Konsjerż -  Abby Corson - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

Konsjerż ebook i audiobook

Abby Corson

3,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

104 osoby interesują się tą książką

Opis

Elegancja, luksus i... zbrodnia za zamkniętymi drzwiami

W Hotelu Cavengreen goście są rozpieszczani, otoczeni wszelką możliwą opieką i zawsze czują się mile widziani. To zasługa Hectora Harrowa, który bardzo poważnie podchodzi do swoich obowiązków. Hotel i współpracownicy są całym jego życiem. Niestety sprawy zaczynają przybierać zły obrót, kiedy hotel zostaje sprzedany amerykańskiemu inwestorowi, który bez wahania gotów jest wymienić starego konsjerża na nowego iPada.

Pewnego dnia Hector znajduje zwłoki jednego z gości w zamkniętym pokoju. Detektyw, który zajmuje się sprawą, nie pozwala nikomu opuścić hotelu. Każdy z gości i członków personelu jest podejrzany, ale detektyw Raj szczególnie uważnie przygląda się temu, kto z założenia wie wszystko o hotelu i ludziach w nim przebywających – konsjerż szybko staje się jego głównym podejrzanym.

O autorce:

Abby Corson od ponad dziesięciu lat jest dziennikarką lifestylową specjalizującą się w tekstach o luksusowych podróżach, a jej prace ukazują się w czasopismach i gazetach takich jak „Vogue Australia”, „The Age” i „The Herald Sun”. Urodzona w Manchesterze w Anglii Abby mieszka obecnie w Melbourne z mężem i dwiema córeczkami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 306

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 29 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Wojciech Masacz

Oceny
3,1 (7 ocen)
1
1
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bleblata

Całkiem niezła

Ciekawa
00
Zofia107

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze się bawiłam! Polecam.
00

Popularność




Karta tytułowa

Philipowi

Pukam się w głowę raz. Drugi. I trzeci.

Przepraszam za to. Muszę się pukać w głowę trzy razy, gdy nęka mnie jakaś zła lub natrętna myśl. Tym razem wiązała się z rozważaniem tego, o ile gorzej wszystko by wyglądało, gdyby mój ojciec nadal żył.

Możesz to usunąć z transkryptu, Helen. A w zasadzie nie, zostaw. Dzięki temu opowieść staje się jeszcze bardziej autentyczna.

Prawdopodobnie należałoby wyjaśnić, że mówię do dyktafonu, a urocza Helen spisze moje słowa, aby można je było przeczytać. Będzie sprawowała nad tekstem pewną kontrolę kreatywną i uporządkuje te fragmenty, w których język mi się plącze albo nieco bełkoczę, niemniej na moją prośbę ma zostawiać jak najwięcej w oryginale, żeby nie przegapić żadnych ważnych drobiazgów. To jest moja wersja historii zabójstwa w hotelu Cavengreen – lepiej zaznaczmy to na samym początku.

Pukam się w głowę raz. Drugi. I trzeci.

Właśnie wróciłem w myślach do chwili, gdy znalazłem zwłoki.

Uwaga do Helen: przypomnij mi, abym ci przypomniał, żebyś mnie zapytała, czy przed wydaniem książki nadal będę chciał zostawić wszystkie wzmianki o tym, że pukam się w głowę. Wiem, rozmawialiśmy wcześniej o tym, że ten mój kompulsywny odruch jest ważny dla całej historii, ale wróćmy jeszcze do tematu, kiedy będziesz to spisywać.

Pewnie się zastanawiasz, dlaczego nie mogę napisać książki bez pomocy Helen. Otóż jestem siedemdziesięciotrzyletnim człowiekiem. I zanim to powiesz – też znam wielu siedemdziesięcioparolatków, którzy potrafią obsługiwać komputery, tyle że nie jestem jednym z nich. Wolę klasyczne pióro i papier. Kiedy po raz pierwszy rozmawialiśmy z Helen o spisaniu tej historii, zapoznała się z moim charakterem pisma i zasugerowała, bym skorzystał z dyktafonu. Wygląda na to, że łatwiej jej będzie rozszyfrować mój akcent z Yorkshire niż bazgroły. Nie czuję się urażony. Z wyjątkiem pojedynczych zapisków i kółek na mapach, by oznaczyć lokalne trasy i puby gościom hotelowym, nieczęsto korzystam z długopisu i papieru w celu innym niż sporządzanie list. O konieczności kupienia mleka i tak dalej.

A co do pukania się w głowę, zawsze to robiłem. To taki sposób radzenia sobie po tym, jak tata zaczął mnie prać, gdy skończyłem osiem lat. Zwykle nie mówię o tym na głos. Robię to jednak dla Helen, żeby mogła zdecydować, czy chce zamieścić tę informację w książce. I zawsze puknięcia są trzy. Wszystko robię po trzy razy. Przed wyjściem z pokoju pstrykam trzykrotnie włącznikiem światła. Trzy razy ściskam mocno kierownicę, zanim ruszę samochodem. Trzykrotnie pukam w szklankę, zanim wypiję pierwszy łyk. Trzy razy obracam pokrętłem kranu, zanim ustawię właściwą temperaturę. (To się sprawdza tylko u mnie w domu, w przypadku nowych automatycznych kranów w hotelu już nie). A kiedy znalazłem ciało, pamiętam, że zamrugałem trzy razy, zanim pobiegłem po pomoc. I właśnie ta chwila wahania ściągnęła na mnie podejrzenia. Rzekomo trwała dość długo, by kogoś zabić. Wrócimy do tego później.

Chociaż może to wywołać u niej lekkie skrępowanie, chciałbym zacząć od podziękowania Helen za przełożenie mojej paplaniny na książkę. Dobra z niej dziewczyna. Znam ją od bardzo dawna. Ona i moja młodsza siostra chodziły razem do szkoły. Helen zorganizowała jej pogrzeb. Wszystko, od fioletowych tulipanów po małe zdjęcie mojej najdroższej Josie na wydruku porządku mszy.

To Helen wpadła na pomysł, by napisać tę książkę. Przed laty przeniosła się do Londynu, by pracować dla jakiegoś ważnego wydawnictwa, i na jakiś czas straciliśmy kontakt. Lecz jak wszyscy po przejściu na emeryturę przeprowadziła się na północ dla świeżego wiejskiego powietrza i wskrzesiliśmy przyjaźń. Helen twierdzi, że zrobiłaby wszystko dla dobrej książki. Przypuszczam, że to dlatego zaproponowała mi pomoc. Tęskni za pracą. Dobrze się składa, samodzielnie bowiem niewiele bym wskórał.

Helen podsunęła mi listę, o czym mam mówić i w jakiej kolejności, bo wie, jak powinna się rozwijać książka. Należy zacząć od tego i owego na temat mojej historii, potem opisać pracę w hotelu, by następnie przejść do kwestii zabójstwa i tego, jak tu skończyłem. Pewnie się zastanawiasz, czym jest owo „tu”. Dla małego ubawu jeszcze tego nie zdradzę. Mogę przebywać w więziennej celi albo w małym domku w Dales, albo na plaży na Costa del Sol (podpowiedź: nie ma mnie w Hiszpanii).

Ostatnia informacja w tym rozdziale: nazywam się Hector. Hector Harrow.

Helen wysunęła głowę zza drzwi, żeby mi powiedzieć, że nie muszę zaczynać rozdziału od streszczenia, co się w nim znajdzie. Chyba właśnie zdradziłem, gdzie przebywam. Przecież Helen nie przechadzałaby się swobodnie pośród więziennych murów. Wyznaję więc – jestem w domu. A konkretnie w salonie. Siedzę w dużym czerwonawobrązowym fotelu w stylu Chesterfield, trzymam w dłoni filiżankę angielskiej herbaty bez mleka i patrzę za okno na ogrodzony murkiem ogród, w którym na sznurach wisi kilka par skarpet i majtek. Muszę pamiętać, by je zebrać, zanim przyjdzie deszcz.

Mam nadzieję, że to wyznanie nie zepsuło ci lektury. Czeka cię po drodze sporo niespodzianek, nie martw się.

Nie należałem nigdy do ludzi, którzy o sobie opowiadają. Zawsze zakładałem, że nikogo nie obchodzi, co mam do powiedzenia. Od czasu do czasu jacyś goście – zwykle Amerykanie – interesowali się tym, jak to było dorastać w Yorkshire Dales, a ja odpowiadałem jak najkrócej, nigdy nie wyjawiając prawdy. No bo co miałem powiedzieć? „Ojciec bez powodu tłukł mnie tak, że wszystkie gwiazdy widziałem, matka piekła fantastyczną szarlotkę, a krajobraz był cudowny”? Przecież to by wywoływało skrępowanie. Kierownictwo zaś na pewno miałoby coś do powiedzenia na temat tego, że wzbudzam niepokój u gości. Chociaż nigdy tego nie robię. Zawsze jestem profesjonalistą. Wyjątkiem było to przesłuchanie trwające ponad cztery godziny. Nie dali mi nawet szklanki wody. A ja umierałem z pragnienia z powodu szoku wywołanego widokiem takiej ilości krwi.

Pukam się w głowę raz. Drugi. I trzeci.

Po raz pierwszy w życiu straciłem panowanie nad sobą. Czułem się, jakby ojciec mnie opętał. Powiem teraz trochę o nim.

Ojciec miał na imię Rodney. Trafił do piekła, nie mam co do tego wątpliwości. Był alkoholikiem od dnia moich narodzin aż po dzień, gdy padł trupem. W takich skomplikowanych historiach jak ta zawsze się trafia rodzic alkoholik.

Helen mnie rozbawiła, kiedy po raz pierwszy omawialiśmy tę część książki. Powiedziała, że świetnie się nadaję na protagonistę ze względu na… – użyła dobrego słowa, które zapomniałem.

Helen, pamiętaj, by wstawić tu to słowo.

…zestawienie [od redakcji] okropnych warunków dorastania z dość miłym życiem, jakie wiodłem, pracując w najlepszym hotelu na angielskiej wsi.

Szkoła zawsze była dla mnie ucieczką. Bynajmniej nie uczyłem się dobrze. Skończyłem tylko miejscową szkołę średnią – zabrakło mi bystrości, by pójść do dobrego liceum, a tym bardziej na studia. Wiedziałem zresztą, że będę musiał szybko iść do pracy. To zabawne, jak zacząłem w hotelu Cavengreen. Miałem zaledwie szesnaście lat. Ojciec potrzebował jakichś tabletek, które, na co liczyłem, nie miały przedłużyć żywotności jego wątroby, więc pojechałem po nie na rowerze do pobliskiej apteki. Po drodze zobaczyłem człowieka w ekskluzywnym samochodzie stojącym na poboczu. Mężczyzna miał cienkie siwe wąsy i oliwkowy trzyczęściowy garnitur. Jeszcze nigdy nie widziałem kogoś tak eleganckiego – przynajmniej na żywo. Wyglądał na zestresowanego, a kiedy podjechałem bliżej, zorientowałem się, że złapał gumę – opona była płaska jak zdeptany niedopałek.

– Młodzieńcze! – zawołał do mnie. – Podejdź tu!

Zatrzymałem się i oparłem rower o walący się mur biegnący wzdłuż drogi. Dzień był słoneczny i pamiętam, że przestępowałem z nogi na nogę w poszukiwaniu pozycji, w której głowa mężczyzny osłoniłaby moje oczy przed blaskiem.

– Dam ci dwa funty, jeśli pomożesz mi zmienić koło – zaproponował nieznajomy. – A nawet trzy, jeśli nie zajmie ci to dziesięciu minut.

Widywałem, jak tata zmieniał koła, a dwa lub nawet trzy funty to było wtedy mnóstwo pieniędzy, więc się zgodziłem.

Mężczyzna nie odzywał się, gdy pracowałem, ale zauważyłem, że niecierpliwie tupał nogą i kilkakrotnie zerknął na kieszonkowy zegarek. Skończywszy, wyprostowałem się, otrzepałem brud z dłoni i spytałem, ile czasu mi to zajęło.

– Dziesięć minut i trzy sekundy – oznajmił. – Oto twoje dwa funty. – Wręczył mi banknoty.

Nie wyglądałem chyba na zbytnio zadowolonego, bo zapytał, czy coś się stało. Wiedziałem, że nie należy obrażać bogacza, więc podziękowałem mu za okazję i powiedziałem, że mam nadzieję wykorzystać to doświadczenie, by znaleźć pracę.

Uśmiechnął się do mnie. Tak krzywo, ale życzliwie. Zaprosił mnie do hotelu Cavengreen na szóstą następnego ranka, żebym mógł wykonać dla niego różne roboty. Polerowanie butów i podłóg, usuwanie ze ścian ptasich odchodów i takie tam. Od tego się zaczęło. Byłem najszczęśliwszym usuwaczem ptasich gówien, jakiego widział świat.

Ta cholerna Paula McDavidson z „Yorkshire Sun” znowu pukała. Nie słucha mnie. Kolejny powód, dla którego chcę jak najszybciej wydać tę książkę – żeby nikt inny, kto był w hotelu, nie mógł opowiedzieć mojej historii przede mną. Historia ma trzech bohaterów: jednym jestem ja, drugi nie żyje, a trzeci jest zabójcą. Małe szanse, by tamci starali się wydać książkę, dlatego to ja muszę wyjawić prawdę, zanim bliźniaczki albo Amerykanin Dave uraczą świat kłamstwami. Poinformowałem Paulę, że dowie się wszystkiego w swoim czasie. To jej nie powstrzymuje. Za kilka dni będzie znowu waliła w drzwi, wspomnisz moje słowa.

Helen podzieliła się ze mną uwagami na temat tego, co nagrałem wczoraj. Powiedziała, że się jej to podobało, czym podniosła moją pewność siebie. Dodała, że pomimo mocnego akcentu mówię bardzo wyraźnie, co zawdzięczam zapewne wielu latom spędzonym w Cavengreen. Kiedy zaczynałem tam jako młody chłopak, rzucałem czymś rodzaju „dzieńdoberek” zamiast „witam” i „co tam?” zamiast „jak się pan miewa?”, ale goście spoza miasta nie mieli bladego pojęcia, co mówiłem. Helen skrytykowała mnie tylko za to, że być może nie musiałem wymieniać, co wisi na sznurach, ale stwierdziła, że to wytnie, gdy będzie pisać książkę. Dzisiaj chce, żebym opowiedział trochę o hotelu. Mam nakreślić scenerię, jak to nazwała.

Mężczyzną, o którym wspomniałem, tym, któremu zmieniłem koło w samochodzie, był pan Thomas. Ówczesny kierownik hotelu. Dopiero podczas jego pogrzebu dwadzieścia lat później dowiedziałem się, że miał na imię Basil. W życiu nie znałem kogoś równie miłego. Dał młodzikowi szansę, chociaż nie musiał, a ja zawsze będę go czule wspominał. Każdego dnia o szóstej rano pedałowałem przez trzydzieści minut do hotelu. W wietrze, deszczu, słońcu, burzy – przez cały siedemdziesiąty drugi rok nie opuściłem ani dnia. Kiedyś zjawiłem się z ospą wietrzną, bo nie chciałem zawieść pracodawcy. Natychmiast mnie odesłano, ale pan Thomas i tak wypłacił mi wynagrodzenie, mimo że byłem chory. To od niego nauczyłem się ciężko pracować.

Jak zapewne wnioskujesz z tytułu książki, wspiąłem się po drabinie kariery na szczebel konsjerża, lecz po drodze pracowałem jako odźwierny, potem boy. Przepracowałem kilka miesięcy w kuchni, ale nie nadawałem się do tego, więc przenieśli mnie na stanowisko kamerdynera, a potem zostałem konsjerżem. Należało do mnie pilnowanie, by wszelkie zachcianki i potrzeby gości zostały spełnione. Zajmowałem się wszystkim: zamawiałem taksówkę o trzeciej w nocy dla pani poznanej w hotelowym barze, by mogła wrócić do domu; dostarczałem talerz frytek bez chrupkich cząstek; organizowałem oświadczyny na trawie. Helen zasugerowała, bym opisał najdziwniejszą prośbę, z jaką się spotkałem. To było chyba wtedy, kiedy w jednym z apartamentów urządziłem pokaz Stu jeden dalmatyńczyków Disneya, wraz ze smaczkami i miękkim posłaniem na podłodze dla publiki – dwóch ukochanych pudli gości. Na przestrzeni lat miałem wiele innych dziwacznych żądań, najczęściej ze strony sław z Hollywood, ale nigdy bym nie naruszył zasady poufności.

Pewnie już wiesz, że Cavengreen nie jest przeciętnym hotelem. O nie. Szczyci się swoimi pięcioma gwiazdkami umieszczonymi na łuku wieńczącym żwirowy podjazd ciągnący się na blisko czterysta metrów. Szoferzy dowożą gości pod drzwi po rondzie okalającym fontannę świecącą w nocy i z wbudowanymi głośnikami, z których sączy się muzyka Vivaldiego i innych. Trzech pełnoetatowych ogrodników dba o teren zielony obejmujący labirynt z żywopłotu, ogród różany i mały staw z grzybieniami. Mogę tam spacerować bez końca. Mnóstwo ludzi zabiera na takie przechadzki nowoczesne aparaty fotograficzne z długimi obiektywami lub patrzy na wszystko przez telefon, ale ja wolę rozkoszować się zapachami i kolorami bez żadnych zakłóceń.

Oglądany z lotu ptaka hotel ma kształt litery T. Goście po przyjeździe widzą górną beleczkę owego T. Budynek wzniesiono z wapienia, a wzdłuż całego frontu stoją kolumny. Nowożeńcy lubią się tu fotografować. Pnący się bluszcz zapewnia ładne tło.

W zachodnim skrzydle mieści się hotelowa restauracja z przewodnika Michelin, Lavender Plates. Jak się pewnie domyślasz, cała zastawa ma kolor lawendowy i złote obwódki. Zrobioną na zamówienie tapetę wykonano z białego jedwabiu ozdobionego ręcznie malowanymi bukiecikami lawendy. Pomieszczenie jest wysokie na dwa piętra, a dla przydania mu blasku sprowadzono wielki migoczący żyrandol aż ze Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Masywne, sięgające od sufitu do podłogi przeszklone drzwi prowadzą na taras z widokiem na podjazd. Latem otwieraliśmy je, aby do środka wpadał wietrzyk. Goście to uwielbiali.

Wszystkie siedziska są wyściełane kremowym aksamitem, a stoły z białego marmuru mają zdobne złote nogi. Kelnerzy i kelnerki nakrywają do stołu w określony sposób; każda łyżka, każdy nóż i widelec mają swoje miejsce i muszą się znajdować w konkretnej odległości od talerzy i kieliszków. Trzeba by się bardzo postarać, by znaleźć jakieś uchybienie w Lavender Plates. To nadzwyczaj elegancki lokal. Serwuje się tu menu sezonowe składające się z siedmiu dań. Wolę jedno duże, ale tych kilka razy, kiedy tu jadłem, wszystko mi naprawdę smakowało. Kuchnia jest w pełni otwarta, by wszyscy goście restauracji widzieli, co się w niej dzieje. O ile dobrze pamiętam, ostatnio spożywałem tam jakąś rybę w glazurze miodowej i deser z białej czekolady z pieczonymi wiśniami. Jeżeli lubisz takie wyszukane potrawy, Lavender Plates ci się spodoba. Ja nie potrafiłem w pełni docenić tego miejsca. Jestem facetem, któremu smakują zapiekanki i ziemniaczane purée. Nikt jednak nie zaprzeczy, że jedzenie jest tam dobre. Skoro płaci się dwieście funtów za osobę, należy się tego spodziewać. Ja jadałem za darmo, rzecz jasna. Personel zawsze próbował nowości.

Mamy w hotelu także koktajl bar U Hugona, urządzony w klimacie tokijskiego domu whisky. Z Japonii sprowadzono podświetlany blat z onyksu, a także złote oprawy oświetleniowe i szczególny rodzaj szklaneczek, które oddzielają lód od alkoholu, żeby nie rozwadniać smaku. Zależy mi na pokazaniu, że w Cavengreen liczą się szczegóły.

We wschodnim skrzydle znajdują się biura kierownika, rezerwacji i marketingu. Jak również biblioteka, gdzie urządzamy degustacje win i co wieczór serwujemy przed kolacją kanapki. Mamy tam kominek i mnóstwo książek, z których kurz jest ścierany co dwa tygodnie. Wyobraź sobie skrzypiące skórzane kanapy, błękitny dywan, mnóstwo ciemnego drewna, a pewnie będziesz na dobrym tropie. Niektóre z tutejszych książek są co nieco warte. Zdarzają się cenne oryginały. Mam słabość do dobrych kryminałów i często pożyczam na weekend powieść, by poczytać ją w domu.

Moje królestwo, lobby, znajdowało się między wschodnim a zachodnim skrzydłem. Tutaj odbywał się pierwszy kontakt z gośćmi przybywającymi do hotelu. Tutaj powstawało pierwsze i ostatnie wrażenie, dlatego wszyscy zawsze zachowywali się tu jak najlepiej. Urocze damy z recepcji (i Kyle w soboty i niedziele) zawsze się uśmiechały i były dla mnie uprzejme. Twierdziły, że jestem „słodki” i że chciałyby mieć takiego dziadka. Trochę to protekcjonalne, niemniej miłe. W chwili zabójstwa w recepcji pracowały Monique, Chloe i Shamila. Ich szefową była Fiona, która kierowała zespołem recepcjonistek od piętnastu lat. Nadal to robi. Jest moją dobrą przyjaciółką. Dwa lata temu rak zabrał jej męża, cudownego faceta. Doprawdy szkoda.

Moje biurko stało po drugiej stronie schodów. Miałem telefon, mnóstwo map i ulotek o okolicy, książkę kontaktów, z której korzystałem, by zaspokoić potrzeby gości, oraz małą lodówkę z butelkowaną wodą i napojami bezalkoholowymi, gdyby ktoś potrzebował orzeźwienia. Paliłem w lobby świece, by powietrze wypełniały subtelne nuty wanilii, pieprzu i grejpfruta. Przed wieloma laty współpracowaliśmy z perfumerią nad perfekcyjnym zapachem Cavengreen. Goście mogli nabyć świece i dyfuzory, jeśli mieli takie życzenie.

Przejdźmy do dolnej części T, jego pnia, czyli południowego skrzydła. To tutaj znajdują się wszystkie pokoje – na dwóch piętrach. Podczas ostatniego remontu pomalowano ściany na biało i rozwinięto jasnoróżowy chodnik. Na białych drzwiach każdego apartamentu wymalowano czarny obrys kwiatu. Tulipanów, róż, maków, lilii i tak dalej. Każdy pokój w hotelu Cavengreen to apartament. To znaczy, że składa się na niego część wypoczynkowa i toaleta, a także balkon lub taras oraz duża łazienka z wanną. Często byliśmy proszeni o przygotowanie romantycznej kąpieli, więc zawsze dbałem o to, by dysponować dużą ilością płatków róż, kul do kąpieli, świec i olejków do masażu, aby dostarczyć paczuszkę tym gościom, którzy o to prosili.

Na górnym piętrze południowego skrzydła znajduje się kilka luksusowych apartamentów, jak je nazywaliśmy. W każdym jest bar z alkoholem i przekąskami – darmowymi. To znaczy ich koszt jest uwzględniony w cenie. Pewnie nie powinienem tego mówić, ale to chyba oczywiste. I przypuszczam, że w tym przypadku to nieistotne, że mam długi język. We wszystkich luksusowych apartamentach na tarasie jest jacuzzi, a część wypoczynkową od sypialni oddziela kominek. Pokoje są klasycznie urządzone i znajdziemy w nich detale takie, jak kinkiety, gzymsy i rozety, ale także wszelkie udogodnienia, bez których współcześni ludzie zdają się nie umieć żyć. Wolałbym posiedzieć w ciszy, niż oglądać te bzdury w telewizji. No ale ja to ja. Wi-fi jest oczywiście dostępne. Trudno tu o sygnał sieci komórkowych, więc wi-fi to jedyny sposób na pozostanie w kontakcie ze światem.

Mamy nawet specjalny apartament panny młodej. Dwupoziomowy. Oprócz tego, co już opisałem, w jego skład wchodzi garderoba z toaletkami. Każdy apartament ma zapewnioną całodobową obsługę kamerdynera; mamy ich dwunastu w zespole. Do tego dochodzą szefowie kuchni, pokojówki, ochroniarze, organizatorzy wesel, konserwatorzy, obsługa kelnerska i wielu innych ludzi. W dalszej części tej historii poznasz niektórych.

Ta cholerna ciekawska Paula McDavidson znowu otwiera moją furtkę. Czego ta diablica może chcieć? Podejdę z dyktafonem do drzwi, żeby Helen mogła spisać dokładnie, co ta zachrypnięta baba, paląca papierosa za papierosem, powie.

Helen, może zechcesz zmienić imię Pauli i nazwę gazety.

Hector: Paulo, już ci mówiłem, że nie udzielę ci żadnych informacji.

Paula: Potrzebuję pańskiego komentarza do mojego artykułu.

Hector: Bez komentarza. Już to mówiłem rano. Zamykam drzwi.

Paula: Chwila. Chodzi o inny artykuł. Bliźniaczki postanowiły opowiedzieć swoją wersję.

Hector: Nic nie wiedzą. Chowały się w swoim pokoju i piły szampana przez cały czas, gdy nie mogliśmy opuszczać hotelu.

Paula: A dlaczego?

Hector: Bo wiedziały, że bym je dopadł, gdybym się dowiedział, co wygadywały o tym, co zrobiłem.

Paula: A co konkretnie pan zrobił, Hectorze?

Hector: Nie twoja sprawa! Do widzenia!

Ta kobieta narobiłaby sobie wrogów w czeluściach piekieł. Nazywa siebie dziennikarką, a jest tylko wścibską taką owaką pobierającą pensję. Inni piszą artykuły za nią, ona tylko się pod nimi podpisuje. Też wpadłem w jej pułapkę, jak klasyczny głupiec, którym jestem. Bliźniaczki wypaczą moje słowa, abym wyszedł na szaleńca, który wyłgał się od zabójstwa. Wiedziały, że to nie ja zabiłem, ale nie przeszkodziło im to okłamać policji, prawda?

Pukam się w głowę raz. Drugi. I trzeci.

Zrobię teraz przerwę, żeby głęboko pooddychać. No i herbata mi wystygła! Gorzej być nie może.

Helen, chyba skończę na dzisiaj. Paula mną wstrząsnęła. Potrzebuję głębokiego snu. Jutro podejmę przerwany wątek i porozmawiamy o gościach, którzy się zameldowali w owym tygodniu. W tygodniu zabójstwa…

Tydzień zabójstwa był bardzo dziwny. Pan Potts zwołał na ósmą rano w poniedziałek zebranie całego personelu. Pan Potts był wówczas kierownikiem. Na przestrzeni lat wielu kierowników przychodziło i odchodziło – jedni byli dobrzy, inni nie za bardzo. Powiedziałbym, że pan Potts był gdzieś pośrodku. Jest wysokim tyczkowatym facetem tak po czterdziestce, a może tuż po pięćdziesiątce. Jeśli to czyta, mam nadzieję, że nie czuje się urażony. Lecz przecież to już nie ma wielkiego znaczenia. Tak z uprzejmości powiedzmy, że jest przed pięćdziesiątką. Nieważne, ile ma lat – dobrze się postarał, by nie mieć jeszcze siwizny. Ja osiwiałem przed czterdziestką. Na szczęście linia włosów mi się nie cofnęła. Pan Potts natomiast ma kruczoczarną czuprynę. Ewidentnie reguluje sobie brwi i robi manicure. Nie ma w tym nic złego.

Pan Potts ma ciekawy temperament. W niektóre dni jest na ścieżce wojennej z całym światem i lepiej mu schodzić z drogi. Kiedy indziej zatrzymuje się i opowiada dowcipy, ale zawsze po chwili się opamiętuje i wraca do pełnej rezerwy, bardzo formalnej postawy. Zdarza się, że ludzie mający władzę tacy właśnie są. Wydaje im się, że dystans zapewnia im szacunek.

Cały personel zgromadził się w bibliotece zamkniętej dla gości do czwartej po południu. Co poniektórzy młodzi opadli na skórzane kanapy, kilka osób kręciło się przy barku w kształcie globusa, gdzie kryją się butelki szkockiej. Ja nigdy nie pozwoliłbym sobie w pracy na pełen relaks. Moim zdaniem jest to nieprofesjonalne. Zawsze istniał Hector z pracy i Hector domowy. Ten z pracy stał prosto ze ściągniętymi łopatkami i miał na ustach łagodny przyjazny uśmiech. Hector domowy lubi jeść na kanapie rybę z frytkami i rozwiązywać łamigłówki z gazety. Tak tylko mówię – inne otoczenie, inny Hector. W każdym razie pan Potts stał przy wygaszonym kominku z szefową marketingu, Sandrą, z jednej strony i szefową finansów, Rosanne, z drugiej. Mieli poważne miny.

– Rodzina Cavengreen podjęła decyzję o sprzedaży hotelu – oznajmił pan Potts po tym, jak kilkakrotnie uciszał zebranych.

Powiedział to bardzo rzeczowo. Oczywiście ludzie wymieniali zmartwione spojrzenia. Hotel nie zmieniał właściciela przez cały czas, gdy w nim pracowałem. Nie znam Cavengreenów osobiście. Nigdy nie ingerowali w działalność obiektu, ale z tego, co wiem, są miłymi ludźmi, którzy chcieli zatrudniać miejscowych. Nie było mowy o „redukcji co kilka miesięcy”, jak to się zdarza w dużych sieciowych hotelach. Zmiana właściciela niemal na pewno oznacza rewolucję wśród personelu. A że ja mam siedemdziesiąt trzy lata i nie jestem tak atrakcyjny jak młodzi, poszedłbym pewnie na pierwszy ogień.

Niewiele więcej zostało do powiedzenia. Po zebraniu małe grupki pracowników szeptały w korytarzach, wymieniając się bezpodstawnymi opiniami na temat tego, co się może wydarzyć. Spekulacje zawsze są niebezpieczne, dlatego wróciłem do pracy za biurkiem. Co nie znaczy, że nie rozmyślałem.

Po lunchu Fiona podeszła do mnie z informacją, że podsłuchała, jak pan Potts mówił Rosanne, że nowi właściciele, przypuszczalnie Amerykanie, planują zastąpić konsjerża wyszukanym systemem iPadów dostępnych w każdym apartamencie. Stracę pracę. Co więcej, nowi właściciele mieli wieczorem przyjechać do hotelu, by obejrzeć swój nabytek.

Dla nich byliśmy jedynie kolejną pozycją w katalogu ich posiadłości. Natomiast dla nas, ludzi pracujących tu, hotel był źródłem utrzymania. Policja nazwała to „motywem”, kiedy usiłowała zrzucić zabójstwo na mnie. I uwierz mi, że ciężko się było wyrwać z tej narracji.

Wróćmy do gości. Pokoje były zajęte w siedemdziesięciu pięciu procentach, a do weekendu wynajętych miało być sto procent. Lecz gdy nastał weekend, hotel był już objęty izolacją i nikt nie mógł się zameldować – ani wymeldować. Siedemdziesięciopięcioprocentowe obłożenie było czymś naturalnym, zważywszy na fakt, że mieliśmy połowę wiosny, a za sobą ruchliwą i nietypowo wilgotną Wielkanoc. Gości przyjmowaliśmy w poniedziałki, środy i piątki, a wymagaliśmy od nich, by płacili za minimum dwa noclegi. Jeśli chcą, mogą zostać dłużej, ale zawsze na parzystą liczbę nocy, by nie zaburzać systemu. Zważywszy na cenę, tysiąc funtów za dobę, większość spędza tu tylko dwie noce.

Do zabójstwa doszło w czwartek, więc jeśli za mną nadążasz, wiesz, że mogło u nas być kilkoro gości z poniedziałkowej tury (i rzeczywiście było), ale większość z nich stanowili przybyli w środę. Nie będę wymieniał nazwisk wszystkich obecnych w hotelu, opiszę jednak bohaterów istotnych w tej historii. Dotyczy to także ofiary, oczywiście.

W poniedziałek rano, zgodnie z pogłoskami, przyjechali Amerykanie: czwórka. Narzekali głośno na deszczową pogodę, kiedy przestąpili próg kwadrans po siódmej. Wydawało im się, że maj powinien być bardziej słoneczny. Pan Potts zebrał swoich ulubionych pracowników, tych o najlepszej prezencji – w tym mnie – abyśmy ich powitali, stojąc w rzędzie przy wejściu, jakby byli rodziną królewską. Fiona podała im szampana, okazało się jednak, że dwóch nie pija alkoholu. Trudne początki.

Możesz pamiętać, że wspomniałem już o Amerykaninie Davie – to jeden z nich. Od razu, jak go zobaczyłem, wiedziałem, że to głośny wałkoń w paskudnie wielkim kapeluszu kowbojskim i błękitnej marynarce Ralpha Laurena zarzuconej na ramiona. Kto chodzi w kowbojskim kapeluszu w Yorkshire Dales? Jeden podmuch wiatru poniesie go na wzgórza. Niektóre dziewczyny z recepcji niemal mdlały na widok tego faceta. Padały słowa, że to „kawał chłopa”. Widocznie spodobała im się jego opalenizna i włosy piaskowego koloru. „Jak marzenie”, mówiły o nim. Wiem, że prowadzi już rozmowy na temat wydania własnej książki o wydarzeniach z Cavengreen, ale liczę na to, że moja trafi na półki pierwsza. Jego będzie pełna przesady i wspomnień zamglonych przez whisky spożywaną do późnej nocy. Ponadto muszę zadbać o swoją reputację – wątpię, by on miał wiele miłego do powiedzenia o mnie.

Tanya – druga z ekipy Amerykanów – była jego cieniem. Miała na palcu obrączkę, ale przejawiała niestosowną czułość względem Amerykanina Dave’a za każdym razem, kiedy dwóch jankeskich popychadeł nie było w pobliżu. Konsjerż widzi takie rzeczy.

Tamci dwaj mieli na imię Riley i Jackson, zdaje się. Bardzo amerykańskie imiona. Nie moja bajka. Nie oczekuj, że będą się często pojawiać w tej historii. Bóg jeden wie, gdzie się podziewali, kiedy to się działo. Snuli się gdzieś w tle, ewidentnie na pokaz, i nie mieli wiele do powiedzenia. Jeden odpowiadał za media społecznościowe albo jakieś inne bzdury, a drugi był księgowym. Zapomniałem, który czym się zajmował.

Cała grupa zajęła cztery pokoje, po apartamencie na głowę. Kolejnymi gośćmi z poniedziałku, którzy przebywali w hotelu w dniu zabójstwa, byli Sue i Martin Bainbridge’owie oraz Olive – córka Sue, pasierbica Martina. W środę po południu Olive miała wziąć w hotelu ślub. Przyszła panna młoda przez pierwsze dwa dni rozstawiała personel po kątach i doprowadziła organizatorkę wesela do łez. I to już wszyscy, którzy zameldowali się w poniedziałek.

Przyszły mąż Olive, Patrick, zameldował się w środę rano. Miał zaczerwienione oczy, bo jego kumple Ray i Jamil zorganizowali mu wieczór kawalerski w pubie niedaleko Cavengreen. Ray i Jamil zajęli jeden apartament i to z nimi Patrick przebywał do czasu, aż po ślubie dołączył do żony w jej apartamencie. Oprócz tego, że w dniu ślubu miał kaca, Patrick wydawał się przyzwoitym facetem. Był najczęściej uprzejmy i odzywał się łagodnie.

Jego drużbowie natomiast byli szorstcy i nie pasowali tu. Uczyli się w szkołach prywatnych, to było oczywiste, lecz byli za młodzi, by docenić elegancję Cavengreen. Pieniędzy, jasne, mieli w bród, ale lepiej by się odnaleźli na pijackim wypadzie na Ibizę. Ja jednak wszystkich gości traktuję tak samo. Tak musi postępować dobry konsjerż. I doprawdy, jakie mam podstawy, by patrzeć na kogokolwiek z góry? Przecież jestem tylko konsjerżem.

Bliźniaczki, Ruby i Oksana, również zameldowały się w środę. Te dziewczyny urodziły się w bogatej rodzinie, ale nie miały ani krztyny dobrych manier. Przywykły do tego, że dostają wszystko, czego zapragną, i nie potrafią okazać wdzięczności. Przyjechały mercedesem z bagażnikiem wypchanym walizkami i zażądały, by zanieść je do ich apartamentu natychmiast.

Wyglądające na zdenerwowane makijażystka i fryzjerka szły za nimi ze swoimi torbami, gdy dziewczętom wskazano ich pokój, który najwyraźniej nie odpowiadał ich standardom. Tak powiedział mi odźwierny Joe. Podobno wykrzyczały to do niego.

Ruby i Oksana były druhnami Olive. Wydają się identyczne, lecz po lepszym przyjrzeniu się im łatwo je odróżnić. Ruby jest głośniejsza i bardziej obcesowa; Oksana jawi się przy niej owieczką. Ma zaokrągloną twarz, podczas gdy Ruby trójkątną. Obie zachowywały się okropne, obdarzone urodą, ale paskudnymi osobowościami. I narobiły niezłego rabanu, gdy weszły do pokoju. Gdyby kazano mi zgadywać, obstawiałbym w ich przypadku serbskie lub chorwackie korzenie. Obie mają długie, proste jasnobrązowe włosy, niebieskie oczy i pełne usta, które nie wyglądają zbyt naturalnie. W pewnym momencie ich pobytu słyszałem, jak chichocząc, mówiły, że na pewno przyćmią pannę młodą. W dzień jej ślubu!

Kroczyły dumnie przez lobby i rzucały torebki na moje biurko, zanim wyraziły swoje żądania. Jakby mnie te cholerne torebki interesowały – równie dobrze mogłyby pochodzić ze sklepu charytatywnego. Fiona poinformowała mnie, że to torebki od Chanel. Bardzo drogie, jak słyszałem. Cóż, widziałem sporo drogich torebek w swojej pracy. Pierwszego dnia bliźniaczki zażądały konkretnego rodzaju toniku, który po godzinie rozmów telefonicznych udało mi się wreszcie wytropić w sklepiku z ginem w Manchesterze. Wiesz, ile tam się jedzie? Musiałem wysłać jednego z odźwiernych. W każdym razie dostały swój tonik, ale oczywiście syczały ze złości, że nie dotarł na czas. Zażądały też jedwabnych poszewek na poduszki, pochłaniacza wilgoci do pokoju oraz płatków kukurydzianych z mlekiem odtłuszczonym i malinami. Temu łatwiej było sprostać.

Ujawnię kolejne okropieństwa związane z bliźniaczkami w dalszej części opowieści, teraz jednak chciałbym przedstawić dżentelmena ze Szkocji, niejakiego Aleca Macleana, który przybył do nas w środę o jedenastej trzydzieści. Zapytał, czy mógłbym mu załatwić kiełbaski i tłuczone ziemniaki z lokalnego pubu, co zrobiłem z przyjemnością. Z Nigelem z Ferret Inn znamy się od lat, więc osobiście dostarczył parujące jeszcze danie.

Alec powiedział mi, że przyjechał do hotelu pracować nad powieścią, bo przeżywał właśnie pisarską niemoc i musiał zmienić scenerię. Jeszcze nie doświadczyłem pisarskiej niemocy, możliwe, że dlatego, że opowiadam prawdziwą historię. Może w pewnym momencie przeżyję niemoc gawędziarza. Jeśli tak się zdarzy, Helen na pewno będzie miała dla mnie jakieś rady po dekadach w branży wydawniczej. Alec miał głęboki grzmiący głos i zmierzwioną szorstką brodę, którą chyba zaniedbywał z powodu pisarskich boleści. Wszędzie chodził z piórem i gryzł je, jeśli nie miał co począć z rękami. Jego książka zostanie według mnie wydana pośmiertnie. Odczytuj to, jak chcesz.

I wreszcie zameldował się niejaki Bruno Tatterson. To było dziwne, bo nie miał walizki i twierdził, że zamierza wychodzić z pokoju wyłącznie do spa, gdzie uda się w dostarczonym szlafroku, a na kolację pójdzie w ubraniach, w których przyjechał. Hotel zapewnił mu wszystko inne, czego mógł potrzebować. Przewrócił oczami, gdy przypomniałem mu, że następnego dnia w ogrodzie odbędzie się ślub, i zasugerowałem, by omijał to miejsce między czwartą a szóstą. Zawsze gdy odbywał się u nas ślub, informowałem o tym gości, którzy nie uczestniczyli w uroczystości, i proponowałem im zabiegi w spa lub koktajle U Hugona, by zapewnić jakieś zajęcie na terenie hotelu, gdzie nikt nie będzie zakłócał im spokoju. Nikt nie chce kręcić się w pobliżu wesela, na które nie jest zaproszony. Wesela to chleb powszedni w hotelu, więc trzeba było działać.

Bruno z radością przyjął darmowy masaż. Napomknął, że dochodzi do siebie po rozczarowaniu miłosnym i korzysta z relaksu na wsi. Naturalnie o nic nie pytałem, ale byłem gotowy wysłuchać go, jeśli życzyłby sobie opowiedzieć więcej o swoim życiu osobistym. Przez lata pracy konsjerża często odgrywałem rolę psychoterapeuty, między innymi.

I to wszyscy ludzie spośród gości, o których musisz wiedzieć. Dwie osoby z wymienionych w tym rozdziale umrą w hotelu, ale tylko jedna zostanie zamordowana.

Nic dziwnego, że zachęcałaś mnie do napisania tej książki, Helen. To niezła historia.

Helen zajrzała do mnie wczoraj, by pomóc mi uporządkować myśli. Chyba ściągnąłem to na siebie, gdy powiedziałem, że jeszcze nie doświadczyłem niemocy pisarza – lub gawędziarza.

Zawsze gdy Helen mnie odwiedza, wykonuje te same trzy czynności, zanim usiądzie do herbaty.

Mam nadzieję, że nie masz mi za złe, że o tym mówię.

Najpierw otwiera wszystkie okna, żeby wpuścić do środka świeże powietrze. Twierdzi, że jest tu duszno, ale ja tego nie zauważam. Następnie myje ręce i wyciera w ścierkę do naczyń wiszącą na uchwycie drzwiczek piekarnika. Muszę się z całej siły powstrzymywać, by nie złożyć potem ścierki ponownie idealnie na trzy. Wychodzę z kuchni i udaję się do salonu. Helen idzie za mną i robi tę trzecią rzecz, czyli skacze wokół mnie i sprawdza, czy jest mi wygodnie i czy dobrze się odżywiam.

Przepraszam, Helen. Nie twierdzę, że nie doceniam twojej dobroci; jesteś świetną przyjaciółką. Lecz jak wiesz, utrzymuję się przy życiu od siedemdziesięciu trzech lat, więc naprawdę nie ma co się tak przejmować.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

Rozdział dostępny w pełnej wersji

UWAGI I PODZIĘKOWANIA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

TYTUŁ ORYGINAŁU:

The Concierge

Redaktorka prowadząca: Ewelina Kapelewska

Wydawczyni: Joanna Pawłowska

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Bożena Sęk

Projekt okładki: Amy Daoud

Opracowanie graficzne okładki: Ewa Popławska

Copyright © Abby Corson 2024

First published in 2024 by Ultimo Press, an imprint of Hardie Grant Publishing

Published by arrangement with Ultimo Books in association with Bold Type Agency Pty Ltd, Australia.

Copyright © 2025 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece

Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.

Copyright © for the Polish translation by Agnieszka Patrycja Wyszogrodzka-Gaik, 2025

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2025

ISBN 978-83-8417-015-1

Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl

   

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Kuler-Duchnik