają go kolejne ćwiczenia, kolejne sparingi. Odpocznie dopiero na dwa dni przed walką.
Na osiem dni przed pojedynkiem w obronie tytułu mistrza świata w Sheffield odbył się lunch dla mediów. Jako przedstawiciel czasopisma „Boxing News”, w którym pracuję od siedmiu lat, oczywiście również brałem w nim udział. Anthony wszedł żwawym krokiem do sali, zwracając uwagę wszystkich zebranych. Nie chodzi nawet o to, że był od wszystkich znacznie wyższy i szerszy w barach. Anthony jest dziś znanym sportowcem, wielką gwiazdą. Otacza go zwiększająca dystans aura rozpoznawalności i sławy, dzięki której inkasuje się za jedną walkę 15 milionów, a nawet niespełna 20 milionów funtów. Jego autorytet nie wynika jednak wyłącznie z zarobków – siły fizycznej też mu nie brakuje, o czym najlepiej świadczy fakt, że żaden z jego dotychczasowych rywali na zawodowym ringu nie dotrwał do ostatniego gongu.
Zajął wolne miejsce tuż obok mnie i od razu zabrał się do jedzenia. Wymamrotałem zwyczajowe uprzejmości i zagadnąłem, czy planuje jakąś przerwę, jakieś wakacje po walce.
– John, nie jestem w nastroju do żartów – powiedział ponurym tonem. – Lunch dla mediów jeszcze się nie zaczął.
Uciszony w ten sposób, zająłem się swoim talerzem, by zaraz potem zauważyć, jak Joshua śmieje się w charakterystyczny dla siebie, tubalny sposób. Przynajmniej mentalnie był zrelaksowany. Uśmiechał się i widać było, że z entuzjazmem podchodzi do czekającego go zadania. Rozmawiając o hali, o atmosferze towarzyszącej jego wyjściom na ring, markował dla nas uderzenia. Trudno jest w pełni poczuć tę atmosferę, gdy nie można jej osobiście doświadczyć.
– I jak? Dobrze mi to wychodzi? – dopytywał.
– To najlepsza część całego show – odparłem, nie wykazując się zbyt dużą wrażliwością.
Powinienem powiedzieć to, co piszę teraz – że wrzasku kibiców dopingujących swego idola do walki w wadze ciężkiej nie da się porównać z niczym innym.
Zanim zaczęła się formalna część dla dziennikarzy, rozmowy prowadzone przy stole schodziły na różne tematy. Joshua, ciągle jeszcze beztroski, powiedział: „Nie jestem już tym amatorem, z którym rozmawialiście kiedyś”. W tej kwestii miał absolutną rację.
Jest znany, rozpoznawany. Gdy pojawia się gdzieś ze swoją ekipą, zawsze trochę to trwa. Trzeba uścisnąć dłonie, z niektórymi się przywitać, pozdrowić fanów. W tym konkretnym dniu ekipa pięściarza trafiła w hotelu na wesele. Samo ich pojawienie się zakłóciło przebieg uroczystości. Panna młoda podbiegła, aby poprosić o wspólne zdjęcie, a tuż za nią podreptały druhny i zaproszeni starsi goście. Joshua jest osobą publiczną, co wiąże się z określonymi obowiązkami, które on jednak spełnia z uśmiechem na twarzy.
Sam zresztą zadecydował, że będzie często i chętnie spotykał się z fanami, co ostatecznie okazało się słuszną decyzją. Tydzień później setki osób napierały na wejście do Covent Garden Market w Londynie, aby móc zobaczyć jego oficjalne ważenie, zorganizowane w ciepłe letnie popołudnie na świeżym powietrzu. Nie miał co prawda górnego limitu wagi, w którym musiałby się zmieścić, ale to jeden z pięściarskich rytuałów, dzięki któremu ludzie mogą zobaczyć i ocenić obu bokserów na dzień przed walką. Joshua stanął wtedy twarzą w twarz z Breazeale’em, ostatni raz przed wyjściem na ring spoglądając mu prosto w oczy. Zwykle Joshua wpatrywał się w rywali bez słowa, próbując ich niejako zastraszyć swoją obojętnością. Tym razem jednak łagodnie przemówił do Amerykanina, po czym odwrócił się do fanów i pozdrowił ich ręką.
„Tyle mówi się o różnych procesach, o nauce tych procesów poprzez zdobywanie doświadczenia. Kiedy już to opanuję, będę w stanie pokonać rywala jego własną bronią”, stwierdził Anthony. Chciał przejąć kontrolę nad rywalem. Chciał go sprowokować. Breazeale się jednak temu nie poddał i tylko wgapiał się w Joshuę, ciężko oddychając. Kiedy zostali rozdzieleni, Joshua chwycił swój pas mistrzowski i uniósł go wysoko, pokazując go tłumowi, jak gdyby składał go ludziom w ofierze.
„W moich oczach zobaczył, że jestem gotowy – podkreślał Amerykanin lekko wysokim tonem głosu, charakterystycznym dla sportowca akademickiego, którym w zasadzie był. – Trochę mrugał, ja zdecydowanie lepiej wytrzymałem jego spojrzenie”.
Tyle że Joshua widział przebieg walki. „Nawet gdy teraz na niego patrzę, planuję, jakim ciosem go znokautuję – powiedział. – I już wiem, jestem pewien na sto procent, że to będzie lewy sierpowy z unikiem. Tak już mam. Gdy spoglądamy sobie prosto w oczy, wyobrażam sobie, że wymieniamy ciosy. Zastanawiam się, czego powinienem się po nim spodziewać. To wielki facet, będzie kąsał mnie prostymi, więc ja muszę aktywnie pracować głową i kontratakować”.
Joshua zszedł ze sceny, a potem spróbował wyjść bocznymi drzwiami, ale ludzie dosłownie się na niego rzucili. Tłoczyli się wokół, wymachując telefonami, usiłując zrobić zdjęcie, skleić żółwika, choć na chwilę zbliżyć się do mistrza. Otoczyli go ochroniarze i zaczęli pomagać mu w mozolnym przeciskaniu się przez tłum. Wyobrażałbym sobie, że przeprowadzą go sprawnie jak kandydata podczas politycznego wiecu wyborczego, ale nie tak to wyglądało. Pod pewnymi względami Joshua kandydował na urząd – urząd mistrza świata w wadze ciężkiej. Jeden z pasów już miał, ale do zdobycia pozostały jeszcze trzy inne istotne trofea. Na razie jednak musiał walczyć dla ludzi, starać się zrobić na nich wystarczająco duże wrażenie, aby nie mieli wątpliwości, że jest prawdziwym mistrzem. To nic innego jak konkurs popularności i jeśli to oficjalne ważenie było jedną z jego odsłon, to Joshua wygrywał.
Mistrz lubił spotykać się z fanami, pozować do zdjęć, wymieniać uściski dłoni i przybijać piątki. Gdyby tym razem też się na to zdecydował, kto wie, jakie wynikłyby z tego zamieszki i ile osób zostałoby stratowanych. „Istne szaleństwo. Już dawno nie widziałem, żeby jakiś sportowiec budził takie emocje”, stwierdził Freddie Cunningham, agent reprezentujący pięściarza w sprawach komercyjnych. Jeśli chodzi o poziom uwielbienia, Joshua zaczynał dorównywać legendom rocka. Zdarzało się, że fani biegli za jego samochodem. „Niektóre dzieciaki dawały radę przez cztery skrzyżowania, jakieś dwa i pół kilometra, byli w stanie zdążyć na każdą zmianę świateł. Nie wierzyłem własnym oczom”, ciągnął Freddie.
Następnego wieczora to wsparcie kibiców, na które Joshua cały czas pracował, było niemal namacalne. Fani boksu zwykle pojawiają się stosunkowo późno, nierzadko przychodzą tylko na walkę, w której bierze udział interesujący ich pięściarz. Przed tą galą kolejki ustawiły się jednak bardzo wcześnie, ludzie chcieli doświadczyć atmosfery tego wydarzenia już na pięć godzin przed jego oficjalnym rozpoczęciem. Kiedy Joshua pojawił się wreszcie w ringu, byli już upojeni samym oczekiwaniem na pojedynek.
Ludzie z jego ekipy sięgnęli przez liny, aby zdjąć z niego biały szlafrok. Joshua stanął w całej okazałości, szeroki w barach, z wyrzeźbionymi mięśniami. „Wyrzeźbiony w boju” – to kolejne jego powiedzenie. Breazeale może i był wyższy, ale w tej konkretnej chwili to Joshua wydawał się wyraźnie większy. Brytyjczyk spojrzał w górę i skupił wzrok na przeciwnym narożniku. Nagi powyżej pasa, ruszył w stronę Amerykanina, aby stuknąć się z nim rękawicami. Kolejny z obowiązujących przed walką rytuałów, poprzedzający wymianę prawdziwych ciosów. Joshua tyłem potruchtał do swego narożnika, oczekując tam na pierwszy gong. Przykucnął na piętach, a długie ręce rozłożył na linach. Następnie wykonał głęboki skłon do kolan. Jego 110-kilogramowe ciało zdawało się nie mieć z tym żadnego kłopotu. Na dźwięk gongu zgromadzeni na trybunach ludzie ryknęli, podrywając swojego idola na nogi i posyłając go na środek ringu.
Breazeale zaczął od prostych, którymi starał się trzymać Joshuę na dystans. Amerykanin uderzał jakby z wahaniem, natomiast proste Anthony’ego były celniejsze i szybsze. Wystarczyła kombinacja lewy–prawy, dwa szybkie proste, które spowodowały, że Breazeale się cofnął. Cofnął się zdecydowanie za daleko. Joshua dołożył wtedy lewy sierpowy, ale cios nie doszedł do celu.
Breazeale też spróbował kombinacji dwóch ciosów, ale zostały one łatwo sparowane. Joshua usiłował trafić rywala dwoma prawymi, ale Amerykanin schował się za ciasną gardą. Joshua wyprowadził na tę gardę potężny prawy krzyżowy, po czym poprawił lewym sierpowym, trafiając w brzeg prawej rękawicy Amerykanina. Sierp ma to do siebie, że nadchodzi z boku i choć jest wolniejszy niż prawy czy lewy prosty, to jednak trudniej go sparować. Sierpy idealnie nadają się do rozbijania uparcie trzymanej gardy.
Joshua wyprowadził kombinację czterech mocnych ciosów, bombardując nimi broniącego się Breazeale’a. Przy okazji uchylił się przed prostym, nurkując pod ręką rywala na tyle widowiskowo, aby wzbudzić aplauz swoich fanów.
Druga runda zaczęła się od prostych Joshuy. Celowo wyprowadzał proste w gardę Breazeale’a, aby jednocześnie uderzać go prawymi na korpus. Następnie zastosował kolejny prawy krzyżowy, przygotowując sobie pole do lewego sierpowego. Ten cios Amerykanin odczuł. Dostrzegli to również kibice, bo na trybunach zaczęło robić się coraz głośniej. Joshua posłuchał ich nawoływań, podkręcając tempo ataku. Na rękawice Breazeale’a spadł grad ciosów.
Brytyjczyk trafił czysto kolejnym prostym. Uderzenie było szybkie i jednocześnie bardzo mocne. Nad prawym okiem Amerykanina szybko zaczęła rosnąć czerwona śliwa. Pięściarze boksujący w pozycji ortodoksyjnej mają zwykle słabszą lewą rękę, tymczasem lewa ręka Joshuy pracowała niczym tłok. Anthony uderzał w ten sposób raz za razem, a Breazeale – pięściarz ewidentnie słabszy – nie wiedział, jak ma się przed tym bronić.
Joshua zaczął szybko przesuwać się do przodu. Wyprowadził niespodziewany podbródkowy, cios skierowany od dołu ku górze. Ręka Anthony’ego zmieściła się w niewielkiej luce między łokciami Amerykanina i trafiła go prosto w podbródek. W pierwszej chwili wydawało się, że cios ten nie zrobił na Breazeale’u większego wrażenia, okazało się jednak, że odniósł on zamierzony skutek, tyle że z pewnym opóźnieniem. Po sekundzie Amerykanin stracił kontrolę nad nogami, przestały się go słuchać. Breazeale utrzymał się na nich wyłącznie dzięki wielkiej determinacji, zachwiał się jednak, usiłując odzyskać równowagę. Odsunął się od Brytyjczyka, kryjąc się w neutralnym narożniku. Musiał oprzeć się o słupek, żeby nie upaść. Joshua ruszył za nim niczym cień.
Amerykaninowi z pomocą przyszedł sędzia, który stanął między oboma pięściarzami, co było raczej błędem. Arbiter postanowił jednak uważniej przyjrzeć się Breazeale’owi, aby sprawdzić, czy nie powinien interweniować i ratować go przed Joshuą. W ten sposób podarował amerykańskiemu pięściarzowi kilka jakże ważnych sekund. Amerykanin wreszcie dotarł na środek ringu, a wtedy Joshua bezzwłocznie zaatakował go prawym, po którym wyprowadzał kolejne ciosy. Trochę się przy tym zdekoncentrował, przez co sam przyjął jeden cios. Breazeale doprowadził do klinczu i desperacko trzymał się Joshuy, byle tylko dotrwać do końca drugiej rundy.
Joshua nie zwykł przeciągać swoich walk. Jeżeli widział, że może posłać rywala na deski, raczej go nie oszczędzał. Po co ryzykować, że przeciwnik złapie drugi oddech i zacznie zagrażać odwetem? Ryzyko rośnie z każdą kolejną rundą, zwłaszcza w wadze ciężkiej. Wielcy faceci mają potężne ręce. Im więcej czasu ma teoretycznie słabszy rywal, tym większe są jego nadzieje na to, że uda mu się wyprowadzić jeden nokautujący cios, nawet najbardziej przypadkowy. W tej klasie wagowej stosunkowo nieznany pięściarz pokroju Hasima Rahmana może jednym ciosem powalić wielkiego mistrza, takiego jak Lennox Lewis, co Rahman udowodnił w 2001 roku.
Joshua raczej nie dawał swoim rywalom czasu do namysłu, starał się jak najwcześniej zwęszyć potencjalne zagrożenie z ich strony. Przed swoją pierwszą walką w obronie tytułu mistrzowskiego obiecał jednak coś innego – zapowiedział, że nie będzie atakował za wszelką cenę, ale skupi się na budowaniu fundamentów defensywnych. Zamierzał kontrolować przebieg pojedynku, a dopiero potem rozprawić się z rywalem. W związku z tym atakował Breazeale’a z umiarem. Boksował metodycznie, ale nadal robił świetne wrażenie. Prostymi konsekwentnie celował w prawe oko Breazeale’a, które coraz bardziej puchło i zaczynało się zamykać. Poleciał też jeden prawy krzyżowy. Joshua zacięcie atakował i jednocześnie parował proste Amerykanina.
Breazeale też starał się wyprowadzać ciosy, ale Joshua nieustannie pracował prawą ręką, wydatnie mu to utrudniając. Breazeale się nie dawał, upatrując okazji do kontry, wtedy jednak Joshua wyprowadził prosty na korpus, po którym trafił rywala krzyżowym. Pretendent się nie poddawał i odpowiedział kolejnym prostym. Wtedy Joshua wyprowadził bardzo mocny podbródkowy, po którym kolejnymi ciosami rozłożył Breazeale’a na linach. Zwykle Joshua nie oszczędziłby rywala w tej pozycji i rzuciłby się do zaciętego ataku, tym razem jednak było inaczej – Breazeale z głową opartą na linach poszedł na regularną wymianę ciosów z Brytyjczykiem. Joshua miał oczywiście przewagę, raz za razem trafiając prawymi i lewymi. Przez cały czas kontrolował sytuację i był skupiony na wykonywanym zadaniu. Skrócił dystans i wyprowadził szybką kombinację, przez cały czas uważając na proste Breazeale’a. Amerykanin nie był w stanie robić uników, nie był w stanie uchylać się przed lewą ręką Joshuy.
Joshua atakował konsekwentnie i bez pośpiechu. Wykazał się sporą cierpliwością i spokojnie się odsunął, aby osłabiony i chwiejący się Breazeale mógł się jakoś pozbierać. Następnie zintensyfikował ataki prostymi, aby z większą łatwością ominąć gardę rywala prawym sierpowym, potem wrócił do prostych i ostatecznie wykończył całą akcję podbródkowym. Mimo to Joshua był w stanie wystarczająco szybko cofnąć prawą rękę, aby sparować nadchodzący lewy sierpowy. Breazeale znalazł w sobie nowe pokłady zaciętości, najpierw wyprowadzając podbródkowy słabszą ręką, a potem dodając mocny lewy. W ten sposób dotrwał do czwartej rundy, co jak dotąd udało się na zawodowym ringu tylko jednemu rywalowi Joshuy. Niewykluczone, że ten sukces dodał mu sił, bo gdy rozległ się gong, Amerykanin stał twardo na nogach i szeptał jakieś niemiłe słowa pod adresem Joshuy. Jego twarz była wykrzywiona z bólu i wysiłku.
Breazeale może i opierał się gradowi ciosów, ale absolutnie nie wygrywał tego pojedynku. Prawdę powiedziawszy, Joshua spuszczał mu regularny łomot. Kwestią otwartą pozostawało, na jak długo Anglikowi wystarczy wytrwałości.
Joshua ewidentnie przeważał, jednak jego obrona nie była idealnie szczelna. Jego szeroki umięśniony tors stanowi świetny cel dla rywala. Breazeale uparcie wyprowadzał ciosy w okolice przepony, a przez chwilę wydawało się nawet, że Joshua je odczuł, jednak zaraz potem Amerykanin nadział się na lewy sierpowy. Anthony nie próżnował, wyprowadził prawy krzyżowy. Raz za razem trafiał też prostymi. Jak na tak dużego faceta potrafił błyskawicznie przechodzić między ciosami. Robił unik przed lewym sierpowym, a następnie w mgnieniu oka zmieniał pozycję, aby samemu zaatakować lewą ręką.
Na początku szóstej rundy można było odnieść wrażenie, że Amerykanin przyrósł do swojego stołka. Podnosił się powoli i powoli wychodził z narożnika, ewidentnie doskwierał mu ból. Od razu nadział się na podwójny prosty. Anthony wyprowadził te ciosy z całym okrucieństwem, niemal lubował się w tym, jak bardzo rywal je odczuł. Breazeale nie był w stanie skutecznie się bronić, więc Joshua, co jakiś czas oblizując wargi, zdrowo atakował prostymi w każdą nadarzającą się lukę. W ten sposób przygotowywał się do ciosów drugą ręką na korpus albo do szybkich ciosów podwójnych. „Trzeba walić prostymi, ile wlezie – stwierdził kiedyś, wymachując przy tym prawą pięścią – bo to zasłona dymna dla moich prawdziwych możliwości”. Breazeale próbował się odgryzać, wyprowadzając lewe sierpowe, ale nic mu z tego nie wychodziło. Joshua zaczął coraz skuteczniej rozbijać jego gardę, trafiając lewym sierpowym, aby zrobić sobie miejsce na prawy krzyżowy. Breazeale był coraz bardziej zmęczony i coraz trudniej było mu stawiać opór. Rozległ się gong kończący rundę, a wówczas Amerykanin znów postał chwilę w miejscu i buńczucznie spojrzał na rywala. Jego posiniaczona twarz była wykrzywiona w nienaturalnym grymasie. Joshua po prostu klepnął go w plecy i skierował do narożnika.
Ten przejaw litości nie mógł jednak trwać wiecznie. W siódmej rundzie Joshua nagle podkręcił tempo. Wyprowadził kombinację prosty–krzyżowy, po której poprawił lewym prostym. Cios doszedł do celu i okazał się na tyle mocny, że Amerykaninowi odskoczyła głowa. Ewidentnie otumaniony Breazeale znów znalazł się na linach, jednak tym razem nie był się już w stanie bronić. Joshua był szybki. Doskoczył do Amerykanina i spuścił na niego lawinę gwałtownych ciosów, powodując, że ten ciężko osunął się na deski.
Teraz rywalem Breazeale’a był liczący go sędzia. Raz… dwa… Breazeale nadal leżał na twarzy i prawie się nie ruszał. Trzy… cztery… W Amerykaninie odezwał się głęboko zakorzeniony upór. Poruszył się. Pięć… sześć… Uniósł się z desek, stanął na kolanach, a następnie na nogach, jeszcze zanim sędzia doliczył do ośmiu.
Joshua napierał dalej, podtrzymując dotychczasowe tempo. Wyprowadził potężny prawy, po którym obiema rękami ponownie rzucił Amerykanina na kolana, tym razem już na dobre. Najpierw można było obserwować białą smugę tworzoną przez młócące rękawice Joshuy, a następnie Breazeale znalazł się na deskach. Joshua jak gdyby nigdy nic oddalił się truchtem, trochę jak rewolwerowiec przechodzący przez saloon.
Walka dobiegła końca w 61. sekundzie siódmej rundy. Joshua uniósł rękę w geście zwycięstwa, jeszcze zanim sędzia skończył odliczać pretendenta. Tak samo nagle, jak zmienił się styl jego ataku – gdy Joshua spuścił na rywala grad wściekłych ciosów – zmieniła się też atmosfera na trybunach. Joshua dał kibicom tak oczekiwany nokaut. Zebrani w hali ludzie krzyczeli rozentuzjazmowani, a Breazeale przestał być ich wrogiem. Był już tylko zwykłym człowiekiem, który usiłuje podnieść się z desek. Człowiekiem, który dotarł do granic własnej ambicji. Amerykanin poprzez boks de facto łączył się z ojcem, którego nie miał okazji poznać. Ojciec był w jego życiu nieobecny, raz za razem trafiał za kratki. Dopiero po rozpoczęciu przygody z pięściarstwem młody Breazeale dowiedział się, że jego ojciec też boksował. Tego wieczoru pretendent do tytułu mistrzowskiego został pięścią powalony na deski. W takich chwilach trzeba pamiętać, że na trybunach znajdowała się jego żona z dzieckiem. Pozostawało mieć nadzieję, że za całe to cierpienie Amerykanin dostanie sowite wynagrodzenie. Pozostawało mieć nadzieję, że szkody po tej walce nie okażą się trwałe.
Zmieniły się również nastroje panujące w ringu. Teraz Joshua mógł podejść do przeciwnego narożnika z wyrazem radości na twarzy. Stuknął się rękawicami z trenerami Amerykanina, wymienili się też uśmiechami. Ekipę pretendenta ogarnęło poczucie ulgi. Jej członkowie mieli świadomość, że ich podopieczny właśnie próbował swoich sił z kimś wyjątkowym. Joshua ponownie odebrał pas mistrzowski, po czym rozciągnął go w rękach i uniósł wysoko nad głowę, prezentując go dumnie przed własną publicznością i szeroko się przy tym uśmiechając.
Strząsnął z siebie niezbędne w pojedynku, skupione okrucieństwo. Gdy po wygranej walce rozsiadł się wygodnie w szatni z nogami w górze, zalało go poczucie satysfakcji. Zwykle po nokaucie przystępował do treningu z łapkami, aby dokończyć wszystkie zaplanowane rundy, które się nie odbyły. Tym razem oszczędził sobie tego wysiłku. Może i kontrolował przebieg pojedynku, ale w tygodniach poprzedzających tę walkę na obozie przygotowawczym zadbał o to, aby nie było najmniejszych wątpliwości, kto zostanie jej zwycięzcą. Treningi były bardzo ciężkie, cięższe niż kiedykolwiek wcześniej, więc teraz sprawa była zakończona. Miał obok siebie swój pas, a to oznaczało, że teraz czeka go już tylko odpoczynek.
Oto jest lato. Oto jest mistrz.
Londyn, 2008 rok
Wielkie przygody rzadko mają swój początek w sklepach Argos.
