Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nieduże turystyczne miasteczko pod Gdańskiem. Podczas prac konserwatorskich na miejscowym cmentarzu w starym grobowcu odkryto zwłoki młodego mężczyzny, który padł ofiarą brutalnego morderstwa. Wszystko wskazuje na to, że nieboszczyk był cudzoziemcem. Śledczy idą tropem ukraińskim, który wydaje się najbardziej oczywisty, gdyż w okolicy przebywa – głównie w celach zarobkowych – wiele osób zza wschodniej granicy. Felicja Stefańska, rzeczniczka prasowa urzędu gminy, prowadząca własne dziennikarskie śledztwo, ma jednak wątpliwości. Poszukiwania, jak po nitce do kłębka, wiodą ją w przeszłość, do upalnej letniej nocy sprzed prawie dekady, gdy bez śladu zaginęła kilkunastoletnia dziewczyna…
Gdzie jest początek tej splątanej nici? Co wydarzyło się wtedy, że dziś pociąga za sobą falę kolejnych zbrodni? Jakie mroczne tajemnice skrywa sielankowe na pozór miasteczko? Młodzieńcze nieporozumienia, gangsterskie porachunki czy splot nieszczęśliwych wypadków? Czy życie Felicji też jest zagrożone?
Spory, namiętności, interesy i krwawe porachunki. A w tle piękna, lecz obojętna na ludzkie dramaty przyroda. Po raz kolejny zapraszamy do urokliwego Kryszewa, gdzie jak w krzywym zwierciadle, w mikroskali, odbijają się problemy współczesności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 288
MOTTO
Na grobie rycerz z dawnych latZ wzniesioną głową stoi;Na czole hełm, na ręku tarcz,A pierś zamknięta w zbroi.
Wróżbę on kiedyś taką miałZa dni swych, za żywota,Że kiedy kośbę skończy śmierć,Ozwie się trąba złota.
I czeka rycerz wiek i dwa,Wśród śmierci stojąc żniwa,I słucha w dzień, i słucha w noc,Czy trąba się odzywa.
I rdza mogilna zjadła miecz,I hełm wyżarły deszcze,I w tarczę bije wiatr i śnieg,A rycerz czeka jeszcze…
I słońce mu wypiło wzrok,I mchy wyrosły ze zbroi,I pierś pęknięta sypie proch,A rycerz ciągle stoi…
I słucha w dzień, i słucha w noc,Kamienne czoło wznosi,A śmierć tuż przy nim chodzi wzdłużI kosi… kosi… kosi…
Maria Konopnicka, Na grobie rycerz…
Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim,Moja droga Orszulo, tym zniknieniem swoim!Pełno nas, a jakoby nikogo nie było:Jedną maluczką duszą tak wiele ubyło.Tyś za wszytki mówiła, za wszytki śpiewała,Wszytkiś w domu kąciki zawżdy pobiegała.Nie dopuściłaś nigdy matce się frasowaćAni ojcu myśleniem zbytnim głowy psować,To tego, to owego wdzięcznie obłapiającI onym swym uciesznym śmiechem zabawiając.Teraz wszytko umilkło, szczere pustki w domu,Nie masz zabawki, nie masz rozśmiać się nikomu.Z każdego kąta żałość człowieka ujmuje,A serce swej pociechy darmo upatruje.
Jan Kochanowski, Tren VIII
Teraz słońce wzeszło nad morzem, promienie jego padały tak łagodnie, ogrzewając śmiertelnie zimną pianę morską, mała syrenka nie czuła wcale śmierci, ujrzała jasne słońce, a wysoko nad nią unosiły się tysiące pięknych, przezroczystych istot. Poprzez te istoty widziała białe żagle statku i czerwone obłoki na niebie; głosy tych istot były melodią, ale tak delikatną, że ucho żadnego człowieka nie mogło jej usłyszeć, jak również żadne ziemskie oko nie mogło ich widzieć, bez skrzydeł, własną lekkością, unosiły się one w powietrzu. Mała Syrenka zobaczyła, że ma ciało podobne do nich, i wzniosła się coraz wyżej, i wyżej z piany ku górze.– Dokąd ja idę? – spytała, a jej głos brzmiał jak głos tych cudnych duchów, tak nieziemsko, że żadna ziemska muzyka nie mogłaby go naśladować.
Hans Christian Andersen, Mała Syrenka
Ta powieść jest fikcją literacką. Miejsca i postaci zostały zmyślone, a ewentualne podobieństwa do rzeczywistości wynikają z faktu, że życie jest powtarzalne.
Dedykuję mojej Mamie
PROLOG I
Kryszewo. Koniec czerwca. Kilka lat wcześniej
Dziewczyna szła szybko, zdecydowanym krokiem wzdłuż brzegu jeziora, nie rozglądając się na boki. Lekko wstawiona, wracała z imprezy na przystani w ośrodku. Wstawał świt, ciepły poranek zapowiadał kolejny pogodny dzień wczesnego lata, z minuty na minutę robiło się coraz widniej. Jeszcze w knajpie zamieniła szpilki na japonki, pożyczone od znajomej z wypożyczalni kajaków. Buty, choć nowe, wyrzuciła do śmieci: w jednym z nich złamał się obcas, co zdecydowanie przelało czarę goryczy. Pierwszy dzień wakacji nie należał do udanych. Niczego dobrego nie wróżył. Facet, jedyny, na którym jej zależało, nie pojawił się w ogóle – jak zresztą się obawiała, choć specjalnie roztrąbiła na całą gminę, gdzie będzie się tej nocy bawić. Musiało do niego dotrzeć, ale i tak nie przyszedł. Tymczasem startowali do niej wytrwale jacyś beznadziejni idioci. Głównie miejscowi, bo jeszcze na dobre nie zaczął się sezon. Niemal wszystkich znała, przynajmniej z widzenia. Bez szans, nic z tego nie będzie. Tylko śmiertelnie się tutaj wynudziła. Nie, nie tylko: zwyczajnie chciało jej się wyć. Wrzeszczeć z żalu, wściekłości, rozczarowania, frustracji. Z tego powodu – mimo że balanga trwała w najlepsze – postanowiła wracać do domu przed czasem i namawiała do tego koleżankę, z którą przyszła, ta jednak odmówiła. Widocznie jej się podobało. Pokłóciły się o to, trudno. Koleżanka jeszcze śmiała ją pouczać, taka fujara! Zawsze była zazdrośnicą, a po prostu brakowało jej klasy. Myśli pewnie, że któregoś z tych idiotów poderwie, kiedy już zabraknie konkurencji. Inne laski miały obstawę.
Jakie to żałosne.
Ludzie są głupi.
Przemierzała teraz samotnie nadbrzeżną promenadę. Choć nie, wcale nie do końca była tutaj sama. Na deptaku kręciło się już o tej porze całkiem sporo ludzi, ktoś zażywał porannej kąpieli, ktoś inny wyprowadzał psa, wędkarz łowił ryby z małego drewnianego mola, grupa młodszych od niej smarkaczy piła piwo, na wpół leżąc na trawie. No tak, głupie wakacje. Ale niby czemu głupie, mają być super! – zbuntowała się nagle. To jej ostatnie beztroskie lato przed kieratem. Potem tylko buda, ostatnia klasa ogólniaka, matura, egzaminy wstępne na uczelnię. Zakuwanie i zakuwanie. Więc te wakacje będą super, żeby tylko on… No właśnie. Zadanie bojowe. Uda się. Musi. Jemu na pewno wciąż na niej zależy, tylko ambicja nie pozwala tak łatwo ustąpić. Jest zazdrosny i nic dziwnego. Przecież tylu chłopaków na nią leci. Był dumny, że wybrała właśnie jego. Ona, miss nastolatek regionu, najpopularniejsza dziewczyna w całej gminie.
Żadna go jej nie odbierze.
Wszystko się zmieni.
Będzie dobrze.
Zanim skręciła z promenady do centrum Kryszewa, zdjęła jedwabne bolerko i przewiązała je sobie w pasie, po czym szybkim ruchem zburzyła z trudem ułożoną fryzurę, a spinki wrzuciła luzem do torebki, obok smartfonu, fajek i kosmetyczki. Rozpuszczone włosy zafalowały trącone lekką bryzą znad jeziora. Obiecała sobie, że jutro zdecydowanie zmieni kolor. Może na wściekle rudy albo fiolet. Granatowa czerń już jej się znudziła. Czas na zmiany.
On to na pewno zauważy.
Spodoba się mu.
Na karku i szyi poczuła teraz pierwsze ciepłe promienie słońca. Nie zmieniając tempa, szybkim krokiem przemaszerowała wzdłuż skupiska domów jednorodzinnych – jeszcze uśpionych, choć na jednej posesji kosmaty czarny pies bawił się dużą niebieską piłką – i wyszła na ulicę. Jeździło już sporo samochodów, a grupki ubranych w krótkie gacie i koszulki pierwszych turystów wybierały się zapewne tam, skąd ona właśnie wracała: nad jezioro, by popływać w spokoju, zanim stada dzieciaków zaanektują kąpielisko. Ktoś pozdrowił ją z drugiej strony ulicy, jakiś ranny ptaszek albo kolejni imprezowicze. Odmachała odruchowo, nie zatrzymując się, nawet nie patrząc. Z nikim nie miała ochoty gadać. Z nikim, oprócz jednej osoby, ale ta akurat była chwilowo niedostępna. A raczej nieprzystępna.
Ale to się wkrótce zmieni, była tego pewna.
Wakacje dają dużo możliwości.
Przeszła przez miasteczko pogrążona we własnych myślach, zajęło jej to ze dwadzieścia minut, może trochę więcej. Nie sprawdzała: zegarka nie nosiła, a nie chciało jej się wyjmować telefonu, bo po co, skoro żaden esemes od niego nie przyszedł. Usłyszałaby przecież sygnał. Nie odpowiedział nawet na jej wiadomości, choć napisała ich kilka. Niemożliwe, żeby mu przestało zależeć.
Może już spał.
Może jutro odpisze…
Podchodząc pod wzgórza na obrzeżach miasteczka, zawahała się przez chwilę. Miała do wyboru dwie drogi pod górę: okrężną, brukowaną, prowadzącą przez sąsiednią miejscowość oraz „dziki” skrót przez las. Zwykle miejscowi korzystali ze skrótu, ponieważ oszczędzał co najmniej połowę czasu. Wydeptana ścieżka była prosta i nawet dość wygodna, choć stroma. Tyle że o tej porze zapewne pusta, a nie jest zbyt przyjemnie zasuwać samotnie przez las o świcie. Można trafić na dzika. Poza tym w pożyczonych klapkach, trochę za luźnych, po wertepach… Mimo wszystko krótsze przejście kusiło, nogi ją bolały i miała wielką ochotę znaleźć się wreszcie we własnym łóżku. Jednocześnie leśny mrok budził dreszcz. Nie mogła się zdecydować. Z ulgą dostrzegła nieopodal grupkę grzybiarzy – a może zbieraczy jagód – i podjęła decyzję. Nie ma sensu nadkładać drogi. Ta gminna jest taka męcząca! A ona za kilka minut będzie w domu.
Weszła w las…
II
Kryszewo, początek października. Godzina dziesiąta przed południem. Obecnie
Spadające liście co rusz wirowały w pozbawionym wiatru powietrzu, na ziemi ścielił się już szeleszczący rudozłoty dywan, jednak słońce jeszcze grzało dość mocno, więc konserwatorzy pracowali w samych podkoszulkach – ich wierzchnie ubrania leżały w samochodzie firmowym zostawionym na niewielkim parkingu pod cmentarzem. Na teren cmentarza zabrali tylko torby z narzędziami.
Nikomu się nie spieszyło; ani zleceniodawcy, którym była miejscowa parafia wraz z urzędem gminy – jako że cmentarz miał część komunalną – ani szefowej, nad którą akurat nie wisiały kolejne pilne zlecenia. Jednak wysiłek fizyczny i niemal letnia temperatura sprawiały, że się pocili, a i pogoda sprzyjała rozleniwieniu. Nie przypuszczali, że za chwilę zrobi im się zimno, a dreszcz ten nie będzie miał najmniejszego związku z kaprysami przyrody.
Teren cmentarza nie należał do bardzo rozległych, kilkuosobowa grupa konserwatorów znajdowała się więc w zasięgu wzroku. Gdy nagle jeden z pracowników krzyknął, wzywając szefową, jego pełen paniki głos dotarł do wszystkich. Tego dnia do pracy już nie wrócili, ich miejsce zajęli policjanci i technicy policyjni…
CZĘŚĆ I
Kryszewo. Nowy dzień
Felicja jadła właśnie śniadanie – a raczej dość niemrawo gmerała plastikową łyżeczką w truskawkowym jogurcie, wyławiając z niego kawałki owoców, których nie cierpiała – gdy zadzwoniła Greta Pazik, wójt gminy i jej wieloletnia przyjaciółka, dzięki której już trzeci rok pracowała jako rzeczniczka prasowa tutejszego urzędu, choć nie pochodziła z Kryszewa, tylko z Trójmiasta.
– Nie słyszałaś, co się dzieje na cmentarzu? – Greta zaatakowała ostro ewidentnie niezadowolona.
Stefańska zrezygnowała z wyławiania sflaczałych strzępów truskawek i z niesmakiem wrzuciła całe opakowanie jogurtu, wraz z łyżeczką i zawartością, do kosza. Przysunęła sobie kubek z kawą. Uznała, że czarny napój wystarczy na rozpoczęcie dnia.
– Dopiero dziewiąta! Przecież dopiero o dziesiątej zaczynam pracę. Właśnie jem śniadanie – odpowiedziała. – A co się dzieje?
– Dochodzi jedenasta. O tej porze normalni ludzie od dawna pracują. Rozumiem, że… okej, nieważne. Kiedyś najpierw sprawdzałaś pocztę. Pół godziny temu moja sekretarka wysłała ci wiadomość, ale nie odpowiedziałaś. – Pretensja w głosie pani wójt się nasiliła. – Felicja, weź się w garść!
– Sorry. Masz rację. Wezmę się. Ale co tam się dzieje?
– Na cmentarzu znaleźli nieboszczyka.
– Coś podobnego – zakpiła dziennikarka. – Z tego, co mi wiadomo, na cmentarzach zazwyczaj jest mnóstwo nieboszczyków.
– Daruj sobie dowcipy, dobrze? Choć cieszy mnie, że odzyskujesz poczucie humoru. To był skrót myślowy. Sprawa wygląda tak: w jednym ze starych grobów znaleziono młodego trupa w plastikowym worku. Z odciętą głową. Ekipa konserwatorów odkryła go przypadkiem podczas renowacji grobów. Na sto procent morderstwo. Znowu, do jasnej ciasnej Anielki! Na terenie mojej gminy! Co tu się wyprawia, nie rozumiem. Chcę, żebyś zaraz tam pojechała, od razu, nie zwlekaj. Ryba jest na miejscu, ja postaram się zjawić za godzinę, wcześniej nie dam rady, mam ważne zebranie. Rozejrzyj się i pogadaj z tymi konserwatorami. Nagraj albo spisz, bo potem musisz przekazać mi relację. Dowiedz się jak najwięcej. Wolę teraz nie naciskać za bardzo na Rybę, od czasu ostatniej sprawy zrobił się ostrożny. Z tego co mi wiadomo, nie ma tam innych dziennikarzy, ze względu na miejsce zdołali na razie utrzymać znalezisko w sekrecie.
Felicja dopiła kawę i zapaliła papierosa.
– Jasne, nie ma sprawy. Ale „młody trup” w sensie, że jak? – dopytała.
– No podobno raczej młody facet, ale głównie w sensie, że stosunkowo od niedawna tam leżał.
– Wiadomo, kto to?
– Ja nie wiem, ale może ty się czegoś dowiesz! Do zobaczenia na cmentarzu. – Greta się rozłączyła.
Dziennikarka wzruszyła ramionami, wstawiła brudny kubek do zlewu i zerknęła za okno. Słońce, ciepło. Nie jak w październiku, bardziej jak latem. Włożyła lekką marynarkę, notes, telefon i aparat wrzuciła do torby, domowe klapki zamieniła na adidasy i – nie patrząc w lustro – wyszła, zatrzaskując za sobą drzwi. W ogrodzie pomachała grabiącej liście gospodyni i gwizdnęła na psa. Bury natychmiast pojawił się przy jej nodze, z nadzieją spoglądając w oczy. On też był ostatnio smutny. Tak jak ona. Nic już nie było jak dawniej.
– Tak, piesku. Idziemy do auta. Spacerek. Pojedziemy na spacerek… – Felicja podrapała go za uchem, na co psiak niemrawo zamerdał ogonem.
Wcale nie był bury, choć tak go nazwano. Imię pochodziło od wiejskiego burka. Pies był rudy.
***
Do cmentarza nie mieli daleko, mogli się przejść, ale Bury miał wybieg w przydomowym ogrodzie i uwielbiał samochodowe przejażdżki. Felicja nie miała serca mu odmówić, zwłaszcza że od dawna już razem nigdzie nie jeździli. Nie było okazji. Odkąd jej partner, ukochany i narzeczony, zginął w trakcie wykonywania obowiązków służbowych – był radnym i uczestniczył w śledztwie dotyczącym przekrętów na jednym z nowych osiedli w gminie – pies stał się dla dziennikarki najważniejszy na świecie. Miała wrażenie, że tylko z jego powodu i dla niego jeszcze żyje. Psiak pozostał z nią, choć wiele osób chciało go wtedy adoptować. Felicja nie zgodziła się na to. Był nie tylko wiernym, kochającym stworzeniem, ale również łącznikiem pomiędzy nią a zmarłym Sebastianem Krynickim. Wspólnie go znaleźli, uchronili przed bezdomnością po śmierci dotychczasowej opiekunki i przez jakiś czas, krótki, lecz najszczęśliwszy w całym jej życiu, był „ich” psem. I właśnie tak miało pozostać…
Teraz siedział dumnie w fotelu obok kierowcy, jak dawniej podekscytowany, nastawiając uszy i węsząc w powietrzu przy lekko uchylonym lufciku. Felicja obserwowała go z rozrzewnieniem. Niech choć on będzie szczęśliwy. Ostatnio Greta coraz częściej zarzucała jej, że się zmieniła, straciła pazur, że wyparowała z niej cała energia. Że się poddała. Ale czy można się nie poddać, kiedy nagle straciło się cudem odzyskany sens swojego życia? I to przez bezwzględnego mordercę, psychopatę? Stefańska oczywiście wiedziała, że Greta jej szczerze współczuje i chce dla niej jak najlepiej. Ona również wiele straciła, a mimo to wciąż parła naprzód, nie dając się złamać nikomu, przeciwnie – z każdej kolejnej tragedii wychodziła jeszcze silniejsza. Jednak Greta Pazik jest politykiem. Urodzonym politykiem. Nigdy nie rezygnuje z walki. Felicja – choć z pozoru bardziej szorstka, chłodniejsza – tak naprawdę nie była siłaczką. Przedtem Greta zarzucała jej nadmiar arogancji, a przecież ta arogancja była raczej na pokaz. W rzeczywistości Felicja wcale taka nie była. Jej skorupa była raczej schronieniem, osłoną, azylem, nie zbroją. Teraz ta osłona popękała, a skleić już jej się nie da.
„Nigdy nie mów nigdy” – usłyszała gdzieś w zakamarkach umysłu słowa przyjaciółki.
Najlepiej nie mówić nic.
Po kilku minutach jazdy przez miasteczko, jeszcze pustawe o tej porze dnia, dotarli do miejscowego cmentarza. Znajdował się w samym centrum, choć ukryty: tradycyjnie, za kościołem, zapewne dlatego mało kto jeszcze wiedział, że coś się tam wydarzyło. Felicja objechała ciąg sklepików, skręciła w boczną uliczkę i dotarła na niewielki parking. Zwykle prawie pusty, tym razem zapchany. Stały tu już samochody policyjne i furgonetka z napisem REART. KONSERWACJA RENOWACJA DZIEŁ SZTUKI I RZEMIOSŁA ARTYSTYCZNEGO.
Na szczęście nie zauważyła żadnych pojazdów mediów, Greta miała rację. Wcisnęła się z boku, zastanawiając się, czy wypada wejść na cmentarz z psem. Ludzie są dziwni. Bury był spokojny, grzeczny, ale chyba na wszelki wypadek lepiej zostawić go w samochodzie.
– Zostań, piesku. Pilnuj. – Przytuliła głowę do jego szyi, a gdy polizał jej policzek, dała mu sztuczną kość do obgryzania, zostawiła miseczkę z wodą i uchylony lufcik, po czym wysiadła.
Spojrzała w kierunku cmentarza. W jego starej części, przy ogrodzonym sztachetami nagrobku stała grupa ludzi. Ogrodzenie było częściowo zdjęte, widocznie właśnie tam trwały prace konserwatorskie. Z daleka rozpoznała rosłą sylwetkę starszego aspiranta Zygmunta Ryby. Jak zwykle jego widok wzbudził w niej mieszane uczucia. Byli przyjaciółmi niemal od początku jej pobytu w Kryszewie. Byli też kochankami, zanim on poznał swoją obecną żonę, a ona spotkała na swojej drodze Sebastiana. Ryba był od niej znacznie młodszy, dlatego ucieszyła się, że ułożył sobie życie, ożenił z rówieśnicą i został ojcem uroczej córeczki podobnej do matki, którą Felicja poznała, gdy ta pracowała w kryszewskiej bibliotece. Poczuła ulgę, że już nie musi walczyć z nieustannym poczuciem winy. On jednak… jakby nie do końca zrezygnował. Nadal – niemal namacalnie – wyczuwała jego pożądanie. Miała mu to za złe i uważała, że chłopakowi brakuje charakteru, i dlatego czuła się w jego obecności trochę niezręcznie, zwłaszcza że to on zastrzelił mordercę Krynickiego. Z tego powodu spotkały go nieprzyjemności, wewnętrzne śledztwo. Ryba nie ukrywał tego, jakby chciał wymusić na niej wdzięczność.
Nie czuła wdzięczności.
Tamtego bydlaka chciała zabić sama.
Pchnęła ciężką żelazną furtkę i weszła w główną cmentarną aleję, by dołączyć do grupy. Nagle, jakby spod ziemi, zastąpił jej drogę młody mundurowy z miejscowego komisariatu. Od razu ją jednak rozpoznał.
– A, to pani rzecznik! To mogę przepuścić. Tam już na panią czekają! – oznajmił.
– Dzięki. Nie było innych dziennikarzy?
– Nie, jeszcze nikt o tym incydencie nie wie. Mam pilnować, by nie dostał się tu ktoś niepowołany. Nawet odwiedzających nie wpuszczamy. Ale na razie nikt się tu nawet nie kręcił, za wcześnie, tylko po sąsiedzku paru gapiów mieliśmy, ale myśleli, że to trwają prace konserwatorskie, dlatego wszyscy tam są w cywilu. Tylko ja jeden w mundurze i muszę kryć się w krzakach – uśmiechnął się pod nosem.
– Jest tam jeszcze ten nieboszczyk?
– No, jest. Nawet go widziałem, nic przyjemnego. Ale już z powrotem zawinięty. Niedługo go zabiorą. – Wzdrygnął się.
Stefańska podziękowała mu i skręciła w boczną alejkę, by skrócić sobie drogę i jednocześnie podejść dyskretnie. Wśród zebranych wokół nagrobka dostrzegła proboszcza. On ją też jako pierwszy wypatrzył. Od razu poczuła na sobie jego niechętne spojrzenie, a zanim dotarła na miejsce, ujrzała, jak ksiądz nachyla się do ubranego w czarną skórę mężczyzny i coś do niego mówi, a następnie odwraca się na pięcie i kieruje się w stronę wyjścia z cmentarza. Dość ostentacyjnie. Wzruszyła ramionami i podeszła do Ryby.
– Hej. – Postukała go w ramię. – Przedstawisz mnie?
– A, jesteś! – Aspirant odwrócił się, jowialnie obejmując ją ramieniem. Wyślizgnęła się z tych objęć. – To dobrze, urząd nas uprzedzał, że się zjawisz, wszyscy już wiedzą, nie ma potrzeby przedstawiać. Procek już był i pojechał. Czekamy jeszcze na Gretę… to znaczy na panią wójt, bo postanowiła osobiście przybyć z ramienia świeckiego zarządcy cmentarza. My już po wstępnych oględzinach, za chwilę zabierają ciało.
Dziennikarka pociągnęła go na ubocze.
– Nie chcę przeszkadzać, ale czy możesz mi zdradzić, jak młody jest ten nieboszczyk? – zapytała.
– Masz na myśli, w jakim był wieku, kiedy ktoś uciął mu głowę? – Policjant najwyraźniej próbował ją zbulwersować.
– To też, ale również jak długo tu leżał – odparła, ignorując jego uwagę.
– Rozumiem, rozumiem. – Ryba pokiwał głową. – Znam twój język. Na oko trudno stwierdzić, ale nasz medyk sądzi, że to był raczej młody chłopak. A tutaj leżał nie dłużej niż rok. Lato było upalne, więc może nawet kilka miesięcy.
– I nie został zidentyfikowany?
– Serio pytasz? Gdybyś widziała zwłoki, nie zadawałabyś głupich pytań – stwierdził z niesmakiem. – To zgniłek, jak się u nas mówi.
– Wiadomo jak zginął?
– No wiesz co! Chyba już dawno powinnaś się tego nauczyć! Takich rzeczy nie można stwierdzić przed sekcją.
– Czasem widać gołym okiem. Na przykład dziurę po kulce w czaszce…
– Skąd wiesz? – zareagował nerwowo i już po chwili się zreflektował, że dał się podejść. – Tak czy inaczej, musi to jeszcze potwierdzić autopsja – dodał z urazą.
– Jasne, Ryba, dzięki – uśmiechnęła się do niego. – A gdzie są ci konserwatorzy?
Ruchem głowy wskazał na stojących z boku ludzi w roboczych ubraniach. Była ich czwórka, dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Wszyscy wyraźnie przejęci, młodzi, tylko jedna z kobiet wyróżniała się wiekiem. Postawna blondynka, może około pięćdziesiątki, wyglądała inteligentnie i zachowywała się spokojnie.
– Ta starsza to ich szefowa – uzupełnił policjant. – To ona nas wezwała.
– A kim jest facet ubrany w skórę?
– To nasz komisarz, szef kryminalnych.
– Aha, z Gdańska, tak? To oni będą prowadzić sprawę?
– Jak zawsze, ale jestem w zespole – wtrącił z satysfakcją.
– Świetnie, gratuluję. Dobra, to wracaj do roboty, a ja pogadam z tą konserwatorką. Mogę zrobić kilka zdjęć?
Wzruszył ramionami.
– Nie widzę przeszkód. Tylko pospiesz się, zanim przyjadą po denata. Zresztą jak uważasz. Zwłoki są w worku, więc i tak ich nie cykniesz. Pamiętaj, żeby potem ustalić z nami materiał do publikacji. I ciesz się, że na tę chwilę macie wyłączność. No, to na razie! – Nie oglądając się, odszedł w stronę grobowca, przy którym wciąż jeszcze pracowali technicy.
Podchodząc do grupki konserwatorów, Felicja rozglądała się dookoła, poszukując jak najlepszego kadru. Trudno zaprzeczyć, że to miejsce posiada swój melancholijny urok, szczególnie jego starsza część: stare grobowce, popękane płyty w cieniu drzew o tej porze roku złocących się w słońcu babiego lata. Pstryknęła ogólny widok cmentarza, nagrobka i leżącego na sąsiedniej płycie upiornego worka. Ludzi sfotografowała z daleka, by nie widać było dokładnie ich twarzy. Następnie przywitała się z ekipą i poprosiła jej kierowniczkę o chwilę rozmowy. Gdy przysiadły na ławce pod przeciwległym murem, zauważyła, że główną aleją do nagrobka zbliżają się Greta wraz ze swoją asystentką. Już z oddali rzucał się w oczy jej elegancki strój oraz energiczny, pewny siebie krok – oznaka władzy, do której Greta Pazik już przywykła, jednak w przeciwieństwie do wielu innych polityków wykonywała ją z godnością. Tak jakby się z tym talentem urodziła, pomyślała Stefańska z podziwem.
W najstarszej części cmentarza, w polu otoczonym kutym ogrodzeniem, pod drzewem akacji stał pierwotnie tylko jeden wiekowy nagrobek. Ponieważ ten teren jest dość duży, a na cmentarzu znajduje się tylko kilka dawno opuszczonych grobów, zarządca cmentarza postanowił przenieść tu stare płyty, by uchronić je przed zniszczeniem. Pracę rozpoczęliśmy od demontażu ogrodzenia, które wymagało konserwacji.
Okazało się, że z biegiem lat grunt podniósł się i podmurowanie ogrodzenia znajdowało się niżej niż kiedyś, trzeba więc było je odsłonić. Do tego celu oddelegowałam jednego z młodszych kolegów, reszta zajmowała się odnawianiem napisów i detali na innych wskazanych przez zarządcę nagrobkach. Znajdowaliśmy się w różnych częściach cmentarza. Gdy mój pracownik zaczął kopać obok akacji, natrafił na niekompletną czaszkę z resztkami skóry, tkanki i włosów. Od razu mnie zawołał. Jego głos zdradzał emocje, dlatego natychmiast postawił nas wszystkich na nogi. Gdy zobaczyłam kości, początkowo nie przejęłam się tym zbytnio, ponieważ na sporo różnych szczątków natrafiałam już wcześniej w swojej pracy: kawałki żeber, kręgi kręgosłupa i tak dalej. W końcu to cmentarz. Poleciłam ekipie, by wróciła na swoje stanowiska, a ja zostałam na miejscu, aby nadzorować dalszą pracę przy odsłanianiu podmurówki i dać wsparcie młodszemu koledze. Gdy już wspólnie zaczęliśmy kopać głębiej, natrafiliśmy na duży czarny worek foliowy, częściowo rozerwany, w środku widać było koc. Taki zwykły, współczesny pled w kratę, tyle że mocno przybrudzony ziemią i nadgniły. Poczuliśmy dość intensywny odór, częściowo wilgoci, ale także rozkładu. Nie rozchylaliśmy bardziej worka ani nie kopaliśmy dalej, natychmiast zadzwoniłam na policję. Najpierw pojawił się jeden policjant – ten miejscowy – by stwierdzić, czy to faktycznie ludzkie szczątki, następnie przyjechali prokurator z technikiem, który zaczął delikatnie odkopywać znalezisko. Okazało się, że w koc była zawinięta pozostała część ciała, a raczej to, co z niego zostało. Szczątki zostały rozwinięte i ułożone na płycie sąsiedniego nagrobka. Resztki ubrań oraz buty wskazywały, że prawdopodobnie mamy do czynienia ze zwłokami mężczyzny, i to wcale nie „starymi”.
Kazano nam przerwać pracę, a teren zabezpieczyła policja. Poproszono nas, byśmy pozostali do jej dyspozycji jako świadkowie. Dlatego tu jesteśmy – bo nie pochodzimy stąd, jesteśmy „wędrowną” firmą. Poza tym nie chcemy stracić zlecenia, mamy zamiar się z niego do końca wywiązać. Do dalszych prac konserwatorskich przystąpimy jednak dopiero wtedy, gdy otrzymamy na to pozwolenie.
Bardzo dużo o tym rozmyślam. A myślałam, że już się uodporniłam, w końcu różne rzeczy widziałam. Ta sprawa jednak nie daje mi spokoju. To musiało być morderstwo, innej opcji raczej nie ma. Mamy zatem przymusowy urlop, no i… Przepraszam, ale to nie było zbyt miłe doświadczenie…
Godzinę później
Greta z Felicją wyszły z cmentarza razem. Pani wójt odesłała asystentkę do samochodu, prosząc ją, by chwilę zaczekała, a następnie wspólnie z przyjaciółką podeszły do starej renówki dziennikarki, gdzie radośnie powitał je Bury.
– Masz tę relację? – zapytała Greta.
– Mam, wszystko ci wyślę na maila. Rzeczowa ta konserwatorka, konkretna, dobrze się z nią rozmawiało.
– Świetnie. Dzięki. A tak na marginesie, zauważyłaś, jaki nasz Ryba zrobił się ostatnio butny?
Felicja zaśmiała się, wyjmując z kieszeni paczkę cienkich mentolowych. Stojąc przy aucie, obie zapaliły.
– Zauważyłam – odparła. – Szczególnie w obecności tego komisarza. Zgrywa się.
– Myślisz? Bo ja sądzę, że mu sodówka uderzyła. Odkąd został uniewinniony, zaczął uważać się za bohatera. Ale nieważne, z wiekiem spokornieje. Słuchaj, masz teraz coś pilnego? Bo chciałabym pogadać.
– Tutaj?
– Właśnie nie. Może u mnie? Albo u ciebie? Na spokojnie.
– Więc może tym razem u mnie – zaproponowała Stefańska. – Dawno cię nie było. Akurat nawet kawę w domu mam – dodała półżartem, bo zazwyczaj tak się składało, że kiedy przychodzili goście, okazywało się, że brakuje jej w zapasach tego lub owego. W przypadku Grety zazwyczaj kawy.
– Tym razem chyba wolałabym piwo. Przywiozę. Dobra, więc będę u ciebie około trzeciej, bo jeszcze muszę zajrzeć do urzędu. A ty byś mi podesłała to nagranie? Dasz radę?
– Da się zrobić. – Felicja zgasiła papierosa w popielniczce, którą wyciągnęła z samochodu, i podała ją Grecie. Przy okazji z auta wyskoczył Bury i pognał oznaczyć cmentarny parkan, po czym zaczął wspinać się na nogi obu kobiet, domagając się należnej porcji pieszczot. Otrzymał je z nawiązką.
– Chcę, żebyś się zajęła tą sprawą – wyjaśniła pani wójt. – Monitorowała ją. Oczywiście, pomogę. Dlatego najpierw musimy wszystko obgadać. Przygotuj się…
– W porządku. Ale do czego mam się przygotować? Przecież to jasne, że się tym zajmę. I jasne, że musimy na ten temat pogadać – zdziwiła się Felicja.
Greta również zdusiła niedopałek w popielniczce.
– No to super. Myślę, że dobrze ci zrobi nowe zadanie – dodała wymijająco. – Przyznaję, że dawniej nieraz miałam ochotę cię palnąć, ale ostatnio brakuje mi tej twojej żywiołowości. To ja wracam do samochodu, Mirka czeka. Do zobaczenia za jakieś… – zerknęła na swój złoty zegarek – za dwie godziny.
Pomachały sobie na pożegnanie i każda odjechała w swoją stronę.
Dwie godziny później
Siedziały w części kuchennej poddasza, które gmina podnajmowała na biuro i jednocześnie mieszkanie dla rzeczniczki prasowej swojego urzędu. Felicja postawiła na stoliku szklanki i miseczkę z chipsami serowymi, a Greta otworzyła butelkę markowego piwa. W życiu Grety wszystko było markowe – i wcale nie wynikało to ze snobizmu, raczej z dbałości o jakość. Mogła sobie na to pozwolić nie tylko ze swoich zarobków, bardziej z dochodów firmy prowadzonej przez jej męża, Przemka Pazika. Greta nie pogardzała niczym ani nikim – nie było to w jej stylu – prócz ludzkiej nieuczciwości. Dlatego teraz, siedząc z podkulonymi nogami na wersalce, zajadała się chipsami z supermarketu, bawiąc się i co jakiś czas dzieląc z Burym, dopóki Felicja, w trosce o żołądek psa, nie położyła temu kresu.
– To teraz mów, co wiesz o całej tej sprawie. – Dziennikarka rzuciła pupilowi piłkę i usiadła naprzeciwko Grety na krześle. – Bo widziałam, że gadałaś z tym komisarzem. Aha, relację konserwatorki dostałaś? Bo nie potwierdziłaś.
– Tak, dzięki. Nie miałam czasu. Ale przeczytałam! Brrr, nie zazdroszczę tym ludziom odkrycia, sama chybabym zemdlała. Z komisarzem, owszem, usiłowałam gadać. To buc. Niewiele się dowiedziałam, podejrzewam, że wiemy tyle samo. Najwyraźniej ustalili, ile mogą na początek zdradzić. Denat płci męskiej, wygląda, że młody, niezidentyfikowany, zwłoki w stanie rozkładu. Pod nagrobkiem leżał jakieś kilka miesięcy, do roku, nie dłużej. Nawet nie chcieli mi powiedzieć, jak zginął, ten glina twierdził, że jeszcze tego nie wiedzą. Zabrali szczątki na sekcję, więc może później dowiemy się czegoś więcej. Ale niestety, ta sprawa nie będzie priorytetowa…
– Pewnie uznali, że jak już tyle przeleżał, to może poleżeć jeszcze trochę – parsknęła Stefańska, częstując się piwem.
– Pewnie tak. – Greta również sięgnęła po swoją szklankę. – Jeśli wiesz coś więcej, to twoja kolej.
Felicja się zastanowiła.
– Nie… – odpowiedziała z wahaniem. – Chyba nie. Może tylko tyle, co podejrzewam, że ofiara zginęła od strzału w głowę.
– O! Czyli możliwe że egzekucja? A dlaczego tak podejrzewasz? – zainteresowała się pani wójt.
– Bo podeszłam Rybę i chyba trafiłam – zaśmiała się dziennikarka. – Zapytałam o dziurę w czaszce denata. Czysta intuicja. Zygmuncik zmieszał się i nie zaprzeczył. Może nie załapał, że nie mogłam widzieć tej czaszki. – Wzruszyła ramionami.
– Zawsze coś. To by znaczyło, że należy szukać człowieka dysponującego bronią palną. Zawsze to zawęża krąg podejrzanych.
Stefańska pokiwała głową.
– Zasugerujesz, gdzie zacząć szukać?
– Za mało danych. Zaczekajmy przynajmniej na wyniki sekcji, bo po omacku trudno coś zdziałać. Ewentualnie zakręć się przy kościele, w końcu morderca… albo mordercy musieli jakoś dostać się niepostrzeżenie na cmentarz i tam kopać. I trzymaj się Ryby. Dalej na niego działasz, więc zdradzi ci, co zechcesz.
– Już nie. Zmienił się. Chyba trudno mu darować… – Felicja urwała.
– Twój romans z Sebastianem? – dokończyła za nią przyjaciółka. – Choć sam już wcześniej ożenił się z inną. Typowy samczyk. A powiedz, jak ty się teraz czujesz? Doszłaś już trochę do siebie? – dodała miękkim tonem. Dziennikarka ponownie wzruszyła ramionami, nie patrząc jej w oczy. Nie odpowiedziała, a Greta już nie dopytywała. Zamiast tego powiedziała lekkim tonem: – Coś mi się przypomniało. Ale wcale nie à propos! – zastrzegła. – Dostaniesz asystentkę. Praktykantkę. To młoda dziewczyna, miejscowa, z Kryszewa. Od liceum działała w naszej telewizji gminnej, w sekcji młodzieżowej. Była najlepsza. Teraz kończy dziennikarstwo i chciałaby skorzystać z okazji, by podszkolić się w przyszłym zawodzie. Podziwia cię, jesteś dla niej wzorem.
Stefańska aż wstała z krzesła.
– I chcesz mi wmówić, że to tak przypadkiem? Nie à propos? Moja kochana, nie wierzę ci! – oburzyła się.
– Naprawdę…
– Nie. Nie zgadzam się! Nie ma mowy. Nie potrzebuję pomocy. Nie mam czasu na szkolenie praktykantek. I potrafię pracować tylko sama. Wiedziałaś o tym od początku. Chcecie mnie upokorzyć? Nie nadaję się już? Źle wykonuję swoje obowiązki? Dobrze, w takim razie jutro składam wymówienie.
Zaniepokojony Bury porzucił piłkę, którą przez cały ten czas zapamiętale obgryzał, i podbiegł do swojej opiekunki, niepewnie machając puszystym ogonkiem. Greta odstawiła szklankę i sięgnęła po papierosa.
– Uspokój się, wariatko – upomniała Felicję. – Zrobiłaś się okropnie przewrażliwiona. Nikt nie chce cię upokorzyć. Co najwyżej dać ci więcej luzu, żebyś mogła spokojnie zajmować się ważniejszymi sprawami, a ona wzięłaby na siebie drobiazgi, które – jak obie wiemy – są najbardziej upierdliwe. To bystra, sympatyczna dziewczyna. Poprowadzi stronę, pomoże ci w aktualnościach. Zrobi, co jej każesz. Nie będzie przeszkadzać. Zgódź się, proszę. Bardzo mi na tym zależy.
– A co, to jakaś twoja znajoma? – zakpiła Stefańska.
– Córka sąsiadki. Nie ukrywam. Obie bardzo prosiły o tę szansę.
– Nepotyzm, co?
– Nazywaj to, jak chcesz, wiem, że tylko chcesz mi dogryźć. Ale się zgódź, na jakiś czas…
– Na jak długo? – Dziennikarka odrobinę zmiękła.
– Nie wiem, to będzie zależało od ciebie. Miesiąc, dwa?
– Zastanowię się. Najpierw muszę ją poznać.
– To oczywiste! Jutro ją do ciebie przyślę. Felka… dzięki!
– Odczep się. I nie mów do mnie „Felka”, bo zabiję.
Nazajutrz
Felicja długo w nocy rozmyślała, bijąc się z emocjami, które nią miotały – od skrajnej furii do prób zbagatelizowania problemu. Była zła na Gretę, że nie uszanowała jej indywidualności i stylu pracy. Szczególnie teraz nie bardzo miała ochotę na dodatkowe relacje z innymi ludźmi, pomijając oczywiście te, które ściśle wynikały z jej zadań. Trudno, trzeba będzie na jakiś czas i tę do nich dodać. Jakoś to przetrwać. Nie potrzebowała pomocy, radziła sobie sama. Obawiała się jednak, że decyzja nie zależała tylko od przyjaciółki, lecz była wyrazem niezadowolenia urzędu z niej jako swojej etatowej dziennikarki i rzeczniczki. Fakt, że ostatnio rzeczywiście zwolniła, ale bardzo się starała, by osobista tragedia nie wpłynęła na jakość jej pracy. Swoje obowiązki wykonywała, wywiązywała się z nich… Reszta to przecież jej prywatne życie.
Wstała niewyspana i wciąż nie do końca przekonana. Raczej niechętna, lecz zdecydowana nie wchodzić w konflikt z gminą. Zależało je na tej robocie, dawała jej swobodę i poczucie stabilności. I na tym miejscu, które polubiła, i z którym teraz dodatkowo połączyły ją najpiękniejsze wspomnienia. Nie chciała od nich uciekać – były w końcu wszystkim, co jej zostało.
Około południa otrzymała wiadomość od Grety, że umówiła studentkę w biurze Felicji na trzynastą. Wraz z podziękowaniami i zapewnieniami, że dziennikarka ma wolną rękę. Stefańska ponownie odrobinę zmiękła, ale podskórnie złość nie przestawała w niej buzować. Gdy punktualnie o ustalonej godzinie rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi, nadal była spięta. W przelocie zerknęła do lustra, by sprawdzić, jakie może zrobić wrażenie na smarkuli. Wychudzona sylwetka w rozciągniętym swetrze i legginsach, brązowe włosy ciasno upięte w kucyk, gęba blada, usta zaciśnięte. Może ta mała sama ucieknie. W końcu otworzyła. W progu stała drobna, uśmiechnięta dziewczyna z odrobinę nierównym zgryzem i w okularach. Ona również miała na sobie prosty sweter – szaroniebieski – oraz wyblakle dżinsy, a włosy w nieco mysim kolorze nosiła spięte w kucyk. Nie była zbyt urodziwa, raczej przeciętna, zwyczajna młoda osoba, lecz bił od niej urok osobisty, któremu trudno było się oprzeć…
Nawet Bury mu uległ: wyraźnie ucieszył się z tej wizyty. Merdał ogonem i śmiał się po psiemu.
– Ojejku, jaki cudny piesek! Dzień dobry, nazywam się Kasia Malinowska, mam być u pani praktykantką – przedstawiła się nowo przybyła.
– Dzień dobry. To się jeszcze okaże. – Dziennikarka postanowiła być twarda. – Jeśli uznam, że się nadasz.
– Oczywiście. Przepraszam…
– Wejdź. Tak wygląda biuro rzecznika prasowego. Jak widzisz, nie ma tu za wiele miejsca, więc jeśli oczywiście się dogadamy, pracować będziesz u siebie. Zdalnie. Masz chyba komputer i telefon, to ci wystarczy. Tutaj możemy spotykać się tylko w razie konieczności. Siadaj, porozmawiajmy. Wprowadzę cię w zakres obowiązków, które by do ciebie należały. Napijesz się czegoś? Herbaty?
– Może wody. – Dziewczyna nieśmiało przysiadła na krześle. Bury jej nie odstępował. Podczas gdy Felicja szykowała napoje, przyniósł jej swoją piłeczkę i kazał sobie rzucać.
– Dlaczego zdecydowałaś się na praktykę u mnie? – zapytała Stefańska, gdy już usiadła za biurkiem.
Kandydatka na jej asystentkę uśmiechnęła się rozbrajająco.
– Studiuję dziennikarstwo. Został mi ostatni rok. Prawie wszystko już pozaliczałam, więc nie mam wiele zajęć na uczelni, w zasadzie tylko pisanie pracy. Będę miała sporo czasu, a przyda mi się doświadczenie. Poza tym… zawsze panią podziwiałam. Dlatego – odpowiedziała wprost.
– To miłe. Mam na imię Felicja. Może wydaję ci się stara jak wszechświat, ale to bez znaczenia. W pracy nie uznaję sztywnych form, oszalałabym z tymi paniami, więc będziesz musiała przywyknąć.
– Nie ma problemu. Dla mnie to zaszczyt. I wcale nie wydaje mi się pani stara, to znaczy… nie wydajesz się. – Uśmiech stał się jeszcze szerszy i Felicja też ledwie powstrzymała swój. Dziewczyna zaczynała jej się coraz bardziej podobać. Ujrzała w niej swoje odbicie sprzed lat, a raczej kogoś, kim bardzo chciała być. Czegoś jej zabrakło. Charakteru? Wytrwałości? Szczęścia? Pewności siebie?
– Słyszałam, że pracowałaś w tutejszej telewizji? – przypomniała sobie, że Greta o tym wspominała.
– Tak, choć to za dużo powiedziane. Robiłam to w ramach wolontariatu, ale bardzo mnie wciągnęło, dlatego wybrałam ten kierunek studiów. – Dziewczyna schyliła się, by po raz kolejny rzucić Buremu jego piłkę. – Jak mu na imię? – wtrąciła, wskazując rozbawionego kundelka.
– Bury.
– Bury? – roześmiała się studentka. – Ale on jest…
– Rudy. Wiem. Tak jakoś wyszło. A więc kiedy to było? Ta współpraca z telewizją?
– Oj, przepraszam. Współpraca trwała przez cały okres ogólniaka i jeszcze trochę w trakcie studiów. Stąd panią… stąd ciebie znam. Z konferencji prasowych, ale nie tylko. Przez cały czas obserwowałam twoją pracę i strasznie zazdrościłam. Nie było tu u nas nigdy wcześniej takiego dziennikarza.
– Znaczy, jakiego?
– Prawdziwego. Nie tylko od pisania formułek pod dyktando, ale takiego, który robi coś więcej. Marzę o dziennikarstwie śledczym. Ale oczywiście będę robić, co mi każesz – zastrzegła.
Stefańska uśmiechnęła się wreszcie.
– No dobrze – westchnęła. – Zobaczymy, co z tego będzie. Na początek zaczniesz obsługiwać nasz portal internetowy i zbierać newsy z całej gminy. Nie piszemy tylko o oficjalnych wydarzeniach, musimy być na bieżąco ze wszystkim. Ostrzegam, że będę od ciebie wymagała czujności, samodzielności i inicjatywy. Czyli rzucę cię od razu na głęboką wodę. Nie boisz się? Bo jeszcze możesz zrezygnować.
– Nie mam zamiaru. Nie boję się, lubię wyzwania. Myślę, że sobie poradzę, prowadziłam już różne strony, między innymi naszego koła dziennikarskiego na uczelni. I bardzo dobrze znam tę gminę, bo mieszkam tutaj od urodzenia.
– No to świetnie, wobec tego powinnaś się sprawdzić. – Felicja włączyła komputer. – Podejdź tu bliżej, wprowadzę cię we wszystko…
***
Okazało się, że Kasia już słyszała piąte przez dziesiąte o znalezisku na cmentarzu, czyli informacja pomału zaczynała się rozchodzić. Całe szczęście, że bez szczegółów. Felicja postanowiła też ich na razie nie zdradzać, znalazła dla praktykantki inne zadania – tamtym zajmie się sama, zanim sprawą zainteresują się „zewnętrzne” media. Wspólnymi siłami skleciły krótką notkę na portal i dla gazety zgodną z wytycznymi z policji, które jeszcze wczorajszego wieczoru otrzymała pocztą elektroniczną od Ryby. Poleciła Malinowskiej, by nie umieszczała jej jeszcze na szczególnie eksponowanym miejscu, na tę chwilę lepiej nie wzbudzać sensacji. Raczej zbagatelizować, przynajmniej do czasu, gdy dowiedzą się czegoś więcej. Informacja najpierw trafi na portal, dopiero na drugi dzień znajdzie się w gminnym biuletynie, ale również nie na pierwszej stronie. Dziewczyna okazała się pojętna, jej pomysły i propozycje trafne: spodobały się dziennikarce. Ceniła rzeczowość i kreatywność, możliwe że ostatecznie będzie to całkiem udana współpraca – pomyślała, gdy Kasia już od niej wyszła, zresztą ku niezadowoleniu Burego. Teraz to Felicja musiała mu rzucać piłkę, ponieważ, rozochocony, nie zamierzał odpuścić. Rzucała więc, jednocześnie wypominając sobie, że z powodu jej żałoby – o ile można tak nazwać ten stan – przez ostatnie miesiące psiak nie miał przecież zbyt wielu okazji do zabawy.
Wieczorem zadzwoniła Greta uradowana, że Stefańska dogadała się z tymczasową asystentką. Widocznie wcześniej zdążyła już rozmawiać z Kasią. A może raczej z jej mamą, bo zdaje się, że były po sąsiedzku zaprzyjaźnione. Stało się jasne, że rodzina Malinowskich należała do miejscowej elity: w dzielnicy Pazików byle kto nie mieszkał. Inteligentna córka, studiująca dziennikarstwo, z ambicjami, współpraca z telewizją już w szkole średniej. To sukces. Musieli być dobrze sytuowani i wykształceni. Nic dziwnego, że Grecie zależało na dobrych relacjach z nimi. Felicja odetchnęła z ulgą. Nie chodziło o nią. Rzeczywiście, chyba ostatnio stała się przesadnie skupiona na sobie. Dobrze, że obie z Kasią przypadły sobie do gustu. Jeden problem z głowy, choć i tak wolałaby robić wszystko sama i osobiście tego pilnować.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki