Listy w papilotach - Maria Biłas-Najmrodzka, Elżbieta Narbutt - ebook

Listy w papilotach ebook

Maria Biłas-Najmrodzka, Elżbieta Narbutt

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Maria Biłas-Najmrodzka (absolwentka filologii polskiej) i Elżbieta Narbutt (dziennikarka, z wykształcenia lekarz weterynarii, dziesięć lat temu straciła wzrok) są przyjaciółkami i od lat piszą do siebie listy, których treścią jest kolorowe życie, chociaż bez fajerwerków i sensacyjnych doniesień z gazetowych czołówek. Na pierwsze danie: kłopoty z pamięcią, nadkwasota, siwe włosy i choroba psa. Na drugie: dużo wolnego czasu i wspomnienia. A przecież świat można oswoić, co autorkom skutecznie udaje się robić. Po ich lekturze chce się żyć pełnią życia, a PESEL, który – chcąc nie chcąc – jest w dowodzie, nie ma na to żadnego wpływu. Dla autorek tematy tabu nie istnieją. Lekko chichotliwie, acz z dużą werwą komentują świat i oswajają rzeczywistość. Obie ulepione są ze słabości: do kanapy, do rodziny, do prysznica, który oczyszcza z codziennych strachów.

Już nic nie muszą: nie muszą wygłaszać poglądów i nie muszą ich nie wygłaszać, nie muszą być śliczne ani dobrze wypaść, nie muszą wypowiadać złotych myśli, ba! w ogóle mogą z zachwytem pomilczeć. Chcą natomiast: kochać, dbać o przyjaciół, pielęgnować umysł, żeby jak najdłużej cieszyć się życiem i nie być ciężarem dla otoczenia.

Cykl „Listów w papilotach” to lektura wzruszająca i prześmieszna, pozwala uwierzyć, że wiek nieodwracalnie dojrzały to nie koniec świata, lecz początek przygody.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 397

Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




wydawnictwo Czarno na białym

poleca

książki w dobrym stylu

Redaktor prowadzący: Andrzej Gumulak

Redakcja: Donata Cieślik

Korekta: Krystyna Krajewska

Skład i łamanie: Dawid Szulik

Copyright © by Maria Biłas-Najmrodzka, 2018

Copyright © by Elżbieta Narbutt, 2018

Copyright © by Wydawnictwo Czarno na białym, Warszawa 2018

Wydanie pierwsze

Zdjęcia na okładkach: Fotolia.com

Wydawnictwo Czarno na białym sp. z o.o.

02-134 Warszawa; ul. 1 Sierpnia 28/48

[email protected]

wydawnictwoczarnonabialym.pl

ISBN 978-83-64374-46-3

Konwersja wersji elektronicznej:

Wydawnictwo Czarno na białym

Elżbieta Narbutt

lekarz weterynarii i dziennikarka: w weterynarii nie odniosła sukcesu, bo — jak mówi — trudno zaufać lekarzowi, który z racji niedowidzenia nie bardzo odróżnia krowę od buhaja. Lepiej jej się powiodło w dziennikarstwie. Po przejściu na emeryturę i ostatecznej utracie wzroku zaczęła pisać – nie tyle dla pieniędzy, co przyjemności. Owocem jej korespondencji z najlepszą przyjaciółką Marią Biłas-Najmrodzką są trzy książki: „Bigos w papilotach”, „Żaba w papilotach” oraz „Romans w papilotach”.

Maria Biłas-Najmrodzka

absolwentka filologii polskiej, matka, babcia i społecznica o niespożytej energii. Jedna z założycielek Wędrującego Klubu Czytających Dzieciom, autorka unikatowego wydania bajek, właściwie przypowieści dla dzieci. 

Nawet świetna znajomość – mimo, jak sama mówi, wieku nieodwracalnie dojrzałego – nowości elektronicznych, kocha pisać listy. Wprawdzie dziś tamte pisane na czerpanym papierze zastąpiła e-mailami, lecz nadal z nich emanuje ciepło, miłość i trzeźwa ocena rzeczywistości. Prowadzoną przez lata korespondencję z niewidomą przyjaciółką – Elżbietą Narbutt – autorki listów zebrały w trzech tomikach: „Żaba w papilotach”, „Bigos w papilotach” i „Romans w papilotach”. Jest to lektura rozrywkowa, mądra, refleksyjna i... pozwalająca uwierzyć, że wiek nieodwracalnie dojrzały to nie koniec świata, lecz początek przygody. 

Droga Marysiu,

przed chwilą siedziałam na tapczanie w jednej zielonej skarpetce i usiłowałam wyłowić z szuflady drugą od pary. Bezskutecznie. Powiedz mi, dlaczego na tak krótkiej drodze między mną a koszem na brudy, pralką, szufladą zawsze ginie jakaś skarpetka od pary? Skarpetki nastroiły mnie refleksyjnie.

Może nie tyle one, co początek roku?

Tak czy inaczej, w jednej zielonej, drugiej białej rozpoczęłam wyliczankę dokonań i ważniejszych wydarzeń w życiu.

Zdałam maturę, skończyłam weterynarię, studium dziennikarskie, pracowałam, przeżyłam kilka miłości i z jednym mężem czterdzieści trzy lata, owdowiałam, oślepłam i skończyłam siedemdziesiąt lat. Piszę Ci o tym – choć znasz moje koleje losu – bo to pretekst do stwierdzenia, że aczkolwiek mam na wszystko odpowiednie dokumenty, niczego nie osiągnęłam do końca.

Czyż mogę być do końca maturzystką, skoro cała moja klasa znała wcześniej pytania maturalne, łącznie z zadaniami tekstowymi z matematyki i fizyki, a zacne grono pedagogiczne podjęło zobowiązanie, że wszyscy dopuszczeni do egzaminu dojrzałości dzielnie przejdą tę próbę?

Jestem lekarzem weterynarii, tyle że nigdy nie pracowałam w zawodzie, natomiast sprawdzam się jako lekarz bliżej nieokreślonej specjalności wśród przyjaciółek, którym udzielam telefonicznych porad z zakresu podstawowej opieki medycznej.

Nie oślepłam też do końca, bo jednego dnia widzę godziny na niezbyt dużym zegarku, a następnego dnia rzucam się na szyję hydraulikowi, myląc go z przyjacielem z piaskownicy.

Nawet siedemdziesiątka nie jest do końca prawdziwa, ponieważ zatrzymałam się w rozwoju na jakimś tam poziomie i ani mi w głowie posunąć się dalej.

Uświadomienie sobie, że nic do końca, skutecznie mnie chroni przed podejmowaniem śmiesznych zobowiązań noworocznych. Będę nadal piła czerwone wino, wypalała do kawy papierosa, unikała odchudzonego twarogu i podobnych paskudztw. Jeżeli coś mnie do tego zmusi, to wyłącznie względy ekonomiczne, w rodzaju podniesionej akcyzy.

Twoja E.

Jak spędzasz sylwestra?

Kochana Elżbieto,

kameralnie. Zawsze lubiłam kameralne sylwestry, ale ten jest najbardziej kameralny z kameralnych. Esencja kameralności. Spróbuję go spędzić dobrze. To będzie sylwester z psem.

Trzecia godzina do rozpoczęcia Nowego Roku przebiega sympatycznie. Z psem, wyciszonym środkami uspokajającymi, zgodnie oglądamy dokument o ptakach Europy. Dzięcioły – dwieście barwnie upierzonych gatunków o silnych dziobach. Ich długie języki ze sztywnym czubkiem wydzielają ślinę, do której przyklejają się owady. Są niezwykle pracowite i pożyteczne. Gorliwość, z jaką wykonują swoje zadania, wprawia mnie w absolutny zachwyt. Zawsze jest miło popatrzeć, jak ktoś dobrze pracuje, kiedy samemu leniwie leży się na kanapie.

Po wielce budującym dokumencie o dzięciołach podglądam fragmenty romantycznej komedii. Niestety, w mojej okolicy sylwestrowe petardowanie zaczyna się dwie godziny przed dwunastą. Pies jest coraz mniej zainteresowany telewizją. Delektując się brakiem obowiązków, zaczynam przymierzać wieczorowe ciuchy; wkładam, co miałam pod ręką.

Lubię niewymuszoną radość ubierania – co ja mówię – lubię radość przebierania. Robiłam to zawsze na kameralne sylwestry. To była większa przyjemność, niż ubieranie się na bal. Pies patrzy z nieukrywanym zdumieniem jak na cekinach, pajetach, haftach lądują korale, perły, przypinki.

Jak dobrze jest nie iść na sylwestra!

Mierzę piętnastą parę butów, ostatecznie wkładam tę ostatnią, niemal identyczną jak czternaście pozostałych, i już, już jestem bliska założenia półprzezroczystych spodni, kiedy uświadamiam sobie miny zdumionych sąsiadów, u których za chwilę „odpalimy” butelkę szampana. W tym wieku?!

– Kompletne waryjactwo – jakby powiedziała moja babcia chłopka.

I teraz – zestrojona we wszystkie najbardziej błyszczące szmatki, okręcona wieczorowymi szalami, skropiona wszystkimi wonnościami, jakie mam w domu (wyłączając arakowy zapach do ciast, bo pies go nie lubi, Diora natomiast bardzo) – udaję się z psem piętro wyżej, żeby przywitać Nowy Rok. Nie jest mi źle.

A jak Twój kot?

Całuję.

M.

Droga Marysiu,

pytasz o mojego kota? Zamierzałam wyczerpująco Ci odpowiedzieć, gdy rozległo się przeraźliwe miauknięcie. Nadepnęłam biednemu zwierzęciu na ogon, z czego wnoszę, że jeszcze żyje. Myślę, że wrzeszczała nie tyle z bólu, co urażonej godności. Tak czy owak, mam poczucie winy i powinnam rozładować je papierosem. Nie byłby to fakt warty odnotowania, gdyby nie masa czynności z tym związanych. Papieros rzecz dobra, ale smród, jaki wytwarza, jest trudny do wytrzymania. Otwieram więc na przestrzał okna, zapalam świeczkę, wreszcie wkładam płaszcz, kaptur na głowę i wychodzę na balkon. Szybciutko palę, bo zimno, w mieszkaniu również, i muszę włączyć piecyk elektryczny. W tym momencie wchodzi sąsiadka, pociąga nosem i stwierdza: – Ale tu nasmrodzone.

A ja nadal trzęsę się z zimna...

Chyba Ci nie opowiadałam jednej historyjki związanej z moim kotem. Było to jeszcze za życia Jurka.

Wracam do domu i odsłuchuję automatyczną sekretarkę, bo mruga. A tu słyszę, jak z taśmy lecą nader osobiste chichoty w wykonaniu mojego męża i nieznanej mi pani. Jak wiesz, telefon jest przy moim łóżku, co dodaje sprawie pikanterii. Zlodowaciałam. Nogi stały się kamienne. Tkwiłam nad tym telefonem nie wiem jak długo, na pewno do powrotu Jurka. Nie będę Ci opisywała scen, jakie się rozegrały. W końcu doprowadziłam wiarołomcę do telefonu, puściłam nagranie, a Jurek histerycznie się roześmiał. Ów babski głos był moim głosem!

Wczoraj chichraliśmy się w łóżku, w czym przeszkadzała kocica. Przepędzona, przeleciała po telefonie i naciskając przypadkowe klawisze, włączyła nagrywanie. To mi uświadomiło, że jeden mały kot może wywołać trzecią wojnę światową.

Widzisz, ile problemów stwarza niewinne pytanie o kota?

Twoja E.

Kochana moja Elżbieto,

coraz częściej patrzę na siebie jak na żabę, którą anatomopatolog rozłożył na laboratoryjnym stole, żeby zrobić przegląd jej poszczególnych organów. Tym anatomopatologiem jestem ja. Ja – żaba, obiekt zainteresowania, i ja – anatomopatolog, psycholog, socjolog i antropolog ciekawy żaby i świata, w którym ta żaba się obraca.

Żaba jaka jest, każdy widzi. Największą osobliwością mojej żaby jest wiek – siedemdziesiąt lat, i być może to właśnie wiek skłonił anatomopatologa do położenia żaby na laboratoryjnym stole. Nie bez znaczenia jest płeć. Żaba jest bowiem płci żeńskiej, co również przesądziło o dociekliwości badacza. Dalsze pytania są dość proste:

Czym się żaba żywi?

W jakim środowisku się obraca?

Czego nie lubi?

Czy do laboratorium wzięto ją z asfaltu, na którym próbowała popełnić samobójstwo, czy z towarzystwa dobrze bawiących się innych żab?

Wyłącznie konsumuje, czy jeszcze przydaje się do czegoś innego?

Usiadła w jednym miejscu, czy jest w drodze?

Jeśli idzie, to czy wie dokąd?

Czy potrafi iść sama, czy jest skazana na towarzystwo?

Ma „za złe”, czy patrzy z wyrozumiałością?

Co oznacza dla niej „płeć przeciwna” i do czego jej używa?

Czy zatrzymana w jednym punkcie drogi potrafi stanąć i budować, czy powie: „Nie! Już zbudowałam”?

Czy ze strachu, że sobie nie poradzi, zgodzi się na wszystko, a może się zbuntuje?

Popatrz, ile pytań, a przecież żaba jaka jest, każdy widzi.

Całuję Cię.

M.

PS

Wiem, że kiedyś postanowiłyśmy skończyć z pisaniem do siebie listów. Że niby to takie staroświeckie i że wystarczyłyby SMS-y. Komu wystarczą, to wystarczą; ja lubię to nasze lekko chichotliwe komentowanie świata. Inkaustem i gęsim piórem. Więc może znowu dasz się namówić?

Droga Marysiu,

rzeczywiście nie pisałam do Ciebie prawie dwa lata. Okropnie długo i żadne rozmowy telefoniczne nie były w stanie wypełnić tej luki. Z przyjemnością wracam więc do starego sposobu komunikowania się z Tobą, z nadzieją, że mi wybaczysz. Przez te dwa lata nic specjalnego się nie wydarzyło, jeśli nie liczyć zawału serca i ostatecznego rozstania z resztkami widzenia. Pomyślisz zapewne, że się mizdrzę, ale tak nie jest. Obie te przypadłości nie zaważyły na moim postrzeganiu świata i przyjaciół. Bałam się, że wpadnę w lęki przed samotnym mieszkaniem, że skupię się na oczekiwaniu sensacji sercowych i będę kłębkiem złych emocji. Na szczęście dla mnie i moich bliskich nic takiego się nie stało.

Nie mam już kotki, nie chcę jednak o tym się rozpisywać, bo sprawa jest za świeża. Moja pomocnica domowa – Swieta – wyjechała z mężem do Niemiec. Przykro mi. Z drugiej strony oboje mają tam znacznie lepsze warunki do życia. Jak pamiętasz, i ona, i on są młodymi ukraińskimi lekarzami. Dzwonią i zapraszają do siebie. Może kiedyś się wybiorę.

Jeśli coś się zmieniło, to mój sposób patrzenia na świat. Mam silniejsze niż kiedyś poczucie upływającego zbyt szybko czasu i nie chcę go tracić na głupie walki z rzeczywistością. Nostalgicznie spoglądam w przeszłość, lepiej rozumiem swoich rodziców i dziadków, ale wyzbyłam się napadów belferstwa wobec młodego pokolenia. Chyba że za bardzo zalezie mi za skórę, co zdarza się dość często. Najogólniej mówiąc, złagodniałam i dobrze mi z tym. W ogóle jest mi nie najgorzej na świecie. Widzisz więc, że się zmieniłam, ale nie do końca, pozostając dla przyjaciół tą samą Elżbietą.

Całuję Cię najserdeczniej.

Twoja E.

Kochana Elżbieto!

Czy zdarzyło Ci się kiedyś widzieć grupę dzieci, która razem uczy się wierszyka? Wielka frajda. W tej samej chwili odbywa się uczenie wiersza, a równocześnie wielka zabawa; chwila ciszy i wybuch hałasu – harmider i znów chwila ciszy – chichot z wiersza i skupienie, żeby się go nauczyć – wspólna recytacja i walka o to, żeby „teraz ja, teraz ja powiem”. Szkoda, że większość nas, dorosłych, tak mało uczyła się wierszy na pamięć, a przecież niektóre są bardzo łatwe:

Kiedy piłka jest w dobrym humorze

To skacze

I skacze

I skacze

I skacze

I skacze

I skacze

I skacze

I skacze

I skacze

I skacze

I przestać nie może

(Ludwik Jerzy Kern)

albo:

Facet z baczkami

I facet z bródką

Wybrali się za morze łódką.

Ale łódka nie miała dna,

Dlatego też ten wierszyk trwa

Tak krótko

(też Kern)

Popatrz, jeszcze nie zdążyłam Ci do końca go przepisać, a już się śmieję!

Nawet teraz, kiedy jesteśmy w wieku – nazwijmy to – nieodwracalnie dojrzałym (a nawet lekko przejrzałym), kiedy mamy z czymś pod górkę i mało co może nas rozbawić – „facet z baczkami i facet z bródką” rozbawią nas na pewno.

Oczywiście w normalnych warunkach nie cytowałabym całych wierszyków, ale sama nie możesz ich, niestety, przeczytać, więc sobie pozwalam. I jeszcze tylko jeden, ten mój ulubiony:

Żółtą drogą, zielonym polem

pewien człowiek szedł z parasolem

i uśmiechał się mimo słoty,

bo parasol był cały złoty,

coś tam śpiewał, bzykał jak mucha,

śmieszne bajki plótł mu do ucha.

I ten deszcz tak padał i padał,

A parasol gadał i gadał,

a ten człowiek mu odpowiadał.

I okropnie byli weseli, choć się wcale nie rozumieli,

bo ten człowiek gadał po polsku,

a parasol po parasolsku.

(Danuta Wawiłow)

W głowie się nie mieści, ile takich cudów kryje się (poza Brzechwą i Tuwimem) w najróżniejszych zbiorach wierszy dla dzieci. Niestety, nie mogę ich zacytować choćby ze względu na długość, ale pewnego dnia przeczytam Ci, ile się da. Dużo w życiu traci ten, kto tego nie docenia.

Całuję Cię.

M.

Droga Marysiu,

mam w domu dwa miejsca do rozmyślań – łazienkę, a ściślej wannę, i lewy róg kanapy. Kanapa służy rozmyślaniom o życiu, czyli tworzeniu problemów i budowaniu z nich piętrowych konstrukcji, natomiast wanna – ich rozwiązywaniu. Jestem przekonana, że gdyby nie wanna, zrobiłabym w życiu masę głupot, nie przeżyłabym iluś pięknych chwili, nie wymyśliłabym żadnego sensownego artykułu.

Wczoraj usłyszałam w radiu z ust uczonej pani psycholog, że kto nie ma marzeń, ten już umarł. Oświadczam Ci więc: mnie już nie ma na świecie, a listy do Ciebie pisze mój duch. Umarłam kilka lat temu i dobrze mi z tym.

Ze śmiercią odzyskałam radość życia, polepszyły się moje kontakty z otoczeniem, robię to, na co mam ochotę. I wszystko dlatego, że przestałam marzyć i umarłam. Nawet o tym nie wiedząc.

Zamiast marzeń realizuję swoje zachcianki. Przed wieloma laty pozazdrościłam kuzynce kamiennego zlewu. Długo zbierałam się w sobie i doszłam do wniosku, że przyszła pora na tę inwestycję.

– Teraz albo nigdy! – krzyknęłam do siebie, oczywiście w wannie, i zamówiłam to cudo w kolorze ciemnobrązowym.

Jak zlew, to i nowy blat kuchenny, jak blat, to wypadałoby odnowić szafki. I wtedy odwiedziła mnie bratanica. Popatrzyła na moje wyczyny, zapytała, czy dobrze się czuję i czy nie mam zamiaru umierać. Odpowiedziałam zgodnie z prawdą, że mam się doskonale, a ostatnią rzeczą, na którą miałabym ochotę przed śmiercią, byłby zlew dla spadkobierców. Zdziwiła się, więc szybciutko dodałam, że przed przeniesieniem się w zaświaty kupię na jej koszt butelkę szampana i nasączę ciało drogimi perfumami.

Czy zauważyłaś, że zaniedbany dom młodych ludzi świadczy o ich bałaganiarstwie, a takie samo niechlujstwo u starszych o ubóstwie i nieporadności?

Gdy odkryłam tę prawidłowość, nabyłam zmywarkę, powyrzucałam nadpalone ścierki i przestałam udawać, że oczko w pończosze poleciało przed chwilą...

Zrobiłam małą przerwę w pisaniu na kąpiel i przyszła mi do głowy nowa zachcianka: zostań prezydentem RP, a ja będę Twoją damą do towarzystwa. Tylko nie każ mi zamieszkać w Pałacu, bo nie opuszczę swojego nowego zlewu.

Twoja E.

PS

Zapomniałam powiedzieć, że kilka dni temu byłam u przyjaciół, gdzie spotkałam znajomego sprzed lat, i coś między nami, jak mówią młodzi, zaiskrzyło. Zaczęliśmy miło rozmawiać o minionych latach i wspólnych znajomych. Niestety, prawie wszyscy są już na drugim brzegu. Ta rozmowa sprawiła mi ogromną przyjemność, bo mało jest już okazji natknięcia się na kogoś, kto znał moich rodziców, pamięta nieistniejące domy czy śmieszne powiedzonka z przeszłości. Wracałam do domu taksówką i zaproponowałam Pawłowi, że go podrzucę do śródmieścia. W efekcie wylądowaliśmy u mnie na herbacie. Sympatycznie.

E.

Droga Elżbieto!

Trzecie papiloty?

Po „Bigosie w papilotach”, „Żabie w papilotach” teraz „Romans w papilotach”? Dziwy! Bo czy ktoś kiedyś słyszał, żeby romansować, będąc w papilotach?

Nobody! Never!

Ale czy żabę w papilotach ktoś widział? Nikt! A my tak! Więc, droga Elżbieto, w drogę!

Całuję, Marysia.

Droga Marysiu,

gdy przychodziłam do swojej Matki i zastawałam Ją wtuloną w róg kanapy, brali mnie diabli. Wizytę zaczynałam od wyrzutów, że siedzi i nic nie robi, a przecież by mogła... Tu zwykle następowała długa lista spraw, którymi moja blisko dziewięćdziesięcioletnia Matka mogłaby się zająć. Ja mówiłam, a Ona patrzyła na mnie spłoszona i jakby zawstydzona. Jakże byłam okrutna! Zdaję sobie z tego sprawę dopiero dziś, gdy moja kanapa stała się jednym z bardziej lubianych sprzętów w domu, a przecież do tamtego wieku Mamy sporo mi jeszcze brakuje.

Po porannej kawie lubię uciec pod miękki kocyk i w cieple podumać nad zawiłościami tego świata. Jest mi wtedy bardzo dobrze. Trochę także podrzemię i, co gorsza, nie uważam tego czasu za stracony.

Refleksje nad destrukcyjnym działaniem kanapy nachodzą mnie późnym wieczorem w łóżku. Obiecuję sobie wtedy, że jutro zacznę dzień inaczej: żadna kanapa, żadne dumanie, tylko praca u podstaw.

Jak zapewne się domyślasz, rankiem następnego dnia znowu jestem na kanapie.

Jeśli jednak jakimś cudem uda mi się uniknąć pułapki kanapy i zabiorę się do robienia czegokolwiek, na przykład włączę pralkę lub zacznę do Ciebie pisać, mój nastrój znacznie się poprawia. Jestem pełna pomysłów i ani mi w głowie bezczynne rozmyślania.

Daleka jestem od wywalenia kanapy ze swojego życia – jest mi niezbędna jak powietrze. Może kiedyś... Nie dziś, nie! Wszystko w odpowiednim czasie. I nie od samego rana.

Tylko jak do tego się przekonać?

Całuję, Twoja E.

Droga moja Elżbieto!

Proszę Cię, abyś – najlepiej nigdy – nie pozbywała się ludzkich słabości. Nie chodzi już o to, że gdybym ja – wiedziona Twoim przykładem – miała się pozbyć swoich, stałabym się gołym i bosym cieniem pogodnego człowieka. Wszak dobrze wiesz, że cała jestem ulepiona ze słabości.

Weźmy na przykład prysznic – jeden z najlepszych wynalazków ludzkości.

Zawsze, gdy pod nim stajesz, myślisz z zachwytem o przyrodzie, która daje wodę, o perfumeriach, które dają mydła, o wielkości duszy samego prysznica, który od ciebie niczego nie oczekuje, a daje wolność, leniwe stanie i niewyobrażalną fizyczną przyjemność. Użyjesz szamponu do włosów, żelu pod prysznic, płynu do higieny intymnej...

I stoisz.

Woda na ciebie leci, a ty – jak gdyby nigdy nic – tylko myślisz o niebieskich migdałach.

Znów użyjesz szamponu do włosów, żelu pod prysznic, płynu do higieny intymnej...

Znów woda na ciebie leci, a niebieskie migdały powiększają się do rozmiaru świeżych kokosów.

I stoisz. Jak cielę.

Użyjesz do włosów płynu do higieny intymnej, a resztę skąpiesz w szamponie.

Woda na ciebie leci, a na kokosowych palmach siedzą kolibry i mówią do siebie tak, jak nie mówią nawet wróbelki i sikorki.

Woda leci, lecz instynkt ci nakazuje wykonać jakąś pracę. A tu kolibry... kolibry... kolibry...

Znów płyn do higieny intymnej na głowę, a szampon na resztę ciała...

Instynkt.

Nagi instynkt.

Ps 1

Przeczytałam ten list przed kliknięciem wyślij i złapałam się za głowę: dlaczego sterczę i sterczę pod tym prysznicem?

Dla niebieskich migdałów?

Dla kilku kolibrów?

Dla kokosowych palm?

Może dla tego pięknego świata, który oczyszcza mnie z codziennych strachów przed zalewem złych, tragicznych informacji, przed własną bezsilnością wobec tego, co uważam za nieprawe, i w ogóle przed tym, co każdego z nas po ludzku przewraca i nie pozwala mu się podnieść?

Nagi instynkt samoobrony?

Dzięki ci, ludzkości, za wynalezienie prysznica!

Pozbyć się czegoś takiego i stać pod wodą bez przyjemności?

Pozbyć się dumania na kanapie?

W życiu!

Ps 2

Obie wiemy, że starość ma kilka uciążliwych defektów, ale ma też trochę takich radości, jakich nie masz w żadnym innym wieku; na przykład to – jak mawiała Stefania Grodzieńska – że już nic nie muszę. Nie muszę wygłaszać poglądów i nie muszę ich nie wygłaszać, nie muszę być śliczna, ani dobrze wypaść, nie muszę wypowiadać złotych myśli – ba! – w ogóle mogę z zachwytem pomilczeć. Nie muszę również nie mieć słabości i świecić przykładem. Natomiast mogę – bezgłośnie sobie chichocąc – prawdziwie współczuć tym, którzy muszą (lub też jeszcze muszą):

– mieć pogląd na każdy temat (i go wygłosić)

– mówić dużo i bez przerwy, ze strachu przed ciszą

– muszą być zawsze ubrani, jak należy

– muszą poczekać, aż zostaną w towarzystwie docenieni,

a zwłaszcza

– muszą mieć rację!

Biedacy!

Ps 3

Nie zdążyłam się pochwalić: kupiłam sobie nowe przepiękne leginsy. Są w kolorze głębokiej oliwkowej zieleni, a na nogawkach mają nieznane mi, bordowe kwiaty. Więcej kwiatów jest na lewej, bo wzór jest asymetryczny.

Jak to dobrze, że nie mam dziś czterdziestu lat i nie jestem na stanowisku, bo nie wypadałoby mi ich włożyć. Dobrze też, że nie mam pięćdziesięciu ani sześćdziesięciu, bo miałabym obawy, czy aby nie jestem na nie za stara. Co innego, gdy mam siedemdziesiąt pięć lat i „nic nie muszę”. Dawno żaden ciuch nie sprawił mi takiej radości. Po prostu nie mogę nimi się nacieszyć!

Całuję Cię i przepraszam za tyle PS-ów. Chyba rozsadza mnie zachwyt nad wiekiem,

M.

Kochana Marysiu,

przeczytałam z radością Twój list o tym, że już niczego nie musimy.

Z tej radości poszłam zaparzyć sobie kawę. Po drodze potknęłam się o krzesło z poskładaną do prasowania bielizną pościelową. Muszę wreszcie tym się zająć.

Coś więc jednak muszę...

Wyprasowałam i pomyślałam, że muszę zmienić obleczenie, bo o ile można spać w nieuprasowanej pościeli, o tyle trudno w brudnej. Z prześcieradłem i powłoczką na poduszkę poszło mi łatwo. Schody zaczęły się przy ciężkiej kołdrze. Nijak nie mogłam sobie z nią poradzić. Po prostu zabrakło siły. W końcu poprosiłam o pomoc młodszą ode mnie o ćwierć wieku sąsiadkę. Załatwiła sprawę obleczenia w dwie minuty.

A swoją drogą, czy ta głupia kołdra musiała w ciągu ostatniego roku aż tak utyć?

I jeszcze jedno pytanie: dlaczego trudno jest kupić kopertę taką, jak kiedyś bywały, czyli z dziurą pośrodku. Były wprawdzie trudniejsze do uprasowania, ale znacznie łatwiejsze w użyciu, zwłaszcza dla kogoś nieco (!) starszego.

Historia z kołdrą zmusiła mnie do zrewidowania poglądu na to, co muszę, a czego nie. Nie muszę jechać latem do Zakopanego, skoro najlepiej mi w domu. Nie muszę już kupować sobie butów na szpilkach, bo najlepiej czuję się na płaskich obcasach. Nie muszę prowadzić jałowych sporów politycznych ani tracić czasu na spotkania z głupimi ludźmi...

Listę mam długą i nie muszę Cię nią zanudzać.

Muszę natomiast dbać o przyjaciół, utrzymywać w porządku siebie i dom, tudzież pielęgnować umysł, żeby jak najdłużej cieszyć się życiem i nie być ciężarem dla otoczenia.

Na razie mi to jakoś wychodzi.

Całuję Cię najserdeczniej, Twoja E.

Kochana moja Elżbieto!

Od jakiegoś czasu mam potrzebę opowiedzenia Ci dość intrygującej ludzkiej historii, którą usłyszałam od pewnej kobiety. Jest to historia miłości. Nie spodziewałam się po sobie, że słuchanie tej opowieści tak mnie wciągnie.

Po śmierci Andrzeja definitywnie zamknęłam tę część emocji.

Definitywnie?

Coś mi się wydaje, że nie doceniłam siły ludzkich uczuć. Pisać o miłości. Pisać o miłości?

Czy to znaczy: opisać romans? Nigdy nie robiłam czegoś takiego. Bardzo się boję, że nie potrafię.

Czy się zgadzasz, żebym – co pewien czas – przysyłała Ci fragmenty tego pisania, bo dobrze kiedy to czyta i ocenia ktoś przytomny i patrzący na rzecz z boku.

Pozostająca w nieoczekiwanych emocjach, Marysia.

Ps

Bohaterką (i narratorką) opowieści jest blisko pięćdziesięcioletnia kobieta – wykształcona, rozgarnięta, ciekawa świata, używająca mózgu i serca. Taka, której może się zdarzyć wszystko.

Napisz pilnie, czy przypadkiem nie zwariowałam i czy mogę Ci przysłać pierwszy kawałek.

Całuję,

Marysia.

Droga Marysiu,

to świetny pomysł z tym opisaniem romansu. Pisz. Bardzo Cię proszę – PISZ. Ciekawa jestem, jak się rozwiążą życiowe problemy Twojej bohaterki. W moim bliskim otoczeniu przewijają się stadka wspaniałych, samotnych kobiet w wieku pięćdziesiąt plus. Owe panie – wszystkie wykształcone, zadbane, mądre i finansowo niezależne – dręczy tylko samotność. Próbują szukać bliskiej istoty na portalach randkowych, lecz skutek jest mizerny. Kilka spotkań, jakiś wspólny wyjazd i znajomość się rozłazi. Tak jak rozlazło się pierwsze małżeństwo.

Obok tych wspaniałych samic, niejako w tle, rysują się postaci pań brzydszych, głupszych, biedniejszych, za to z uregulowanym życiem osobistym. Pewien mój znajomy kobieciarz utrzymuje, że te pierwsze mają w mózgu za dużo szarych komórek, a mężczyźni tego nie lubią. Moim zdaniem jest akurat na odwrót. Te mniej atrakcyjne panie biorą życie takim, jakie jest z pewną dozą samokrytycyzmu. Stąd bardziej realnie.

Twoja bohaterka – jeśli dobrze zrozumiałam – jest przedstawicielką tych wspaniałych. Będę śledziła jej losy z ogromnym zainteresowaniem.

Obiecuję.

A teraz z innej beczki.

Mam już dosyć tegorocznej zimy. Bez mrozu i śniegu. Zastanawiam się, czy moje zimowe, paradne płaszcze kiedykolwiek znajdą się jeszcze na moim grzbiecie. Wyrzucić szkoda, trzymać dalej śmierdzące naftaliną – bez sensu. Oderwij się na chwilę od opisywania romansu i doradź, co mam zrobić.

Całuję Cię,

Twoja E.

Elżuniu!

Paradne płaszcze wyrzuć na balkon. Zobaczymy, co los przyniesie.

Wysyłam Ci pierwszy kawałek opowieści. Mam sporą tremę przed tym, czy potrafię opowiedzieć historię tak, jak sama ją usłyszałam. Spróbuję.

Mój dwuletni wnuk Staś powiedziałby w tym momencie: – Babciu! Raz, dwa, trzy: start!

A gdyby mi coś nie wyszło dodałby:

– Babciu, poradzisz sobie!

Albo tak, jak teraz się często mawia:

– Babciu, dasz radę.

Zobaczymy, czy rzeczywiście dam radę.

Marysia.

Ps

Aha! Pomyślałam, że tę opowieść będę Ci pisała kursywą, bo wiem, że Twój mówiący komputer za każdym razem uprzedzi Cię o zmianie czcionki. Co Ty na to?

Jeszcze raz – Marysia.

Uwaga! Raz, dwa, trzy: start!

Od dłuższego czasu Alicja myślała o zaangażowaniu się w działalność społeczną. To miałby być wolontariat. Wiedziała, co chciałaby robić, ale przeszkadzały obawy, jak sobie poradzi, zwłaszcza z organizacją grupy wolontariuszy. Nigdy przedtem nie robiła podobnych rzeczy, nie angażowała się w podobne sprawy. Z nieoczekiwaną propozycją przyszli Zuza i Łukasz, którzy postanowili poznać Alicję z kimś, kto zna na wskroś te zagadnienia. Zaprosili ją więc do siebie.

Kiedy wchodziła do mieszkania Zuzi i Łukasza, przy stole siedziały już cztery osoby: Tomasz Kwaśny z towarzyszącą mu młodszą o jakieś dziesięć lat kobietą oraz oboje gospodarze. Ona była piąta. Aha, więc to ten gość, którego miała poznać i ewentualnie skorzystać z jego pomocy, pomyślała Alicja, zaglądając z przedpokoju do jadalnego. Jak mawiała jej przyjaciółka Magda: „Z wierzchu wyglądał normalnie”. Miał ze sto siedemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, na oko sześćdziesiąt lat, lekko siwiejące włosy i nieco rysujący się brzuch. Ale przecież nie dla urody go zaproszono.

Jeszcze zdejmowała płaszcz w przedpokoju, gdy przy stole stawiano kropkę po jakimś ważnym zdaniu o Afryce. Nie zapamiętała, czy sześćdziesięciolatek właśnie stamtąd wrócił, czy też tam właśnie się wybierał. Ostatnio nie wsłuchiwała się szczególnie w to, co ktoś opowiadał o tym, co robi. Sama nie mogła nadążyć za tym, co miała do zrobienia.

Lubiła dom Łukaszów. Rozmowy, jakie odbywały się przy ich stole, zawsze coś nowego wnosiły, człowiek czegoś ciekawego się dowiadywał. Ludzie o szerokich zainteresowaniach, wielu pasjach, którymi potrafili się dzielić. Nawet na dzisiejszym spotkaniu obowiązywał określony temat, został również wyznaczony cel, a dzięki niemu Alicja miała szansę wydobyć z ich gościa niemałą wiedzę o uruchamianiu społecznych działań i szukaniu dla nich sponsorów. Był dziennikarzem, trochę pisarzem. Alicja słuchała go uważnie, zwłaszcza że lubiła ten sposób relacjonowania spraw: bez świętego ognia w oczach, bez ekscytowania się własnymi sukcesami – konkretnie, pragmatycznie, rzeczowo. I tak właściwie się dowiedziała, co chciała wiedzieć.

Kolacja była udana.

Ten dobór elementów – dobrej kuchni i dobrego towarzystwa – stanowił zawsze mocną stronę domu Zuzy i Łukasza.

– I oczywiście wtedy należy sprawie szczególnie się przyjrzeć – kończąc kwestię, powiedział siwiejący sześćdziesięciokilkulatek...

Zaskoczyło Alicję, że Kwaśny za długo zatrzymał na niej spojrzenie. Właściwie tak długo patrzył, że była zmuszona spuścić wzrok. Ludziom patrzącym znad okularów to pewnie się zdarza, pomyślała.

 ZAPRASZAMY DO KUPIENIA PEŁNEJ WERSJI KSIĄŻKI W NAJLEPSZYCH E-KSIĘGARNIACH 

LUB NA STRONIE 

WYDAWNICTWA CZARNO NA BIAŁYM