Anthony Joshua wyprowadził się z Watford w wieku 18 lat. Jego matka Yeta przeniosła się do Londynu, a jej mierzący niemal dwa metry syn podążył za nią. Joshua nie zamierzał na zawsze odcinać się od dotychczasowego życia i przyjaciół. Chciał kiedyś do nich wrócić i pokazać im, że coś osiągnął. Właśnie dlatego trafił do Argos. W swej wielkiej dłoni trzymał długopis, którym podpisywał czek. Płacił za ławeczkę do wyciskania, trochę ciężarów i parę innych gadżetów treningowych.
Jego matka miała mu stale towarzyszyć na jego życiowej drodze. Nawet jeśli wcześniej zachowywał wobec niej większy dystans, to im bardziej dojrzewał, tym była mu bliższa. W Golders Green nie znalazł nowych kumpli, z którymi mógłby spędzać czas, miał tam za to rodzinę. Do domu jego mamy przychodził jego kuzyn Benga Ileyemi. Razem ćwiczyli z nowo nabytymi ciężarami.
– Wiesz co? Ostatnio trenuję na poważnie – powiedział Ben. – Zaraz idę do klubu bokserskiego.
– Tak, serio? – odparł głębokim głosem Anthony.
W Watford, jak każdy normalny nastolatek, po szkole grał z kolegami w piłkę. Teraz był nowy w okolicy i nie miał tam za wiele do roboty, więc poszedł z kuzynem do Finchley Amateur Boxing Club, aby popatrzeć na Bena i ten jego poważny trening. Boks przelotnie pojawił się w jego życiu już jakieś cztery lata wcześniej. Gdy Anthony miał 14 lat, jego kumple chodzili do klubu pięściarskiego Ricky’ego Englisha w Watford. Młody Anthony chodził z nimi, ale bardziej dla podtrzymania ogólnej kondycji fizycznej niż w jakimś konkretnym celu. Udało mu się dotrzeć na trening całe trzy razy, potem poświęcał wolny czas już tylko na piłkę. Postanowił zarzucić boks, rozczarowany nie tyle stopniem trudności tej dyscypliny, co raczej zdecydowanie zbyt wysokim kosztem tej przyjemności, który wynosił sześć funtów za trening. Nigdy więcej tam nie wrócił.
Cztery lata później, w 2008 roku, znów trzykrotnie pojawił się w klubie pięściarskim, choć tym razem wyłącznie w charakterze gapia. Widział, że to faktycznie poważne przedsięwzięcie. Trenerzy z Finchley nie marnowali czasu na „zdechlaków”. Albo ktoś chciał trenować na poważnie, albo był odsyłany z kwitkiem. A Anthony’emu się nudziło.
Ben pożyczył Anthony’emu 25 funtów na pierwsze buty bokserskie. Chłopak wyciągnął z szafy jakąś koszulkę do ćwiczeń, spodenki też pożyczył od Bena i tak oto pojawił się w klubie, gdzie na wstępie nauczono go owijania dłoni.
Owijanie dłoni to jeden z pięściarskich rytuałów. Pięściarz i ktoś z jego ekipy spędzają tę chwilę w skupieniu w szatni. Trener ciasno owija bandażem dłonie zawodnika, najważniejsze narzędzie w jego rzemiośle. Dzięki temu pięściarz czuje się mocny. Dla Joshuy tamto pierwsze owijanie dłoni było niczym inicjacja, wprowadzenie do nowej rodziny.
Anthony miał dotąd bardzo niewielki kontakt z tą dyscypliną sportu, nie oglądał jej nawet w telewizji. Gdyby lubił spojrzeć na transmisję z walki, być może włączyłby relację z trwających wówczas igrzysk olimpijskich w Pekinie. W ten sposób zyskałby wgląd we własną przyszłość.
Tyle że w 2008 roku Anthony Joshua nie miał żadnych wielkich aspiracji. Nie myślał o amatorskim pięściarstwie na szczeblu międzynarodowym. Dopiero poznawał podstawy wyprowadzania prostych. W Finchley ABC pracowali doświadczeni trenerzy, dokładnie tacy, jakich należało się spodziewać w klubie pięściarskim. Pierwszym z nich był John Oliver, członek rodziny tworzącej bokserską dynastię utożsamianą z tym klubem, człowiek wiecznie gotowy uśmiechnąć się zza swoich grubych okularów w kwadratowych oprawkach. Drugim trenerem był Sean Murphy, facet o płaskim nosie i pooranej bliznami twarzy, noszącej ślady ciężkiej zawodowej kariery. Gdy Joshua po raz pierwszy pojawił się w klubie, John Oliver wrócił do domu z uśmiechem na twarzy. Spodobało mu się to, co zobaczył. Wiedział, że nastolatek, który właśnie przekroczył próg jego klubu, może zostać kiedyś wyjątkowym pięściarzem.
Ale Anthony musiał się oczywiście wiele nauczyć. Zaczynał od ustawienia nóg, na drewnianej podłodze klubu Finchley dowiadywał się, że stopy powinien mieć rozstawione na szerokość ramion, lewą nogę z przodu, ciało ustawione bokiem. Unoszenie pięści, wyprowadzanie prostych, ciosy z rotacją, chowanie podbródka. Dbanie o to, aby przy cofaniu ręki po prostym cały czas trzymać rękawice wysoko i chronić podbródek.
Nieważne, czy do klubu ściągnął Joshuę los, łut szczęścia czy zwykły przypadek – ważne, że chłopak świadomie postanowił tam pozostać. Szanował poważne podejście trenerów oraz determinację klubowych kolegów. Gdy nie miał ochoty na wysiłek, zaraz dzwonił do niego kuzyn Ben i nalegał, aby razem szli pobiegać. Wreszcie znalazł coś dla siebie.
To jednak bynajmniej nie oznacza, że było łatwo. Trenerzy zorganizowali mu sparing w klubie. Zebrał solidne cięgi. „Muszę się zmienić, muszę się z tym uporać”, pomyślał sobie.
„Nie jest łatwo podchodzić do sprawy porządnie – stwierdził pewnego razu – a wtedy treningi w klubie są jeszcze trudniejsze. Pamiętam, że początkowo zajadałem się czekoladą i ogólnie żywiłem się w McDonaldzie. Mój styl życia trudno było nazwać sportowym. Mimo to trenowałem jak mistrz olimpijski. Pamiętam, jak przyznałem sam przed sobą: »Robi się cholernie trudno«”.
W pewnym momencie zrozumiał, że musi dokonać wyboru. Albo podejdzie do sprawy poważnie, albo zrezygnuje. „Powiedziałem sobie wtedy: »Albo się ogarnę i zacznę zdrowo jeść, albo dalej będę pochłaniał czekoladę i hamburgery z frytkami«. Musiałem dokonać wyboru: czy chcę ułatwić sobie życie w klubie dzięki zdrowemu odżywianiu i oglądaniu materiałów wideo poświęconych boksowi?”
„Dla mnie to był punkt zwrotny. Podjąłem decyzję. Postanowiłem, że skupię się na treningach, będę lepszy i będę się porządnie prowadził”.
Po sześciu miesiącach został wystawiony do pierwszej walki z rywalem. W klubie zdania były podzielone, czy chłopak jest na to gotowy, a to głównie przez wzgląd na jego wcześniejsze wewnętrzne rozterki. Trenerzy amatorów dbają o swoich podopiecznych i uważnie dobierają im przeciwników. Nie chcą, żeby ich zawodnikom ktoś zrobił fizyczną krzywdę albo żeby stracili pewność siebie. Nie ma przecież najmniejszych wątpliwości, że bokserzy wagi superciężkiej potrafią zrobić sobie krzywdę. Szkoleniowcy Joshuy mimo wszystko uznali, że jest gotów stanąć w ringu.
„W boksie tak to już jest, że trenerzy potrafią przewidywać przyszłość. Widzą to, czego ty sam nie widzisz. Mój trener wiedział, że jestem gotowy. Miałem w sobie coś, co go o tym przekonało”, wspomina Anthony.
Finchley organizował pokazowe walki w Boston Arms, pubie w Tufnell Park, którego właściciele nie stronili od przemocy. Znajdująca się na tyłach sala widowiskowa nazywana Boston Dome cieszyła się dość dużą popularnością, zwłaszcza gdy ustawiano w niej ring bokserski. Joshua, jako zawodnik wagi superciężkiej, miał walczyć ostatni. Było to coś, do czego musiał przywyknąć.
„Lew zawsze wykazuje się cierpliwością, zanim rzuci się na ofiarę – śmiał się Joshua. – Ja też jestem cierpliwy, nie spieszy mi się. Spokojnie czekam na swoją kolej do wyjścia na ring. Termin został ustalony, boksuję tego i tego dnia, a o której wypadnie to godzinie, nie robi mi różnicy”.
Dwie walki poprzedzające pojedynek Joshuy okazały się na tyle emocjonujące, że rozbudziły apetyty publiczności. Wreszcie nadeszła kolej Anthony’ego. W pierwszej walce w karierze można naprawdę łatwo o wszystkim zapomnieć, o wszystkim, czego się człowiek nauczył na treningach. Gdy po raz pierwszy doświadcza się niepowtarzalnego stresu towarzyszącego wejściu na ring przed prawdziwym pojedynkiem bokserskim, efekty wszystkich ćwiczeń potrafią po prostu ulecieć z głowy. Anthony pamięta tę walkę jak przez mgłę. Pamięta rywala wychodzącego z narożnika i idącego w jego kierunku. Zdążył wyprowadzić jedynie prosty i prawy krzyżowy, zwykłą podwójną kombinację. Potem pozostało mu już tylko przyglądać się, jak rywal leci na deski. Wokół ringu wybuchła wielka wrzawa, a Anthony przyjął aplauz fanów boksu.
„Całkiem to fajne”, pomyślał sobie.
Chadwell, 2009 rok
Oczywiście nie zawsze było łatwo. Boks szybko staje się koszmarnie trudny. Anthony Joshua wygrał kilka walk przez nokaut, ale w pięściarstwie amatorskim prędzej czy później każdy przegrywa. Dillian Whyte, znany i brutalny kickbokser, który właśnie przestawiał się na boks, nigdy wcześniej nie słyszał nazwiska Anthony Joshua. Dotąd walczył w barwach Chadwell St Mary, małego klubu ze wschodniego Londynu. Walczył od samego początku. „Pochodzę z Jamajki. Z domu wyniosłem silny akcent, więc wiele osób sądziło, że można się ze mnie z tego powodu nabijać. Wtedy zacząłem nokautować takich delikwentów. Wielu osobom się wydawało, że fajnie będzie się ze mnie śmiać, bo nie umiem poprawnie mówić po angielsku – mówił Whyte. – To się zmieniło, gdy tylko zacząłem takich gości nokautować”.
„Musiałem to robić, żeby przeżyć. Musiałem walczyć. Musiałem walczyć nawet w domu, bo miałem tam starszych braci i starszą siostrę, którzy lubili spuszczać mi łomot. Dorastając, musiałem bronić się przed rodzeństwem”.
Whyte dorastał w Brixton i był typowym ulicznikiem, można powiedzieć, że wręcz szukał guza. „W wieku 14 lat pracowałem na bramce w południowym Londynie – wspominał. – Zdążyłem przywyknąć do nieprzewidywalnych albo szalonych reakcji ludzi, którym mówiłem, że nie mogą wejść, bo mają nie takie buty czy jeszcze coś innego. Przywykłem do całego tego gówna, więc dziś naprawdę nie robi to na mnie wrażenia”.
W 2009 roku Whyte miał 21 lat i starał się rozkręcić swoją amatorską karierę bokserską. „Szukaliśmy kogoś do walki, ale nie mogliśmy nikogo znaleźć. Wreszcie ktoś powiedział, że jest jeden koleś w Finchley, ale niebezpieczny. Mówili nam oczywiście, że jak dotąd wszystkich znokautował itp. itd. Stwierdziłem, że mnie to nie obchodzi, że tak czy siak mogę z nim walczyć. Mój trener powiedział, że znajdziemy kogoś innego. Szukaliśmy i szukaliśmy, ale nikogo innego nie było. Wtedy zgodziliśmy się na tę walkę. Wzięliśmy ją”, opowiadał Whyte.
Pojedynek miał się odbyć w klubie robotniczym na terytorium Whyte’a. Ring był niewielki, a wokół niego tłoczyło się kilkaset osób. Pochylali się tuż przy linach, z coraz większym ożywieniem obserwując kolejne pojedynki. „Ludzie lubią oglądać, jak do roboty biorą się bokserzy wagi ciężkiej”, rzucił z uśmiechem Whyte.
Joshua był wyższy, ale do doświadczonego boksera jeszcze mu brakowało. Ramiona i ręce zdecydowanie nie były tak umięśnione jak dziś. Whyte prezentował się solidniej, był niższy, bardziej przysadzisty, a przy tym miał siłę buldożera. Do tego atakował z dziką radością. Szybko zaczął uderzać prostymi i pierwszy trafił. Joshua wyprowadził niezdarny prawy krzyżowy, przy okazji zbyt wysoko zadzierając podbródek. W kwestiach technicznych miał jeszcze wiele do nadrobienia, na pierwszy rzut oka widać było, że jest nowicjuszem. Joshua sam uderzył prostym, a potem wyprowadził kolejny prawy krzyżowy na korpus. Whyte już w pierwszej rundzie psioczył pod nosem na Joshuę. Walka coraz mniej przypominała pojedynek bokserski i coraz szybciej zamieniała się w zwykłą bijatykę. Whyte potężnymi ciosami z obu rąk usiłował trafić Joshuę w głowę. Ruszył na niego, a Joshua dał się wciągnąć w wymianę ciosów, przez co naraził się na prawy, a potem lewy sierpowy. Whyte raz jeszcze poprawił prawym, po którym Joshua stracił równowagę i oparł się o liny.
Na początku drugiej rundy Anthony usiłował utemperować atakującego rywala za pomocą podwójnych kombinacji lewy prosty – prawy prosty. Mimo to Whyte nacierał dalej, wściekle okładając go lewym sierpowym. Trafił Joshuę podwójną kombinacją. Anthony mocno odczuł te ciosy i upadł na deski. Poczuł silny ból, ale zaraz potem dała o sobie znać pięściarska duma. Zerwał się na równe nogi. Whyte uznał to za zaproszenie i znów rzucił się na rywala, mocno napierając. Anthony’emu coraz bardziej męczyły się ręce, a do tego Whyte uderzał szybciej. Boksował jednak zbyt nadgorliwie, duża część jego ciosów nie dochodziła.
W przerwie między rundami Joshua łapczywie nabierał powietrza, by odzyskać trochę sił. Mozolnie wstał ze stołka i zebrał się w sobie, na ile tylko mógł. Nadal boksował bez większej dyscypliny i w dość szarpanym stylu, ale dosięgnął Whyte’a lewym sierpowym. Potem czysto trafił go prostym. Następnie przyjął wysoki lewy sierpowy od przeciwnika, ale odpłacił mu celnym prawym krzyżowym. Ten mały sukces zachęcił go do dalszych wysiłków. Zaczął śmielej atakować. Znów trafił prawym, potem skutecznie uchylił się przed prostym. Wraz z końcowym gongiem trafił jeszcze lewym, ale było już za późno, aby zmienić werdykt. Joshua ciężko dyszał, a opuszczone po obu stronach ciała ręce ciążyły mu jakby bardziej niż zwykle. Sędzia uniósł w górę rękę Whyte’a, który zwyciężył jednogłośną decyzją.
Whyte momentalnie zapomniał o całej wrogości. Gdy Anthony człapał w stronę swego narożnika, rywal ruszył w jego kierunku, aby zamienić kilka słów. Objął go w pasie. Zrobił to ruchem tak nagłym, że wyglądało to na atak, tak naprawdę było jednak serdecznym uściskiem. W geście szacunku po trudnej walce Whyte uniósł przeciwnika w powietrze.
Ostatecznie walka nie skończyła się dla Whyte’a happy endem. Triumf spowodował, że zaczęto uważniej przyglądać się jego przeszłości. Okazało się, że jako kickbokser zaszedł wyżej, niż się powszechnie uważało. Walczył zawodowo. Gdyby trenerzy z Finchley o tym wiedzieli, w życiu nie wystawiliby przeciw niemu takiego nowicjusza jak Anthony. Wskutek tego odkrycia Whyte’owi cofnięto bokserską kartę zawodniczą. Został de facto wykluczony z boksu amatorskiego i zmuszony do przejścia na zawodowstwo, bez żadnych osiągnięć amatorskich na koncie. „Ilu bokserów amatorów zajmowało się wcześniej kick boxingiem? Mnóstwo – użalał się nad sobą Whyte. – Dopóki uprawiam boks, czeka mnie trudna, bardzo trudna kariera. Cóż, pozostaje mi być silnym i iść naprzód”.
Joshua natomiast udowodnił coś ważnego. W jego technice nie było nawet krzty precyzji, której spodziewał się po nim Sean Murphy. John Oliver wysyłał boksera na ring tylko wtedy, gdy spodziewał się jego wygranej. Mimo to Joshua wykazał się pewną niezmiernie ważną cechą. Udowodnił, że ma to, co bokserzy nazywają sercem. Podniósł się po ciężkim nokdaunie i kontynuował walkę, a nawet więcej: całkiem nieźle ją zakończył. To był obiecujący sygnał.
„Walczyłem z bardziej doświadczonym facetem – stwierdził Anthony. – Zrozumiałem, że boks nie może być tak łatwy, jak mi się wydawało, dlatego chciałem wejść poziom wyżej”.
Jego trenerzy postanowili dalej go sprawdzać. Wystawiali go w turniejach dla początkujących pięściarzy (które Joshua wygrywał), testowali go również na treningach. Ciągle jeszcze się uczył, a w klubie kazano mu za to płacić zwyczajową cenę. Trenerzy dowiedzieli się, że do Londynu na sparing przyjechał bokser wagi ciężkiej z Manchesteru, facet mierzący dwa metry i pięć centymetrów. Dopiero co przeszedł na zawodowstwo. Wtedy nikt jeszcze nie wiedział, że Tyson Fury zostanie kiedyś mistrzem świata. Wielki Traveller dopiero zaczynał budować sobie renomę, boksując w walkach poprzedzających na galach transmitowanych przez ITV. Joshua nadal był nowicjuszem, ale jego trenerzy postanowili zorganizować mu sparing z Tysonem. Joshua zyskał też szansę na konkretną nagrodę – pochodzący z Manchesteru pięściarz oferował bowiem swojego rolexa każdemu, kto zdoła go znokautować.
„Chcesz tego rolexa? – zapytał trener. – To mu go odbierz”.
Joshua spróbował. „Stoczyliśmy małą wojnę – wspomina po latach ze śmiechem. – Wiele techniki w tym nie było. Raczej trzymaliśmy się nawzajem jedną ręką, a drugą się okładaliśmy. Zdarzały się ciosy poniżej pasa i tak dalej”.
„To było jakoś w 2009 roku, wtedy nie byłem jeszcze w reprezentacji. Naprawdę brakowało mi wówczas doświadczenia. Moja pierwsza walka odbyła się przecież w listopadzie 2008 roku. Byłem cholernie niedoświadczony, ale poszliśmy na wojnę. Nie wiedziałem, co to za jeden. Nigdy nie byłem wielkim fanem boksu. Pomyślałem sobie po prostu, że to wielki facet z Manchesteru – dodaje Atnhony. – Mieliśmy całkiem udany sparing”.
Wtedy nikt jeszcze się tego nie spodziewał, ale siedem lat później obaj pięściarze mieli na koncie po jednym pasie mistrzowskim, a Joshua dodatkowo wyrażał chęć na powtórkę z rozrywki. Chciał jeszcze powalczyć o ten zegarek: „Patrzcie, noszę zwykłego casio – mówił ze śmiechem. – Ten rolex jest mi potrzebny”.
Liverpool, 2010 rok
Anthony Joshua miał się wspiąć na bokserskie szczyty z zadziwiającą szybkością. Nie najlepiej świadczy to o moich umiejętnościach wychwytywania młodych talentów, bo początkowo nie dostrzegłem w nim nic szczególnego. Oglądając w 2010 roku finałową walkę ABA w wadze superciężkiej, czyli ostatni pojedynek sezonu w ramach ogólnokrajowych amatorskich mistrzostw seniorów w York Hall w Bethnal Green, skupiałem się na jego rywalu z przeciwnego narożnika. Docierając do tego etapu turnieju na szczeblu krajowym, Dominic Winrow osiągnął wielki sukces, pokazując, że wyspa Man jest w stanie wydać zdolnego boksera. Działają tam ledwie dwa kluby bokserskie, a ludzie z Manx ABC nie mają lekko – ich podopieczni muszą wsiadać na łódź, żeby zorganizować sobie sparing, walkę czy w jakikolwiek sposób się wypromować.
Winrowa dało się lubić. Facet był świeżo upieczonym nauczycielem WF-u, właśnie się ożenił i zapewne wkrótce planował się ustatkować. Miał krótko przystrzyżone rude włosy i pewien problem dość typowy dla wagi ciężkiej: był misiowaty. W tej klasie jedyne ograniczenie to minimalna waga 91 kilogramów. W przeciwieństwie do wszystkich innych kategorii w wadze superciężkiej nie ma górnego limitu, a to oznacza, że nieprzestrzeganie ścisłej diety nie uniemożliwia uprawiania boksu. Dzisiaj wiele osób utyskuje, że pięściarze wagi ciężkiej się staczają, co najlepiej widać po aparycji niektórych z nich, szczególnie zawodowców. Nie wyglądają na sportowców. Są grubi.
Anthony Joshua nie jest gruby. Gdy w maju 2010 roku wyszedł na ring na tamten finał, nie jego wzrost przykuwał uwagę, choć przecież wysoki akurat jest. Wszyscy zauważyli jego szerokie, barczyste ramiona i umięśnione ręce. Później dowiedziałem się, że znakomicie biega sprinty. Ewidentnie był typem sportowca i to go wyróżniało. Gdyby urodził się w innym kraju, pewnie zbiłby fortunę, biegając po boisku z piłką do futbolu amerykańskiego. Można sobie wyobrazić, że gdyby urodził się w innych czasach, wywijałby toporem na polu bitwy.
Otaczającą go groźną aurę uzupełniało skupione spojrzenie. Wpatrywał się w rywala szeroko otwartymi oczami z wyraźnie widocznymi białkami. Wgapiał się w biednego Winrowa, nie dając mu najmniejszej nadziei na to, że się zdekoncentruje. „Oglądałem sporo Tysona i nauczyłem się nigdy nie spuszczać wzroku z rywala czekającego w narożniku. Chodzi o to, żeby go sparaliżować spojrzeniem”, mówi Anthony.
Grupka kibiców Winrowa usiadła w pierwszym rzędzie tuż obok mnie. Byli głośni, radośni, pełni entuzjazmu. Jedna kobieta zdjęła buty, aby móc stanąć na swoim krzesełku i wykrzyczeć imię Dominica. Wystarczyło jednak spojrzeć na Joshuę, by zacząć poważnie się obawiać o jego przeciwnika.
Próba onieśmielenia rywala się powiodła – Anthony po prostu tam stał i się w niego wpatrywał. Winrow postanowił się nie wychylać. Wraz z pierwszym gongiem Joshua wypadł z narożnika i rzucił się z pięściami na Dominica. Winrow usiłował boksować jak zwykle, uniósł rękawice i schował się za szczelną gardą w nadziei, że przetrwa ten pierwszy szaleńczy atak. Nadzieja okazała się płonna. Cios, który dosłownie przemknął po czubku głowy Winrowa, spowodował, że zatrzęsły mu się nogi.
Joshua był na Winrowa po prostu za mocny. Okładał mu głowę z obu stron szeroko wyprowadzanymi ciosami, tym samym narażając się na potencjalną kontrę, tyle że jego wielkie ramiona generowały olbrzymią siłę. Wkrótce było po wszystkim. Joshua wygrał przed czasem już w pierwszej rundzie.
Nawet w tym momencie nie domyślałem się jeszcze, że oto na ringu stoi kolejna brytyjska wielka nadzieja w wadze superciężkiej. Owszem, Winrowa przerastał o klasę, już choćby samą posturą, ale przecież to nie wystarczy. Siłę fizyczną trzeba umieć kontrolować, zwłaszcza w boksie. W ringu wymaga ona poparcia konkretnymi umiejętnościami, bo inaczej na nic się nie przełoży. Tamtego wieczoru najwięcej mówiło się o Martinie Wardzie, nastoletnim pięściarzu wagi piórkowej, oraz innych finalistach w lżejszych kategoriach. Joshua załapał się jedynie na ostatnie zdanie relacji na stronie internetowej BBC.
Anthony został mistrzem ABA seniorów zaledwie dwa lata po tym, jak zaczął uprawiać boks. Niewątpliwie miał potencjał, tyle że krajowi pięściarze wagi superciężkiej w niczym nie przypominali bestii uczestniczących w imprezach rangi międzynarodowej. Niespecjalnie mi się to podobało, ale musiałem przyznać, że Anthony’emu jeszcze dużo brakuje do tego poziomu. W boksie zawodowym najatrakcyjniejsi medialnie są pięściarze wagi ciężkiej, stanowiący odpowiednik amatorskiej wagi superciężkiej. Zawodnicy tych rozmiarów zawsze zagrażają nokautem, nawet jeśli stają twarzą w twarz z najgroźniejszym rywalem. Wielcy faceci to również wielka kasa. Obiecujący Amerykanin rywalizujący w wadze ciężkiej narobiłby tak dużego szumu, że walka Floyda Mayweathera z Mannym Pacquiao przestałaby się wydawać jedynym zbawieniem dla boksu. Wobec braku kandydatów następny w kolejce byłby inteligentny i czarujący anglojęzyczny młody pięściarz wagi ciężkiej, pochodzący z wysp po drugiej stronie Atlantyku.
Ja musiałem się jednak skupiać na obiektywnej rzeczywistości. Nie mogłem widzieć tego, co chciałbym zobaczyć. Anthony Joshua ciągle jeszcze miał przed sobą długą drogę.
Młody bokser nie walczył jeszcze na szczeblu międzynarodowym. Niegdyś triumf w mistrzostwach ABA oznaczał automatyczny awans do reprezentacji narodowej. Współcześnie kadra Wielkiej Brytanii jest znacznie bardziej zaawansowana, podzielona na drużyny szkoleniowe i pierwsze, podlega stałej obserwacji. Sukces na arenie krajowej jest dzisiaj tylko jednym z kryteriów dla reprezentacyjnych skautów.
Joshua osiągnął tyle, że w końcu zadzwonili do niego z Sheffield. Pojechał tam, aby wziąć udział w treningach reprezentacyjnej grupy szkoleniowej. Przeżył wtedy wielki szok. Infrastruktura dostępna w English Institute of Sport to był zupełnie inny świat w porównaniu z tym, co znał z lokalnego klubu. Finchley przypominał kapliczkę. Sklepiony sufit, drewniana podłoga, worki treningowe przykręcone śrubami do drewnianych filarów. Obok znajdowało się drugie pomieszczenie z matami na podłogach i kilkoma ciężarami, a stamtąd z kolei wchodziło się do małej szatni, w której ledwie mieściła się torba na strój sportowy. Tak to już w boksie jest. Pięściarzowi potrzebny jest mózg trenera, jego własne ciało i para rękawic. Luksus jeszcze z nikogo nie zrobił mistrza.
Co nie oznacza, że czasem wygoda nie pomaga. Klub reprezentacyjny w Sheffield był niczym katedra. Stały tam trzy pełnowymiarowe ringi, z wysokiego stropu zwisały nowiutkie worki treningowe, dzięki czemu bokser mógł podczas ćwiczeń obchodzić je dookoła. Dalej pomieszczenie przechodziło w strefę, w której można się było skupić na przygotowaniu fizycznym i budowaniu siły. Znajdowały się tam lśniące nowością urządzenia do ćwiczeń, jakich Anthony nigdy wcześniej nie widział na oczy. Z tyłu mieściły się gabinety z oknami wychodzącymi na salę. Był też pokój zabiegowy, w którym przyjmował fizjoterapeuta. Oprócz znakomitego sztabu trenerskiego porad udzielali również psycholog sportowy, lekarz, dietetyk. Bokser mógł liczyć na każdą pomoc, nawet jeśli nie wiedział, że w ogóle może jej potrzebować.
Ze sportowego punktu widzenia był to czysty luksus, a dla Joshuy dodatkowo nowy, nieznany świat. „W Finchley ciężko trenowałem – stwierdza Anthony. – Wykonywałem mnóstwo różnych ćwiczeń poza terenem klubu. Gdy pojechałem do Sheffield, po tygodniu znów musiałem dokonać ważnego wyboru”.
Trafił na treningi do drużyny szkoleniowej. Ćwiczył od czwartku do poniedziałku, co drugi tydzień, za to cztery razy dziennie. Zajmował się nim Paul Walmsley, trener o iście wojskowym podejściu. Jego pierwsze spotkanie z twardym szkoleniowcem z Liverpoolu mocno zapadło mu w pamięć. „Zobaczyłem faceta, który trenuje i obija worek. Pomyślałem wtedy: »O kurwa, to wygląda zupełnie inaczej niż to, co robiłem do tej pory«. Trenowaliśmy cztery razy dziennie. W lokalnym klubie nie ćwiczyłem tyle przez cały tydzień. Uznałem, że facet oszalał”, wspomina Anthony.
Joshua musiał się zastanowić, czy w ogóle się na to pisze. „Mógłbym po prostu być mistrzem ABA – myślał wtedy. – To było dla mnie jak zimny prysznic. Zrozumiałem, na czym to wszystko polega, co muszę zrobić, żeby wejść na następny poziom”.
Anthony mógł zrezygnować. Dostawał już propozycje przejścia na zawodowstwo. „To były oferty wyłącznie od napaleńców, nie od poważnych promotorów. Składali je agenci, którzy chcieli wcielić się w rolę promotorów i tyle – stwierdził. – W sumie to było ciekawe, bo Jonny Oliver zawsze przestrzegał mnie przed tego typu ludźmi, więc gdy pojawili się w moim życiu, byłem już na nich wyczulony. Dlatego utrzymywałem dystans i zostałem przy boksie amatorskim”.
Dereck Chisora, klubowy kolega, który był jego poprzednikiem w wadze superciężkiej w Finchley, przeszedł na zawodowstwo zaraz po zwycięstwie w mistrzostwach ABA. Występy w reprezentacji narodowej wiązały się jedynie z niewielkim grantem, Joshua dostawał około 500 funtów miesięcznie. Więcej mógł zarobić na inne sposoby, zarówno w boksie, jak i poza nim. „Młodemu chłopakowi krążą po głowie najróżniejsze myśli. Chisora był już wtedy zawodowcem, pisali o nim w gazetach. Pochodził z mojego klubu, nie osiągnął nic poza triumfem w mistrzostwach ABA i od razu skończył z boksem amatorskim, wiedziałem więc, że da się to zrobić bez całego tego dodatkowego wysiłku”.
Na obozie w Sheffield nie było taryfy ulgowej. „Padałem tam na deski. Zbierałem cięgi – wspomina Joshua. – W pewnym momencie zacząłem myśleć, że to nie dla mnie. Było ciężko, było brutalnie”.
Potem dodał jednak: „W trudniejszych okresach chodzi właśnie o to, że albo się zniechęcisz, albo weźmiesz w garść i podszkolisz. Tamten łomot był mi potrzebny”.
„Zacząłem się przystosowywać”.
Jego dotychczasowe osiągnięcia były jedynie przepustką uprawniającą do treningów z reprezentacją. Tutaj, w Sheffield, zupełnie się nie liczyły. „Ktoś mi tam powiedział: »Nie możesz wziąć swojego trofeum ABA i pokazać go mistrzowi Rosji czy Europy, bo nie zdobędziesz w ten sposób żadnego szacunku« – wspomina Joshua. – Trzeba było mierzyć wyżej”.
Na ścianach klubu widniały zdjęcia przedstawiające brytyjskich idoli olimpijskich z przeszłości. Byli uszeregowani chronologicznie, a na końcu wystawy znajdował się ciemny zarys postaci symbolizujący nieznanego jeszcze pięściarza. Podpis głosił: „Londyn 2012”, a poniżej: „To możesz być ty”. Joshua potrzebował trochę czasu, aby przetrawić tę myśl, a potem trafić na tę ścianę. W maju 2010 roku nie był nawet najlepszym Brytyjczykiem w wadze superciężkiej. Na tym tronie zasiadał wówczas niejaki Amin Isa, wyczuwało się jednak, że zajmuje go tylko tymczasowo i trzyma miejsce dla kogoś lepszego od siebie.
O Isie sądzono, że nie warto wysyłać go na mistrzostwa Europy organizowane tamtego roku w Moskwie. Widziałem go w akcji na nieco mniej imponującej scenie Fairfield Halls w Croydon. Isa jest wysoki, ale dość rachityczny jak na faceta tego wzrostu. W ringu robił na tyle przeciętne wrażenie, że gdy miałem okazję porozmawiać z nim twarzą w twarz, byłem zaskoczony jego posturą. Po prostu nie wyglądał na groźnego boksera wagi superciężkiej. W Croydon obserwowałem pojedynek Isy z Dominikiem Akinlade, kierowcą autobusu z Londynu, który trenował w znanym Fitzroy Lodge Amateur Boxing Club. Akinlade był uosobieniem nieśmiałości w boksie. Zajmował środek ringu i nie ruszał się stamtąd niemal na krok.
Isa uznał, że będzie się popisywał, trzymał się na zewnątrz, zmieniał postawę, starał się nadać tej walce jakiejś pikanterii. Niestety niewiele z tego wychodziło, bo choć próbował być zwinny i rzutki, pokazywał jedynie absolutny brak gracji w pracy nóg, stóp i rąk.
Radził sobie jednak na tyle dobrze, że krążył wokół szczytu w swojej wadze, a przez chwilę nawet się na tym szczycie utrzymywał. Amatorski boks popadał w coraz większy niebyt. Dawno minęły czasy, w których walki ABA pokazywano w telewizji czy organizowano w co szlachetniejszych miejscach, takich jak Royal Albert Hall. Boks potrzebuje do życia czasu antenowego i to w większym stopniu niż inne dyscypliny sportu. Igrzyska Wspólnoty Narodów, które wśród wielu różnych konkurencji obejmują również amatorski boks, to swego rodzaju olimpiada w wersji mini, transmitowana w całości na antenie BBC. Turniej bokserski to dla krajów członkowskich znakomita okazja, aby zdobyć kilka błyszczących krążków oraz trafić do upragnionych wzmianek prasowych.
Niektórzy sportowcy wykorzystują te walki, aby się pokazać i wypromować, Isa jednak spalił się niemal od razu. Istniały konkretne argumenty przemawiające za tym, aby na te igrzyska wysłać Anthony’ego Joshuę. Był przecież aktualnym mistrzem Anglii amatorów. „Brakowało mu doświadczenia – wspomina Rob McCracken, dyrektor ds. sportowych w reprezentacji Wielkiej Brytanii. – Gdy wysyłam bokserów na zawody rangi międzynarodowej, zwykle wolę wykazać się przesadną ostrożnością niż przesadnym ryzykiem. Chociaż to świetny dzieciak, ze świetnym charakterem, miły w obejściu, bardzo pokorny i bardzo lubiany i to nie tylko dlatego, że świetnie boksuje, ale też dlatego, że po prostu jest miłym facetem. Ludzi do niego ciągnie, ma charyzmę”.
McCracken mówił dalej: „Dostrzega się takie atuty, a potem zaczyna się z nimi pracować”.
Mistrzostwa Wielkiej Brytanii odbyły się w listopadzie 2010 roku, czyli niedługo po tym, jak Joshua dołączył do reprezentacyjnej drużyny szkoleniowej. Był to nowy turniej, organizowany w Echo Arena w Liverpoolu. Najlepsi pięściarze mierzyli się tam z całą resztą bokserów wywodzących się z Anglii, Walii i Szkocji.
Tego typu zawody należały do rzadkości, ale ponieważ członkowie reprezentacji Wielkiej Brytanii często nie brali udziału w mistrzostwach ABA, postanowiono zorganizować turniej, w którym drużyna narodowa zmierzy się z pięściarzami uważanymi za najlepszych pretendentów. Do tego dochodził komputerowy system zliczania punktów, taki sam jak na zawodach rangi międzynarodowej. Na pięściarzy spoza reprezentacji czekała atrakcyjna nagroda – szansa na zapoznanie się z oceną sztabu kadry w Sheffield.
Z kolei bokserzy należący już do elity, czyli członkowie pierwszej drużyny i drużyny szkoleniowej, mogli dodatkowo umocnić swoje pozycje. Zawodowcy inkasują należną im gażę bez względu na to, jak im pójdą walki. W przypadku amatorów wygląda to inaczej, o wysokości ich zarobków decyduje forma. Awans do pierwszej drużyny oznaczał możliwość regularnych treningów w doskonale wyposażonym klubie ćwiczeniowym English Institute of Sport w Sheffield. Medal wywalczony w jednym z głównych turniejów wiązał się z podwyżką. Członkowie drużyny szkoleniowej ćwiczą tam raz na dwa tygodnie, ponieważ ta część reprezentacji jest słabiej finansowana. Dla Anthony’ego Joshuy mistrzostwa Wielkiej Brytanii stanowiły okazję do awansu w hierarchii.
Joshua musiał walczyć z Isą o miejsce w kadrze. W nerwowym pojedynku nie udało mu się posłać rywala na deski. Nie potrafił w pełni udowodnić swojej siły. Anthony Joshua ewidentnie zapowiadał się na przyszłą gwiazdę, ale oglądając go podczas tamtej walki, można było odnieść wrażenie, że przegra i że jego debiut odsunie się w czasie, na przykład do późniejszego cyklu olimpijskiego. Ostateczny werdykt zależał niemal wyłącznie od liczby celnych prostych, a różnica sięgnęła dosłownie kilku punktów. Anthony wykorzystał swoją szansę, ale niczym nie zachwycił.
Nie pokazał nic widowiskowego – do zwycięstwa wystarczyły mu najzwyklejsze proste. Zrobił mniejsze wrażenie, niż się spodziewałem. W przyszłym roku miało się okazać, że w swoich najważniejszych walkach Joshua też będzie polegał właśnie na podstawach. W tej wersji boksu, w której punkty zlicza komputer, styl schodzi na dalszy plan. W boksie amatorskim nie ma znaczenia, czy wygrywa się jednym punktem, dużą przewagą czy przez nokaut – liczy się wyłącznie zwycięstwo. Anthony Joshua pokazywał przebłyski swojego talentu, ja po prostu nie umiałem ich dostrzec.
Joshua
Copyright © John Dennen 2017
First published as Joshua, by Yellow Jersey, an imprint of Vintage. Vintage is a part of the Penguin Random House group of companies.
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2018, 2021
Copyright © for the translation by Bartosz Sałbut 2018
Redakcja – Piotr Królak
Korekta – Maciej Cierniewski
Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Fotografia na I stronie okładki – Richard Heathcote / Getty Images
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek
inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana
elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu
bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie II, Kraków 2021
ISBN EPUB: 9788382103458ISBN MOBI: 9788382103441
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Aleksandra Parzyszek
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Karolina Żak
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Łukasz Szreniawa, Marta Tabiś, Paweł Kasprowicz
Administracja i finanse: Klaudia Sater, Monika Kuzko, Honorata Nicpoń
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl