49,99 zł
Sprytnie skonstruowana, wyrafinowana powieść, obfitująca w niespodziewane zwroty akcji i pełna barwnych postaci. Stacey Abrams wykorzystuje swą głęboką wiedzę o funkcjonowaniu sądu i znajomość sceny politycznej by snuć niebezpieczną intrygę.
NIEBEZPIECZNA INTRYGA. ZABÓJCZA TAJEMNICA. W TEJ ROZGRYWCE STAWKĄ JEST ŻYCIE
Legendarny sędzia Sądu Najwyższego Howard Wynn zapada w śpiączkę, powierzywszy wcześniej swojej asystentce opiekę prawną nad własnym życiem. Ten fakt wywraca do góry nogami świat Avery Keene, młodej utalentowanej prawniczki. Bo jej szef miał tajemnice.Takie, których wyjaśnienia nikt sobie nie życzy.
Kiedy sędzia Wynn leży w szpitalu, Avery zaczyna podążać tropem wskazówek, które jej zostawił. Wkrótce odkrywa, że jej szef w tajemnicy badał najbardziej kontrowersyjną sprawę na wokandzie Sądu Najwyższego: fuzję amerykańskiego koncernu biotechnologicznego i indyjskiej firmy genetycznej, których połączenie może zaowocować bezprecedensowym przełomem technologicznym w medycynie. Sędzia podejrzewał, że zawiązano mający storpedować tę fuzję spisek, w który uwikłane są osoby z elit amerykańskiej władzy.
Gdy Waszyngton pogrąża się w politycznych przepychankach, zmierzających do odsunięcia schorowanego Wynna od sprawowania funkcji sędziowskich i zainstalowania w ławie trybunału jego następcy, Avery rozpoczyna rozplątywanie skomplikowanej, przypominającej szachową rozgrywkę intrygi.
Sprytnie skonstruowana, wyrafinowana powieść, obfitująca w niespodziewane zwroty akcji i pełna barwnych postaci. Stacey Abrams wykorzystuje swą głęboką wiedzę o funkcjonowaniu sądu oraz znajomość sceny politycznej, dowodząc, że potrafi być nie tylko aktywistką na rzecz pozytywnych zmian i walki o sprawiedliwe prawo wyborcze, ale i obiecującym nowym talentem wśród autorów powieści kryminalnych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 554
Książkę tę dedykuję tym, którzy nauczyli mnie doceniać dobre opowieści: moim rodzicom Carolyn i Robertowi Abramsom.
I tym, którzy pomagają mi opowiadać nowe historie – mojemu rodzeństwu: Andrei, Leslie, Walterowi i Jeanine.
A także tym, których historie dopiero zostaną opowiedziane – dzieciom moich braci i sióstr: Jordenowi, Faith, Cameronowi, Riyanowi, Ayrenowi i Devinowi.
Szachy mają potężną moc: krępują umysły z taką siłą, że pod ich wpływem zmienia się wewnętrzna wolność i niezależność nawet najsilniejszych osobowości.
(PRZYPISYWANE ALBERTOWI EINSTEINOWI)
Prolog
Niedziela, 18 czerwca
Jego mózg umarł o 23:47.
O godzinie dziewiątej w niedzielny wieczór sędzia Sądu Najwyższego Howard Wynn z irytacją kręcił się na ulubionym fotelu, skórzanym chesterfieldzie z wysokim oparciem, wykonanym podobno na zamówienie prezesa Sądu Najwyższego Williama Howarda Tafta. Obszerne siedzisko przypominało raczej kanapę niż fotel, ale drugi ze wspomnianych tu Howardów doceniał szerokość mebla. W przeciwieństwie do byłego prezydenta, który nie należał do drobnych, sędzia Wynn był szczuplejszej budowy ciała: w porównaniu do poprzednika z sądowej ławy, który był jak potężny frachtowiec, Wynn przypominał raczej smukłą żaglówkę. Jednak fotel odpowiadał mu z uwagi na swą nieoczekiwaną użyteczność: podczas nieczęstych okazji, gdy prawnika znudziła już lektura tomu wybranego na wieczór, książka doskonale mieściła się obok niego.
Howard Wynn nie znosił nudy i z trudem tolerował przeciętność. Gardził też umyślną ignorancją – którą, jak uznawał, odznaczały się współczesne media – i zadufaną głupotą cechującą polityków. Według sędziego wszyscy byli zgrają nabzdyczonych, aroganckich drani, chciwie wyrywających sobie nawzajem informacje jak ostatnie okruchy jedzenia, gdy społeczeństwo radośnie stacza się po równi pochyłej. Pod rządami bieżącej kliki samozwańczych ekspertów, biurokratów i sprzedajnych konsultantów Ameryka była skazana, jego zdaniem, na taki sam cykl intelektualnego marazmu, jaki w historii doprowadził do upadku Rzymu, Grecji, Mali, państwa Inków oraz innych imperiów, których zmierzch był okresem krótkotrwałej, zgniłej dekadencji. Gdy ludzie są omamieni byle jaką pracą i przygodnym seksem, już widać schyłek cywilizacji.
– Zasługujemy na potop, ot co! – mruknął sędzia w półmrok gabinetu. – Czas zmieść tych łajdaków z powierzchni ziemi.
Za nim stała antyczna szachownica zastygła w połowie rozgrywki, a na od dawna nieruchomych, drewnianych figurach zaczęły osiadać drobinki kurzu. W młodości sędzia uchodził za cudowne dziecko i grywał w szachy z zaciekłością godną arcymistrza. Starannie kalkulowane manewry i przemyślany finał rozgrywek wystarczały mu dopóty, dopóki nie odkrył, że jego umysł jest umysłem prawnika i może prowadzić równie ekscytujące rozgrywki także w prawdziwym życiu. Przeciwnikiem sędziego w niedokończonej partii był człowiek mieszkający na drugim końcu świata, którego nigdy nie poznał osobiście. Jednak nawet ten nowy przyjaciel nie dotrzymywał teraz prawnikowi towarzystwa w jego samotni. Drzwi gabinetu od wielu godzin pozostawały zamknięte, mężczyzna siedział całkiem sam w swojej prywatnej twierdzy. Na zewnątrz tłukła o szyby wczesnoletnia burza. W oddali błysnął piorun, za nim podążał pomruk grzmotu. Wynn ze znużeniem pokiwał głową, pogodzony z nieuchronnością tego zgiełku. By zagłuszyć huk wyładowań atmosferycznych, włączył stojący w pokoju mały telewizor. Co do zasady nie znosił tego durnego pudełka, ale niechętnie przyznawał, że czasem może się przydać. Za jego sprawą miał się dziś dowiedzieć, czy udało mu się uratować dorobek całego życia, czy też kompletnie go zrujnować.
Ekran rozjaśniła reklama ubezpieczeń samochodowych, a po niej animowana czołówka popularnego wieczornego satyryczno-politycznego talk-show. Wynn wpatrywał się w prowadzącego, który bez chwili zwłoki zapowiedział temat:
– Przed kilkoma godzinami w auli American University miała miejsce spektakularna kompromitacja sędziego Howarda Wynna... A może powinniśmy nazywać go sędzią Półkretynem?
Publiczność w studiu gruchnęła śmiechem, na ekranie tymczasem pojawiła się migawka z popołudniowej ceremonii zakończenia roku akademickiego, podczas której przemawiał Wynn. Nie po raz pierwszy występował jako mówca na tej uroczystości: dziesiątki razy wygłaszał już identyczne puste frazesy o nadziei młodego pokolenia. Fragment nagrania uchwycił moment, gdy sędzia pochylał się na mównicy, odziany w akademickie regalia, kolejną nic nieznaczącą czarną togę. Ekran wypełniło zbliżenie jego twarzy z ustami wykrzywionymi grymasem.
– Nauka to największa diabelska sztuczka, którą szatan omamił ludzkość! – perorował sędzia do zgromadzonych absolwentów, niespokojnie kręcących się na metalowych krzesłach. Mężczyzna na ekranie podniósł gniewnie pięść. – Za diabelskim podszeptem uwierzyliśmy, iż sprawujemy kontrolę nad własnym przeznaczeniem, ale tak naprawdę zgotowaliśmy sobie zgubę. Pogwałciliśmy prawa natury, by zbudować świątynię dzieł szatana. Czas się zatrzymać!
Na kolejnym zbliżeniu ekran telewizora wypełniła niewzruszona twarz Brandona Stokesa, prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki, który ze stoickim spokojem wpatrywał się w przestrzeń, ignorując filipikę sędziego. Powodem jego pojawienia się na uroczystości było to, że wśród absolwentów znajdowała się jego najmłodsza córka. Prezydent z godnością zgodził się dzielić mównicę z prawnikiem, który znajdował perwersyjną przyjemność w torpedowaniu inicjatyw głowy państwa oraz kastrowaniu regulacji prawnych podpisanych przez urzędującą administrację. Animozje między prezydentem a sędzią stanowiły na uniwersytecie powód gorącej debaty – zintensyfikowanej teraz faktem, że po ponownym przeliczeniu punktów przyznawanych za naukę za granicą Zoe Stokes udało się nieoczekiwanie wcześnie ukończyć studia. Jako że sędzia Wynn przyjął zaproszenie do udziału w uroczystości, zanim to nastąpiło, władze uczelni nie mogły się zgrabnie wymigać z podjętego zobowiązania.
Wynn gapił się na tłum, a na jego twarzy zastygł wyraz irytacji. W następnym ujęciu rektorka uczelni, najwyraźniej świadoma rozmiarów swojej pomyłki, ostrożnie podeszła z boku do mównicy i wyciągnęła rękę w uniwersalnym geście mówiącym „dobry piesek”. Jej głos brzmiał cicho, ale operator kamery go słyszał.
– Sędzio Wynn, czy dobrze się pan czuje?
Ten odwrócił się i odepchnął jej dłoń. W jego głosie brzmiało lekceważenie:
– Ależ oczywiście, że nie! Próbuję was ostrzec przed nadchodzącą apokalipsą, a pani oczekuje, że powiem tym dzieciakom, że świat stoi dla nich otworem. Jedyne, co stoi otworem, to piekielna otchłań. Najpierw pochłonie innych, ale diabeł zbierze wszystko, co mu się należy. – W tłumie pojawiły się zmieszane szepty, od czasu do czasu wybrzmiał szyderczy chichot. Wynn znowu się odwrócił. – Śmiejcie się do woli, zgnilizno moralna. Ale wspomnicie moje słowa: piekło zstąpi na ziemię, a wasi rodzice głosowali w wyborach na diabelskie nasienie.
Mówiąc to, wcisnął dłonie w kieszenie, spojrzał z gniewem na prezydenta, po czym skierował się w jego stronę. Zatrzymał się tuż przed nim, wyjął ręce z kieszeni i podał głowie państwa prawą dłoń. Zmieszany prezydent wstał i uścisnął wyciągniętą rękę, sędzia zaś szepnął mu coś na ucho.
Nagranie pokazało wymuszony uścisk dłoni. Następnie sędzia wyszedł z sali, a za nim najwyraźniej wstrząśnięta całym zajściem rektorka uczelni.
– Nie wiadomo, co powiedział sędzia Wynn, ale domyślam się, że nie zamierza on wspierać prezydenta w ubieganiu się o reelekcję. – Z kamienną twarzą skomentował prowadzący program ku gromkiemu aplauzowi widowni. – Sędzia Wynn jest nazywany głosem ludu, ale chyba nadszedł czas, by zastanowić się, czy to on czasem nie słyszy głosów. Mówią, że jeździ waszyngtońskim metrem, ale niewykluczone, że niebawem zamieszka w jego tunelach. Strach pomyśleć, że jego głos będzie decydujący dla rozstrzygnięcia ważnych spraw, w których podzielony Sąd Najwyższy ma orzekać w tym miesiącu. Jeszcze większą grozę budzi świadomość, że on pewnie nie jest najgorszy. Może powinni mu dać własny reality show w telewizji: Stuknięty sędzia.
Sala odpowiedziała śmiechem, a sędzia Wynn wyłączył telewizor.
– Żartowniś – mruknął do siebie, kierując wzrok na burzę szalejącą za oknem. – Thoreau miał rację co do opozycji człowieka i natury: natura zawsze zwycięża.
Gdy przemawiał w pustym pomieszczeniu, w jego głosie brzmiała nie gorycz, lecz rezygnacja. Wiedział, że natura to sprytny przeciwnik. Człowiek śpi spokojnie we własnym łóżku, a tymczasem ona buszuje po tkankach i komórkach ciała. Jednym kapryśnym ruchem uruchamia bombę zegarową, od której ludzkie życie legnie w gruzach, a później wybuchnie mózg.
– I wszystko, co ze mnie zostanie, to zasmarkany, zawodzący cień dawnego siebie, którym inni będą się żywić jak pasożyty – ogłosił ponuro.
Nikt mu nie odpowiedział. Ostatnimi czasy zbyt często nie otrzymywał odpowiedzi na swoje wywody. Wszyscy go opuścili. Pierwsza żona zmarła, druga odeszła. Jedyny syn go nienawidzi. Nie lepiej było w Sądzie Najwyższym: to zgraja lizusów i nienawistników spiskujących przeciw niemu. Tylko udają, że ich coś obchodzi. Sędzia jednak odkrył, co należy zrobić, i wiedział, komu może powierzyć nadchodzące zadania.
Z wysiłkiem wstał z fotela i podszedł do biblioteczki. Zsunął książki z półki na dywan. To, co robił, okazało się trudniejsze, niż być powinno. Spoglądając przez ramię, sędzia upewnił się, że drzwi są zamknięte.
– Jeszcze tego brakowało, żeby ta przewrotna żmija tu wlazła i wykradła więcej moich tajemnic – mruknął.
Wstukał kombinację do sejfu. Zamek odskoczył cicho, zabłysła zielona lampka sygnalizująca, że jest otwarty. Mężczyzna pociągnął za klamkę.
Zawartość sejfu się nie zmieniła. Pomyślał, że wkrótce zapomni, co tu było. Gorzej: zapomni nawet, że ma sejf, zapomni i o pozostałych swoich skrytkach w innych rejonach tego piekielnego miasta. Mogą go zdradzić, jeśli nie będzie w stanie ich odnaleźć. Taki to koniec zgotował mu los. Z błyskotliwego niegdyś prawnika zmieni się w ludzką wydmuszkę, nękaną przez zmory, pozbawioną pamięci. Czas rozwiał się w nicość. W pewnym momencie wrogowie sędziego będą próbowali popchnąć go ku śmierci, ale on miał w zanadrzu sekret. Pomiędzy tym, co teraz, a tym, jak się to skończy, leżał niezbadany obszar, którego mapę dopiero zaczął kreślić. Wrogowie spróbują podążyć jego śladem, ale im się nie uda. Tylko ci, którzy ruszą tropem jego ukrytych znaków, dotrą do celu.
Podczas każdej kadencji Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych Ameryki odbywał rozprawy i wydawał orzeczenia niczym zgromadzenie bóstw olimpijskich. Zgodnie z prawem obrady rozpoczynały się w pierwszy poniedziałek października, przyznając wszystkim nędznym śmiertelnikom i reprezentującym ich prawnikom czas, by mogli ubiegać się o atencję sędziego Wynna i innych jurystów z sądowej ławy. Termin składania spraw upływał jednak nieodwołalnie wraz z końcem czerwca, zamykając drogę ku ułaskawieniu lub wyrokowi skazującemu. Tradycyjnie te ostatnie kilka tygodni było przeznaczone na rozpatrzenie najbardziej ważkich decyzji – niekiedy posiedzenia przeciągały się aż do lipca, ale nigdy za kadencji sędziego Wynna. Nie, trzydziesty czerwca był jego „godziną zero”, jego Waterloo, jego ostatecznym szach-mat.
Zatrzasnął drzwiczki sejfu i oparł się ciężko o zimny metal z czołem wspartym o podniesione ramię. Co będzie, jeśli nie uda się rozegrać sprawy do końca? Jeśli także oni, jak sam sędzia, się pogubią? Gdyby powiedział prezes Sądu Najwyższego, co zrobił, czego się dowiedział, może byłaby w stanie mu pomóc. A może wówczas honor zobowiązywałby ją, by go powstrzymać. Odmówić mu ostatniego aktu pokuty.
Część jego umysłu zauważała kłębiący się w głowie konflikt. Przez większość czasu ignorował tę zaciekłą wewnętrzną walkę. Neurolog ostrzegał, że objawy się nasilą i w jego niegdyś klarownym umyśle pojawi się zmora zbrojna w kły i pazury, a on wszędzie będzie widział wrogów.
Przypomniał sobie jednak, że wrogowie istnieją. Musi z nimi walczyć. Gdyby bowiem powiedział prawdę, być może nikt by mu nie uwierzył. Co gorsza, może nawet zniszczono by prawdę. Zbyt wielu lekarzy szeptało, że stan zdrowia sędziego się pogarsza, że na skutek dolegliwości neurologicznych popada w paranoję, niepokój, wszędzie węszy spisek.
Lepiej tak to rozegrać, poczekać, czy przeciwnicy przyjmą jego królewski gambit. W otwarciu poświęci pionka, aby wzmocnić swoją pozycję. Ten w Białym Domu myśli, że taki z niego mądrala. Ale sędzia wykorzysta przeciw niemu słabość własnego ciała. Wyśle szpiega, by się rozejrzał i dowiedział, co tamten wie. Przywilej władzy wykonawczej miałby wziąć górę nad Howardem Wynnem, wybitnym prawnikiem? A fuj!
Napompowany adrenaliną sędzia wsunął książki z powrotem na półkę, otworzył drzwi gabinetu i wrócił na fotel. Podjął decyzję. Znowu. Rozegra zawiłą partię tak, jak wymaga tego prawo, i wygra. Nie powstrzymają go.
Nagle niepokój wyostrzył się, jego ostre jak brzytwa pazury rozcięły rozsądek, umysł sędziego nagle się zamglił. Wynn poderwał się i zasyczał w pustkę pokoju:
– Chcesz mnie zabić, co? Zamknąć mi usta? – Gniewna drżąca pięść uderzyła w powietrze. – Wiem, co zrobiłeś. Wiem, jak nas okłamałeś! Wkrótce to udowodnię, a wtedy nawet twoje najwierniejsze psy cię nie ochronią!
– Panie sędzio, do kogo pan mówi? – W drzwiach gabinetu pojawiła się pielęgniarka, gniewnie marszcząc czoło na jego tyradę. – Rozmawia pan przez telefon?
Sędzia rozchmurzył się i warknął:
– Rozmawiam z matką naturą, kobieto! To najinteligentniejsza partnerka do rozmowy w tym domu.
Pielęgniarka Jamie Lewis bez przekonania przekroczyła próg. Przykleiła uśmiech do twarzy.
– Czas wziąć lekarstwa i pójść spać, panie sędzio. Musi pan odpoczywać. Miał pan intensywny dzień. Nie chcę, żeby szedł pan do pracy zmęczony. Czeka pana pracowity tydzień.
Wynn plasnął w oparcie chesterfielda, które wydało przyjemny odgłos.
– Do diabła, nie jestem dzieckiem, siostro Lewis! Nie trzeba mnie wyganiać do łóżka jak jakiegoś oseska. Zasiadam w Sądzie Najwyższym Stanów Zjednoczonych!
– Tak, panie sędzio. – Jamie podeszła bliżej, jej buty na grubych gumowych podeszwach bezgłośnie stąpały po parkiecie. Bladożółta spódnica zaszeleściła, gdy pielęgniarka pokonywała dystans między nimi. Ze słodkim uśmiechem, o którym wiedziała, że zirytuje Wynna, zamruczała: – Znakomity z pana prawnik, panie sędzio. Bóg jeden wie, że za sprawą Thomasa poznałam trochę dobrych prawników. – Zaśmiała się nieszczerze. – Może powinnam się wydać za lekarza, a nie za handlowca.
– Lekarza? Sami dranie! – Tym razem odgłos pacnięcia dłonią o skórzane obicie poniósł się echem po pokoju. – Cholerni szarlatani! Jednego dnia uczciwie nie przepracują. Grają tylko w golfa i wynajdują nieistniejące choroby!
– Ależ panie sędzio, lekarze są ważni. Założę się, że tak samo ważni jak prawnicy. To dzięki nim ciągle jest pan tutaj, czyż nie?
– Nie ma porównania – warknął Wynn. – Wymiar sprawiedliwości to jedna z najważniejszych zdobyczy cywilizacji zachodniej, tak jak blues albo brydż. Uważam, że dzisiejsi medycy są niewiele skuteczniejsi od pijawek czy tygli czarownic. Po ośmiu latach kształcenia ledwie potrafią praktykować medycynę!
– Czyż prawnicy nie praktykują prawa?
– Ale jeśli my popełniamy błąd, nikt nie umiera. – Ręce mu drżały, gdy z dezynwolturą przerzucał zakurzone kartki Fausta świadom, że to nieprawda. – Lekarze to zgraja oszustów i przestępców, wędrująca po ziemskim padole i okłamująca się nawzajem. Zbierają trupy do eksperymentów. – Jego krzaczaste brwi, dwie kępki alabastrowej bieli na tle śniadej skóry, uniosły się i opadły gniewnie. – A to i tak lepsze niż to nowe pokolenie prawników, którego przedstawiciele kręcą się teraz po sądzie. Całe pokolenie zmarnowane przez zgniliznę własnych mózgów. Ani jednego wnikliwego umysłu. Zgraja uzależnionych od komputerów łajdaków, którzy wolą dostać gotową odpowiedź, niż samodzielnie jej poszukać. Trudno wśród nich znaleźć kogoś dość bystrego, żeby przyniósł mi kawę.
– Myślałam, że lubi pan pana Brewera i pannę Keene – przypomniała Jamie, stojąc przy boku sędziego. Jego tyrada przeszła w kaszel, a wkrótce potem w niezrozumiałe mamrotanie. Jamie próbowała skłonić go, by kontynuował, mówiąc: – Dopiero wczoraj powiedział mi pan, że panna Keene to godna uwagi, zdolna, młoda prawniczka.
– Nic podobnego nie mówiłem! – Sędzia podniósł się, przyjmując postawę bojową, i prychnął: – Niech mi pani nie wmawia, że powiedziałem coś, czego nie powiedziałem. Szczególnie o osobach, z którymi nie może pani porozmawiać nawet na lekkie tematy, a co dopiero dyskutować o ich rzekomych intelektualnych zaletach, siostro Lewis. – To ostatnie wysyczał pogardliwie i chwycił ramię pielęgniarki szczerze przerażony, że naprawdę mógł skomplementować kogoś ze swoich asystentów.
Co gorsza, bywały dni, kiedy sędzia nie pamiętał, co powiedział sekundę wcześniej. Albo tego samego dnia.
Wynn podniósł wzrok i dostrzegł, że pielęgniarka go obserwuje, poszukując znamion demencji lub rychłego zgonu. Czy dokończył zdanie? Jak długo się nie odzywa?
– Niechże się pani przestanie na mnie gapić! – rzucił i ścisnął mocniej jej muskularne ramię.
Jamie posłuchała i odwróciła wzrok, zanim sędzia zauważył jej zatroskanie. Coraz częściej zdarzały mu się podobne potknięcia. Któregoś dnia zastygnie w takim stanie. Widziała to wcześniej. To schorzenie nosi nazwę zespołu Boursina – mogła śledzić jego postęp w pełnych lęku oczach sędziego. Delikatnie podpytała:
– O czym to rozmawialiśmy, panie sędzio?
– Skąd to pytanie? Chce pani poskarżyć się na mnie prezydentowi czy innemu zbirowi, który wysłał panią na przeszpiegi? – parsknął szyderczo. – Że co, przesadziłem na ceremonii zakończenia roku? Kazali pani mnie zabić?
Pielęgniarka pobladła.
– Panie sędzio...
– Ależ oczywiście, że siostra szpieguje – rzucił szorstko sędzia. – Może i popadam w paranoję i zaraz umrę, ale głupi nie jestem.
– Myśli pan, że mogłabym go zabić?
– Och, nie posunęłaby się siostra tak daleko ani nie zadziałała tak odważnie. Ale zapisuje pani obserwacje i przekazuje dalej z pogwałceniem tajemnicy lekarskiej, dostarczając dowodów przeciw mnie.
– Panie sędzio...
– Zakładam, że regularnie składa pani raporty z postępów mojego nieuchronnego upadku. Może nawet nocami czyta moje dokumenty i fotografuje, żeby wiedzieli, co robię. Byliby zachwyceni, jeśli mogłaby siostra nagrać mnie na wideo, ale nie mogą się tu wedrzeć ze swoimi kamerami. Ten intruz w Białym Domu się boi! Rujnuję jego marzenia, więc przysłali panią, żeby mnie miała na oku. Pewnie prezydent przeklina mnie za to dzisiejsze przemówienie.
Oczy pielęgniarki otworzyły się szeroko.
– Nie mam pojęcia, o co...
– Proszę nie kłamać! – warknął Wynn. – Na miłość boską, niechże siostra postara się być ostatnim wzorem uczciwości, jaki tutaj jeszcze jest.
Wstrząsnął nim kaszel i sędzia pochylił głowę, jego płuca z trudem łapały oddech.
– Jak się im udało siostrę przekabacić? Łapówką? Groźbą? Posłużyli się pani mężem?
Twarz pielęgniarki zbladła, jej głowa opadła lekko.
– Thomas znów ma kłopoty. Niewykluczone, że aresztują go za jakieś oszustwo. Przysięga, że jest niewinny – wyszeptała. – Nie miałam wyboru.
– Ależ miała pani wybór, siostro Lewis – poprawił ją cierpko. – Po prostu wybrała pani raczej stronę żywych niż umarłych.
– Oni chcą wiedzieć, czy jest pan w stanie sprawować swoje obowiązki, panie sędzio. Czy jest pan w stanie funkcjonować. Ten wybuch złości na ceremonii zakończenia roku nie polepszył sprawy.
– To nie był wybuch złości, durna krowo, tylko posunięcie strategiczne! Pierwszy ruch królewskiego gambitu. Każdy oddech prowadzi ku końcówce partii. – Oczy sędziego się rozszerzyły, potrząsnął pięścią. – Czy opowiedziała im siostra o moim dochodzeniu? I że wiem, co się stało?
Jamie zmarszczyła brwi zdezorientowana.
– Dochodzenie? Dla Sądu Najwyższego?
– Oczywiście, że dla sądu! Czemuż inaczej by tu siostrę wysłali? Stanowię zagrożenie bezpieczeństwa narodowego, ale nie mogą tego udowodnić, nie przyznając przy tym, co zrobili. Dlatego ten intruz w Białym Domu wysyła tu gołębie pocztowe, by mnie śledziły jak jastrzębie. Znam ich tajemnicę!
– Panie sędzio, to, co pan mówi, nie ma sensu. Niechże pan usiądzie.
– Nie usiądę i nie dam się uciszyć! – Jego okrzyk był niemal histeryczny. Pomyślał znowu o synu, z którym nie utrzymuje kontaktów. – Nie mogą zabić mojego chłopca swoimi kłamstwami!
– Nikt nie zamierza zabijać Jareda – uspokajała go Jamie, głaszcząc zesztywniałe plecy sędziego. – Panie sędzio, proszę się uspokoić.
– To jest dylemat więźnia – wyszeptał Wynn drżącym głosem. – Zabiją mojego syna, jeśli ich pokonam. Ale jestem od nich sprytniejszy. Nie podejrzewali nigdy, jakie mam rozwiązanie: Lasker-Bauer!
– Lask Bauer? Kto to?
– Żaden „ktoś”, głuptasie. W połowie rozgrywki obaj gońcy zostaną zabici, by go uratować. By uratować końcówkę.
– Jacy gońcy? – Skonfundowana Jamie zmarszczyła brwi i chwyciła Wynna za ramię. – Panie sędzio, kim ja jestem?
– Niech mnie siostra zostawi w spokoju!
– Kim jestem?
Spojrzał jej w oczy, jego umysł się rozjaśnił.
– Kimś, komu nie mogę ufać – warknął. – Nikomu już nie mogę ufać.
– Jestem tu, żeby panu pomóc.
– Bzdura. Mówi im siostra, że zwariowałem. Że jestem chory. Ale ja wciąż mam siłę, moja pani. Jestem silniejszy od niego. – Niepokój wciąż ściskał mu trzewia. Jeśli sprawy staną na ostrzu noża tego samego dnia, gdy sędzia zapomni o swoim planie, może przyjąć ich żądania i zniszczyć wszystko, co tak starannie zaplanował. Jeszcze nie teraz, na Boga, nie teraz. Zmuszając swój niegdyś gibki umysł do koncentracji, sędzia Wynn przywołał w pamięci temat rozmowy z pielęgniarką. – Niech się siostra na mnie nie gapi!
– O czym mówiliśmy?
– Zanim przyznała się siostra do swojej perfidii, dyskutowaliśmy o zdolnościach umysłowych moich asystentów i wspomniałem o strategii, której złożoność panią przerasta. Wspomnę dla porządku, że panna Keene nie jest ani lepsza, ani gorsza od całej reszty. Jedyne, co ją wyróżnia, to iskierka potencjału, który próbuje ukryć. Poza tym jest dokładnie tak bystra, jak można się spodziewać, zważywszy że jej nauczyciele są miernotami akademickimi.
Pulchne palce Jamie zacisnęły się ciaśniej na przedramieniu sędziego; pielęgniarka podprowadziła Wynna ku otwartym drzwiom.
– Myślałam, że Keene skończyła Yale? To chyba dobra uczelnia?
– To ludzki ściek, tak samo jak Harvard, Stanford czy każdy inny bastion edukacji w dzisiejszej ciemnej epoce. Otrzymała tam stek wątpliwej jakości wywodów udających kształcenie prawnicze. – Sędzia potknął się, ale odzyskał równowagę, przytrzymując się ściany na korytarzu. – Nic dziwnego, że prawnicy domagają się dosłownej interpretacji konstytucji. W ten sposób te cholerne półgłówki wszystko mają wypisane czarno na białym!
Przy schodach Jamie lekko pokierowała go w lewo. Wynn zatrzymał się przed oprawioną w ramki fotografią przedstawiającą jęzor lodowca – błękitny, lśniący, wspaniały. Wspominając poprzednią wymianę zdań, pokręcił głową i rzekł:
– Znajomość prawa nie ma związku z tym, jaką kto kończył szkołę. Wynika z umysłu. Z serca. Ze zrozumienia zarówno intencji danego prawa, jak i jego wielorakiej interpretacji. Z umiejętności znajdowania drogi do prawdy.
Sędzia ciężko oddychał, wspierając się mocniej na Jamie. Wiedział, że jej silne ciało go utrzyma. Podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy. Wpatrując się w nią intensywnie, zapytał:
– Lubi siostra Avery?
Z wahaniem skinęła głową.
– Robi wrażenie. Jest elokwentna.
– Tylko tyle?
Wzruszywszy ramionami, Jamie ciągnęła:
– No cóż, moim zdaniem jest trochę zadziorna. Twarda. Nie jak ten czarujący pan Brewer. On daleko zajdzie, widzę to.
– Brewer zbuduje domki z kart – prychnął Wynn. – Ale panna Keene to bystra dziewczyna. Wyjątkowo bystra. Trochę za bardzo zajmuje ją udowadnianie własnej wartości, ale posiada mózg, którego od czasu do czasu używa. Byłaby wybitna, gdyby popracowała nad precyzją rozumowania.
– Precyzją?
– Owszem, siostro, precyzją. To jakość, z którą się pani jeszcze nie spotkała. – Sędzia z wysiłkiem wyprostował plecy i wyrwał ramię z jej uścisku. – Nie jestem inwalidą! Sam się położę do łóżka. Niech siostra przyniesie tę truciznę w pigułkach, którą kazali we mnie wmuszać.
– Tak jest, panie sędzio. – Otworzyła drzwi do sypialni i czekała, aż Wynn się przez nie wgramoli. – Może przebierze się pan w piżamę, a ja migiem przyniosę lekarstwa?
– Kobieto, nie traktuj mnie jak dziecka. Jestem umierający, ale nie zdemenciały. Od razu słyszę każdą nieudolną próbę uderzania w protekcjonalny ton, zanim nawet się siostra odezwie.
– Położyłam na łóżku czarną piżamę. Potrzebuje pan sędzia pomocy?
– Tylko jeśli w ramach pomocy przyślą kogoś innego. – Gdy wychodziła, Wynn odprowadził ją gniewnym spojrzeniem. – I niech mi siostra, do cholery, przyniesie whisky do tych zabójczych tabletek.
Była już jedenasta wieczorem, zanim osobista pielęgniarka sędziego wślizgnęła się do jego pokoju i znalazła go z martwym spojrzeniem otwartych oczu. Wymacała ledwie wyczuwalny puls przedzierający się przez zwężone od choroby żyły. Uklękła przy nim i wzdrygnęła się, czując, że coś wbija się w jej ciało. Przesuwając kolano, jedną ręką sięgnęła po lampkę, a drugą ujęła nieznany przedmiot. Jej palce zacisnęły się na zakrętce od fiolki z lekarstwem, która spadła na dywan. Podniosłą ją do światła i dostrzegła zielony pasek, który sama na niej nakleiła. Jęknęła bezgłośnie. Sięgnęła pod łóżko, nerwowo poszukując fiolki, którą spodziewała się tam znaleźć.
Jej palce zahaczyły o plastikową buteleczkę. Gdy ją wyjęła, etykietka potwierdziła jej najgorsze obawy. Sędzia zażył tabletki, które przepisano mu na ataki drgawkowe, wstrząsające niekiedy jego kończynami. Samo w sobie lekarstwo było niebezpieczne, a w połączeniu z innymi medykamentami i alkoholem dawka mogła stanowić zagrożenie życia. Macała pod łóżkiem, zgarniając rozsypane tabletki, ale dopiero po spojrzeniu w dokumentację medyczną mogła stwierdzić, ilu dokładnie brakuje.
Dowody były jednoznaczne: sędzia Wynn próbował się zabić. Poczucie winy ścisnęło ją za gardło i zmusiło, by spojrzała na człowieka, którego nauczyła się szanować mimo jego cholerycznego usposobienia. Gdy przyjęła tę posadę, a wraz z nią instrukcje, jakich miała przestrzegać, obietnica wolności i stabilizacji dla Thomasa, jej męża, wydawała się Jamie Lewis wystarczającym usprawiedliwieniem zdrady, jakiej się dopuściła. Miała opiekować się wpływowym, ale schorowanym człowiekiem. Choroba powoli doprowadzała go do stanu, w którym zagrażał bezpieczeństwu narodowemu. Polecono jej mieć oko na to, co sędzia pisze, co tydzień składać raporty i działać, jeśli dostanie taki rozkaz. Ale to było, zanim poznała Howarda Wynna.
Teraz jej palce ściskały jednorazowy telefon komórkowy.
Skutecznie wbito jej do głowy numer, pod który miała zadzwonić w razie, gdyby zgon sędziego był bliski. Jeśli jednak wykona to połączenie, sędzia na pewno nigdy się nie obudzi. Zawahała się, nie chcąc być tą, która – jak sędzia podejrzewał – zdradzi go, ale przekonała samą siebie, że już za późno. Nie mogła się wycofać z umowy, ale musiała się upewnić.
Przycisnęła stetoskop do piersi sędziego i usłyszała w płucach pełen wysiłku oddech. Plastikowy rękaw, który nałożyła na jego bezwładne ramię, wskazał niskie ciśnienie. Z wprawą włączyła ręczną minilatarkę. Minimalna reakcja na światło. Po kolei wykonywała testy mające potwierdzić nieuchronny zgon.
Była kompletnie zaskoczona, słysząc jego szept:
– Ona musi to dokończyć. Dla niego.
Przybory lekarskie spadły na dywan i pielęgniarka znów przyklękła przy chorym, tym razem zaszokowana.
– Panie sędzio?
Osłabła dłoń podniosła się gwałtownie i szarpnęła ją za rękaw.
– Nie umarłem jeszcze. Może siostra sprawdzić.
– Nie chciałam... – Jej palce zamknęły się na drżącej, zimnej dłoni trzymającej ją za rękaw. – Połknął pan tabletki...
– Nie czas na wymówki! – Sędzią wstrząsnął ostry kaszel. – Avery musi nas uratować. Niech siostra przysięgnie!
– Proszę pozwolić mi wezwać karetkę – wyszeptała niepewnie. – Tak mi przykro!
– Za późno na przeprosiny – wysapał, a oczy mu zabłysły. – Niech mi siostra obieca, że przekaże wiadomość. Na wszelki wypadek. Niech siostra przysięgnie!
Zbyt zaskoczona, by zaprotestować, odparła:
– Przysięgam.
– Niech jej siostra powie... że w poszukiwaniu odpowiedzi ma patrzeć na wschód. Na rzekę. Pomiędzy. I na placu. Lask. Bauer. Wybacz mi.
– Panie sędzio? Nie rozumiem! – Jamie z przejęciem pochyliła się bliżej chorego. – Co za pan Bauer?
– Powiedz Avery. Wschód. Rzeka. – Z wysiłkiem złapał oddech, krztusząc się gorzkim haustem powietrza. – Pomiędzy. Plac. Wybacz mi.
Jamie potrząsnęła nim, próbując jeszcze raz go ocucić, by wyjaśnił jej to, co usłyszała. Ale źrenice jego oczu wpatrywały się nieruchomo w blade światło, nie reagując na nie. Odsunęła jego dłoń z powrotem na łóżko.
– Nie, nie! – mruknęła głośno. – Nie zmuszą mnie, bym go zabiła.
Podniosła stojący przy łóżku telefon i uruchomiła szybkie wybieranie numeru zapisanego na taką właśnie okoliczność.
– Policja sądowa, proszę o zgłoszenie.
– Sędzia Howard Wynn stracił przytomność. Potrzebuje natychmiastowej pomocy lekarskiej.
– Proszę podać nazwisko.
– Pielęgniarka Jamie Lewis – odparła zwięźle. – Proszę przysłać karetkę. On umiera.
– Proszę się nie rozłączać.
Kiedy upewniła się, że karetka jest w drodze, sięgnęła po drugi telefon i wybrała numer mężczyzny, którego nigdy nie poznała osobiście. Połączenie nastąpiło w kilka sekund.
– Czy już po wszystkim?
– Myślę, że sędzia przedawkował leki.
– Celowo?
– Możliwe – zawahała się. – Ma słaby puls, stracił przytomność. Jest bliski śmierci.
– Proszę nic nie robić. Przyjadę za dwadzieścia minut.
Jamie zacisnęła powieki.
– Nie mogę.
– Czego pani nie może?
– Nie mogę nic nie zrobić. To nie w porządku.
Nastąpiła długa cisza, a potem usłyszała polecenie:
– Proszę wyjść z domu. Natychmiast.
– Powiedziałam już, że nie mogę! Karetka jest w drodze – wyznała. – Nie miałam innego wyjścia.
– Tu chodzi o bezpieczeństwo narodowe. Polecono pani nie kontaktować się z nikim poza mną. Nie było mowy o bohaterskich krokach na rzecz przedłużenia życia pacjenta. Nie zrozumiała pani polecenia?
– Zrozumiałam, ale musiałam mu pomóc. Potrzebuje lekarza.
Słowa byłej sanitariuszki uświadomiły mężczyźnie na drugim końcu linii, że nie będzie z niej więcej pożytku.
– Rozumiem.
Nieusatysfakcjonowana odpowiedzią pielęgniarka zapytała:
– Co będzie dalej?
– Proszę go zabrać do szpitala, na tym kończą się pani obowiązki. Jutro otrzyma pani honorarium.
Rozmówca się rozłączył.
Jamie wpatrywała się w telefon. Jest wolna? Przepełniła ją ulga, od której aż ugięły się pod nią kolana. Opadła na łóżko, biodra wylądowały przy bezwładnej dłoni, która chwyciła ją przed ledwie kilkoma minutami. Umierający poprosił ją o coś. To jego ostatnia prośba. Wzrok kobiety spoczął na sędzim Wynnie, człowieku, który zasłużył się swojej ojczyźnie. Jedyne, o co poprosił ją w ostatniej chwili przytomności, to by przekazała wiadomość. „Uratuj nas”.
Wygładzając pognieciony fartuch, Jamie znów wybrała numer na komórce. Jak się powiedziało A...
Tym razem był to numer, który zapamiętała po miesiącach pracy w gabinecie sędziego. Po dzwonku zabrzmiała krótka wiadomość, potem sygnał do nagrania wiadomości. Jamie powtórzyła, co powiedział umierający. Mówiła szybko, patrząc przy tym w oczy sędziego. – Avery, jego ostatnie słowa brzmiały: „Wybacz mi” – zakończyła.
1
Gdzieś na zewnątrz, za zakurzonymi szybami zawyły syreny. Wysoki, zawodzący dźwięk sączył się do środka, kłując w uszy. Avery Keene przewróciła się na bok i przykryła głowę wielką poduszką. Nadal sunęła po falach Dunaju, a wokalista jakiegoś nieznanego boysbandu, odziany jedynie w dizajnerskie ciuchy z logo Calvina Kleina, śpiewał serenady. Dźwięk wzmagał się, przybierając natrętny dzwonek telefonu. Avery wyciągnęła rękę, macając nią w poszukiwaniu komórki. Nie otwierając zielonych oczu, podniosła telefon.
– Co jest?
– Avery, skarbie – rozległ się gwałtowny kaszel, a po nim nadąsany chichot. – Tu mama.
Syreny ucichły, ustępując miejsca o wiele bardziej nieprzyjemnej rzeczywistości. Avery ze znużeniem podniosła się i oparła o ścianę, kładąc łokieć na stosie poduszek. Zakup zagłówka do łóżka nie wydawał jej się jeszcze uzasadniony. Może za rok. Z wysiłkiem podnosząc zmęczone powieki, śledziła wzrokiem migotanie neonów za pokrytą deszczem szybą.
– Rito, gdzie jesteś?
– W Adams Morszszszn.
– W Adams Morgan?
Wolną ręką Avery odgarnęła znad karmelowego czoła ciężką szopę czerni, masę kędzierzawych włosów, opadających na jej stężałe w napięciu nagie ramiona. Senność szybko się rozwiała. Kobieta popatrzyła na zegar przy łóżku. Prawie trzecia w nocy, niedziela – nie, już poniedziałek nad ranem. No jasne. Jeśli znajdowała się w takiej dzielnicy i o takiej porze, jej matce nie mogło się przydarzyć nic dobrego. Kiedy zamożniejsi mieszkańcy Adams Morgan poszli spać w swoich schludnych szeregowych domkach, z klubów wylewali się na ulice imprezowicze spragnieni mocniejszych wrażeń.
– Rito, jesteś w Adams Morgan?
– No tak! Przecież właśnie to mówię – wycharczała Rita Keene. – W Adams Morrgsz.
Przeczuwając eskalację bojowego nastroju, Avery mówiła szybko i zwięźle.
– Jesteś w areszcie?
– Nie i nie będę, jeśli przyjedziesz i dasz swojej kochaniutkiej jakieś pieniądze.
„Kochaniutkiej”? Avery zmarszczyła brwi, zastanawiając się nad tym, co usłyszała. Jeśli Rita jest w areszcie, nie przedstawią jej zarzutów aż do rana. Ci, których zgarnięto w niedzielę w nocy, musieli czekać, aż sędziowie wrócą do pracy na poranną poniedziałkową zmianę. Na wszelki wypadek dopytała jednak:
– Wyznaczyli ci kaucję? Tak szybko?
Nagły krzyk zmusił Ritę, żeby mówić głośniej.
– Nie, skarbie, żadnej kaucji, nie siedzę w areszcie. U znajomego w domu jestem. Dobrego znajomego. Muszę tylko zapłacić. Możesz przyjechać?
– Rito, mówiłam ci już. Z tym koniec. Na miłość boską, dosyć tego.
Na moment zapadła cisza.
– Nie upijam się, przysięgam! Ale muszę dotrzymać słowa – przymilała się jej matka. – Wiem przecież, że nie pożałujesz stówki dla mamusi. Tylko o to proszę. Jak nie zapłacę, mój znajomy się zezłości...
– Nie mogę.
– Nie chcesz – poprawiła ją Rita. – Nabzdyczona suka. Za dobra jesteś, żeby matce pomóc w kłopocie. – Słodki wcześniej ton przeszedł w potok przekleństw.
– Rito.
Avery słyszała to już nie pierwszy raz. W głowie powtarzała sobie mantrę z Al-Anonu, ale trudno zachować pogodę ducha, kiedy matka siedzi w jakiejś narkotykowej spelunce i złorzeczy własnemu dziecku, klnąc przy tym jak szewc. Korzystając z chwilowej przerwy w jej tyradzie, poprosiła cicho:
– Podaj adres, zabiorę cię stamtąd. – Cholera, i tak prześpi jeszcze najwyżej cztery godziny. Równie dobrze może rozpocząć tydzień od świetnej zabawy, jaką na pewno będzie spotkanie z matką. – Mamo, gdzie jesteś?
– Nie powiem.
– Dlaczego?
– Bo nie mam zamiaru iść na kolejny cholerny odwyk. Potrzebna mi stówa, to wszystko. Może gdybyś na moment wyjęła z dupy korek, przyszłoby ci do głowy pomóc własnej matce. Ten jeden raz.
Jakiś mężczyzna w tle dopytywał się, czy jej córka jest ładna.
– Nie jest brzydka – odparła Rita scenicznym szeptem. – Ale, kochaniutki, oryginał jest lepszy niż kopia! Zwłaszcza że możemy dobić targu i... – Resztę zdania zagłuszył wysoki, desperacki chichot.
Fala gorąca zalała ciało Avery i zarumieniła jej policzki. Chciała się rozłączyć, ale po śmiechu matki poznała, że ta ledwo się trzyma na nogach, a może i gorzej. Lata wprawy pomagały jej pohamować potężną falę emocji, do których za każdym razem obiecywała sobie już nie wracać. Przez moment zastanawiała się, czy byłoby inaczej, gdyby żył jej ojciec. Myślała o jego głębokich brązowych oczach z kurzymi łapkami w kącikach, brązowej skórze pokrywającej zarys kwadratowej szczęki. Kim byłaby dziś Rita, gdyby on przeżył?
Opuściła nogi z krawędzi łóżka, przerywając te bezużyteczne rozmyślania. Tata nie żyje. Rita jest na haju. A ona uparcie trzyma się rzeczywistości. W ciemności macała po podłodze w poszukiwaniu tenisówek i bejsbolówki. Na szczęście położyła się spać w spodenkach i koszulce do biegania, włożonych w nieskutecznym usiłowaniu ucieczki przed nadchodzącymi do Dystryktu Kolumbii letnimi upałami.
– Mamo, powiedz mi, gdzie jesteś.
– Nie! Nabzdyczona suka... – Ledwie wylał się jad, zaraz podążyła za nim słodycz. – Kochanie, nie to chciałam powiedzieć. Kocham cię. Moja jedyna, ukochana... Jestem taka dumna z ciebie. Moja genialna córka prawniczka. Pracuje w Sądzie Najwyższym – wyjaśniła dilerowi.
– Mamo... – Avery przerwała, jej oczy pozostały jednak suche. Przyzwyczaiła się do ciągłego balansowania na linie, do wyrzucania demonów matki za drzwi świata, który zamieszkiwała w świetle dnia. Po nocach kaucje i areszty, w dzień pisanie opinii i poszukiwanie precedensów. Przez chwilę poczuła podmuch snu, ale zaraz się rozwiał. – Mamo, jesteś tam?
– A gdzie mam iść? – Na drugim końcu linii słychać było pochlipywanie. – Nie mam przecież dokąd iść.
– Możesz wrócić na odwyk, mamo. Poproszę ich, żeby cię przyjęli z powrotem. – Znowu. Ledwie w lutym wydała ostatnie oszczędności na opłacenie pobytu matki w ośrodku całodobowym. Rita wytrzymała dwanaście tygodni, to jej rekord życiowy. Ale opłaty pochłonęły całą gotówkę, jaką miała, i wyczyściły jej karty kredytowe. Udało się je jakoś pospłacać, jak to miała w zwyczaju, ale do czasu aż załapie się do jakiejś prestiżowej kancelarii, gdzie zarobi krocie, musi żyć oszczędnie – szczególnie jeśli Rita zechce wrócić na odwyk. Szef Avery nie pozwalał asystentom starać się o pracę gdzie indziej przed zakończeniem kadencji sądu, więc będzie musiała przetrwać jakiś czas na takiej posadzie.
– Chcesz spróbować jeszcze raz?
– Wrócić do tej dziury? Za żadne skarby! – Rita znowu zachichotała nerwowo. – Nie potrzebuję odwyku i nie trzeba mi twojej, kurwa, litości!
To stało w sprzeczności z prośbą o pieniądze, ale Avery wiedziała, że nie ma co próbować rozsądnych tłumaczeń. Na tym etapie najlepiej sprawdzały się działania polubowne. Wsunęła tenisówki na stopy i przykucnęła, by je ciasno zasznurować. Nie wiadomo, czy nocna eskapada obejdzie się bez ucieczek przed zagrożeniem. Najlepiej się przygotować na każdą ewentualność.
– Mamo, powiedz mi, gdzie jesteś.
– Żebyś tu przyszła prawić mi kazania? Nie ma mowy.
– Musisz mi powiedzieć.
Wstając, Avery sięgnęła do szuflady nocnego stolika i wyjęła z niej niewielki nóż. Posiadanie noży sprężynowych jest nielegalne na terenie Dystryktu Kolumbii, ale trudno się pozbyć starych nawyków. Nie lubiła broni palnej, ale nie mogła wybrać się w ulubione rewiry matki bez broni. Nóż był jednym z ostatnich cennych, odziedziczonych po ojcu przedmiotów, których Rita jeszcze nie wyniosła do lombardu. Rękojeść wykładana masą perłową, przy jej trzonie wygrawerowane ich inicjały. Kosmiczny żart ojca: Avery Olivia i Arthur Oliver: AOK.
Nóż był tak mały, że mieścił się w dłoni. Nie powstrzymałby agresywnego narkomana, ale spowolniłby atak, gdyby przyszło jej go użyć. Wsunęła broń do kieszeni spodenek.
– Jeśli mi nie powiesz, gdzie jesteś, nie mogę ci przynieść pieniędzy.
– Och, naprawdę przyniesiesz? – Rita chciała w to wierzyć, więc syknęła w telefon: – Ale musisz się pospieszyć i przyjść naprawdę szybko.
Avery przeszła do salonu, złapała klucze i otworzyła drzwi. Klucze. Komórka. Portfel! Zapomniała o nim. Odwracając się, kopnęła drzwi i z powrotem wbiegła do środka. Starała się nie upuścić telefonu z nadzieją, że Rita się nie rozłączy, zanim nie poda dokładniejszych namiarów. Gdy tylko wejdzie na klatkę schodową, nie będzie zasięgu.
– Potrzebny mi adres, Rito. Już, teraz.
– Naprawdę przyjedziesz? – Jej przymilny ton aż się prosił, żeby ją okłamać. By obiecać. – Poważnie, przyjedziesz? Z pieniędzmi?
Avery patrzyła na leżący na stole wytarty portfel i zastanawiała się, czy faktycznie chce oddać ostatnie pięćdziesiąt dolarów narkomance, która co prawda niechętnie, ale urodziła ją dwadzieścia sześć lat temu. A niech tam. Wsunęła dziesięciodolarowy banknot do kieszeni i rzuciła portfel na stół.
– Jasne, mamo. Powiedz mi tylko, gdzie mam przyjechać.