Zaginione miasto. Tom 4. cykl Emil Ządło - Anna Klejzerowicz - ebook + audiobook

Zaginione miasto. Tom 4. cykl Emil Ządło ebook i audiobook

Anna Klejzerowicz

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Były policjant, teraz dziennikarz i detektyw, Emil Żądło powraca! A wraz z nim tajemnica pewnego zaginionego w dżungli amazońskiej prastarego miasta oraz ludzi od lat nadaremnie go poszukujących. Cóż może mieć ono wspólnego z Gdańskiem czasów II wojny światowej oraz z Gdańskiem współczesnym? Dlaczego znów giną ludzie, którzy dali się porwać zagadce? Przekonajcie się wraz z dziennikarzem śledczym Emilem Żądło oraz jego przyjaciółką, muzealniczką Martą Zabłocką. Będą Wam towarzyszyć żądza i obsesja, niebezpieczeństwo i śmierć. Ale także pasja i wielkie emocje ...

Polecamy kolejne odcinki cyklu, "List z powstania" oraz również "Medalion z bursztynem". „Super, świetnie napisane i czytane. Mądra i pasjonująca.” - opinia słuchaczki.

Anna Klejzerowicz - jest polską pisarką, publicystką oraz fotografem. Pochodzi z Gdańska i tu mieszka. Z wykształcenia pedagogiem ze specjalnością w resocjalizacji. Prywatnie - miłośniczką gór, kotów, literatury oraz drzeworytu japońskiego i sztuki w ogóle. Jako autorka, znana jako twórczyni powieści kryminalnych, obyczajowych, a także opowiadań pisanych w antologiach. Od wielu lat współpracuje z Teatrem Atelier w Sopocie. Pisze również artykuły poświęcone historii sztuki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 265

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 36 min

Lektor: Andrzej Hausner
Oceny
4,8 (23 oceny)
18
5
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tymoszki

Nie oderwiesz się od lektury

Ok
00
Malwi68

Dobrze spędzony czas

"Zaginione miasto" Anny Klejzerowicz to książka, która pochłonęła mnie od pierwszych stron. Emil Żądło, znany z poprzednich powieści detektyw, ponownie zabiera nas w fascynującą podróż, tym razem zgłębiając tajemnice pradawnej cywilizacji. Jego nowa przygoda zaczyna się od zagadki tajemniczej figurki z napisem, która prowadzi go do zamurowanej przez Niemców piwnicy w trójmiejskiej kamienicy, gdzie rzekomo ukryty jest skarb. Anna Klejzerowicz świetnie buduje napięcie, wplatając w fabułę elementy historyczne, co nadaje powieści głębi i autentyczności. Zaintrygował mnie związek między zaginionym miastem w dżungli amazońskiej a Gdańskiem czasów II wojny światowej oraz współczesnym Gdańskiem. Z każdym kolejnym rozdziałem zagłębiałam się coraz bardziej w skomplikowaną sieć intryg, nie mogąc się oderwać. Postacie są dobrze zarysowane i pełne życia. Emil Żądło i jego przyjaciółka, muzealniczka Marta Zabłocka, tworzą dynamiczny duet, który dodaje fabule kolorytu. Przez całą książkę towarzyszą...
00

Popularność




Anna Klejzerowicz

Zaginione miasto

Tom 4cykl Emil Ządło

LIND & CO

@lindcopl

e-mail: [email protected]

Tytuł oryginału:

Zaginione miasto

Tom 4 Emil Ządło

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Wydawnictwa Lind&Co Polska sp. z o o.

Wydanie IV, 2024

Projekt okładki: Studio Karandasz

Grafiki na okładce:

adobe stock / autor: creative/ autor: Phokin/ autor: Charlie's https://www.publicdomainpictures.net/en/view-image.php?image=230770&picture=aztec-art-background

Copyright © dla tej edycji:

Wydawnictwo Lind&Co Polska sp. z o o, Gdańsk, 2024

ISBN 978-83-67978-70-5

Opracowanie ebooka Katarzyna RekWaterbear Graphics

Jujowi, w podziękowaniu za książkę „Śladami Inków” oraz za marzenia.

Rodzinie i przyjaciołom, wszystkim poszukiwaczom.

Wszystkie postacie i wydarzenia opisane w tej książce – z wyjątkiem faktów historycznych – są fikcyjne i nie mają odpowiedników w rzeczywistości.

Od autorki

Miałam 15 lat, kiedy mój Tata wrócił z rejsu i opowiedział mi historię Percy'ego Fawcetta. Na statku przeczytał książkę Śladami Inków, polskie tłumaczenie Exploration Fawcett, opracowanej na podstawie oryginalnych dzienników podróżnika. Od razu mnie ona opętała. Bardzo długo szukaliśmy potem tej książki, ale była niedostępna. Śladami Inków ukazało się w 1964 roku nakładem wydawnictwa Iskry i jest to chyba jedyne do tej pory polskie wydanie. Przynajmniej ja o nowszym nic nie wiem. Już wtedy była to stara książka i praktycznie nie do zdobycia. Jednak mój Ojciec się nie poddał i któregoś dnia, rok czy dwa lata później, przywiózł mi ją, cudem zdobytą w jakimś antykwariacie gdzieś w Polsce. Od tej chwili ogarnęła mnie fascynacja, trwająca do dziś. Noce, miesiące, lata wspólnych gorączkowych dyskusji, marzeń, domysłów i hipotez. Wszyscy moi najbliżsi zostali w nią wciągnięci: poza Tatą, którego nie trzeba było „wciągać”, jeszcze brat, przyjaciółka, chłopak (obecnie mąż). Nawet Mamie nie zostało oszczędzone, choć była najodporniejsza z nas wszystkich i mocniej stąpająca po ziemi.

Swoje przemyślenia i emocje opisałam w tej powieści. Bardzo żałuję, że Ojciec nie doczekał tej chwili, jednak pocieszam się myślą, że tam, gdzie teraz jest – a wierzę, że jest – już wszystko wie…

Moja historia jest subiektywna. Starałam się jednak zachować fakty zapamiętane z zapisków Fawcetta. Prawdziwa jest większość zdarzeń podanych w warstwie historycznej. Percy Harrison Fawcett rzeczywiście przez większość swojego życia poszukiwał zaginionego w dżungli tajemniczego miasta, prawdą jest też, że podczas swej ostatniej wyprawy w 1925 roku zaginął bez wieści razem ze swoimi towarzyszami. Czy znalazł to, czego szukał? Tego się już zapewne nigdy nie dowiemy. Prawdziwa jest też występująca w tekście figurka, rzeczywiście należąca do Fawcetta. Tyle że ta „oryginalna” nie została wykonana z żadnego stopu metalu, lecz z czarnego bazaltu. Możecie ją znaleźć w Internecie, do czego serdecznie Was zachęcam. Szukajcie, czytajcie, dyskutujcie. Nie będę udawała, że nie chcę i Was zarazić swą obsesją. To właśnie obsesja i pasja są motywami przewodnimi mojej książki. I bardzo będę się cieszyć, jeśli jej choć na chwilę ulegniecie. Oczywiście – z umiarem!

Podobnie w opisanym przeze mnie Gdańsku – niektóre miejsca są wymyślone. Na przykład na osiedlu Matemblewo nie ma domu seniora „Pod Modrzewiem”, podobnie jak nie istnieje w rzeczywistości osiedle Arkadia (choć wiele podobnych znajdziecie wszędzie). Inne miejsca, na przykład ulica Do Studzienki w Gdańsku-Wrzeszczu, odpowiadają rzeczywistości. Ponieważ napisałam powieść, a nie przewodnik po Gdańsku, pozwoliłam sobie skorzystać z prawa fikcji.

Reszta jest zmyśleniem, a raczej moją prywatną wizją wydarzeń, osobistą interpretacją, odbiciem marzeń i myśli. Natomiast warstwa kryminalna jest już całkowicie fikcyjna, stworzona wyłącznie na potrzeby opowieści.

W trakcie pracy nad książką dowiedziałam się, że Amerykanie zamierzają nakręcić film opowiadający o życiu Fawcetta, ale nie na podstawie jego autentycznych dzienników, tylko książki Davida Granna Zaginione miasto Z. Cóż, mnie nie starczy odwagi, by go obejrzeć. Wizja Granna nie do końca do mnie przemówiła. Wolę zachować własną, przez te wszystkie lata już „odchowaną”. Wam jednak polecam, bo może w ten sposób zachowa się pamięć o odważnym człowieku, odkrywcy, marzycielu. I o „jego” zaginionym mieście, wciąż czekającym gdzieś tam, w dalekiej puszczy, na swego odkrywcę. Jednak – jak Emil – nadal uważam, że niektóre tajemnice powinny nimi pozostać.

Niech Was więc, kochani, Emil Żądło prowadzi.

Pozdrawiam serdecznie wszystkich Czytelników!

Anna Klejzerowicz

Podziękowania

Winna je jestem wielu osobom. Na wstępie Ojcu – za książkę, za pasję, za marzenia. Rodzinie i Przyjaciołom, za towarzyszenie mi od samego początku w drodze do „zaginionego miasta”.

Lucynko – kiedyś je jeszcze znajdziemy! W innym życiu.

Mężowi Krzysztofowi za rozmowy, pomoc przy gromadzeniu dokumentacji, cierpliwość, za rysunki zamieszczone w tekście, szczególnie za mapę, nad którą oboje długo się głowiliśmy.

Bratu Pawłowi – za nieustające porady informatyczne, bez których pewnie zaginęłabym w internetowej dżungli.

Obecnym przyjaciołom za wsparcie. I tutaj muszę wyszczególnić zespół portalu „Książka zamiast kwiatka” za to, że zawsze jesteście ze mną. Grażynko – Tobie dodatkowo za trzymanie mnie w ryzach.

Krzysztofowi Maciejewskiemu, mojemu znakomitemu koledze po piórze – za to, że zgodził się przeczytać tekst jeszcze surowy, w pliku. Krzysiu, dziękuję. Wiem, że w temacie Miasta jesteś zorientowany i że dzielisz ze mną tę pasję.

Zbrodniczym Siostrzyczkom – dzięki, siostry, że zawsze mogę na Was liczyć.

Markowi Okońskiemu z klubu MOrd (jest to znany klub miłośników powieści milicyjnej i ogólnie literatury kryminalnej, a nie klub morderców!) – za konsultacje w kwestiach policyjnych.

Elżbiecie Sip, sąsiadce i koleżance publicystce, za informacje związane z tematyką opieki nad osobami starszymi i domami opieki.

Agnieszce Gryciuk – za porady w warstwie obyczajowej.

Wydawcy – za wieloletnią dobrą współpracę, za zaufanie i zrozumienie. Taka współpraca to prawdziwy skarb.

Pracownikom Redakcji, a w szczególności Pani Paulinie Wierzbickiej – za ich wkład pracy oraz zrozumienie intencji autorki.

Wreszcie – na koniec, ale tylko dlatego, że to oczywistość – Czytelnikom. Za to, że jesteście, że czytacie, szukacie, że pozwalacie się „zarażać”. Bez Was nie byłoby sensu pisać!

Jeszcze raz bardzo, bardzo Wam wszystkim DZIĘKUJĘ!

Głos tak zły jak sumienie do ciągłej wzywał odmiany I nieprzerwanym szeptem powtarzał noc i dzień: „Odnajdź to, co ukryte. Pójdź, szukaj za gór pasmami, Coś kryje się za górami. Zgubione – czeka cię!”

R. Kipling, The Explorer

Prolog

Brazylia, Amazonia, dorzecze Xingu, rok 1937

Spoglądał z nienawiścią na brodatego starca, który najwyraźniej czuł się w tym piekle jak u siebie w domu. Najchętniej by go zabił. Nie mógł jednak tego zrobić. Nie teraz. Jeszcze nie teraz…

Do osady doprowadzili ich wynajęci przewodnicy, stamtąd dopiero przejął go przesłany przez starego drania mały dzikus, który ni w ząb nie rozumiał żadnego cywilizowanego języka. Zupełnie jak małpa – pomyślał z obrzydzeniem. Na dodatek musiał pozostawić w osadzie swoich towarzyszy: staruch uparł się, że będzie gadał tylko z nim. W cztery oczy. Bez świadków.

Kluczyli przez dżunglę co najmniej ze dwie godziny. Biały z niepokojem obserwował, jak sprawnie dziki radzi sobie z maczetą. Gdyby przyszło co do czego… Na szczęście miał broń. Kiedy wreszcie dotarli na miejsce, Niemiec przeżył kolejne rozczarowanie. Spodziewał się jakiejś hacjendy, czegoś choćby przypominającego cywilizację, gdzie będzie mógł napić się kawy albo herbaty, odpocząć przed czekającymi go pertraktacjami, zapanować nad sytuacją. Tymczasem ujrzał jedynie prowizoryczny namiot z lian. Sam nawet by go nie zauważył w tej ścianie zieleni. Stary mężczyzna już tam czekał. Mały dzikus ukucnął w kącie, dłubiąc w nosie. Na szczęście i tak niczego nie zrozumie. Ci Indianie są jak zwierzęta. To jasne, że nie mogli stworzyć żadnej cywilizacji.

Niemiec obserwował starca. Wysoki i chudy, żylasty, z długą białą brodą, w zasadzie cały zarośnięty. Gdyby nie europejskie ubranie, przypominałby człowieka pierwotnego… choć Niemiec wiedział, że to tylko pozory. Ogorzały na twarzy, pomarszczony jak mocno przejrzałe jabłko. Jednak jasne oczy patrzyły bystro. Nie było po nim znać zmęczenia, wilgotne niczym mokra wata powietrze nie utrudniało mu oddychania. Z powodu zarostu trudno byłoby odgadnąć wiek tego człowieka. Na pierwszy rzut oka wyglądał znacznie starzej, niż wynikałoby z metryki. Trzymał się jednak nadzwyczaj prosto. Spokojny jak głaz. Nieprzenikniony.

Gość otarł dłonią spocone czoło. Nie mógł znieść odgłosów dżungli, parnej zawiesiny unoszącej się wręcz namacalnie w tym upiornym gąszczu, oblepiającej go jak mokry kokon. Chwilami miał wrażenie, że zaraz zwariuje. Każdy ruch, każdy szelest budził strach. Wszędzie coś się mogło czaić, ukrywać, zaatakować. Całe ciało piekło i swędziało, pomimo odzieży ochronnej opracowanej przez najlepszych wojskowych specjalistów. A tymczasem ten obleśny Angol…

Niemiec wyjął manierkę i upił łyk wody.

– No więc, Herr Officer… – wysyczał, starając się okazać swą wyższość, nawet w tych niesprzyjających mu warunkach. – Dość już tej zabawy w ciuciubabkę. Pan wie, że przed nami nikt się nie ukryje. Nie ma takiego miejsca na ziemi, gdzie mógłby się pan schować. Dopadliśmy pana przed laty, dopadliśmy teraz, dopadniemy zawsze i wszędzie. Innych może pan wodzić za nos, ale nie nas. Odzyska pan spokój dopiero wówczas, gdy doprowadzi nas pan do ruin.

Starzec przyglądał mu się przez długą chwilę w milczeniu. Wreszcie rozciągnął usta w drwiącym uśmiechu.

– To czemu sami nie znajdziecie miasta? – wycedził z rozbawieniem. – Skoro jesteście tak skuteczni?

Przybysz poczuł, że zalewa go ślepa furia. Najchętniej wyjąłby rewolwer i zmusił starego skurwiela do ustępstw, choćby waląc kolbą w skroń. Znał jednak tego podróżnika. Zdechłby, a nie wyjawił nic.

– Herr Officer. – Zmusił się do zachowania spokoju. – Pan z nami nie gra. Na co to panu? Przecież zależy panu na bliskich. Nie tęskno panu do małżonki, do syna? Już tyle lat oczekują pańskiego powrotu…

– Moja rodzina nic nie wie. Nie wiedzą nawet, czy żyję i czy moja misja się powiodła. Być może nigdy się tego nie dowiedzą. Niczego nie wskóracie, zostawcie ich w spokoju! – uniósł się starzec.

– Pan nie daje nam wyboru, mein Herr…

W oczach starego człowieka pojawił się wreszcie błysk niepokoju.

– A gdzie wasz oficerski honor? – prychnął.

Niemiec parsknął wystudiowanym śmiechem.

– My dbamy o wyższy interes, o interes białej rasy – odparł. – To miasto to nasze dziedzictwo.

– Pan doprawdy w to wierzy?…

Przybysz kolejny raz otarł pot z czoła. Podrapał się po policzku. Niemal do krwi. Pełno tu tych przeklętych moskitów! Niech szlag trafi tego pieprzonego brytyjskiego snoba! Żyje wśród dzikusów, jak dzikus, a udaje wielkiego pana… Ręka sama powędrowała do ukrytej za pazuchą broni.

– Nie radzę – odezwał się Anglik. – Beze mnie nigdy nie traficie do miasta. Poza tym w pewnej indiańskiej wiosce czeka mój starszy syn wraz ze swoją nową rodziną. Jest we wszystko wtajemniczony. I jeśli tylko nie wrócę, dostarczy wiadomość do najważniejszych światowych gazet. Pan natomiast pozostanie tutaj na zawsze, bo ten oto chłopiec prędzej da się pokroić, niż wyprowadzi pana z dżungli bez mojego rozkazu. Rychło stanie się pan pokarmem dla dzikiej zwierzyny – uśmiechnął się dobrodusznie.

Niemiec zaklął w myślach, nim się odezwał:

– Herr Officer… to dla nas żadna tajemnica. My wiemy, gdzie znaleźć również pańskiego małego indiańskiego wnuka, jego ojca i matkę. Mało tego, myśmy już ich znaleźli. Moi podwładni właśnie tam na mnie czekają. Więc lepiej dla pańskich bliskich, żebym również powrócił cały i zdrowy. Możemy przecież rozmawiać jak cywilizowani ludzie, prawda? Dobić targu. Pan nam wskaże lokalizację, my zostawimy w spokoju pana i pańską rodzinę. Tylko tyle. Pozostawimy panu nawet status odkrywcy, o ile nie będzie pan szkodził aryjskiej nauce. Pańskie nazwisko to zaszczyt. Czy to nie dobra propozycja?

Starzec zamyślił się.

– Dobrze, Mister Officer…

– Herr Obersturmfuhrer – przerwał gość.

– Herr Obersturmfuhrer – poprawił się gospodarz. – Czego dokładnie pan ode mnie oczekuje? Bo przecież nie wybiera się pan na wyprawę… z tym ekwipunkiem? – Obrzucił Niemca pogardliwym spojrzeniem.

– Mapa, zdjęcia i jakiś dowód. O resztę niech pana głowa nie boli.

Starszy mężczyzna myślał przez długą chwilę, podczas której przybysz również rozmyślał: o rodzinnym mieście, o Danzig, gdzie czekały na niego awanse, wygody i… kochanka. No i sukces. Teraz już niemal pewny.

W końcu stary skinął na małego Indianina i zagadał do niego coś w dziwacznym, gardłowym języku. Porozumiewają się jak zwierzęta – ponownie stwierdził z niesmakiem młody Niemiec. Dzikus bez słowa wymknął się z namiotu.

– Cieszy mnie, że dobiliśmy targu, Herr… – wyszczerzył się esesman, nie kryjąc satysfakcji.

Stary człowiek pokiwał głową w milczeniu. On również się uśmiechał…

Gdańsk, luty, 1945 roku

Młody oficer wstał i zamknął od środka drzwi swego gabinetu na klucz. Zbliżał się wieczór, gmach już prawie opustoszał, jednakże ostrożność nie zawadzi. Nie miał teraz ochoty z nikim rozmawiać. Musiał w spokoju pomyśleć. Nadszedł już czas. Front był coraz bliżej, wkrótce Rosjanie bezsprzecznie zaatakują miasto. Nie da się tego uniknąć, trzeba działać. Od pewnego czasu Niemcy masowo opuszczali swoje domy i uciekali na zachód, najczęściej drogą morską – choć była ryzykowna – byle dalej od dzikich sowieckich hord. Esesman także postanowił się ewakuować. Rozmyślał nad tym już od tygodnia, taki zresztą od początku był jego plan awaryjny. Są w końcu sprawy ważniejsze od innych. Nie miał nic do stracenia, a wiele do zyskania. Tylko co zrobić z pakunkiem? Brać ze sobą? Ryzykowne. Utrata depozytu oznaczałaby kres wszystkiego, koniec wszelkiej nadziei na przyszłość. Jego koniec. Lepiej zatem dobrze go ukryć, nie tylko przed ruskimi, którzy z pewnością będą plądrować budynki, ale również przed swoimi. Niby niewielu było wtajemniczonych, bo cała sprawa od początku została utajniona. Jednak wieści i tak rozchodzą się szybko niezbadanymi kanałami, szczególnie w obecnych burzliwych czasach. Niejeden by się skusił, niejeden tylko na to czyha. Zdawał sobie sprawę z tego, jak wielu ma wrogów. Niejeden raz, szczególnie w ostatnich latach, czuł ich oddech na karku. Miernoty. Zawistnicy. Wszędzie ich pełno…

Trzeba więc się ukryć i nie dać się wyśledzić. Przeczekać. Potem po niego wróci, później, gdy już będzie po wszystkim, gdy Niemcy odzyskają miasto. Bo przecież nie przegrają wojny, to niemożliwe. To jedynie chwilowe załamanie. Może nawet przemyślana strategia. Führer z pewnością doskonale wie, co robi.

Zapalił papierosa z amerykańskiej paczki, jeszcze ze starych zapasów zakupionych od marynarzy. Kończyły się. Wszystko się kończy – szepnął ponury głos w jego głowie. Dość! Otrząśnij się i działaj! – odpowiedział mu drugi, ten sam, który kierował nim przez całe lata. Lata tryumfu, nadziei i czynu.

Młody człowiek wstał zza biurka i kopnął krzesło. Odetchnął głęboko, gasząc niedopałek w kryształowej popielnicy. Już wiedział, gdzie ukryje depozyt. W piwnicach domu Helgi będzie bezpieczny, nawet jeśli sama Helga nie będzie. Ale nie może zabrać jej ze sobą. O świcie opuści miasto – sam.

Następnie wykonał jeden telefon, po czym już spokojny otworzył sejf…

Część I

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Polecamy również

Anna Klejzerowicz

Cykl Emil Żądło

Tom 1. Sąd ostateczny

Tom 2. Cień gejszy

Tom 3. Dom naszej Pani

Tom 4. Zaginione miasto

Tom 5. Księga wysp ostatnich

Tom 6. Pamiętaj o śmierci

List z powstania

Negatyw - kryminały niezwykłe

Złodziej dusz - opowieści niesamowite