Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Żadne słowa wyszeptane w gniewie, nigdy nie brzmiały tak prawdziwie.
Trzej Brayshawowie są królami, którym świat pada do stóp.
Wielcy, z silną potrzebą kontroli. Ja jestem dziewczyną znikąd, która nie ma im nic do zaoferowania, ale jest tak samo zadziorna.
Według nich liczy się tylko to, że jestem teraz jedną z nich, bo nic już tego nie zmieni.
Nawet ja, gdybym odważyła się spróbować. Jednak są w błędzie.
Nie doceniają tego, do czego jestem w stanie się posunąć, aby ich chronić.
Zbliżają się kłopoty... na które nie są gotowi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 319
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tym, którzy są wystarczająco odważni,
by poświęcić się dla bliskich – zostaniecie wynagrodzeni
Rozdział 1
Maddoc
Chwytam się za włosy i ciągnę, próbując zmniejszyć pulsowanie w skroniach. Moje ciało i umysł są wyczerpane, głowa mnie przez to boli.
Ruch jednak nie pomaga, więc opadam na wysoki stołek i patrzę na zegar.
Jest po trzeciej w nocy, a Raven nadal się nie pojawiła.
Captain łazi po całym pieprzonym domu, a Royce na zewnątrz przed drzwiami z rękami skrzyżowanymi na piersiach.
Kręcę głową. Minęło zaledwie kilka godzin, a my we troje odchodzimy od zmysłów. Dziewczyna wykiwała nas wszystkich.
Wymknęła się zaledwie kilka minut po tym, jak zeszła na dół. Miałem za nią biec, ale tego nie zrobiłem. Stałem nieruchomo, dając jej czas. Przekonywałem samego siebie, żeby wziąć się w garść, wzniecić w sobie ogień.
Kiedy jednak minął kwadrans i nie wróciła, wiedziałem, że zwiała. Znów była pieprzoną Raven i podjęła samotnie tę decyzję, co oznaczało, że była to cholernie głupia decyzja.
Właśnie taka jest Raven Carver – nie wie, czego chce, natychmiast podejmuje ryzykowne działanie, którego nikt się nie spodziewa i ma nadzieję, że ostatecznie się ułoży, pieprząc przy tym wszelkie konsekwencje.
Nie mogę tego znieść.
Musi przestać działać bez nas, gdy wie, że w mroku czekają jedynie kłopoty. To coś, o czym pieprzony Bass Bishop powinien był pomyśleć, nim polecił, by od nas uciekła po to, aby spotkać się z nim wczoraj wieczorem w magazynie, gdzie ją napadnięto.
Być może jest on naszym bukmacherem, będącym na wszystkich wydarzeniach w tym miejscu i świetnie sobie radzi, ale to moja dziewczyna. Nie może robić takich rzeczy.
Muszę porozmawiać z braćmi, by umieścić tego gnojka na czarnej liście za to, co zrobił. Wszystkich da się zastąpić prócz Raven. Powinien o tym wiedzieć.
Kiedy uświadomiliśmy sobie, że uciekła, wyrzuciliśmy go, zadzwoniliśmy do reszty chłopaków i rozpoczęliśmy poszukiwania.
Problem w tym, że Raven większość życia spędziła na uciekaniu. Wiedzieliśmy, że znajdziemy ją dopiero wtedy, gdy ona tego zechce. Mieliśmy jednak cichą nadzieję, że wyszła jedynie, żeby poukładać myśli.
Godziny mijały, nigdzie jej nie było, więc wróciliśmy. W tym czasie nasi ludzie nadal próbowali ją znaleźć, wbijając na imprezy w mieście.
– Wciąż uważam, że Bass coś ukrywa – warczy Royce, odwracając głowę, aby spojrzeć na ganek. – Sukinsyn udaje, że jej szuka, choć zapewne dokładnie wie, gdzie ona jest.
Captain kręci głową.
– Jeśli coś wie, nie ma mowy, by to zdradził. – Patrzy na mnie. – Wie, że go zajedziemy, jeśli wyzna, że nic nie powiedział zaraz po tym, gdy ją pobito.
Zaciskam usta i zgrzytam zębami.
Ma rację, zabilibyśmy go. Mógłbym to nawet teraz, kurwa, zrobić.
Odzywa się leżąca na blacie komórka, więc wszyscy odwracamy w jej stronę wzrok. Podrywam się, natychmiast ją chwytam i odblokowuję ekran, wkurzony, gdy czytam, że to wiadomość od mojego człowieka Maca. Rzucam telefon z powrotem na miejsce.
– Mac znalazł tę Mello, z którą Raven była w Tower. Jest w pieprzonym Maui i nie rozmawiała z nią, odkąd ją odwieźliśmy.
Cap patrzy na swój telefon, marszcząc brwi.
– Leo napisał, że znów przeszukał teren szkoły i parku. – Wkłada komórkę do kieszeni. – I jej nie ma.
Kurwa. Ja pierdolę.
Podrywam się na nogi, patrząc na braci.
– Idę jej znów poszukać.
Royce już trzyma kluczyki w dłoni, ale Captain krzywo się patrzy.
– No co? – pyta podejrzliwie Royce.
– Jutro mamy mecz… a właściwie już dziś. – Cap zwilża wargi językiem, zerkając na nas. – Musimy być w formie.
Royce marszczy czoło.
– Cap, nie. – Kręci głową. – Powiedz mu, Maddoc.
Cholera. Mecz.
Kiedy milczę, Royce zerka na Captaina.
– Nie zagramy, jeśli nie wróci!
Cap jest ostrożny.
– Royce…
– Nie roycuj mi tu, koleś – przerywa mu. – Po co się, kurwa, zachowujesz, jakbyś był spokojny, skoro nie jesteś?!
Captain patrzy na mnie groźnie.
– Przejrzeliśmy monitoring, wiemy, że nikt jej nie uprowadził. Uciekła. I wiesz dobrze, że gdyby nie mecz, już siedziałbym za kierownicą, ale musimy zagrać i musimy zrobić to dobrze.
– A jeśli się pojawi, by spakować swoje rzeczy czy coś, gdy nas nie będzie?! – krzyczy Royce, patrząc wściekle. – Nie wyjdę, kurwa!
Niech to szlag!
Pocieram skronie. Cap ma rację, musimy dobrze zagrać, ale, cholera, mówimy o Raven.
Kiedy ją tu sprowadziliśmy, nie spodziewaliśmy się, że się dostosuje. Z pewnością nie wyobrażaliśmy sobie, że ją tu zatrzymamy, ani że będziemy się wściekać z powodu jej odejścia.
Polecono nam, byśmy dopilnowali, by tak jak inni trzymała się zasad, które tata zastosował w domu, ale już od pierwszego dnia walczyła z nami na każdym kroku.
Była inna, od razu to zauważyłem.
Nie zerkała na nas, ale śmiało patrzyła nam w oczy, wysoko unosząc przy tym głowę. Odzywała się, gdy wymagaliśmy od niej ciszy. Kiedy na nią naciskaliśmy, odpowiadała tym samym, przysuwała się i działała nam na nerwach. Wkurzała nas bardziej niż my ją, a nawet się nie starała. Może nie miała tej świadomości.
Na tę myśl mój puls przyspiesza, czuję, że pod wpływem gniewu wrze we mnie krew.
W całej tej popieprzonej sytuacji Cap też się do niej przywiązał, choć wiem, że ma znacznie więcej do stracenia, więc jest na przegranej pozycji.
Znam brata, będzie się później zadręczał z powodu wypowiedzianej sugestii, że powinniśmy zaprzestać poszukiwań.
Jednak pomimo rozterek kiwa głową, wodząc wzrokiem po naszych twarzach. Jest gotowy do drogi, nawet jeśli chciałby, byśmy go posłuchali.
– Przegramy, jeśli się nie przyłożymy.
– Tak – drwi Royce, nie dopuszczając do siebie wyrzutów sumienia, które wywoła ta samolubna postawa. – Przegramy, narazimy na szwank cały sezon i pozwolimy, by ci od Gravena pięli się w górę. Ten gnój, dyrektor Perkins, będzie sprawiał kłopoty, tata dopadnie nas z celi, a to ty będziesz miał najbardziej przejebane przez Zoey, ale… – urywa, gdy słychać kliknięcie zamka.
Obracamy głowy do drzwi, które powoli się otwierają i wchodzi Raven.
Kontroluje swoje ruchy. Nie spieszy się, zamykając drzwi, przekręcając blokadę zamka, odwlekając nieuniknione – pieprzony pluton egzekucyjny.
Marszczę brwi, patrzę na skrzywione miny braci i ponownie wracam do niej wzrokiem.
Zaciskam zęby i czekam, aż odwróci się i na mnie łaskawie spojrzy, ale zanim jest szansa, że to zrobi, do akcji wkracza Royce.
– Co jest, kurwa, Raven?! – Podchodzi.
Captain chwyta go za ramię, próbując uspokoić Royce’a, ale on się wyrywa i tylko czeka na to, by dziewczyna spojrzała w jego rozgniewane oczy. Kiedy tego nie robi, chłopak parska szorstkim śmiechem i kopie ławę, która wpada na schody.
– Raven – wołam i chcę, żeby na mnie spojrzała, ale ona tylko wzdycha i zerka w lewo.
– Musiałam sobie poukładać myśli – sapie. – I, gdybyś zapomniał, nie muszę prosić nikogo o pozwolenie, by to zrobić.
– Ty tak na poważnie? – warczę, zbliżając się do niej. – Po całym tym syfie z ubiegłych dni naprawdę chcesz tak grać?
– W nic nie gram.
– Więc, kurwa, mów! – krzyczę, podchodząc jeszcze bliżej. – Nie możesz uciekać, ilekroć…
– Mogę i to zrobię! – odpowiada krzykiem, jak zwykle próbując się buntować, ale głos jej się łamie, a wzrok ucieka w kierunku podłogi, co jest raczej do niej niepodobne.
Spinam się, żołądek mi się kurczy.
Co jest?
Patrzę na brata, mając nadzieję, że dostrzegę oznaki tego, o czym myśli, ale jego spojrzenie jest równie ostrożne jak moje.
– Raven… – Próbuję raz jeszcze, nieco spokojniej. W końcu patrzy na mnie tymi burzliwymi oczami.
Czuję ucisk w piersiach.
Dziewczyna ma rozmazany makijaż i podpuchnięte, zaczerwienione oczy. Widzę, że coś się w niej gotuje. Nie umiem tego odczytać, ale zaraz chyba wybuchnie.
Przygryzam wnętrze policzka, by się nie odezwać. Męczę się z cholerną powściągliwością, na którą zupełnie nie mam ochoty.
Chciałbym się na nią wydrzeć, nie odpuszczać, ale kiedy na nią patrzę, gdy stoi taka pobita oraz emocjonalnie wyczerpana tym, co dzieje się w jej głowie, nie mogę tego zrobić. Kurczę się w sobie.
– Muszę… się wykąpać i przespać – mówi, choć się nie rusza.
Ani drgnie, gdy robię kilka kroków w jej stronę. Właśnie wtedy budzi się do działania i rusza pospiesznie w stronę schodów.
Odprowadzamy ją z Captainem wzrokiem, aż znika na górze.
Brat odwraca się do mnie i mówi cicho:
– Wiedziałem, że wcześniej coś było z nią nie tak, ale nie mam pojęcia, czy miało to jakiś związek z walką.
– Cap. – Jestem wykończony. – Powiedz, że to nie dlatego, że nas tam nie było i nie mogliśmy jej pomóc. Powiedz, że Raven, patrząc na mnie, nie myśli, że jestem facetem, który nie zdoła jej ocalić.
Captain chwyta mnie za ramię i patrzy poważnie w oczy.
– Odeszła z własnej woli, celowo od nas uciekła. Pytanie, które powinniśmy sobie zadać, brzmi: czy zrobiła to dlatego, że potrzebowała chwili w samotności? – Unosi brwi. – Czy dlatego, że musiała się czymś zająć i nie chciała, byśmy brali w tym udział? Nie znam odpowiedzi, ziom, ale cokolwiek stało się jej zeszłej nocy, nie jest twoją winą.
– A jeśli jednak jest? – spieram się. – Co, jeśli ją napadnięto z powodu tego, do czego ją zmusiliśmy?
Cap śmieje się cicho, ale słychać w tym porażkę.
– Do niczego jej nie zmusiliśmy, bracie. Raven jest jaka jest. Tak, sprowadziliśmy ją do naszego świata, ale weszła do niego silna i zdeterminowana. Właśnie dlatego natychmiast się w nim odnalazła. Możemy jedynie starać się zrozumieć popieprzony sposób, w jaki została wychowana. Może po jakimś czasie pojmie, że nie jest już sama.
Mrużę oczy.
– Dlaczego mówisz, jakbyś wiedział, że narobiła dziś jakiegoś zamieszania?
Wzdycha i puszcza moje ramię.
– Nie wiem, ale czuję, jakby zatraciła się w sobie. Ostatnim razem, gdy tak było i próbowaliśmy wymusić na niej określone zachowanie, to był dzień pojawienia się tu jej matki. Po tym Raven celowo starała się wylecieć z domu Bray, by dowieść swoich racji. Udowodnić, że nikt jej nie kontroluje.
– Teraz jest inaczej – warczę.
Jesteśmy jej potrzebni. Wiem o tym.
Cholera, czuję to.
Cap wytrzeszcza oczy i unosi brwi.
– No właśnie. Wtedy chodziło o nią. Zrobiła coś, co mogło być dla niej złe, sprawiłoby, że wróciłaby do piekła, w którym żyła, ale teraz jest jedną z nas. Choć nie powiedziała tego głośno, wie o tym, i zobacz, co dla nas zrobiła. Nawet jeśli miała w dupie to, kim jesteśmy… Wepchnęła dziewczynę do basenu na imprezie u Gravena, dusiła laskę, która miała nagranie trenera z tą cizią i to, co zrobiła pod magazynami, gdy próbowała sprawić, by nas nie zauważono, a także to w domkach…
Kiedy marszczę brwi, Cap kiwa głową.
– Wyobraź sobie, co dla nas by zrobiła, gdyby jej na nas zależało.
Kurwa. Ma rację.
Ocieram twarz i go mijam.
– Nie mogę teraz o tym myśleć, Cap. Pogadamy jutro albo, cholera, dziś po meczu.
– Tak – wzdycha. – To pewnie lepszy pomysł.
Idzie za mną, po czym znika w swoim pokoju.
Zatrzymuję się przy łazience, słyszę, że woda nadal płynie, więc idę do tej przy moim pokoju, by wziąć szybki prysznic.
Nie wiem, czy słowa Captaina mają jakąkolwiek wartość, ale jestem zdeterminowany, by się tego dowiedzieć. W tej chwili zamierzam jednak położyć się z nią, pieprzyć ją, jeśli będzie tego potrzebować, tulić, jeśli mi pozwoli, a o to, co miało dziś miejsce, pomartwimy się jutro.
Raven
Gdy słyszę kroki na korytarzu, wchodzę pod kołdrę i podciągam ją pod podbródek, zaciskając na niej palce, jakby była moją zbroją.
Gałka w drzwiach się obraca, ale tylko na tyle, na ile pozwala jej blokada, a ja wstrzymuję oddech.
Następuje niekończąca się cisza, podczas której zaciskam usta, blokując niedorzecznym łzom wypłynięcie z oczu.
Gałka obraca się ponownie, tym razem wolniej i ciszej. Maddoc próbuje raz jeszcze… tak na wszelki wypadek.
Chwilę później słychać gwałtowne kroki i trzask drzwi.
W momencie, gdy to się dzieje, wstrzymuję oddech, wyjmuję nóż spod koca i go otwieram. Obracam go w palcach, czytając grawer:
Więzy rodzinne sięgają głębiej niż krew.
Zabawne, gdyby się nad tym zastanowić.
Więzy rodzinne sięgają głębiej niż krew, a przelewamy ją za tych, którzy, naszym zdaniem, na to zasługują.
Stukam palcem w czubek noża, aż pojawia się szkarłatna kropla, następnie rozcieram ją sobie na wargach i pocieram je o siebie. Przeciągam językiem po zębach, rozprowadzając metaliczny smak po ustach. Nienawidzę samej siebie.
Przepraszam, wielkoludzie. Za dziś… i za to, co nadejdzie.
Rozdział 2
Raven
Po obejrzeniu rozgrzewki wiedziałam, że dziś będzie chaos na boisku, ale czegoś takiego się nie spodziewałam. To straszne.
Chyba po raz dwudziesty tego wieczoru piłka została podana Maddocowi, aby zdobył punkty, które zostaną odnotowane na tablicy.
W trakcie zmiany pozycji omija przeciwnika, ale się potyka, i, zupełnie jak poprzednio, piłka zostaje wyrwana z jego rąk.
Warczy, jego pierś się unosi, jednak bierze się w garść i biegnie przez boisko.
Krzywię się, gdy goście zdobywają kolejne punkty, a drużyna Wilków przegrywa o siedem punktów.
Przez cały mecz muszą nadrabiać, nie potrafią zdobyć przewagi. Jeszcze nie widziałam, by chłopcy byli tak niebywale niechlujni i niestety oddziałuje to na całą drużynę.
Captain nie oddał dziś ani jednego rzutu, na jego twarzy wyraźnie widać frustrację. W tym momencie niemal wykluczył się z gry, a Royce gra z taką złością, że co chwila przekłada się to na faule.
Kiedy o tym myślę, rozlega się kolejny gwizdek.
Wszystkie głowy obracają się, aby spojrzeć na przeciwną stronę boiska, gdzie Royce staje oko w oko z sędzią.
– Jego przewinień nie odgwizdujesz, a przez wszystkie moje przerywasz grę, co? Rozumiem, co robisz. – Odchyla się nieco do tyłu, drwiąco kręcąc głową. – Spoko. Widzę, kto ci płaci, sukinsynu.
– Brayshaw! – krzyczy trener.
Royce go ignoruje.
Zerkam na Maddoca i Captaina, ale ci trzymają się z tyłu, pozwalając mu robić swoje.
– Odpuść, stary. Mamy mecz do wygrania – rzuca śmiało lub raczej głupio jeden z przeciwników, a Royce się odwraca i nawet z miejsca, w którym jestem, dostrzegam dzikość w jego oczach.
Sekundę później szturcha chłopaka w pierś na tyle mocno, że ten upada pomiędzy swoich. Gość podnosi się gotowy do walki, ale to miasto Brayshawów – nikt nie śmie podnieść ręki. Nikt prócz Royce’a.
– Jeszcze raz mnie wkurwij, sukinsynie, a będziesz żarł parkiet.
Sędzia unosi rękę, patrzy ostrożnie na Royce’a i w końcu usuwa go z gry.
Chłopak pokazuje mu dwa wyprostowane palce i odchodzi na ławkę. Bierze bluzę, butelkę wody, którą rzuca w trenera przeciwnej drużyny, po czym wychodzi z sali, kierując się do szatni.
Bass widzi, że się temu przyglądam, mruży oczy, ale go olewam.
Może mnie za to winić, ile tylko chce, ale jest tak samo winny i dobrze o tym wie. Miał im jedynie przekazać informację o nagraniu, ale zamiast tego przyszedł do mnie.
To znaczy doceniam gest, ale nie stanę po jego stronie, bo może naprawić swoje błędy, kiedy tylko zechce. Wydaje mi się, że nie jest wystarczająco odważny, aby się przyznać, że zataił pewne informacje przed trzema osobami, które powierzyły mu swoje pieniądze i dokonały transakcji.
Może nie powinny.
Widzę, że Maddoc spogląda na mnie z boiska, ale szybko wraca do gry, nim piłka zostaje znów podana.
Wiem, że grają tak kiepsko przeze mnie. Wkurzyłam ich, stresowałam przynajmniej przez dwa dni, więc wątpię, by którykolwiek spał w nocy. Ja nie zmrużyłam oka.
Może mecz nie idzie im dziś najlepiej, ale przynajmniej grają, tak? To znaczy, jeśli nagranie naszej czwórki wyjdzie na jaw, jak również włamanie do chaty Gravena, chłopcy mogliby zostać usunięci z drużyny i zamknięci w poprawczaku czy coś.
Nie muszę ryzykować, jeśli mam szansę temu zapobiec.
Jestem jednak na tyle realistką, by znać swoje miejsce w świecie i może nie stanie się to dziś czy jutro, ale ostatecznie dziewczyna z getta nie zostanie w rezydencji. Wiem o tym, akceptuję ten fakt.
Muszę jednak przyznać, że nie spodziewałam się tak wielkiego rozczarowania z powodu odsunięcia.
Maddoc nie odezwał się do mnie przez cały dzień, tak samo jak Royce i Captain. Chłopcy nadal nie mają pojęcia, co się dzieje.
Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, co będzie dalej. Wyrządziłam im krzywdę, ale gdybym musiała, zrobiłabym to raz jeszcze.
Odsuwam od siebie te myśli i skupiam się na grze.
Dupek Leo trafia do kosza i wszyscy wiwatują. Z nową energią na sali wszystkie oczy spoglądają na Wilki, które gonią przeciwników.
Jeden z naszych wyskakuje, blokuje rzut i przejmuje piłkę. Gracz zmierza w kierunku kosza przeciwników, markując rzut tylko po to, by podać do Maddoca, który rzuca za trzy punkty.
Publiczność wstaje w ekscytacji.
Na boisku trwają przepychanki mocniejsze niż te dozwolone, ale po usunięciu Royce’a z gry, sędziowie wydają się niechętni, aby odgwizdać faule którejkolwiek z drużyn.
Wilki walczą z Maddokiem o punkty i o prowadzenie.
Na zegarze pozostało siedemnaście sekund, całe wieki w tej grze.
Dawaj, wielkoludzie.
Unoszę głowę, bo reszta drużyny wstaje z ławki przede mną. Obracam się, gdy dyrektor Perkins staje tuż obok.
– Witaj, Raven.
Denerwuję się, ale zmuszam, by patrzeć znów na boisko. Jestem pewna, że pośród panującego szaleństwa Maddoc i Captain zauważyli, że ten gnój znalazł się obok mnie.
– Czego chcesz, Perkins?
– Dziś rano na moje biurko trafiły bardzo interesujące dokumenty dotyczące przeniesienia, panno Carver.
Zamieram. Jestem pewna, że wytrzeszczam oczy, ponieważ grymas na twarzy Maddoca się pogłębia. Mimo to chłopak skupia się na grze, bo ma piłkę w rękach, a ja się przesuwam, by go lepiej widzieć.
W tej samej sekundzie Perkins kładzie dłoń na moim ramieniu, więc się odwracam i odsuwam od niego.
– Nie dotykaj mnie, kurwa – cedzę przez zęby, na co on drwiąco się śmieje.
Publika jęczy, więc wracam spojrzeniem na boisko, gdzie Maddoc przeciera twarz pełną frustracji. Piłkę ma drużyna przeciwna, rozlega się sygnał kończący mecz.
– Dzięki za każdą pomoc, panno Carver.
– Nie wczuwaj się – syczę nadal przez zęby. – Nigdy nie zrobiłam nic, by celowo ci pomóc.
Schodzi stopień niżej i odwraca się do mnie twarzą.
– Dobrej nocy. Nie mogę się doczekać kolejnego meczu – mówi to z uśmiechem i odchodzi.
Chciałabym zepchnąć go ze schodów.
Patrzę na tablicę wyników.
Idealna punktacja drużyny Brayshaw High odchodzi w niepamięć. Przepada szansa chłopców na udany sezon.
Wszyscy założą, że nie dali rady mieć dobrej passy, że w którejś chwili musieli odpuścić, by odpocząć.
Nikt tutaj nie wie o wydarzeniach tego weekendu.
Dziś w szkole zerkano na mnie podejrzliwie, bo mam rozciętą wargę i sińca na twarzy, które stają się coraz bardziej widoczne. Nałożyłam tani korektor, ale przez cały dzień nie dał rady się utrzymać. Gdy dodam do mojego wyglądu sposób, w jaki siedzieliśmy dziś we czworo na lunchu oraz ten szalony mecz i fałszywie przyjazne uśmiechy Perkinsa, gwarantuję, że plotki zataczają już coraz szersze kręgi. Nie wspomnę już o tym, jak cała trójka znana jest z wyciszania wszystkiego wokół, gdy są na boisku, a przecież dziś wszyscy widzieli, że to ja skupiałam większą uwagę niż ich gra. Tak, ludzie będą gadać.
Pieprzyć ich.
Nie wstaję, gdy drużyna wychodzi z sali, a widownia się rozchodzi.
Zgodnie z moimi przypuszczeniami podchodzi do mnie Bass, ale odwracam głowę i wzrok. Doskonale wie, że nie interesują mnie jego przeszłe zmartwienia – za późno na nie.
Tym razem chłopcy siedzą w szatni nieco dłużej niż zazwyczaj, prawdopodobnie rozszarpywani przez trenera, a kiedy wychodzą, jako jedyni przechodzą przez dwuskrzydłowe drzwi.
Cała trójka patrzy na mnie, upewniając się, że siedzę tam, gdzie mnie zostawili.
Podchodzą powoli i wszyscy udajemy się do GMC denali Captaina.
Kiedy siedzimy już w środku, chłopaki kilkakrotnie oddychają głęboko, zanim silnik zostaje uruchomiony.
Wzrasta we mnie niepokój, przez co żołądek mi się ściska.
W każdej chwili mogą domagać się odpowiedzi. Bez względu na to, jak często odgrywałam tę rozmowę w głowie, przygotowując się na możliwe pytania i planując odpowiedzi, żadna z nich nie wydaje się wiarygodna.
Nie wiem nawet, czy zdołam ich okłamać.
Na szczęście mają dosyć, zarówno dzisiejszego dnia, jak i mnie.
Captain jedzie prosto do domu. Nie jemy obiadu, każdy idzie do swojego pokoju. Chłopcy zamykają drzwi na zamki, więc robię to samo.
Opadam na materac i oddycham głęboko.
Perkins powiedział, że dostał dziś dokumenty w sprawie przeniesienia. Stało się to o wiele szybciej, niż się spodziewałam.
Mój czas z chłopcami niemal dobiegł końca.
Rozdział 3
Raven
Po godzinie siedzenia na kanapie i czekania, aż któryś z chłopców zejdzie na dół, zrozumiałam, że nie zamierzają iść dzisiaj do szkoły. Cała trójka jest zapewne wypalona po ostatnich burzliwych dniach. Jasne jest dla mnie, że mają lekcje w dupie, więc idę do kuchni, żeby znaleźć sobie coś do jedzenia.
Przeglądam świeże produkty i dziwne rzeczy, których nigdy nie widziałam na oczy. Zrezygnowana decyduję się na paczkę starych gofrów. Jestem pewna, że mają na sobie biały nalot, ale i tak po nie sięgam. Jadałam już stare, przeterminowane rzeczy, które ludzie wciąż uważali za dobre.
W moim domu nic nie zdążyło się zestarzeć. Wszystko, co pochodziło z datków kościelnych było przynajmniej tydzień po dacie przydatności do spożycia. Jedyne, co bywało świeże, to mleko, jeśli miało się szczęście je dostać.
Zawsze to ja musiałam chodzić po jedzenie. Byłam jedynym dzieckiem stojącym w kolejce, więc dorosłym było mnie żal i dawali mi więcej niż innym. Wydawało się im, że wyświadczą mi przysługę. I tak było. Dodatkowa paczka wyschniętych płatków śniadaniowych czy dodatkowy słoik z tanim masłem orzechowym tworzyły świetny posiłek. Bywało i tak, że przez cały miesiąc nie miałam rano co włożyć do ust przed wyjściem do szkoły. Tam już dostawałam darmowe jedzenie na stołówce.
Przestałam chodzić do punktów dla ubogich, gdy zobaczyłam, jak jedna z matek z naszego osiedla przyczep, przychodząca z najmłodszym dzieckiem, została odesłana z kwitkiem z powodu braku produktów.
Słyszałam, że moja matka próbowała raz ją wydać. Kobieta jednak nie stosowała sztuczek takich, jak ona, aby kupować prochy. Nie, ona chciała sprzedawać bony żywnościowe. Jeśli nie dostawała żywności z kościoła, jej dzieci w ogóle nie jadły. Sama nigdy nie była głodna, bo ćpała metę. Wątpiłam, by kiedykolwiek zauważyła, że jej dzieci chodziły po sąsiadach z nadzieją, że zostaną zaproszone na obiad. Tak się nigdy nie stało.
Miały pięć i siedem lat, gdy ja miałam dziewięć.
Tamtego dnia zostawiłam pudełko pod ich drzwiami.
Chyba właśnie w tamtej chwili zdałam sobie sprawę, że inni mają gorzej.
Gdybym mogła tam wrócić i zabrać dzieci z tego domu, zrobiłabym to.
Ludzie myślą, że zawsze wkracza opieka społeczna i ratuje te dzieciaki, ale państwo ingeruje tylko wtedy, kiedy ktoś się wysili i zadzwoni. Niestety większość z nas tego nie robi. Sytuacja pozostałych osób jest tak samo gówniana, więc nie chcą się mieszać w sprawy sąsiadów, zatem milczą, nawet jeśli nie powinni.
Pamiętam, że tylko jedno dziecko zabrano z domu i to jedynie dlatego, że jego ojciec przedawkował, a dziewczyna tego faceta nie chciała dzieciaka zatrzymać. Do bani, gdy zniknął. Czasami siedzieliśmy razem nocami, czekając na wyjście głośniejszych klientów mojej matki.
Z talerzem lekko rozmokniętych gofrów w ręce wracam na palcach do swojego pokoju. Opadam na łóżko i jem powoli, następnie wyciągam z szuflady zioło i zwijam jointa. Jest cienki, mam tylko resztki na dnie torebki, ale to mi wystarczy.
Biorę butelkę po wodzie, żeby strzepywać do niej popiół i siadam w fotelu obok okna. Odsuwam blokadę, otwieram je… i słyszę przerażający pisk.
Zamykam okno, ale dźwięk nie ustaje.
Wzdrygam się, gdy ktoś otwiera moje drzwi i widzę w nich Maddoca.
Naciska coś na telefonie, a rozdzierający alarm, który musieli zamontować lub dziś aktywować, cichnie.
Chłopak stoi chwilę z włosami potarganymi od snu, obrzmiałymi wargami i zaspanymi oczami. Nie ma koszulki, jedynie obcisłe majtki, więc wyraźnie widać porannego drąga, a mnie nagle robi się gorąco.
Czuję się jednak, jakbym dostała cios poniżej pasa, bo nie widać pożądania w jego oczach. Zamiast tego patrzy na gałkę w drzwiach, dopiero później patrzy na mnie.
Początkowo wygląda gniewnie, ale szybko zaczyna mrugać i szybko pokazuje kamienną twarz. Maddoc odchodzi bez słowa.
Rzucam się do przodu, gotowa za nim biec, ale zatrzymuję się, bo przypominam sobie, że gówniana sytuacja w domu to moja wina i reaguję w sposób niepodobny do mnie.
Nie jestem kruchym dziewczątkiem, na które duży wpływ wywiera postawa zarozumiałego chłopaka.
Zamknęłam blokadę w gałce już dwukrotnie, no i co z tego?
Wzdycham, rzucam cienkiego skręta na dywan i opadam na materac, na którym zostaję przez resztę dnia.
Tak, nawet nie chcę się oszukiwać.
Będzie do bani.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Tytuł oryginału: Trouble at Brayshaw High
Copyright © 2019. TROUBLE AT BRAYSHAW HIGH by Meagan Brandy
Copyright for the Polish edition © 2022 by Wydawnictwo FILIA
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2022
Projekt okładki: © Jay Aheer, Simply Defined Art
Redakcja, korekta, skład i łamanie: Editio
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-320-4
Wydawnictwo FILIA
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
SERIA: HYPE