Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Przygotujcie się na mieszankę czarnego humoru, jadowitej ironii, wszelkich sprośności, łamanie granic smaku i przyzwoitości.
Stramik i Giza robią streaming z rzeczywistości co dwie doby. Jeden jest anarchistą i abnegatem, testującym wszystkie dostępne i te mniej dostępne na rynku używki. Uderza w świętości, bo to pobudza intelekt. Drugi tłumaczy i tonuje – i choć jest równie ironiczny, to jednak najwyżej stawia rodzinę i dzieci. Sceniczny duet doskonały i mieszanka wybuchowa na papierze.
Geje, aborcja, eutanazja. Rasizm, szowinizm i celebryci. Narkotyki, głupota polityków, medialne kompromitacje. Życiowa beznadziejność, sceniczna sprzedajność i permanentne niewyspanie. Nędza social mediów, celebrytoza w oparach mefedronu i satyryczne know-how. Kerouac, Palahniuk, Hunter S. Thompson i Paulo Coelho. Netflix, serialoza, hotelowy kac i patostreaming. Palce lizać!
Nie ma tabu, nie ma granic – łapy precz od żartów!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 272
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Jest to zapis mejlowej dyskusji, którą toczyliśmy od końca czerwca do końca grudnia 2017 roku. Mejle wysyłaliśmy sobie nie tyle z 48-godzinną częstotliwością, ile w 48-godzinnym rygorze. Całość zaczyna się tak nagle, jak nagle się kończy.
Żartów tu mało.Więcej marudzenia,niewyspania, dzieci i narkotyków.
Gdybyśmy byli Abelardem, napisalibyśmy, że liczymy na Wasz pozytywny odbiór. Gdybyśmy byli Jackiem, napisalibyśmy, że mamy wyjebane. Jednak na potrzeby tego krótkiego wprowadzenia jesteśmy i jednym, i drugim. Napiszemy więc: miłej lektury, Smucikonie!
Czy mógłbyś mi powiedzieć, kim jest Filip Chajzer? Tzn. kim jest dla Ciebie? Bo dla mnie jest postacią z odległego świata polskiej telewizji, który to świat dawno nie jest moim. Ze strzępków, które docierają do mnie za sprawą polubień czy reakcji znajomych na FB, wynika, że Filip Chajzer to typ ze zbyt niskim, zadętym głosem, którego ciężko się słucha. Jakiś inny typ zrobił mema, żartowo dotykającego wielkiej, osobistej tragedii celebryty.
Filip Chajzer straszliwie się zdenerwował, dotarł do danych autora mema i publicznie je udostępnił, nazywając go m.in. „kurwą”. Ja rozumiem, że są granice dobrego smaku (są?), ale jeżeli są granice dobrego smaku (a są?), to powinny również istnieć granice zdenerwowania.
Też chciałbym nazwać Chajzera tak,jak on nazwał autora mema.
Jednak po konsultacjach z prawnikiem uznałem, że warto uniknąć długiego procesu, zakończonego prawdopodobnie nawet kilkusettysięcznym odszkodowaniem.
Zrobię inaczej, użyję zamiennika. Abelard, unikamy procesu!
Chajzer. Ty gagatku! Łapy precz od żartów!
Wiem, że Filip Chajzer przeżył wielką, osobistą tragedię. Czy osoby, które przeżyły wielką, osobistą tragedię mają prawo do publicznego szkalowania innych osób z powodu odmiennego podejścia do rzeczywistości, wyrażającego się w żartach dotykających wspomnianej wielkiej, osobistej tragedii?
Nie wiem. Niewiele wiem. Nie będę udawał, jak Filip Chajzer, że wiem więcej, niż wiem.
W ogóle przecież szkoda czasu na tego gagatka. Kurzą Końcówkę. Primadonnę...
Szkoda czasu, jest tyle do obejrzenia; na Netfliksie i nie tylko: „Fargo 3”, „Twin Peaks 3”, „American Gods”, za chwilę wchodzi „The Mist” na podstawie Kinga. A tu Filip Chajzer wyświetla mi się z taką akcją FB (ktoś ze znajomych to polubił) i zaczyna werbować swoich miłośników do tańca nienawiści. Nawiasem mówiąc, skąd Filip Chajzer ma tylu zwolenników i tyle zwolenniczek?!
W czasie kiedy pisałem poprzedni akapit, mogłem ok. 4 razy sprawdzić, jak wyglądały szczegóły wielkiej, osobistej tragedii Filipa Chajzera. Już nie tylko z braku czasu tego nie zrobiłem, acz specjalnie. Tak jak specjalnie nigdy nie nauczyłem się na pamięć swojego PESEL-u – jako wyraz buntu przeciwko Kafkowskim mechanizmom redukcji człowieka do numeru. I tak samo nie sprawdzę, jak wyglądały szczegóły wielkiej, osobistej tragedii Filipa Chajzera. Bo jebie mnie polski i (nie tylko) system celebrycki.
Nie chcę być trybikiem w maszynie zainteresowania ludźmi, których intelektualna miernota, za sprawą srebrnego ekranu, szpeci wiele polskich domów.
Z tego względu mogę tylko zgadywać, jak wyglądały szczegóły wielkiej, osobistej tragedii Filipa Chajzera. Chociaż może Ty mi napiszesz...
PS
W erze postinformacji i postprawdy wszystko, co jest w mediach, nie istnieje, Chajzer, jego wielka, osobista tragedia; to prawdziwie istnieje tylko w życiu Chajzera, a kiedy staje się informacją, doniesieniem, funkcjonuje na zasadzie opowieści, towarzyszy temu zasada fikcyjności, jest komiksem, radiowo-prasowo-telewizyjno-internetowym spektaklem i ludzie powinni mieć prawo robienia z tym, co tylko im się podoba. Tak jak się dzieje z wierszami, powieściami, filmami, stand-upem.
Chajzer nie tworzy w ramach tradycyjnie, kanonicznie pojmowanych dziedzin sztuki. Utworem Chajzera, dziełem jego życia jest... jego życie, jego prywatność – niczym wszystkich celebrytów. Chajzer zgodził się na taki układ, zostając celebrytą. Święte oburzenie i wkurw to przy takiej optyce zachowanie zgoła dziecinne, niegodne bohatera komiksowego, tradycyjnie męskiego, mężnego, pomagającego mieszkańcom Gotham, na jakiego Chajzer, w medialnej opowieści o sobie-Batmanie, pozuje.
Jednak celebryci przyzwyczaili nas do kłamstw. Na tym polega system celebrycki. Jest to przemysł kłamstwa. Przemysł pozorów. Tworzone są opowieści dla mas, pospólstwa, tłuszczy. O tym, jak mieszkańcy rezydenci medialnego Olimpu żyją, cieszą się, wyjeżdżają na wakacje, ale też o tym, jak umierają, cierpią i zmagają się z tragediami. Wszystko to nosi znamiona fałszu, oszustwa, przekłamania, fikcji. Albo po prostu – stosując miarę, którą przywołałem na początku – postprawdy.
Jest takie słynne zdanie, które znam z lektury dzieł guru pokolenia bitników Williama S. Bourroughsa, zasłyszane bodaj w ukochanym przez Bourroughsa Tangerze, chyba od kogoś w rodzaju szamana czy marokańskiego ludowego pisarza, przewodnika duchowego. Według mnie świetnie opisuje tę sytuację oraz wszelkie inne, w których wkurwienie celebrytów dotyczące komentarza do ich życia odgrywa główną rolę. Dedykuję to zdanie Filipowi Chajzerowi. I niechaj ta jednostka syntaktyczna (tak nazywamy zdanie, kiedy chcemy się popisać) posłuży za puentę: „Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone”.
Tyle jest postaci w polskim showbizie, a my o ChajZerze. Chajzerem zaczynamy to wszystko. Chajzera promować będziemy. Ja rozumiem, że jest on tylko pretekstem do rozmowy o celebryctwie i cenzurze żartów, ale żeby podbijać ten jego nieznośny bębenek próżności... Ech.
I dziwne, że nie znasz szczegółów – w końcu gość każdą swoją prywatną chwilę przeżywa z milionami telewidzów. Nie da się nie znać szczegółów tragedii osobistej czy choćby śniadania Filipa Chajzera.
I mimo że bardzo wiele mądrych słów przytaczasz Jacku, kilka błyskotliwych konstrukcji stosujesz i fundujesz ten doskonały PeeS, to dla mnie Filip Chajzer w tej sytuacji jest wkurwionym ojcem.
I tyle.
I cokolwiek byś napisał – jestem w stanie go zrozumieć. Mam córkę, zaraz będę miał drugą. Mia mruży oczy jak ja i wścieka się jak ja. Czyż jest coś cenniejszego niż lepsza i młodsza wersja Ciebie? Myślę, że mógłbym zabić każdego, kto chciałby zrobić jej krzywdę. I nieważne, ile mądrych książek w życiu przeczytałem.
Mógłbym tu jeszcze mnożyć kolejne zdania na ten temat, ale i tak tego nie zrozumiesz. Nie jesteś tatą. Ha! Wiem. To zły argument. Jakiś taki upokarzający. „Jesteś młody i nic nie wiesz!” – zawsze, jak ktoś takim tekstem zamykał mi usta, to otwierał mi się nóż w kieszeni.
Ale... (he, he) zrozumienie w tej kwestii może narodzić się tylko i wyłącznie wraz z lepszą wersją Jacka Stramika, która – choć bez włosów, to z orlim nosem – będzie nienawidziła świata bardziej doskonale niż Ty sam. I jestem pewien, że dumny i wzruszony zrobisz wszystko, żeby żaden chuj złamany nawet na moment jej słońca nie przysłonił.
Oczywiście nie uważam, że nawoływanie do linczu i wrzucanie danych osobowych hejterów na profile celebrytów to dobre rozwiązanie. I nieważne, czy robi to Król TVN-u, czy jego Koniuszy. Żenada. Rozdmuchiwanie tych spraw to tylko ich reklama. Gdyby nie ta cała afera, to nigdy nie obejrzelibyśmy tego mema. A nawet jeśli, to pewnie cała reakcja trwałaby około 0,4 sekundy i brzmiałaby „łe”/„phi”/„tss”.
Dobre żarty same się roznoszą.
Znam dobre, mocne żarty. Niektóre są rasistowskie, inne szowinistyczne albo antysemickie... I naprawdę są dobre. Wywołują śmiech. I nie czuję się później złym człowiekiem. Uśmiechnę się, może niechętnie – bo wszystkie te pojęcia już dawno powinny zdechnąć – często wbrew sobie, ale jednak. W tym momencie doskonała konstrukcja wygrywa z etyką. Przecież to tylko żart. Od słuchania żartu nie zacznę traktować drugiego człowieka inaczej. Ale już zestawienie słabej konstrukcji z ciężkim tematem to dla humoru mieszanka wybuchowa. Dlatego czasem myślę, że żartami powinni zajmować się tylko zawodowcy. Licencja na żartowanie? To dużo bardziej skomplikowana materia niż operacja na otwartym sercu. Ta może się źle skończyć dla jednej osoby, a jak pokazuje historia, są takie żarty, które potrafią skłócić i zatruć serca tysięcy.
Oczywiście, cokolwiek by mówić, obiektywnie autor tego całego chajzerowego mema nie zrobił dziecku nic. Ale czy nie jest tak, że kiedy pojawiają się emocje – wyłącza się mózg? To jest jak iskra w lesie. A do tego, jak wiatr, niesie Cię zacna idea walki z plugastwem i internetowym hejtem w imię pamięci zmarłego. Jedziesz więc i napierdalasz. Jesteś rycerzem na białym koniu albo w czarnym batmobilu właśnie. Człowiek od zawsze usprawiedliwiał agresję szlachetnymi hasłami:
„Za wolność”,„Bóg tak chciał!”, „Ojczyzna wzywa!”
A do tego czujesz moc, bo za tobą stoi armia uwielbiaczy. Sam nie masz jeszcze armii uwielbiaczy, ale przyznaj, że kiedy rozprawiasz się z kimś na swoim blogu i czujesz wsparcie środowiska, to jakoś łatwiej ferować wyroki.
„Łapy precz od żartów!” – wołasz Ty. Racja. „Więcej dystansu!” – wołają internauci. Pewnie.
Ale kto go ma? Ktoś mi mówi: „Wow, żartujesz ze swojego wyglądu albo imienia – ale masz dystans!”. Naprawdę? Po prostu te dwa aspekty mojej osoby mam zupełnie w dupie. Ciężej mi żartować z kilku innych, które bolą albo na których punkcie mam kompleksy. Ty nie masz takich punktów? Wyobraź sobie najmroczniejszy, najbardziej uciskający Cię Stramikowy problem... Ten, który wymyka Ci się spod kontroli...
A teraz mem na jego temat... Do tego słaby...
No nie świerzbią Cię palce? Ciebie – mrocznego, powściągliwego, przepełnionego cynizmem Jacka. Człowieka, który przeżył już i w jakiś sposób oswoił się ze śmiercią bliskiej osoby. Zawodowego żartownisia, któremu drogi jest problem cenzury i obrażania się świata za różnej maści dowcipy. Znawcę chłonącego szeroko pojętą komedię 24/7 – także tę ciężkiego kalibru.
Więc jak ma się powstrzymać ojciec Filip „Supcio! Brawo! Fota! Piona! Zajebię pomysł od Jimmy’ego Kimmela! Supcio! Trudno! Uśmiech! Śmieszna mina! Reklama! O Boże, jak to smakuje! Łohoho! Jaki śmieszny strój! Jestem szalony! Ludzie mnie kochają! Pomogę na Wizji! Bić kurwy!” Chajzer?
Wiedziałem, że będziesz o córce; i kolejnej córce. Solidarność ojców. Rozumiem to. Nie jestem ojcem, ale nie nienawidzę dzieci jak niektóre osoby w mojej sytuacji. Co więcej: chciałbym, żeby dzieci nie umierały. Udoskonalić ludzkość tak, by umierali tylko dorośli. Wszyscy. Nawet tak znamienita, wszechstronnie uzdolniona, osobowość telewizyjna, jaką jest Filip Chajzer, którego brak boleśnie odczułby na sobie cały rodzaj ludzki!
Aaaaaaaaaaaaaa!
Już wystarczająco energii mu poświęciliśmy. W sumie z mojej inicjatywy. Bez sensu.
Ostatecznie godzę się z tym, jaki jest. To akurat nie mój bohater, widocznie jednak jest w takiej, a nie innej formie potrzebny światu. Takiego go świat otrzymuje w chajzerowym pakiecie. Takiego kocha go sporo osób. I wreszcie takiego go nie nazywam tak, jak chciałbym go nazwać, bo po konsultacjach z prawnikiem postanowiłem uniknąć długiego procesu, zakończonego prawdopodobnie nawet kilkusettysięcznym odszkodowaniem. Niestety on nazwał tak, jak chciał nazwać – kurwą, autora żartu, który to żart – jak dla mnie – nie był jakiś najgorszy.
Lubię takie głupotki. Nie lubię powagi. A tu pewnie chodziło również o przekłucie balonika powagi. Takie przekłuwanie dają nam przecież najbardziej obraźliwe żarty. Rasistowskie, szowinistyczne czy antysemickie właśnie. Tylko jedna rzecz – one wydają mi się spoko tylko wtedy, gdy są quasi-rasistowskie, pseudoszowinistyczne i antyantysemickie. Często są to takie „wcieleniówki”, na przykład Sarah Silverman udająca głupią rasistkę, żeby zwrócić uwagę na problem.
I jak powiadasz: autor mema nie krzywdzi dziecka Chajzera. Tak samo autorzy i autorki takich żartów nie skrzywdziliby i nie skrzywdziłyby osób, których te żarty dotyczą. Tym samym nie są nawoływaniem do nienawiści. Natomiast Chajzer do nienawiści podjudza. To nie jest spoko. Ale – jak tym razem ja powiadam – taki on już ci jest. Ten Chajzer. Filip Chajzer jest Filipem Chajzerem, tak samo jak Jacek Stramik jest Jackiem Stramikiem – tym, który rzeczywiście dobrze się czuje, kiedy przy aprobacie innych chłoszcze kogoś na blogu.
Ja, Ja natomiast, Ja!
„Poniedziałek – ja, wtorek – ja, środa – ja, czwartek – ja” – jak pisał Gombrowicz w Dzienniku.
JA to przynajmniej robię w dobrym stylu, hi, hi. Życzę jemu tego samego; tylko nie wiem, czy po przybraniu na stylu nie straciłby zwolenników.
W takim razie cofam życzenia. Oznacza to, że jestem dla niego dobry. Należy docenić ten gest!
Jak dla mnie takie przekłuwanie balonika powagi jest potrzebne. Widzimy to chociażby na przykładzie szkalowania Jana Pawła II, którego jestem fanem. Szkalowania, nie Jana Pawła II.
Nakurwianie w świętościod zawsze pobudza intelekt.
Wyrywa nas z utrwalonych kolein myślenia.
Pomniki są od tego, żeby je... coś tam? Przez chwilę myślałem, że było takie powiedzenie. Ale chyba nie było. Zresztą nie wiem. Może było.
Ty, tak Ty!
TY powinieneś wiedzieć, w końcu jesteś starszy! I masz dzieci!!! (Będziesz miał).
Zgadzam się z tym, że najlepsze żarty to te, które tak naprawdę piętnują wspomniany rasizm czy szowinizm. Ale nie ukrywam, że zdarzyło mi się też śmiać z tych bez podwójnego dna. Były po prostu śmieszne. Nie da się kontrolować śmiechu. Dlatego jest taki zajebisty. Wymyka się cenzurze. Nawet tej wewnętrznej. I jedyne, co można potem zrobić, żeby próbować zachować twarz, to skrzywić się i dodać: „Łohoho... ostre!”.
Dziś rano obejrzałem filmik na YouTubie, w którym niejaki Maciej Modzelewski najpierw wita się słowami: „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus, Król Polski!”, potem opowiada o ataku atomowym na USA i upadku rządu polskiego, a następnie mówi, że to on obejmie ster rządów, a nasz naród jest wybranym i po zagładzie będzie wskrzeszał cały świat. Coś w tym stylu.
Są dwie opcje. Albo kiedy to czytasz, Polska jest już królestwem, na czele którego stoi Maciuś I, a Stany Zjednoczone to tylko dymiąca dziura. Albo straciłem kolejne cztery minuty życia na obejrzenie jakiegoś zjeba.
Nie wiem, co lepsze. Cenię swój czas, ale nie jestem też fanem ani USA, ani polskiego rządu.
Tak czy inaczej, ów Maciej Modzelewski mówił to wszystko ze świętą powagą. Wiem, że on szykuje się do objęcia władzy, przygotowuje siebie i swoją żonę (trzeba sprawdzić, czy ma dzieci, bo jeśli tak, to jak każdy ojciec ma nadwiedzę i chyba warto zasubskrybować kanał „Wskrzesiciel Narodu”, by być gotowym).
Zakładam, że po każdej stronie barykady politycznej, światopoglądowej, religijnej można trafić na kompletnego debila, ale też na inteligenta.
To założenie pewnie jest naiwne, ale daje mi jakiś wewnętrzny spokój. Że to, co widzimy, to raczej rozgrywka i spektakl. Zatem igranie z grą, przekłuwanie balona powagi, napierdalanie w pomniki, wysuwanie krytycznych uwag ukrytych pod płaszczykiem żartu wobec każdego aspektu ludzkiej działalności – tak, jestem za! Ale powiedz mi, co takiego jest w żarcie – czymś z założenia dobrym, czymś, co ma intencję dać uśmiech i pozytywną energię – że ludzie aż tak potrafią się nań wkurwić i znienawidzić jego autora? I dlaczego, kiedy widzą prawdziwe zło – głupotę – machają pobłażliwie ręką, dając ciche przyzwolenie na dalsze jej istnienie?
Dlaczego na takich ludzi nie zasadzają się ich bracia w wierze (czegokolwiek by ona dotyczyła)? Dlaczego nie podkładają nocami pod ich domy ognia i nie wycinają w pień do piątego pokolenia wstecz, mając dość kompromitacji? Dlaczego prawicowe media (tak brylujące w naburmuszaniu się) machają łapką i mają luz, żeby powiedzieć: „Ech, ten Macias...”, a potem przypierdalają się za każdy błahy nawet żarcik z przeciwnej strony?
Swoją drogą może być też tak, że Macias przerósł o głowę (albo i trzy) innego Modzelewskiego (a i nas wszystkich) i jest komikiem doskonałym. Wszedł w żart na sto procent. Od lat skrupulatnie konstruuje postać Wskrzesiciela, a my, idioci, bierzemy to poważnie.
A to, że jego filmiki mają tylko kilka tysięcy odsłon?
Andy Kaufman też był niszowy.
Abelard, jedna prośba – bardzo szczera, Kierowniku Mój Kochany, da radę poratować życiem, którego nigdy się nie spodziewałem, nawet nie marzyłem, życiem, w którym mnie do tej pory wspierasz, dzięki któremu mogę pójść do sklepu, jakiegokolwiek i kupić cokolwiek, buty, banany, wódkę, kabanosy, pomidory, najdroższy alkohol i najdroższe chipsy, bo występujemy, bo Ty jesteś najpopularniejszym polskim komikiem i bierzesz takiego typa jak ja, który robi robotę i Ci, kurwa, dziękuję, Kierowniku Szczerozłoty, wiadomo, że jestem wrośnięty w tę scenę, jeżdżę przy różnych innych okazjach, poszanowali mnie, wzięli Stramika jako Kogoś, osobowość i to jest również dla mnie, nie przesadzam Błogosławieństwo, no i dużo, przecież bardzo dużo, w chuj dużo zawdzięczam Tobie i Ciebie traktuję momentami jak drogowskaz, Jebańcu, jesteś długo zawieszony bardzo mocno w biznesie rozrywkowym, jakoś mądrze, tak świadomie, wręcz filozoficznie i bla, bla, bla, a ta scena nasza stand-upowa; he, he, nasza scena: jest popierdolona, jesteśmy w Agencji Artystycznej Antrakt, ona coś tam daje od siebie, mnie daje tyle, że właściwie jestem tam z Twojej rekomendacji, robię tego bloga, który uszlachetnia, hi, hi, trochę to całe gówno, i co, i tak jestem, scena jest podzielona, jeszcze Stand-up Polska, o ja jebię, sekta, moi Przyjaciele, też z nimi wchodzę w różne konszachty, ale to powinno się rozjebać, nie powinno być kast, nie ma nigdzie na świecie czegoś takiego, jesteśmy przyjaciółmi, to działajmy razem, i tyle, więc Wielkie Dzięki, jestem teraz w Gorzowie, najebany i mogę powiedzieć głównie tyle, że szanuję wszystkie kobiety, nie gwałcę dzieci oraz nie głosuję na Korwina, co czyni ze mnie Dobrego Człowieka, mam jednakowoż drobną prośbę, nie wypierdalaj z jakimś youtube’owym typem; nienawidzę, tzn. abstrahuję (tak!) od youtube’owych tworów wszelkiego rodzaju, mówię to ja, Jacek Stramik, najebany jak ścierwo o godz. 4:55 w Gorzowie, w nocy z 24 na 25 czerwca, w hotelu Qubus. Jedyne, co dobre na YT, to trailery filmowe, serialowe, rap, stand-up, głównie amerykański, bo polski znamy przecież z występów na żywo i reklama z Sokołem. Co myślisz? Dla mnie zajebista. Komu nie wyślę, zajebista. Tylko dla Ciebie nie jest zajebista – nieoficjalnie. Teraz powiedz, oficjalnie, dlaczego nie jest to zajebista reklama. Dużo pieniędzy, pięknie nakręcona, pasja, marzenia, Ciocia Mariola czy chuj wie kto tam mówiła mi, po co ci ten rap, załatwię ci dobrą pracę u babci jakiejś tam, w papierniczym. Na mnie to działa, Abelard, jak on tak mówi, że konsekwentnie swoje gówno forsuje, robi to za hajs, gruby, zarabia mordą, jakoś dziwnie to akceptuję. Ty jesteś na NIE. Why?
48 godzin to jednak dobra formuła. Okazuje się, że aby dotrzymać terminu, człowiek potrafi pisać mejla o piątej rano, kiedy we krwi tańczą wciąż whisky, cola i weselna wódka.
Pytasz mnie o reklamę z Sokołem.
Sokół to polski Jay-Z. Biznesmen, raper, człowiek legenda. Do wszystkiego doszedł sam. Podobnie jak O.S.T.R. – zrobił już tyle dobrych rzeczy, że chyba nic nie jest w stanie odebrać mu szacunku środowiska i słuchaczy. Kooperacje z Dawidem Podsiadłą czy reklama z Lindą... Amerykański styl, doskonałe towarzystwo, dobra jakość i produkcja. Wszystko pięknie. Słuszny kierunek. Dziś ważni zawodnicy rap gry to już nie chłopaki z osiedla palący blanty i rapujący o szarym blokowisku. To poważni przedsiębiorcy. I dobrze.
Marzy mi się, żeby polski stand-up szedł w tę stronę. Żeby nie traktowano nas tylko jak wulgarnych śmieszków z klubów pełnych piwa i żartów o sraniu (które to żarty tak uwielbiam). Na Zachodzie komicy mają swoje programy, shows, seriale i grają w filmach. Oczywiście musimy się jeszcze dużo nauczyć, ale to, co się dzieje z raperami, jest dla nas jakąś iskierką. Bo obaj wiemy, że hip-hop i stand-up to dziedziny sobie bliskie, oparte na tym samym fundamencie – autentyczności (tak dziś cenionej).
I słyszę tego Szanow(a)nego Pana, który we wspomnianym spocie mówi o sobie, o prawdzie, o pasji. Fajnie. Może pójdą za nim młodzi, zagubieni... Wsłuchają się w jego głos, a przez to też w swój wewnętrzny. I nagle wszystko jak młotem rozwala mi znaczek dezodorantu. Nie rasowych perfum Chanel, tylko tego, co w Tesco stoi na półce obok ziemniaków i margaryny. I myślę sobie, po co mi Pan Sokół pierdoli o prawdzie i pasji, skoro dezodorant reklamuje? Co mają do tych wzniosłych haseł dwa psiknięcia pod pachą? I jeszcze to ich hasło: Find your magic. Naprawdę? Prawda i magia na półce w Rossmannie po dychu?
Cały jego dorobek i mój szacunek do niego on przerzuca na firmę, której celem jest wciśnięcie mi bardzo przeciętnego zapachu. No nie. Nie chcę tak. Nie lubię. Wolałbym śmieszną/kiczowatą reklamę, w której Sokół rapuje: „Jaram się relaksem, psikam pachy Axe’em” albo stoi i mówi: „Jestem biznesmenem, chcę mieć większy samochód. Ten zapach jest taki w kit. Gdybym na nim nie zarobił, tobym się właśnie takim psikał”. Jak Wojewódzki w tej strasznej reklamie oranżady. Nie sadzi się. Nie opowiada o szlachetnym płynie i ojczyźnie. Tam układ jest czysty.
$$$.
Czytałem ostatnio zabawny wpis na profilu Make Life Harder – przeinteligentnych typów – który po siódmym akapicie okazał się reklamą. Szlag mnie trafił. Nikomu nie bronię zarabiać. Obwieś się nazwami firm, jedz na wizji kabanosy, chodź wszędzie w konkretnych klapkach – luz. Tylko daj znać. Szanuj mój czas. Moją do ciebie sympatię. Nie oszukuj mnie. Nie udawaj, że się nie kurwisz. Nie ukrywaj nazwy firmy na puentę, bo poczuję się wydymany. I nie dorabiaj ideologii do zapachu. Przynajmniej tej jakości. Może Chanel bym zdzierżył. Może wtedy szacunek do marki połączyłby się z szacunkiem do Sokoła. Trochę tak mam z tym, że O.S.T.R. jest ambasadorem dobrego koniaku. I też w reklamówce ciśnie hasła o ambicji i celu, ale tam jakoś mi to współgra. Może właśnie o to chodzi. O jakość. O klasę. O to, że reklamujesz i polecasz innym to, co sam lubisz i szanujesz. A mi się wierzyć nie chce, że Sokół się psika tym gównem. I że pije czerwonego johnniego walkera. Według mnie z prawdą i pasją to nie ma nic wspólnego.
PS Wolność, równość i sery topione! Polecam!Abelard Giza.