Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W Atenach wyrasta nowy bohater, przed którym zadrżą wrogowie.
Starożytna Grecja, V wiek p.n.e. Epoka mitów i legend ustępuje światu ludzi.
Perykles, Lew z Aten. To jego gwiazda lśni najjaśniej w Atenach, najwspanialszym mieście ówczesnego świata, ze swoją bogatą kulturą, złożoną polityką i niezwykłym sposobem sprawowania rządów. Peryklesowi towarzyszą przyjaciele, dramatopisarz Ajschylos, filozof Anaksagoras i Kimon, syn Miltiadesa. Naprzeciw ateńskiej armii, na lądzie i wodzie, stanie wkrótce bezlitosna perska armia. Obie strony szykują się do wojny.
A ta wojna nigdy nie była uczciwa.
Choć jeszcze młody, Perykles wie jedno: aby zwyciężyć w wojnie, trzeba najpierw wygrać w czasach pokoju.
To czas, gdy wyrasta nowy bohater, przed którym zadrżą jego wrogowie. Dla Aten zaś, miasta mądrości i wielkich wojowników, to czas wielkiej chwały.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 503
W sprzedaży również:
CONN
IGGULDEN
SOKÓŁ SPARTAŃSKI
BRAMY ATEN
PROTEKTOR
Dla Michelle Whitehead
„Pozostaje po nas tylko miłość”
Philip Larkin
archont
ἄρχων
jeden z dziewięciu najwyższych urzędników ateńskich wybieranych na rok
epistates
ἐπιστάτης
przewodniczący zgromadzenia ludowego (eklezji)
falanga
Φάλαγξ
szyk piechoty ciężkozbrojnej
keleustes
κελευστής
podający tempo wioślarzom
lochagos
λοχαγός
odpowiednik kapitana
strateg
στρατηγός
dowódca
trierarcha
τριήραρχος
nawigator triery
agora
Ἀγορά
główny plac, rynek, centrum życia politycznego
Areopag
Ἄρειος πάγος
Skała Aresa, wzgórze w Atenach, na którym obradowały sądy
Kipros
Κύπρος
Cypr
Plateje
Πλάταια
miasto w Beocji
Pnyks
Πνύξ
„mównica”, miejsce obrad ateńskiego zgromadzenia (eklezji)
Skiros
Σκύρος
wyspa, na której znaleziono kości Tezeusza
Agarysta
Ἀγαρίστη
żona Ksantypposa
Arystydes
Ἀριστείδης
strateg, archont eponim
Eleni
Ἑλένη
córka Ksantypposa i Agarysty (żadne źródła historyczne o niej nie wspominają)
Efialtes
Ἐφιάλτης
polityk ateński
Epikleos
Ἔπικλέος
przyjaciel Ksantypposa
Kimon
Κίμων
syn Miltiadesa
Ksantyppos
Ξάνθιππος
strateg, mąż Agarysty
Kserkses
Ξέρξης
król Persji
Leotychidas
Λεωτυχίδας
król Sparty
Perykles
Περικλῆς
syn Ksantypposa i Agarysty
Tisamenos
Τισαμενός
wróżbita
Zenon
Ζήνων
filozof, przyjaciel Peryklesa
Pauzaniasz odetchnął głęboko, czując ogarniający go spokój. Wymienił spojrzenia ze swoim wróżbitą, po czym podniósł się z kolan i samotnie ruszył w głąb sali. Po upale poranka komnata królewska była przyjemnie chłodna. Gdy maszerował jej środkiem, jego zbroja chrzęściła i podzwaniała. Dzięki patronującym mu bogom, Aresowi i Apollinowi, nie był ranny. Nie zniósłby żadnych okaleczeń ani gorączki odbierającej mu jasność umysłu. W kwiecie młodości w pełni odzyskał już siły po trudach kampanii. Oczywiście zwycięstwo też miało w tym swój udział, pomagając znosić ból i głód. Tylko ci, którzy przegrywali wielkie bitwy, czuli się wyczerpani. Ci, którzy je wygrywali, często po nich odkrywali, że mogą tańczyć i pić za dwóch.
Pauzaniasz cieszył się, że zdążył zażyć kąpieli, zanim go wezwano. Miał wilgotne włosy i mimo panującego na zewnątrz gorąca czuł się rześko i świeżo. A przecież nie minęło wiele czasu, odkąd wrócił do Sparty. Jego heloci wciąż jeszcze czyścili mu płaszcz, gdy przybiegł posłaniec. Większość zaschłej krwi i pyłu została wyszorowana, podobnie jak słone ślady potu. To musiało wystarczyć. Idąc, zarzucił płaszcz na ramiona i spiął żelazną zapinką.
Kiedy wcześniej zanurzył się w chłodnym basenie, dostrzegł, jak odpływa odeń warstwa tłustego brudu. Miał nadzieję, że to dobry omen. Oderwał oczy od plam na wodzie i nagle dostrzegł czerwone oczy swoich helotów i ich drżące dłonie. Zrozumiał wówczas to, czego wcześniej nie zauważył. Przeżywali żałobę.
Mógł ich odprawić za to, że zaburzyli tok jego myśli, ale tego nie zrobił. Oni także walczyli pod Platejami i tysiące z nich straciły życie w starciu z perską piechotą. To było jakieś szaleństwo i do dziś nie mógł wybaczyć Ateńczykom, że zachęcili ich do walki. A Pauzaniasz ostrzegał Arystydesa, żeby nie wmawiał niewolnikom, że są mężczyznami!
Idąc w głąb długiej komnaty, pomyślał, że w tym roku nie trzeba będzie przetrzebiać helotów. W normalnych czasach, kiedy ich liczba zanadto wzrastała, młodzi Spartanie polowali na nich na ulicach i na wzgórzach, zdobywając wojenne umiejętności i gromadząc trofea. Kiedy uniósł głowę, dostrzegł jednak w ich oczach coś nowego, niepokojącego. Przez krótką chwilę miał wrażenie, że patrzą na niego jak dzikie psy na rannego jelenia.
Potrząsnął głową. Może jednak mimo wszystko zarządzi selekcję, aby przypomnieć im, gdzie ich miejsce. Przeklęty Arystydes! Heloci byli zbyt liczni, żeby dać im wolność. Spartanie zawsze kroczyli po ostrzu noża i właśnie to nieustanne niebezpieczeństwo czyniło ich silnymi.
Przyłapał się na takich myślach. Nie zarządzi żadnej selekcji. Jego władza skończyła się z chwilą, gdy wkroczył z powrotem na spartańskie terytorium. Zarządzenie wyda mężczyzna, który wezwał go do siebie, i to on będzie podejmował tego rodzaju decyzje.
Kiedy Pauzaniasz dotarł do końca komnaty, przyklęknął na kolano i wbił oczy w wypolerowane kamienie posadzki. Jakoś nie dziwiło go przeciągające się milczenie. Młodszy mężczyzna chciał mu uświadomić, który z nich ma tutaj władzę. Pauzaniasz nakazał sobie ostrożność. Pola bitew są różnego rodzaju.
– Powstań, Pauzaniaszu – powiedział w końcu Plejstarchos.
Młodemu królowi wciąż brakowało miesiąca do osiemnastych urodzin, ale to, że był synem Leonidasa, widać było po jego muskularnych przedramionach porośniętych czarnym owłosieniem. Plejstarchos rozpaczliwe pragnął dowodzić pod Platejami, ale eforowie mu zabronili. Stracili już swego wojennego króla pod Termopilami. Jego syn był teraz najcenniejszym zasobem, jaki Sparta posiadała.
Spartańską armię poprowadził więc Pauzaniasz występujący w roli regenta. To on wygrał tę nadzwyczajną, nieprawdopodobną bitwę, kładąc kres wielkiej inwazji i marzeniom perskich królów. Pauzaniasz przełknął ślinę, poczuwszy nagłe zagrożenie. Widział to teraz wyraźnie, że jego triumf nie zaskarbił mu przychylności. Podniósł wzrok i napotkał zimne spojrzenie króla. Cokolwiek go czekało, przynajmniej stanie się prędko. Ateńczycy też przyczynili się do tego swoim gadaniem. Jego właśni ludzie ostrożniej ważyli słowa.
– Wykonałeś swoją powinność – odezwał się Plejstarchos.
Pauzaniasz pochylił głowę. Było to dość, a zarazem więcej niż młody król chciał powiedzieć.
Dwaj eforowie skinęli z aprobatą, wyrażając swoje poparcie. Znaczyło to więcej niż fakt, że trzej tego nie zrobili. Przyglądali się tylko mężczyźnie, który poprowadził spartiatów i helotów do zwycięstwa.
– Przedstawię imiona wszystkich, którzy z honorem oddali życie – powiedział w zapadłej ciszy Pauzaniasz.
Helotów oczywiście nie zamierzano wymieniać, jedynie poległych wojowników spartańskich. Przynajmniej, dzięki błogosławieństwu Apollina i Aresa, było ich niewielu.
Pauzaniasz próbował powściągnąć odruch rosnącej w tym momencie dumy, pomimo oficjalnych słów, które wypowiedział. Był częścią tamtego niezwykłego dnia! Powstrzymał swoich ludzi w przesłaniającym wszystko pyle i panującym wokół chaosie, aż nadeszła chwila, aby rzucić ich do walki jak złoty kamień w wody powodzi, aby stanąć przeciwko perskim wodzom. Eforów tam nie było. Nie było tam również syna Leonidasa!
Pauzaniasz poczuł ciążące mu na barkach brzemię. Na tym właśnie polegał ich problem, powód, dla którego patrzyli na niego tak, jakby chcieli otworzyć go jak owoc i zajrzeć mu w głąb wnętrzności. Eforowie zabronili Plejstarchosowi opuszczać Spartę, a czyniąc tak, pozbawili go udziału w największym zwycięstwie swego miasta-państwa. Młody król musiał znienawidzić ich za to albo też… Pauzaniasz poczuł suchość w ustach. Został tu wezwany sam. Stawił się jednak tylko dlatego, że towarzyszył mu jego wróżbita. Czy pozwolą im ujść z życiem? Spróbował przełknąć ślinę. Sercem Sparty była pejtarchia – absolutne posłuszeństwo. Syn Leonidasa musiał poczuć się bardzo nędznie, widząc armię swego ojca prowadzoną do boju przez kogoś innego. A jednak, jak zauważył Pauzaniasz, nie wypowiedział ani słowa skargi. Wróżyło to raczej dobrze jego przyszłym rządom.
– Podjąłem decyzję, jak z tobą postąpić – rzekł Plejstarchos.
Pauzaniasz poczuł przenikający go nagle chłód. Jeśli młody król nakazał jego śmierć, to raczej nie opuści już tej komnaty. Zginie z ręki króla bądź z innej. Jego życie było teraz w rękach tego młodzieńca, który go nie lubił, oraz w rękach eforów, którym nie podobała się bitwa, choć ich wszystkich ocaliła. Tak czy inaczej, widać było, że nie ma stąd drogi odwrotu. Czując, że jego życie wisi na włosku, Pauzaniasz przemówił prędko:
– Wasza Wysokość, eforowie, chciałbym udać się do wyroczni w Delfach, aby dowiedzieć się, co niesie przyszłość.
Przemyślał to dobrze. Nawet eforowie nie mogli zlekceważyć prośby o rozmowę z przedstawicielką samego Apollina. Pytyjska kapłanka siedziała nad oparami dobywającymi się z głębin świata i przemawiała głosem boga. Pauzaniasz poczuł skurcz serca, gdy dwaj eforowie wymienili spojrzenia.
Król pokręcił głową i zmarszczył brwi.
– Być może tak zrobisz, jeśli obowiązki ci na to pozwolą. Póki co, wezwałem cię tutaj, Pauzaniaszu, aby przekazać ci dowództwo floty. Król Leotychidas i ja jesteśmy co do tego zgodni. Będziesz reprezentował naszą władzę, przewodząc miastom i ich okrętom. Wciąż gdzieś tam są perskie forty. Nie wolno pozwolić, by się odbudowały i ponownie wzmocniły. Sparta przewodzi, wodzu. Przewodź zatem, ale daleko stąd.
Ten ostatni przekaz był dostatecznie jasny. Pauzaniasz poczuł ulgę. Przeszedł drogę od dumy do strachu i z powrotem, a teraz poczuł, że serce mu łomocze, a twarz oblewa rumieniec. Było to doskonałe rozwiązanie. Zwycięzca spod Platejów znajdzie się daleko od młodego króla, który w istocie dowodzi wszystkimi siłami zbrojnymi Sparty. Nie będzie konfliktu lojalności ani ryzyka wojny domowej. Ludzie kochają tych, którzy im przewodzą. Pauzaniasz dobrze o tym wiedział. W tym momencie mógłby rzucić całą armię przeciwko eforom. Musieli się go bać. Widać to w ich oczach, pomyślał. W sposobie, w jaki na niego patrzyli. A jednak był im posłuszny.
Przyklęknął jeszcze raz.
– Czynisz mi honor, Wasza Wysokość – powiedział.
Widok uśmiechu na twarzy Plejstarchosa sprawił mu przyjemność. Musiał się martwić powrotem swego wzmocnionego zwycięstwem wodza.
– To coś więcej niż nagroda za wierną służbę, Pauzaniaszu – odparł młody król. – Ateny dążą do dominacji na morzu, tak jak my chcemy rządzić na lądzie. Zbierają się na Delos, ale nie chcę, żeby przewodzili naszym sojusznikom. Sparta jest pierwsza wśród Hellenów i zawsze tak będzie. Zabierzesz tam sześć okrętów z pełną spartańską załogą i helockimi wioślarzami. Otrzymujesz władzę z mojej ręki, aby o tym pamiętali. Będziesz dowodził sojuszniczą flotą, zrozumiałeś?
– Tak, Wasza Wysokość – odrzekł Pauzaniasz. Poczuł, że skóra mu cierpnie, a włos jeży się na głowie. Zastanawiał się, jak zareagują na to Ateńczycy.
Wstał i poczuł wielką przyjemność, gdy młody król ujął go za ramiona i ucałował w oba policzki. Był to znak królewskiej przychylności, który oznaczał też, że dane mu będzie przeżyć. Zadrżał z przejęcia, a jego skóra zalśniła od potu.
– Twoje okręty stoją w Argos, Pauzaniaszu. Powołaj na dowódców, kogo zechcesz. Pozostawiam to twemu rozeznaniu.
Pauzaniasz skłonił się głęboko. Oczywiście. Król chciał też pozbyć się każdego, kto mógłby wesprzeć Pauzaniasza w dążeniu do władzy. Pauzaniasz zmusił się do chłodnego praotes – doskonałego spokoju spartańskiego mężczyzny. Ujął dłoń króla i uniósł ją nad swoją głową.
– Dobrze przysłużyłeś się Sparcie – powiedział jeden z eforów.
Nie był to żaden z tych, którzy wsparli go na początku, zauważył Pauzaniasz. Pokłonił się jeszcze głębiej. W końcu tych pięciu starców przemawiało w imieniu bogów i królów Sparty.
Zmierzał ku wyjściu szybkim krokiem i trzymając wysoko głowę. Czekający nań Tisamenos uniósł pytająco brwi. Wróżbita nie był pewien, w jakim nastroju jest Pauzaniasz po tym, co mu powiedziano.
Ten, przechodząc, klepnął go po ramieniu, pozwalając sobie nawet na oszczędny uśmiech.
– Chodź, przyjacielu, czeka nas mnóstwo roboty.
– Czyli jesteś zadowolony? – zapytał Tisamenos.
Pauzaniasz zastanowił się chwilę, po czym skinął głową.
– O tak. To dobra wiadomość. Dali mi flotę!
U szczytu powodzenia ludzie nigdy nie myślą o możliwym upadku.
– AJSCHYLOS
Triera uderzyła o brzeg z szybkością człowieka w biegu, z syczącym odgłosem wcisnęła się w piasek. Chwilę potem, niemal jak cień pierwszej, przybiła do brzegu druga. Lądowały kolejno, zatrzymywały się i przechylały.
Na trzecim okręcie sternicy naparli ciałami na żerdzie sterów, szukając wolnego miejsca na brzegu. Pod ich stopami wioślarze, po dziewięćdziesięciu z każdej strony, spienili wodę wiosłami. Przepatrywali wybrzeże, ale nocą żaden z trzech okrętów nie miał latarni. Ci na ławkach wioślarzy nie widzieli zupełnie nic. Jeden z hoplitów wychylił się daleko nad dziobem, nie zważając na rozbryzgi wody, gotów krzyknąć ostrzegawczo.
Trzeci kil uderzył w brzeg i rozorał jasny piach. Pierwszy wstrząs spotkania z ziemią przewrócił klęczących na pokładzie mężczyzn. Jeden wypadł z cichym okrzykiem za burtę i wylądował w płytkiej wodzie, po czym przetoczył się w panice, aby uniknąć zgniecenia. Chwilę potem żwir pod nim uniósł się w górę jak fala, odrzucając go na bok. Legł na plecach, patrząc w gwiazdy i oddychając z ulgą.
Ateński okręt wojenny lądował, wbijając się coraz głębiej w piasek plaży, aż nagle wytracił szybkość i zamarł. Drewniane wręgi triery jeszcze przez chwilę trzeszczały i pojękiwały. Miało się wrażenie, jakby okręt nagle poczuł się nieswojo, tak szybki, a raptownie unieruchomiony, tak żywy, a nagle martwy.
Pokład przechylił się lekko na wzniesionym kilu, kłaniając się ziemi. Liny i drabinki rozwinęły się jak świąteczne wstążki i ludzie zeskoczyli na ląd. Wioślarze po obu stronach wciągnęli szybko do środka cenne wiosła, ratując je przed połamaniem na drzazgi nadające się tylko na podpałkę. Oni również zeskoczyli na ziemię, przysiadając po skoku na piasku i kamieniach. Brzeg opadał tu łagodnie ku morzu i dlatego Kimon wybrał to miejsce. Innym razem spuściliby na wodę małe łodzie z linami, które przytrzymałyby stojące wciąż na płyciźnie okręty, aby w którymś momencie morze nie upomniało się o swoje.
Kimon posłał swoje trzy okręty jak włócznie na brzeg. Wszyscy Ateńczycy uczyli się wiosłować, zmieniając się, jak czyniła to przed wiekami załoga Argo. Na lądzie wzięli ze sobą broń i tarcze i chwycili je mocno, mrucząc podziękowania do bogów. Kimon dostrzegał siłę wioślarzy, ich potężne ramiona i nogi, dzięki którym chodzili kocim krokiem i wspinali się jak magoty. Nalegał, by hoplici spędzali całe dnie przy wiosłach, nabierając sił i kondycji. I odwrotnie: ćwiczył wioślarzy w posługiwaniu się mieczem i włócznią. Wszyscy wiosłowali, wszyscy walczyli.
Hoplici zebrali się niedaleko ciemnych kadłubów. Ich ekwipunek wart był fortunę, bo nosili na sobie część rodzinnego majątku. Dobra tarcza warta była trzymiesięcznego zarobku i oszczędzano na nią przez cały rok, jej rozmiar dobierano indywidualnie, uchwyt dopasowywano, a potem malowano na tarczy osobisty herb. Nagolenniki również musiał kształtować mistrz, aby dzięki specjalnej sprężynie mocno trzymały się na łydce. Niektórzy nosili miecze przy pasie, ale główną bronią zawsze była długa dorycka włócznia.
Każdy zestaw ekwipunku był ateńskim skarbem, oznaczonym nazwiskiem rodziny, konserwowanym starannie, oliwionym i przynoszonym z każdej bitwy do domu. Ekwipunek tych, którzy polegli, pieczołowicie przechowywano. Któregoś dnia otrzymywał go najstarszy syn albo też sprzedawano go, aby zapewnić wdowie utrzymanie.
Gdy Kimon zeskoczył na piasek, ujrzał wszystkich stojących w szyku pod gwiazdami. Jego ludzie stali w równych szeregach, wygłaszając cichym głosem pozdrowienia i uwagi, gotowi do wymarszu. Zadowolony skinął głową. Hoplici doskonale posługiwali się włóczniami, bo ćwiczyli od dziecka. Każda z tych straszliwych włóczni zakończona była liściastym grotem grubym jak zbroja. Grot równoważyło ciężkie metalowe okucie na drugim końcu. W rękach doświadczonego mężczyzny włócznie te rozbijały jazdę, unicestwiały Nieśmiertelnych, jeżyły się nimi szeregi osłoniętych tarczami hoplitów. Wykazały swoją wartość pod Maratonem i Platejami. Także pod Ejoną, gdzie wzięły perską fortecę.
Perykles obserwował Kimona stojącego nieruchomo na uboczu, w mroku pod światłem gwiazd, tylko jego płaszcz powiewał na wietrze. Sam stał obok Attikosa, przynajmniej dwa razy odeń starszego, który pochodził z jego fyli i demu w Atenach. Attikos dygotał w dmącej od morza bryzie i szczękał zębami tak głośno, że odgłos ten przebijał się przez panujący wokół gwar. Dużo niższy od Peryklesa, czasem wydawał się bardziej podobny do małpy niż do człowieka. Attikos nie przyznawał się do swego wieku, ale dobrze znał swoje rzemiosło i podziwiał ojca Peryklesa. Czasem Perykles się zastanawiał, czy to nie Ksantyppos przysłał go tutaj, żeby dbał o bezpieczeństwo jego syna.
– To strata czasu stać tutaj i odmrażać sobie jaja – mruczał Attikos pod nosem, ledwo słyszalnym szeptem. – Słyszałeś? To moje jaja wylądowały na piachu. Poszukałbym ich, gdyby nie było tak ciemno. Muszę je tu zostawić do czasu, gdy wrócimy. Oczywiście, jeśli uda mi się je znaleźć. Nie wspomnę już o moich plecach, które w tej chwili są jak rozpalone żelazo od tego zeskakiwania z okrętu. Tak samo było pod Ejoną. A będzie tylko gorzej…
Perykles pokręcił głową. Attikos gadał, gdy był zdenerwowany. Napominanie go, by umilkł, działało tylko na krótką metę, a potem zaczynał znowu, nieświadomie, jak dziecko mówiące przez sen.
On sam wolał milczenie. Wiedział, że jest gotów. Pomaszeruje ze wszystkimi, gdy Kimon wyda rozkaz. Czuł ciężar tarczy i włóczni, i był mu on miły. Nie wycofa się z bitwy, choć czuł skurcz w jelitach i pęcherzu, który był bliski bezwiednego opróżnienia. Dopóki nie nadeszła chwila wymarszu, znosił bolesne uczucie parcia we wnętrznościach. Nie pomagało też nieustanne mamrotanie Attikosa o jego fizycznych dolegliwościach. Mężczyzna walczył pod Maratonem i Platejami, dorabiając się nowej kolekcji blizn. Za obola pokazywał je każdemu, kto o to poprosił.
Ciarki przeszły Peryklesowi po skórze ramion i gołych nóg, unosząc na nich włoski jak skrzydełka owadów. Powiedział sobie, że to tylko morska bryza i wilgoć. W istocie chodziło o coś jeszcze – miał na sobie zbroję brata. Widział, jak Aryfron został zabity właśnie w tej zbroi, a stało się to niedaleko wybrzeża wyglądającego tak samo jak to, na którym teraz stał, nad tym samym morzem. Próbował zacisnąć brzegi jego rany, ale ślizgały mu się palce. Wyciekająca krew zabrała mu brata. Podczas gdy Attikos wciąż mruczał, Perykles ujął mocniej drzewce włóczni. Jego palce były wilgotne. Musiała zawinić woda morska albo jego własny pot. Przecież to nie krew brata zlepiała mu palce, to niemożliwe. A jednak nie podniósł dłoni do oczu.
Przygotowywali się do tego, przypomniał sobie. Rozkaz przyszedł prosto z ateńskiego zgromadzenia: odnajdywać i niszczyć wszystkie perskie umocnienia i garnizony w obszarze Morza Egejskiego. Cała flota wypłynęła trójkami i tuzinami okrętów, polując na wroga i nie pozwalając mu spocząć. Persja kończyła się na brzegu morza. Nie miała mieć na nim żadnych punktów oparcia – ani wysp, ani nawet wybrzeża Tracji.
Kimon zgromadził prawie sześciuset ludzi, korzystając ze swego nazwiska i rangi stratega, której dorobił się pod Salaminą. Dziewięćdziesięciu z nich było doświadczonymi hoplitami, a reszta była lepiej wyszkolona od zwykłych wioślarzy. Miesiąc wcześniej wylądowali w części trackiego wybrzeża utrzymywanego przez Persów od stulecia. Kimon wybrał ten bastion będący symbolem ich wpływów. Były tam mury i przepływająca obok rzeka. Perykles pamiętał, jak Kimon z oddali obserwował i oceniał teren wokół miasta.
Oczywiście gubernator odmówił poddania się. W odpowiedzi Ateńczycy zabili posłańców, których wysłał, po czym zablokowali wszystkie drogi wokół otoczonej murem fortecy. Tamtej nocy Kimon objaśnił im swój plan. Perykles zauważył jego wzrok, który na nim spoczął, szacując go.
– Achilles to wiedział, stojąc pod Troją – rzekł Kimon. Mężczyzna powinien biec ku śmierci, a nie tylko ją przyjmować. Powinien jej szukać, ocierać krew z brody i z twarzy i się śmiać! Tylko w ten sposób zwyciężymy, bo tylko chwała odróżnia nas od żeglarzy, rolników i garncarzy. A tylko wtedy zasłużymy na prawdziwą chwałę, kleos, gdy ludzie i bogowie się spotkają.
Perykles przełknął ślinę. Chciał, żeby Kimon wiedział, że jest kimś, komu może zaufać. Miał dziewiętnaście lat. Wiedział, że może biec przez cały dzień, a potem pić albo walczyć, albo kochać się przez całą noc. Pragnął dostać szansę. Był silny, sprawny i był synem wielkiego bohatera. Ateńczykiem. Był do tego stworzony.
A jednak rzeczywistość groziła, że nie zdoła się wykazać. Było to jak straszny sen, tak realistyczny, że czuło się skrzypienie piasku pod sandałami. Nie znalazł kleos w perskiej fortecy. Wraz z innymi rozpoczął długie oblężenie, czekając, aż głód pokona mieszkańców. Kimon, badając okoliczny teren, rozmawiał z cieślami i szkutnikami. Tygodnie upływały na lenistwie i ćwiczeniach szermierczych. Przygoda wojenna zmieniła się w coś innego, gdy każdej nocy podkradał się, by badać mury fortecy. Drżał, wspominając swój strach, że zostaną zauważeni.
Persowie używali kiepskiej zaprawy. W ciągu trzech dni i nocy ludzie Kimona zatamowali rzekę i skierowali ją na fundamenty perskiej fortecy. W ciągu kilku godzin długi odcinek umocnień runął, a mury zapadły się, jakby były zrobione z piasku.
Perykles wiwatował razem z innymi, biegnąc na spotkanie wrogów. To, co znaleźli, uciszyło ich śmiechy i radość. Wewnątrz umocnień Ejony Persowie woleli raczej umrzeć, niż zostać pojmani. Dowódca zabił swoją rodzinę w ostatniej chwili, po czym sam przyłożył sobie nóż do gardła. Perykles przełknął ślinę na wspomnienie krwi, która spłynęła po posadzce, jaśniejsza, niż zapamiętał z przeszłości. Od tamtego czasu nie wyciągał miecza.
W Ejonie znaleźli wielkie bogactwa i to również stanowiło ich zwycięstwo, niczym wyłupanie klejnotu z rękojeści noża. Co zaś najważniejsze, Persja nie miała już tam bezpiecznego schronienia i nie była w stanie zabezpieczać pobliskich terenów. Perykles jednak nie poczuł, że miał sposobność się wykazać. Ciągle czuł w sobie jakąś słabość, jak pęknięcie na powierzchni tarczy.
Ani Kimon, ani Attikos nie sprawiali wrażenia nerwowych, a przynajmniej nie w taki sposób jak on. Zaciskał pięści, powtarzając sobie, że dokonał wyboru. Żwir przesunął się pod jego stopami, a on postąpił krok, zmieniając pozycję. Ruszy z innymi, a jeśli będzie to konieczne, umrze. To proste. Potrafi odrzucić życie dla kleos i nazwiska swego ojca. Żaden syn Ksantypposa nie przyniesie wstydu rodzinie.
Poczuł ulgę. Może umrzeć, ale cóż w istocie znaczy to życie? Zupełnie nic. Znalazł onegdaj truchło psa swego ojca na brzegu Salaminy. Jego oczy były białe, przypomniał sobie, naznaczone bielą księżyca albo morskiej soli. Tak samo działo się z ludźmi. Kiedy bogowie zabrali swoją część, pozostawało jedynie ciało.
Perykles sadził długimi susami w górę wydmy, słysząc w ciemnościach tylko szczęk metalu oraz ciężki oddech biegnących obok niego. Początkowo bieg po suchej trawie i luźnych kamieniach był łatwy, choć niektórzy potykali się o rosnące tam kępy szałwii i ciernistego głogu. W porównaniu z nimi Perykles niemal nie dotykał stopami ziemi, jakby wijące się na niej korzenie nie mogły go zatrzymać. Nie chciał nikogo zawieść. Jego ojciec walczył pod Maratonem i wygrał. Reputacja towarzyszy mężczyźnie jak blizna. To jedno było pewne. Matka nazywała go „Sławnym”, ale istniały rozmaite rodzaje sławy. Nie chciał żyć z hańbą. Pamiętał o tym, pnąc się wraz z innymi po niewidocznym gruncie.
Biegnący za nim Attikos zaklął nagle, choć Kimon nakazał im milczenie. Żaden z nich nie wiedział, co ich czeka na Skiros. Po długich latach wyspa zyskała sławę niebezpiecznego, a nawet przeklętego miejsca. Rybacy nigdy nie zarzucali tu sieci, choć tutejsze wody obfitowały w sardele i kalmary. Powtarzano pogłoski o pojedynczych ludziach zauważanych tu przez przepływające statki, pasterzach, a może zbiegach. Kupcy opowiadali różne historie o spalonych aż do linii wodnej wrakach. O rozbójnikach ze Skiros, o puszczonych z dymem nadbrzeżnych osadach, o uprowadzonych stamtąd kobietach. Ta reputacja chroniła wyspę. Większość omijała ją szerokim łukiem, zamiast ryzykować wysyłanie na brzeg małych łodzi, które mogły zostać spalone.
Złodzieje, piraci i mordercy uczynili Skiros swoim schronieniem. Nie dlatego jednak Kimon wysadził tu swoich ludzi, choć też nie unikałby walki, gdyby nadarzyła się sposobność. Perykles widział w nim zapał i żarliwość, pragnienie wykorzystania siły, jaką dysponował. Wódz nigdy nie zadowoliłby się życiem polegającym na spokojnym wypełnianiu swoich obowiązków. Był człowiekiem pragnącym chwały, jakkolwiek miałby ją osiągnąć. Perykles poczytywał sobie za wielki zaszczyt, że został jednym z jego wybranych towarzyszy. Nie zamierzał go zawieść. Kimon się dowie, że może na niego liczyć jak na dobrą klingę.
Trzy szeregi hoplitów wspięły się na pierwsze wzgórze i zbiegły po drugiej stronie, aż skrzące się w morzu odbite gwiazdy zniknęły za ich plecami. Za nimi podążyło dwustu wioślarzy. Reszta została, by strzec cennych okrętów. Kimon nigdy nie zdawał się na przypadek. Podobnie jak Perykles, poważnie traktował swoje powinności.
Usiana wzgórzami Skiros była uboga w słodką wodę. Wszędzie kicały stada zajęcy. Nikt nie mógłby wybrać takiego opustoszałego miejsca, by się osiedlić, pomyślał Perykles, chyba jedynie wówczas, gdyby zamierzał odciąć się od świata. Albo zamierzał żyć poza prawem. Ojciec powiedział kiedyś, że niektórzy ludzie są zbyt słabi, by poddać się ograniczeniom. Perykles pokręcił głową. Kiedy był młodszy, sądził, że Ksantyppos wie wszystko. Mylił się.
Wyciągał szyję, rozglądając się w ciemnościach, nie dostrzegł jednak śladu domostw ani ich mieszkańców. Omiatał wokół włócznią, gdy w pewnej chwili ktoś szarpnął ją z tyłu. Attikos powiedział głośno, aby zważał, gdzie po ciemku wtyka tę rzecz, jeśli nie chce, aby on wepchnął mu ją tam, gdzie jest jeszcze ciemniej. Perykles zacisnął szczęki, zachowując milczenie, jak mu nakazano. Setki ludzi robiły w marszu sporo hałasu, to nieuniknione. Nie było jednak powodu, żeby pogarszać sytuację zbędną gadaniną.
Zapadła już późna noc, sierp księżyca zniżył się znacznie, a do świtu pozostało parę godzin. Morscy padlinożercy musieli spać gdzieś na wyspie. Gdy szło się pieszo i w ciemnościach, Skiros zdawała się znacznie większa niż za dnia. Jeśli Kimon zechce szukać dłużej, wstanie słońce i cały efekt zaskoczenia zostanie zaprzepaszczony.
Kilku młodzieńców ruszyło przodem bez broni i zbroi, które mogłyby spowolnić ich ruchy. Niczym długonogie zające zniknęli bezszelestnie wśród niskich zarośli szałwii i kopru. Perykles wypatrywał ich powrotu po wejściu na kolejne wzgórze, spocony pomimo chłodu nocy.
Zdało mu się, że gdzieś daleko usłyszał odgłos podobny do rżenia, jak ostrzegawczy okrzyk. Czy na tej wyspie mogły być konie? Był przekonany, że rozbójnicy i dzicy osadnicy ceniliby te zwierzęta jak wszyscy. Trudno byłoby zbudować cokolwiek bez koni lub osłów. Ateny nadal miały ich tylko kilka, resztę bowiem zjedli wygłodniali perscy wojownicy. Gdyby na Skiros było jakieś większe stado… Odłożył tę myśl na później.
W głębokim cieniu doliny Perykles nie mógł dostrzec twarzy towarzyszących mu ludzi. Attikos dopędził go i przez jakiś czas wspinali się razem w milczeniu, zważając na każdy krok i chwyt, gdy zbocze stawało się coraz bardziej strome. Obaj podsunęli hełmy wysoko nad czoło, opierając je na splecionych w węzły włosach. Attikos trzymał tarczę w lewej ręce i podpierał się jej krawędzią podczas wspinaczki. Perykles wciąż dźwigał tarczę na ramionach. Dzięki niej czuł się bezpieczniej.
Pochylali się niżej, w miarę jak grunt stawał się coraz bardziej nierówny, a drobne kamienie osuwały się spod nóg i spadały. W świetle dnia wybieraliby drogę staranniej, ale w nocy jedyną rzeczą, jaką mogli zrobić, było trzymanie się razem, niezależnie od trudności marszu.
Perykles dyszał i próbował zapanować nad głośnym oddechem, gdy weszli na płaski, szeroki grzbiet wzgórza. Zauważył z irytacją, że Attikos nie oddycha nawet w połowie tak ciężko jak on. Starszy mężczyzna zdawał się znosić wysiłek, jakby mógł tak kroczyć lub wspinać się bez końca. Tak czy owak, Perykles próbował dotrzymać mu kroku, choć pot spływał zeń kroplami.
Wciąż nie było żadnych grani, tylko obłe pagórki, na których widzieli umykające przed hoplitami jaszczurki lub gniazdujące ptaki. Pierwsze szeregi zatrzymały się nagle, gdy znienacka pojawił się ruchomy cień. Kilku mężczyzn opuściło nawet włócznie, gdy dobiegł ich niedający się z niczym pomylić tętent. Jakiś wyrwany ze snu koń ruszył w dół zbocza, waląc kopytami i rżąc z oburzeniem. Odgłos niósł się daleko i Perykles mógł jedynie pokręcić głową. Podobnie jak szczekające psy, koń z pewnością ostrzegł wszystkich o obecności obcych na wyspie.
W połowie drogi w dół przeciwległego zbocza Perykles nagle rozpoznał cienie, pojmując, co z trudem zauważył. Opadł na kolano, a Attikos za nim. Reszta hoplitów zrobiła to samo, za nimi zatrzymali się wioślarze. Patrzyli w dół na znacznie szerszą dolinę niż wcześniej. Nie było w niej świateł, lecz Peryklesowi wydało się, że rozpoznaje kształty domów, a nawet jaśniejszy od nich pas drogi, oświetlony światłem księżyca. Wszystko to wyglądało bardziej jak prawdziwe miasto niż prowizoryczny obóz morderców i wygnańców.
Perykles dosłyszał wypowiadane szeptem pytania swoich ludzi. Chwała bogom, nie pomylił się. Zatrzymanie wszystkich fałszywym alarmem byłoby upokarzające. Uświadomił sobie, że słyszy dobiegający z oddali szum płynącej wody. Musiał to być strumień albo przynajmniej jakieś starożytne źródło. Nie bez powodu mieszkańcy Skiros wybrali właśnie to miejsce. Rozejrzał się powoli, widząc wokół obłe szczyty wzgórz. Może dymy ich ognisk nie były widoczne z przepływających statków. A może żyli w chłodzie, bez ognia – nie potrafił powiedzieć.
Od prawej strony, wzdłuż potrójnego szeregu trzydziestu hoplitów, przebiegł Kimon. Wszyscy oni, należąc do trzech załóg, mieli poczucie odrębności, ale razem podlegali Kimonowi. Wódz nie wyróżniał żadnego okrętu, wiedząc, jak bardzo potrafią być zazdrośni. Można go było znaleźć śpiącego na deskach dowolnego z trzech pokładów. Perykles podziwiał go bezgranicznie, podobnie jak rzeczy, które Kimon potrafił dostrzegać. Kiedy Perykles wraz z ewakuowaną rodziną był zmuszony siedzieć na brzegu Salaminy, Kimon dowodził już eskadrą okrętów, atakując, zdobywając abordażem i paląc perskie jednostki. Wszystko to wyczuwało się w jego głosie, w jego oczach. Z pewnością znał już wówczas swój kleos. W jego obecności Perykles czuł, że na własny musi jeszcze zapracować.
Kimon zatrzymał się przy nim. Strateg miał na sobie hełm, nagolenniki i napierśnik nałożony na lniany chiton odsłaniający gołe nogi. Niósł tarczę tak lekko, jakby nic nie ważyła. Kita na jego hełmie była biało-czarna, ale poza tym wyglądał jak wszyscy. Perykles jednak dobrze go znał.
– Co widzisz? – zapytał cicho Kimon, wpatrując się w noc.
Perykles wytrzeszczył oczy, wiedząc, że ma lepszy wzrok niż mężczyzna, którego tak podziwiał.
– W dole są domy, może sto albo trochę więcej. Jest też droga i skrzyżowanie z inną drogą, słychać też odgłos płynącej wody.
– Słyszę – odparł Kimon.
Pokręcił głową ze skrywaną irytacją. Za dnia nie miał żadnych problemów z widzeniem, Perykles dobrze o tym wiedział. Po prostu niektórzy ludzie widzieli w nocy lepiej niż inni, to wszystko. On dzięki temu czuł się użyteczny. Wyprężył z dumą pierś.
– A więc znaleźliśmy ich – mruknął Kimon.
Perykles potaknął.
– Nie dostrzegam żadnego ruchu – dodał cichym głosem.
Zauważył, że Kimon pociera wierzchem dłoni świeży zarost na podbródku. Ta chwila miała zadecydować o ludzkim życiu – jego hoplitów oraz wyrzutków ze Skiros.
– Raczej nie zostawię ich w spokoju – ciągnął Kimon. – Znają tę krainę lepiej niż my. Nie zamierzam czekać, aż się uzbroją i spadną nam na kark jutro, kiedy będziemy szukać grobu.
Peryklesowi pochlebiała ta rozmowa. Nie był pewien, czy Kimon pójdzie za jego radą, ale istniała taka możliwość.
– Mamy obowiązek wobec miast i wysp, na które napadają – powiedział. – Nie możemy zostawić ich przy życiu.
Hełm obrócił się w jego stronę i wódz w milczeniu obdarzył go spokojnym spojrzeniem, po czym poklepał po ramieniu.
– Zgadzam się – rzucił. – Wchodzimy, ale ostrożnie. Nawet szczury gryzą, gdy czują się zagrożone. Obejmiesz dowództwo lewego skrzydła, Peryklesie. Weź w trzech szeregach po piętnastu i… połowę wioślarzy. Nie pozwól ludziom na żadne ekscesy. Cokolwiek tam znajdziemy, będę zadowolony, jeśli wyjdziemy stamtąd bez jednej rany. Postępuj wobec wrogów ostrożnie, jak w pierwszej linii podczas bitwy. Trzymajcie tarcze wysoko i blisko siebie. Jak się da, używajcie włóczni. Kiedy będziecie wyjmować miecze, uderzajcie umbami tarcz, aby ich odepchnąć.
Były to podstawowe instrukcje z gatunku tych, jakich każdy strateg udziela świeżym rekrutom. Jednak Perykles był za nie wdzięczny. Podniósł się wolno i wyprostował pod gwiazdami, czując się nagle słabo. Zrozumiał, że za chwilę będzie walczył z wrogami, do śmierci ich albo własnej. Wydawało się rozsądne, żeby przypomnieć sobie o pewnych prostych rzeczach, kiedy czuje się pustkę w umyśle. To dlatego ćwiczyli tak ciężko, że aż ociekali potem. Zabijanie było bowiem trudną i brutalną pracą. Tylko niektórzy dobrze się z tym czuli… i albo zostawali bohaterami, albo polowano na nich jak na lwy.
– Nie zawiodę cię – powiedział do Kimona.
– Ani ja, strategu – mruknął za jego ramieniem Attikos.
Perykles poczuł, jak duma miesza się u niego z irytacją, gdy towarzysz wtrącił się właśnie w tej chwili, gdy on dowodził swojej wartości przed Kimonem. Podniósł oczy, ale wódz już się odwrócił i pobiegł z powrotem na swoje miejsce.
– Przekażcie to innym, tylko cicho – szepnął Perykles do mężczyzn za sobą. – Wchodzimy jako lewe skrzydło, szybko i bezgłośnie. – Odchrząknął, pamiętając, jak jego ojciec zwracał się do ludzi starszych i bardziej doświadczonych. Kluczem była surowość. Miał nadzieję, że nie dosłyszą drżenia w jego głosie, ale jakoś nie potrafił się od niego uwolnić. – Osobiście wychłoszczę grzbiet każdemu, kto wyda okrzyk wojenny – dorzucił.
Jeden czy dwóch wyszczerzyło zęby w uśmiechu. Miał nadzieję, że to z nerwów, a nie z rozbawienia młodym dowódcą tłumaczącym im, co do nich należy.
– Uważajcie, zasrane koguty – powiedział krótko Attikos – albo potem ja z wami porozmawiam.
Perykles zamknął oczy. Attikos przerwał mu w kluczowym momencie. Nie mógł tego tak zostawić. Poczuł, że zapłonęły mu policzki i gorąco uderzyło do głowy, ale Kimon już ruszył naprzód, zostawiając ich w tyle.
– Dziękuję, Attikosie – rzucił w ramach reprymendy.
– Nie ma za co, kyriosie – odparł Attikos. – Przeprowadzę cię przez to bezpiecznie, nie martw się.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Lion
Copyright © Conn Iggulden, 2022
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2022
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Agnieszka Horzowska
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Urszula Gireń
Fotografia na okładce
© Stephen Mulcahey / Trevillion Images
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Lew, wyd. I, Poznań 2024)
ISBN 978-83-8338-816-8
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer