Ofiara spełniona - Anna Klejzerowicz - ebook + audiobook + książka

Ofiara spełniona ebook

Anna Klejzerowicz

4,2

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Upalne lato, wakacje. W Gdańsku i okolicach grasuje pedofil, seryjny gwałciciel i morderca dzieci. Ofiarą pada również mała mieszkanka Kryszewa. Na szczęście zboczeniec zostaje schwytany podczas kolejnej napaści. Mroczna seria ustaje.

Jednak parę miesięcy później miasteczko bulwersuje inna zbrodnia: zamordowana zostaje kobieta, którą okazuje się… matka ostatniej zabitej przez niego dziewczynki.

Śledztwo prowadzone jest rutynowo. Absolutnie nic nie wskazuje, że cokolwiek może łączyć te dwie sprawy. Zabójca siedzi przecież w więzieniu. Jednak Felicja Stefańska, dziennikarka śledcza i rzeczniczka prasowa urzędu gminy, dopatruje się w tej historii drugiego dna.

Czy i tym razem intuicja jej nie zawiedzie?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi

Liczba stron: 259

Oceny
4,2 (54 oceny)
27
15
10
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kasiafoss

Nie polecam

Nudne i stylistycznie nieporadne
20
Eosia

Całkiem niezła

Ciekawa, ale kolejne części cyklu z tomu na tom coraz mniej mi się podobają.
10
Winkowosc

Całkiem niezła

Niezła, ale bez szału..
10
lucy1969

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca. Dobry lektor.
00
mysz205

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna lepsza od drugiej, czekam na następne. Pozdrawiam
00

Popularność




Wcześniej

Wcze­śniej

Powie­trze zda­wało się drżeć od upału. Zamglona, wybla­kła płachta przy­kryła niebo, które teraz przy­po­mi­nało deko­ra­cję teatralną. Bez­li­to­sne słońce pochło­nęło wszel­kie barwy. Wzdłuż opu­sto­sza­łej o tej porze szosy cią­gnęły się nie­użytki, wypa­lone żarem suche łąki, wyschnięte bagna, gdzie­nie­gdzie poprze­ty­kane samot­nymi drze­wami. Na hory­zon­cie maja­czyły sine, zasnute falu­ją­cymi opa­rami upału wzgó­rza more­nowe. Roz­grzany asfalt zatru­wał duszne powie­trze smro­dem topio­nej smoły.

Był śro­dek waka­cji.

Idące pobo­czem dziecko się nie śpie­szyło: wiot­kie, zgar­bione, w gra­na­to­wych szor­tach, z któ­rych wysta­wały chude opa­lone nogi. Z daleka trudno było wska­zać płeć. Gdyby jed­nak ktoś pod­szedł bli­żej, po przy­kry­wa­ją­cych szyję gęstych, jasno­ru­dych, skrę­co­nych w natu­ralne loki wło­sach, w któ­rych tkwiła błysz­cząca różowa spinka w kształ­cie kwiatka, mógłby się domy­ślić, że to dziew­czynka. W pew­nej chwili mała nie­cier­pli­wym ruchem zerwała ozdobę i rzu­ciła ją w trawę, po czym potrzą­snęła głową, burząc fry­zurę. Mogła mieć jede­na­ście, może dwa­na­ście lat. Mru­żyła oczy, chro­niąc je przed wszę­do­byl­skim pyłem i ostrym słoń­cem. Wyda­wała się zde­ner­wo­wana, przy­gnę­biona, zbun­to­wana, zła na cały świat… A może tylko była zmę­czona upa­łem. Stu­kała nie­cier­pli­wie w ekran różo­wego smart­fona, szu­ka­jąc cze­goś, pew­nie ulu­bio­nej muzyki, od czasu do czasu leni­wie kopała nogą kamyki. Tkwiące w uszach słu­chawki spra­wiły, że nie sły­szała war­kotu sil­nika. Kiedy auto nagle zaha­mo­wało obok niej, z wra­że­nia aż upu­ściła tele­fon. Ten sto­czył się w zaro­śla i tam pozo­stał.

Drzwi samo­chodu się uchy­liły.

– Wsia­daj! – pole­cił ktoś tonem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu.

Felicja

FELI­CJA

Wraz z począt­kiem wrze­śnia z rado­ścią wró­ci­łam do Kry­szewa. Tęsk­ni­łam za tym z pozoru siel­skim graj­doł­kiem, który tak naprawdę aż drżał od pod­skór­nego tajem­nego życia. Czu­łam, że jestem w domu. Bra­ko­wało mi dłu­gich roz­mów z Gretą, mojej pracy, pizzy z lokal­nego baru, zacho­dów słońca nad wzgó­rzami, zapa­chu szy­szek z ota­cza­ją­cych mia­steczko lasów i tata­raku znad jeziora. Naj­bar­dziej jed­nak bra­ko­wało mi Artura. Dopiero teraz zro­zu­mia­łam, jak bar­dzo Pałka stał się ważny w moim życiu. W podróży towa­rzy­szył mi cień Seba­stiana. Tak przy­naj­mniej miało być. W pew­nym momen­cie jed­nak prze­sta­łam go widzieć. Zastą­piło go jasne słońce połu­dnia i cała ta sza­lona krzą­ta­nina zwią­zana ze zbie­ra­niem mate­ria­łów dla redak­cji ame­ry­kań­skiego maga­zynu. Tak jakby on sam usu­nął się… w cień. Nie, żal nie znik­nął, ale oswoił się, prze­stał ranić. Zosta­li­śmy z Burym sami, lecz tym razem nie była to ta doj­mu­jąca, bole­sna samot­ność jak przed rokiem. Prze­ciw­nie, czas na moich kam­pe­ro­wych woja­żach po kra­jach basenu Morza Śród­ziem­nego spę­dza­łam aktyw­nie, w poło­wie sierp­nia odli­cza­jąc już dni do powrotu.

Odzy­ska­łam spo­kój i coś, co można by nazwać rado­ścią życia. Nauczy­łam się cie­szyć pro­stymi spra­wami, poezją codzien­no­ści: pogod­nym poran­kiem, słoną mor­ską bryzą, zapa­chem kawy, sma­kiem doj­rze­wa­ją­cych na słońcu pomi­do­rów, pięk­nem kra­jo­brazu, poga­węd­kami z ludźmi. Nie cią­gnęło mnie do alko­holu, nie musia­łam topić w nim swo­ich lęków. Uciąż­li­wo­ści zwią­zane z pan­de­mią minęły, a o woj­nie za wschod­nią gra­nicą sta­ra­łam się myśleć racjo­nal­nie: to prze­cież nie­je­dyna wojna nisz­cząca ten świat. Nie mam na to żad­nego wpływu, a ludz­kość i tak ni­gdy się nie zmieni, zwłasz­cza że na połu­dniu Europy byłam od niej znacz­nie dalej i fizycz­nie, i psy­chicz­nie. Codzien­ność w kam­pe­rze słu­żyła mi, mia­łam już doświad­cze­nie i nauczy­łam się czer­pać z niej satys­fak­cję. Dobrze się w tym czu­łam.

Ale naj­bar­dziej cie­szyła mnie droga do domu…

Kiedy Greta ujrzała mnie zaraz po powro­cie, stwier­dziła, że odmłod­nia­łam. Szcze­rze mówiąc, tak wła­śnie się czu­łam. Zde­cy­do­wa­li­śmy z Pałką, że zamiesz­kamy razem. Może nie od razu, bo jed­nak wią­zała mnie praca. Na moim pod­da­szu połą­czo­nym z biu­rem redak­cji było mi wygod­nie, a z Gdań­ska mia­ła­bym tro­chę za długi dojazd. Z kolei Artur musiał być gotowy na każde wezwa­nie w mie­ście, więc na razie spo­ty­ka­li­śmy się w Kry­sze­wie albo w Gdań­sku, tak jak wcze­śniej, na luzie snu­jąc plany na przy­szłość. Mnie to wystar­czało. On nie opo­no­wał, nie chciał mnie do niczego zmu­szać. Tygo­dniowy zale­d­wie urlop Artura spę­dzi­li­śmy razem na żaglówce na Mazu­rach. Przy­znam, że w tym regio­nie byłam po raz pierw­szy w życiu. Greta mnie wypchnęła, bo źle się czu­łam z tym, że mia­łam sporo wol­nych dni, na szczę­ście Kaśka dosko­nale dawała sobie radę z gazetą.

Spodo­bało mi się pro­ste życie z Artu­rem. Jeziora też, jacht jakby nieco mniej. Za to Bury oka­zał się uro­dzo­nym żegla­rzem, ku ucie­sze Pałki, który był w swoim żywiole. Nie­stety lato miał kiep­skie, w oko­li­cach Trój­mia­sta bowiem gra­so­wał pedo­fil, seryjny mor­derca dzieci. Zanim go zła­pali, zabił trzy dziew­czynki, w tym jedną w naszych lasach. Pal­czyń­ski jest uwa­żany za twar­dziela, lecz to nie do końca prawda: ni­gdy nie wyzbył się wraż­li­wo­ści. Boli go krzywda innych bar­dziej, niż to poka­zuje, szcze­gól­nie gdy dotyka ona tych najbar­dziej bez­bron­nych, dzieci, zwie­rząt…

Za to go poko­cha­łam.

Tak, poko­cha­łam.

Bingo! Wresz­cie to powie­dzia­łam!

Po naszym powro­cie z jezior życie się usta­bi­li­zo­wało. Gładko weszłam w codzienny tryb: gazeta, urząd gminy, zbie­ra­nie infor­ma­cji, por­tal. Póź­niej życie pry­watne, które wresz­cie mia­łam, a wła­ści­wie zaczy­na­łam mieć i się nim cie­szyć. Wie­czo­rami znowu praca w redak­cji.

Miła, bez­pieczna mono­to­nia. Aż do tego popo­łu­dnia, gdy…

Kryszewo, obecnie

Kry­szewo, obec­nie

– Kocha­nie, zaraz jadę do Kry­szewa, a po połu­dniu zabie­ram cię na pizzę. – Kiedy Pal­czyń­ski zadzwo­nił, Feli­cja koń­czyła pracę w biu­rze i wybie­rała się na mia­sto, by śle­dzić życie codzienne miesz­kań­ców gminy. – Nie będę miał dużo czasu. Więc szy­kuj się i bądź gotowa około sie­dem­na­stej, zresztą wcze­śniej jesz­cze prze­kręcę, bo sam do końca nie wiem, jak długo nam zej­dzie.

– Ale mówi­łeś, że dzi­siaj łapie­cie zło­dzieja rowe­rów w Gdań­sku? – Weszła mu w słowo, sta­ra­jąc się ukryć zado­wo­le­nie.

– Tak miało być, ale…

– Czyżby już sie­dział w kaza­ma­tach? Dorwa­li­ście chłop­ta­sia? – zaśmiała się dzien­ni­karka, pusz­cza­jąc oko do stu­ka­ją­cej w kla­wia­turę Kaśki sie­dzą­cej przy dru­gim biurku.

– Hm… Czyli nic jesz­cze do was nie dotarło? Byłem prze­ko­nany, że nasz bez­cenny Ryba od razu da wam cynk.

– A co się stało? – Feli­cja spo­waż­niała, wyczu­wa­jąc, że cho­dzi o jakąś grub­szą sprawę. Nawet Mali­now­ska ode­rwała się od kom­pu­tera i wpa­trzyła się w sze­fową.

– Ano to, że w waszym uro­czym mia­steczku mamy kolej­nego nie­bosz­czyka. A ści­ślej mówiąc, nie­boszczkę, która raczej nie zmarła na serce – odparł. – Co wy robi­cie w tej pipi­dówce, że bez prze­rwy coś się u was dzieje?

Ste­fań­ską od razu dopa­dła cie­ka­wość połą­czona z eks­cy­ta­cją, czego zwy­kle doświad­cza w podob­nych oko­licz­no­ściach. Czuła się jak pies myśliw­ski przed polo­wa­niem. Nie potra­fiła się tego wyzbyć, choć Greta od lat pastwiła się nad nią, nazy­wa­jąc ją dzien­ni­kar­skim sępem, i to nie­ko­niecz­nie w żar­tach.

– Tylko nie gadaj tego przy Gre­cie! – powie­działa szybko, by odda­lić od sie­bie nie­chciane emo­cje. – Bo wiesz, że ona jest lokalną patriotką. Zabije cię i grono tru­pów się powięk­szy. Poza tym Kaśka sie­dzi obok, a też jest lokal­sem…

– Żar­tuję prze­cież! – zre­flek­to­wał się komi­sarz. – A tak serio, to zro­zu­miałe zja­wi­sko. Mała wyse­lek­cjo­no­wana spo­łecz­ność, więk­szość to przy­by­sze z Trój­mia­sta, naj­czę­ściej powią­zani z biz­ne­sem. No więc u was to wszystko się kotłuje. Prze­każ pani Kasi, żeby się nie obra­żała. A Greta chyba jesz­cze o niczym nie wie. To, tego, no… jesz­cze póź­niej poga­damy w knaj­pie, bo teraz muszę się zbie­rać.

– Cze­kaj, cze­kaj! – Pra­wie wrza­snęła. – Tak mnie nie zosta­wisz! Mów szybko, co jest grane, kto kogo zała­twił, o co cho­dzi? – Pomy­ślała, że pew­nie ktoś wyrów­nuje pora­chunki, skoro Artur wspo­mniał o biz­ne­sach, a może jakaś bójka.

Pal­czyń­ski jed­nak pozba­wił ją złu­dzeń.

– No wła­śnie, nie wia­domo, o co cho­dzi. To bar­dzo dziwna sprawa. Listo­nosz zna­lazł mar­twą kobietę w jej wła­snym domu pod Kry­sze­wem. Drzwi były otwarte, męż­czy­zna zawo­łał, a że nikt się nie odzy­wał, więc zaj­rzał do środka i odkrył zwłoki. Z roz­trza­skaną głową…

– Ale wypa­dek czy mor­der­stwo? Może spa­dła ze scho­dów?

– Nie leżała przy scho­dach. Poza tym… mówi­łem, że to bar­dzo dziwna sprawa. Ofiarą jest matka dziew­czynki zamor­do­wa­nej w lipcu przez seryj­nego. Tego pedo­fila.

– Nie rozu­miem. Prze­cież on sie­dzi! Może kobieta zała­mała się po śmierci dziecka i popeł­niła samo­bój­stwo?

– Nic na to nie wska­zuje – odparł ostroż­nie. – Raczej prze­ciw­nie. Ale powoli, na spo­koj­nie wszystko wyja­śnimy.

Kaśka dawała Feli­cji gwał­towne znaki.

– Czy możemy przy­je­chać na miej­sce zbrodni? – zapy­tała szybko dzien­ni­karka. Przy jej nodze natych­miast zamel­do­wał się Bury, jakby rozu­miał wagę sytu­acji. Cza­sami nazy­wała go psem śled­czym, bo czy ina­czej mógł się nazy­wać pies dzien­ni­karki śled­czej?

Pałka się zawa­hał.

– Ewen­tu­al­nie jedna z was. Lepiej ty – zgo­dził się osta­tecz­nie. – I tylko na chwilę. Zanim na miej­sce dotrze pro­rok…

– Brr, skar­bie, mów po ludzku. Pro­ku­ra­tor. Tak wolę. Pro­rok w tym kon­tek­ście brzmi zło­wiesz­czo. Dobra, jadę. Kaśka jesz­cze ma robotę. Daj namiary! – Omi­jała wzro­kiem nachmu­rzoną twarz młod­szej kole­żanki, która już raz dostała po gło­wie, więc niech się trzyma z daleka od zabójstw.

***

Par­te­rowy dom stał na obrze­żach Kry­szewa na sto­sun­kowo nowym, roz­bu­do­wu­ją­cym się osie­dlu w stylu kana­dyj­skim. Ste­fań­ska od razu wie­działa, dokąd powinna się kie­ro­wać. Na szu­tro­wej dro­dze przed jedną z pose­sji – mniej wię­cej pośrodku osady – dostrze­gła kilka samo­cho­dów, w tym radio­wóz poli­cyjny. Przed nie­ru­cho­mo­ścią nato­miast zebrała się już spora grupa gapiów, zapewne oko­licz­nych miesz­kań­ców. Wśród aut roz­po­znała stare volvo Pal­czyń­skiego. Pod­je­chała jesz­cze kawa­łek i zosta­wiła swo­jego vana nieco z boku. Wysia­dła, pró­bu­jąc ogar­nąć sytu­ację, zanim jed­nak zdą­żyła dołą­czyć do zebra­nych przed domem, wyszedł po nią komi­sarz ubrany już czę­ściowo w strój ochronny. Nawet w takim momen­cie na widok jego wyso­kiej szczu­płej syl­wetki i asce­tycz­nej męskiej twa­rzy z przy­mru­żo­nymi jakby w wiecz­nym uśmie­chu jasnymi oczami poczuła przy­spie­szone bicie serca. Na jego skro­niach poja­wiły się już pierw­sze srebrne pasemka i nieco się gar­bił, ale dla niej był naj­bar­dziej pocią­ga­ją­cym face­tem na ziemi. Prze­ci­wień­stwo Seba­stiana – i dobrze…

– Mamy tylko chwilę, Feli – powie­dział ści­szo­nym gło­sem. – Pro­rok… pro­ku­ra­tor już jedzie, a wiesz, że on nie znosi dzien­ni­ka­rzy. Na razie jesteś jedyna. Foto­gra­fuj teraz, byle szybko. A ja ci wszystko powiem. Ofiara to Sabina Kop­czyń­ska, lat trzy­dzie­ści sie­dem. Jej córka, Julia, została zamor­do­wana przez pedo­fila parę mie­sięcy temu, w waka­cje. Miała dwa­na­ście albo trzy­na­ście lat, dokład­nie nie pamię­tam. Kop­czyń­ska jest mężatką, ale od pew­nego czasu miesz­kała tutaj sama, podobno mąż ją opu­ścił. Zdaje się, że mał­żeń­stwo nie wytrzy­mało próby czasu po śmierci dziecka. Tak twier­dzą sąsie­dzi i to się fak­tycz­nie czę­sto zda­rza…

– To ten mąż ma prze­ki­chane. Nie wej­dziemy do środka? – zapy­tała, pstry­ka­jąc jed­no­cze­śnie zdję­cia domu i oto­cze­nia.

– Nie. Nasz medyk w tej chwili bada zwłoki. Uwierz mi, to nie jest przy­jemny widok. Tech­nicy zabez­pie­czają ślady w całym domu i ogro­dzie. Nie ma mowy, żeby im teraz prze­szka­dzać.

Wes­tchnęła.

– Rozu­miem, w porządku – odparła smęt­nie. – Mam nadzieję, że mi poka­żesz wasze zdję­cia z miej­sca zbrodni. Bo to zbrod­nia, tak?

– Wszystko na to wska­zuje, choć odpo­wiedź przy­nie­sie sek­cja zwłok – wyja­śnił ostroż­nie komi­sarz.

– To sąsie­dzi? – Wska­zała brodą mil­czą­cych gapiów.

– Tak. Chęt­nie dzielą się infor­ma­cjami, choć znają się tylko z widze­nia, jak to na nowych osie­dlach.

– Spo­kojna głowa. Niby się nie znają, ale i tak wszystko wie­dzą – prych­nęła. – Ludzie nie potra­fią żyć bez plo­tek, nie­ważne gdzie miesz­kają. Jak ona wyglą­dała?

– Ofiara?

– No. Była ładna?

– A jakie to ma zna­cze­nie?

– Nie wiem. – Wzru­szyła ramio­nami. – Ale prze­cież zawsze powta­rzasz, że wszystko może mieć zna­cze­nie. A to była jesz­cze młoda kobieta.

– Nie wiem, czy ładna. Nie­bosz­czycy zwy­kle nie są ładni. Nie oglą­da­łem jej pod tym kątem, led­wie zdą­ży­łem rzu­cić okiem, cze­kam na pro­ku­ra­tora. Póź­niej znaj­dziemy jej zdję­cia… gdy żyła.

Feli­cja poki­wała głową.

– Czyli nic tu po mnie – powie­działa, w duchu pla­nu­jąc kolejną wizytę na osie­dlu, by prze­py­tać sąsia­dów. – Wra­caj do pracy, a ja pojadę do redak­cji. Mogę opu­bli­ko­wać krót­kie info na por­talu?

– Masz do tego prawo. I tak niczego jesz­cze nie wia­domo, więc infor­ma­cja musi być zwię­zła.

– Rozu­miem. Nie wspo­mnę, kim jest ofiara. O, chyba wła­śnie nad­jeż­dża ten wasz pro­rok! – W ulicę wje­chała czarna limu­zyna, z przy­ciem­nio­nymi szy­bami. – To ja się zmy­wam. Zoba­czymy się póź­niej w piz­ze­rii, tak?

Uści­snął ją nie­znacz­nie.

– Jasne! Zadzwo­nię.

***

– Kasiu, nie musisz się dąsać, i tak nic nie widzia­łam! – Feli­cja rzu­ciła kurtkę na krze­sło, wita­jąc się z roz­ra­do­wa­nym Burym. – Nie udało się wejść do środka, bo sie­dzieli tam tech­nicy i lekarz, a poza tym wła­śnie dojeż­dżała na miej­sce święta krowa, czyli pro­ku­ra­tor, który nie­na­wi­dzi dzien­ni­ka­rzy patrzą­cych mu na ręce, bo może nie są czy­ste. Nie masz więc czego żało­wać. Pstryk­nę­łam tylko kilka zdjęć oto­cze­nia i tyle. Zaraz zre­da­gu­jemy notkę na por­tal. Masz tro­chę kawy? Zmar­z­łam. Zro­biło się chłodno…

– Jest w dzbanku. – Asy­stentka wska­zała brodą na para­pet, który nazy­wały bufe­tem. – Nalać ci?

– Sama sobie naleję. – Ste­fań­ska się­gnęła po kubek. – No prze­stań się już, cho­lera, wku­rzać!

– Prze­cież się nie wku­rzam! – roze­śmiała się Mali­now­ska. – Nie trak­tuj­cie mnie jak dziecko spe­cjal­nej tro­ski. Pokaż te zdję­cia. – Zaczęła szybko prze­su­wać klatki na ekra­nie smart­fona Feli­cji. – Poznaję osie­dle, prze­jeż­dża­łam tam­tędy parę razy. I co tam się stało? Kto zgi­nął?

Ste­fań­ska usia­dła za swoim biur­kiem, żeby zgrać fotki na kom­pu­ter.

– Nie­znana mi Sabina Kop­czyń­ska, młoda, przed czter­dziestką. To zna­czy, dla cie­bie już stara, ale ty jesteś siu­siu­majtka…

– Niech ci będzie siu­siu­majtka, sze­fowo, ale ja aku­rat koja­rzę tę kobietę! – prze­rwała jej Kaśka. – Sprawa pedo­fila. Okropna tra­ge­dia z tą dziew­czynką… jej córką. – Pokrę­ciła głową. – Cie­bie tu wtedy nie było, sie­dzia­łaś gdzieś w Gre­cji albo Chor­wa­cji, kiedy to się stało. Zbok dotarł nawet tutaj. Mała Julia była jego przed­ostat­nią ofiarą. Póź­niej, gdzieś w lasach oliw­skich, napadł na star­szą dziew­czynkę, czter­na­sto­let­nią, którą zgwał­cił, ale ta na szczę­ście ucie­kła mu. Zaraz potem go zła­pali. A tę Julię zgar­nął podobno z szosy. Roz­ma­wia­łam wtedy z oboj­giem jej rodzi­ców. Biedni ludzie, to trauma na całe życie. Kosz­mar… – Pokrę­ciła głową.

– Rze­czy­wi­ście, kosz­mar. Jakie wra­że­nie zro­bili wtedy na tobie? – Feli­cja przy­tu­liła psa, który wdra­pał się na jej kolana.

– Czy ja wiem, żal mi ich było. Oboje byli zroz­pa­czeni. Nie­stety, nie wspie­rali się, może tylko na początku. Zaczęli obwi­niać się nawza­jem, zwłasz­cza ona jego, że cią­gle w pracy, cią­gle nie­obecny. On był spo­koj­niej­szy, choć widać było, że też cier­piał. Ale że ją zabije, to mi nie przy­szło do głowy…

– Co?! – Feli­cja poru­szyła się tak gwał­to­wa­nie, że aż Bury zesko­czył z jej kolan i z god­no­ścią wró­cił na wer­salkę. – Skąd ci to przy­szło do głowy?! Tak szybko osą­dzi­łaś faceta?

Kasia się zmie­szała.

– Ja… sorry, Feli­cja. Nie chcia­łam nikogo osą­dzać. Ale to się już roz­nio­sło i ludzie dzwo­nili do nas z pyta­niami. Mówi­łam, że nic jesz­cze nie wia­domo, więc dzie­lili się podej­rze­niami. Wszy­scy uwa­żają, że to on ją zabił, że to oczy­wi­ste. No bo niby kto inny, komu by zale­żało? Ten zbo­cze­niec sie­dzi w aresz­cie. A z mężem była skłó­cona, on ją rzu­cił. Sąsie­dzi podobno czę­sto sły­szeli awan­tury w ich domu. Roz­stali się jakiś czas temu…

– Nie wyda­waj wyro­ków, od tego jest sąd – upo­mniała ją Feli­cja. – To zabój­stwo nie musiało mieć związku z tamtą sprawą. Może to zbieg oko­licz­no­ści. Nie znamy tych osób, ich życia. I to jest zada­nie dla nas. – Uśmiech­nęła się łagod­nie do młod­szej kole­żanki, pró­bu­jąc zatu­szo­wać swój wybuch.

Przed rokiem młoda dzien­ni­karka została pobita przez ban­dzio­rów, więc teraz Ste­fań­ska była prze­wraż­li­wiona co do jej nad­gor­li­wo­ści w spra­wach kry­mi­nal­nych.

– Rozu­miem. Jasne. Możesz na mnie pole­gać. – Mali­now­ska wzru­szyła ramio­nami, ale oczy jej zabły­sły na hasło „zada­nie”.

Wydo­ro­ślała ostat­nio, zeszczu­plała i – mimo wciąż jesz­cze widocz­nych blizn – wyład­niała. Prze­stała nosić apa­rat orto­don­tyczny i zmie­niła toporne oku­lary na bar­dziej twa­rzowe. Wciąż jesz­cze zwią­zy­wała włosy w ulu­biony koń­ski ogon, ale ta fry­zura doda­wała jej uroku. Już nie spra­wiała wra­że­nia sza­rej myszki.

– Wiem, dzięki. – Feli­cja uśmiech­nęła się sze­rzej. – Jutro rano obga­damy to i przy­go­tu­jemy plan dzia­ła­nia. Dzi­siaj mam się spo­tkać z Pałką w piz­ze­rii, może jesz­cze coś z niego wycią­gnę. A teraz leć do domu, masz wolne. Ja tu i tak sie­dzę. Aha, Kaśka! – Przy­po­mniała sobie, kiedy Mali­now­ska już wkła­dała płaszcz. – Greta nie dzwo­niła? Czy ona w ogóle wie?

– Ojej, znów dałam ciała! – Kasia wes­tchnęła i się zaru­mie­nia. – Zapo­mnia­łam ci prze­ka­zać. Nie dzwo­niła, ale wie. Ja do niej zadzwo­niłam. Od razu chciała tam jechać, to zna­czy na miej­sce zbrodni, ale odwio­dłam ją od tego. Powie­dzia­łam, że wystar­czy twoja obec­ność. Zgo­dziła się, pro­siła tylko, żebyś się z nią skon­tak­to­wała po powro­cie…

***

Ostatni kry­tyczny rzut oka w lustro. Syl­wetka może być, obci­sły czarny swe­ter do dżin­sów lekko ją wysmu­klał. Żad­nych ozdób, świe­ci­de­łek, to nie w jej stylu. Zamiast maki­jażu opa­li­zu­jący błysz­czyk do ust, odro­bina pudru na czu­bek nosa. Rysy twa­rzy ostre, napięte, oczy nieco pod­krą­żone, trudno. Natu­ralna śród­ziem­no­mor­ska opa­le­ni­zna. Ciemne włosy spięte z tyłu. Gumką. Bez farby. Nie wsty­dziła się swo­ich pierw­szych srebr­nych nitek. Artur je lubił.

Zarzu­ciła kurtkę. Wło­żyła do kie­szeni papie­rosy, zapal­niczkę, port­fel, kom­plet klu­czy i tele­fon. Pal­czyń­ski chciał po nią przy­je­chać, ale się nie zgo­dziła, zamie­rzała jesz­cze zro­bić drobne zakupy. Umó­wili się w piz­ze­rii. Gdy w końcu dotarła na miej­sce, on już sie­dział przy sto­liku w rogu. Wstał, by pomóc jej zdjąć kurtkę i odsu­nąć krze­sło. Wciąż ją to depry­mo­wało, tro­chę bawiło, tro­chę roz­czu­lało.

– Długo cze­kasz? – zapy­tała.

– Nie­długo, może kwa­drans. Ale na tyle długo, że już zło­ży­łem zamó­wie­nie i nasze pizze za chwilę wjadą! – Uśmiech­nął się. – Dla cie­bie to, co zwy­kle, czyli z owo­cami morza. I sałatka. Mam nadzieję, że tra­fi­łem?

– Świet­nie! A wino?

– Piwo. Nie mają wina. Pięk­nie wyglą­dasz.

– Dzięki. – Już chciała wypa­lić, że on też, ale zre­zy­gno­wała. Kie­dyś zro­bi­łaby to. Ostat­nio jed­nak uświa­do­miła sobie, że pew­nego rodzaju nawy­ków lepiej nie komen­to­wać, pod warun­kiem, że nikomu nie szko­dzą.

Rze­czy­wi­ście, led­wie zdą­żyła usiąść, a kel­ner już przy­niósł zamó­wie­nie. Byli tak głodni, że przez pierw­sze minuty sku­pili się tylko na jedze­niu. Nad­ko­mi­sarz spra­wiał wra­że­nie nieco przy­ga­szo­nego.

– Jesteś zmę­czony? – Feli­cja odło­żyła sztućce.

– Tro­chę. Długo nam zeszło. I jesz­cze ten cho­lerny pro­rok się cze­piał. On nie widzi powodu, żeby łączyć tę sprawę z zabój­stwem dziecka. Szybko, szybko. Spraw­dzić, co z domu zgi­nęło. Ma być wynik, i po spra­wie. Naj­pew­niej jakiś wła­my­wacz. E, co tu dużo gadać… – Mach­nął ręką.

– A ty uwa­żasz, że to mor­der­stwo, które ma zwią­zek z tym pedo­fi­lem?

Poli­cjant wzru­szył ramio­nami.

– Zamor­do­wana córka, zaraz potem matka. Czy to wygląda na przy­pa­dek?

– Wiesz, że nie wie­rzę w przy­padki.

– Ale oni wie­rzą. Bo to naj­mniej skom­pli­ko­wane. Byle odtrą­bić suk­ces.

– A ty na kogoś sta­wiasz? Mąż? Bo chyba nie zemsta tego pedo­fila lub jego krew­nych czy kolesi, prze­cież nie przy zabój­stwie tej małej Kop­czyń­skiej został zła­pany.

Pal­czyń­ski koń­czył jeść. Dolał Feli­cji piwa do szklanki, on pił tylko wodę.

– Nie wiem, na nikogo jesz­cze nie sta­wiam, nie na tym eta­pie! Mam mętlik w gło­wie, jak zawsze, gdy nakła­dają się dwie sprawy. Nie ma co spe­ku­lo­wać, trzeba dokład­nie wszystko zba­dać. Huk roboty przed nami. Jeśli chce­cie się włą­czyć, to bar­dzo pro­szę, popy­taj­cie miej­sco­wych, posłu­chaj­cie plo­tek. Na razie nawet nie wiemy, kim są ci ludzie. Oprócz tego, że on pocho­dzi stąd, a ona spro­wa­dziła się tu po ślu­bie, pocho­dzi… pocho­dziła z Gdyni.

Ste­fań­ska napiła się piwa i poki­wała głową.

– Na pewno popy­tamy. Kaśka uważa, że mor­dercą jest mąż. Greta też tak sądzi. Roz­ma­wia­łam z nią. Jest wście­kła, bo znów jej uko­chana gmina ucier­piała. Ale podobno wszy­scy podej­rze­wają męża. To furiat zdaje się…

– Wiesz, zazwy­czaj w takich sytu­acjach współ­mał­żo­nek jest pierw­szym podej­rza­nym. Mogli się posprze­czać i nerwy puściły, tyle że facet ma mocne alibi. W cza­sie, kiedy praw­do­po­dob­nie ją napad­nięto, sie­dział przy stole w towa­rzy­stwie swo­jej matki i sąsiadki, która przy­szła z wizytą. A potem odpro­wa­dził sąsiadkę, bo już było ciemno. Gość mieszka z matką, odkąd wypro­wa­dził się z domu. Zatem raczej odpada. To nie on. Chyba że sek­cja zwe­ry­fi­kuje czas zgonu.

Dzien­ni­karka wes­tchnęła.

– Dobra. Na począ­tek trzeba to wszystko ogar­nąć. Opo­wiedz mi naj­pierw o tym pedo­filu, bo mnie ta sprawa omi­nęła – popro­siła, opie­ra­jąc się wygod­niej na krze­śle.

Pedo­fil, a raczej gwał­ci­ciel i seryjny mor­derca, doko­pał nam tego lata jak mało co. Poja­wił się zni­kąd, nie był karany, choć – jak się oka­zało – incy­denty z mole­sto­wa­niem nie­let­nich miał już na kon­cie. Tylko jak zwy­kle: nikt tego nie zgła­szał, nie dostrze­gał, nie­stety, w takim kraju żyjemy. Do tej pory jed­nak nie napa­sto­wał ani nie zabi­jał. Ale jak raz zaczął, to… Dobrze, że został ujęty, bo mógłby mieć jesz­cze wiele ofiar na sumie­niu. A roz­po­czął swo­łocz swoje popisy od usi­ło­wa­nia gwałtu i pobi­cia miej­sco­wej ośmio­latki w lasach pod Kar­tu­zami, gdzie spę­dzał urlop nad jezio­rem. Miał żonę i dwie mało­let­nie córki, które – nawia­sem mówiąc – mole­sto­wał, choć mał­żonka uda­wała, że niczego nie widzi. Tam­temu dziecku też nikt nie uwie­rzył, nawet rodzina zlek­ce­wa­żyła opo­wieść małej, dla­tego sprawa nawet nie wypły­nęła. Tym­cza­sem skur­wiel spa­ko­wał walizki i razem z rodziną wró­cił do Tczewa, skąd pocho­dził. Na wszelki wypa­dek, żeby nie rzu­cać się w oczy. Jak ofi­cjal­nie twier­dził, warunki im nie odpo­wia­dały, za mało mieli luk­su­sów. To było w czerwcu. A na początku lipca już dzia­łał w oko­li­cach Trój­mia­sta. Tym razem napadł na jede­na­sto­latkę z Gdyni, którą upro­wa­dził pod jakimś pre­tek­stem z placu zabaw. Nie­stety tym razem i zgwał­cił, i zabił. Z zimną krwią pobił dziew­czynkę, ude­rzył kamie­niem w głowę, ogłu­szył, a na koniec udu­sił. Ciało zakrył liśćmi i gałę­ziami, nie zosta­wił śla­dów. Był przy­go­to­wany. Tę zbrod­nię zapla­no­wał. Zaj­mo­wał się akwi­zy­cją, miał więc uła­twione zada­nie, dużo czasu spę­dzał w tra­sie. Mała Kop­czyń­ska była jego kolejną ofiarą. Zabrał ją z szosy na stopa. Wra­cała sama znad jeziora, bo żadne z dzieci nie szło w tym samym kie­runku. Dalej sytu­acja roz­wi­nęła się podob­nie: wywiózł małą do lasu, gdzie zna­leź­li­śmy ślady, tam ją przy­pusz­czal­nie pró­bo­wał zgwał­cić, ale mu się z jakie­goś powodu nie udało, więc ją pobił i udu­sił. Poja­wiła się jed­nak pewna róż­nica w porów­na­niu z poprzed­nim mor­der­stwem. Tym razem nie zosta­wił ciała w lesie, tylko prze­niósł je – a raczej prze­wiózł – i ukrył w piw­nicy zruj­no­wa­nego budynku sta­rej szkoły w Kry­sze­wie. Tej, która od lat stoi pusta i nisz­czeje. Dla­czego tak zro­bił? Trudno powie­dzieć. Zapewne chciał opóź­nić odkry­cie zwłok, a ten budy­nek wydał mu się ide­al­nym miej­scem. Zruj­no­wany, nie­pil­no­wany, z dziu­ra­wym ogro­dze­niem, teren poro­śnięty sta­rymi drze­wami i chwa­stami. To wła­sność pry­watna, ktoś kupił obiekt parę lat temu, ale go zapu­ścił i porzu­cił, bo nie miał środ­ków na remont, a teraz już nie ma czego remon­to­wać. Swoją drogą, trzeba wresz­cie coś z tym zro­bić. Budy­nek grozi zawa­le­niem, a prze­cież bawią się tam dzieci.

I to wła­śnie dzieci zna­la­zły po dwóch dniach ciało Julki Kop­czyń­skiej. Skur­wy­syn chyba nie czuł się usa­tys­fak­cjo­no­wany, bo już kolej­nego dnia z rana dopadł nasto­latkę upra­wia­jącą jog­ging w lasach oliw­skich. Ta miała szczę­ście w nie­szczę­ściu. Wpraw­dzie wcią­gnął ją do samo­chodu, pobił i zgwał­cił, ale udało jej się uciec. To silna, wyspor­to­wana dziew­czynka, no i star­sza, pra­wie pięt­na­sto­let­nia. Julia miała dwa­na­ście i pół, w tym wieku to spora róż­nica. Pięt­na­sto­latka wyrwała się mu. Jacyś spa­ce­ro­wi­cze zare­ago­wali na jej krzyki, co spło­szyło zbo­czeńca. Szybko odje­chał z miej­sca zda­rze­nia, ale miał gnój pecha, bo zna­lazł się świa­dek, który zapa­mię­tał – przy­naj­mniej czę­ściowo – numery reje­stra­cyjne jego pojazdu. A wtedy już szybko go dopa­dli­śmy. Nie spo­dzie­wał się zatrzy­ma­nia. Przy­party do muru, do wszyst­kiego się przy­znał, a póź­niej się wyparł. I do tej pory przez cały czas zmie­nia zezna­nia, raz udaje nie­wi­niątko, raz wariata. Bawi się z nami w kotka i myszkę. Ale nic mu to nie pomoże.

Będzie sie­dział.

Nazywa się Jaro­sław Żak, ma trzy­dzie­ści sie­dem lat. Z zawodu jest nauczy­cie­lem, kate­chetą, w waka­cje dora­biał sobie akwi­zy­cją. Obie dziew­czynki, które oca­lały, twier­dzą, że kiedy je krzyw­dził, to się modlił. Tak, dobrze sły­szysz. Modlił się. I nawet śpie­wał. Podobno kiedy „wymie­rza karę” swoim cór­kom, to też się za nie modli. Ta nasto­latka, ma na imię Dorota, usły­szała po gwał­cie, jak mam­ro­cze do sie­bie śpiew­nie: „Idź­cie, ofiara speł­niona”. Wła­śnie wtedy podra­pała mu ryja, wyrwała się i ucie­kła.

Na szczę­ście żyje, ale długo będzie wycho­dziła z traumy. Otarła się o pie­kło, spo­tkała na swo­jej dro­dze dia­bła w ludz­kiej skó­rze. Wciąż jest hospi­ta­li­zo­wana, leczona po ura­zie… przez takie gówno, bo to nie jest czło­wiek! – Nad­ko­mi­sarz zape­rzył się, aż goście przy sąsied­nich sto­li­kach zamil­kli skon­ster­no­wani.

Feli­cja słu­chała uważ­nie i noto­wała coś na ser­wetce, bo tym razem nie zabrała ze sobą swo­jego uko­cha­nego notesu. Kiedy Pałka skoń­czył opo­wia­dać, jesz­cze przez dłuż­szą chwilę sie­działa zamy­ślona, popi­ja­jąc piwo.

– A może to nie on? – wypa­liła nagle.

– Co nie on? – Artur nie krył zasko­cze­nia, wpa­try­wał się w nią ze zmarsz­czo­nym czo­łem.

– No, może to wcale nie ten… jak mu tam… nie ten Żak? – Wzru­szyła ramio­nami. – Może to pomyłka? Skoro się nie przy­znaje.

Nad­ko­mi­sarz pra­wie się roze­śmiał.

– Ach, to masz na myśli… Nie, nie, wyklu­czone. To on, bez dwóch zdań. Mówi­łem ci, że na początku przy­znał się do napa­ści. Dopiero potem wszystko odwo­łał, być może pod wpły­wem adwo­kata. Teraz kręci. Ale to na sto pro­cent on, są wia­ry­godni świad­ko­wie, jest numer reje­stra­cyjny samo­chodu. Świa­dek co prawda zapa­mię­tał tylko ostat­nie cyfry, ale to wystar­czyło do ziden­ty­fi­ko­wa­nia gnoja. No i miał na sumie­niu przy­padki mole­sto­wa­nia, nawet we wła­snej rodzi­nie, potwier­dzone przez krew­nych, sam się zresztą tego nie wypie­rał, tylko tłu­ma­czył je sobie po swo­jemu. Tu nie ma mowy o pomyłce – zakoń­czył.

– W porządku – wes­tchnęła. – Tak mi tylko przy­szło do głowy, odwo­łuję. A póź­niej, jakby to ująć… no, powiedzmy, po aresz­to­wa­niu go, tutaj, w Kry­sze­wie, nie było żad­nych incy­den­tów?

– Poza tym, że ludzie gotowi go byli zlin­czo­wać, to nie. Co było w Kry­sze­wie? Odbył się pogrzeb Julki. Byłem tam. Wtedy jesz­cze to mał­żeń­stwo, jej rodzice, byli razem, oboje w żało­bie. Poza tym inne osoby z rodziny, bab­cia, dru­dzy dziad­ko­wie, jakieś ciotki. Dzie­ciaki z klasy, nauczy­ciele, sąsie­dzi. Nor­mal­nie. No i tyle. O tym, że Kop­czyń­scy póź­niej się roze­szli, dowie­dzia­łem się dzi­siaj. A i to nie­for­mal­nie, bo roz­wodu nie było, nawet pozwu, więc może to było tylko chwi­lowe roz­sta­nie, może posta­no­wili od sie­bie odpo­cząć. Dowiemy się wię­cej, kiedy prze­słu­chamy męża. Aha, jesz­cze jedno… ta Kop­czyń­ska, matka Julki, podobno ona… tro­chę jakby osza­lała po jej śmierci, pra­wie zamiesz­kała na cmen­ta­rzu. Zapy­taj Rybę, to ci opo­wie, jak kilka razy ścią­gali ją stam­tąd po nocach, zresztą na wezwa­nie mał­żonka. Bo jego nie słu­chała, rzu­cała mu się do gar­dła, jak to okre­ślił. Nie życzyła też sobie pomocy psy­cho­loga, pra­wie go pobiła. A mąż się o nią zamar­twiał. Moż­liwe, że pękł, nie wytrzy­mał napię­cia i wiecz­nego obwi­nia­nia. Zresztą oboje się nawza­jem obwi­niali. On ją, że była zbyt pobłaż­liwa, że puściła małą samą nad jezioro, ona jego, że był „nie­obec­nym” ojcem. No ale to nor­malne w tak trau­ma­tycz­nej sytu­acji jak nagła utrata dziecka… na doda­tek w wyniku prze­stęp­stwa. – Pal­czyń­ski się­gnął po szklankę z wodą.

– Gdzie pra­co­wali? – zapy­tała Feli­cja.

– Jesz­cze nie­wiele wiemy o ich życiu pry­wat­nym. Jakoś mi to umknęło, były dziś waż­niej­sze sprawy. Od jutra zaczy­namy prze­słu­cha­nia. Ale ktoś wspo­mniał, że on ma firmę trans­por­tową, a ona chyba kie­ruje tam maga­zy­nem. Z tym, że to nie do końca pewna infor­ma­cja, trzeba ją zwe­ry­fi­ko­wać.

Po wyj­ściu z baru Pal­czyń­ski zapy­tał z nadzieją:

– Co teraz? Może poje­dziemy do mnie?

Feli­cja się zawa­hała.

– Nie dziś. Już późno, a muszę jesz­cze wypro­wa­dzić Burego na wie­czorny spa­cer, przy­go­to­wać mate­riały na jutro – odparła. – Poza tym chcia­ła­bym tro­chę pogrze­bać w sieci…

– Skar­bie, nie wariuj. Daj nam popra­co­wać.

– Ależ pra­cuj­cie sobie! Sam mówi­łeś, że trzeba się jak naj­wię­cej dowie­dzieć o tej rodzi­nie – nadą­sała się pół­żar­tem.

– Dobra, w porządku! Od czego chcesz zacząć?

– Naj­pierw pogrze­bię w sieci. Przej­rzę media spo­łecz­no­ściowe. Przy­naj­mniej wyro­bię sobie zda­nie i zoba­czę, jak wyglą­dają. Ona wyglą­dała, bo o nią głów­nie cho­dzi. A zanim ty wyślesz mi zdję­cia, to… wiesz.

– Nie wiem. Wysłał­bym ci jutro. – Uśmiech­nął się roz­bra­ja­jąco. – To daj znać, czy jesz­cze jest potrzeba, bo fak­tycz­nie w inter­ne­cie znaj­dziesz wszystko. A co potem?

– Nie wiem. – Wzru­szyła ramio­nami. – Chyba poga­dam z Gretą. Moż­liwe, że ona coś mi powie. Zna tutaj pra­wie wszyst­kich, a lokalne plotki ma w małym palcu. Będzie wie­działa, jak dotrzeć do ludzi.

– Greta na pewno będzie pomocna. Aha, czy­ta­łem waszą notkę pra­sową. Jest dobra, znasz się na swoim fachu, bo prze­cież nie zdą­ży­li­śmy tego usta­lić. Cie­kawe, co jutro znaj­dziemy w mediach…

– A więc mia­stowi dzien­ni­ka­rze też dotarli?

– A jak! Pew­nie, że dotarli. Sza­rań­cza. Tacy jeste­ście.

– To nasz zawód – skwi­to­wała.

– Wiem, wiem. Jeste­ście potrzebni, a opi­nia publiczna ma prawo wie­dzieć. Znam to. I nie mam pre­ten­sji w prze­ci­wień­stwie do…

– Pro­roka! – dokoń­czyła ze śmie­chem.

– Tak.

– No to wra­cam na chatę. – Wspięła się na palce i poca­ło­wała go w usta. Nie­ważne, kto patrzy! Niech poplot­kują.

– Sama, po ciemku? Mowy nie ma! Odpro­wa­dzę cię, zresztą zosta­wi­łem auto na par­kingu bli­sko two­jego domu… biura. Jeśli się zgo­dzisz, mógł­bym wam towa­rzy­szyć na spa­ce­rze. Tobie i Buremu.

– Zgo­dzę się – odpa­ro­wała bez namy­słu. – Ale już bez żad­nej kawki czy her­batki. Następ­nym razem, komi­sa­rzu.

– Niech ci będzie, redak­torko… – Pal­czyń­ski roz­ło­żył ręce w geście bez­rad­no­ści, jed­nak z jego twa­rzy o ostrych jastrzę­bich rysach nie scho­dził uśmiech.

***

Feli­cja zapa­rzyła w dzbanku her­batę i włą­czyła kom­pu­ter. Było już późno, Bury po spa­ce­rze chra­pał błogo na pół­pię­trze. Szybko przej­rzała mate­riały przy­go­to­wane – głów­nie przez Kaśkę – na por­tal i wysłała je do korek­torki. Ode­tchnęła głę­boko, po czym wpi­sała w wyszu­ki­warkę odpo­wied­nie słowa klu­czowe. O wypadku lub zabój­stwie Sabiny Kop­czyń­skiej, poza ich notką, nie było jesz­cze wzmianki. Nawet kon­ku­ren­cyjna lokalna gazetka mil­czała. Zna­la­zła nato­miast sporo arty­ku­łów o pedo­filu, w któ­rych obok innych ofiar wspo­mi­nano Julkę, a także miej­scowy – od razu roz­po­znała „pióro” Mali­now­skiej – poświę­cony głów­nie małej Kop­czyń­skiej. Przy tek­stach, ow­szem, znaj­do­wały się zdję­cia, lecz zama­zane, trudno z nich było odczy­tać wygląd dzieci, a wie­działa, że w przy­padku seryj­nych zabój­ców bar­dzo czę­sto jest on istotny.

Zalo­go­wała się na Face­bo­oka i Insta­grama, odszu­kała pro­file Sabiny. Na szczę­ście nikt nie zdą­żył ich zablo­ko­wać. Prze­rzu­ciła oś czasu, weszła w fol­der ze zdję­ciami. Kobieta zamiesz­czała ich wiele, pra­wie bez tek­stu, zwy­kle z kokie­te­ryj­nymi komen­ta­rzami w stylu: „Pozdra­wiamy znad morza”, „Sje­sta w ogro­dzie” albo: „Cześć, to ja w dro­dze do pracy, prawda, że okrop­nie się dziś pre­zen­tuję?”, po czym nastę­po­wał wysyp fot, od któ­rych nie­jedna kobieta i nie­je­den facet mogliby dostać zawału, choć pew­nie z róż­nych powo­dów. Cóż, była ładna, zapewne lubiła się poka­zy­wać, kre­ować swój wize­ru­nek. Bar­dzo kobieca natu­ralna blon­dynka, choć widać było, że czę­sto far­bo­wała włosy na różne odcie­nie, z upodo­ba­niem zmie­nia­jąc image. Przed czter­dziestką, jed­nak na oko wyglą­dała mło­dziej, wyra­zi­ste rysy, olśnie­wa­jący biały uśmiech, ciemne oczy, duży biust. Dobrze pre­zen­to­wała się w obci­słych bluz­kach z dużym dekol­tem. Na niektó­rych zdję­ciach poka­zy­wała się z mężem i córką. On – Sła­wek, jak wyni­kało z pod­pi­sów – rów­nież dosyć przy­stojny, musku­larny, kędzie­rzawy rudy blon­dyn. Dziew­czynka podobna do ojca: jasno­oka, dłu­go­noga, jesz­cze mło­dzień­czo wiotka, z burzą krę­co­nych ruda­wych loków opa­da­ją­cych na ramiona. Przy­po­mi­nała słynne anioły Leonarda, cza­sem do złu­dze­nia. Na swój spo­sób śliczna… była. Ostat­nie wpisy dato­wano na czer­wiec tego roku. Od lipca posty Sabiny ustały.

Ste­fań­ska bez trudu zna­la­zła wśród jej zna­jo­mych pro­fil Sła­wo­mira Kop­czyń­skiego. Klik­nęła, ale szybko stam­tąd wyszła roz­cza­ro­wana. Facet rzadko coś publi­ko­wał, jeśli już, to poli­tykę i muzykę, różne linki. Nic oso­bi­stego, a od kilku mie­sięcy on rów­nież zamilkł. Ostatni zapis to zdję­cie pro­filowe z żałobną nakładką w postaci czar­nej wstążki oraz pło­nący znicz jako zdję­cie w tle.

Z kolei na Insta­gra­mie dzia­łała już tylko Sabina. Zamiesz­czała te same fotki co na Face­bo­oku. Ze wszyst­kich ema­no­wała pozy­tywna ener­gia, a przy­naj­mniej pozy­tywne prze­sła­nie: sie­lan­kowy obraz szczę­śli­wej rodziny, nie­źle sytu­owa­nej, roz­wo­jo­wej. Przy­stojna para, jesz­cze sto­sun­kowo młoda, z uro­czą córeczką, wpraw­dzie bez zwie­rząt, za to z mod­nym ogród­kiem w postaci sta­ran­nie utrzy­ma­nego traw­niczka w stylu ame­ry­kań­skim, w pożą­da­nej loka­li­za­cji, przy nowo­cze­snym bun­ga­lo­wie.

Feli­cja uchy­liła luft i zapa­liła papie­rosa. Zamy­śliła się. To tyle na począ­tek, ale… i to dobre, uznała wresz­cie. Jakieś poję­cie już sobie wyro­biła. Zer­k­nęła na zegar: było jesz­cze przed pół­nocą, więc Greta na pewno nie śpi. W skrzynce odbior­czej zna­la­zła kilka powia­do­mień o pró­bach połą­czeń z jej numeru. Nie­stety, w restau­ra­cji wyłą­czyła tele­fon, a potem zapo­mniała go uru­cho­mić. Zde­cy­do­wała się oddzwo­nić teraz.

– To ja. Nie śpisz jesz­cze?

– No wiesz co! – obru­szyła się Greta. – Po pierw­sze, nie cho­dzę spać z kurami, a po dru­gie, od kilku godzin cze­kam na tele­fon od cie­bie! Dla­czego nie odbie­ra­łaś, do jasnej cho­lery?!

Ste­fań­ska się skrzy­wiła.

– Nie wrzeszcz – upo­mniała przy­ja­ciółkę. – Prze­cież się docze­ka­łaś. Nie odbie­ra­łam, bo mia­łam wyci­szony tele­fon. Byłam w knaj­pie z Pałką, pró­bo­wa­łam wyci­snąć z niego tro­chę infor­ma­cji na temat tej ostat­niej sprawy…

– Sprawy Kop­czyń­skiej, rozu­miem? To było samo­bój­stwo, zabój­stwo czy wypa­dek? – Greta natych­miast prze­szła do rze­czy.

– Z tego, co mi mówił, samo­bój­stwo jest wyklu­czone, wypa­dek raczej też.

– Czyli kolejne mor­der­stwo?

– Na to wygląda, sorry, Gretka. Ktoś jej roz­trza­skał głowę zdaje się, że pogrze­ba­czem. Gliny zabez­pie­czyły na miej­scu zbrodni zakrwa­wiony pogrze­bacz, teraz będą go oczy­wi­ście badać, ale moim zda­niem to już tylko for­mal­ność. Została zaata­ko­wana od tyłu, niczego się nie spo­dzie­wała. Sama na ten pogrze­bacz nie upa­dła ani nie zdzie­liła się nim w poty­licę. – Feli­cja zapa­liła dru­giego papie­rosa. Ostat­niego, zde­cy­do­wała. Tym­cza­sem Greta wście­kała się dalej, dzien­ni­karka oczami duszy widziała, jak rwie sobie włosy z głowy.

– Niech to szlag… Znowu! Chyba osza­leję. Znowu będzie o naszej gmi­nie gło­śno, a nie o taki roz­głos nam cho­dzi. Ale nic wię­cej nie wia­domo? To było jakieś wła­ma­nie, napad?

– Nic z tych rze­czy. To musiał być ktoś, komu bez obaw otwo­rzyła drzwi.

– Albo ktoś wcze­śniej już sie­dział u niej ukryty i cze­kał, aż wróci do domu… – spe­ku­lo­wała poli­tyczka.

– To byłyby ślady wła­ma­nia – uści­śliła Feli­cja. – Chyba że miał klucz.

– Wia­domo, na kogo to wska­zuje – stwier­dziła pani wójt. – I nie­stety, to praw­do­po­dobne. Mam nadzieję, że twój Pałka szybko zamknie tę sprawę. A wy z Kaśką trzy­maj­cie rękę na pul­sie.

– Zna­łaś tych ludzi?

– Tro­chę. – Greta lekko się zawa­hała. – O tyle, że wyra­biali sobie u nas w urzę­dzie potrzebne papiery, pozwo­le­nia na budowę i tak dalej. Kilka lat temu, kiedy kupili tam działkę i sta­wiali cha­łupę. Tro­chę kłó­tliwi, ale w sumie zda­rzali się gorsi od nich. Byłam wtedy radną, to osie­dle nale­żało do mojego okręgu. Potem spo­ty­ka­li­śmy się od czasu do czasu w urzę­dzie albo na ulicy. Ale to, co przy­da­rzyło się ich córeczce, to tra­ge­dia! Znasz tę sprawę? Wtedy ostatni raz roz­ma­wia­łam z jej matką. W waka­cje.

– Mogła­byś mi o tym opo­wie­dzieć? O tej roz­mo­wie i w ogóle o wszyst­kim, co o nich wiesz. O dziew­czynce też.

– Tak, ale nie teraz, to nie jest na tele­fon. Wpad­nij do mnie jutro po połu­dniu, tylko ty sama, poga­damy spo­koj­nie przy kawie albo winie.

– Okej, będę – zgo­dziła się dzien­ni­karka. – W takim razie wcze­śniej spró­buję pod­py­tać sąsia­dów.

– Tylko uwa­żaj­cie na sie­bie, Feli­cja! Ty i Kasia. Żeby nie było jak w zeszłym roku przez tę wariatkę z Budo­maksu – ostrze­gła Greta, zanim się roz­łą­czyły.

***

Pro­mie­nie sło­neczne prze­ci­skały się przez żalu­zje, budząc Feli­cję sku­tecz­niej niż budzik w tele­fo­nie. Nawet na pół­pię­trze zro­biło się zbyt jasno na spo­kojny sen. Jedy­nie Buremu żadne świa­tło nie prze­szka­dzało. Jego postawi na nogi brzęk miski, w któ­rej dostaje jedze­nie. Feli­cja, wciąż zie­wa­jąc, zeszła na dół i włą­czyła eks­pres. Pod­czas swo­ich wypa­dów w oko­lice Morza Śród­ziem­nego nauczyła się pić czarną kawę na powi­ta­nie dnia. Potem zaś, jak Turcy, pijała głów­nie mocną her­batę, zapew­nia­jącą jej kon­dy­cję na dłu­żej.

Pod­nio­sła żalu­zje i rolety, ofi­cjal­nie zapra­sza­jąc słońce. Wyj­rzała przez okno: piękna let­nia pogoda, choć powie­trze rześ­kie, a barwy już bar­dziej jesienne. Błę­kitne niebo, ożyw­cza czer­wień wino­blusz­czu, coraz bar­dziej pożół­kłe liście drżące na drze­wach, jakby bały się, że spadną, pra­wie złote w pro­mie­niach słońca, trawa już nieco rdzawa – wszystko to podzia­łało niczym zastrzyk ener­gii. Feli­cja weszła pod prysz­nic, a gdy wró­ciła do aneksu kuchen­nego, kawa już na nią cze­kała. Wokół uno­sił się hip­no­tyczny zapach, bogat­szy niż jej smak, jak twier­dziła.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki