Kliner - Adam Dzierżek - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Kliner ebook i audiobook

Dzierżek Adam

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

119 osób interesuje się tą książką

Opis

Trzyma się trzech zasad, które pozwalają mu przetrwać – żadnych pytań, żadnych więzi, żadnych błędów.

Sprząta to, z czym nikt inny nie chce mieć do czynienia – krew, łzy i brudne sekrety mafii. Jego życie to ciągła ucieczka i śmierć czająca się tuż za rogiem.

Lecz kiedy na horyzoncie pojawia się szansa na coś więcej, czyli na normalność, której nigdy nie zaznał, a której zapragnął, Kliner musi zmierzyć się z konsekwencjami własnych decyzji i mrocznymi powiązaniami, które przez lata wciągały go w otchłań. Otchłań, która nie chce go wypuścić.

Mroczna, intensywna i nieprzewidywalna opowieść o samotności oraz o młodym człowieku, który w pewnym momencie chce zmienić swoje życie i uciec przed własnym przeznaczeniem. Czy zdoła to osiągnąć? I czy wszystkie plamy da się usunąć?

Adam Dzierżek powraca z mocnym thrillerem i zabiera czytelnika do bezwzględnego świata, zdominowanego przez skrajną brutalność, z którego tylko cudem można się wydostać. Ta książka przekracza granice, miażdży emocjonalnie, a jednocześnie zmusza do refleksji.

Emocjonalny, trzymający w napięciu thriller, wobec którego nie można przejść obojętnie. Polecam! Piotr Kościelny

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 309

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 56 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Wojciech Masiak

Oceny
4,4 (32 oceny)
20
7
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alutek_17

Dobrze spędzony czas

Szybka, momentami brutalna lektura
00
Sandomia

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
aniawol1

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna!Wciaga i trzyma w napieciu przez caly czas.
00
MarzenkaCz

Nie oderwiesz się od lektury

wow, genialny na scenariusz do filmu
00
solo81

Nie oderwiesz się od lektury

Zajebista
00

Popularność




Copyright © 2025 ADAM DZIERŻEK

All rights reserved / Wszelkie prawa zastrzeżone

Copyright © 2025 WYDAWNICTWO INITIUM

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja i korekta: KATARZYNA KUSOJĆ

Projekt okładki, projekt typograficzny, skład i łamanie: PATRYK LUBAS

Współpraca organizacyjna: ANITA BRYLEWSKA, IZABELA NESTIORUK-NAROJEK, OLGA KOZŁOWSKA, SYLWIA WĘGIELEWSKA

Fotografia wykorzystana na okładce: ARCANGEL

Lektor audiobooka: WOJCIECH MASIAK

WYDANIE I

ISBN 978-83-68205-28-2

Wydawnictwo INITIUM

www.initium.pl

e-mail: [email protected]

facebook.com/wydawnictwo.initium

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Zawsze wciągali go do środka za fraki, nie dając mu szansy nawet się przedstawić. Jakby bali się, że ktoś zauważy tego skulonego i ponuro wyglądającego chudzielca pukającego do drzwi w środku nocy. A przecież nie miał napisane na czole, po co się tu fatygował.

Nie stawiał oporu. Przywykł. Pozwolił dwóm tłustym łapom zaciągnąć się w mrok korytarza za poły dżinsowej kurtki, po czym zamknął za sobą drzwi, popychając je stopą obutą w ciężki traper.

Dwie wielkie torby podróżne, które przytaszczył tu z samochodu, gruchnęły o posadzkę. Jedna zdawała się ważyć tonę, druga przeciwnie – była całkowicie pusta.

Miał taki nawyk, że po wejściu do czyjegoś mieszkania najpierw zamykał oczy i brał głęboki wdech. Zapach zawsze dużo mu mówił, pozwalał głowie nastawić się na to, co się wydarzy. „Nosa nie oszukasz tak łatwo jak oczu” – powiedział ojciec matce, gdy on był jeszcze dzieckiem. Stary pewnego dnia już u progu mieszkania wyczuł, że żona nie gra z nim do końca fair. Sam nie palił. Kochanek pewnie nie był na tyle głupi, żeby zapalić w mieszkaniu mężatki, ale z palaczami już tak jest, że gdziekolwiek wejdą, wszystko zaraz przesiąka ich zapachem.

Tutaj, w ciemnym korytarzu mieszkania klienta, nie było palacza. Kliner wyczuwał za to perfumy i odświeżacze powietrza, ale one tylko coś maskowały. Jak pstrokata karnawałowa maska nałożona na szpetną gębę pełną krost.

Gdy po chwili podniósł powieki, nie było już tak ciemno. Na twarz padła mu niebieska poświata z włączonego właśnie w korytarzu neonu przedstawiającego napis „Welcome”.

Zobaczył pieniądze. Ale nie banknoty, tylko bogato urządzone, nowoczesne wnętrze. Na ścianie wisiały obrazy. Wyłącznie sztuka nowoczesna i autorzy liczący na to, że ktoś doszuka się głębi w ich chaotycznych pociągnięciach pędzla. Można by odnieść wrażenie, że właściciel mieszkania to bogaty i światły człowiek, ale tak jak z tym zapachem, mogła to być tylko maskarada.

A skoro musiał przyjść tu dziś w nocy, to była nią na pewno.

W głębi, w częściowym mroku, stał facet, który go wynajął. Klient. Prawie dwa metry. Cierpiący na sporą nadwagę, ale pięknie ostrzyżony i z zarostem równiutkim jak od linijki, a poza tym cały wydepilowany. Neonowe światło obmywało jego twarz o dziwnie gładkiej skórze, naciągniętej na kości policzkowe jak silikonowa rękawiczka. Efekt kilku zabiegów medycyny estetycznej za dużo.

Z tą kulturą mogło być różnie, ale facet na pewno był dziany. Dziany, ale nie odziany. Fałdy tłuszczu zwisały mu poniżej linii bioder, falując i tworząc coś na kształt mięsnej spódnicy, co częściowo zakrywało przyrodzenie. Mięsa w ogóle było w nim dużo. Tak dużo, że aż wylewało się mu z ust.

– Kurwa. Ja… Ja nie chciałem… – Grubas w końcu się odezwał, przerywając chwilę krępującej ciszy. – To… Kurwa! To wszystko…

Oczywiście żałował tego, co zrobił. Klienci zawsze wyrażali szczery żal. Przed obcym zwyczajnie tak wypadało. Schemat łatwy do zapamiętania. Zawsze najpierw przepraszali, potem obwiniali innych…

– Dziwka! To wszystko ta dziwka, rozumiesz?!

By w końcu wyładować złość na człowieku, który ledwie co przekroczył próg.

– Co się, kurwa, gapisz?! Zrób coś z tym! Idź tam!

Nieznajomy mężczyzna w dżinsowej kurtce nie odpowiedział ani słowem. Pozwolił otyłemu facetowi sobą szarpnąć i pchnąć się w głąb korytarza. Przywykł. W ostatniej chwili zahaczył dłonią i pociągnął za sobą cięższą torbę, zarzucając pasek na kościsty bark. Gdy wyhamował, odwrócił się i spojrzał pytająco na gospodarza. A wzrok miał ciężki i zmęczony.

– Łazienka – rzucił krótko grubas, jakby domyślając się pytania.

Przeszedł kawałek zacienionym holem, wciskając dłonie w wysoko umieszczone kieszenie kurtki. Nie chciał niczego przypadkowo dotknąć. Odciski palców to parszywa waluta i czasem już jeden da się wymienić na dwadzieścia pięć lat w zamknięciu.

Stanął pod drzwiami, za którymi spodziewał się znaleźć toaletę, położył łokieć na klamce, gotów, by na nią nacisnąć, po czym na moment zamarł. Obejrzał się przez ramię.

Grubas wyglądał na poważnie przejętego tym, jak może zareagować obcy na widok za drzwiami. Grymas na jego twarzy przywodził na myśl dziecko oddające matce koślawy rysunek do oceny. Cały ten obecny chwilę temu żal w jego oczach gdzieś się ulotnił.

Kliner otworzył drzwi, starając się wymacać wierzchem dłoni przełącznik światła, ale to zapaliło się automatycznie, gdy tylko czujnik wyłapał ruch. Białe ledy cyknęły jak flesz aparatu, zostawiając go z powidokiem leżącego na łazienkowych kafelkach sztywnego, nagiego ciała kobiety. Obraz zdawał się wypalony na siatkówkach, bo nie znikał, nawet gdy zamknął na chwilę oczy.

Światło wydawało się tak ostre, że musiał się na chwilę odwrócić, zaczerpnąć ciemności korytarza jak tonący oddechu. Siłą rzeczy spojrzał w stronę gospodarza, którego zimne, osadzone głęboko w czaszce oczy zaglądały mu teraz w głąb mózgu, drapiąc i drażniąc jego część odpowiadającą za poczucie zagrożenia. Grubas wyglądał, jakby poczuł się dotknięty. Chyba nie spodobało mu się, że Kliner odwrócił wzrok od ciała, więc ten z powrotem skierował go na łazienkową posadzkę.

Naga kobieta była w jednym kawałku, leżała na brzuchu. Ciało gładkie i jędrne, na oko nie więcej niż dwudziestoletnie. Tylko strasznie obite i pocięte, choć nie krwawiło jakoś mocno.

To dobrze.

Wnętrze cuchnęło niespłukiwaną od dawna toaletą i wszystkimi płynami, jakie mogą opuścić ludzkie ciało. Czuć było też seksem.

Kliner wyjął z kieszeni kurtki parę lateksowych rękawiczek, założył, strzelając o skórę dłoni, po czym rozejrzał się dookoła. Kilka plam z krwi na umywalce i desce sedesowej, mnóstwo wyrwanych włosów i dwa wybite zęby na posadzce. Gdy kucnął i delikatnie obrócił dziewczynie twarz, żeby sprawdzić, czy walających się tu zębów może być więcej, dostrzegł plamę gęstej krwi na kafelkach, która ciągnęła się za głową jak ser na pizzy. W miejscu, gdzie powinno znajdować się lewe oko, dostrzegł zionącą czarną dziurę. Dziąsła przypominały kratery po wybuchu. Zębów nie miała już prawie wcale. Będzie musiał poszukać ich dobrze w szparze pod zlewem i za pralką.

– Ile ci to zajmie? – zapytał w końcu tłuścioch, wydając uprzednio dźwięk, jakby dławił się własnym językiem. Chyba zaczynało do niego docierać, co zrobił.

– Samo sprzątanie godzinę, może dwie – odparł Kliner, grzebiąc w torbie i wyciągając z niej odplamiacz białkowy i gąbkę. – Ale najpierw będę musiał zająć się ciałem. To może potrwać.

– I nic nie zostanie? Kompletnie nic?

Gość kiwnął tylko znacząco głową, po czym wrócił do grzebania w torbie.

– Nawet nie pytasz, co się stało? – Grubas zaczął się nerwowo trząść.

Nigdy nie pytał. Ludzie mają bezsensowny zwyczaj pytania o rzeczy z kurtuazji, gdy widzą, że rozmówca może tego oczekiwać, mimo że nie interesuje ich odpowiedź. Choć tutaj nie chodziło nawet o to, czy go interesowała, czy nie. Po prostu już ją znał.

Ktoś umarł i trzeba było posprzątać. To się stało.

Wstał z kucek, wyprostował się i spoglądał raz na ciało, raz na zakrywającego całe wejście tłuściocha. Nie wiedział, czy ten zostawi go w spokoju, czy będzie chciał obserwować cały proces. Zdarzało się już, że chcieli patrzeć, i wtedy miał tylko jeszcze więcej sprzątania. Już chciał facetowi zasugerować, żeby poczekał w innym pomieszczeniu, gdy ten znowu zaczął gadać.

– Pierwszej nocy powiedziała, że za kasę zrobi wszystko… – Grubas odleciał gdzieś myślami i niby skupiał wzrok na rozmówcy, ale patrzył raczej przez niego, na coś, co jest dużo dalej. Tak daleko, że mogło znajdować się już w przeszłości. – …trzeciej dziwka zaczynała tych słów żałować.

Choć nie był księdzem, zawsze chcieli się mu spowiadać. Nie mogli przecież zostawić rzeczy takimi, jakimi są. Musieli się tłumaczyć. Nikt nie chciał być niesprawiedliwie oceniony, każdy chciał zrozumienia, przebaczenia. Czegokolwiek, co pomoże im się znowu poczuć dobrze. Jego rolą było milczeć i słuchać. Więc słuchał i milczał, zaciskając mocno zaschnięte wargi, które wyglądały teraz jak dwa pocierające się o siebie kawałki bibuły. Jeszcze raz obleciał wzrokiem całą łazienkę, a im dłużej patrzył, tym bardziej nie chciał poznać tej historii.

– Zapłaciłem jej naprawdę dużo – kontynuował klient. – Dostała tyle, że przez kilka kolejnych miesięcy mogłaby już nie pracować. – Spojrzał z obrzydzeniem na swoje leżące na podłodze dzieło. – Naprawdę dużo płaciłem… W pewnym momencie przestała krzyczeć, wiesz? Wtedy o tym nie myślałem, ale… Odcięła się. Niedługo potem już się nie ruszała. Ja… Ja nie zrobiłem nic, co mogłoby ją zabić. Nie walnąłem jej w głowę ani nic… Chyba… Chyba po prostu ją zamęczyłem, nie zauważyłem, że jest zmęczona i… Amanda. Chciała, żeby mówić na nią Amanda… Dużo płaciłem.

Kliner spojrzał z ukosa, żałując, że poznał imię. Można by pomyśleć, że nazwy to tylko słowa, ale tak nie jest. Dopóki czegoś nie nazwiemy, łatwiej jest o obojętność. Rosyjscy żołnierze w Ukrainie nie zabijają Vladów czy Artemów, tylko likwidują cele, szef korporacji nie zwalnia Małgorzaty, matki dwójki dzieci, tylko pozbywa się nieefektywnego pracownika. On miał zająć się ciałem. Nie Amandą…

Nie miał najmniejszej ochoty tego słuchać. Zatkać uszy, zrobić swoje, wziąć pieniądze i się wynieść – taki był plan. Nie chciał, żeby tamten dalej mówił. To tylko zwłoki, które trzeba sprzątnąć, nic więcej. Nie ma historii, nie ma przeszłości. Nie ma już człowieka. Tylko ciało.

Nic więcej.

Rzucił klientowi zmęczone spojrzenie i ułamek sekundy później poczuł uderzenie w prawy policzek. A zaraz potem metaliczny posmak krwi w ustach. Nie zauważył momentu, w którym pięść grubego przecięła powietrze przed nim. Był chyba zbyt zmęczony, zbyt nieobecny.

Po chwili właściciel mieszkania złapał go za kołnierz kurtki i przycisnął do ściany.

– Ani się waż mnie, kurwa, oceniać, rozumiesz?! – syknął przez zaciśnięte zęby. – Nie było cię tu. Jesteś tylko śmieciem, który ma ten syf ogarnąć. Kolejną dziwką, którą opłacam. Pierdoloną sprzątaczką. Jak jeszcze raz tak na mnie spojrzysz, to…

– Chciałbym… – wycharczał młody mężczyzna.

– Co?!

– Chciałbym zacząć pracę.

Klient puścił poły dżinsowej kurtki i odstawił stopy nieznajomego na podłogę. Zadziwiające, jak wiele siły był w stanie wykrzesać z tak miękkich i zatłuszczonych ramion. Przez jego twarz przeszedł grymas jakby wstydu, gdy spojrzał na strużkę krwi lejącą się z kącika ust faceta, którego wynajął. Jego jedynej szansy, żeby wyjść z tego gówna bez konsekwencji.

– Masz dwie godziny – rzucił chłodno, uciekając wzrokiem. – Powiedz, jeśli będziesz czegoś potrzebował.

Kliner odprowadził otyłego mężczyznę wzrokiem, starając się ukryć ból po uderzeniu. Gdy miał pewność, że ten przeszedł do innego pomieszczenia, zamknął drzwi. Naprawdę nie chciał gapiów. Proces do miłych dla oka nie należał, słabe żołądki zaraz się opróżniały.

Przestąpił ciało dużym krokiem, po czym dopadł do lustra, żeby oszacować straty. Blada, zapadnięta twarz, kilkudniowy zarost i zmierzwione, odstające w różnych kierunkach włosy. Dwudziestopięciolatek wyglądający o co najmniej pięć lat starzej. Podkrążone oczy zdawały się spowite mgłą.

Przez chwilę patrzył w swoje odbicie, które falowało mu przed oczami. Mrugnął mocno i wszystko wróciło do normy, jakby walnął w stary śnieżący telewizor. Jaki był rezultat przyjętego ciosu? Głównie rozorana warga. Grunt, że zęby były na swoim miejscu, co chyba stawiało go na bardziej uprzywilejowanej pozycji niż kobietę, którą miał się zająć. Zlizał krew z kącika ust i zabrał się do pracy.

Zdjął z siebie wierzchnie odzienie, odsłaniając umięśniony, lecz chudy tors i żebra prześwitujące przez cienką jak papier skórę. Gdy był już w samych bokserkach, wyjął z torby jednorazowy medyczny fartuch i nałożył na siebie. To, w czym przyszedł, wystawił na korytarz.

Przeciągnął ciało do wanny. Ważyło mniej niż pięćdziesiąt kilo, ale był to martwy ciężar, więc sprawił mu trochę trudności. Żywą kobietę łatwo podnieść. Balansuje swoim ciężarem i pomaga. Ta nie różniła się niczym od worka z piaskiem. To dobrze, że grubas miał dużą wannę. Duże wanny dużo ułatwiają.

Amanda ułożyła się jak do kąpieli, czekając na strumień gorącej wody, który nie nadejdzie. Przyglądał się jej przez chwilę. Każde zadrapanie, każdy siniak, każda rana, wszystko to przywoływało wizje okropieństw, przez które musiała przejść, by wylądować w końcu w tej wannie. Domyślał się też, dlaczego grubas wydłubał jej oko…

Uderzył się nasadą dłoni w skroń tak mocno, jak tylko potrafił, próbując fizycznie wybić sobie te myśli z głowy. Posprzątać i wyjść.

To tylko ciało.

Podszedł do torby, ukucnął i wyjął skalpel. Kątem oka dostrzegł ruch w wannie. W środku aż nim wstrząsnęło. Zerwał się jak oparzony i ponownie przyjrzał się ciału. Lewe ramie kobiety opadło na nagie posiniaczone uda. Wcześniej opierało się o brzuch.

Zamrugał, mocno zaciskając powieki. Poczuł przyspieszone bicie serca.

Poruszyła się?

Miał wrażenie, że się poruszyła… A może tylko krzywo ją ułożył i przez to dłoń opadła?

W świetle tego, co miał za chwilę zrobić, było to bardziej niż istotne. Przyłożył dwa palce do fioletowej już szyi kobiety i zamarł w bezruchu, wyczekując tętna.

Nie doczekał się. Nie żyła. Nie mogła żyć.

Wyłożył podłogę i przestrzeń dookoła plastikową folią i podoklejał srebrną taśmą. Dokładnie, metodycznie, nie omijając nawet centymetra przestrzeni. Potem naciął skalpelem nadgarstki, uda i krtań kobiety, upuszczając krwi, która wypłynęła z żył, jakby poszła tama. Siedemdziesiąt, osiemdziesiąt mililitrów na kilogram masy ciała – tyle życia w nas płynie. W tak drobnej dziewczynie nie mogło jej być więcej niż cztery litry. Zapach krwi rozszedł się po łazience bardzo szybko. Mdły i metaliczny. Po chwili wnętrze cuchnęło jak warsztat samochodowy, a Amanda bledła w oczach. Pomyślał, że szybko pójdzie.

Czekając, aż ciało się wykrwawi, przystąpił do poszukiwań zębów, których uzbierał całą garść. Gdy upewnił się, że ma wszystkie, a większość krwawej kąpieli spłynęła do odpływu, wrócił do torby i wyjął z niej solidną ręczną piłę do kości. Dokładnie taką, jakiej używa się w rzeźni.

Przystąpił do pracy.

To w tym momencie zawsze się odcinał. Ciało wykonywało wyuczone ruchy, ale świadomości przy tym procesie nie było. Była w mieszkaniu. W ciemności pustego pokoju, do którego wróci sam, jak co noc. Wpatrywała się w jaśniejący w mroku jak gwiazda ekran monitora starego laptopa. Oglądała film… Jaki film dziś wybierze?

Pod ręką coś zachrzęściło. Piła osunęła się po kości Amandy, wyrywając go z transu i zmuszając do spojrzenia na to, co robił. Przyjrzenia się temu, bardzo dokładnie…

Zrobiło mu się niedobrze. Zawartość żołądka wzburzyła się jak wstrząśnięta butelka coli. Krawędzie pola widzenia czerniały, uszy świdrował pisk. Poczuł, jak miękną mu nogi, i zrozumiał, że jeśli zaraz czegoś z tym nie zrobi, to wywróci się, rozwali sobie łeb o umywalkę i któryś kolega z branży, kliner, taki jak on, będzie miał tu dwa trupy do sprzątnięcia.

Resztką sił wygrzebał z torby buteleczkę z amoniakiem i zaciągnął się solidnie oparami. Dla odpływającej świadomości to jak strzał z bicza. Mało zdrowe, podrażnia drogi oddechowe – przez co często krwawił z nosa – ale postawiłoby na nogi znokautowanego boksera, więc postawiło i jego.

Pobudzony wrócił do pracy, pozwalając myślom dalej dryfować. Gdy skończył, wyszedł na korytarz po drugą torbę. Tę pustą.

Stojąc w przedpokoju, zerknął do salonu. Grubas, siedzący w fotelu i popijający luksusową wódkę z mieniącej się jak diament butelki, dziwnie na niego spojrzał. W sposób, w jaki spragniony patrzy na szklankę wody. Niewiele się nad tym zastanawiając, uciekł od niego wzrokiem.

Wrócił do łazienki, otworzył torbę, której wnętrze przypominało torbę izolacyjną na prowiant, i zaczął pakować do niej ciało, którego miał się pozbyć. Kawałek po kawałku. Ciasno zapakowaną wyniósł z powrotem na korytarz. Miała przyszyte rączki, przez co mógł zarzucić ją sobie jak plecak. Ciężar był dzięki temu nawet do zniesienia, inaczej odpadłyby mu dłonie.

Wanna i okolice przypominały wnętrze rzeźni, ale to był już tylko zwyczajny brud. Taki, którego nie trzeba było wynosić i zakopywać w ziemi. Taki, z którym poradzą sobie gąbki, przemysłowe detergenty i ciężka praca.

Przysiadł na krawędzi wanny i wziął kilka głębokich wdechów. Wciąż miał przed oczami sztucznie naciągniętą twarz gospodarza i to jego niepokojące spojrzenie. Poczuł się dziwnie, jakiś niesprecyzowany lęk penetrował mu wnętrzności. Po chwili wstał i zamknął łazienkę od środka na rygiel, starając się to zrobić tak cicho, żeby nie urazić klienta.

Zabrał się do pracy. Szorował podłogę i wyżymał gąbkę do sedesu. Fugi traktował szczoteczką do zębów. Nawet wspiął się na krzesełko i skuł odrobinę tynku z sufitu po tym, jak zobaczył na nim drobinki krwi, które musiały tam trafić, gdy dziewczyna oberwała w zęby. Oczami wyobraźni ujrzał, jak lecą z jej długich włosów, odrzuconych gwałtownie w tył po kolejnym ciosie.

Zwłoki były wciąż świeże, gdy przyjechał, więc nie trzeba było ozonować powietrza, żeby pozbyć się nieprzyjemnego zapachu. Wystarczyło otworzyć okno i solidnie przewietrzyć.

Gdy po godzinie wstał z obolałych kolan, łazienka lśniła jak nowa. Teraz nikt nie powiedziałby, że niedawno leżało w niej poćwiartowane ciało, a między pralkę i zlew wciśnięte było wydłubane oko. A co najważniejsze, policja nie znalazłaby tu żadnych dowodów. Lecz tylko tutaj, bo wciąż trzeba było zająć się torbą.

Zdjął z siebie jednorazowy fartuch i upchnął go do plastikowego worka wraz z gąbkami, butelkami detergentów i resztą odpadów. Silikonowe rękawiczki wymienił na nowe i zapakował wszystko do drugiej torby. Gdy tylko przekręcił rygiel w drzwiach i wyjrzał na korytarz, uderzył go kwaśny odór gospodarza. Facet wyglądał, jakby stał tam i czekał już od jakiegoś czasu. Znowu rzucił mu to niepokojące spojrzenie. Uśmiechał się, ale tylko ustami, bo oczy pozostawały nieruchome, potęgując uczucie niepokoju.

– Wysprzątane? – zapytał grubas.

Kliner kiwnął twierdząco głową.

– A ta torba w korytarzu to…?

Tym razem nie zareagował, pytanie nie wymagało odpowiedzi.

– Co z nią zrobisz?

– Zabiorę.

– Gdzie?

Młody wzruszył ramionami, jakby chciał powiedzieć: „czy to ważne?”.

Gospodarz, wciąż nagi, przechadzał się po łazience i przeprowadzał inspekcję. Jeździł palcem po meblach jak jakaś celebrytka szukająca śladów kurzu w białej rękawiczce. Nie wyglądał na takiego, co by wiedział, co chce znaleźć, więc tylko stwarzał pozory.

– Nie usłyszałem, jak masz na imię – powiedział po chwili, jakby od niechcenia, przyglądając się wnętrzu wanny. Odpływ błyszczał jak nowy.

– Nie przedstawiałem się.

– To teraz masz okazję.

– Krystian. – Podał imię dobre jak każde inne. Lepsze to niż odpowiadanie na pytania i wchodzenie w dyskusję, dlaczego wolałby nie podawać o sobie żadnych szczegółów. Grunt to takie imię potem zapamiętać, gdyby trzeba było je powtórzyć. Zresztą od dawna nie przywiązywał wagi do swojego prawdziwego imienia, jakby było tylko słowem pozbawionym sensu. Dla wszystkich był tylko klinerem. Kimś, kto posprząta, gdy będzie trzeba.

– Czemu to robisz, Krystian?

Kliner spojrzał umęczonym wzrokiem. Ostatnie, na co miał teraz ochotę, to pogawędka, i to taka, jaką klienci zadręczają prostytutki, nim rzucą się na nie jak na ochłap mięsa. Dziewczynę, która skończyła w torbie, też pytał, czemu to robi?

Przecież odpowiedź na to pytanie mogła być tylko jedna.

– Pewnie zaraz powiesz, że dla pieniędzy, co, Krystian? Parasz się taką paskudną robotą tylko po to, żeby zarobić trochę grosza? Przecież to obrzydliwe. Nie masz jakiegoś wykształcenia? Wiesz, żeby zająć się czymś godnym… Mógłbym ci pomóc. Pracuję w Ministerstwie Edukacji. Mam znajomych w rządzie. Mogę załatwić stypendium i w ogóle. Mam dojścia.

– Czy w mieszkaniu są jeszcze jakieś miejsca, którym muszę się przyjrzeć? – wciął się Kliner, wyraźnie niezainteresowany propozycją.

– Co?

– Czy gdzieś jeszcze trzeba sprzątnąć? Gdzieś poza łazienką doszło do incydentu?

– Incydentu? Byliśmy głównie w sypialni i tutaj… Ale tam jest w miarę czysto.

– Zalecam pozbyć się prześcieradeł i pościeli. Najlepiej je spalić. Dobrze jest to zrobić gdzieś za miastem, jeśli ma pan jakąś działkę albo domek letniskowy. Trzeba też dokładnie wyczyścić wszystkie powierzchnie, z którymi miała bezpośredni kontakt, takie jak klamki, blaty w kuchni czy…

– Mój penis? – Facet zaśmiał się, jakby dla niego to wszystko było jednym wielkim żartem. Wyraźnie wyluzował się, kiedy zobaczył, jak czysta jest łazienka, a ciało, choć wciąż obecne w mieszkaniu, zniknęło mu z oczu. Nie było już Amandy, jedynie jej ochłapy zamknięte w szczelnej torbie.

Zleceniobiorca zignorował żart. Wyszedł na korytarz i już chciał sięgnąć po leżące na podłodze ubrania, gdy zauważył, że zniknęły.

– Jeśli szukasz ciuchów, to są w salonie. – Grubas mówił, dalej prowadząc inspekcję i nie patrząc na rozmówcę. – Rozwiesiłem je. Pomyślałem, że nie powinny leżeć na brudnej podłodze.

Przeszedł do salonu. Ubrania rzeczywiście tam były, rozwieszone na oparciu masywnego fotela. Gdy po nie sięgnął, poczuł ucisk na barkach, dotyk tłustych dłoni na szyi, ciepło oddechu na karku…

– Nie będziesz musiał już tak pracować, Krystian. – Tłusty mężczyzna wyszeptał mu do ucha, rozmasowując napięte braki. – Mam pieniądze… Wystarczy, że…

Wyrwał się i natychmiast obrócił, wyciągając przed siebie zaciśnięte pięści.

– Spokojnie, Krystian. Wszystko jest w porządku. – Gospodarz wyciągnął dłonie przed siebie i rozcapierzył palce. – Wszystko gra.

– Zapłać i wychodzę.

– Zapłacę, oczywiście. Zapłacę ci nawet więcej, niż była mowa przez telefon. Co powiesz na duży napiwek? Mówię przecież, że wszystko w porządku.

– Gotówka. – Młody zdjął ubrania z fotela i zaczął się w nie pospiesznie wciskać, cały czas cofając się przed napierającym do przodu gospodarzem. Spod falującej mięsnej spódnicy dało się dostrzec sterczący wzwód.

– Będzie gotówka. Ale jeśli chcesz pieniędzy, to lepiej mnie posłuchaj. Ty pomożesz mnie, a ja tobie…

– Już ci pomogłem.

– Tak, ale wiesz, że teraz nie o to mi chodzi.

Młody mężczyzna potknął się, próbując wcisnąć nogę w nogawkę spodni. Gdy leżał na plecach, poczuł na sobie ciężar ponad stukilowej tuszy, który opadł na niego jak sztanga. Śliskie i rozgrzane ciało dociskało go do podłogi. Panicznie próbował się wyrwać, ale miał zbyt mało siły. Czołgał się w stronę stolika, gdy skurwiel zrywał z niego majtki. W końcu udało mu się sięgnąć do mebla i przewrócić stojący na nim wazon. Nie stłukł się, uderzając o podłogę, ale rozleciał się na kawałki przy zetknięciu z czaszką napastnika.

Zrzucił z siebie nieprzytomne mięso i cały obolały włożył ubrania, w których tu przyszedł, bacznie obserwując leżącego przed nim mężczyznę. Gdy zasuwał zamek dżinsowej kurtki, usłyszał stęknięcie budzącego się z krótkotrwałej śpiączki klienta. Facet dźwignął się i oparł o fotel.

– Musisz zapłacić – rzucił, obserwując, jak tamten przeczesuje dłonią posklejane krwią włosy i szuka jej źródła.

Jako że miał już na stopach zasznurowane ciężkie wojskowe buty, nie czuł aż takiego strachu. Gotów był wkopać grubasowi zęby prosto w przełyk, jeśli tylko spróbuje takich zagrań jeszcze raz.

– Szafka w korytarzu – odparł gospodarz łagodnym tonem, jakby wraz z opadem wzwodu opadł poziom agresji. – Druga od lewej.

Kliner przeszukał szuflady, starając się dostrzec gotówkę w bladej poświacie wiszącego na ścianie neonu. Znalazł ją tam, gdzie wskazał grubas, upchniętą ciasno do koperty. Wcisnął ją sobie do wewnętrznej kieszeni kurtki.

Torbę z ciałem zarzucił na plecy, drugą przewiesił przez ramię i wyszedł bez słowa, objuczony jak wół. Nie oglądał się za siebie. Mimo że po tym wszystkim powinien zostawić ciało i kazać tłuściochowi pozbyć się go samodzielnie, to nie mógł sobie pozwolić na choć namiastkę zemsty. Miał swoich szefów, a ten gość tutaj najwyraźniej był kimś ważnym. Gdyby nie wykonał usługi albo nie przyniósł kasy, skończyłby w podobnym plecaku. I nie opowie też nikomu o tym, co zaszło w salonie. Nikogo by to nie obeszło. Tyle dobrze, że grubas pewnie też nie będzie się tym chwalił.

Rozejrzał się po klatce schodowej. Choć miał wrażenie, że grawitacja jest wyjątkowo wredna, to mimo takiego ciężaru nie wsiadł do windy. W pracy nigdy ich nie używał. Ciasne trumny z kamerami i tylko jedynym wyjściem. Wolał schody. W tak wysokich budynkach i o tak późnej porze była nikła szansa, że kogoś na nich spotka.

Ruszył w dół, uważnie stawiając krok za krokiem. Jeden fałszywy ruch, a na dół dotarłyby dwa trupy, jeden cały, drugi w kawałkach. Gdy umęczony zszedł na parter, usłyszał szczekającego psa w jednym z mieszkań, które mijał. Czworonogi zawsze bezbłędnie wyczuwały zapach śmierci, który towarzyszył mu zawsze, gdziekolwiek by się nie pojawił.

Wypadł na zewnątrz. Chłód późnego września szczypał w oczy z każdym podmuchem wiatru, gdy wyczerpany i półprzytomny brnął w stronę parkingu pod blokiem. Torby zrzucił z siebie, dopiero gdy dotarł do bagażnika. Gruchnęły i osiadły na betonie przy akompaniamencie obrzydliwego śliskiego plasku. Dyszał ciężko, starając się wyrównać oddech i rozmasowując barki, ale nie miał ani chwili na odpoczynek. Światło ulicznej latarni wisiało nad nim jak słońce, przez co czuł się nagi, odsłonięty. Zapakował obie torby do bagażnika i wtoczył się za kółko. Przekręcił kluczyk i wyjechał.

Ulice o tej porze były niemal wyludnione. Minął kilka umęczonych twarzy, pewnie zrywających się wcześniej z nocnej zmiany stróżów magazynów i pracowników fabryk. Po chodnikach przemykały cienie tych, którzy nie chcieli być zauważeni, płoszone przez nawet najcichszy dźwięk silnika. Kilkoro elegancko ubranych pijaczków i półnagich dziewczyn na przypominających szczudła obcasach zataczało się od krawężnika do krawężnika w absolutnej ciszy.

Był potwornie zmęczony. Piętno drugiej w nocy odciskało się na motoryce, przez co miał wrażenie, że prowadzi trochę jak pijany. Światła miasta zlewały mu się przed oczami w jedną wielką neonową plamę i już myślał, że odpływa, gdy nagle coś wtłoczyło w krew działkę adrenaliny.

Krótki sygnał policyjnej syreny i niebieskie wirujące światła.

Ciśnienie rozsadzało mu czaszkę, czuł, jak coś napiera na gałki oczne od wewnątrz, jakby chcąc wypchnąć je z oczodołów. Mrugnął, mocno zaciskając powieki, po czym zjechał na pobocze. Nieoznakowany radiowóz zrobił to samo. Silniki dwóch aut ucichły niemal symultanicznie, zestrajając się z panującą dookoła ciszą.

Patrzył we wsteczne lusterko, czekając na ruch gliniarza, który teraz zapewne zgłaszał dyżurnemu miejsce i przyczynę kontroli, dyktując do radiostacji numery rejestracyjne auta, które ukradł z parkingu w jednej z biedniejszych dzielnic. Policyjny kogut wciąż się obracał, waląc po oczach drażniącym światłem.

O czym zapomniał?

Nie domknął bagażnika, zostawiając za sobą ścieżkę z kończyn Amandy, wysypujących się z pękniętej torby? Może ze stanem technicznym auta było coś nie tak? Ktoś zgłosił kradzież? Tak szybko? A może to tylko rutynowa kontrola i wcale nie trzeba panikować?

Drzwi policyjnego auta trzasnęły i ubrany w skórzaną kurtkę mężczyzna ostrożnie zbliżał się do samochodu, jedną dłonią skanując przestrzeń latarką, drugą trzymając się za pasek.

Kliner powoli sięgnął pod fotel, wyciągając spod niego pistolet – Berettę 92FS. Wcisnął go sobie pod prawe udo, po czym oparł obie dłonie na kierownicy, czekając na kontrolę. Ostre światło latarki uderzyło go w oczy.

Gliniarz zapukał w szybę od strony kierowcy, która po chwili opadła do połowy.

– Prawo jazdy proszę – rzucił krótko, zmęczonym tonem. Ciężar nocy opadał na każdego jednakowo, nieważne, czy to stróż prawa, czy bandyta. Nocą wszyscy są tacy sami.

Sięgnął do schowka po portfel i podał dokument do kontroli. Gliniarz obejrzał plastik z dwóch stron, po czym rozjaśnił latarką wnętrze auta.

– Wie pan, czemu pana zatrzymałem? – zapytał.

Kliner docisnął mocniej pistolet udem, chcąc poczuć, że na pewno tam jest, gotów wystrzelić, jeśli będzie trzeba. Obie dłonie nerwowo zaciskał na kierownicy, wciąż wpatrując się w drogę przed sobą.

– Halo, słyszy mnie pan?

– Słyszę.

– Nocna przejażdżka?

– Wracam z pracy.

– Tak? Gdzie pan pracuje, że trzymają do tak późna?

– Sprzątam.

– Sprząta pan?

– Biurowce.

– I nie było pana dziś w pobliżu nocnego klubu? Może w Euforii? W końcu dziś piątek. Trochę rozrywki po pracy każdemu się należy.

– W weekendy też pracuję.

– Rozumiem, ale na pytanie mi pan nie odpowiedział.

– Nie było mnie tam.

– W porządku. Mimo to proszę otworzyć bagażnik, dobrze? Za chwilę poproszę też, żeby pan wysiadł.

– W czym problem?

– Stosuje się pan do poleceń, dobrze?

Nie rozumiał, czego mógł chcieć gliniarz, ale najwyraźniej szukał czegoś lub kogoś na ślepo. Kogoś, kto kręcił się w okolicach nocnego klubu. Bagażnik otworzył się przy akompaniamencie cichego kliku. Policjant przeszedł na tył auta, świecąc latarką po wciśniętych tam pakunkach.

Dźwięk podejrzliwych łap gliniarza jeżdżących po materiałowych torbach sprawiał, że gnat tkwiący pod udem zdawał się wibrować i palić w skórę nawet przez spodnie. Krzyczał. Krzyczał, że teraz jest czas, by go użyć.

Życie bez konsekwencji. Takie życie… Można je osiągnąć jedynie wtedy, gdy jest się gotowym w każdej chwili z tego życia zrezygnować. Wypisać się w momencie, gdy na horyzoncie pojawiają się konsekwencje. Gdy są tuż-tuż, ale jeszcze nie tak blisko. Grunt to dobrze wybrać ten moment. Chwila nieuwagi i może być za późno…

– Co pan wozi w tych torbach? – zapytał gliniarz, kierując oślepiający strumień światła znowu na kierowcę.

– Sprzęt.

– Sprzęt?

– Do sprzątania.

Kliner delikatnie sięgnął po broń, owijając palec wokół języka spustowego ciasno jak stryczek.

Bardzo powoli… Nie chciał, żeby gliniarz zobaczył, że zdejmuje dłonie z kierownicy. Położył pistolet na udzie i wziął głęboki wdech.

Nie myśleć. Przyłożyć lufę do żuchwy, lekko pod kątem. Nie myśleć. Nacisnąć. Fragmenty czaszki i mózgu zroszą tył auta, zachlapując niczego niespodziewającego się gliniarza. Zostawią go z plamami, których nie dopierze, i nie chodzi nawet o mundur.

Nie myśleć.

Uniknąć konsekwencji.

Policyjne radio zaskrzeczało. Gliniarz powiedział coś do słuchawki i zamknął bagażnik, po czym podszedł do szyby od strony kierowcy.

– Proszę jechać ostrożnie. – Mundurowy oddał młodemu mężczyźnie dowód osobisty i pożegnał się skinieniem głowy, najwyraźniej nie dostrzegając połyskującej w słabym świetle spluwy spoczywającej na udzie, po czym wrócił do siebie i po chwili odjechał. Wezwany do czegoś ważniejszego.

Tak jest lepiej. W tę noc lepiej pomóc żywym.

Został sam na sam z pustką w głowie, na pustej jezdni. Schował broń z powrotem pod siedzenie i przekręcił kluczyk w stacyjce. Poczekał, aż ciśnienie wewnątrz czaszki wróci do normy. Aż przestanie piszczeć w uszach.

Najwyraźniej to nie dziś. Konsekwencji dziś nie będzie.

Odpalił i ruszył. Nie za wolno, nie za szybko. Przepisowo.

W stronę lasu.

W małym mazurskim uzdrowisku dochodzi do pierwszego od wielu lat brutalnego morderstwa. Ofiarą jest bezdomna kobieta, a jej śmierć zostaje powiązana z przypadkami tajemniczych zgonów, do których dochodziło w Młodziewicach na przestrzeni ostatnich kilku tygodni.

W zapomnianym przez Boga miasteczku zło zdaje się zawsze pełzać tuż pod powierzchnią ziemi.

Powieść z gatunku tych nieodkładalnych. Dynamiczna, pełna napięcia, zaskakująca. Polecam! Piotr Kościelny

Adam Dzierżek stworzył pełen emocji i akcji thriller. I zrobił to w mistrzowski sposób! Polecam! Michał Śmielak

Marek Taran, były egzekutor długów mafii narkotykowej, opuszcza mury więzienia. Dzięki współpracy z policją udaje mu się uzyskać skrócenie wyroku, ale już u bram dostaje pierwsze ostrzeżenie od byłych zleceniodawców. Sęp krąży. Sęp czeka, aż Taran wykona na siebie wyrok. Czy to tylko legenda?

Czasem, gdy do naszych drzwi puka przeszłość, lepiej po prostu udawać, że nas nie ma.

Świat Karola, z pozoru spokojny i poukładany, zmienia się w ponury koszmar, gdy pewnej nocy odwiedza go ojciec przyjaciółki z dawnych lat z nietypową prośbą. Miałby pomóc mu odszukać córkę. Problem w tym, że dziewczyna opuściła dom rodzinny lata temu, a jej jedyny trop stanowi krążący po sieci film… Film, w którym Natalia gra główną rolę.

Maks Mejza jest prywatnym detektywem, który poszukuje swojej nowej drogi po skończonym związku i rozstaniu z wydziałem kryminalnym. Pierwsze zlecenie wydaje się proste. Po pomoc zgłasza się do niego ojciec, którego córka uciekła z domu niedługo po tym, jak zaszła w ciążę. Odnaleziona po latach w tajemniczej wiosce, okazuje się mieszkać ze swoim byłym psychiatrą, otoczona mrocznymi sekretami i ludźmi o niejasnych motywacjach. Problem w tym, że nigdzie przy niej nie ma dziecka. A to właśnie je chce odnaleźć klient.

Wydanie I

ISBN 978-83-68205-28-2

www.initium.pl

e-mail: [email protected]

facebook.com/wydawnictwo.initium