Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Perykles, Lew z Aten, powraca…
Aby jedna potęga mogła powstać, inna musi upaść
Perykles, Lew z Aten, wraca z wojny jako ktoś więcej niż bohater: jest niekwestionowanym przywódcą swego miasta, najpotężniejszej polis.
Jednak nad Atenami wisi nieustanna groźba ze strony Sparty. Kiedy nagła katastrofa rzuca Spartę na kolana, Perykles dostrzega wyjątkową okazję, aby trwale zmienić układ sił na korzyść swojego miasta. Ale choć Sparta wydaje się osłabiona, daleko jej do utraty potęgi. Niebawem ster władzy przejmuje w niej pewien zuchwały młodzieniec, który przywróci jej wielkość.
Albowiem w konfrontacji dwóch mocarstw okazuje się niekiedy, że jedyną drogą zyskania trwałego pokoju jest prowadzenie wojny.
Solidnie umocowana historycznie opowieść o bohaterstwie i codziennym znoju, honorze i zdradzie, w której można łatwo stracić życie z powodu dobrze wymierzonej strzały lub w nagłym błysku kopisa. Ekscytująca, świetnie napisana. - „Kirkus Reviews”
Wielbiciele starożytnego świata rozsmakują się w tej porywającej powieści historycznej. - „Booklist”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 461
W sprzedaży również:
CONN
IGGULDEN
SOKÓŁ SPARTAŃSKI
BRAMY ATEN
PROTEKTOR
LEW
Dedykuję Johnowi Souterowi i Michaelowi Whiteheadowi
Grecy postrzegali ludzkie żywoty jako nici: oczyszczane, rozczesywane, przędzone, tkane, a na koniec przecinane. Na początku są odrębne, ale stają się jedną tkaniną. Jestem przekonany, że umiłowanie opowieści jest jednym z takich wielkich wzorów. Kiedy nań spojrzymy, rozumiemy, że jesteśmy częścią czegoś rozległego, dziwnego i złożonego, a przy tym większego od nas samych.
archont
ἄρχων
jeden z dziewięciu najwyższych urzędników ateńskich wybieranych na rok
epistates
ἐπιστάτης
przewodniczący zgromadzenia ludowego (eklezji)
lochagos
λοχαγός
odpowiednik kapitana
falanga
φάλαγξ
szyk piechoty ciężkozbrojnej
strateg
στρατηγός
dowódca
trierarcha
τριήραρχος
nawigator triery
Agora
Ἀγορά
główny plac, rynek, koncentrowało się tam życie polityczne
Delos
Δῆλος
miejsce narodzin Apollina i Artemidy
Kipros
Κύπρος
wyspa Cypr
Pnyks
Πνύξ
wzgórze w Atenach, miejsce obrad zgromadzenia ludowego (eklezji)
Agarysta
Ἀγαρίστη
żona Ksantypposa
Anaksagoras
Ἀναξαγόρας
filozof
Archidamos
Ἀρχίδαμος
król Sparty
Artakserkses
Ἀρταξέρξης
król Persji
Aspazja
Ἀσπασία
hetera, towarzyszka Peryklesa
Efialtes
Ἐφιάλτης
polityk ateński
Kimon
Κίμων
ateński wódz, syn Miltiadesa
Nikomedes
Νικομήδης
regent Plejstonaksa
Perykles
Περικλῆς
przywódca ateński, syn Ksantypposa i Agarysty
Plejstarchos
Πλείσταρχος
król Sparty, syn Leonidasa
Plejstonaks
Πλειστοάναξ
spartański król wojenny, następca Plejstarchosa
Tetyda
Θέτις
żona Peryklesa
Zenon
Ζήνων
filozof, przyjaciel Peryklesa
Arion czekał, klęknąwszy na jedno kolano, niespokojny w obecności królów. W końcu Plejstarchos był synem samego Leonidasa, którego imię znali wszyscy. Co więcej, wyglądał na urodzonego wojownika, o mocarnych kończynach i doskonale wyważonych ruchach. Spartanin był jedną z dwóch królewskich postaci obecnych w tym miejscu, lecz eforowie się przed nimi nie kłaniali. W oczach Ariona był to dziwny system. Choć słyszał, że rekrutują się spośród zwyczajnych ludzi, tych pięciu eforów dzierżyło prawdziwą władzę, nawet w królewskim pałacu.
Spod opadających na czoło włosów obserwował, jak debatują nad skargą, którą przyniósł. Najwyraźniej różnili się w opiniach i zastanawiał się, czy znów każą mu przyjść ponownie. Dotąd wzywano go i odsyłano już dwukrotnie, każąc mu powtarzać wszystkie wyjaśnienia aż do ochrypnięcia.
Rozumiał, że chcą sprawdzić jego opowieść, oceniając po powtarzanych w nieskończoność szczegółach, czy powiedział całą prawdę. Uświadomił sobie, że nawet nie próbowałby okłamać tych ludzi. Arion nie był przebiegłym dworakiem, aojdą czy poetą. Był po prostu młodzieńcem, posłańcem, którego wysłano po pomoc do największych wojowników świata.
– Wasz król jeszcze żyje? Powiadasz, że widziałeś go żywego? – zadał mu pytanie jeden z eforów. Był najstarszy z nich, najbardziej wychudły, o ogorzałej, pokrytej bliznami skórze, która wyglądała jak pocerowana. Arion zamrugał, gdy wszyscy równocześnie zwrócili się ku niemu, aby posłuchać jego odpowiedzi.
– Jak rzekłem, panie. Kiedy wychodziłem, król Hezjod żył, choć został pokonany. Flota ligi otoczyła Tasos ze wszystkich stron. Zburzyli mury królewskiego pałacu…
– Raczej czegoś w rodzaju koziej zagrody, jak się domyślam – mruknął jeden z eforów do drugiego.
Arion zarumienił się i zamilkł.
– Cała flota kotwiczyła wokół Tasos, a jednak ty uciekłeś – zauważył najstarszy. Ścięgna wystąpiły mu na szyi, gdy wypatrywał na twarzy młodzieńca najmniejszego śladu zawahania.
Arion odpowiedział, ledwo panując nad rozpaczą. Mówił prawdę. Choć wciąż się ich bał, to męczyły go już ich podejrzenia.
– Zabrałem tylko rybacką łódkę z wikliny, każdy mógłby ją przenieść na plecach. Zaczekałem w lesie do zmroku i potem się przemknąłem. Łowiłem tam często ryby i znałem te wody dobrze.
Efor pokręcił głową. Jego oczy były czarne.
– On kłamie. To pułapka, jakiś podstęp Ateńczyków.
Arion westchnął. Nie wiedział, jak odeprzeć ten zarzut. Prawda była jego jedyną tarczą, powtarzał więc słowa, których wyuczył się na pamięć jak własnego imienia.
– Król Hezjod wysłał mnie po pomoc. Nikt inny nie ma takiej mocy ani woli, aby poskromić Ateńczyków. Persja nie jest już zagrożeniem. Tylko liga żąda od nas srebra albo okrętów, grożąc nam napaścią, jeśli odmówimy! Kto więc jest tyranem? Kazano mi powiedzieć: „Sparta przewodzi Hellenom, tym, którzy znają bogów i znaczenie ludzkich słów. Nie prosimy o pomoc, prosimy o sprawiedliwość. O nic więcej”.
Patrzył, jak odwracają się do niego plecami, znów pogrążeni w dyskusji. Trzej eforowie podnieśli ręce, podczas gdy dwaj pozostali potrząsnęli głowami. Wyczuwalne w grupie napięcie opadło. Decyzja została podjęta.
Po chwili głos zabrał król Plejstarchos:
– Przyjęliśmy twoją sprawę, Arionie z Tasos. Przybyłeś do nas w pokorze, co jest właściwą postawą. Przywrócimy równowagę, Ateny zaś będą zmuszone odpowiedzieć za zbrodnie swoich obywateli.
Arion na te słowa poczuł przebiegający go dreszcz. Uświadomił sobie, czego stał się sprawcą. Udało mu się tu dotrzeć, a teraz ludzie będą umierać z tego powodu.
W oddali rozległ się groźny odgłos przypominający grzmot dobiegający z gór wokół Sparty. Arion większość drogi przebył statkiem, ale przez ostatnie dni biegł, pokonując wysokie przełęcze pełne dzikiej zwierzyny. Posadzka zadrżała, gdy położył na niej dłoń. Takie rzeczy często się zdarzały w tej krainie. Mimo to poczuł skurcz w żołądku. Było tak, jakby coś się zbliżało, coś wielkiego, co budziło w nim lęk.
– Panie… – zaczął.
– Ziemia się trzęsie – odezwał się drugi król jak do małego dziecka.
Archidamos był zbyt młody, by mieć wielką władzę w tej grupie. Eforowie jednak okazywali mu szacunek, jak zauważył Arion. Wiedział, że jest on w jakimś sensie królem Sparty w czasie pokoju, choć ma prawo również przewodzić w bitwie. Plejstarchos zaś był królem wojennym, choć najwyraźniej mógł też rządzić w sprawach cywilnych. Z pewnością było to bardziej skomplikowane niż na wyspie Tasos. Arion pokręcił głową, czekając, aż drżenie ziemi ustanie. Doświadczał tego już dawniej, ale zawsze towarzyszyło mu przy tym uczucie niepewności. Nigdy nie trwało to długo.
– Panie – powtórzył – myślę…
Wszyscy się odwrócili, gdy na jednej ze ścian zarysowało się duże pęknięcie. Arion zauważył, jak na wypolerowanej posadzce zamigotał pył, przedtem niewidoczny, który nagle się pojawił, wznosząc się i opadając. Na ścianie pojawiła się druga rysa przechodząca w kilka różnokierunkowych pęknięć. Królowie spojrzeli po sobie.
– Powinniśmy wyjść na zewnątrz… – powiedział Archidamos.
Eforowie już biegli, gdy rozpętało się prawdziwe trzęsienie ziemi.
Arion znalazł się nagle na plecach, uświadamiając sobie, że został na nie z przemożną siłą rzucony. Grunt pod nim się podniósł, falując niczym woda. Ujrzał słońce, gdy rozstąpiło się sklepienie. Mury zaczęły się walić, on zaś usłyszał, jak jeden z eforów krzyknął głośno. Krzyk urwał się gwałtownie, gdy mężczyzna został zmiażdżony.
Królowie i wszyscy pozostali wybiegli na wieczorne powietrze, podczas gdy pałac królewski walił się za nimi. Grunt wybrzuszał się jeszcze w różnych miejscach, zbijając ich z nóg. Powietrze paskudnie cuchnęło uwolnioną wilgocią i zgnilizną, jakby wdychali wyziewy piekielnych podziemi. Opadł na nich kurz z walącego się pałacu. Pokrył ich skórę szarością, na której lśniły jaskrawe plamy krwi w miejscach zadrapań i skaleczeń. Arion zauważył, że spartańscy królowie stanęli z wyciągniętą bronią, jakby mogli stawić czoło niewidzialnemu wrogowi, który poroztrącał ich jak dzieci. Tymczasem grzmot narastał. Stali na wzgórzu, patrząc w dół ulicy, która waliła się na głowy mieszkańców. Słońce zachodziło, a całe miasto Sparta trzęsło się i obracało w gruzy. Arion widział walące się świątynie i domy. Gdzieś blisko rozlegały się wysokie, pełne bólu i przerażenia krzyki kobiet i dzieci.
– Do koszar. Zebrać armię – rozkazał Archidamos.
Wojenny król umykał, lawirując między strzaskanymi bryłami marmuru, podczas gdy inne wciąż jeszcze padały na ziemię, rozpryskując się na mniejsze odłamki. Pył wypełnił ulicę, przez którą przemykały zakrwawione, potykające się, zdezorientowane postacie.
Arion czekał na rozkazy. Choć pochodził z Tasos, skala tego, co się tu wydarzyło, sprawiła, że się nie wahał.
– Co mogę zrobić? – zapytał króla.
– Pomóż uwięzionym w ruinach – rzucił Archidamos.
Odwrócili się, słysząc szczęk broni biegnących mężczyzn. Dwudziestu spartańskich wojowników w powiewających płaszczach i z obnażonymi mieczami wyłoniło się z chmury pyłu. Archidamos wydał im szybkie rozkazy, posyłając ich do walących się domów wzdłuż ulicy. Arion patrzył, jak z zadziwiającą energią odwalają gruzy, odsłaniając wystające spod nich ludzkie kończyny. Niektórzy ranni, poczuwszy dotyk, zaczynali się poruszać, inni jednak, a tych była większość, leżeli sztywno, bez ruchu, martwi.
Łoskot ustał, a w jego miejsce wdarły się krzyki i jęki. Arion omal nie upadł, potrącony przez jakiegoś mężczyznę, który minął go, oślepiony spływającą z głowy krwią. Połowa włosów zwisała mu z oderwanego płatu skóry, spod którego połyskiwało coś, co wyglądało na kość czaszki.
– Czy to już koniec? – krzyczał mężczyzna. – Już po wszystkim?
Arion nie wiedział, czy zdołałby usłyszeć odpowiedź. Zwrócił się z tym samym pytaniem do Archidamosa. Młody król pokręcił głową.
– Przyjdą następne wstrząsy – odparł z pewnością w głosie. – Nadchodzą kolejno, falami.
Ponury wyraz twarzy króla zniknął, gdy z koszar powrócił Plejstarchos, prowadząc setki Spartan. Niektórzy nie mieli na nogach sandałów, zauważył Arion. Inni krwawili z otarć i zadrapań. Oni również zostali zaskoczeni.
Arion dołączył do drugiej grupy zajętej odwalaniem gruzu. Kierowano się dobiegającym spod ruin łkaniem dziecka. Nikt nie sprzeciwiał się obecności obcego. Chmury pyłu ich jednoczyły.
Arion poczuł dławiący żal, gdy odgłos łkania osłabł. Chłopczyk był ciężko ranny, gdy do niego dotarli, miał zgniecioną klatkę piersiową. Dziwne, że w ogóle zdołał dobyć głosu. Arionowi łzy napłynęły do oczu, gdy odnajdywali kolejnych. Sparta została zniszczona. Legła w gruzach ulica za ulicą. Patrząc w dal, nie dostrzegł żadnego stojącego budynku.
W oddali, w półmroku, rozległ się inny głos, bardziej gniewny i przerażający od spazmu ziemi. Arion wybiegł spomiędzy ruin, aby zobaczyć, co się dzieje. Wszyscy Spartanie obok niego wcześniej odłożyli swoje miecze. A jednak słyszał teraz szczęk brązu i żelaza, krzyki i wrzaski jak z pola bitwy. Dziwne.
Królewski pałac został zbudowany na szczycie wzgórza, z którego drogi wiodły w dół do miasta. Stali niedaleko akropolu, gdzie w zwykłych czasach ludzie zbierali się na modlitwę i po to, by wysłuchać przesłania królów i eforów. Teraz setki ich ciągnęły w tamtą stronę, oglądając się trwożliwie za siebie, jakby ktoś ich gonił.
– Na bogów… nie – wyszeptał Archidamos.
Król Plejstarchos stał obok i obaj mężczyźni wymienili spojrzenia pełne grozy.
Arion wodził wzrokiem od jednego do drugiego, lecz nie potrafił nic wyczytać z ich twarzy. Był obcy, więc nie zwracali na niego uwagi.
– Heloci – odezwał się Plejstarchos. – Jeśli podnieśli bunt…
– To ty dowodzisz armią – rzucił Archidamos. – Wydaj rozkaz. Wybij ich wszystkich, zanim to szaleństwo się rozprzestrzeni.
– Jeżeli wydam taki rozkaz, zaleją nas.
Plejstarchos zerknął na Ariona, cudzoziemca, który patrzył na nich z otwartymi ustami. W tej samej chwili ziemia zadrżała znowu, a drgania prędko przybierały na sile. Rozrzucone kamienie i dachówki podskakiwały i zderzały się. Wyglądało to tak, jakby z ziemi podniosły się roje much, a oni nic nie mogli na to poradzić.
– Nie słyszysz odgłosów walki? – krzyknął Archidamos poprzez narastający łoskot. – Już zabijają naszych ludzi! Cóż heloci wiedzą o dyscyplinie, o posłuszeństwie? Wydaj rozkaz albo ja to zrobię.
– Potrafimy nad tym zapanować. Oni nie są wojownikami – rzucił gniewnie Plejstarchos.
– Nie muszą. Na każdego z naszych przypada ich siedmiu! Wydaj rozkaz, Plejstarchosie!
– Nie. Armia jest moja. Zaprowadź kobiety i dzieci na akropol. To wysokie wzgórze. Będziecie tam bezpieczni. Ja wyprowadzę wojsko, aby powściągnąć przemoc. Nie będę miał litości dla żadnego heloty, który sięgnie po broń. Ale nie będę urządzał rzezi. Będziemy ich potrzebować do odbudowy.
– Eforowie! Decyzja! – polecił Archidamos.
Na ulicy było ich tylko czterech, jeden został przysypany w pałacu. W zwykłym czasie nie można by zarządzić ważnego głosowania, a ci czterej mogli nawzajem anulować swoje głosy.
– Plejstarchos dowodzi armią podczas kryzysu – przypomniał najstarszy.
Jeden z pozostałych spojrzał gniewnie, lecz mimo to kiwnął głową. Trzeci i czwarty też skinęli. Byli zwykłymi Spartanami wybranymi w celu kontrolowania władzy królewskiej. Nie spuścili wzroku, gdy Archidamos na nich patrzył.
– Bardzo dobrze – powiedział. – Ale jeśli to się rozprzestrzeni, będziesz miał krew Spartan na rękach. Jest nas… jakieś sto tysięcy? Pięć tysięcy spartiatów, drugie tyle periojków, a reszta to kobiety i dzieci. A w Sparcie żyje pół miliona helotów, naszych niewolników. Jeśli się zbuntują, zostaniemy zmieceni.
– A jednak taka jest moja decyzja – stwierdził Plejstarchos zimnym tonem. – Ratujcie, kogo zdołacie. Zabierzcie ludzi na akropol i opatrzcie rannych. Ja zadbam o porządek.
Wszyscy usłyszeli niosący się ulicami potężny ryk. Słońce skryło się za zachodnimi górami i ostatnie światło pociemniało. Archidamos pokręcił głową.
– Jeśli zdołacie – skwitował ponuro.
Okoliczności rządzą ludźmi; ludzie nie rządzą okolicznościami.
HERODOT
Gdy Perykles wstał, żeby przemówić, miał w ręku życie człowieka. Wygnanie, ruina albo śmierć. Wszystkie trzy opcje odzwierciedlały się w spojrzeniu Kimona oraz w napiętych mięśniach jego szczęk.
Stali przed sądem czterystu Ateńczyków na Pnyksie, a powiew bryzy rozwiewał ich włosy i poruszał fałdami ubrań. Kimon wytrzymał trzy dni zeznań świadków i zarzutów wysuwanych przez dwóch oskarżycieli starannie wybranych przez Efialtesa, ateńskiego stratega, a zarazem wroga Kimona. Sam Efialtes przyglądał się wszystkiemu ze wzgórza, zwrócony plecami do leżącej poniżej Agory.
Kimon bronił się całkiem dobrze. Z fachowym spokojem wyjaśniał każdą swoją decyzję. Przysiągł na bogów, że na perskim brzegu nie przyjął żadnej łapówki w celu uwolnienia macedońskiego króla, a jedynie okazał mu miłosierdzie, co było jego prawem jako zwycięzcy. Oczywiście ci, którzy sami by tak nie postąpili, wątpili w jego słowa. Wielu spośród obecnych znało tylko pogardę i chciwość. Nie potrafili uwierzyć w istnienie innych zasad niż ich własne.
Perykles przycisnął pięść do ust. Przyłączył się do oskarżycieli, potem jednak, niemal do końca, nie zabierał głosu. Czuł na sobie spojrzenia wszystkich zgromadzonych, pełne podejrzeń albo domysłów. Niektórzy wiedzieli, że Kimon jest jego przyjacielem. Przed słusznym oskarżeniem o przestępstwo nie było jednak ochrony. Każdy Ateńczyk potępiłby zdradę lub bezbożność. W takich przypadkach nawet własna rodzina uważałaby za swój obowiązek dopilnować, by został wygnany lub zabity. W rezultacie nikt naprawdę nie wiedział, co zrobi Perykles. Odchrząknął, zanim się odezwał.
– Wysłuchałem wszystkiego, co tu powiedziano – zaczął. – Usłyszałem dość. Od początku tego procesu, wieczorami, podchodziło do mnie wielu tych, którzy znają Kimona od młodości. Gdziekolwiek znajdę się w mieście, zatrzymują mnie ci, którzy pragną mi przypomnieć, jak Kimon dowodził okrętami pod Salaminą albo jak zaniósł wojnę Persom, rozbijając ich wielką armię i flotę nad Eurymedonem. Jak przywiózł do Aten kości Tezeusza, ateńskiego króla, który zabił Minotaura. Wszystko to jest powszechnie znane.
Stojący z boku strateg Efialtes słuchał z kwaśną miną, jak wylicza się zasługi Kimona. Nic dziwnego, pomyślał Perykles, biorąc pod uwagę, jak niewiele ma własnych dokonań.
Perykles spojrzał w górę, gdy wzmógł się podmuch wiatru. Bryza zmieniała kierunek i wiała teraz z północy. Niosła korzenny zapach i pył, który mógł wyczuć na języku.
– My jednak przyzwyczailiśmy ludzi do najwyższych wartości. Każdy mężczyzna może być u nas sędzią i sądzić innego, nieważne, cieślę czy stratega. Prawo do procesu i sądu jest bijącym sercem tego miasta, jego ucieleśnioną wolnością. Nie jesteśmy tyranami, aby osądzać człowieka jedynie wedle kodeksu praw albo na podstawie słów jego wrogów. Nie. My się zbieramy, wysłuchujemy, decydujemy.
Rozejrzał się wokół po surowych twarzach zebranych. Mężczyźni na tym wzgórzu poważnie traktowali swoją powinność. Los Kimona zależał od ich osądu, on zaś nie wiedział jeszcze, czy zdoła na nich wpłynąć.
– Powiadam więc tym, którzy twierdzą, że Kimon stoi za wysoko, aby być sądzony. Jego ojciec wymaszerował stąd razem z moim, by stoczyć i wygrać bitwę pod Maratonem, ale cóż z tego? Mój ojciec przemawiał przeciwko niemu podczas jego procesu, pomimo ich przyjaźni. Miltiades na koniec posunął się za daleko. Był sądzony w tym samym miejscu, tutaj, na Pnyksie, i został uznany za winnego. Zmarł w więzieniu.
W tym momencie spojrzenie Kimona stało się zimne jak lód. Perykles przełknął ślinę, poczuwszy nagle ucisk w gardle.
– Możecie powiedzieć, że Miltiades zasługiwał na lepszy los. – Tu machnął ręką, jakby szukał właściwych słów. – Możecie też powiedzieć, że archont Kimon przez lata karmił biedaków w Atenach! Tutaj nie ma to znaczenia. Może też prosił przyjaciół o przekazywanie ciepłej odzieży tym, którzy marzli w zimowych miesiącach. Wyrzućcie to wszystko z głowy. Tutaj przeszłość się nie liczy. W tym sądzie, tego dnia, liczą się tylko wniesione oskarżenia. – Perykles podniósł palec. – Czy Kimon, jako zwycięzca w bitwie nad Eurymedonem, miał prawo uwolnić macedońskiego króla, sojusznika Persji? Nie miał wówczas czasu i spokoju, by móc rozważyć ten problem, na polu bitwy, gdzie w powietrzu wisiał jeszcze zapach krwi i dymu. Nie jego rolą było nawiązywanie nowych sojuszy i zmienianie wrogów w przyjaciół poprzez akty miłosierdzia! To należało do rady Aten, do samego ludu. – Przerwał na chwilę, widząc, że poruszyli się z zażenowaniem. – Drugie oskarżenie. Czy Kimon miał rację, nie kontynuując kampanii w głąb Persji, nie ścigając i nie dobijając resztek uciekającej perskiej armii? Ośmielam się stwierdzić, że jego decyzja wielu ocaliła życie. Żyją teraz w Atenach ci, którzy z pewnością zginęliby podczas pościgu w nieznanym terenie. I cóż z tego? Na wojnie ludzie umierają! Słyszałem głosy, że to Kimon był dowódcą, że decyzje należały wyłącznie do niego, ale teraz to my je osądzamy. Z dala od tamtej nadrzecznej równiny, nie czując bólu i wyczerpania, jak wówczas. Może powinien podjąć to ryzyko. No cóż, teraz to wy o tym zdecydujecie, nikt inny. Nie Kimon, nie strateg Efialtes i nie ja dokonamy osądu. Jeśli uznacie Kimona za winnego, będzie to znaczyło, że nie jesteście zadowoleni z jego służby dla Aten. To wasze prawo jako wolnych ludzi. Jako oskarżyciele zażądamy wówczas kary śmierci albo wygnania za jego błędy, jeśli się ich dopatrzymy.
Wszystkie oczy skierowane były na niego, jakby dokonał samopodpalenia, a oni patrzyli, jak płonie. Perykles chciał się uśmiechnąć, lecz od ojca nauczył się surowości, skłonił więc tylko głowę i wystawił trzeci palec, kryjąc w dłoni tylko najmniejszy oraz kciuk.
– I teraz ostatnie. Oskarżenie, że Kimon zabrał z Cypru i z obozu nad Eurymedonem większą część perskiego złota jak swoją własność. Nieważne, ilu jego ludzi powróciło do domu z nabitymi sakiewkami i nowymi płaszczami! Archonta obowiązują wyższe pryncypia. Słuchałem tych, którzy twierdzili, że Kimon nie nosi na sobie złota i żyje jak Spartanin. Wysłuchałem też innych, którzy uważali, że zlikwidował zagrożenie ze strony Persów, które skończyłoby się trzecim splądrowaniem i pożarem Aten. Wiemy, że Kimon przekazał do miejskiego skarbca ogromne sumy, ale któż zdoła stwierdzić, ile zachował? Jego ludzie przywieźli do miasta kolczyki i złoto, wydawali pieniądze jak sami Persowie. Och, Kimon może żyje jak prosty człowiek, lecz ma na własność ziemie i dzierżawi gospodarstwa. Jego rodzina zapłaciła grzywnę, która pomogła zbudować flotę! To oznacza, że byli wówczas bogaci. Złoto nie może zostać skorumpowane, ale ludzie mogą. Powiem, że złoto pragnie złota i zawsze tak było.
Tu przerwał, obawiając się, że zbyt dobrze uzasadnił swoje słowa. Zrobił wszystko, co się dało, i specjalnie wybrał na przemówienie ostatnie chwile przed głosowaniem. Woda odmierzała czas jego przemowy, przelewając się z jednego naczynia do drugiego. Jej strumyk zaczął słabnąć. Jakże ten czas upłynął? Czy powiedział wszystko, co chciał? Trudno było uniknąć skojarzeń ze sztukami, które znał. To również było przedstawienie, choć jego stawka była nieporównanie wyższa. Szukał słów na koniec, które by pamiętali, głosując za życiem lub śmiercią jego przyjaciela.
– Oskarżenie opiera się na tych trzech filarach. Jeśli choć jeden okaże się zbyt słaby, wszystko runie. Nie musicie wysuwać przeciwko nim argumentu Salaminy, Eurymedonu i Tezeusza, lecz decydujcie na własny rachunek, gdzie leży wina lub niewinność.
Woda już ledwo kapała i Perykles schylił głowę. Epistates skierował głosujących na debatę. Człowiek ów, wybrany tylko na ten jeden dzień, był zachwycony, mogąc nadzorować tak poważny proces. Perykles przełknął nerwowo, gdy sędziowie odeszli na bok, by przedyskutować wyrok. Nie miało to trwać bardzo długo. Po kilku chwilach mieli podnieść ręce i obwieścić, czy Kimon odejdzie wolny czy też nie.
Nie patrzył w jego stronę. Perykles wiedział dobrze, że od chwili, gdy wystąpił jako oskarżyciel, wkroczył na bardzo niebezpieczną ścieżkę. Gdyby Kimon dostrzegł w nim wroga, ich przyjaźń byłaby skończona. Nie sądził jednak, żeby przyjaciel zaakceptował też jakiś wybieg na swoją rzecz. W jakimś sensie był bardziej Spartaninem niż Ateńczykiem, z tym samym nieugiętym poczuciem honoru.
Perykles zrozumiał już na początku, że Efialtes chce zniszczyć Kimona i że jego przyjaciel potrzebuje pomocy. Nie był pewien, czy to zwykła niechęć do arystokracji, czy jakieś niemiłe słowo, którym Kimon uraził dumę stratega. Nie miało już jednak wielkiego znaczenia, czym kierował się ten człowiek. Dość, że Kimon wyciągnął nóż, prowokując proces. Efialtes nie mógł się po czymś takim wycofać. Perykles zaś z własnego wyboru poszedł tą ciernistą drogą, by bezpiecznie wyciągnąć Kimona z opresji.
Pod Salaminą dowodził wielki Temistokles. Uratował miasto, podczas gdy perski król obserwował wszystko z brzegu, a mimo to strateg został wygnany. Arystydes był człowiekiem wielkiego honoru. On także został wygnany ze swego domu jak parszywy pies wypędzony z barłogu.
Ateńczycy byli podejrzliwi wobec wszystkich swoich przywódców. Nie chcieli więcej pozwolić, by narodzili się tyrani. Taka była cicha obawa Peryklesa. Pośród oskarżeń zasiał też wiele wątpliwości. Przypomniał im o służbie i honorze Kimona. Prawda jednak była taka, że mogli go skazać, aby przypomnieć mu, w czyich rękach spoczywa władza, albo zwyczajnie ot tak, dla sportu.
Przyszli tutaj w poplamionych gliną albo kozią krwią chitonach. Wielu było robotnikami, z odciskami na dłoniach. Perykles myślał, że ich rozumie. Kochali wyższość Aten, pogardzali innymi miastami. Z dumą zgłaszali się na członków rady, na wioślarzy, sędziów i pełnienie funkcji epistatesa. To był jego lud. Ale chociaż ich kochał, obawiał się też, do czego mogą być zdolni.
Oczywiście strateg Efialtes nie ufał mu ani trochę. Nie był głupcem. To dlatego wystawił jeszcze dwóch mężczyzn, by wnieśli sprawę przeciwko Kimonowi. Wyciągali wszystkie wątpliwości, jakie znaleźli, by rzucić cień na kampanię w Persji, a Perykles aż skręcał się ze złości, słysząc, jak przeczą prawdzie. Z trudem zachowywał milczenie, ale nie powiedział ani słowa. Jego imię zostało zapisane jako miano pierwszego oskarżyciela. Wiedział, że w końcu przyjdzie chwila, kiedy to on zabierze głos i zwróci się do sędziów. Widział dobrze każdego dnia, że wszyscy mają tę świadomość. Co rusz zerkali w jego stronę, czy wstanie i odezwie się słowami wsparcia albo potępienia. On zaś tylko kręcił głową. Dzięki temu, kiedy innym zabrakło już słów potępienia, jego głos zabrzmiał czysto, jako ostatni, który usłyszeli przed głosowaniem.
Perykles patrzył w ziemię i czekał. Miał nadzieję, że zna swoich rodaków dostatecznie dobrze. W dniach poprzedzających proces biegał regularnie w gimnazjonie, recytując głośno swoją przemowę, aby dobrze się przygotować. Nie potrafił jednak orzec, czy to wystarczy. Niektórzy sędziowie patrzyli na niego, ale nie było sposobu, by poznać, ilu ich udało się przekonać. Kilku na pewno było we flocie, a także na polu bitwy nad Eurymedonem. Wiedział tylko, że mogą podziwiać Kimona albo nim pogardzać. Ojciec Kimona został przecież skazany przez ludzi takich jak oni! Perykles mógł jedynie szeptać modlitwę, by historia się nie powtórzyła. Poczuł, że się poci, choć bryza przybrała na sile. Dzień był gorący, ale to nie była przyczyna. Może po prostu się bał.
Sędziowie wrócili na swoje miejsca i stanęli przed Kimonem. Wiatr poruszał ich chitonami i chlamidami, których trzepotanie słychać było wyraźnie w zapadłej ciszy.
– Sędziowie, czy jesteście gotowi przekazać nam swój osąd? – zapytał epistates. Mówił zduszonym głosem.
Dziesiątki ludzi skinęły w odpowiedzi głowami, on zaś popatrzył na boki. Czekali tam scytyjscy strażnicy, zatrudnieni przez miasto dla utrzymania porządku.
Epistates wziął tabliczkę i czytał uważnie. Jako że wybrano go, by sprawował swój urząd przez dobę, od zachodu do zachodu słońca, musiał znać właściwą formułę.
– Głosowanie odbędzie się przez podniesienie rąk – przeczytał głośno. – Ja zaś ogłoszę „winny” lub „niewinny”. Skrybowie zapiszą wyniki. Jeśli będzie jeszcze jakaś dysputa, pozostaniecie tu aż do wyłonienia większości. – Przerwał i opuścił tabliczkę. – W sprawie archonta Kimona z demu Lakiadów i rodu Filajdów, syna Miltiadesa, czy uznajecie go za winnego?
Ręce się uniosły. Perykles wstrzymał oddech i zaczął liczyć. Najwyraźniej różnica była niewielka. Efialtes uśmiechał się do jakiegoś mężczyzny ze swojej grupy, drugiego zaś poklepywał po ramieniu w geście gratulacji. Perykles pokręcił głową. Wiedział co nieco o teatrze. Był to tylko pokaz dla ludu, ale w rezultacie kilku mężczyzn podniosło ręce. Perykles zauważył też, że w reakcji na to wielu je opuściło, zanim ich policzono. Skazanie wielkiego ateńskiego wodza na banicję albo śmierć nie było błahostką.
Kiedy skrybowie zapisali wynik, sędzia pokoju przyjął ich tabliczki. Nabrał w płuca powietrza i zarządził ponowne głosowanie, pytając tym razem o uznanie niewinności. I znów wiele rąk się podniosło. Perykles słyszał pomruk tłumu, gdy ci, którzy się zgadzali lub nie zgadzali, ryknęli w odpowiedzi. Niewielu zdołało przekonać sąsiadów, uświadomił sobie. Sędziowie byli tylko ludźmi. Zagryzł wargi, gdy skrybowie sprawdzali wyniki obu głosowań. Nie dali niczego po sobie poznać, traktując całą tę procedurę jak święty rytuał. W gruncie rzeczy taka była – poświęcona Atenie i obserwowana przez boginię z jej świątyni na Akropolu. Perykles wzniósł oczy na stojące na wzgórzu ruiny. Persowie spalili i zburzyli, co tylko zdołali. Ateńczycy rozpoczęli odbudowę, ale…
– Werdykt jest jasny – orzekł epistates z widoczną ulgą. Skrajem rękawa otarł pot z czoła. – Archoncie Kimonie, kierując się wyrokiem eklezji, sędziowie uznali, że jesteś niewinny zarzucanych ci przestępstw. Odejdź w pokoju. Jesteś wolny.
Sędziowie wznieśli wiwaty i choć wielu jęknęło z dezaprobatą lub przeklinało, to zadowoleni z wyroku mieli przewagę i obyło się bez przemocy. Efialtes prędko opuścił Pnyks, wiodąc swoich zwolenników za sobą.
Perykles poczuł ogarniającą go ulgę. Prowadził niebezpieczną grę o najwyższą stawkę. Nie mógł powiedzieć głośno, że miał nadzieję na wygraną Kimona. Nie w tym miejscu. Coś takiego zostałoby uznane za dyshonor i kto wie, może poskutkowałoby jego własnym procesem. Cała sprawa musiała pozostać jego prywatnym zwycięstwem.
Ruszył do stopni wiodących w dół, na Agorę. Poczuwszy coś, zerknął za siebie i napotkał zimny wzrok Kimona. Nie było w nim ani krzty wdzięczności czy zrozumienia. Perykles pochylił głowę, zrozumiawszy, że za udzieloną przyjacielowi pomoc musi zapłacić cenę ich przyjaźni. Odwrócił się. Jeśli taki był koszt wolności Kimona, to był zadowolony.
Postawiwszy stopę na najwyższym stopniu, Perykles poczuł, że ziemia drży, a przez miasto przebiega głośny łoskot. Z pełną zgrozy fascynacją obserwował, jak coś przemyka przez ulice i rynki poniżej, wyrzucając na końcu pofałdowany bruk do wody. Ujrzał wznoszący się pył i walące się dachy. Rozległy się krzyki i sędziowie rzucili się w bok, ryzykując upadek ze zbocza. Poniżej ulice wypełniły się ludźmi, którzy wybiegli zobaczyć, co się dzieje.
Wstrząs minął. Był silniejszy od tych, których Perykles kiedykolwiek doświadczył. Pył zawisł nad rozległą Agorą, on zaś pokręcił głową, zastanawiając się, czy może to bogowie wyrazili swoje zadowolenie lub niezadowolenie z uwolnienia Kimona. Na wszelki wypadek przysiągł złożyć ofiarę w świątyni tego wieczoru. Zaczął wolno schodzić, a ziemia zadrżała ponownie, tym razem dwukrotnie. Zabrzmiało to jak echo i zastanawiał się, gdzie ten wstrząs się zaczął i gdzie się skończy.
Aspazja wyjrzała na ulicę przez malowane żelazne kraty, przycisnąwszy twarz tak, że mogła niemal wysunąć przez nie rękę. Słyszała nawołującą ją matkę, ale w wyglądaniu na zewnątrz nie kryło się żadne niebezpieczeństwo, a przynajmniej nie było ono wielkie. W wieku siedemnastu lat wszystkie reguły i ograniczenia tego domu wydawały się jej już bezsensowne i narzucone jedynie po to, by uprzykrzać życie. Ogród był przepiękny, z tryskającą wodą i mnóstwem kwiatów, które przepajały powietrze swoim zapachem. Ale na zewnątrz – na zewnątrz! – tętniło życiem miasto ze swoim zgiełkiem, kurzem, a teraz z tym dziwnym drżeniem, które strąciło na podłogę i rozbiło jedną z donic. Czarna ziemia obsypała kamienne płyty ścieżki jej małego ogrodu. Pobrudziła dłonie, zgarniając ją, a jej palce wyglądały teraz jak kobiet, które używają henny do barwienia skóry lub farbowania włosów. Aspazja prychnęła na tę myśl. Jej włosy były mocne i naturalnie czarne, związane w węzeł. Jego ciężar czuła zawsze, zwłaszcza gdy inne matki przedstawiały ją w jej czerwonej sukni. Kolor ten miał reprezentować krew dziewicy, jak szeptały dziewczęta. Mówiono, że mężczyźni cenią sobie takie rzeczy. Jednakże któraś z matek ofiarowała ten jej pierwszy, szybki ból jednemu ze służących, pozostawiając Aspazji wybór mężczyzny. Aspazja wciąż nie była pewna, o co robiono aż tyle hałasu. Było to dość przyjemne, ale on najwyraźniej był wówczas znacznie bardziej podniecony i czerwony na twarzy niż ona. Towarzyszyło temu lekkie drżenie ciała, przypomniała sobie, patrząc na ulicę. Podobnie jak wstrząśnienie ziemi tego dnia, zapowiadało coś większego, może związanego z kimś innym…
– Tutaj jesteś, Aspazjo! Ach, spójrz na swoje ręce! Co takiego robiłaś?
W domu heter nazywały starsze kobiety „matkami”, choć żadna z nich nie była krewną mieszkających w nim dziewcząt. Aspazja lubiła tylko najmłodszą z trzech, tę, która udawała, że jest jej prawdziwą matką, gdy dziewczyna pragnęła pocieszenia. Niestety kobieta, która teraz ją znalazła, była jedną z dwóch pozostałych, nazywanych przez nią „wiedźmami”. Aspazja wiedziała, że jej prawdziwa matka ją sprzedała. Nie lubiła o tym myśleć.
– Czułaś, jak ziemia zadrżała? – kobieta próbowała odwrócić jej uwagę. – Rozbiła się jedna z donic!
Wyjrzała znowu przez kratę i dostrzegła przechodzącego ulicą wysokiego, młodego mężczyznę. Serce zabiło jej w piersi. Widziała go już przedtem, zawsze zdążał skądś do miasta. Wyglądał tak poważnie.
– Mogłabym wyjść? – zapytała, nie odwracając się i mówiąc cokolwiek, co pozwoliłoby jej zostać dłużej przy oknie i rozkoszować się jego widokiem. Wiedziała, że niektóre dziewczęta marzą czasem o faworytach. Ona chciała o nim marzyć, a raczej jakoś sprawić, by ją dostrzegł.
Jej głos rozległ się na ulicy. Matka, która stała obok, uszczypnęła ją w ramię. Aspazja zignorowała zarówno ból, jak i ostre słowa, które tamta rzuciła. Mężczyzna usłyszał! Widziała, że odwrócił głowę. Ciekawa była, co zobaczył. Jej ogrodowa suknia była czysta, ale znoszona. Jej ciemne oczy wydawały się dużo większe dzięki podmalowaniu ich kohlem. Włosy były związane w gruby węzeł, który kołysał się przy każdym poruszeniu. Widziała, że ją dostrzegł i poczuł na sobie jej wzrok.
Chwilę przedtem, nim ich oczy się spotkały, Aspazję odciągnięto z krzykiem od kraty. Opierała się, ale matki były bardzo silne. Kobiety w tym domu zdawały się mieć obsesję na punkcie jej posłuszeństwa, jakby ta skradziona godzina w ogrodzie miała oznaczać koniec świata.
Aspazja zaklęła pod nosem, gdy została wypchnięta ze światła w chłodny cień. Dom nie był duży. Zazwyczaj dzieliła swój pokoik z inną dziewczyną. W tym miesiącu była jednak sama. Mówiono, że Marete została akolitką Ateny, lecz Aspazja była podejrzliwa, choć słyszała to wielokrotnie. Mężczyźni, którzy przychodzili i kupowali hetery, nie wyglądali na kapłanów.
– Doprawdy, Aspazjo! – skarciła ją matka. – Wiem, że mnie słyszałaś! Myślę, że tego wieczoru powinnaś obejść się bez kolacji. Dyscyplina jest podstawowym wymogiem! Jak mamy znaleźć ci miejsce w dobrej świątyni albo w rodzinie eupatrydów, skoro jesteś tak samowolna? Będą mnie pytać o twój charakter, a mnie nie wolno kłamać. Rozumiesz? Jeśli zapytają: „Czy ta dziewczyna jest posłuszna i uległa?”, będę mogła tylko milczeć. Oni zaś doskonale wiedzą, co to oznacza.
Znalazłszy się w swojej izdebce, Aspazja spojrzała prosto w twarz oskarżycielce. Ta zmierzyła ją wzrokiem.
– Jesteś piękna, moja droga. Twoja skóra, twoje kształty… masz mocne zęby, jasny wzrok. A te włosy! Czasem wydaje mi się, że żyją własnym życiem. Już w zeszłym roku powinniśmy byli ci znaleźć dobre miejsce. Jesteś w tym domu najstarsza, pamiętaj o tym! Jutro przybędzie nowa dziewczyna, która zastąpi małą Marete. To dopiero była córka! Marete, młodsza od ciebie, będzie reprezentować nas w jednej z najbogatszych świątyń Tesalii.
– A co będzie tam robić? – rzuciła Aspazja.
Kobieta zablokowała drzwi i dziewczyna znalazła się w pułapce własnego pokoiku, pozbawiona ciepła i przyjaznego cienia ogrodu. Ten niewielki skrawek zieleni był w domu heter miejscem najbliższym wolności. Czuła, że może tam odetchnąć.
– Będzie się modlić, oczywiście, i grać na lirze. Mają tam niewolnice do sprzątania i gotowania, wyobrażam więc sobie, że nauczą Marete sekretnych rytuałów świątyni i pewnego dnia będzie mogła zostać kapłanką.
– A nie zwykłą dziwką? – zapytała Aspazja.
Wzrok matki stwardniał nagle, oczy spojrzały ostro.
– Hetera nie jest kurwą, Aspazjo, o nie – powiedziała. Ton jej głosu stał się nagle zwodniczo miły, jakby zmieniony pod wielkim ciśnieniem. – Bierzemy dziewczęta, których rodzice nie są w stanie wykarmić, więc je sprzedają, aby ich mężowie i bracia mogli przeżyć. Niektóre odpadają. Te najgłupsze albo te, które nie potrafią nauczyć się posłuszeństwa! Pozostałe szkolimy w muzyce, tańcu i konwersacji. Wychowujemy mądre panny na żony i towarzyszki życia wielkich ludzi.
– A ci ludzie płacą wam hojnie. Kupują całą kobietę czy tylko to? – Aspazja dotknęła swego krocza w wulgarnym geście.
Nienawidziła pułapki, w której tkwiła, a ta rozmowa doprowadzała ją do łez. Pragnęła, by matka już sobie poszła, ale ta skrzyżowała ramiona na piersi, blada ze złości.
– Kupują usługę, Aspazjo. Kupują twoją poradę, twoje umiejętności, uwagę i zainteresowanie. Na bogów, jakże oni potrzebują twojego zainteresowania! Nauczyliśmy was pisać i czytać. Żadna zwykła dziwka nie potrzebuje takich rzeczy! Doprawdy, gdybyś wiedziała nieco więcej o świecie, zrozumiałabyś, jak rzadkie to umiejętności. Naprawdę wierzysz, że ten dom to burdel? Sądziłam, że jesteś jedną z najbystrzejszych dziewcząt. Wygląda na to, że się myliłam! – Zauważyła łzy w oczach dziewczyny i jej rysy złagodniały. – Aspazjo, źle mnie zrozumiałaś. Temu domowi płaci się, to prawda, za wyżywienie i odzianie tych, które tu mieszkają. Chyba nie sądzisz, że wystarczają na to wazy, które sprzedajemy? – Kobieta westchnęła i pokręciła głową pod oskarżycielskim spojrzeniem podopiecznej. – Nasze dziewczęta zapewne idą do łóżka z mężczyznami, których dla nich znajdujemy. I owszem, niewykluczone, że sprzedają im tę część, za którą się złapałaś, jeśli wszystko inne się nie sprawdza. I cóż z tego? Świat to wymagające miejsce, Aspazjo. Nikt nam nie pomaga, kiedy jesteśmy głodne. Robimy to, co konieczne, aby przeżyć. W tym domu próbujemy połączyć inteligentne dziewczęta z życiem, na jakie zasługują. Odwiedzałam domy, gdzie mężowie szaleli na punkcie kobiet, które dla nich znalazłam, gdzie dzieci bawiły się radośnie, kochane i szczęśliwe.
– Wszystko, co mówisz, to kłamstwa! – krzyknęła Aspazja. – Opowiadasz takie historie, żeby nas uspokoić, a kiedy nas sprzedasz, to już się tu więcej nie pojawiamy. Dlaczego nigdy nie widziałam żadnej z tych, które opuściły ten dom? Mogłyby przecież same nam opowiedzieć o wspaniałym życiu, które prowadzą, o opiekuńczych i kochających mężach i tłuściutkich dzieciaczkach! – Z jej oczu popłynęły łzy, a głos zabrzmiał chrapliwie.
Matka skierowała się ku drzwiom.
– Może wstydzą się, Aspazjo, miejsca, w którym je wychowano. Albo nie chcą, by im przypominano, kim były. Większość ma nowych przyjaciół. Kto wie? Kobiety różnią się między sobą. Żadna odpowiedź nie będzie pasować do wszystkich. Ale jest taka rzecz, Aspazjo, która je łączy.
Aspazja patrzyła w milczeniu, pragnąc tylko wyjść. Kobieta skinęła głową.
– Chcą wieść lepsze życie niż ich matki. Pamiętam, kiedy urodzili się moi synowie. – Uśmiechnęła się, ale w tym uśmiechu przemknął cień żalu. – No cóż, teraz wiem już trochę więcej. Mój najstarszy zginął w wypadku, drugi na wojnie. Mój kochający mąż? Któregoś dnia złapał się kurczowo za pierś i po prostu… odszedł. Możesz to sobie wyobrazić? Sprzedałam jego sklep. Robił buty, ale ja nie miałam jego zdolności. Bez tego całe tamto miejsce było tylko składem narzędzi i skór. Wróciłam więc do tego domu, Aspazjo. I powitano mnie tutaj serdecznie. Nawet jeśli go nienawidzisz, to wciąż jest twój dom.
– Po prostu chcę wyjść – powiedziała zbolałym tonem dziewczyna.
– Och, znajdziemy ci męża, niewątpliwie. Chyba że skończysz, kręcąc się tutaj w kółko i pouczając nas, aż w końcu cię zabiję. – Zaczekała, aż Aspazja się uśmiechnie, po czym odsunęła się od drzwi. – No chodź. Dziś na obiad jest gotowana ryba z cytryną.
– Chyba powiedziałaś…
– Mówię wiele rzeczy. Spryskaj twarz wodą, zanim zejdziesz na dół. Nie chcę, żeby tamte widziały, że płakałaś. No i umyj ręce, Aspazjo! Pod twoimi paznokciami można sadzić warzywa.
Starsza kobieta zamknęła delikatnie drzwi i zeszła po schodach. Kolejny kryzys został zażegnany. Dobrze pamiętała dramaty, jakie sama przeżywała kiedyś w tym domu i w tym samym pokoiku, choć Aspazja o tym nie wiedziała. Życie jest ciężkie. Nie kłamała. Dziewczęta hetery były bardziej wolne i lepiej wykształcone niż większość kobiet w tym mieście. Nawet jeśli ceną za to było wpuszczenie za płot kilku zgłodniałych psów, to nie była ona wygórowana.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Empire
Copyright © 2023 by Conn Iggulden
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2023
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor: Agnieszka Horzowska
Opracowanie graficzne serii i projekt okładki: Urszula Gireń
Fotografia na okładce
© Stephen Mulcahey / Trevillion Images
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Imperium, wyd. I, Poznań 2024)
ISBN 978-83-8338-853-3
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer