Księga mężczyzn. Wykorzystaj kryzys męskości, by odkryć samego siebie - Osho - ebook

Księga mężczyzn. Wykorzystaj kryzys męskości, by odkryć samego siebie ebook

Osho

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Książka stanowi zbiór żywych, humorystycznych dialogów i anegdot, które składają się na niezwykły, wielowymiarowy obraz mężczyzny we współczesnym społeczeństwie. Osho we właściwy sobie sposób, stylem żartobliwym, lecz pełnym emocji, analizuje różne strony osobowości mężczyzny i wiele pełnionych przez niego ról. Ukazuje wpływ, jaki na społeczeństwo wywierają postawy mężczyzn. Wyjaśnia, w jaki sposób energie, zwykle wyrażane poprzez destrukcję i negatywne zachowania, można twórczo transformować. Przedstawia też techniki medytacyjne, które stanowią praktyczną pomoc w procesie przemiany.

Adam ma w sobie Ewę, Ewa zaś Adama. W rzeczywistości nikt nie jest tylko Adamem ani jedynie Ewą. Jest to jedno z najważniejszych odkryć.

Osho

OSHO – charyzmatyczny mistrz duchowy pochodzący z Indii. Znakomity mówca swobodnie posługujący się zarówno wschodnimi tradycjami mistycznymi, jak i zachodnią psychoterapią. Jego nauki dotyczą nie tylko indywidualnego poszukiwania sensu, lecz także najbardziej palących spraw społecznych i politycznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 289

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Przedmowa

Tytuły roz­dzia­łów dobrano w ten spo­sób, by ustruk­tu­ra­li­zo­wać bogaty mate­riał, który pocho­dzi z wykła­dów Osho. Poru­szają one temat wyzwo­le­nia męż­czyzn. Arche­typy – Adam, Robot, Żebrak, Kocha­nek, Poli­tyk, Hazar­dzi­sta, Twórca itp. – nie powinny być rozu­miane jako ści­śle okre­ślone typy cha­rak­teru czy oso­bo­wo­ści, lecz raczej jako opis okre­ślo­nych ten­den­cji, uwa­run­ko­wań i wzor­ców zacho­wa­nia, wystę­pu­ją­cych u każ­dego z nas. Osho stwier­dza, że nasza wewnętrzna rze­czy­wi­stość wykra­cza poza wszel­kie teo­rie i typo­lo­gie. Wymie­nione arche­typy zasto­so­wano, by pomóc nam w roz­po­zna­niu okre­ślo­nych uwa­run­ko­wań i w prze­kra­cza­niu ich. Istotne jest, byśmy wydo­stali się poza ogra­ni­cze­nia narzu­cone nam przez umysł i spo­łe­czeń­stwo, prze­kro­czyli oso­bo­wość i odkryli naszą pier­wotną twarz, naszą praw­dziwą, pod­sta­wową jaźń.

Wprowadzenie

Wyzwo­le­nie męż­czyzn jesz­cze nie nastą­piło. Nie tylko kobiety, lecz rów­nież męż­czyźni potrze­bują ruchu wyzwo­le­nia. Cho­dzi o wyzwo­le­nie ze znie­wo­le­nia, o uwol­nie­nie od war­to­ści, które negują istotę życia, i od uwa­run­ko­wań narzu­co­nych ludz­ko­ści przez reli­gie. Kapłani oraz poli­tycy dopro­wa­dzili do powsta­nia dra­ma­tycz­nego roz­sz­cze­pie­nia w ludz­kiej świa­do­mo­ści. Stwo­rzyli czło­wieka wyalie­no­wa­nego, obcią­żo­nego sil­nym poczu­ciem winy, uwi­kła­nego w cią­głą walkę wewnętrzną. Ta walka wyraża się we wszel­kich dzie­dzi­nach życia. Jest to kon­flikt pomię­dzy cia­łem a duszą, mate­rią a umy­słem, mate­ria­li­zmem a spi­ry­tu­ali­zmem, nauką a reli­gią, męż­czyzną a kobietą, Wscho­dem a Zacho­dem.

Życie możemy prze­ży­wać na dwa spo­soby: kal­ku­lu­jąc, jak to czy­nią nauka, tech­nika, mate­ma­tyka, eko­no­mia, lub też pod­da­jąc się jego poezji – jak to się dzieje w sztuce, muzyce, este­tyce i miło­ści.

Każdy czło­wiek od wcze­snego dzie­ciń­stwa jest warun­ko­wany tak, by mógł funk­cjo­no­wać i prze­żyć w świe­cie nasta­wio­nym na rywa­li­za­cję, na osią­gnię­cia. Ludzie dają się wcią­gnąć w walkę o pie­nią­dze, suk­cesy, sławę, wła­dzę, pre­stiż i sta­tus. Małe dziecko przej­muje war­to­ści oraz cele od rodzi­ców, nauczy­cieli, duchow­nych i poli­ty­ków, zupeł­nie ich nie kwe­stio­nu­jąc. W ten spo­sób młody czło­wiek oddziela się od swo­jej praw­dzi­wej natury, od ory­gi­nal­nej wewnętrz­nej istoty. Zanika zdol­ność do prze­ży­wa­nia bez­wa­run­ko­wej rado­ści, zani­kają pier­wotna nie­win­ność i umie­jęt­ność twór­czej zabawy. Młoda osoba zostaje odcięta od twór­czego poten­cjału, od zdol­no­ści kocha­nia, od rado­ści i chęci życia… Młody chło­pak jest kształ­to­wany w ten spo­sób, że obumiera jego ciało i przy­tę­pia się zmy­słowa wraż­li­wość. Traci on dostęp do tkwią­cych w jego wnę­trzu kobie­cych jako­ści – takich jak uczu­cio­wość, deli­kat­ność, miłość i intu­icja. Zamyka się w sobie, staje pozba­wio­nym uczuć robo­tem.

Spo­łe­czeń­stwo uczy chłop­ców, by stali się „sil­nymi męż­czy­znami”. Jest to rów­no­znaczne ze stłu­mie­niem kobie­cych cech: mięk­ko­ści, wraż­li­wo­ści, miło­ści i współ­czu­cia. Każdy męż­czy­zna nosi w sobie „wewnętrzną kobietę”. Jest to nie­świa­doma czy też pół­świa­doma kobieca część męskiej psy­chiki. Była ona tłu­miona przez tysiące lat.

Osho uka­zuje inną drogę życia – drogę medy­ta­cji. Pierw­szy krok na tej ścieżce wiąże się z roz­po­zna­niem trans­for­mu­ją­cej mocy medy­ta­cji i prze­bu­dze­nia świa­do­mo­ści, co pro­wa­dzi jed­nostkę ku doj­rza­ło­ści. Medy­ta­cja działa niczym kata­li­za­tor wewnętrz­nego wzro­stu, inte­gruje jed­nostkę ludzką oraz wpro­wa­dza rów­no­wagę pomię­dzy jej czę­ścią żeń­ską i męską. Uczy rado­ści życia w jego nie­skoń­czo­nej róż­no­rod­no­ści. Wpro­wa­dza zdrową rów­no­wagę ciała, duszy i umy­słu. Rów­no­waży pier­wia­stek mate­rialny i duchowy, świat zewnętrzny i świat wewnętrzny.

Dzi­siej­szy czło­wiek znaj­duje się w głę­bo­kim kry­zy­sie. Ten kry­zys jest zja­wi­skiem glo­bal­nym; objął naszą pla­netę u progu trze­ciego tysiąc­le­cia. Powstaje więc pyta­nie: „Co dalej, Ada­mie?”. Doszli­śmy do gra­nic wzro­stu eko­no­micz­nego, wiara w nie­skoń­czone moż­li­wo­ści nauki i postęp spo­łeczny została zdru­zgo­tana. Wszyst­kie rewo­lu­cje poli­tyczne zawio­dły. Nastał czas na grun­towną, wewnętrzną rewo­lu­cję.

Czło­wiek musi prze­stać funk­cjo­no­wać mecha­nicz­nie i nie­świa­do­mie, jak robot. Powi­nien roz­wi­jać miłość do samego sie­bie, umac­niać samo­świa­do­mość i głę­boki sza­cu­nek do swo­jej praw­dzi­wej natury. Tylko wtedy powsta­nie szansa na unik­nię­cie zbio­ro­wego samo­bój­stwa.

„Czło­wiek potrze­buje nowej psy­cho­lo­gii, by zro­zu­mieć sie­bie samego” – mówi Osho. Bar­dzo istotne jest roz­po­zna­nie i przy­swo­je­nie nastę­pu­ją­cego odkry­cia: „Żaden męż­czy­zna nie jest po prosu męż­czy­zną i żadna kobieta nie jest po pro­stu kobietą. Każdy męż­czy­zna jest zarówno kobietą, jak i męż­czy­zną. Podob­nie każda kobieta jest zarówno męż­czy­zną, jak i kobietą. Adam ma w sobie Ewę, Ewa zaś Adama. W rze­czy­wi­sto­ści nikt nie jest tylko Ada­mem ani jedy­nie Ewą. Każdy z nas jest Ada­mem-Ewą. Jest to jedno z naj­waż­niej­szych odkryć”.

Jed­nak męż­czy­zna został uwa­run­ko­wany tak, że odrzuca kobiece war­to­ści w sobie samym. Nauczono go tłu­mie­nia kobie­cej czę­ści. W związku z tym tłu­miony jest także pier­wia­stek kobiecy w świe­cie zewnętrz­nym. Odcięty od swej wewnętrz­nej kobie­co­ści, męż­czy­zna poszu­kuje jej w świe­cie zewnętrz­nym, w swych rela­cjach z kobie­tami. Potrze­buje ponow­nie zin­te­gro­wać swą kobiecą część, by móc osią­gnąć peł­nię.

„W moim uję­ciu nowy czło­wiek musi być bun­tow­ni­kiem, który szuka swego praw­dzi­wego ja, swo­jej pier­wot­nej twa­rzy. Taki czło­wiek jest gotów zrzu­cić wszel­kie maski, uwol­nić się od pre­ten­sji i hipo­kry­zji, uka­zać się światu takim, jaki jest. Nie ma zna­cze­nia, czy inni będą go kochać, czy też potę­piać; respek­to­wać go i hono­ro­wać czy też nim pogar­dzać; czy będzie on koro­no­wany, czy też krzy­żo­wany. Taka osoba czuje, że bycie sobą jest naj­więk­szym bło­go­sła­wień­stwem. Jeżeli nawet będziesz krzy­żo­wany, to dostą­pisz tego w poczu­ciu speł­nie­nia i nie­zmier­nego zado­wo­le­nia. Będziesz praw­dzi­wym czło­wiekiem: szcze­rym, który poznał miłość i współ­czu­cie, który zro­zu­miał, że więk­szość ludzi pozo­staje w zaśle­pie­niu, nie­świa­do­mo­ści i sta­nie snu”.]

CZĘŚĆ 1

Adam

Adam był pierw­szym czło­wie­kiem nie z tego powodu, że jako pierw­szy zaist­niał na tej ziemi. Przed nim żyło wielu innych ludzi. Nie utrwa­lili się oni jed­nak w histo­rii, nie mieli bowiem indy­wi­du­al­nego ego. To Adam jako pierw­szy powie­dział „nie”. Przed nim ist­niały miliony istot ludz­kich, jed­nak żadna z nich tego nie powie­działa. Nie mogły one w związku z tym stać się męż­czy­znami, nie mogły wykształ­cić nie­za­leż­nego ja.

To Adam powie­dział „nie”. Ucier­piał oczy­wi­ście z tego powodu. Został bowiem wygnany z boskiego ogrodu.

Adam jest męż­czy­zną i każdy męż­czy­zna jest podobny do Adama. Dzie­ciń­stwo nato­miast jest niczym ogród Edenu. Każde dziecko jest tak szczę­śliwe jak zwie­rzęta, jak ludzie pier­wotni, jak drzewa. Czy widzia­łeś dziecko, które poru­sza się mię­dzy drze­wami lub bie­gnie po plaży? Dziecko nie stało się jesz­cze czło­wie­kiem. Jego oczy są przej­rzy­ste, lecz nie­świa­dome. Dziecko musi się wydo­stać z Edenu.

W tym wła­śnie zawiera się sens wypę­dze­nia Adama z raju. Prze­staje on być czę­ścią nie­świa­do­mego szczę­ścia. Musi się stać osobą świa­domą. Droga do tego pro­wa­dzi przez zje­dze­nie owocu z drzewa pozna­nia. W ten spo­sób Adam staje się czło­wie­kiem.

Histo­ria nie polega na tym, że pew­nego razu Adam został wygnany z raju. Każdy Adam musi prze­cho­dzić przez to samo doświad­cze­nie. Każde dziecko musi zostać wyrzu­cone z boskiego ogrodu. Jest to część jego pro­cesu roz­woju. Po to, by nastą­pił wzrost, nie­zbędne jest dozna­nie bólu. Czło­wiek musi utra­cić raj, by go ponow­nie odzy­skać, tym razem świa­do­mie. Jest to cię­żar, który czło­wiek musi udźwi­gnąć, jest to jego prze­zna­cze­nie. W tym zawarte jest cier­pie­nie czło­wieka, a zara­zem jego wol­ność i wiel­kość.

Dla­czego ni­gdy nie jestem zado­wo­lony z tego, kim jestem, i z tego, co przy­nio­sło mi życie? Cią­gle pra­gnę robić coś innego, chcę być kimś innym. Cią­gle uwa­żam, że inni mają wię­cej niż ja, zgod­nie z powie­dze­niem: „Po dru­giej stro­nie mego płotu trawa jest bar­dziej zie­lona”.

Dla­czego tak się dzieje?

Dzieje się tak z powodu two­jej dez­orien­ta­cji. Poru­szasz się w kie­runku nie­zgod­nym z naturą. Nie reali­zu­jesz swego poten­cjału. Swój roz­wój dosto­so­wu­jesz do ocze­ki­wań innych ludzi. Nie może ci to jed­nak przy­nieść zado­wo­le­nia. Skoro nie doświad­czasz zado­wo­le­nia, twoje logiczne rozu­mo­wa­nie pod­po­wiada: „Być może mam za mało. Się­gnę po wię­cej”. Chcesz to osią­gnąć. Roz­glą­dasz się wokół sie­bie i dostrze­gasz ludzi, któ­rzy uśmie­chają się, wyglą­dają na szczę­śli­wych. Jed­nak są to tylko pozory. Ludzie zakła­dają maski i oszu­kują sie­bie nawza­jem. Ty także nosisz maskę – dla­tego inni myślą, że jesteś od nich szczę­śliw­szy. Ty nato­miast myślisz, że to inni są bar­dziej szczę­śliwi.

Trawa wygląda na bar­dziej zie­loną po dru­giej stro­nie płotu. Dzieje się tak w przy­padku obu obser­wu­ją­cych osób. Osoba, która mieszka po dru­giej stro­nie ogro­dze­nia, widzi trawę na two­jej działce jako bar­dziej zie­loną, grub­szą, lep­szą. To ilu­zja wywo­łana patrze­niem z więk­szej odle­gło­ści. Gdy­byś mógł patrzeć na tę trawę z bli­ska, stwier­dził­byś, że wcale taka nie jest. Jed­nak ludzie odno­szą się do sie­bie z dystan­sem; nawet przy­ja­ciele i kochan­ko­wie. Nad­mierna bli­skość mogłaby być nie­bez­pieczna. Ludzie mogliby zoba­czyć, jacy są naprawdę.

Od początku podą­żasz fał­szy­wym tro­pem. Twoje dzia­ła­nia pro­wa­dzą do cier­pie­nia. W przy­ro­dzie nie ma pie­nię­dzy. Gdyby pie­nią­dze były wytwo­rem natury, rosłyby na drze­wach. Pie­nią­dze są wyna­laz­kiem czło­wieka. Jest to wyna­la­zek poży­teczny, a zara­zem nie­bez­pieczny. Widzisz, że ktoś ma dużo pie­nię­dzy, i myślisz, że pie­nią­dze przy­no­szą radość: „Spójrz na tego czło­wieka. Wydaje się tak rado­sny”. Wycią­gasz z tego wnio­sek, że należy gonić za pie­niędzmi. Ktoś wygląda na zdrow­szego – goń więc za zdro­wiem. Ktoś inny zaj­muje się okre­śloną dzia­łal­no­ścią i wygląda na zado­wo­lo­nego. Naśla­duj go.

Orien­tu­jesz się cią­gle na innych. Spo­łe­czeń­stwo ukształ­to­wało cię w ten spo­sób, abyś ni­gdy nie zwra­cał uwagi na wła­sny poten­cjał. Całe nie­szczę­ście wynika po pro­stu stąd, że nie jesteś sobą. Bądź sobą, a wtedy nie będziesz doświad­czał cier­pie­nia, nie będziesz rywa­li­zo­wał z innymi, nie będzie ci prze­szka­dzać, że inni mają wię­cej.

Jeżeli chcesz, by trawa była bar­dziej zie­lona, nie musisz spo­glą­dać na drugą stronę, na teren sąsiada. Możesz uczy­nić trawę bar­dziej zie­loną po two­jej stro­nie i to w pro­sty spo­sób. Ty jed­nak patrzysz we wszyst­kich kie­run­kach i widzisz, że wszyst­kie traw­niki, z wyjąt­kiem twego, są nie­zwy­kle piękne.

Czło­wiek musi być połą­czony ze swoim poten­cja­łem i nikt nie powi­nien narzu­cać mu swego prze­wod­nic­twa. Ludzie powinni poma­gać każ­dej oso­bie w jej indy­wi­du­al­nym roz­woju. Wów­czas na świe­cie pano­wa­łoby pełne zado­wo­le­nie.

Od dzie­ciń­stwa nie zda­rzyło mi się odczu­wać nie­za­do­wo­le­nia. Nie pozwo­li­łem bowiem nikomu prze­szko­dzić mi w moich dzia­ła­niach i chro­ni­łem swoją indy­wi­du­al­ność. Przy­ję­cie takiej postawy nie­zmier­nie mi pomo­gło. Było to trudne i trud­no­ści się nasi­lały. Obec­nie cały świat zwró­cił się prze­ciwko mnie. Jed­nak to mi nie prze­szka­dza. Jestem w pełni szczę­śliwy i zado­wo­lony. Nie mogę sobie wyobra­zić, bym mógł przy­jąć inną postawę. W każ­dym innym wypadku był­bym nieszczę­śliwy.

Ten świat sprze­ci­wia się indy­wi­du­al­nym posta­wom, sprze­ci­wia się twemu praw­dzi­wemu ja. Świat chce, abyś był robo­tem. Wyra­zi­łeś na to zgodę i dla­tego zna­la­złeś się w kło­po­tli­wym poło­że­niu. Jed­nak inten­cją natury nie jest uczy­nie­nie z cie­bie robota. Zagu­bi­łeś swoją ory­gi­nalną postać i z tego powodu cią­gle cze­goś szu­kasz, cze­goś ci bra­kuje: „Może cho­dzi o lep­sze meble, lep­sze zasłony, lep­szy dom, lep­szą żonę, lep­szą pracę…”. Przez całe życie pospiesz­nie podą­żasz z jed­nego miej­sca w dru­gie. Spo­łe­czeń­stwo od samego początku działa na cie­bie zabu­rza­jąco.

Moje wysiłki skie­ro­wane są na to, byś mógł odna­leźć samego sie­bie. Będziesz mógł nagle stwier­dzić, że zni­kło wszel­kie nie­za­do­wo­le­nie. Wystar­czy być sobą.

Dla­czego tak trudno kochać sie­bie samego?

Każde dziecko rodzi się z ogromną miło­ścią do sie­bie samego. Spo­łe­czeń­stwo oraz reli­gia nisz­czą tę pier­wotną miłość. Gdyby dziecko, roz­wi­ja­jąc się, wzmac­niało miłość do sie­bie samego, kto wów­czas kochałby Jezusa Chry­stusa? Kto kochałby pre­zy­denta? Kto kochałby rodzi­ców? Miłość dziecka do samego sie­bie musi zostać powstrzy­mana. Dziecko ma być ukształ­to­wane w ten spo­sób, by jego miłość była zawsze skie­ro­wana ku obiek­tom zewnętrz­nym. Ten pro­ces bar­dzo zubaża czło­wieka. Jeżeli bowiem kochasz kogoś na zewnątrz sie­bie – Boga, papieża, swego ojca, swoją żonę, swego męża czy swoje dzieci – popa­dasz w zależ­ność. Sta­jesz się istotą pod­rzędną, żebra­kiem.

Uro­dzi­łeś się jako król, który jest cał­ko­wi­cie zado­wo­lony z samego sie­bie. Jed­nak twój ojciec pra­gnął, abyś go kochał; podob­nie twoja matka. Wszy­scy w twoim oto­cze­niu chcieli, abyś ich kochał. Nikt nie zwra­cał uwagi na to, że osoba, która nie kocha samej sie­bie, nie może kochać kogoś innego. W sytu­acji, gdy każdy usi­łuje kogoś kochać, a nie ma fak­tycz­nie nic do zaofe­ro­wa­nia, powstaje sza­lone spo­łe­czeń­stwo. Dla­czego ludzie pozo­sta­jący w miło­snych związ­kach nie­ustan­nie wal­czą i nękają sie­bie nawza­jem? Powód jest pro­sty. Nie dostali tego, czego się spo­dzie­wali. Obie strony są żebra­kami pozba­wio­nymi miło­ści.

Dziecko, które jest kształ­to­wane we wła­ściwy spo­sób, może roz­wi­jać miłość do sie­bie samego. W rezul­ta­cie staje się tak pełne miło­ści, że dzie­le­nie się nią jest dla niego koniecz­no­ścią. W takim wypadku miłość ni­gdy nie czyni cię zależ­nym. Jesteś dawcą, a dawca ni­gdy nie jest żebra­kiem. Druga osoba także jest dawcą. Kiedy spo­ty­kają się dwaj kró­lo­wie, dwaj mistrzo­wie swych serc, wów­czas poja­wia się ogromna radość. Żadna z tych osób nie jest zależna od dru­giej. Obie zacho­wują swą indy­wi­du­al­ność i nie­za­leż­ność. Znaj­dują opar­cie i ugrun­to­wa­nie w sobie. Każda z tych osób jest głę­boko zako­rze­niona we wła­snej isto­cie. Z tego wewnętrz­nego źró­dła wypływa nek­tar zwany miło­ścią i wydo­sta­jąc się na powierzch­nię, roz­kwita tysią­cami róż.

Tego rodzaju osoby nie mogły, jak dotąd, poja­wić się z powodu ist­nie­nia pro­ro­ków, mesja­szy, boskich inkar­na­cji i innego rodzaju głup­ców. Te „reli­gijne” posta­cie nisz­czyły cię dla wła­snych korzy­ści, z pobu­dek ego­istycz­nych. Znisz­czyły cię doszczęt­nie.

Pomyśl logicz­nie. W jed­nym wypadku to mesjasz czy zbawca staje się przed­mio­tem two­jej miło­ści, ty zaś cie­niem, który ślepo za nim podąża. W dru­gim wypadku jesteś w pełni zado­wo­lony, prze­peł­nia cię miłość i roz­kwi­tasz. Czy wów­czas będziesz trosz­czył się o zba­wie­nie? Już jesteś zba­wiony. Czy będziesz chciał się dostać do raju? Już w nim jesteś.

Jeżeli nauczysz się kochać sie­bie samego, znikną kapłani, a poli­tycy nie będą mieli zwo­len­ni­ków. Upadną wszel­kie usank­cjo­no­wane auto­ry­tety i nie­czy­ste inte­resy. One mogą bowiem pro­spe­ro­wać dzięki sub­tel­nej psy­chicz­nej eks­plo­ata­cji osób takich jak ty.

Ucze­nie się miło­ści do sie­bie samego nie jest trudne. Jest to pro­ces natu­ralny. Nauczy­łeś się postawy sprzecz­nej z naturą, nauczy­łeś się kochać innych, nie kocha­jąc sie­bie. Zro­bi­łeś coś pra­wie nie­moż­li­wego. Teraz masz to zmie­nić. Jest to kwe­stia zro­zu­mie­nia, pro­stego zro­zu­mie­nia: „Mam kochać sie­bie, gdyż w prze­ciw­nym razie zgu­bię sens życia. Ni­gdy nie doro­snę. Po pro­stu się zesta­rzeję. Nie będę miał indy­wi­du­al­no­ści, nie stanę się praw­dzi­wym czło­wie­kiem, god­nym i zin­te­gro­wa­nym”.

Jeżeli nie potra­fisz kochać sie­bie samego, nie możesz kochać nikogo w tym świe­cie. Wiele pro­ble­mów psy­chicz­nych poja­wia się z tego powodu, że jesteś od sie­bie oddzie­lony. Jesteś bez­war­to­ściowy, nie jesteś taką osobą, jaką powi­nie­neś być. Twoje dzia­ła­nia powinny zostać sko­ry­go­wane. Musisz być ukształ­to­wany według okre­ślo­nego wzorca.

W Japo­nii rosną drzewa, które mają czte­ry­sta lat, lecz zale­d­wie dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów wyso­ko­ści. Japoń­czycy uwa­żają, że te drzewa są dzie­łem sztuki. Ja jed­nak uwa­żam, że to mor­der­stwo, czy­ste mor­der­stwo! Drzewo wygląda na bar­dzo stare, lecz ma tylko dwa­dzie­ścia cen­ty­me­trów wyso­ko­ści. Powinno mieć wyso­kość czter­dzie­stu metrów i się­gać ku gwiaz­dom. W jaki spo­sób oni to robią? Jakiej uży­wają metody? Japoń­czycy wło­żyli drzewo do naczy­nia, które nie ma dna. Kiedy drzewo pusz­cza korze­nie, skra­cają je. Ponie­waż korze­nie nie mogą wejść głę­biej w glebę, drzewo nie może rosnąć do góry. Staje się coraz star­sze, lecz nie rośnie. Takiej samej metody użyto prze­ciwko ludziom.

Miłość do sie­bie samego sta­nowi konieczny waru­nek twego wzro­stu. Dla­tego uczę cię ego­izmu. Jest to natu­ralna postawa.

Wszyst­kie reli­gie nauczają postawy altru­istycz­nej. Uczą poświę­ce­nia dla róż­nych głu­pich idei, na przy­kład dla flagi naro­do­wej, która jest kawał­kiem sta­rej szmaty. Masz słu­żyć swemu pań­stwu. Pań­stwo zaś jest zwy­kłą fan­ta­zją. Zie­mia nie dzieli się na pań­stwa. To prze­bie­głość poli­ty­ków dopro­wa­dziła do podzia­łów zazna­czo­nych na mapach. Poświę­casz się w imię linii wyty­czo­nych na mapach!

Masz umrzeć w imię wła­snej reli­gii: chrze­ści­jań­stwa, hin­du­izmu, bud­dy­zmu czy islamu. Zor­ga­ni­zo­wano to w prze­myślny spo­sób. Zosta­łeś zła­pany. Jeżeli umrzesz za swój naród, zosta­niesz uznany za męczen­nika. W rze­czy­wi­sto­ści popeł­niasz samo­bój­stwo i to z głu­piego powodu. Jeżeli umrzesz w imię swo­jej reli­gii, tra­fisz do raju, będziesz doświad­czał wiecz­nych bło­go­sła­wieństw. W ten spo­sób jesteś mani­pu­lo­wany. W tej mani­pu­la­cji poja­wia się jeden zasad­ni­czy wątek: nie kochaj sie­bie, nie­na­widź sie­bie. Jesteś bowiem nic nie­wart.

Każdy jest pełen nie­na­wi­ści w sto­sunku do samego sie­bie. A czy sądzisz, że jeżeli nie­na­wi­dzisz sie­bie, znaj­dziesz kogoś, kto cię poko­cha? Zaak­cep­to­wa­łeś prze­ko­na­nie, że sta­jesz się war­to­ścio­wym czło­wie­kiem, jeśli sto­su­jesz się do okre­ślo­nych reguł, reli­gij­nych dogma­tów czy poli­tycz­nych ide­olo­gii.

W momen­cie przyj­ścia na świat nie byłeś chrze­ści­ja­ni­nem, kato­li­kiem czy komu­ni­stą. Każde dziecko w momen­cie naro­dzin jest niczym czy­sta karta (tabula rasa), cał­ko­wi­cie czy­ste. Ta karta nie jest wypeł­niona ani sło­wami Biblii, ani Koranu, ani Gity, ani też „Kapi­tału”. Nic nie jest na niej zapi­sane. Dziecko nie przy­nosi ze sobą żad­nych świę­tych ksiąg. Rodzi się cał­ko­wi­cie nie­winne. Jego nie­win­ność zostaje wyko­rzy­stana. Dziecko zostaje oto­czone przez stado wil­ków; są nimi poli­tycy, kapłani, rodzice, nauczy­ciele. Wszy­scy oni czy­hają na twoją dzie­cięcą nie­win­ność. Zaczy­nają zapi­sy­wać w tobie rze­czy, które będziesz póź­niej trak­to­wał jako swoje dzie­dzic­two. W rze­czywistości oni nisz­czą twoje natu­ralne dzie­dzic­two i znie­wa­lają cię. W rezul­ta­cie musisz robić to, co oni chcą, nawet mor­do­wać nie­win­nych ludzi.

Są to mafie reli­gijne i poli­tyczne, które cię eks­plo­atują. Te grupy mogą być wrogo do sie­bie usto­sun­ko­wane, lecz są zgodne co do jed­nego: nie można pozwo­lić czło­wie­kowi, by kochał sie­bie samego. To odcina go od jego wła­snej istoty. Staje się wów­czas bez­radny i wyko­rze­niony niczym kawa­łek drewna, dry­fu­jący po morzu. Można zro­bić z nim wszystko.

Oby­wa­tele tego kraju (Sta­nów Zjed­no­czo­nych) zabi­jali nie­win­nych ludzi w Wiet­na­mie. Jaki mieli w tym inte­res? Wysy­łano do walki mło­dych ludzi, któ­rzy nie posma­ko­wali jesz­cze życia. Zabi­jali oni i byli zabi­jani w imię demo­kra­cji, w imie­niu Ame­ryki. Dla­czego jed­nak czło­wiek ma skła­dać ofiarę w imię cze­go­kol­wiek? Muzuł­ma­nie i chrze­ści­ja­nie wal­czyli ze sobą i zabi­jali pod tym samym sztan­da­rem. Robili to w imię Boga. Stwo­rzy­li­śmy naprawdę dziwny świat!

Stra­te­gia jest bar­dzo pro­sta: należy znisz­czyć natu­ralną miłość czło­wieka do samego sie­bie. Wów­czas ma on tak niskie poczu­cie wła­snej war­to­ści, że zrobi wszystko, by zdo­być „złoty medal”. Chce się poczuć choć odro­binę war­to­ściowy. Chce poczuć się kimś.

Czy widzie­li­ście, ile kolo­ro­wych naszy­wek noszą gene­ra­ło­wie na swo­ich mun­du­rach? Cóż to za głu­pota! Gene­ra­łowi przy­bywa naszy­wek, gdy w rze­czy­wi­sto­ści zabija on i nisz­czy samego sie­bie.

Możesz umie­ścić takie kolo­rowe naszywki na swo­jej koszuli. Nie sądzę, aby ist­niało jakieś prawo, które tego zabra­nia. Wyglą­dał­byś jed­nak wtedy głu­pio. Czyż ci gene­ra­ło­wie nie wyglą­dają głu­pio? Są sza­no­wani i uzna­wani za wiel­kich boha­te­rów. A co zro­bili? Wymor­do­wali wielu ludzi twego kraju i innych kra­jów. Tych mor­der­ców się nagra­dza.

Czy napo­tka­łeś takie spo­łe­czeń­stwo, które nagra­dza osoby kocha­jące? Nie, osoby kocha­jące muszą być potę­pione. Nie ist­nieje spo­łe­czeń­stwo, które sza­no­wa­łoby osoby kocha­jące. Miłość sta­nowi dla spo­łe­czeń­stwa obrazę. Wszyst­kie te brudne inte­resy spro­wa­dzają się do tego, by odcią­gnąć cię od miło­ści. Jak dotąd świat wła­śnie tak wygląda.

Przez miliony lat czło­wiek pozo­sta­wał w poło­że­niu nie­wol­nika. Miał kom­pleks niż­szo­ści, czuł się bez­war­to­ściowy. Nie mógł speł­nić tego, czego od niego wyma­gano. Te wyma­ga­nia są w rze­czy samej tak nie­na­tu­ralne, że w żaden spo­sób nie można ich wypeł­nić. Z powodu twego poczu­cia braku war­to­ści rosną w siłę mesja­sze. Mesja­sze zapew­niają, że mogą cię zba­wić. Powta­rzają, że sam sie­bie nie możesz zba­wić, że pozo­sta­wiony sam sobie uto­niesz.

Poli­tycy bez­u­stan­nie two­rzą nadzieje na usu­nię­cie ubó­stwa. Ubó­stwo zaś rośnie. W Etio­pii każ­dego dnia umie­rają tysiące osób. Zasko­czy cię pew­nie infor­ma­cja, że w Ame­ryce pół miliona osób cierpi z powodu nad­mier­nego jedze­nia i oty­ło­ści. Ci ludzie stają się coraz grubsi. W Etio­pii ludzie gło­dują, chudną i umie­rają. W Ame­ryce ludzie umie­rają z przejedze­nia, w Etio­pii zaś z powodu braku jedze­nia. Czy myślisz, że świat, który stwo­rzy­li­śmy, jest zdrowy?

Połowa lud­no­ści Indii może wkrótce podzie­lić los Etio­pii. Nato­miast rząd Indii sprze­daje psze­nicę na eks­port. Miesz­kańcy Indii wkrótce będą umie­rać z głodu, i to bar­dzo licz­nie. Połowa lud­no­ści znaj­duje się na gra­nicy głodu. W każ­dym momen­cie Indie mogą prze­kształ­cić się w Etio­pię na jesz­cze więk­szą skalę. Poli­tyczni przy­wódcy sprze­dają psze­nicę do innych kra­jów, ponie­waż chcą mieć środki na zakup urzą­dzeń nukle­ar­nych, chcą dys­po­no­wać ener­gią ato­mową. Pra­gną wziąć udział w bez­sen­sow­nym wyścigu mili­tar­nym, który toczy się teraz na świe­cie.

Wszyst­kie opi­sane dzia­ła­nia są podej­mo­wane w celu wspie­ra­nia postawy altru­istycz­nej. Nato­miast ja pra­gnę, aby­ście stali się cał­ko­wi­cie ego­cen­tryczni. Kochaj­cie sie­bie i bądź­cie sobą. Nie pod­da­waj­cie się wpły­wom insty­tu­cji reli­gij­nych, poli­tycz­nych, spo­łecz­nych czy edu­ka­cyj­nych. Wasze pod­sta­wowe obo­wiązki nie wiążą się z reli­gią ani też z naro­dem. Naj­więk­szą powin­ność macie wzglę­dem samych sie­bie.

Zauważ: gdyby każda osoba kochała samą sie­bie i dbała o sie­bie, wów­czas jej inte­li­gen­cja osią­gnę­łaby szczyty, a miłość pły­nęła w obfi­to­ści. Moim zda­niem filo­zo­fia ego­izmu uczyni czło­wieka praw­dzi­wie altru­istycz­nym, będzie on miał bowiem tak wiele do dania, że prze­ka­zy­wa­nie miło­ści sta­nie się rado­ścią. Dzie­le­nie się miło­ścią będzie swo­istą cele­bra­cją. Altru­izm może być jedy­nie pro­duk­tem ubocz­nym miło­ści do samego sie­bie.

Czu­jesz się słaby, ponie­waż nie kochasz samego sie­bie. Miłość zaś jest poży­wie­niem i mocą.

Czy możesz poczuć się odpo­wie­dzialny za samego sie­bie? Przy­wy­kłeś prze­rzu­cać odpo­wie­dzial­ność na barki innych. „To Bóg jest odpo­wie­dzialny, los jest odpo­wie­dzialny. Adam i Ewa są odpo­wie­dzialni. Wąż, który sku­sił Ewę do nie­po­słu­szeń­stwa wobec Boga, jest odpo­wie­dzialny”. Czy dostrze­gasz absurd prze­rzu­ca­nia odpo­wie­dzial­no­ści za samego sie­bie na kogoś innego? „Wąż to uczy­nił przed milio­nami lat…”.

Usi­ło­wa­łem prze­pro­wa­dzić z wężem roz­mowę, lecz on się nie odzy­wał. W rze­czy­wi­sto­ści wąż nawet nie sły­szy. Stwier­dzi­łem, że węże nie mają uszu. Jeżeli węże nie mogą sły­szeć, to jak mogą mówić? W jaki spo­sób wąż mógł prze­mó­wić do Ewy?

Jed­nak my musimy prze­rzu­cać odpo­wie­dzial­ność na kogoś innego. Adam prze­rzu­cał ją na Ewę, Ewa na węża, wąż zaś – gdyby mógł mówić – prze­rzu­ciłby odpo­wie­dzial­ność na Boga. W ten spo­sób prze­rzu­camy odpo­wie­dzial­ność, nie rozu­mie­jąc, że dopiero przy­ję­cie odpo­wie­dzial­no­ści za sie­bie samego czyni nas odręb­nymi jed­nost­kami. Rezy­gno­wa­nie z odpo­wie­dzial­no­ści jest szko­dliwe dla two­jej indy­wi­du­al­no­ści. Możesz zaak­cep­to­wać odpo­wie­dzial­ność tylko wtedy, gdy dys­po­nu­jesz potężną miło­ścią do samego sie­bie.

Akcep­tuję swoją odpo­wie­dzial­ność i raduję się nią. Ni­gdy nie prze­rzu­ca­łem swo­jej odpo­wie­dzial­no­ści na kogo­kol­wiek innego. Ozna­cza­łoby to bowiem rezy­gna­cję z wol­no­ści i pod­da­nie się znie­wo­le­niu w imię korzy­ści innych ludzi. Kim­kol­wiek jestem, jestem cał­ko­wi­cie za to odpo­wie­dzialny. Daje mi to wielką moc. Dzięki temu zako­rze­niam się i ugrun­to­wuję. Źró­dłem tej odpo­wie­dzial­no­ści jest miłość do samego sie­bie. Mnie także pró­bo­wano wyko­rzy­sty­wać. Od samego początku jed­nak dałem jasno do zro­zu­mie­nia, że nie pozwolę, by ktoś mnie siłą wepchnął do nieba. Kie­ru­jąc się swoją wolną wolą, jestem gotów udać się do pie­kła. W takim przy­padku zacho­wam przy­naj­mniej nie­za­leż­ność, doko­nam wła­snego wyboru.

Moi rodzice, moi nauczy­ciele i pro­fe­so­ro­wie wal­czyli ze mną. Powie­dzia­łem jed­nak:

„Jed­nego jestem pewien. Nie przyjmę żad­nej łapówki i nie stanę się nie­wol­ni­kiem. Wolę raczej cier­pieć wieczne męki w pie­kiel­nym ogniu, lecz pozo­stać sobą. Będę miał przy­naj­mniej satys­fak­cję, że jest to mój wła­sny wybór i nikt mnie do niego nie zmu­szał”.

Czy myślisz, że cie­szył­byś się z tego, gdy­byś jako wię­zień został zabrany do nieba? Mógł­byś podą­żyć do raju za Jezu­sem Chry­stu­sem, za Moj­że­szem, Buddą lub Kryszną. Był­byś tam śle­pym wyznawcą, nie mógł­byś zada­wać pytań ani pro­wa­dzić docie­kań. Taki raj byłby gor­szy od pie­kła. Ludzie ode­rwali się od swego praw­dzi­wego źró­dła.

Chcę, aby­ście powró­cili do swego domu. Sza­nuj­cie sie­bie. Odczu­waj­cie radość i dumę, że życie was potrze­buje. Gdyby tak nie było, nie zna­leź­li­by­ście się tutaj. Raduj­cie się, że życie nie może się bez was obejść. Z tego powodu jeste­ście tutaj. Życie dało wam szansę. Otrzy­ma­li­ście ist­nie­nie bogate w nie­zwy­kłe skarby. Są one ukryte w was w postaci piękna, eks­tazy i wol­no­ści.

Jed­nak wy nie podą­ża­cie za życiem! Jeste­ście chrze­ści­ja­nami, bud­dy­stami lub hin­du­istami. Ja nato­miast pra­gnę, aby­ście wie­rzyli tylko w jedną rzecz: w życie. Nie ma potrzeby cho­dzić do syna­gogi czy do kościoła. Wystar­czy doświad­czać błę­kitu nieba, bla­sku gwiazd, wscho­dów i zacho­dów słońca, kwit­ną­cych kwia­tów, śpiewu pta­ków… Całe ist­nie­nie jest kaza­niem! Nie zostało ono przy­go­to­wane przez głu­piego kapłana.

Powi­nie­neś sobie ufać. Jest to inne okre­śle­nie kocha­nia sie­bie. Kiedy ufasz sobie i kochasz sie­bie, bie­rzesz na swoje barki całą odpo­wie­dzial­ność. Bie­rzesz na sie­bie całą odpo­wie­dzial­ność za to, kim jesteś i jaki jesteś. Daje to nie­zmierną moc. Nikt wów­czas nie może cię znie­wo­lić.

Czy dostrze­głeś, jakie piękno tkwi w oso­bie, która potrafi stać na wła­snych nogach? Cokol­wiek przy­cho­dzi – radość czy smu­tek, życie czy śmierć – czło­wiek, który kocha sie­bie, pozo­staje zin­te­gro­wany. Potrafi nie tylko cie­szyć się życiem, lecz rów­nież śmier­cią.

Sokra­tes był prze­śla­do­wany przez spo­łecz­ność, w któ­rej żył. Ludzie jego pokroju są ska­zani na prze­śla­do­wa­nia, ponie­waż są indy­wi­du­al­no­ściami i nie godzą się na pod­po­rząd­ko­wa­nie. Podano mu tru­ci­znę. Sokra­tes leżał na łóżku, a czło­wiek, który miał mu podać tru­ci­znę, przy­go­to­wy­wał ją. Słońce wła­śnie zacho­dziło i był to wła­ściwy czas do poda­nia tru­ją­cego napoju. Jed­nak przy­go­to­wu­jący tru­ci­znę wyraź­nie się ocią­gał. Sokra­tes zwró­cił się do niego:

– Czas mija, słońce już zacho­dzi. Dla­czego zwle­kasz?

Ten czło­wiek nie mógł uwie­rzyć, że ktoś, kto ma umrzeć, tak bar­dzo dba o wła­ściwy czas wyko­na­nia wyroku. Sokra­tes powi­nien być wdzięczny za to opóź­nie­nie. Przy­go­to­wu­jący tru­ci­znę kochał Sokra­tesa. Sły­szał jego wypo­wie­dzi pod­czas roz­prawy sądo­wej i widział wspa­nia­łość jego osoby. Sokra­tes dys­po­no­wał więk­szą mądro­ścią niż wszy­scy miesz­kańcy Aten razem wzięci. Dla­tego ten czło­wiek ocią­gał się, gdyż chciał, by Sokra­tes żył tro­chę dłu­żej. Sokra­tes jed­nak nie zga­dzał się na to. Powie­dział:

– Nie ocią­gaj się. Podaj mi tru­ci­znę.

Czło­wiek, który poda­wał tru­ci­znę Sokra­te­sowi, zapy­tał go:

– Dla­czego jesteś tak nie­cier­pliwy? Twoja twarz jest pro­mienna, a oczy błysz­czą. Czy nie rozu­miesz, że zaraz umrzesz?

Sokra­tes odpo­wie­dział:

– To wła­śnie chcę poznać. Pozna­łem już życie. Było to wspa­niałe doświad­cze­nie, choć ist­niały w nim lęki i cier­pie­nia. Spra­wiało mi ono radość. Samo oddy­cha­nie przy­nosi radość. Żyłem i kocha­łem. Robi­łem wszystko, co chcia­łem robić. Mówi­łem to, co chcia­łem mówić. A teraz chcę posma­ko­wać śmierci – im szyb­ciej, tym lepiej.

Ist­nieją tylko dwie moż­li­wo­ści. W pierw­szym przy­padku moja dusza będzie żyła w innej for­mie, jak utrzy­mują mistycy Wschodu. Jest to eks­cy­tu­jąca per­spek­tywa, gdy dusza uda się w podróż uwol­niona od cię­żaru ciała. Ciało jest wię­zie­niem, ma swoje ogra­ni­cze­nia. W dru­gim przy­padku, zgod­nie z poglą­dami mate­ria­li­stów, wraz ze śmier­cią ciała wszystko się koń­czy. Nic już nie pozo­staje. To rów­nież jest wspa­niała i eks­cy­tu­jąca per­spek­tywa: nie ist­nieć! Wiem, co to zna­czy ist­nieć, a teraz nad­cho­dzi moment, bym mógł poznać, co zna­czy „nie ist­nieć”. Kiedy nie będę już ist­niał, to jaki w tym pro­blem? Czym mam się mar­twić? Nie traćmy więc czasu.

To jest czło­wiek, który kocha sie­bie. Wziął odpo­wie­dzial­ność nawet za wła­sną śmierć. Sąd nie miał dowo­dów prze­ciwko Sokra­te­sowi. Do pro­cesu doszło pod wpły­wem publicz­nych uprze­dzeń. Dopro­wa­dzili do tego nik­czemni ludzie, któ­rzy nie potra­fili zro­zu­mieć mądro­ści i inte­li­gen­cji Sokra­tesa. Sta­no­wili oni więk­szość i zade­cy­do­wali o jego śmierci. Ci ludzie nie byli w sta­nie odpo­wie­dzieć na pro­ste pyta­nie posta­wione przez Sokra­tesa. Myślę, że nawet nie rozu­mieli, co on mówił. Ich odpo­wie­dzi były chy­bione. Sokra­tes pozba­wił swo­ich opo­nen­tów wszel­kich sen­sow­nych argu­men­tów. Ateny były mia­stem demo­kra­cji. Ludzie stwier­dzili, że ten czło­wiek jest nie­bez­pieczny. Należy mu podać tru­ci­znę.

Na czym pole­gała wina Sokra­tesa? Jego wina pole­gała na tym, że „On bun­to­wał naszą mło­dzież. Nauczył ją scep­tycz­nej postawy. Spo­wo­do­wał, że mło­dzi ludzie stali się dziwni. On oddzie­lił młod­szą gene­ra­cję od star­szej. Mło­dzi ludzie prze­stali nas słu­chać. Cią­gle prze­ciw­sta­wiają się nam. Wszystko to stało się za sprawą tego czło­wieka”.

Jed­nak sędzio­wie wyka­zali bar­dziej przy­chylną postawę niż zwy­czajni ludzie. Powie­dzieli do Sokra­tesa:

– Dajemy ci kilka moż­li­wo­ści. Jeżeli opu­ścisz Ateny i przy­rzek­niesz, że ni­gdy nie powró­cisz, możesz ura­to­wać sie­bie od śmierci. Jeżeli nato­miast chcesz pozo­stać w Ate­nach, musisz prze­stać mówić, musisz zamilk­nąć. Wtedy prze­ko­namy miesz­kań­ców, by pozwo­lili ci żyć w tym mie­ście. Trze­cie roz­wią­za­nie polega na tym, że jutro o zacho­dzie słońca będziesz musiał wypić tru­ci­znę.

Co zro­bił Sokra­tes? Powie­dział:

– Jestem gotów wypić tru­ci­znę dziś lub jutro, kiedy tylko ją przy­go­tu­je­cie. Jed­nak nie prze­stanę mówić prawdy. Będę mówił prawdę do mojego ostat­niego tchu. Nie opusz­czę także Aten, by zacho­wać życie, ponie­waż czuł­bym się wtedy jak sła­be­usz, który oba­wia się śmierci, ucieka przed śmier­cią, nie bie­rze odpo­wie­dzial­no­ści za śmierć. Żyłem zgod­nie ze swymi ide­ami i uczu­ciami, ze swoją istotą. W ten spo­sób chcę też umrzeć.

Nie czuj­cie się winni mojej śmierci. Nikt za nią nie jest odpo­wie­dzialny, jedy­nie ja sam. Wie­dzia­łem, że tak się sta­nie, ponie­waż wyra­ża­nie prawdy w spo­łe­czeń­stwie, które żyje w zakła­ma­niu i ilu­zjach, grozi śmier­cią. Nie oskar­żaj­cie tych bied­nych ludzi, któ­rzy ska­zali mnie na śmierć. Jedy­nie ja jestem za nią odpo­wie­dzialny. Chcę, aby­ście wszy­scy wie­dzieli, że żyłem, bio­rąc za sie­bie odpo­wie­dzial­ność, i umie­ram, bio­rąc za sie­bie odpo­wie­dzial­ność. Żyłem jako czło­wiek wolny i umie­ram jako czło­wiek wolny. Nikt za mnie nie decy­duje. Ja sam oso­bi­ście podej­muję decy­zję.

To jest postawa pełna god­no­ści, zin­te­gro­wana. Takie powinny być ludz­kie istoty. Gdyby cała zie­mia była wypeł­niona tego rodzaju isto­tami, sta­łaby się piękna, wspa­niała, opły­wa­łaby we wszel­kie dobra…

Musisz wziąć odpo­wie­dzial­ność za samego sie­bie. Możesz to uczy­nić tylko wtedy, gdy poko­chasz sie­bie takim, jaki jesteś. Życie pra­gnie, byś był wła­śnie taki. Jed­nak jeżeli utoż­sa­miasz się z byciem chrze­ści­ja­ni­nem, muzuł­ma­ni­nem czy wyznawcą hin­du­izmu – popeł­niasz błąd.

Bądź sobą, po pro­stu sobą. Pamię­taj też, że podej­mu­jesz znaczne ryzyko, jeżeli stwier­dzasz, że jesteś po pro­stu sobą. Nie nale­żysz wów­czas do żad­nego tłumu ani też stada. To są wszystko stada: hin­du­iści, muzuł­ma­nie, chrze­ści­ja­nie, komu­ni­ści. Stwier­dzasz, że jesteś nie­za­leżną jed­nostką i dosko­nale wiesz, że jest to ryzy­kowne. Tłum może ci tego nie wyba­czyć. Jest to jed­nak piękne, kiedy posu­wamy się po ostrzu brzy­twy – każdy krok jest nie­bez­pieczny. Im bar­dziej twoje życie wypeł­nione jest nie­bez­pie­czeń­stwami, tym moc­niej je odczu­wasz. Moż­liwe jest życie dokład­nie w tym momen­cie, który jest całą wiecz­no­ścią. Musisz być tylko gotów, by żyć w pełni, kła­dąc wszystko na jedną szalę.

Nie chcę, abyś postę­po­wał jak biz­nes­men. Chcę, abyś postę­po­wał jak hazar­dzi­sta. Kiedy upra­wisz hazard, sta­wiasz wszystko na jedną kartę. Niczego nie odkła­dasz na póź­niej. Wtedy to, co się wyda­rzy, będzie praw­dzi­wym bło­go­sła­wień­stwem. Jeżeli nawet sta­niesz się żebra­kiem, uzy­skasz god­ność wyż­szą niż król.

Czło­wiek nie mógł upaść niżej, a jed­nak upadł. Zapo­mniał o zdol­no­ści do śmie­chu, z którą rodzi się każde dziecko. Zagu­bił drogę wio­dącą ku zdro­wiu i pełni.

Drzwi otwie­rają się dokład­nie w tym momen­cie, tu i teraz, gdzie nastę­puje nie­usta­jące spo­tka­nie życia i śmierci. Wybra­łeś kie­ru­nek ku śmierci, ponie­waż leży to w inte­re­sie ludzi dzier­żą­cych wła­dzę. Zapo­mnia­łeś, że życie prze­mija, a ty zanu­rzasz się w smutku.

Pew­nego razu uczeń spy­tał Kon­fu­cju­sza, w jaki spo­sób można osią­gnąć szczę­ście i stan bło­go­ści. Kon­fu­cjusz odpo­wie­dział: „Sta­wiasz dziwne pyta­nia. Te rze­czy są natu­ralne. Róże nie pytają, w jaki spo­sób mają być różami”. Jeśli cho­dzi o smu­tek i cier­pie­nie, będziesz miał na to dosta­tecz­nie dużo czasu w gro­bie. Wtedy będziesz mógł cier­pieć, ile dusza zapra­gnie. Kiedy jed­nak żyjesz, żyj całym sobą. Pełne i inten­sywne życie sta­nowi pod­stawę szczę­ścia. A szczę­śliwy czło­wiek na pewno chce tań­czyć.

Chcemy, aby cała ludz­kość była szczę­śliwa, aby wszy­scy tań­czyli i śpie­wali. Wów­czas cała pla­neta sta­nie się doj­rzała, a świa­do­mość wzro­śnie. Czło­wiek smutny i nie­szczę­śliwy nie może dys­po­no­wać jasną świa­do­mo­ścią. Jego świa­do­mość jest przy­mglona, mętna i ciemna. Kiedy nato­miast roze­śmie­jesz się z całego serca, nagle cała ciem­ność znika.

W śmie­chu wyraża się twoje praw­dziwe ja. Kiedy popa­dasz w stan smutku, prze­sła­niasz swoje ory­gi­nalne obli­cze maską, któ­rej ocze­kuje od cie­bie spo­łe­czeń­stwo. Ludzie nie chcą, abyś był tak szczę­śliwy, że zaczniesz tań­czyć na uli­cach. Ludzie nie chcą też, abyś śmiał się ser­decz­nie. Gdy­byś zacho­wy­wał się w ten spo­sób, sąsie­dzi zaczę­liby stu­kać w twoją ścianę: „Prze­stań”. Cier­pie­nie jest tole­ro­wane, nato­miast śmiech sta­nowi zakłó­ce­nie. Nie­szczę­śliwi ludzie nie są w sta­nie tole­ro­wać nikogo, kto nie jest nieszczę­śliwy. Jedyną zbrod­nią ludzi takich jak Sokra­tes było to, że czuli się nie­zmier­nie szczę­śliwi. Ich poczu­cie szczę­ścia wywo­ły­wało ogromną zazdrość wśród mas. Masy nie potra­fią tole­ro­wać szczę­śliwych ludzi. Ludzie tacy jak Sokra­tes muszą zostać znisz­czeni, ponie­waż wywo­łują w tobie skłon­ność do buntu. Czło­wiek, który potrafi się zbun­to­wać, jest na wła­ści­wej ścieżce.

Ofiara

Dla­czego nie znasz swego wła­snego ja? Pozna­nie samego sie­bie oka­zuje się pra­wie nie­moż­liwe. Powinno to być naj­prost­szą rze­czą na świe­cie, a stało się naj­trud­niej­szą. W czym tkwi błąd? Dys­po­nu­jesz prze­cież umie­jęt­no­ścią pozna­nia. Dla­czego nie możesz jej użyć?

Zda­rzyła się jedna nie­wła­ściwa rzecz. Dopóki jej nie zauwa­żysz i nie napra­wisz, nie będziesz mógł poznać sie­bie. Ta nie­wła­ściwa rzecz to wytwo­rze­nie w tobie podziału. Utra­ci­łeś swoją inte­gral­ność. Spo­łe­czeń­stwo podzie­liło cię na czę­ści, które wza­jem­nie się zwal­czają.

Ta stra­te­gia jest pro­sta. Jeżeli ją zro­zu­miemy, będziemy mogli ją zmie­nić. Spo­łe­czeń­stwo prze­ka­zało ci ide­alne wzorce doty­czące tego, jaki powi­nie­neś być. Te wzorce zostały ci głę­boko zaszcze­pione. Jesteś więc cią­gle zain­te­re­so­wany tym, „jaki powi­nie­neś być”, a zapo­mnia­łeś, kim jesteś. Obse­syj­nie gonisz za ide­ałami, a zapo­mnia­łeś o chwili obec­nej, o teraź­niej­szo­ści. Twój wzrok sku­pia się na odle­głej przy­szło­ści. Dla­tego nie możesz spoj­rzeć do swego wnę­trza. Cią­gle myślisz o tym, co masz zro­bić, w jaki spo­sób to zro­bić, kim masz być. Mówisz o róż­nych powin­no­ściach. Nato­miast rze­czy­wi­stość obej­muje to, co jest. Rze­czy­wi­stość nie zna wyra­żeń typu „powi­nie­nem”.

Róża jest różą. Dla tego kwiatu nie ist­nieje kwe­stia bycia czymś innym. Lotos jest loto­sem. Ani lotos nie pró­buje być różą, ani też róża nie pró­buje być loto­sem. Dla­tego kwiaty nie cho­rują na ner­wice. Nie potrze­bują psy­chia­trów ani psy­cho­ana­lizy. Róża jest zdrowa, ponie­waż po pro­stu ist­nieje. Tak się mają sprawy ze wszyst­kimi stwo­rze­niami za wyjąt­kiem czło­wieka. Tylko czło­wiek kie­ruje się ide­ałami i powin­no­ściami. Sły­szysz wyma­ga­nia: „Powi­nie­neś być taki lub inny”. Nastę­puje w tobie podział, oddzie­lasz się od swego „jestem”. „Powi­nie­nem” i „jestem” są opo­zy­cjami.

Nie możesz być niczym innym niż jesteś. Zanurz się głę­boko w swoje serce: możesz być tylko tym, czym jesteś. Kiedy w głąb two­jej świa­do­mo­ści dotrze prawda: „Mogę być tylko sobą”, znikną wszel­kie ide­ały. Odrzu­cisz je auto­ma­tycz­nie. W chwili, gdy pozbę­dziesz się ide­ałów, pojawi się rze­czy­wi­stość. Wów­czas sku­pisz się na tu i teraz; na tym, kim naprawdę jesteś. Znik­nął wewnętrzny podział, wewnętrzne roz­sz­cze­pie­nie. Jesteś cało­ścią.

Jest to pierw­szy krok, by połą­czyć się z samym sobą. Bywa on trudny do wyko­na­nia z powodu wielu uwa­run­ko­wań, prze­by­tej edu­ka­cji i cywi­li­za­cyj­nych wpły­wów. Wyko­naj pierw­szy krok: zaak­cep­tuj sie­bie i poko­chaj takim, jakim jesteś. Oto przy­kład: w tym momen­cie jesteś smutny, nato­miast wsz­cze­pione ci prze­ko­na­nie mówi: „Nie powi­nie­neś być smutny. To jest złe. Nie powi­nie­neś być smutny. Powi­nie­neś być szczę­śliwy”. W ten spo­sób powstaje pro­blem. Jesteś smutny. Tak wygląda prawda w tym wła­śnie momen­cie. Nato­miast twój umysł pod­po­wiada ci: „Nie powi­nie­neś być taki, musisz być szczę­śliwy. Uśmiech­nij się! Co pomy­ślą o tobie ludzie? Jeżeli będziesz taki smutny, może cię opu­ścić twoja kobieta, mogą odsu­nąć się od cie­bie twoi przy­ja­ciele, a nawet twój biz­nes może na tym ucier­pieć. Musisz się śmiać, musisz się uśmie­chać, musisz przy­naj­mniej uda­wać, że jesteś szczę­śliwy. Jeżeli jesteś leka­rzem, twoi pacjenci nie będą się dobrze czuli, jeżeli będziesz taki smutny. Pacjenci potrze­bują leka­rza, który jest szczę­śliwy, wesoły i zdrowy, a ty wyglą­dasz tak smutno. Uśmiech­nij się. Jeżeli nawet nie będzie to praw­dziwy uśmiech, uda­waj, że się uśmie­chasz, graj”.

Na tym wła­śnie polega pro­blem: uda­jesz i grasz. Możesz zmu­sić sie­bie do uśmie­chu, ale wów­czas dzie­lisz się wewnętrz­nie. Zacie­rasz prawdę. Sta­jesz się fał­szywy.

Fał­szywa postawa jest ceniona przez spo­łe­czeń­stwo. Fał­szywi ludzie stają się świę­tymi, a także wiel­kimi przy­wód­cami. Fałsz staje się domi­nu­jącą postawą i ide­ałem.

Z tego wła­śnie powodu nie możesz poznać samego sie­bie. Jak możesz sie­bie poznać, skoro nie akcep­tu­jesz sie­bie? Cią­gle tłu­misz swoją praw­dziwą istotę. Co należy więc zro­bić? Kiedy jesteś smutny, zaak­cep­tuj smu­tek: to jesteś ty. Nie mów: „Jestem smutny”. Nie mów, że smu­tek jest czymś od cie­bie oddzie­lo­nym. Powiedz po pro­stu: „Jestem smut­kiem. W tym momen­cie jestem smut­kiem”. Prze­ży­waj smu­tek w auten­tyczny spo­sób. Będziesz zadzi­wiony, że otwo­rzą się w tobie cudowne wrota. Jeżeli będziesz prze­ży­wał smu­tek bez ocze­ki­wa­nia szczę­ścia, nagle sta­niesz się szczę­śliwy, ponie­waż znik­nie wewnętrzny podział. Kiedy stwier­dzi­łeś: „Jestem smut­kiem”, znik­nęła moż­li­wość bycia czym­kol­wiek innym, wybra­nym ide­ałem. Nie ist­nieje więc kon­flikt i nie trzeba doko­ny­wać wysiłku. „Jestem po pro­stu tym”. Możesz się roz­luź­nić. W tym roz­luź­nie­niu poja­wiają się wdzięk i radość.

Cały psy­chiczny ból ist­nieje z powodu wewnętrz­nego podziału. Ból infor­muje, że ist­nieje podział. Nato­miast doświad­cze­nie bło­go­ści infor­muje, że podział znik­nął. Może ci się to wydać para­dok­salne, że akcep­ta­cja smutku pro­wa­dzi do doświad­cza­nia rado­ści. Wygląda to na para­doks, ale tak wła­śnie rze­czy się mają. Po pro­stu spró­buj.

Nie mówię, abyś spró­bo­wał być szczę­śliwy. Nie mówię też, że masz zaak­cep­to­wać swój smu­tek, by stać się szczę­śliwym. Nie mówię tego. Jeżeli twoja moty­wa­cja jest taka, nic się nie wyda­rzy. Jesteś bowiem cią­gle pogrą­żony w walce. Będziesz się przy­glą­dał kątem oka i myślał: „Minęło tak dużo czasu i zaak­cep­to­wa­łem smu­tek. Powie­dzia­łem też »Jestem smut­kiem« a radość jesz­cze nie nade­szła”. Jed­nak rze­czy nie prze­bie­gają w ten wła­śnie spo­sób.

Doświad­cze­nie rado­ści nie jest celem, lecz pro­duk­tem ubocz­nym. Jest natu­ral­nym rezul­ta­tem osią­gnię­cia wewnętrz­nej jed­no­ści. Po pro­stu połącz się z tym smut­kiem bez szcze­gól­nej moty­wa­cji, bez okre­ślo­nego powodu. Nie należy usta­lać żad­nego celu. Smu­tek jest w tym momen­cie twoją prawdą. W następ­nym momen­cie możesz stać się zły. Zaak­cep­tuj to także. W kolej­nej chwili możesz stać się jesz­cze innym uczu­ciem. Też to zaak­cep­tuj.

Żyj z chwili na chwilę z ogromną akcep­ta­cją, nie stwa­rzaj żad­nych podzia­łów, a znaj­dziesz się na dro­dze samo­po­zna­nia. Porzuć podziały, gdyż stwa­rzają one pro­blemy. Kiedy jesteś podzie­lony, zwra­casz się prze­ciwko samemu sobie. Porzuć wszel­kie ide­ały, które stwa­rzają w tobie wewnętrzną sprzecz­ność. Jesteś taki, jaki jesteś. Zaak­cep­tuj to z rado­ścią i wdzięcz­no­ścią. Nagle odczu­jesz har­mo­nię. Dwie czę­ści cie­bie: ja ide­alne i ja realne prze­staną ze sobą wal­czyć. Skon­tak­tują się ze sobą i połą­czą.

To nie smu­tek powo­duje w tobie dozna­nie bólu. To twoje prze­świad­cze­nie, że smu­tek jest czymś złym, wywo­łuje ten ból i staje się pro­ble­mem psy­chicz­nym. Złość nie jest bole­snym uczu­ciem. To prze­ko­na­nie, iż złość jest czymś złym, wywo­łuje psy­chiczny lęk. Jest to więc okre­ślona inter­pre­ta­cja, a nie fakt. Fakty zawsze pro­wa­dzą do wyzwo­le­nia.

Jezus powie­dział: „Prawda wyzwala”. Te słowa mają ogromną wagę. Tak, prawda wyzwala, ale nie wie­dza o praw­dzie. Bądź prawdą, a ona cię wyzwoli. Bycie prawdą ozna­cza wyzwo­le­nie. Nie musisz tego stwa­rzać ani na to cze­kać. To staje się natych­miast.

W jaki spo­sób można być prawdą? Już jesteś prawdą. Dźwi­gasz fał­szywe ide­ały. One stwa­rzają kło­poty. Porzuć ide­ały. Przez kilka dni pozo­sta­waj istotą natu­ralną. Akcep­tuj sie­bie tak, jak to robią drzewa, zwie­rzęta i ptaki. Akcep­tuj samego sie­bie takim, jaki jesteś, akcep­tuj swoją istotę. Pojawi się wtedy wielki spo­kój. Kiedy znikną inter­pre­ta­cje, smu­tek jest piękny i ma głę­bię. Także złość jest piękna, ma w sobie życie i siłę witalną. Rów­nież seks jest piękny, ponie­waż zawiera się w nim siła kre­acji. Tam, gdzie nie ist­nieją inter­pre­ta­cje, wszystko jawi się jako piękne. Kiedy wszystko jest piękne, odprę­żasz się. W trak­cie odprę­że­nia powra­casz do swego źró­dła, a to przy­nosi samo­po­zna­nie. Powrót do swego źró­dła jest tym, co Sokra­tes wyra­ził sło­wami: Poznaj samego sie­bie. Nie jest to kwe­stia wie­dzy. To kwe­stia wewnętrz­nej trans­for­ma­cji. O jakiego rodzaju trans­for­ma­cję mi cho­dzi? Nie sta­wiam przed wami żad­nych ide­ałów, do któ­rych mie­li­by­ście się upodob­nić. Nie mówię wam, aby­ście prze­kształ­cili swoją obecną postać i stali się kimś innym. Po pro­stu roz­luź­nij­cie się w swo­jej obec­nej postaci, a zoba­czy­cie, co się wyda­rzy.

Czy sły­szy­cie, co mówię? Zauważ­cie, o co cho­dzi – to pro­wa­dzi do wyzwo­le­nia. Poja­wią się wspa­niała har­mo­nia i piękna muzyka. Ta muzyka wyraża samo­po­zna­nie. Wów­czas twoje życie zacznie się zmie­niać. Będziesz w posia­da­niu klu­cza, który otwiera wszel­kie drzwi.

Czym jest repre­sja (stłu­mie­nie)? Repre­sja ozna­cza spę­dza­nie życia w spo­sób odmienny od tego, do czego zosta­li­śmy prze­zna­czeni. Repre­sja ozna­cza wyko­ny­wa­nie dzia­łań, któ­rych tak naprawdę nie chcesz wyko­ny­wać. Repre­sja ozna­cza bycie kimś, kim nie jesteś naprawdę. Repre­sja jest drogą wio­dącą do nisz­cze­nia sie­bie. Repre­sja to samo­bój­stwo, oczy­wi­ście bar­dzo powolne, lecz pewne. Jest stop­nio­wym zatru­wa­niem sie­bie. Eks­pre­sja ozna­cza życie.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki