Kwaśne jabłka. O przemocy wobec dzieci - Piotr Mieśnik, Magda Mieśnik - ebook

Kwaśne jabłka. O przemocy wobec dzieci ebook

Piotr Mieśnik, Magda Mieśnik

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nic nie widziałem, nic nie słyszałam

Każdego roku w wyniku przemocy w polskich domach jest zabijanych 20-40 dzieci, to tak, jakby co roku ze szkoły znikała jedna klasa!

Kacper, żył lat 3. Klaudia, żyła lat. 5 Leon, żył lat 4. Eliza, żyła lat 5. Marcel, żył lat 2. Nikodem, żył lat 3. Zuzia, żyła lat 3. Kamilek, żył lat 8. Michał, żył lat 6. Oskar, żył lat 4. Zginęli z rąk matek, ojców, opiekunów. Dorosłych.

To niewidzialni i niesłyszalni bohaterowie reportażu Magdy i Piotra. Zaledwie kilkoro spośród tysięcy dzieci, które stały się ofiarami przemocy we własnych domach. To oczywiście tylko część danych o przemocy, tej, która zyskała rozgłos medialny. Większość dzieci cierpi w milczeniu.

Autorzy w swoim reportażu oddają głos również ekspertom i specjalistom, którzy na co dzień stykają się z przypadkami przemocy wobec dzieci. Z ich rozmów wyłania się schemat funkcjonowania, który prowadzi do tragedii.

Brak kompetencji, bieda, zaburzenia, uzależnienia, traumy wyniesione z dzieciństwa. Do tego niedziałające przepisy, zaniechania ze strony urzędników, pracowników socjalnych i służb, które mają obowiązek chronić dzieci.

Powtarzalność i schematyczność przypadków pozwalają na to, żeby wyprzedzić ruch. I tylko od nas zależy, czy go wykonamy.

Reportaż Magdy i Piotra to ważny głos w dyskusji na temat przemocy.

Skrzywdzone dzieci nigdy nie zapominają tego, co się stało. Trauma wraca, ciało pamięta. Na zawsze.

"Kamil kilka razy uciekał z domu. Policja: nic złego się nie działo. Kamil nie otrzymywał wymaganej pomocy lekarskiej. Sąd rodzinny: nic złego się nie działo. Kamil chodził do szkoły z nieleczoną, złamaną ręką i kolejnymi obrażeniami na twarzy. Szkoła: nic złego się nie działo. Kamil był notorycznie bity i przypalany papierosami. Pomoc społeczna: nic złego się nie działo. Kamil krzyczał z bólu. Sąsiedzi: nic złego się nie działo. Kamil z rozległymi oparzeniami i złamaniami rąk i nogi pięć dni cierpiał na podłodze w domu, gdzie mieszkali jego matka, jej mąż, wujek, ciocia i inne dzieci. Rodzina: nic złego się nie działo. Kamil zmarł 8 maja 2023 roku."

[fragment książki]

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 323

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: Tomasz Majewski

Redaktor inicjujący: Barbara Czechowska

Redaktor prowadzący: Grażyna Muszyńska

Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz

Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski

Korekta: Katarzyna Szajowska, Aleksandra Zok-Smoła (Lingventa)

© for the text by Piotr Mieśnik & Magda Mieśnik

© for this edition by MUZA SA, Warszawa 2024

ISBN 978-83-287-3252-0

MUZA SA

Wydanie I

Warszawa 2024

–fragment–

Reportaże powstały na podstawie rozmów związanych ze sprawami i akt sądowych.

Niektóre imiona, inicjały, wiek, nazwy miejscowości i okoliczności wydarzeń zostały zmienione z uwagi na dobro skrzywdzonych dzieci.

Warszawa 2024

Wszystkie diabły są tu

Bożena Ł., babcia Marcela: – Gdy go do mnie przyprowadzali, zawsze był brudny i brzydko pachniał.

Mariola S., czasem opiekowała się Marcelem: – Miał pokaleczone palce, otarcia na szyi, sine ucho.

Marcelina H., koleżanka: – Widziałam bardzo duże siniaki na klatce piersiowej i ramieniu.

Lucyna W., właścicielka mieszkania, w którym mieszkał Marcel: – Słyszałam krzyki, wyzwiska. Dziecko wyglądało na niedokarmione. Wiele razy wynoszono butelki po alkoholu. Ostatnie trzy dni słyszałam bardzo złe krzyki.

Monika Cz., sąsiadka: – W ostatnim czasie ciągle słyszałam płacz Marcela. W nocy cały czas. To nie był normalny płacz, tylko wycie.

Klaudia K., ciocia Marcela: – Często miał siniaki na ciele. Gdy płakał, dostawał otwartą dłonią w bok głowy. Był podnoszony wysoko, jak szmaciana lalka, i wrzucany z wysokości do łóżeczka. Gdy nie chciał wieczorem zasnąć, był podduszany poduszką.

„Ej! Dopóki nie poznałem Was, nie wiedziałem, że można kogoś tak mocno i szczerze pokochać” – wyznaje Martin. Od miesiąca jest z Anitą. Poznali się przez internet. Mieszkają razem z jej rocznym synkiem Marcelem w wynajmowanym przez Martina mieszkaniu w Chodzieży. To dwudziestotysięczne miasto na północ od Poznania. Próbują sobie ułożyć życie we trójkę. Martin pracuje w fabryce mebli. Zarabia dwa tysiące. Chodzi na popołudniowe zmiany, więc często we troje śpią do południa. „Śpiochy” – podpisuje zdjęcie z emotką zakochanej buzi. Wrzuca je do mediów społecznościowych. Uśmiecha się, leżąc w łóżku z telefonem. W środku śpi rozciągnięty w dziecięcej pozie Marcel, z drugiej strony okryta kocem Anita.

Mają ze sobą wiele wspólnego. Oboje wychowali się w przemocowych domach. Oboje mają na ciele ślady po samookaleczeniach. Anita w dzieciństwie była bita przez ojca. Od dwunastego roku życia przez kolejne cztery lata była molestowana. Zaczęła się okaleczać. Gdy doszło do próby gwałtu, powiedziała o wszystkim mamie. Kobieta nigdy tego nie zgłosiła, a kiedy Anita znalazła się w szpitalu z powodu nerwicy i dostała skierowanie do psychiatry, nigdy nie poszła z córką do specjalisty. Martin z siostrą Klaudią wychowywał się w rodzinie zastępczej. Ojciec znęcał się nad nimi. Bił i rzucał nimi o ścianę. W końcu trafił do więzienia, a oni do nowego domu.

Dwa tysiące na troje to niezbyt dużo. Martin szuka wśród znajomych dorywczej pracy dla Anity, najlepiej w gastronomii. Wystarczy kilka godzin przed południem, w weekendy lub w nocy. Wtedy on mógłby się zająć Marcelem. Dla chłopca stara się być nowym tatą. – Nie ten jest ojcem, który przypadkowo daje życie, ale ten, który kocha i wychowuje – powtarza Martin.

Biologiczny ojciec nie utrzymuje z dzieckiem kontaktu od czasu rozstania z Anitą. Odeszła z Marcelem z końcem 2018 roku. Mężczyzna miał sądownie zagwarantowane widzenia z synem. Raz go odwiedził, ale czuł się u Anity i Martina niemile widziany, dlatego więcej do syna nie poszedł.

W wolne weekendy Martin zabiera Anitę i Marcela na spotkania airsoftowej drużyny „Rosomaki”. Jest jej dowódcą. Wraz z kolegami urządza rozgrywki, przypominające prawdziwe bitwy. Przebierają się za żołnierzy i używają replik prawdziwej broni. W takich strojach pozują do zdjęć na lokalnych imprezach i w czasie finału Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.

W niewielkim mieszkaniu trzymają królika i dwa szczury. „Taki mały zwierzyniec” – chwali się Martin. Marcel lubi się z nimi bawić, ale czasem go gryzą. Zwłaszcza szczury.

Tak wygląda życie Martina, Anity i Marcela na podstawie tego, co piszą i pokazują w mediach społecznościowych. Na zdjęciach nie widać tego, że Marcel całe dnie jest brudny. Anita i Martin zmieniają mu pieluchę raz dziennie. Często jest kładziony spać w brudnej. Gdy zrobi kupę, chodzi z nią kilka godzin. Dopiero wieczorem matka obmywa go z odchodów i zakłada czystego pampersa. Chłopiec często bawi się cały dzień i śpi w tym samym ubraniu. W mieszkaniu jest brudno. Wszędzie porozrzucane są puste opakowania i butelki po alkoholu. Na podłodze pety, które wysypały się z przewróconej popielniczki. W pobliżu klatki szczurów wala się karma dla gryzoni. Marcel w czasie zabawy na podłodze nieraz wkłada do buzi niedopałki i jedzenie dla szczurów.

Anita niezbyt interesuje się znalezieniem pracy. Nie chce przyjąć żadnej z ofert dorobienia kilkuset złotych do ich skromnego domowego budżetu. Zaczynają się o to kłócić. Martin wyrzuca Anicie, że nie chce iść do pracy i ciągle brakuje im pieniędzy.

Właścicielka mieszkania, które wynajmowali: – Jak się wprowadzili, to od razu zauważyłam, że ona krzyczy na dziecko. Agresywna była. Mówiłam wiele razy Martinowi, ale nie chciał mi wierzyć.

Anita całe dnie spędza z synkiem w mieszkaniu. Gdy chłopczyk płacze, straszy go, że przez niego stracą mieszkanie, i zamyka w łazience. Kilka razy usłyszała już od właścicielki mieszkania, że z powodu krzyków zostaną zgłoszeni do ośrodka pomocy społecznej.

Nikt dokładnie nie wie, kiedy i kto pierwszy raz uderzył Marcela. Chłopczyk obrywa za to, że płacze, że chce się bawić, że wieczorem nie zasypia, nawet za nic, gdy po prostu siedzi z zabawkami na podłodze. Kiedy Martin jest w pracy i Anita sama zajmuje się małym, nieraz wydzwania do partnera, że ma dość płaczu dziecka. Martin wpada na pomysł, by w takich sytuacjach zatykać dziecku nos i je podduszać. Wcześniej ukończył kurs ratownika medycznego. Instruuje Anitę, jak to robić, i przekonuje, że dziecku nic złego nie grozi.

Z czasem rozwija ten sposób. Stosuje go najczęściej, gdy chłopca trzeba położyć spać do łóżeczka. Nie położyć, wrzucić.

– Wrzucałem Marcela do kojca, ale nie jak piłkę. Podnosiłem i puszczałem w dół. Przykrywałem go całego kołdrą. On się uspokajał. Jak trzeba było, to go przytrzymywałem. Czasem jednocześnie kładłem na niego koc, kołdrę, poduszki. Był przyciśnięty przeze mnie rękoma. Jak go odkrywałem, to nie robił jakiegoś mocnego oddechu. Wydaje mi się, że mógł oddychać. On tak się uspokajał i wystraszony leżał przez chwilę. Później nikt się nim nie interesował. Było wiadomo, że nic mu nie jest, bo się ruszał. – Martin opisuje, jak usypiał dziecko. Gdy Anita znów dzwoni, że ma dość płaczącego synka, słyszy: – To weź kołdrę i go zakryj.

W sierpniu 2019 roku jadą na Przystanek Woodstock. Śpią we troje w malutkim namiocie. Gotują na przenośnej kuchence. Za miski służą obcięte szyjki od plastikowych butelek. Półtoraroczny Marcel je zupki chińskie, zapiekanki i parówki. Pierwszego dnia imprezy Anita i Martin zaczynają pić alkohol. Ona, jak twierdzi, później sięgała już tylko po piwo bezalkoholowe. On cały czas chodzi pijany. Zdarza się, że idą we dwoje posłuchać muzyki, a Marcela zostawiają z nieznanymi przypadkowymi osobami. Martin publikuje zdjęcia z wyjazdu. Kuca obok wózka, w którym siedzi mały Marcel, w ręku trzyma piwo. Na innej fotografii pozuje z chłopcem na tle namiotu. Wokoło mnóstwo śmieci i butelek po alkoholu.

Po powrocie z wyjazdu sytuacja w domu się pogarsza. W końcu Anita daje się przekonać do pracy w pobliskim kebabie. W tym czasie synkiem zajmuje się Martin. W październiku jedzie z Marcelem do szpitala. Mały bardzo płacze. Nie może ruszać nogą. Martin mówi lekarzom, że w czasie kąpieli chłopiec pośliznął się na słuchawce prysznicowej. Rentgen wykazuje złamanie kości udowej. Lekarze nie wierzą w wersję Martina, zwłaszcza że dziecko nie wygląda jak po kąpieli. Jest brudne i ma siniaki na ciele. Zakładają chłopcu gips i zalecają wizytę kontrolną, na której ma być zdjęty opatrunek. Anita i Martin nie zabierają więcej chłopca do lekarza. Gips zdejmują mu sami. – Nie wierzyłam, że Martin celowo zrobił krzywdę Marcelowi. Bardzo go kochał – mówi siostra mężczyzny.

Anita w pracy wytrzymuje dwa tygodnie. Znów siedzi całe dnie w domu z synkiem. Coraz więcej pije. Przestaje się nawet kryć z tym, że bije Marcela.

– Gdy przyszłyśmy z siostrą Martina do Anity, powiedziała, że syn się kąpie. Pomyślałam, że ma duże dziecko, skoro jest tak długo samo w łazience. Po dwudziestu minutach przyniosła małego mokrego synka. Miał siniaki na klatce piersiowej i ramieniu. Były duże jak na takie małe dziecko. Zapytałam potem Klaudię o te ślady. Ona wzruszyła ramionami. Pytała, gdzie zgłosić, że dziecko jest bite, dałam jej spis instytucji. Później powiedziała, że ona niczego nie zgłosiła, bo ktoś inny to zrobił – mówi koleżanka siostry Martina.

Dobiegające z mieszkania krzyki i ciągły płacz dziecka słyszą sąsiedzi. Siniaki i opuchliznę na ciele Marcela widzą jego dziadkowie, ciocia, znajomi. Rozmawiają o tym między sobą. Obwiniają matkę. Nikt nie wierzy, że Martin może podnieść rękę na dziecko.

Klaudia, siostra Martina, często odwiedza Anitę, gdy ta jest sama z Marcelem. Na początku kobieta co najwyżej pstryknie Marcela w ucho. Z czasem przestaje się hamować. – Wiele razy widziałam siniaki u Marcela na twarzy, rączkach, ciele. Zawsze o to pytałam. Anita mówiła, że się uderzył. Później widziałam, jak płakał, a ona go uderzyła otwartą ręką w bok głowy. Gdy kiedyś około 22 nie chciał spać, krzyczała, że zamknie go w łazience lub wypuści na dwór. Próbowałam go uspokoić. Był grzeczny, uśmiechał się, a jak Anita podchodziła, zasłaniał buzię rączkami, jakby się jej bał.

Klaudia próbuje nagrać, jak matka bije chłopca, ale ta widzi telefon i od razu przestaje. Gdy Marcel bawi się leżącymi na podłodze kablami, Anita szybko traci cierpliwość, podnosi go jak szmacianą lalkę i upuszcza do łóżeczka. Chłopiec zawsze wtedy zaczynał głośno płakać. Klaudia zwraca jej uwagę, że tak nie wolno robić. W odpowiedzi słyszy, że „to dziecko i nie ma prawa robić tego, co chce”.

– Biła nawet za nic. Zazwyczaj, gdy wypiła około dwóch piw. Później już piła cały czas. Mówiła mi, że ma depresję od czasu ciąży. Cięła się po całym ciele. Pokazywała mi zdjęcia, jak się pocięła. Raz uciekła i zostawiła Marcela samego. Miała gdzieś to, co Marcel jadł. Czasem nawet stare kanapki. Wiele razy zjadał to, co leżało na podłodze. Podnosił z podłogi kiepy i wkładał do ust. Anita cieszyła się, że uczy go palić. Częstowała go piwem. Często gryzły go szczury. Kazała małemu przynosić jej jedzenie i piwo. Był myty, tylko jak zrobił wielką kupę. Tylko wtedy miał zmienianą pieluchę, dlatego ciągle był mocno podrażniony w kroczu. W wannie zostawiała go samego – wylicza Klaudia.

Dwa razy widziała, jak Anita „usypia” Marcela. Około godziny 21–22 wrzucała synka do łóżeczka. Chłopiec zaczynał płakać. Nie chciał spać. Pokazywał, żeby go wyjąć. Matka krzyczała: „Zamknij ryj”. Nie pomagało. Gdy podchodziła, kulił się i zasłaniał rączkami. Uderzała go w twarz. Jeśli nie przestawał płakać, przyciskała mu głowę poduszką do łóżeczka. Klaudia mówiła bratu, że Anita znęca się nad Marcelem. Brat odpowiadał, że Anita twierdzi, że to kłamstwo. Anita kilka razy napomyka, że oddałaby go do adopcji, że go nienawidzi, ale to jednak jej dziecko. Oboje z Martinem wspominają o oknie życia.

Od początku marca 2020 roku sąsiedzi prawie cały czas słyszą krzyki i płacz Marcela. – O Martinie nie mogę powiedzieć nic złego. Zawsze pomocny. W ostatnim czasie Marcel często płakał. Non stop to słyszałam. Słyszałam krzyki Anity: „Zamknij się, Marcel”. Ostatnio płacz dziecka był notoryczny. Rozmawiałam z właścicielką mieszkania, że to aż nienaturalne – mówi sąsiadka zza ściany.

12 marca Martin i Anita wstają około południa. Tak wygląda każdy dzień, w którym Martin ma wieczorną zmianę. Razem z nimi budzi się Marcel, który zazwyczaj zasypia między 22 a północą. Martin kąpie się przed pracą. Anita robi na śniadanie kanapki z pasztetem. – Marcel był jak zwykle. Trochę krzyczał, bo jak się mu coś nie podobało, to strzelał focha i krzyczał – opowiada Anita.

Martin wychodzi do pracy. Anita zaprowadza Marcela do znajomej, która czasami się nim opiekuje. Chłopiec zjada u niej trochę ciasta. Anita wraca dość szybko, płaci kobiecie 10 złotych za pomoc przy chłopcu. Później zostawia go u macochy Martina, jak zwykle bez pieluch na zmianę i jedzenia. Tłumaczy, że musi zrobić zakupy. Około godziny 17 kobieta daje chłopcu kanapkę z rybą. Marcel zjada też żółty ser i chrupka kukurydzianego. Jest pogodny. Bawi się na podłodze. W tym czasie Anita w ulicznej bramie wypija piwo. W drodze do marketu kolejne dwa. Kupuje szynkę, chleb tostowy i dwa piwa. Około 21 odbiera Marcela. Do domu idą powoli, bo chłopiec co chwilę się zatrzymuje i siada na ziemi. Matka powtarza, by szedł razem z nią. Kilka razy odchodzi i czeka, aż synek do niej dołączy. W końcu bierze go na ręce i niesie do domu.

Na kolację robi tosty z serem i szynką. Chłopiec zjada dwa lub trzy. Siada na podłodze. Po chwili wstaje. Otwiera szafkę pod zlewem i wysypuje proszek. Anita krzyczy, żeby „tego nie rozpieprzał”. Marcel ponownie sięga po proszek. Anita uderza go w dłoń. – Ale nie mocno – zapewnia. Marcel trochę krzyczy, ale w końcu się uspokaja. Kobieta otwiera piwo i idzie do pokoju. Włącza muzykę. Na zmianę trochę rocka, trochę metalu. Chłopiec chce się pobawić z mamą i królikiem. Anita daje mu zabawki i ściąga go z łóżka. Gdy mały płacze, ona krzyczy, żeby zamknął ryj, bo wyrzucą ich z mieszkania. Zbliża się 23. Anita zanosi Marcela do łóżeczka. Nie przebiera go ani nie zmienia pieluchy. Chłopiec jest ubrany w body, rajstopy, spodnie i skarpetki. Nie chce spać. Biega po łóżeczku. – Zazwyczaj jak go wkładałam, krzykiem wymuszał, żebym go wyjęła. Wtedy z kojca krzyczał i się nie uspokajał. Ja też krzyczałam, żeby zamknął ryj. Założyłam słuchawki na uszy i puściłam muzykę. Nie wiem, ile czasu minęło, zasnął – relacjonuje Anita.

O północy Martin kończy zmianę w fabryce mebli, 20 minut później wchodzi do mieszkania. Słyszy muzykę włączoną na konsoli. Anita jest w kuchni. Robi tosty. Daje Martinowi buziaka i wraca do robienia kolacji. Zachowuje się dziwnie. Inaczej niż zwykle. Jest nienaturalnie spokojna. Nie odzywa się. Mężczyzna wychodzi do pokoju zanieść bluzę. Widzi większy niż zazwyczaj bałagan. Anita tłumaczy coraz głośniejszym głosem, że nie radziła sobie z Marcelem. Krzyczał i płakał. Teraz i ona już krzyczy. Martin idzie zajrzeć do łóżeczka. Widzi Marcela leżącego na brzuchu. Odwraca go na plecy. Zauważa, że chłopiec ma bladą, wręcz białą skórę na nodze. Ciało jest wiotkie. Dziecko nie oddycha. Woła Anitę. Ta krzyczy: „Przepraszam, nic nie zrobiłam”. Martin wyciąga małego z łóżeczka, kładzie na podłodze i zaczyna reanimację. Mówi Anicie, by wezwała pomoc.

Karetka szybko przyjeżdża na wezwanie. Gdy lekarz wchodzi do mieszkania, widzi mężczyznę reanimującego leżące na wznak na podłodze małe dziecko. Obok stoi zapłakana kobieta. Medyk bada chłopca. Sztywne, szerokie źrenice. Brak oddechu. Zatrzymanie krążenia. W ustach dużo treści pokarmowej. Ratownicy udrażniają drogi oddechowe i zaczynają resuscytację. 30 minut uciskają malutką klatkę piersiową. O godzinie 0:54 lekarz stwierdza zgon.

Na miejsce przyjeżdża dwóch funkcjonariuszy policji. Z notatki policyjnej: „Anita W. w stanie nietrzeźwości opiekowała się synem Marcelem. Na miejscu zastałem zespół ratownictwa medycznego, matkę dziecka i Martina K. Ustalono, że do śmierci dziecka doszło w wyniku uduszenia się. […] w mieszkaniu nieporządek. Puste butelki po alkoholu. Na podłodze klatka z królikiem. Na szafce stoi karabin przypominający kałasznikowa. Po lewej na podłodze karton z zabawkami i rowerek dziecięcy. Klatka ze szczurami. Pod ścianą dziecięce łóżeczko turystyczne czarno-żółte z siatką, wymiary 120×60, z pościelą. Ciemna poduszka z żółtymi wzorami, kołdra silnie zabrudzona, na spodzie łóżka kolorowy koc”.

Anita mówi policji, że położyła Marcela spać do łóżeczka pół godziny przed powrotem Martina. Chłopiec był zdrowy i nic jej nie niepokoiło.

Martin wyjaśnia, że wrócił do domu chwilę po północy. Przywitał się z Anitą i poszedł do dziecka. Zaniepokoiła go blada skóra na nodze chłopca. Stwierdził, że Marcel nie oddycha, wyciągnął go z łóżeczka i zaczął masaż serca.

Przed drugą w nocy Anita dzwoni do kobiety, która wcześniej zajmowała się Marcelem. Pyta, czy chłopiec dostał coś do jedzenia. Mówi, że dziecko nie żyje i że to śmierć łóżeczkowa.

Badanie alkomatem wykazuje, że Anita ma 0,52 mg alkoholu w wydychanym powietrzu. Martin jest trzeźwy. Oboje zostają zatrzymani przez policję i przewiezieni na komisariat.

Pierwsze przesłuchanie.

Martin: – Ostatnie dwa tygodnie to był ciężki okres dla Anity. Straciła pracę i nie mogła sobie poradzić z dzieckiem. Był płaczliwy, rozrabiał i krzyczał. Było widać, że jest zmęczona dzieckiem.

Anita: – Wieczorem jeszcze przed usypianiem wreszcie się uspokoił. Zaczął się bawić. Mogłam go wtedy klepnąć w tyłek, ale nie wiem. Ja go nie biłam. Nieraz się przewrócił, uderzył. Miał delikatną skórę. Może faktyczne nieraz uderzyłam go w twarz, po rączce, pod wpływem emocji.

Martin: – Tylko czasami widziałem, że dawała delikatnego klapsa w pośladki. Nigdy nie stosowałem przemocy.

Anita: – Martin nigdy go nie bił.

Drugie przesłuchanie.

Martin: – Uderzałem go otwartą dłonią, pięścią w twarz, głowę, plecy, pupę. Widzieli to moi rodzice – siniaki i tak dalej. Na głowie miał opuchliznę. Zmieniałem jedną pieluchę dziennie. Kilka razy w żartach mówiłem, żeby go oddała do okna życia lub domu dziecka. Wkurzała się na to. Żałuję tego, co robiłem małemu, że znęcałem się nad nim. To było przez nerwy, przez pieniądze, że się kończyły.

Martin K. został oskarżony o to, że co najmniej kilkadziesiąt razy uderzał Marcela otwartą dłonią lub pięścią po całym ciele. Wielokrotnie rzucał do łóżeczka. Kilkukrotnie podduszał dziecko, przycis­kając twarz kołdrą do poduszki. Dopuszczał jedzenie karmy dla szczurów i niedopałków. Badanie włosów Martina wykazało, że zażywał amfetaminę.

Martin: – W zasadzie w całości się przyznaję. Mam tylko zastrzeżenia, że nie jadł karmy ani petów.

Anita: – Od zeszłego roku nadużywam alkoholu. Po porodzie źle się czułam. Byłam przygnębiona, bo mąż nie pomagał przy dziecku. Nie byłam na bilansie u pediatry. Sama go mierzyłam i ważyłam. Ostatnie szczepienie, jak miał osiem miesięcy. Podczas Przystanku Woodstock kilka razy zostawiałam go z nieznanymi osobami. Na początku trochę biłam Marcela. Nasiliło się, jak straciłam pracę. W żartach mówiłam, że go oddam do okna życia. Na początku września 2019 roku zaczęłam bić częściej, bo mnie wszystko wyprowadzało z równowagi. Marcel miał siniaki, jak się uderzył. Od moich uderzeń nie miał siniaków. Martin nigdy Marcelka nie uderzył. Mógł widzieć, że daję klapsa lub uderzam go po twarzy. O klapsy nie zwracał mi uwagi. Nieraz zdejmowałam pieluchę i dawałam klapsa. Miał wtedy siniaki i zaczerwienienia.

Zazwyczaj przykrywałam go kołderką na głowie lub rzucałam na niego kołderkę, a on się uspokajał. Czasem trochę przytrzymywałam kołderkę na nim, żeby zasnął. Parę razy przytrzymywałam może sekundę i od razu odkrywałam, bo bałam się, że coś mu zrobię.

Tego wieczoru chodził po kojcu i płakał. Jak krzyczał, musiałam go położyć na brzuchu i przykryć kołderką i trzymałam tak, żeby się uspokoił. Przyciskałam go dwiema rękami, kołderką przyciskałam do poduszki wokół jego głowy. On się nie wyrywał. Głowę miał między moimi rękami. Przyciskałam kołdrę. Krzyczałam, żeby się za­mknął. Tym razem po prostu przytrzymałam dłużej i mocniej. Ale wydawało mi się, że to była chwila. Odkryłam go, był cały czas na brzuchu. Myślałam, że śpi. To mogło być 10–15 minut przed powrotem Martina. Nie sprawdziłam, czy nic mu się nie stało, i poszłam do kuchni. Kochałam go, tylko nie radziłam sobie z tym wszystkim. Nigdy wcześniej nie uciskałam tak kołderki jak wczoraj. Nie chciałam tego zrobić. To stres, nerwy. Nie byłam świadoma, co robię. Bardzo żałuję tego, co się stało. Gdybym mogła cofnąć czas, to by się nie stało. Ręki bym na niego nie podniosła.

Anita W. zostaje oskarżona o znęcanie się nad synkiem i o uduszenie go poduszką.

Anita: – Zarzut zrozumiałam. Nie zrobiłam tego z premedytacją, a pod wpływem emocji.

Dopiero po śmierci Marcela w toku prowadzonego śledztwa wychodzi na jaw, że służby już wcześniej miały informacje o znęcaniu się nad dzieckiem. Policja i prokuratura pracowały jednak tak wolno, że chłopiec nie dożył pomocy. Gdy pięć miesięcy wcześniej Martin pojawił się w szpitalu z Marcelem, który miał złamaną nogę, lekarze zawiadomili policję. Informowali, że dziecko może być ofiarą przemocy ze strony opiekunów. Policja pod nadzorem prokuratury wszczęła postępowanie w tej sprawie. Śledczych nie zaalarmowało to, że mimo zaleceń nikt nie przyjechał z Marcelem na kontrolną wizytę po złamaniu nogi.

– Po zgłoszeniu ze szpitala miejscowi funkcjonariusze nie podjęli odpowiednich działań. Przeprowadzili oględziny w październiku i sporządzili notatki, ale dalszych działań zaniechano. Nie interesowano się losem dziecka przez kilka miesięcy. W tym czasie nie podjęto żadnych działań – mówi młodszy inspektor Andrzej Borowiak, rzecznik komendanta wojewódzkiego policji w Poznaniu.

W konsekwencji ze stanowiska został odwołany komendant policji w Chodzieży, który jako przełożony odpowiadał za pracę podległych mu funkcjonariuszy. Kontrola objęła także tamtejszą prokuraturę. Na jaw wyszło, że tam także doszło do zaniedbań. Asesor, która dopiero trzy miesiące po zgłoszeniu sprawy złamania nogi u dziecka wszczęła postępowanie, oraz szef prokuratury rejonowej w Chodzieży zostali zawieszeni.

24 marca 2022 roku Sąd Okręgowy w Poznaniu skazuje Anitę W. na 15 lat pozbawienia wolności. Prokuratura wnioskowała o 25, ale sąd znalazł okoliczności łagodzące. – Chociaż nic nie usprawiedliwia zbrodni popełnionej przez oskarżoną, to ona sama pochodziła z rodziny patologicznej. Nie utrzymywała kontaktów z biologicznym ojcem. Z kolei jej matka często zmieniała partnerów. Niektórzy pili i znęcali się nad rodziną. Nie miała wsparcia u bliskich. Nie była w stanie wziąć odpowiedzialności za siebie, a co dopiero za dziec­ko. W wieku 17 lat poznała przyszłego ojca Marcela, wzięli ślub, ale ten związek szybko się rozpadł. Jej późniejsze czyny były naganne, ale powinno to być oceniane łagodniej, niż gdyby zrobiła to osoba ukształtowana. Poza tym wyraziła skruchę i w trakcie procesu wyglądała na osobę szczerze żałującą – orzeka sędzia Joanna Rucińska w ustnym uzasadnieniu wyroku.

Martin K. zostaje skazany na cztery i pół roku pozbawienia wolności. Prokuratura wnosiła o dziesięć lat, a pełnomocnik mężczyzny o uniewinnienie. Sąd stwierdza, że Marcel miał całkiem dobry kontakt z ojczymem, mimo że był przez niego katowany.

– Oboje znęcali się nad chłopcem i robili to w czterech ścianach. W tajemnicy przed otoczeniem, bo przecież znęcanie się nad dziec­kiem nawet w środowiskach przestępczych jest uznawane za naganne zachowanie. Sąd w składzie tu obecnym nie podzielił stanowiska prokuratury, że znęcanie się nad chłopcem miało znamiona szczególnego okrucieństwa. Sąd podziela stanowisko Sądu Najwyższego, że szczególne okrucieństwo winno być odnoszone do zachowania wyjątkowo drastycznego i odrażającego, przy czym znamieniem kwalifikującym nie jest samo okrucieństwo, lecz okrucieństwo szczególne, które jest określeniem stopniowalnym. To, że ofiara była małym bezbronnym dzieckiem, nie jest wystarczające do uznania, że przestępstwo było połączone ze szczególnym okrucieństwem – podkreśla sędzia Joanna Rucińska.

Dodaje, że Anita W. działała z zamiarem bezpośrednim pozbawienia życia Marcela, ale sąd widzi dla niej szansę powrotu do społeczeństwa.

Anity W. nie ma na sali sądowej w czasie odczytywania wyroku. – Lekko nie zgadzam się z wyrokiem. Chcę opuścić areszt. Chcę zacząć jakoś normalnie żyć. Spotkać się z rodziną. Załatwić swoje sprawy – mówi zaskoczony wysokością swojej kary Martin K. Wyrok jest nieprawomocny, ale do czasu apelacji oboje mają nadal przebywać w areszcie.

3 października 2022 roku Sąd Apelacyjny w Poznaniu wymierza dużo surowsze kary za znęcanie się i śmierć dwulatka. Uznaje też, w odróżnieniu od sądu niższej instancji, że oskarżeni działali ze szczególnym okrucieństwem. Anita W. zostaje skazana na 25 lat, a Martin K. na sześć lat pozbawienia wolności.

– Dziecko było brudne i śmierdzące. Matka chciała je zabić, by mieć kłopot z głowy. Zabiła syna w pełni świadomie. Rozumiała, co robi. Wiedziała, czym grozi podduszanie. Nie mogła zdzierżyć płaczu i krzyku dziecka. Założyła na uszy słuchawki. Jak sama mówiła, była miłośniczką muzyki rockowej. Po zabójstwie poszła do kuchni, założyła słuchawki i dalej słuchała muzyki. To zachowania zimne, niegodne matki. Nie ma zgody na pobłażanie. 25 lat więzienia to kara w pełni sprawiedliwa – uzasadnia wyrok sędzia Marek Kordowiecki.

Przy drzwiach prowadzących do mieszkania, które wynajmowali Martin i Anita, cały czas wisi biała tabliczka z napisem „Cisza nocna obowiązuje od 22.00 do 6.00”. Nikt z sąsiadów nie słyszy już krzyków dziecka ani jego opiekunów. Profil Anity w mediach społecznościowych jest nadal aktywny. Gdyby nic się nie stało, nikt nie zwróciłby uwagi na wrzucane przez nią hasła. Na przykład na to z 11 stycznia 2020 roku. „All monsters are human” (Wszystkie potwory są ludźmi – przyp. aut.) albo to opublikowane dzień przed uduszeniem Marcela: „Piekło jest puste, wszystkie diabły są tu”.

Mariola S., opiekowała się czasem Marcelem: – Mówili, że siniaki ma, bo jak to dziecko – wszędzie włazi.

Sąsiadka zza ściany: – Chciałam interweniować, ale zawsze po pewnym czasie się uspokajało. Nie zgłosiłam nigdzie, bo nie chciałam się wtrącać.

Sąsiadka z góry: – Mieli podwójne drzwi. Słyszałam krzyki, bicia nie słyszałam.

Klaudia, siostra Martina: – Chciałam to zgłosić do ośrodka pomocy społecznej, ale bałam się stracić brata.

Lucyna W., właścicielka mieszkania, w którym Marcel mieszkał z opiekunami: – Tej nocy nie słyszałam dziecka. Słyszałam hałasy. Chodzenie, przenoszenie, szuranie. Nic szczególnego nie przykuło mojej uwagi.

* * *

koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji

MUZA SA

ul. Sienna 73

00-833 Warszawa

tel. +4822 6211775

e-mail: [email protected]

Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl

Wersja elektroniczna: MAGRAF sp.j., Bydgoszcz