Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
11 osób interesuje się tą książką
Kwiatowy dwór
Saga dworska. Tom III
Gdy przeszłość powraca w najmniej oczekiwanych chwilach...
Dominik Podhorski stracił naprawdę wiele – dom, matkę, ojca i brata. Musiał uciekać z rodzinnego dworu w jednej koszuli niczym włóczęga, udawać parobka i na każdym kroku obawiać się, że ktoś go rozpozna.
Wydaje się, że życie Dominika wreszcie się układa. W nowo wybudowanym domu z ukochaną żoną spodziewają się narodzin dziecka. Jednak z Podhorowa nadchodzą wieści, które skłaniają Dominika, by stawił czoła temu, czego najbardziej się boi. Przeszłości.
Bracki twardą ręką rządzi w majątku, który przejął podstępem i korzysta z dóbr zgromadzonych przez pokolenia Podhorskich. Wszyscy się go boją. On nie obawia się niczego prócz myśli o prawowitym dziedzicu Podhorowa.
Uzurpator nie zamierza poddać się bez walki, a pomysłów mu nie brakuje. Jeden z nich jest wyjątkowo podstępny.
Czy Dominik odzyska dom i majątek? Czy znowu straci je w nierównej walce?
Saga dworska to opowieść o życiu w dziewiętnastowiecznym szlacheckim dworku, o uczuciu rodzącym się wbrew losowi, a także o przeszłości, która powraca w najbardziej nieoczekiwanych chwilach.
Inne czasy, stroje, obyczaje i wyzwania. Jednak marzenia o prawdziwej miłości, domu i rodzinie wciąż takie same.
***
Krystyna Mirek
Pisarka, mama czwórki dzieci, miłośniczka kwiatów i ogrodów. Absolwentka polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przez wiele lat pracowała w szkole, ucząc języka polskiego i niemieckiego. Od kilku lat zajmuje się pisaniem książek (wydała ich już kilkadziesiąt). Powieści jej autorstwa są mocno osadzone w realiach życia, nie brakuje w nich zmagań z przeciwnościami losu, ale są też pełne ciepła, energii oraz optymizmu.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 317
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ 1
Czy macie coś na miłość? – To pytanie usłyszała Antonina wczesnym świtem, zanim dzień jeszcze na dobre się zaczął.
Westchnęła.
Spokojne poranne wypicie herbaty może być czasami zadaniem trudniejszym niż ratowanie świata – pomyślała. To nie był pierwszy raz.
Ilekroć zagotowała wodę, wlała napar do kubka i usiadła na swoim ulubionym miejscu przy oknie, natychmiast ktoś pukał do drzwi, na dodatek z takimi sprawami, które wykluczały swobodne popijanie herbatki podczas rozmowy.
Przychodzili coraz wcześniej. Każdy chciał być pierwszy. Ledwo Antonina, miejscowa zielarka i autorytet w sprawach wszelkich, zdążyła się ubrać.
Jak to czasem proste marzenie staje się niezwykle trudne do zrealizowania – pomyślała, odstawiając kubek. Miała pracować mniej, obiecała to Juliannie, swojej prawnuczce, i jej mężowi. Planowali, że zacznie więcej czasu spędzać w domu. Mimo że starała się dotrzymać słowa, często zdarzało się jej wymykać już bladym świtem do swojej starej chatki. Wiedziała, że choć słońce jeszcze nie wstało, to ludzie już czekali.
Ta młoda dziewczyna, która właśnie weszła, wyglądała na zmarzniętą i niewyspaną. Kto wie, jak długo musiała tu stać, żeby zająć miejsce w kolejce. Sprawiała wrażenie przygiętej silnym zmartwieniem. Czasem nie trzeba wiele, by kogoś zdiagnozować. Wystarczy uważnie spojrzeć na człowieka. Jego ciało dużo mówi. Sposób, w jaki trzyma głowę, ramiona, plecy.
Antonina znała takich, którzy całymi latami mieli spięty kark, nigdy się nie rozluźniali.
– Czy macie coś na miłość? – zapytała dziewczyna. Aż trzęsła się z niecierpliwości. Chciała rozwiązać swój problem już, natychmiast. Widać trawiły ją gwałtowne uczucia.
– Usiądź – zaprosiła ją Antonina. – Pewnie, że mam – odpowiedziała na jej pytanie i mogła sprawdzić naocznie, w jaki sposób nadzieja i wiara działają na ludzi. Skulone plecy od razu się wyprostowały, a w oczach dziewczyny pojawił się blask.
Antonina pokiwała głową. Miała w swoim asortymencie wiele skutecznych nalewek, mieszanek i mikstur. Ale tylko dwa specyfiki, na których zarabiała pieniądze. Cieszyły się wielką sławą. Ludzie przyjeżdżali po nie z daleka.
I choć próbowała tłumaczyć uczciwie, o co chodzi, jak można rozwiązać problemy bez tego, to nigdy nie działało. Musiała dać buteleczkę. Wtedy ludzie wierzyli, zaczynali słuchać, co do nich mówi.
Pierwsza mikstura była na odchudzanie i rzeczywiście zawierała zioła, które usprawniały trawienie. Ale przecież nie mogły pozbawić nikogo dodatkowych kilogramów, zwłaszcza sporej liczby. Mówiła więc, że magia działa tylko wtedy, jeżeli codziennie przez godzinę się spaceruje, nie je słodyczy i tłustego ani kolacji późno wieczorem.
Ludzie boją się magii, więc z respektem podchodzili do tych zaleceń. Pili ziółka, dopiero gdy wypełnili wszystkie warunki. Działało. Sława Antoniny rosła.
Podobnie było z miłością. Antonina mogłaby wytłumaczyć tej dziewczynie parę życiowych reguł, które by jej pomogły. Jednak zdawała sobie sprawę, że to na nic. Części dziewczyna by nie zrozumiała, o niektórych rzeczach zapomniałaby, zanim by wróciła do swojej chaty, a innych nie umiała zastosować.
Buteleczka w rękach dodawała ludziom przytomności umysłu. Patrzyli na nią z nadzieją i uważnie słuchali, co Antonina mówi.
Nie pobierała opłat za porady miłosne, ale ludzie i tak przynosili wszystko, co mieli, mając nadzieję, że coś tak niezwykle cennego jak miłość można kupić.
Często zdarzało się, że nie płacili za leczenie, jeśli nie mogli. Antonina to akceptowała. Ale za fiolkę na miłość każdy chciał coś przynieść, cokolwiek. I z tym też Antonina się zgadzała. Szanowała ich potrzebę odwdzięczenia się, zachowania równowagi.
Dziewczyna właśnie położyła na stole wełniane nici. Przepięknie uprzędzone, równiutko, starannie. Pewnie pilnie pracowała długie wieczory, żeby zrobić tego tyle, by udało się coś odłożyć. Można się domyślić, że musiała to ukryć pod czujnym okiem matki.
Antonina przysunęła krzesełko bliżej do młodej, mocno zmartwionej dziewczyny. Prawie stykały się kolanami, wzięła ją za ręce.
– Co się stało? – zapytała. – Kim on jest?
– Po prostu już mnie nie kocha – rozpłakała się dziewczyna. – Nie wiem, czy przyśle swatów, ale słyszałam... – Słowa padały teraz pojedynczo, bo panna tak się rozszlochała, że nie była w stanie całego zdania powiedzieć jednym ciągiem. – Słyszałam – powtórzyła – jak gadali, że w niedzielę swaty pójdą z wódką do Rozalki.
Nieszczęście tej młodej osoby wypełniało całą chatkę. Antonina ją rozumiała. Serce potrafi boleć najmocniej. Słowa na razie nie mogły tu pomóc, przytuliła więc dziewczynę i pozwoliła jej wypłakać wszystko. To trwało dość długo. Widziała przez okno, że kolejka zaczyna się ciągnąć aż na łąkę. Kobiety z dziećmi, starsze osoby.
Nic nie poradzę – pomyślała. – Będą musieli poczekać. Dużo łatwiej znaleźć lekarstwo na przeziębienie, bolącą nogę, łupanie w krzyżu niż na to, co tak bardzo uwiera w środku.
Po chwili dziewczyna zaczęła oddychać swobodniej, Antonina podała jej więc swoją herbatę, która zdążyła się w tym czasie przestudzić do bardzo przyjemnej temperatury i pacjentka wypiła ją kilkoma głębokimi łykami. Był to wprawdzie napar na dolegliwości wieku dojrzałego, ale w sumie zaszkodzić nie mógł.
Antonina z westchnieniem odstawiła pusty kubek. Też jej się chciało pić. No, ale ona przynajmniej nie miała złamanego serca. Zamienić by się nie chciała. Zastanawiała się, co może powiedzieć tej młodej istocie, która miała może siedemnaście lat. We wsi już wiek odpowiedni do tego, by łączyć się w pary. Niewinnym panienkom kojarzyło się to z pierwszymi uściskami tak bardzo przyjemnymi w tym wieku, pocałunkami, spotkaniami, które w ich twardym ciężkim życiu były czymś niezwykle miłym. Z muzyką weselną, gośćmi, pierwszą, czasem jedyną w życiu ładną sukienką, pierwszym i często jedynym w życiu dniem, kiedy ta dziewczyna była ważna. Znajdowała się w centrum uwagi, patrzono na nią.
Dla tych wszystkich wioskowych córek, które często okazywały się dla rodziców rozczarowaniem, bo nie były synem, to niezwykłe doświadczenie. Często przychodziły na świat jako szóste, czy siódme dziecko zmęczonych, przepracowanych matek. Rosły w chatach, gdzie rodzice nie wiedzieli, jak ważne jest okazywanie sobie miłości, choć ją czuli do swoich dzieci, chcieli dla nich jak najlepiej.
Takie pierwsze zauroczenie, czułość, dotyk i uwaga chłopca stawały się dla tych dziewczynek jak narkotyk. Były bezbronne. Zupełnie nie zdając sobie sprawy, że minie noc poślubna, wesele i zacznie się zupełnie inne życie. Małżeństwo, często nieszczęśliwe. Twardy los, kolejne ciąże, ciężka praca za marny kawałek chleba.
I choć przecież te kobiety, które wcześniej wyszły za mąż, wciąż mieszkały w wiosce i można było sprawdzić, co się dzieje, kiedy weselna muzyka przestaje grać, a ty zostajesz z chłopakiem, którego w gruncie rzeczy tak mało znasz, u teściów w ich przepełnionej chałupie, to wnioski nie docierały ani do młodych, ani do starszych.
Antonina często miała ochotę krzyczeć: poczekajcie!
Do matek i do córek.
Ale dawno już się nauczyła, że nawet nie ma sensu się odzywać. Nikt nie chce tej opinii. Taki jest obyczaj, tradycja, a także ogromne wewnętrzne pragnienie tych młodych dziewczyn, żeby doświadczyć jak najszybciej odrobiny tego, czego tak mocno im brakowało. Miłości.
– Nie płacz już. – Pogłaskała ją po twarzy i otarła łzy. Poprawiła jej włosy. – To jest magiczna butelka – zaczęła swój wywód i oczywiście od razu zobaczyła to samo, co przy fiolce z odchudzaniem. Uzyskała pełną uwagę dziewczyny, której nie byłaby w stanie skupić żadną prawdą o relacjach międzyludzkich. – Ale musisz spełnić kilka warunków, żeby zadziałało – dodała i otrzymała jeszcze mocniejsze skupienie. Bo teraz dziewczyna słuchała tak bardzo, że aż bała się oddychać. – Przestaniesz za nim chodzić – powiedziała Antonina stanowczo. – Dasz mu spokój. Umyjesz twarz zimną wodą, ładnie się uczeszesz, wypierzesz swoją koszulę i spódnicę. Będziesz trzymać głowę wysoko i się uśmiechać. Mówić spokojnie, łagodnie, z życzliwością...
Młoda zaczęła się wyraźnie gubić, więc Antonina powtórzyła wszystko raz jeszcze. Próbowała osadzać te dziewczyny w ich kobiecości, co nie było tutaj do końca bezpieczne. Mało mężczyzn zasługiwało na tę szlachetną nazwę. Niewielu z nich było w stanie zapewnić kobiecie ochronę i wsparcie. Dlatego większość żon i matek szybko stawała się twarda, szorstka, bo nie mogły sobie pozwolić na okazywanie słabości ani delikatności.
Musiały chronić rodzinę. Często też zostawały same, kiedy ich mężowie ginęli w bitwach, umierali od chorób. Bycie wdową to twardy los, nieszczęśliwą żoną również. Dlatego matki nie uczyły swoich córek delikatności, czułości, radości życia.
Antonina westchnęła. Nigdy nie mówiła tego na głos. Miała jednak nadzieję, że przyjdą kiedyś takie czasy, kto wie, może już jej prawnuczka będzie sobie mogła na to pozwolić, by żyć z lekkością, móc decydować o sobie, świadomie wybierać.
Wielkie marzenie.
Antonina wierzyła, że oni wszyscy teraz przechodzą przez te ciężkie czasy, rodzą dzieci i wychowują je w trudzie, po to by kiedyś było lepiej.
Przytulała i kołysała młodą dziewczynę, mimo że przez okno widać było, jak kolejka wciąż rośnie. Dominik, mąż jej prawnuczki, znów będzie wieczorem przy kolacji narzekał, że Antonina za mało odpoczywa.
Traktowała jego słowa poważnie, chciała o siebie dbać. Pożyć jeszcze trochę, zobaczyć dziecko Julianny. Być przy nich choć jakiś czas. Cieszyć się rodzinnym spokojem, patrzeć na ich piękną miłość.
Ale jej powołanie było inne, przede wszystkim pomagać.
Ciągle głaskała głowę nieszczęśliwej dziewczyny. Trwało to długo i w końcu zaczęła się obawiać, że ona nigdy nie wyjdzie.
– Już dobrze – powiedziała z czułością. – Franek nie jest jeden na świecie – próbowała walczyć. – Sprawdziłaś, czy on pije? Jest pracowity, dobry? – zapytała.
Dziewczyna jakby nie zrozumiała. Co to w ogóle ma do rzeczy? – mówiły jej oczy. Franek był wspaniały i tylko to się liczyło.
Antonina to widziała, ale miała nadzieję, że może zanim zobaczy tych upragnionych swatów, chociaż przez chwilę się zastanowi.
– Musisz już iść – powiedziała, po czym wstała i podeszła do okna.
– Tak, wiem, dziękuję. – Dziewczyna porwała fiolkę do ręki.– Ile to razy dziennie trzeba zażywać? – zapytała jeszcze.
– Raz przed snem, ale tylko jeżeli uda ci się w ciągu dnia dbać o siebie, nie płakać, być dobrą i miłą – powtórzyła Antonina z naciskiem.
To nie była stuprocentowa recepta w tym świecie. Wszystko mogło okazać się pułapką. Dobre dziewczęta wykorzystywano, z miłymi się nie liczono. Ale trzeba było chociaż spróbować.
Może taka postawa skłoni Franka do zmiany zdania, bo przecież na pewno nie mogły go przyciągnąć z powrotem zapłakana twarz, rozczochrane włosy i pretensje.
A może znajdzie się ktoś inny, kto zwróci na to młode dziewczę uwagę?
Kiedy dziewczyna wychodziła, Antonina modliła się za jej powodzenie. Oby jej się udało – myślała z nadzieją.
Kolejna sprawa była prostsza: przeziębienie.
Spojrzała w stronę nowego domu bielącego się na tle ściany lasu. Czekała na prawnuczkę. Jej pomoc była teraz tak bardzo potrzeba. Mnóstwo osób czekało na zewnątrz. Ale ostatnio Julianna nie lubiła się zrywać skoro świt, lecz przytulać do swojego męża. Rozmawiać z nim i cieszyć się nowym życiem. Miała do tego prawo. Antonina nie naciskała, choć każdego dnia czuła, że to już nie te siły, co dawniej i coraz trudniej sprostać wszystkim obowiązkom.
Spróbowała znów zaparzyć herbatę, licząc, że może tym razem się uda.