Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lasy w okolicy Kryszewa kryją tajemnicę. W starej zruinowanej kuźni głęboko w lesie dochodzi do tajemniczego morderstwa wysokopostawionego radnego Kryszewa. Niedługo później w tym samym miejscu pojawiają się dwie kolejne ofiary, kolejni lokalni politycy. Co mogli mieć wspólnego z tym opuszczonym miejscem? Czy miała z ich śmiercią związek legenda o skarbie w przeklętej kuźni i odcisku kopyta diabła na posadzce w głównej sali? A może odezwała się tragiczna historia tego miejsca z okresu II wojny światowej?
Tę i inne tajemnice tego miejsca, jak i zagadkę ostatnich morderstw postara się rozwikłać Felicja Stefańska – dziennikarka śledcza i rzeczniczka prasowa gminy Kryszewo.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 279
CZĘŚĆ I
Kryszewo. Przed świtem
Starsza kobieta się przebudziła. Coś wyrwało ją ze snu, może usłyszała jakiś dźwięk, szelest, stuknięcie wywołane przez kota, który właśnie zeskoczył z parapetu. Albo ciśnienie znowu dawało się we znaki, jak to na przedwiośniu. Lub dopadł ją senny koszmar. A może… przeczucie? Leżała jeszcze przez chwilę, nasłuchując, po czym wstała. Mimo dziewięćdziesiątki na karku była jeszcze całkiem sprawna. Dobre geny. Kobiety w jej rodzinie bez problemu przekraczały setkę. Ona też nie zamierzała się poddać. Jeszcze nieprędko.
Zapaliła lampkę nocną, wsunęła stopy w bambosze – dom był stary i zimny – i poszła skorzystać z przylegającej do sypialni toalety. Przy okazji nalała sobie wody do szklanki, by spłukać przykry posmak pozostały ze snu. Już miała wracać do łóżka, ale jeszcze odruchowo zerknęła w okno, w ciemność nocy, bo choć do świtu było niedaleko, jednak tutaj, w lesie, pomiędzy starymi drzewami nadchodził później niż gdzie indziej. I wtedy to zobaczyła: migające światełko w starej kuźni. Światło, którego nie powinno tam być. Budynek od dawna stał w ruinie, a wokół niego nic, tylko wąska dolinka, dość wartki potok, nieużytki i kolejna ściana lasu. Jedynie ich dom znajdował się w pobliżu, a tuż za nim szosa.
Znowu! – pomyślała z bijącym sercem. To się znowu dzieje!
Kot ponownie wskoczył na parapet i zamiauczał, jakby znał jej myśli. Pogładziła jego grzbiet uspokajającym gestem. Zgasiła lampkę i przez pewien czas oboje obserwowali mrugające światło. Przygasało i ożywało na zmianę, ktoś poruszał się w opuszczonym budynku, być może przyświecając sobie latarką. O tej porze? Zerknęła na automatyczny budzik na stoliku nocnym, prezent od syna.
O trzeciej nad ranem?… Chyba jedynie duchy. A duchów tam pełno. Gdy tak stała, drżąc w nocnej koszuli, bo wychodząc tylko do łazienki, zapomniała narzucić na ramiona szlafrok, wróciły do niej wspomnienia. Rozpaczliwe krzyki rodziny pędzonej przez ulewny deszcz pod lufami karabinów. Płacz dzieci. Gardłowe komendy oprawców. Upiorne cienie w świetle latarek i reflektorów. Wtedy też stała w tym samym oknie i się bała. Tyle że była jeszcze dziewczynką. Miała jakieś dziesięć lat. A może trochę więcej? Kiedy ten czas zleciał?…
Przez moment poddała się refleksji, szybko jednak odpędziła od siebie sentymenty. W późniejszych latach jeszcze kilka razy widywała jakiś poblask w ruinach. I za każdym razem zapowiadał śmierć.
Wzdrygnęła się. Nie zapalając lampy, zawróciła w stronę łóżka, zarzuciła na siebie flanelową kwiecistą podomkę i niemal po omacku wyszła na korytarz. Lepiej nie kusić złego. Dopiero tam poświeciła sobie małą podręczną latarką, którą na wszelki wypadek nosiła zawsze w kieszeni szlafroka. Kot szedł za nią krok w krok, tuż przy nodze, miękko i bezszelestnie. Nie opuszczał jej, dzięki czemu czuła się pewniej. Był niemal tak stary jak ona. Oczywiście w kocich latach.
Po chwili zastukała energicznie do drzwi sypialni syna.
Kryszewo, kwiecień
Ostry dźwięk telefonu zbudził Felicję o jakiejś niemiłosiernej porze poranka. Gdy spłoszona zerknęła w okno dachowe, dopiero robiło się widno: noc powoli przechodziła w świt, czerń w szarość. Na szybie leniwie rozpryskiwały się drobne krople kwietniowego deszczu. Zaklęła pod nosem, próbując oprzytomnieć, zanim niechętnie wyciągnęła rękę po smartfon, który nie chciał umilknąć, wciąż dzwonił uparcie, bez litości. Na wyświetlaczu widniało tylko jedno słowo: Ryba. Dopiero wtedy usiadła na łóżku, a raczej na materacu, nieco przytomniejsza. Ryba? O tej godzinie? Bez naprawdę ważnego powodu nie ośmieliłby się! Odebrała.
– Hej, Ryba, czy coś…
– Zrywaj się, redaktorko! – przerwał jej policjant. – Tak, coś się stało. Diabli nadali, jak nie urok, to sraczka. Jeśli nie chcesz stracić tematu, to się pospiesz i przyjeżdżaj do dolinki, gdzie stoi stara kuźnia. Zanim zrobi się szum. Wiesz, gdzie to jest?
– Chodzi o ten opuszczony budynek za lasem?
Stefańska automatycznie zaczęła się zbierać, uspokajając Burego łypiącego na nią z wyrzutem. A niech śpi dalej – pożałowała psa.
– Tak, dokładnie, o tę, kurwa, przeklętą kuźnię czy kuźnię przeklętych, różnie ją tu nazywają.
– No dobra, zbieram się, ale co się dzieje? Możesz mi wreszcie powiedzieć? – Sięgnęła po sweter i klapki.
– A, właśnie. Trupa znaleźli. I to nie byle jakiego, ale o tym na miejscu. Tylko pospiesz się, nim sprawa się rozniesie. Pałka jest już w drodze, to on kazał mi do ciebie zadzwonić. Pewnie sam się bał, dlatego zwalił to na mnie. No. Ktoś z prokuratury dojedzie później, czyli mamy trochę czasu. Aha, Greta też zaraz będzie…
– Greta?! Nic z tego nie kumam.
Dziennikarka zbiegła z antresoli, po drodze do łazienki włączyła ekspres. Śniadania zjeść raczej nie zdąży, ale kilka łyków mocnej kawy powinno postawić ją na nogi.
– Zrozumiesz, jak dojedziesz – uciął Ryba. – Muszę kończyć, dotarli techniczni. Widzimy się! ‒ Rozłączył się.
Ciekawe, o co chodzi, co znowu za trup… Może jakiś wypadek, skoro ściągnęli Gretę? Normalnie nie zdarzało się, żeby od rana niepokoić wójta gminy.
Umyła się pospiesznie, wlała w siebie w biegu kubek kawy, przy okazji parząc usta, wciągnęła dżinsy, narzuciła na siebie grubą bluzę z polaru i wiatrówkę z kapturem. Mimo wiosennej pory poranki wciąż były zimne. Niesforne brązowe włosy spięła gumką na karku.
Za bardzo urosły, pomyślała, trzeba by je było w końcu przyciąć, ufarbować… ale wiedziała, że i tak o tym zapomni.
Zasznurowała buty. Bury nawet się nie ruszył. I dobrze, niech jeszcze poleży w ciepłej pościeli. Pozazdrościła mu przez chwilę, szybko jednak zgarnęła telefon, klucze i zbiegła na dół, starając się nie obudzić gospodarzy. Na podjeździe przed domem czekał jej wysłużony kamper. Ale nie, tym razem wystarczy rower. To w końcu tylko kawałek drogi, w kwadrans doszłaby tam z buta, szkoda nawet odpalać samochód. Aż tak bardzo nie pada. A przynajmniej dobudzi się w drodze, na świeżym powietrzu…
– Greto, przyjrzyj się, rozpoznajesz tego gościa? Czy to radny z waszej gminy? – zapytał nadkomisarz Palczyński.
Greta musiała się zmusić do spojrzenia jeszcze raz na twarz trupa. Widać było po niej, że ciężko to znosi, bardzo zbladła. Nic dziwnego, widok nie należał do najprzyjemniejszych: denat miał rozłupaną czaszkę, co w kałuży niestężałej krwi wyglądało upiornie, zwłaszcza że twarz pozostała w zasadzie nienaruszona. Szeroko otwarte, wręcz wybałuszone oczy, zastygłe w wyrazie bezbrzeżnego zdumienia i przerażenia jednocześnie przeszywały powietrze. Felicja chwyciła przyjaciółkę za ramię, ściskając je mocno, by dodać jej odwagi i podtrzymać, gdyby zasłabła.
– Tak, to nasz radny – potwierdziła pani wójt nieoczekiwanie mocnym głosem. – Nazywa się… nazywał… Marek Kownacki.
– Dziękuję. Aha, jeszcze jedno. To twój radny? To znaczy z twojego ugrupowania?
– Nie, cholera! – Pokręciła głową i cofnęła się, byle dalej od zwłok. – Niech to szlag, to radny opozycyjny. Jeden z moich najbardziej zaciekłych wrogów w radzie gminy. Ale co on robił w tych ruinach po nocy?!
Pałka wzruszył ramionami.
– Tego będziemy się musieli dowiedzieć – odparł. – Na razie wiemy tyle samo co wy. Wygląda na to, że czegoś szukał lub na kogoś czekał. Nikt go tu raczej siłą nie zaciągnął, dobrowolnie przyszedł. I dostał w łeb.
– Jestem podejrzana? Myślicie, że ja go stuknęłam, bo był z opozycji? – Greta Pazik odrobinę podniosła głos, który zadrżał lekko.
– Daj spokój, stara – wtrąciła Stefańska. – Oni na razie nic nie myślą. A na tym etapie wszyscy są podejrzani. Chyba że się okaże, że facet przewrócił się i rozwalił sobie głowę o kamienną posadzkę. Bez niczyjej pomocy. Artur, mogło tak być?
– Nie sądzę, ale… – Policjant westchnął. – Lekarz już jedzie. Zobaczymy, co powie.
– Czuję kłopoty – upierała się Greta. – To ja będę miała kłopoty. Wszyscy wiedzieli, że prowadzimy, że prowadziliśmy spór.
– Uspokój się, Gretka, nie dramatyzuj. Mogę zrobić zdjęcia? – Felicja zwróciła się do Palczyńskiego.
– Rób, ale ogólne ujęcia. Nie fotografuj zwłok. Nie podchodź za blisko i nie wchodź w drogę technikom, oni są w pracy. Zresztą, co ja ci tłumaczę, sama wiesz.
– Nie bój się, nieboszczyka i tak w razie czego wypikselujemy – obiecała dziennikarka i oddaliła się, by uchwycić najlepsze kadry.
Miejsce było odludne, ponure, choć malownicze. Zrujnowany budynek – otoczony zdewastowanym ogrodzeniem z siatki – stał w kotlinie otoczonej lasem, tuż obok wezbranego tego dnia potoku. Za drzewami, na stoku znajdowało się osiedle domków jednorodzinnych, tutaj jednak nie docierały ślady życia. Jedynym widocznym stąd znakiem cywilizacji była samotna, żółta willa stojąca wśród drzew po drugiej stronie rzeczki. Z oddali od czasu do czasu dobiegały odgłosy przejeżdżających szosą aut, zagłuszane szumem lasu i strumienia. Felicja dostrzegła Rybę, który właśnie podszedł do Grety i coś do niej mówił uspokajająco. Ta potakiwała, choć raczej bez przekonania. Stefańska zrobiła kilka zdjęć i wróciła do nich.
– Kto go znalazł? – zapytała Rybę, bo Pałka akurat rozmawiał przez telefon.
– Facet z tego domu, tam! – Aspirant wskazał ręką na kawałek lasu za plecami. – Wiecie, ten nasz pianista…
– Pianista? Ten, jak mu tam, no… Bagiński? – zdumiała się. – To on tam mieszka, w tym lasku?
– No. Od stu lat, to znaczy jego rodzina, ale on też od urodzenia. Mieszka tam razem z matką. I ona zobaczyła w nocy przez okno światło w tych ruinach. Kazała mu iść sprawdzić, więc poszedł, no i go tu znalazł. A światło waliło z latarki, która leżała na ziemi. Muzyk wykazał się przytomnością umysłu, od razu kapnął się, że pomóc już nie zdoła, więc do nas zadzwonił. Dlatego denat nawet nie zdążył stężeć.
– Ale po co kazała mu sprawdzać?
– To starsza pani. – Ryba wzruszył ramionami. – Podobno ma jakieś obsesje z zamierzchłej przeszłości, a syn jej niczego nie odmawia. Wiesz, to był kiedyś budynek kuźni, coś tu się w wojnę działo, w każdym razie ponoć tu straszy.
– W ruinach zawsze straszy. – Felicja zrobiła jeszcze jedno zdjęcie, tym razem budynkowi. – Gdzie jest teraz ten artysta?
– A tam stoi, komisarz kazał mu czekać na przyjazd prokuratora. Na pewno będzie go chciał przesłuchać, znaczy się, prokurator jego, tego muzyka, jako świadka. – Ryba wskazał brodą za siebie.
Faktycznie, kilkanaście metrów dalej stał okryty wełnianym płaszczem wysoki, szczupły mężczyzna z bujną szpakowatą czupryną. Wyglądał niczym ikona swojej sztuki. Krystian Bagiński miał około sześćdziesiątki i był naprawdę bardzo przystojny. Niestety – jak śmiała się Greta, gdy kiedyś o nim rozmawiały – stracony dla świata, a przynajmniej dla świata kobiet: muzyk był gejem.
– Mogę z nim pogadać? – zapytała dziennikarka.
– Teraz nie. W ogóle nie dziś. Innym razem go dopadniesz. Na razie nie rzucaj się w oczy.
Palczyński skończył rozmawiać przez telefon, włożył aparat do kieszeni i podszedł do nich szybkim krokiem.
– Greta, jak się czujesz? – zapytał, a kiedy pani wójt pokręciła głową, dodał: – Zaraz będzie prokuratorka. Lepiej stąd znikajcie, dziewczyny. Ona nie lubi osób postronnych na miejscu zdarzenia, gdy prowadzone są czynności. Ryba, wyprowadź je stąd i wracaj od razu. Będziesz potrzebny, bo to ty pojawiłeś się tutaj jako pierwszy. Pospieszcie się. Felicja, skarbie, zajrzę do ciebie po robocie, dobrze?
– Okej. – Pomimo okoliczności zmusiła się do uśmiechu.
Aspirant zgarnął obie kobiety i odprowadził do terenówki Grety. Nie protestowały. Stefańska zabrała rower spod budynku starej kuźni, ale Pazikowa zatrzymała ją, zanim redaktorka zdążyła na niego wsiąść.
– Ładuj go do bagażnika – powiedziała. – Znowu zaczyna padać. Odwiozę cię, a przy okazji chcę z tobą pogadać…
Greta była spięta, nawet prowadziła inaczej, nerwowo. No i jechała o wiele szybciej niż zazwyczaj, aż samochodem zarzucało. Pnąc się wąską drogą przez lasek, dobrnęły do szosy i skręciły w lewo, do centrum Kryszewa.
– Najchętniej zabrałabym cię do siebie na kawę, ale dziś nie mogę, za godzinę powinnam być w biurze – odezwała się Pazikowa.
– To może jedźmy do mnie, do redakcji? Kaśki jeszcze nie będzie, w poniedziałki przychodzi dopiero na dziesiątą – zaproponowała Felicja.
– Nie, szkoda czasu. Pójdziemy do naszej cukierni. Mam ochotę na ciastko, może osłodzi mi życie. – Greta wreszcie lekko się uśmiechnęła. Wyglądała na skupioną, a jednocześnie roztargnioną. Jakby zatopioną w innym wewnętrznym świecie, w swoich myślach.
– Ale tam trudno rozmawiać! – zaoponowała dziennikarka. – To mały lokal, obsługa nadstawia ucha, przecież nie będziemy przez cały czas szeptać…
– To chyba dawno do nich nie zaglądałaś? Jakiś czas temu mieli remont. Zaadaptowali sporą część zaplecza na kafejkę. Teraz stoliki stoją w zupełnie innej części niż lada i jest ich więcej. No i zaopatrzyli się w porządny ekspres do kawy.
– Serio? No to jedziemy, muszę to zobaczyć.
Felicja odruchowo złapała za uchwyt, kiedy przyjaciółka gwałtownie przyhamowała przed rondem. Ale nie powiedziała na ten temat ani słowa.
Dotarły na miejsce i Greta zaparkowała przed centrum handlowym. Cukiernia mieściła się kilka kroków stąd. Już po chwili siedziały przy stoliku pod oknem. Rzeczywiście, kawiarnia wyglądała zupełnie inaczej niż wcześniej, przede wszystkim została odizolowana od sklepu. Z głośników dobiegała relaksująca muzyczka, białe okrągłe stoły nakryto dzierganymi serwetkami, a w ceramicznych wazonikach stały kwiatki – i to wcale nie sztuczne. Wszystko wyglądało ładnie i gustownie.
Felicja zajęła miejsce. O tej porze nie było jeszcze gości. Przy ladzie jakieś dwie kobiety z małymi dziećmi wybierały ciastka na wynos. Greta poszła złożyć zamówienie. Postanowiły, że sama coś wybierze, bo Stefańskiej jak zwykle było obojętne, co będzie jadła.
Po chwili Pazikowa wróciła z dwoma kawałkami sernika na talerzykach.
– Daj kurtkę, powieszę – zaproponowała dziennikarce i sama zdjęła swój elegancki biały płaszczyk. – Wzięłam sernik z czekoladą, bo mają tu wyborny. Za chwilę pani nam przyniesie kawę.
Felicja jak zwykle obserwowała ją zazdrośnie, lecz z podziwem, kiedy zręcznie manewrowała pomiędzy stolikami. Zawsze nienagannie ubrana, z dyskretnym makijażem. Tym razem Greta miała na sobie bladoróżowy kostium, a pod nim białą bluzkę z żabotem, do tego buty i torebkę w tym samym kolorze. Bujne blond włosy spływały luźno na ramiona. Kobieta, za którą oglądali się wszyscy faceci, bez względu na wiek, od nastolatków po wiekowych mężczyzn, o ile nie byli ślepi.
– Jak ty to robisz? – wycedziła przez zęby, gdy Greta wreszcie usiadła naprzeciw niej.
– Co?
– Że tak wyglądasz?
– A coś ze mną nie tak? – Pazikowa uniosła brew, lecz po chwili obejrzała się na ladę, zza której dobiegał już drażniący zmysły zapach kawy.
– Przeciwnie, wójcino, wyglądasz jak zawsze. Czyli jak gwiazda filmowa. Jak ty to robisz, pytam!
– Moja droga, jeśli chciałaś mnie pocieszyć, to ci się udało. Nic nie robię. Po prostu jestem sobą. Lubię estetykę – odparła trochę przekornie. – Ale ty też nieźle wyglądasz! – dodała, obrzucając przyjaciółkę wzrokiem pełnym uznania.
– No weź! Ja w ogóle nie wyglądam.
– Serio, Felka. Ty nawet nie zdajesz sobie sprawy, jaką atrakcyjną kobietą jesteś. Masz naprawdę świetną figurę i oryginalną urodę. Gdybyś tylko nie robiła wszystkiego, żeby to ukryć…
– E, daj spokój. – Skrzywiła się, sięgając po ciastko. – I bez Felkowania, bardzo cię proszę. Na szczęście Arturowi podoba się, że jestem jaka jestem.
– No i jego zdanie jest najważniejsze! – zgodziła się Greta z uśmiechem. – To co, latem ten wasz ślub? O, idą nasze kawki…
Gdy już filiżanki z aromatycznym naparem wylądowały na stoliku, Felicja odpowiedziała:
– Tak, jesienią. Będziesz świadkiem.
Greta pokiwała głową, ale nagle spoważniała.
– Oczywiście. O ile do tego czasu wszystko się nie sypnie… – odparła dziwnym tonem, po czym lekko dmuchnęła w piankę i upiła łyk cappuccino.
Felicja wytrzeszczyła na nią oczy.
– Co ty bredzisz? Co ma się sypnąć? – Odłożyła widelczyk z kawałkiem sernika. – Ostatnio zrobiłaś się cholernie tajemnicza. Nic nie rozumiem.
Greta westchnęła przeciągle, nagle zakłopotana. Wyraźnie toczyła wewnętrzną walkę.
– Bo, widzisz… Właśnie o tym chciałam z tobą porozmawiać – odparła i zamilkła, wpatrując się intensywnie w widok za szybą. Nic ciekawego się tam nie działo, wciąż siąpił deszcz.
– No to mów! – zniecierpliwiła się dziennikarka. – Ma to związek z tym nieboszczykiem? Dobrze się domyślam?
– Nie wiem, czego się domyślasz, ale tak, ma związek. Chyba. Kurczę, nie wiem, od czego zacząć…
– Od początku.
– Dobrze ci gadać. Tylko gdzie ten początek. Widzisz, chodzi o to, że za chwilę zacznie się kampania wyborcza. A w zasadzie już od dawna trwa. Nie zamierzam ponownie kandydować, choć teraz to bez znaczenia. Ten facet jest, a raczej był… moim zaprzysięgłym wrogiem. Jak całe jego ugrupowanie, ale on szczególnie. Personalnie mnie nie cierpiał. Nic ci na ten temat nie mówiłam, bo po co, to wewnętrzne sprawy w radzie, zresztą nie traktowałam tego zbyt poważnie. Wszyscy jednak o tym wiedzieli w gminie i nie tylko.
– To czemu ja nie wiedziałam, będąc rzeczniczką prasową waszej gminy?! – zdenerwowała się Stefańska.
Greta Pazik wzruszyła ramionami.
– Bo to brudy. Ciebie nigdy nie interesowała nasza lokalna polityka. Nie chciałam obarczać cię tymi intrygami, sama zresztą usiłowałam ignorować tę sytuację. Tymczasem okazało się, że nie miałam racji. Chyba wygląda na to, że sprawa jest o wiele poważniejsza, niż myślałam…
Dziennikarka napiła się kawy, ale na sernik straciła ochotę.
– Greta, ale ja dalej nie za bardzo rozumiem. To się nie trzyma kupy! Mówiłaś, że nie będziesz już kandydować, choć nie uwierzę, że wybierasz się na emeryturę. Poza tym przecież wybory samorządowe w tym roku się nie odbędą. Przesunęli je. Więc? O co tu chodzi?
Greta spojrzała jej prosto w oczy.
– Myśl! – ponagliła przyjaciółkę.
– Nie możesz powiedzieć wprost?
– No dobrze. – Pazikowa znowu westchnęła. – To prawda. Nie będę kandydować w wyborach samorządowych. Zamierzam wystartować w parlamentarnych.
Felicja początkowo zaniemówiła, jednak po chwili miała ochotę zaklaskać.
– Greta, to świetny pomysł! Brawo! Wciąż ci powtarzałam, że powinnaś spróbować, że właśnie takich polityków nam potrzeba! Ale ty się z tego śmiałaś. Co ci się stało, że nagle podjęłaś decyzję?
– Dostałam propozycję startu z mojego ugrupowania. Miałabym nawet dobre miejsce na liście. A ponieważ czasy są wyjątkowo trudne, uznałam, że nie powinnam się migać, kiedy mogę jeszcze coś z siebie dać, tym razem nie tylko lokalnie. – Greta się zmieszała. – To miała być dla ciebie niespodzianka. Dlatego na razie trzymałam wszystko w sekrecie. Zamierzałam zapytać, czy poprowadziłabyś moją kampanię…
– Nad tym musiałabym pomyśleć. Nigdy tego nie robiłam, nie pracowałam w żadnym komitecie wyborczym. Ale to drugorzędne. W czym problem? Przecież nie zamordowałaś tego radnego?
– Nie, nie mam zwyczaju zabijać ludzi, z którymi się nie dogaduję, ale sama widzisz! Nawet tobie coś takiego przyszło do głowy! – odparła podenerwowana.
– Zwariowałaś? Przecież żartowałam!
– Ale inni nie będą żartować. Bo ty jeszcze jednego nie wiesz. Cała ta… gra, tak bym to ujęła, trwa już od ładnych paru miesięcy. I ma ścisły związek z miejscem, w którym go znaleźli.
Felicja poczuła, że musi zapalić. Ale nie mogła. Cholerne zakazy!
– Jak to? – podjęła. – Z tym opuszczonym budynkiem? W jaki sposób? Znowu jakaś afera gruntowa?
– Bardzo możliwe. Tak to wygląda. Ten „opuszczony budynek” to zabytek, najstarsza kuźnia w regionie i najstarsza tego typu w całej Polsce. Owszem, zapomniana i zaniedbana, bo… No właśnie, to dłuższa historia…
– Nie było kasy na renowację?
– Nie tylko o to chodzi. Tak, to też, wiadomo że zawsze chodzi o pieniądze. W tym jednak przypadku sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana. – Greta zerknęła w popłochu na swój maleńki złoty zegarek. – Niestety, teraz ci już tego nie opowiem, muszę lecieć do urzędu! W dodatku czeka mnie tam horror. – Zerwała się z miejsca i pobiegła po płaszcz. – Wieść już się zapewne rozniosła. Przynieść ci twoją kurtkę?
Felicja pomachała ręką, że nie.
– Skończę ciastko. A ty leć i trzymaj się tam! Porozmawiajmy później, może wieczorem w redakcji?
– Nawet koniecznie. Gdziekolwiek. Zadzwonię! Aha, rower ci przywiozę! – Niemal wybiegła z lokalu odprowadzana ciekawskim wzrokiem personelu. Dla nich Greta była tu gwiazdą.
Felicja, zamyślona, dokończyła sernik, dopiła kawę i wyszła. Skręciła w stronę ławki przy centrum handlowym i z ulgą zapaliła papierosa.
Kiedy Stefańska wróciła na swoje poddasze – mieszczące zarówno jej kwaterę, jak i biuro redakcji – Kasia Malinowska, młoda asystentka Felicji, była już obecna i siedziała przed komputerem, stukając zapalczywie w klawisze. Robiła to w imponującym tempie.
– Cześć, Kaśka!
– Hej, zaczekaj chwilę, zaraz przerwę, tylko skończę jedną myśl… No, gotowe. – Kasia obróciła zamaszyście swoje krzesło w stronę szefowej. – Bury już nakarmiony i wysikany – zameldowała. – Słuchaj, co się tutaj znowu dzieje? Od rana byłam z zastępcą wójta na otwarciu nowego przedszkola w Sosnówce, więc jestem nie na bieżąco. Jakieś poruszenie panuje w miasteczku, ale słyszałam tylko ploty, z których trudno coś wywnioskować. Ponoć chodzi o starą kuźnię za lasem. Założę się, że ty już wiesz.
– Wiem. Nawet stamtąd wracam. – Felicja przywitała się z psiakiem i powiesiła kurtkę na wieszak. – Dzieje się. W ruinach znaleźli trupa i nie zgadniesz jakiego…
– Nawet nie chcę go sobie wyobrażać. – Wzdrygnęła się Malinowska.
– Ej, nie pękaj, młoda! Nie w tym sensie. Chodzi o to, kim był nieboszczyk.
– A kim był?
– Radnym gminy.
– O matko! Kolega pani Grety?
– Gorzej. Z opozycji.
– Czemu gorzej?
– Zastanów się. Faceta ktoś załatwił. Nocą, w odludnym miejscu. Ma rozwalony łeb. Trwają walki wyborcze. Pierwsze, co zrobią gliny, to przeorają lokalnych polityków. Greta może być wśród podejrzanych.
– Masakra. Biedna pani wójt. Chcesz kawy? – zapytała Kasia. – Bo ja się muszę napić. Zaszokowałaś mnie.
– Herbaty.
– Już parzę.
Bury oczywiście poleciał za Kaśką do kącika kuchennego w nadziei, że może znowu coś mu tam się trafi. Zapewne zresztą się nie rozczaruje: młoda dziennikarka miała wyjątkowo miękkie serce, a on już o tym wiedział.
Podczas gdy Malinowska zajęła się przyrządzaniem napojów, Felicja włączyła swój laptop i znalazła stronę urzędu. Kliknęła w zakładkę „Radni” i wyszukała Marka Kownackiego. Powiększyła zdjęcie. Młody, śliski, ulizany. Brunet z wąsikiem, z twarzy faszysta. Spojrzała na dane. Pokolenie milenialsów. Ekonomista z zawodu, wcześniej pracownik korporacji. No tak…
– Czego szukasz? – Po chwili weszła Kaśka z tacą. – Tego radnego?
– No. Znalazłam.
– I co? Pokaż…
– Raczej antypatyczny typ. O zmarłych się niby źle nie mówi, ale my tu nie będziemy niczego owijać w sreberka.
– Faktycznie, okropny – zgodziła się Malinowska, zerkając na ekran. – Kojarzy mi się z… z agresją. Nie cierpię takich facetów, co nie znaczy, że trzeba ich mordować. Ale chodźmy do stolika, bo nam wszystko wystygnie. I opowiadaj.
– Może zaczekamy na Palczyńskiego? – zaproponowała Stefańska. – Jest jeszcze pewnie na miejscu zbrodni. Powinien niedługo przyjechać. Zresztą Greta też.
– O nie! Tylko ja o niczym nie mam pojęcia. Nie zgadzam się. Przynajmniej wprowadź mnie w temat!
Felicja uniosła ręce.
– Okej, okej, ale najpierw powiedz głośno, że nie będzie ci przeszkadzać, jeśli zapalę sobie do herbaty.
– Spryciaro… Spoko, nie będzie mi przeszkadzać. Mów!
Felicja streściła wszystko, czego dowiedziała się tego dnia na miejscu zdarzenia i od Grety Pazik. Kasia Malinowska wysłuchała jej w skupieniu, notując szczegóły w notesie.
– Bardzo dziwna sprawa. – Zamyśliła się, wpatrując się w zapiski. – Zagadkowa. Myślisz, że za tym kryje się polityka?
Stefańska wzruszyła ramionami, gasząc papierosa w pustej doniczce.
– Nie wiem, czy polityka, może raczej ekonomia? – odparła.
– To z reguły się łączy…
– To prawda. Zaczynasz dorastać, Kaśka! – Uśmiechnęła się do dziewczyny, która spojrzała na nią z udawanym oburzeniem.
– Co? Myślałam, że już od dawna jestem dorosła. Skąd ten wniosek, szefowo?
– Bo tracisz złudzenia.
– No może. Trudno ich nie stracić, kiedy się w tym żyje. Coś w tym jest – zgodziła się po chwili zastanowienia. – Nie tak dawno temu straciłam je na własnej głowie.
Felicja pominęła to milczeniem, przypominając sobie, że Kasia została zaatakowana podczas dziennikarskiego śledztwa i wiele miesięcy spędziła w szpitalu, walcząc o życie i pełną sprawność.
– Zastanawiam się, o co chodziło Grecie. Mieszkasz tu od dziecka. – Wróciła do tematu. – Co wiesz na temat tamtego miejsca?
– Tej dawnej kuźni? Bo tam kiedyś była kuźnia, a może kuźnica, nie wiem, czym to się różni, nie znam się na tym za bardzo. Ale dawno temu. Podobno to jest bardzo stary budynek. Przed wojną mieściła się w nim restauracja albo kawiarnia. Taka raczej dosyć ekskluzywna. Po wojnie nie wiem, jakieś magazyny. Budynek ucierpiał w trakcie walk, a potem niszczał. Chcieli tam coś robić, dom kultury, dom dziecka, coś w tym rodzaju, ale nie wypaliło. No i ludzie gadali, że tam straszy czy coś…
– Oczywiście. Tam też? – Felicja się zaśmiała. – Zresztą w których starych budynkach nie straszy!
– Tak, ale tam podobno nie straszą duchy, tylko diabeł. Jest nawet odcisk jego kopyta. No i… ale od razu mówię, że świadkiem nie byłam – zastrzegła się Malinowska. – Tylko powtarzam, co słyszałam od dziecka. Więc mówią, że każdy, kto kiedykolwiek skusi się na ten budynek, wywołuje diabła, który uważa tę kuźnię za swoją własność. I taka osoba ginie. A diabeł wciąż tam mieszka. Niektórzy nawet boją się obok niego przechodzić!
Felicja napiła się herbaty.
– Przynieść herbatniki? – zapytała Kasia.
– Co? Nie, daj spokój. Już dziś jadłam ciastko, mam dość słodyczy. Ale ty sobie weź…
– To wezmę krakersy.
– Bierz, co chcesz. Może przez tego diabła nikt nie zagospodarował tej kuźni? – Felicja lekko podniosła głos, żeby Kaśka lepiej słyszała z kącika kuchennego.
– Pewnie tak. – Młoda wróciła razem z Burym, który zrozumiał, że ma szansę na krakersa. – Ludzie są przesądni. A zwłaszcza kiedyś byli – dodała.
– Byli, są i będą. Oświata może upaść, ciemnota jest wieczna. Ale wcześniej w tym miejscu były jakieś zwłoki?
– Ja nic o tym nie wiem. – Malinowska ugryzła ciastko, a resztę oddała psu. – Może i kiedyś były, ale za moich czasów o żadnych trupach tam nie słyszałam. Diabła też zresztą nie widziałam.
– Diabła to można spotkać wszędzie… Na każdym kroku.
– Ale akurat tam go nie spotkałam. Choć chodziliśmy do tych ruin jako dzieci.
– Nie baliście się?
– Baliśmy. Jeszcze jak! Właśnie dlatego się tam chodziło. – Dziewczyna uśmiechnęła się do wspomnień.
– Znam to, znam. Z tego samego powodu sto lat temu umawiałam się z innymi dzieciakami na cmentarzu. Musimy wypytać Gretę o tę kuźnię. O wszystko, czego nie zdążyła mi wyjaśnić. Bo może chodziło jej o to, że ktoś pokusił się o ten budynek, przez co wywołał diabła, no i wasza stara przepowiednia się spełniła?
– Ale…
Rozmowę przerwał im dzwonek telefonu. Melodyjka dobiegała z kieszeni Felicji. Dziennikarka wyjęła aparat i zerknęła na ekran.
– To Pałka – oznajmiła, stukając w zieloną słuchawkę. – No hej, gdzie jesteś? – zapytała z mimowolnym uśmiechem na ustach.
– Właśnie kończymy robotę tutaj, za kwadrans mógłbym być u ciebie.
– No to przyjeżdżaj! Czekamy w biurze razem z Kasią. Jesteśmy bardzo ciekawe, co do tej pory ustaliliście. A Greta…
– Z Gretą rozmawiałem, dzwoniła do mnie. Powiedziałem jej, że do ciebie jadę, więc uzgodniliśmy, że ona też będzie.
– Wiem, też się z nią tak umawiałam. – Zaśmiała się. – Czyli robimy naradę? Jeszcze tu tylko Ryby brakuje.
– Nie brakuje – chrząknął. – Pyta, czy też mógłby się zabrać. I tak go podwożę, bo policyjny wóz zabrał wasz posterunkowy, który musiał pilnie zasuwać do jakiejś stłuczki.
– No to super. Czyli kawa dla pięciu osób?
– Zostawcie tę kawę. Mieliśmy jej cztery termosy. Przywieziemy piwo.
– A jak potem wrócisz do Gdańska?
– Może nie wrócę?
Felicja znowu się uśmiechnęła, szybko zerkając na Kasię, która na szczęście zajęła się dokarmianiem Burego smakołykami. Od czasu do czasu Palczyński zostawał na noc, a wtedy oboje przenosili się do kampera Felicji. Ustawiony w ustronnym miejscu w ogrodzie, ukryty za drzewami zapewniał im prywatność.
– Okej – rzuciła. – Niech się zabiera. To czekamy. Tymczasem zrobimy kanapki do tego piwa. To znaczy Kaśka zrobi, bo jej to lepiej wychodzi!
Malinowska oderwała się od psa i pokazała szefowej język. Zanim jednak Felicja zdążyła się rozłączyć, z rezygnacją udała się do zaimprowizowanej na poddaszu kuchni, by zająć się przyrządzaniem przekąski. Doskonale wiedziała, że w wykonaniu Felicji dostaliby po prostu chleb z serem. Kiedy chodziło o sprawy kulinarne, jej naczelna wykazywała się kompletnym brakiem wyobraźni.
Kiedy policjanci pojawili się w drzwiach, pobrzękując butelkami, półmisek z kolorowymi koreczkami stał już na niskim stole w części łączącej biuro redakcji z prywatnym lokum Felicji. Palczyński wyglądał na wykończonego, Ryba jak zwykle tryskał energią. Obu serdecznie witał Bury.
– Siadajcie na kanapie, my sobie przystawimy krzesła – zadysponowała Stefańska. – Fotel zostawmy dla Grety.
– A właśnie, za chwilę powinna być, spotkaliśmy się w sklepie. Chciała kupić jeszcze jakieś ciasto – wtrącił Ryba. – To co, można otwierać piwko?
– A ty się już nie możesz doczekać, aspirancie? – zakpił Pałka.
– No, suszy trochę, szefie. Tyle godzin w robocie…
– Zaczekajmy na panią wójt. Wytrzymasz jeszcze trochę. Nie wypada zaczynać bez niej.
Po kilku minutach usłyszeli stukanie obcasów na schodach. Greta Pazik zdążyła się przebrać w obcisłe niebieskie dżinsy i kremowy sweterek, w czym wyglądała jak zwykle bosko. Mało tego, nie widać było u niej nawet śladu zmęczenia, choć minę miała zatroskaną.
– Przyniosłam placek drożdżowy. Z kruszonką, jak lubi Felicja. – Wręczyła pakunek Kasi i padła na fotel. – O, proszę, co widzę: piwo i kanapki? Chętnie, ale ja bym jednak zaczęła od kawy…
– Czeka w dzbanku. Kaśka tego dopilnowała. A co do placka drożdżowego to lubię tylko samą kruszonkę – dodała Stefańska.
– Spoko, resztę zjem za ciebie – obiecał Ryba.
– Nie wątpię. No to otwieraj to piwo, Zygmuś! I opowiadajcie, co udało wam się do tej pory ustalić.
Podczas gdy aspirant (sztabowy, jak sam zawsze dodawał) rozlewał piwo do szklanek, komisarz sięgnął po kanapkę.
– Zanim zaczniemy… Wybaczcie, ale jestem cholernie głodny, nie miałem czasu nic zjeść.
– No przecież po to są, panie komisarzu, proszę się częstować – upomniała go Malinowska, stawiając przed Gretą dzbanek z kawą i filiżankę.
– Bury, przestań żebrać, na miłość boską, dość się już dzisiaj nachapałeś! Dobra, wystarczy tej gry wstępnej, gadajcie, co macie – zniecierpliwiła się w końcu Felicja.
Palczyński zwrócił się najpierw do Grety:
– Przykro mi, Greto, ale będę z tobą szczery: niestety, możesz mieć kłopoty. Chyba sama wiesz dlaczego. To był podobno twój wróg numer jeden, polityczny przeciwnik. Ludzie już gadają, spekulują.
Pazikowa nie odrywała wzroku od filiżanki.
– Rozumiem. Spodziewałam się tego. – Wzruszyła ramionami. Udawała spokój, choć głos miała zmieniony, jakby lekko schrypnięty. Felicja znała ją już na tyle długo, że od razu to wychwyciła. – Ale mam nadzieję, że jeszcze mnie nie aresztujecie? Tak bez udowodnienia winy? – Ten żart nikogo nie rozśmieszył. Przeciwnie, wszyscy zamilkli.
– Ależ, Greto, błagam cię – żachnął się komisarz. – Litości. Przecież nie to miałem na myśli.
– Tylko co? – Greta była wyraźnie rozdrażniona.
Zakłopotany Ryba wbił wzrok w podłogę, jakby chciał się odciąć od tego, co mówi szef, by nie oberwać rykoszetem. Kasia Malinowska nagle wstała i pod byle pretekstem poszła do kuchni.
– Raczej kłopoty w pracy – wyjaśnił Pałka. – W polityce. Twoi przeciwnicy z pewnością marzą o podstawieniu ci nogi. Przecież wiadomo, jak to jest w tym chorym światku: świństwa, pomówienia, intrygi, haki. Teczki. Wykorzystają każde gówno, żeby zniszczyć konkurencję.
– A tu się akurat nie mylisz. – Greta pokiwała głową. – Liczę się z tym. Więc już plotkują, mówisz?
– Wieści szybko się rozchodzą, zwłaszcza sensacyjne. Posterunkowi podsłuchali wśród gapiów.
Kasia przyniosła ciasto, które kupiła Greta, i nałożyła jej kawałek. Felicja nalała sobie piwa i wzięła kanapkę.
– Zostawmy na razie politykę – zaproponowała. – Najpierw uporządkujmy to. Co udało wam się ustalić? Na czym stoimy, co wiemy?
– Racja! – zgodził się z nią Ryba. – Komisarzu?
– Ty mów. W razie czego będę się wtrącał.
– Okej. No więc…
– Nie zaczyna się zdania od „no więc” – mruknęła Stefańska.
– Nie bądź taka skrupulatna. Więc tak… Nasza ofiara to Marek Kownacki, radny z prawicy. Trzydzieści cztery lata, młody gniewny.
– Faszysta, słyszałam?
– Narodowiec. Nie urodził się w Kryszewie, choć jego rodzina ze strony matki stąd pochodzi. Kilka lat temu przeprowadził się z Gdańska na to nowe osiedle na obrzeżach gminy. Kawaler, bezdzietny. Nie wiadomo, co robił po nocy w starej kuźni, ale wygląda na to, że na kogoś tam czekał, może był z kimś umówiony. Przepytaliśmy świadków. Jak już wiecie, starsza pani zauważyła światło w ruinie i zaalarmowała syna, tego muzyka. Nie miał ochoty tam iść, bo lało i było ciemno, a on taki delikatny raczej, artysta… Ale matka nalegała. Więc poszedł i znalazł trupa. Zadzwonił na alarmowy. Jak wiecie, zwłoki znajdowały się w progu, tuż przed wejściem do budynku, pod okapem, tam nie ma drzwi, tylko otwór po nich. W środku na stercie desek leżała włączona latarka i sporo petów, stąd nasz wstępny wniosek, że facet na kogoś czekał.
– Albo z kimś tam rozmawiał?
– Raczej nic na to nie wskazuje. Wygląda to tak, jakby ktoś go wywołał lub kogoś usłyszał. Wyszedł i od razu dostał w łeb kamieniem. Zakrwawiony kamlot leżał na glebie obok, zabezpieczyliśmy go.
– Żadnych śladów, świadków? Zwłoki były świeże?
– Tak, to się musiało stać chwilę wcześniej. Bagiński, Krystian Bagiński, wiesz, ten muzyk, zauważył, że krew nie skrzepła, wypływała z rany. Przestraszył się, bo zdawało mu się, że usłyszał jakiś szelest i kroki, jakby ktoś biegł w stronę lasu. Nie miał nic do obrony, tylko latarkę i jakiś kij, więc nie pobiegł za tym dźwiękiem, zresztą nie był pewien, czy mu to się zdawało. W końcu to las, dochodzą stamtąd różne odgłosy, a strach ma wielkie oczy. Nawet trudno się człowiekowi dziwić.
– Sprawdziliście to?
– Felicja, oczywiście. – Tym razem odpowiedział jej Palczyński. – I nawet znaleźliśmy jakieś ślady na skraju lasu, które ewentualnie mogłyby być odciskami stóp, ale to w niczym nam nie pomoże.
– Czemu?
– Bo lało. Wtedy lało i potem wciąż padało. Deszcz zmył wszystko.
– Rzeczywiście, szlag by to…
– No.
– Ta starsza pani Bagińska… Czego ona się bała? Wierzy w legendy o diable i przekleństwie?
Pałka wzruszył ramionami.
– Niewiele wiem o waszych zabobonach, ale może i wierzy. Zdaje się, że tutaj wielu w nie wierzy? Ale o co innego chodzi. Ta kobieta ma jakieś osobiste wspomnienia związane z tym budynkiem. Z czasów wojny. Poza tym przez wiele lat była sołtyską Kryszewa i chroniła ten budynek przed zakusami… przepraszam cię, Greto, znowu ci podpadnę… przed zakusami urzędników i polityków, ale także wandali, którzy chcieli go zniszczyć, może ze strachu przed tym diabłem. Zabytek był jej oczkiem w głowie.
– No i krążyły pogłoski, że w opuszczonym budynku już ze dwa razy znaleziono zwłoki. Ona też o tym wspomniała – dodał aspirant. – Światło w ruinach od razu jej się z tym skojarzyło.
– Wiecie coś o tym? – zapytała Stefańska. – O tamtych trupach?
– Nie, mnie się zdawało, że to legendy. Starsza pani nie potrafiła niczego konkretnego wskazać. Jeśli w ogóle to prawda, to musiało być dawno temu, na pewno jeszcze za głębokiej komuny.
Greta chrząknęła.
– Podobno w latach pięćdziesiątych albo sześćdziesiątych – wtrąciła. – Ale ja też wiem o tym tylko z plotek. Natomiast mogę wam powiedzieć, czego szukał tam Kownacki, choć to tylko moje domysły. I tak byście do tego doszli. Aktualnie trwa w gminie spór o ten zabytek. Kownacki właśnie tym się zajmował, a raczej jego stronnictwo, pomysł wyszedł od nich. Chcieli sprzedać tę posesję deweloperom z Azji. Z drugiej strony stoją moi radni, którzy planują odrestaurowanie obiektu i zagospodarowanie go przez gminę i na użytek gminy. Oczywiście obie strony ustawicznie podstawiają sobie nogi, a istnieje jeszcze trzecia opcja: ludzie. Część mieszkańców chce ten straszący budynek wyburzyć, grunt zaorać i posadzić tam las.
– A ty po której jesteś stronie, Greto? – zapytał komisarz.
– Po stronie interesu gminy, to jasne, ale tak naprawdę nie uczestniczę w tych rozgrywkach. – Wzruszyła ramionami.
– Ty nie uczestniczysz? – Uniósł brew Palczyński. – Nie wierzę.
– Bo widzisz…
– Powiedz im – zachęciła ją Felicja. – Powinni wiedzieć.
– Nie chciałam jeszcze się z tym zdradzać, ale… to moje ostatnie miesiące w charakterze wójta – wyjaśniła Greta. – Nie będę kandydować powtórnie.
Wszyscy zastygli.
– Ale jak to, dlaczego? – odezwał się w końcu Pałka. – Przecież mogłabyś. Nic chyba nie stoi na przeszkodzie? Są z tobą wyborcy, jesteś popularna, świetnie sobie radzisz, co z tego, że masz też przeciwników? To przecież normalne w polityce. Nie rozumiem, dlaczego chcesz zrezygnować. Poza tym wybory samorządowe mają być dopiero w przyszłym roku, o ile się nie mylę?
Greta spojrzała na Felicję zakłopotana.
– Miałam na razie o tym nie mówić, ale… – zawahała się.
– Bo zamierza wziąć udział w wyborach parlamentarnych – dokończyła za nią Stefańska.
Ponownie zaniemówili.
– Greto, ależ to jest świetna wiadomość! – Klasnął w dłonie komisarz. – Nie miałem pojęcia!
– Chcesz nas zostawić? – Ryba udał troskę, choć gęba mu się śmiała.
Kaśka też pisnęła z emocji.
– Czas dać w gminie szansę młodszym. A gdyby mi się udało, to mogłabym stamtąd zrobić więcej dobrego dla samorządów, niż siedząc przez kolejną kadencję tutaj – odparła Pazikowa. – Lecz w związku z tym musiałabym na czas kampanii wyborczej zawiesić pełnienie urzędu. Dlatego staram się nie wchodzić już w żadne nowe projekty, spory, układy, przynajmniej nie bezpośrednio.
– No tak, rozumiem – zgodził się Palczyński. – Ale twoi radni uczestniczą w… no, jak by to powiedzieć… w tej grze o budynek kuźni?
– Tak jak wspomniałam. – Greta wzruszyła ramionami. – To w końcu ważna kwestia dla gminy.
– Okej – westchnął. – Będziemy musieli z nimi porozmawiać.
– Oczywiście. To jasne.
Stefańska zastukała ołówkiem w blat i dolała sobie piwa, a Buremu rzuciła kawałek szynki z kanapki.
– Dobra, czyli podsumujmy – zaproponowała. – Wszyscy twierdzicie, że za tym zabójstwem stoi kasa i polityka, tak? Konkretnie spory o ten budynek. Wy jesteście o tym przekonani – zwróciła się do komisarza. – Greta najwyraźniej też?
– Tak chyba musimy zakładać. Trudno tu o inny motyw? – wtrącił Ryba, a pozostali skinęli zgodnie głowami.
– Teoretycznie mogłoby chodzić o coś zupełnie innego, na przykład… radny miał schadzkę z mężatką w ruinach i dostał w łeb od męża. – Felicja prychnęła. – Ale oczywiście zgadzam się z wami, że to raczej nie przypadek.
– W sumie masz rację. Naturalnie sprawdzimy różne warianty – dodał Palczyński.
– Wiadomo. Powiedz, co my tu na miejscu możemy zrobić, żeby wam pomóc w dochodzeniu. Bo póki tu jestem, nie odpuszczę.
– Co to ma niby znaczyć „póki jestem”?! – zaniepokoiła się Kasia Malinowska. – Ty też coś kombinujesz?
– Szykują się zmiany, Kaśka. Wieje wiatr historii – zakpiła reporterka. – Ale na razie się tym nie przejmuj. Artur?
– Co możecie zrobić? To co zwykle. – Komisarz uśmiechnął się do niej ciepło. – Czyli prowadzicie swoje normalne dziennikarskie śledztwo. Obserwujcie, przyglądajcie się, rozmawiajcie z mieszkańcami. Byle dyplomatycznie. Przed wami na pewno odsłonią się szybciej niż przed policją. Ryba będzie do dyspozycji, jakby co. Pomoże. Ale bez jego wiedzy nie róbcie niczego… rozumiesz… kontrowersyjnego. I nawet mi do głowy nie przyszło, skarbie, że ty byś mogła odpuścić! – dodał.
FELICJA
Mówiąc Kaśce o „wietrze historii”, oczywiście zażartowałam, ale nie do końca. Od pewnego czasu sama – coraz wyraźniej – czuję jego podmuchy. I to na kilku frontach. Wojna za naszą granicą trwa, zaraza niby odpuszcza, a może wcale nie odpuszcza, tylko się zmienia i ewoluuje. Wkrótce się tego dowiemy. Nasza wewnętrzna „domowa wojenka” też ma się dobrze, choć nie trywializowałabym jej, kiedy walczymy o kształt naszej przyszłości. O podstawowe wartości współczesnej cywilizacji. Naszej w sensie kraju, następnych pokoleń, bo my sami już pomału odchodzimy, by stać się częścią historii. Oby nie niechlubną. W ostatecznym rozrachunku bowiem zostaje tylko historia. A ona nie wybacza i nie da się jej na dłuższą metę zakłamać. Zawsze osądzi. I zawsze wypłynie. Natomiast tu, na naszym poletku, wiatr historii wieje także dla nas. To ledwie wyczuwalny zefirek, lecz gdy łączy się z huraganem dziejowym, jego podmuchy odczuwamy wyraźnie. „Jak na górze, tak i na dole; Jak na dole, tak i na górze”. Stara alchemiczna zasada – prawo powiązania. Wszystko jest ze sobą połączone i powiązane. Makrokosmos i mikrokosmos. Świat zewnętrzny jest tylko odbiciem wewnętrznego. Bo wszystko dzieje się w nas. W jednostkach i społeczeństwach. Dobra. Wiadomo, o co chodzi. Teraz do rzeczy. Dla mnie ten wiatr przywiał zmiany w życiu osobistym. Nie lubię wielkich słów, ale być może to miłość. Może szczęście. W każdym razie coś nowego. Podjęliśmy z Arturem decyzję o sformalizowaniu naszego związku i już się z tego nie wycofam. Zresztą nie chcę. Jemu na tym bardzo zależy, a ja chcę zrobić coś dobrego. Dla niego, dla siebie. Choć będzie się to łączyć z rewolucją w moim świecie, może nie tyle uporządkowanym, ile oswojonym. Gryzłam się tym, że będę musiała zrezygnować z pracy w Kryszewie, nie wiedziałam, jak powiedzieć o tym Grecie. Ale okazało się, że wiatr i tutaj zawiał. I to mocno. Greta chce wreszcie zrobić coś, do czego ją od dawna namawiałam. A to i tak zmieniłoby wszystko, bo z chwilą, kiedy Greta przestanie być wójtem, moja rola rzeczniczki prasowej urzędu gminy stanęłaby pod znakiem zapytania. Każdy włodarz ma przecież prawo do swojego rzecznika. Zresztą zostaje Kasia Malinowska, którą wszyscy tu kochają, więc nikt jej zapewne nie odwoła, bo po co: jest neutralna. Nie to co ja. Ja byłam związana z osobą Grety, dla niej w swoim czasie podjęłam się tego zadania. Zresztą bez Grety nie będzie to już to samo Kryszewo. Nie dla mnie. Teraz przynajmniej wszystko kończy się w naturalny sposób. Jeśli plany się powiodą, poprowadzę jeszcze jej kampanię wyborczą. Mam nadzieję, że Grecie się uda. Że uda się nam wszystkim. Że wiatr historii wieje we właściwym kierunku. Że nie zostawi po sobie martwej pustyni, tylko przyniesie ożywczy oddech. Chcę w to wierzyć. Muszę w to wierzyć. Inaczej nic nie miałoby sensu.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki