Kobiety niedoskonałe - Araminta Hall - ebook + książka

Kobiety niedoskonałe ebook

Araminta Hall

4,1

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Niektórych tajemnic nie da się zabrać do grobu.

Nancy Hennessy - piękna, zamożna, uwielbiana przez wszystkich, którzy ją znali - według wielu prowadziła niemal idealne życie. Kiedy jednak zostaje zamordowana, śledztwo w sprawie jej śmierci utyka w martwym punkcie.
Przyjaciółki Nancy, Eleanor i Mary, są zrozpaczone. Wszystko zmienia się, gdy na jaw wychodzi wiele mrocznych szczegółów o życiu Nancy. Tajemnic, które dobitnie pokazują im, że słabo znały nie tylko ją, ale i same siebie. Okazuje się bowiem, że tylko rozwikłanie węzła, który stworzyły relacje Nancy z jej najbliższymi osobami, może dać odpowiedź na nurtujące wszystkich bohaterów powieści pytanie: Kto zabił Nancy?

"Kobiety niedoskonałe" to studium zemsty i poczucia winy, miłości i zdrady, a także zawieranych kompromisów, które nieodwracalnie zmieniają nasze życie. Pełne przenikliwych spostrzeżeń, budujące napięcie z wprawą godną Patricii Highsmith i Pauli Hawkins, są prawdziwie pasjonującym, skłaniającym do myślenia majstersztykiem Araminty Hall.

Zadowoli miłośników thrillerów psychologicznych i tych, którzy uwielbiają Elenę Ferrante, ale żałują, że jej cykl nie jest nieco (no dobrze, dużo) bardziej pokręcony.
Molly Odintz, Lit Hub

Gęstnieje powoli jak mgła, aż czytelnik niepostrzeżenie więźnie w pogmatwanej sieci związków, zaciekawiony, jak to wszystko się skończy, kto kogo zdradzi i w jaki sposób.
Sarah Lyall, "The New York Times Book Review"

Araminta Hall to brytyjska pisarka, dziennikarska i nauczycielka. Na co dzień mieszka z mężem i dziećmi w Brighton, gdzie prowadzi kursy kreatywnego pisania. Jej pierwsza powieść, "Everything and Nothing", ukazała się w 2011 roku i trafiła na listę książek polecanych przez Richard & Judy Book Club.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 409

Oceny
4,1 (39 ocen)
14
14
10
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
HawkHzu

Dobrze spędzony czas

Książka zawiera dużo opisów, co sprawiało, ze czasami się wyłączałam. Jednocześnie przez cały czas czytania zaskakiwała. Nie jest oczywista.
20
Magdalena1727

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
monach

Nie oderwiesz się od lektury

Ładnie napisana, wciągająca i zaskakująca
00

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

IMPERFECT WOMEN

 

Copyright © Araminta Hall, 2020

All rights reserved

 

Projektu okładki

Paweł Panczakiewicz

 

Ilustracja na okładce

© Antonistock/Istockphoto.com

 

Redaktor inicjująca

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

 

Korekta

Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-8234-895-8

 

Warszawa 2021

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Moim cudownie niedoskonałym kobietom,

Polly, Emily M., Dolly, Shami i Emily S.

 

Człowiek doskonały to wszyscy ludzie razem wzięci,

to zbiorowość; wspólnota tworzy doskonałość.

Sokrates

 

ELEANOR

 

 

– Eleanor.

Usiadła prosto, dopiero teraz uświadamiając sobie, że odebrała telefon. Był środek nocy, nie rozumiała, co się dzieje. Świat zawirował jej przed oczami, więc pochyliła się, by zwalczyć zawroty głowy, i wtedy brakujące elementy układanki wskoczyły na swoje miejsce.

– Robert?

– Przepraszam, że cię budzę.

– Która godzina?

– Czwarta z minutami.

– Boże, coś się stało?

– Nie. To znaczy, nie wiem. Nancy nie ma w domu. Najwyraźniej zasnąłem nad książką. Właśnie się ocknąłem i jeszcze nie wróciła. A jak do niej dzwonię, włącza się poczta głosowa.

Sztuczne światło latarni ulicznych wsączało się przez szparę między zasłonami i Eleanor próbowała się skupić na tej jasnej smudze, jakby szukała w niej ukrytego znaczenia.

– Nie wiesz może, gdzie jest? Po kolacji nie poszła do ciebie? – Jego głos był jak gumka napięta do granic wytrzymałości.

– Nie, nie, skądże. – Zwiesiła nogi z łóżka i irytacja z powodu Nancy, którą czuła zeszłego wieczoru – ba, od nie­pamiętnych czasów – rozlała się po całym jej ciele. – Słuchaj, mogę być u ciebie za kwadrans.

– Boże, nie musisz…

– Nie ma sprawy, Robercie. Tylko coś na siebie narzucę i już jadę.

Gumka w jego głosie pękła.

– O Boże, myślisz, że… Dzwonić na policję?

– Nie, poczekaj na mnie. – Eleanor wciągnęła dżinsy i jej irytacja przerodziła się w złość. Miała ochotę rzucić czymś w ścianę. Nakrzyczeć Nancy w tę jej idealną twarz. Nie puści jej tego płazem. Wypomni wszystko od początku do końca, każdą bolesną sekundę, nie oszczędzi jej niczego.

 

Jadąc ze swojego małego mieszkania do oddalonego o kilka kilometrów dużego domu Nancy, Eleanor układała sobie w myślach, co powie przyjaciółce, kiedy ją następnym razem zobaczy. Zażąda, by przestała prowadzić te swoje gierki, niech po prostu w cholerę się przyzna do tego, co zrobiła, przynajmniej wreszcie będzie święty spokój. Przez długie lata patrzyła, jak Nancy ciągle stwarza sobie małe problemy, co ostatecznie doprowadziło do tego jednego wielkiego, i teraz zastanawiała się, czy oto są skutki urozmaicania sobie życia, które nie jest tak pełne, jak być mogło. Czasem próbowała sobie wyobrazić, jak to jest, gdy ma się taki tęgi umysł jak Nancy, a prawie się z niego nie korzysta. Ta kobieta naprawdę mogłaby być, kimkolwiek by zechciała, robić dosłownie wszystko, a jednak jakże często nie potrafiła się w nic zaangażować całym sercem. Niekiedy miało się wrażenie, że wypisała się z własnego życia, a tego trudno nie nazwać aktem sabotażu.

Eleanor stanęła na czerwonym świetle i przez ulicę przebiegły trzy nastolatki splecione ramionami, z twarzami wykrzywionymi śmiechem. Posmutniała na ten widok, bo był niczym komunikat z przeszłości, rozdarcie w tkance czasu; jakby zobaczyła siebie, Nancy i Mary trzydzieści lat temu.

Jedna z dziewczyn odwróciła się, kiedy mijały samochód, i napotkała spojrzenie Eleanor, a wtedy jej uśmiech na chwilę przygasł, zanim koleżanka ponownie wciągnęła ją do rozmowy. Wyglądały jak studentki, którymi były Nancy, Mary i ona sama, kiedy się poznały praktycznie pierwszego dnia studiów, zadziwione, że szczęśliwym zrządzeniem losu tak szybko na siebie trafiły. Może wracają, myślała Eleanor, do zabałaganionego domu, w którym obśmieją wydarzenia tej nocy, a potem przejdą do rozmowy o tym, kim zostaną w przyszłości, kogo pokochają, jakie życie je czeka.

Kiedy ruszyła dalej, próbowała sobie przypomnieć, co takiego, wedle swoich ambitnych planów, miały w życiu osiągnąć. Sama w zasadzie nie zboczyła za daleko z obranej wtedy drogi, choć wyobrażała sobie, że teraz już będzie kierować Oxfamem i zasiadać w rozmaitych komitetach, a nie przewodniczyć założonej przez siebie małej organizacji charytatywnej. Mary chciała na zawsze pozostać w świecie greckich bogów, robić karierę akademicką, tymczasem jej obecne życie przypominało raczej karę wymierzoną przez jakiegoś boga – uwięzienie w koszmarnym małżeństwie, odbierającym jej siły witalne – choć bezsprzecznie kochała swoje dzieci, które dziećmi już nawet nie były. Cholera jasna, jak ten czas leci! Co się zaś tyczy Nancy, to zdaje się, że chciała robić coś związanego z dziennikarstwem; celem ostatecznym była chyba praca w redakcji jakiejś gazety, choć dziś, z perspektywy czasu, wydaje się to mało prawdopodobne, bo raczej nie było szans, by cokolwiek mogło ją dostatecznie zadowolić.

Dom Roberta i Nancy był rozświetlony jak choinka. Patrząc z zewnątrz, Eleanor domyśliła się, że Robert zdążył już zajrzeć do wszystkich pokojów; blask lamp wylewał się na ciemną ulicę, jakby w środku lada chwila miała się zacząć impreza. Jego twarz ukazała się w okrągłym oknie salonu, a kiedy Eleanor weszła na schody frontowe, otworzył drzwi, po czym uściskali się na powitanie – zamknął ją w objęciach, jak zawsze.

– Zaparzyć herbatę? – spytał, kiedy zeszli do kuchni w suterenie.

– Ja się tym zajmę. Ty lepiej usiądź – powiedziała.

Zrobił, co kazała, skulił swoje już i tak przykurczone ciało na krześle, po czym przetarł dłońmi oczy, jeszcze bardziej marszcząc mocno wymiętą skórę twarzy. Jasne włosy miał w nieładzie, zmierzwione po śnie, pomyślała, i ten widok podsycił w niej znajomą czułość, jaką go darzyła.

Siedzieli razem, sącząc herbatę, i nic nie mówili, bo żadne z nich nie chciało powiedzieć tego jako pierwsze; woleli nie wypowiadać tych słów na głos. W tej chwili, myślała Eleanor, można by ich wziąć za zwykłą parę, jakich wiele, przygotowującą się w domowych pieleszach przed wczes­nym wyjściem do pracy.

– Wiesz, gdzie ona jest? – spytał wreszcie Robert.

– Nie całkiem. – Eleanor objęła kubek dłońmi i zastanawiała się, jak powiedzieć to, co wie.

– Ale kogoś ma, prawda? – Patrzył prosto na nią.

– O Boże, Robercie, chętnie bym ją ukatrupiła. – Nie jej rolą było o tym mówić, nie mogła mu jednak kłamać w żywe oczy.

– Jak długo to trwa?

– To z nią musisz o tym porozmawiać.

– Nie mogę, bo jej tu nie ma.

Eleanor pomyślała, że Nancy prawie od zawsze stawia ją w beznadziejnych sytuacjach, ale ta była chyba najgorszą ze wszystkich. Tym razem być może jej nie wybaczy.

– Och, Robercie, tak mi przykro.

– Wczoraj wieczorem poszła do niego?

– Kiedy się spotkałyśmy, powiedziała, że się z nim umówiła. Przedtem o tym nie wiedziałam, słowo.

– To nie twoja wina. – Jego głos zabrzmiał jednak ostro, jak nigdy dotąd. – Czyli co, myślisz, że to koniec? Uciekli razem?

– Nie sądzę. Próbowała z nim zerwać, ale nie przyjmował tego do wiadomości. – Żołądek po raz pierwszy ścisnął się jej strachem, bo przyjaciółka od dłuższego czasu chciała ten romans zakończyć, a ona nie potrafiła sobie wyobrazić, co takiego mógł jej powiedzieć tamten facet, by skłonić ją do nagłej zmiany zdania. Nancy nie była podła, na pewno nie zostawiłaby bez pożegnania męża, z którym przeżyła ponad dwadzieścia lat. Eleanor mówiła dalej, by uśmierzyć własne obawy. – Prawie nic mi o nim nie powiedziała, wiem tylko, że istnieje. Wczoraj wieczorem była wzburzona. Naprawdę chciała z nim skończyć.

– Co to za jeden?

Mdłości rozeszły się po jej ciele wraz z ciepłem herbaty.

– Nie wiem, przysięgam. Powiedziała tylko, że na imię mu David i że poznali się na jakiejś służbowej imprezie.

Drgnął jak oparzony.

– Ale czy to na tyle poważne, żeby zdecydowała się na coś takiego… Żeby mnie zostawiła?

Eleanor przypomniała sobie bladą twarz Nancy z wczorajszej nocy, a właściwie – niedorzeczna myśl – jeszcze dzisiejszej. To prawda, chciała zakończyć ten romans, ale była też wyraźnie zdruzgotana, pytanie tylko, na ile to było autentyczne – zawsze miała skłonność do popadania w przesadę. Pocieszyła się myślą, że przyjaciółka jest impulsywna i śmiała. Uciec by nie uciekła, ale owszem, mogła zrobić coś głupiego. Spojrzała na Roberta, na jego przenikliwe, niebieskie oczy, solidną sylwetkę, i nie potrafiła zrozumieć, dlaczego Nancy nie wystarczał. Położyła się do łóżka nękana wyrzutami sumienia, że nie była milsza dla przyjaciółki, teraz jednak pomyślała, że powinna była potraktować ją ostrzej.

– Nie wiem. Ciągnie się to od roku. – Odchylił się do tyłu na brzmienie tych słów. – Ale naprawdę miała z nim zerwać, przynajmniej próbowała. Chce na nowo ułożyć sobie życie z tobą. – Boże, że też czuła potrzebę, aby jej bronić.

– Czyli może chciała z nim ten jeden ostatni raz… – Jego słowa zawisły w powietrzu, skryty w nich brud skalał czystość nowo urządzonej kuchni.

– Och, Robercie, to cholerny koszmar. Niczym sobie na to nie zasłużyłeś. Tak bardzo mi przykro.

Eleanor pomyślała o tym, ile razy przy tym stole jadła potrawy podawane przez Roberta i piła jego wino, wspomniała weekendy spędzone w jego i Nancy domu w hrabstwie Sussex, wygodne łóżka i gorące kąpiele, rozmowy przy kominku, długie spacery. I wstyd jej było, że go zawiodła.

– Każdy postąpiłby tak samo na twoim miejscu. W końcu Nancy jest twoją przyjaciółką.

– Ale ty też jesteś moim przyjacielem. – Wyciągnęła rękę i położyła dłoń na jego dłoni. Skóra Roberta była zaskakująco miękka.

Obdarzył ją wymuszonym, napiętym uśmiechem.

– Nie wiem, czy to coś zmienia, ale od samego początku mówiłam jej, że zupełnie tego nie pochwalam. Nigdy jej w tym nie wspierałam.

Zerknął na zegar nad drzwiami i Eleanor podążyła za jego spojrzeniem.

– Muszę się szykować do pracy.

– Przecież dopiero wpół do szóstej.

– Prowadzimy dużą sprawę.

– Ale właśnie dzisiaj? Naprawdę chcesz iść do pracy?

– Nie mogę tu siedzieć i rozczulać się nad sobą. I wolę nie podejmować żadnych decyzji, dopóki nie porozmawiam z Nancy. Lepiej, żebym do tego czasu się czymś zajął.

– Czyli zamierzasz jej wybaczyć? – Eleanor miała wrażenie, że jej głos zabrzmiał ostro, nieprzyjemnie. – Chociaż nie znasz wszystkich faktów? – Wszędzie wokół widziała dowody idealnego życia Nancy i przez chwilę nie mogła tego znieść, pogodzić się z tym, że i ten postępek ujdzie jej na sucho. Odpędziła jednak natrętną myśl, bo już wystarczająco długo pozwalała, by wydarzenia ostatniego roku zatruwały jej uczucia wobec Nancy. Czas z tym skończyć. Nancy była przecież także kobietą, którą kochała i ceniła, która potrafiła ją rozśmieszyć, zawsze odbierała od niej telefony i często okazywała jej troskę.

– Tego nie powiedziałem. – Eleanor usłyszała gniew w jego głosie. Dłoń Roberta zaciskała się na krawędzi stołu, żyły wyszły na wierzch. – Ale bardzo długo jesteśmy razem. No i jest jeszcze Zara. Nie można tak po prostu przekreślić ponad dwudziestu lat.

Ta chwila wydawała się odrealniona, może dlatego, że było bardzo wcześnie i za oknami wciąż panował mrok. Eleanor przełknęła łzy, a wraz z nimi wstyd – oczywiście, że nie wiedziała, jak to jest brać pod uwagę te wszystkie czynniki, innych ludzi, wieloletnią miłość. Robert wstał, ona też, bo wyraźnie chciał, żeby sobie poszła.

– Dzięki, że przyjechałaś – powiedział, kiedy wchodzili z powrotem na górę.

Zatrzymali się pod drzwiami frontowymi.

– Skąd wiedziałeś, że miała romans?

Wzruszył ramionami, unikając jej spojrzenia.

– Od jakiegoś czasu było dla mnie oczywiste, że coś jest nie tak. Trudno w takiej sytuacji nie mieć podejrzeń.

Eleanor potarła jego okryte swetrem ramię.

– Wierzę, że wszystko się wam ułoży. Będę trzymała kciuki.

Otworzył drzwi i do środka wdarł się przenikliwy chłód wczesnego poranka.

– Gdyby się do ciebie odezwała, daj znać. Do mnie może nie zadzwonić.

– Oczywiście. I vice versa. – Drżała z zimna, ale Robert jakby tego nie zauważał. – No dobrze. – Odwróciła się i już miała odejść, ale w tej samej chwili przed dom zajechał biały samochód. Zerknęła na Roberta i po jego minie poznała, że wzrok jej nie myli. Wysiedli dwaj policjanci i w gęstej ciszy przedświtu ruszyli w stronę domu.

– O Boże – szepnął Robert za jej plecami.

Policjanci weszli na frontowe schody. Mundury wtapiały się w mrok.

– Pan Hennessy? – zapytał jeden z nich.

– Tak – powiedział Robert.

– Możemy wejść?

Robert cofnął się o krok i Eleanor naszła myśl, że wampiry trzeba zaprosić, same z siebie nie wejdą.

Wracając do przedpokoju, miała ochotę wszystkimi potrząsnąć, zapytać policjantów, dlaczego tak po prostu zjawiają się na progu przed świtem, jakby nie było w tym nic dziwnego. Nie chciała być częścią świata, w którym wszystko może się zdarzyć.

– Możemy gdzieś usiąść? – spytał policjant.

Robert otworzył drzwi do salonu pomalowanego na jasnożółty kolor, którym Nancy zawsze się zachwycała. W każdym domu powinien być jeden słoneczny pokój, tak mawiała, pomyślała Eleanor, i usiadła na sofie, jakby byli grupą znajomych, którzy spotkali się przypadkiem, podczas gdy większość ludzi jeszcze spała.

– Przepraszam, a pani to…? – zwrócił się do niej policjant.

– Och, proszę wybaczyć, to Eleanor Meakins. Przyjaciółka mojej żony. – To określenie złowrogo zawisło w powietrzu, jakby czekając na doprecyzowanie.

– Proszę, panie Hennessy, niech pan usiądzie – powiedział policjant.

– Nie – odparł Robert. – Wolę stać.

Policjant zdjął czapkę, jego partner zrobił to samo.

– Bardzo nam przykro. Nieco ponad godzinę temu znaleziono ciało czterdziestokilkuletniej kobiety i mamy powody przypuszczać, że jest to pańska żona, Nancy Hennessy.

Na te słowa Robert usiadł obok Eleanor; poczuła, jak sofa ugięła się pod nim, jak osunął się na jej ramię. Skupiała się na tym najdłużej, jak mogła, podczas gdy świat wirował jej przed oczami.

– Dlaczego sądzicie, że to Nancy? – spytał wreszcie Robert.

– Znaleziono przy niej torebkę, w której było jej prawo jazdy. – Drugi policjant do tej pory nie odezwał się ani słowem i Eleanor pomyślała, że może przyszedł w ramach szkolenia czy czegoś w tym rodzaju.

– O mój Boże. Co jej się stało? – Przed jej oczami stanął obraz Nancy spędzającej całą noc na mrozie.

– Jeszcze nie jesteśmy pewni. Wygląda na to, że doznała urazu głowy.

Eleanor usiłowała zrozumieć, co wynika z tych wszystkich słów. Nazwali Nancy „ciałem”, a teraz wspomnieli o urazie głowy. Chyba nikt nie zrobił jej krzywdy? Może to jakaś pomyłka? Na tę myśl gniew ścisnął ją za gardło, gniew i rozpaczliwe pragnienie, by pobiec do przyjaciółki, ukoić jej ból.

– Gdzie ona jest? – spytała. – Żyje?

Obaj policjanci i Robert spojrzeli na nią jak na idiotkę.

– Nie – powiedział wreszcie ten bardziej rozmowny policjant. – Przepraszam, myślałem, że wyraziłem się jasno… – Spąsowiał. – Jest w kostnicy.

– Gdzie ją znaleziono? – spytał Robert.

– Nad rzeką, blisko Hammersmith. Proszę wybaczyć, że pytam, ale ma pan może aktualne zdjęcie żony?

Robert ani drgnął, więc to Eleanor wstała i zdjęła fotografię z gzymsu kominka. Wybrała tę, na której Nancy obejmowała ramieniem Zarę. Przyjaciółka z zasady wychodziła dobrze na zdjęciach, ale na tym wręcz jaśniała, bo padające od tyłu słońce podkreślało jej piękno, otaczało ją świetlistą poświatą. Podała fotografię policjantowi. Spojrzał na nią i skinął głową.

– Musimy pana poprosić, by przyszedł pan zidentyfikować ciało, panie Hennessy. A może ktoś w tym pana wyręczy?

Robert wydał dźwięk przypominający pomruk niedźwiedzia.

– Ja mogę – zaofiarowała się Eleanor.

– Nie – uciął Robert. – To moja powinność.

Ich oczy spotkały się i strach przeszył Eleanor, kiedy uzmysłowiła sobie, że śmierć Nancy jest pod każdym względem gorsza od śmierci innych ludzi. Wszyscy na niej ucierpią i już nic nigdy nie będzie takie samo.

 

Czekając na Roberta na zimnym plastikowym krześle przed pokojem oględzin, nie mogła sobie przypomnieć, jak przyjechali do kostnicy. Próbowała odtworzyć podróż w pamięci, wypełnić choć część luk, ale nic z tego. Robert wyszedł dość szybko, oczy miał jednak zamglone i zdawał się drżeć na całym ciele.

– Nie masz nic przeciwko temu, żebym tam weszła? – zapytała, co ją samą zaskoczyło, ale wykonał przyzwalający gest, uznała więc, że rzeczywiście powinna to zrobić.

Pomieszczenie było zaciemnione, a przynajmniej przyciemnione, z zakurzonymi sztucznymi kwiatami w wazonach i granatowym aksamitnym krzesłem w kącie. Na leżance majaczył zarys przykrytego ciała, zapewne Nancy. Stojąca przy nim kobieta skinęła głową, a kiedy Eleanor odpowiedziała tym samym gestem, nieznajoma wychyliła się do przodu i odciągnęła białe prześcieradło. Eleanor za późno zrozumiała, co się teraz stanie, i nie zdążyła się na to przygotować. A potem nie pozostało nic innego, jak tylko podejść krok bliżej i spojrzeć na przyjaciółkę. W pierwszej chwili poczuła ulgę, bo było dla niej oczywiste, że się pomylili, to wcale nie ona. To była tylko kopia Nancy, woskowy manekin, tekturowa postać. Eleanor miała ochotę wyciąg­nąć rękę i dotknąć jej skóry, która już wydawała się pozbawiona jakichkolwiek cech wyróżniających. Piękno Nancy, tak widoczne za życia, przepadło bez śladu, jakby chciało uniknąć nieuchronnego rozkładu, nie dopuścić, by stało się pożywką dla robaków. Eleanor wstrzymała oddech, przerażona własnymi myślami, ale kobieta trzymająca prześcieradło odwróciła wzrok, pewnie zresztą widziała już wszystko w tym strasznym pokoju. Co za praca. Aż dziw, że ktoś w ogóle chce ją wykonywać.

Podeszła bliżej, bo coś było nie tak, a może czegoś brakowało, sama nie wiedziała, o co właściwie chodzi. Lewy policzek Nancy był opuchnięty, głowę spowijało coś w rodzaju osobliwego turbanu, spod którego wystawał żółty siniec. Szczęka też wyglądała dziwnie, prawie jakby przy dziąśle został wacik po zabiegu dentystycznym. Eleanor chciała odwrócić wzrok, bo wszystkie te ślady świadczyły o tym, że przyjaciółkę spotkało coś niewymownie okropnego, i wolała nie wyobrażać sobie napaści, której efektem musiały być te obrażenia. Ostatnie chwile jej życia upłynęły w cierpieniu, to było aż nadto oczywiste.

Najdziwniejsze jednak było to, że przyjaciółka nie miała włosów, czy raczej całkowicie przesłaniał je ten dziwaczny turban. Jej twarz zawsze okalały złociste kosmyki, na studiach czasem długie i proste, a czasem podwinięte, ostatnio obcięte krócej, do ramion. Dłuższe już nie urosną, raptownie uzmysłowiła sobie Eleanor, Nancy nigdy więcej nie pójdzie do fryzjera.

Do tego wszystkiego doszła świadomość, że ona, Eleanor, wiedziała o spotkaniu Nancy z kochankiem. A jeśli to on był odpowiedzialny za to, co ją spotkało? Mogła przecież coś powiedzieć, by ją powstrzymać, ale tego nie zrobiła. Ba, nawet nie próbowała. W jej w gardle wezbrały mdłości, gniew wobec przyjaciółki, z którą dzieliła tak dużą część swojego życia, całkowicie się z niej wylał, zostawiając po sobie tylko wstyd. Kochała tę kobietę, a pozwoliła, by spotkał ją taki los.

– Dlaczego ma to na głowie? – Wskazała na turban, jakby to z jakiegoś powodu było istotne.

– Rana potylicy była dość rozległa, więc musieliśmy ją w ten sposób zabezpieczyć – odpowiedziała pracownica kostnicy.

– Będzie sekcja zwłok?

– Tak przypuszczam.

– Czyli ją pokroją? Nigdy więcej nie będzie wyglądała tak jak teraz? – Eleanor nie mogła zrozumieć, czemu przywiązywała do tego faktu wagę, podsycało to jednak narastającą w niej desperację. Miała ochotę pochylić się i pocałować alabastrowy policzek Nancy, ale nie śmiała tego zrobić, nie tylko dlatego, że nie była w tym pomieszczeniu sama, lecz także z powodu obawy, co wtedy poczuje.

– Są świetni w swoim fachu. A w takich przypadkach jak ten sekcja jest niezbędna, żeby zebrać wszystkie dowody.

Eleanor kiwnęła głową, bo i co innego miała zrobić. Wychodząc, usłyszała, jak kobieta na powrót przykrywa Nancy prześcieradłem.

Policjant odwiózł ich do domu, to znaczy do domu Nancy, który bez niej – i bez nadziei na jej powrót – tchnął głuchą pustką. Na miejscu było pełno policji, tak w środku, jak i na zewnątrz; tłoczyli się w pokojach, zaglądali to tu, to tam. Przed domem kręciło się też kilka innych osób, w tym dwie z aparatami fotograficznymi na szyi; jeden z członków tej grupy przypadł do Roberta i zdążył poprosić o komentarz, zanim został bezceremonialnie odepchnięty. Po wejściu do środka policjantka spytała Roberta, czy chce, by powiadomili Zarę, i zaproponowała, że wyślą do jej akademika funkcjonariusza odpowiedzialnego za kontakty z rodziną, który to załatwi. On jednak powiedział, że nie, musi to zrobić osobiście, choć wydawał się zupełnie do tego niezdolny. Zastanawiał się, czy do niej pojechać, ale Eleanor mu to wyperswadowała, i ostatecznie uzgodnili, że ktoś z policji będzie z jego córką, kiedy odbierze telefon. Eleanor zostawiła go samego i poszła do kuchni z innym policjantem. Tam zaparzyła herbatę, świadoma, że tak naprawdę nie może zrobić nic pożytecznego i że od tej pory każda czynność zapewne straci sens.

To aż niedorzeczne, że nic się nie zmieniło, że jak zwykle wyjęła saszetkę herbaty z pudełka w szafce, wrzuciła ją do kubka, napełniła i włączyła czajnik, słuchała szumu gotującej się wody, zalała herbatę wrzątkiem, wyłowiła saszetkę i dodała mleko. Eleanor widziała, jak wykonuje wszystkie te czynności, ale czuła, że mają z nią nie więcej wspólnego niż zużyta brązowa torebka, którą wyrzuciła do kosza.

Kiedy siedzieli w kuchni, pijąc herbatę, pomyślała, że to tylko jeszcze jedna straszna chwila, nic więcej. W swoim życiu przeżyła wiele koszmarnych chwil. Może nie tak koszmarnych i odrealnionych jak ta, ale mimo to przetrwa ją tak, jak przetrwała wszystkie poprzednie. Grunt, by pamiętała, że to nie ona, lecz Nancy, Robert i Zara są tu najważniejsi. Nie wolno jej myśleć o wczorajszej kolacji z przyjaciółką, o słowach wypowiedzianych i niewypowiedzianych. Nie mogła pójść w rozsypkę, jeszcze nie teraz.

– Czy mogę zadać pani kilka pytań? – powiedział towarzyszący jej sierżant, wyrywając ją z zadumy. Na zewnątrz się rozwidniło, niebo przybrało martwą, szarą barwę i patrząc w okno, Eleanor dostrzegała nagie, bezlistne drzewa na ulicy i małe plamki deszczu na szybie. – Nazywam się Daniels i z doświadczenia wiem, że w takich sprawach jak ta śledztwo trzeba rozpocząć jak najszybciej, bo wtedy znacznie łatwiej o pomyślny rezultat.

– Jak to? W jakich sprawach? – Eleanor nie potrafiła zrozumieć, co miał na myśli.

– Śmierci w podejrzanych okolicznościach. – Policjant jakby się zniecierpliwił i nagle uprzytomniła sobie, że to już nie jest czysto kurtuazyjna rozmowa.

– Czyli co, myślicie, że została zamordowana? A nie mogła po prostu upaść czy coś? – Tyle że widziała Nancy na własne oczy, miała świadomość, w jakim stanie była jej twarz, i taka wersja nie wchodziła w grę, ale uparcie chciała w nią wierzyć, bo niewątpliwie była to najlepsza z szeregu fatalnych możliwości.

– Na tym etapie niczego nie wykluczamy – powiedział ze spokojem sierżant Daniels. – Pewne poszlaki wskazują jednak na to, że nie był to wypadek.

– O Boże. – Miała wrażenie, że wszystko wymyka jej się z rąk, że ona sama wkracza na nowe, nieznane terytorium.

– Wiemy, że wczoraj jadła pani kolację z panią Hennessy.

– Tak.

– Dlatego wszystko, co może nam pani powiedzieć, będzie niezwykle cenne.

– Domyślam się. – Słyszała, jak wypowiada te słowa, ale trudno jej było uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.

– W jakim pani Hennessy była nastroju? Wie pani, dokąd poszła po kolacji? O której wyszłyście z restauracji?

Eleanor wciągnęła powietrze, bo wiedziała, że po tym, co teraz powie, wszystko się zmieni. Nie będzie odwrotu.

– Wyszłyśmy koło dziesiątej i Nancy poszła się spotkać ze swoim kochankiem.

Sierżant wychylił się do przodu, nie kryjąc ożywienia.

– Z kochankiem? Kto to taki?

– Nie wiem. – Eleanor nagle ogarnęło głębokie zmęczenie, bała się, że zaraz po prostu zaśnie. Za dużo było do powiedzenia i za mało na to czasu.

– Czy pan Hennessy wie o istnieniu tego kochanka?

– Tak. Przynajmniej od dzisiaj. O czwartej zadzwonił, że Nancy nie wróciła do domu, więc przyjechałam i powiedziałam mu, co wiem. Ale sam już się tego domyślał.

– Jak to?

Spojrzała na tego mężczyznę, piszącego z zapałem w swoim notesie, i znów uderzyła ją myśl, że dla niego to nic więcej niż tylko zadanie służbowe, może nawet z perspektywą awansu, jeśli wszystko dobrze pójdzie.

– Nie jestem pewna. Powiedział, że nie układało się między nimi najlepiej i że w takich okolicznościach trudno nie mieć podejrzeń.

– I nie zna pani tożsamości kochanka?

– Nie. Nancy wstydziła się całej tej sytuacji. Powiedziała mi o nim tylko dlatego, że gryzło ją sumienie, ale nie podała żadnych szczegółów. – Eleanor przypomniała sobie pierwsze dni romansu przyjaciółki, kiedy to praktycznie trzeba ją było ściągać z obłoków, by normalnie z nią porozmawiać, wiedziała jednak, co wszyscy by sobie pomyśleli, gdyby o tym powiedziała. Wolała przyjaciółce tego oszczędzić, dlatego że nie była to cała prawda o niej. – Wspomniała, że ma na imię David i że poznali się w związku z pracą, to wszystko.

– Nic więcej? Nawet nazwiska?

– Powiedziałabym panu, gdybym je znała.

– Ale jest pani pewna, że na imię mu David?

– Tak, to był jedyny konkret, jaki zdradziła. I tylko dlatego, że ciągle o to pytałam. Stwierdziła, że go nie znam, więc nie ma sensu wchodzić w szczegóły. – Wtedy jednak przypomniała sobie coś z ostatniego wieczoru, od którego, miała wrażenie, upłynęło chyba z tysiąc lat. – Aha, wczoraj zapytałam Nancy, czy jest żonaty i ma dzieci, odpowiedziała, że tak.

– Nic do tego nie dodała? Nie podała imienia żony, liczby dzieci?

– Nie. – Eleanor skupiła wzrok na czerwonych krostkach przy podbródku policjanta. Pewnie wysypka po goleniu.

– Wie pani może, jak długo to trwało?

– Z tego, co wiem, nieco ponad rok.

– Czyli mogło trwać dłużej?

– Tak. – Przytaknęła, choć sądziła, że to mało prawdo­podobne. Nancy z reguły niczego nie potrafiła długo zachować dla siebie.

– A czy pani Hennessy rozmawiała o tym z kimś jeszcze?

– Nie wiem. Wątpię. Może z naszą przyjaciółką Mary, ale raczej bym o tym wiedziała. – Pomyślała o Mary żyjącej swoim życiem; wręcz niewyobrażalne, że jeszcze nie legło ono w gruzach. – Bała się, że Robert mógłby się dowiedzieć, więc nie przypuszczam, by powiedziała komuś poza mną.

Sierżant Daniels zapisał coś w notesie.

– I mówi pani, że poznała tego człowieka dzięki pracy?

– Tak. Chyba na imprezie służbowej.

– Gdzie pani Hennessy pracowała?

– Cóż, właściwie to głównie w domu. Tłumaczy książki. Biegle zna francuski i kiedy wydawnictwo kupuje powieści francuskich autorów, ona przekłada je na angielski.

Miała wrażenie, że jej odpowiedź zmartwiła policjanta – pewnie dlatego, że nie wskazywała żadnego konkretnego kierunku śledztwa.

– Kiedy wychodziły panie wczoraj z restauracji, czy Nancy powiedziała, gdzie ma się spotkać z tym Davidem? A może widziała pani, w którą stronę poszła?

Eleanor zaczerwieniła się na wspomnienie ich rozstania.

– Ściśle mówiąc, wyszła przede mną. Ja zostałam, żeby zapłacić, więc nie, nie widziałam, dokąd poszła. – Ciekawa była, czy sierżant zrozumiał z tych słów, jak marna z niej przyjaciółka.

– Zapłaciła pani dlatego, że Nancy nie miała przy sobie pieniędzy?

– Nie, to znaczy, nie pytałam, po prostu zaproponowałam, że zapłacę. – Dobrze, że zrobiłam choć tyle, pomyślała. – Ale Nancy zawsze miała przy sobie pieniądze.

– Gotówkę?

– Nie wiem. Dlaczego pan pyta?

Miał minę, jakby nie chciał odpowiedzieć, w końcu jednak wyjaśnił:

– Kiedy ją znaleziono, obok jej ciała leżała otwarta torebka, w której nie było gotówki ani kart kredytowych.

– Kartę kredytową miałaby na pewno.

– A miała telefon?

– Tak, oczywiście. Też zniknął?

– Nie znaleźliśmy go. Czy wczoraj przy pani korzystała z telefonu?

Eleanor próbowała sobie przypomnieć, ale przed oczami stanęła jej tylko błagalna mina Nancy.

– Nie, przykro mi. Ale na pewno miała go przy sobie.

– Jak większość ludzi.

– Chyba mężczyzna, z którym się umówiła, nie okradłby jej? – Byłoby zdecydowanie lepiej, gdyby nie zginęła z ręki kochanka; może to trochę umniejszałoby winę Eleanor.

Policjant kiwnął głową, potem jednak wszystko zepsuł, mówiąc:

– Chęć rabunku to niejedyny powód, dla którego ktoś mógł te rzeczy zabrać.

– O Boże, bo na komórce mogą być esemesy od niego? Nie możecie jakoś jej namierzyć albo odczytać tych wiadomości?

– Pracuje już nad tym cały zespół, ale nie jest to takie proste, jak pokazują w serialach telewizyjnych. – Odchylił się na krześle i zrobił ruch, jakby chciał się przeciągnąć, porzucił jednak ten zamiar. – Tak czy owak bardzo nam pani pomogła, pani Meakins.