Ludzie Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi - Belton Catherine - ebook

Ludzie Putina. Jak KGB odzyskało Rosję i zwróciło się przeciwko Zachodowi ebook

Belton Catherine

4,4
59,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bestseller "The Sunday Times"
Książka Roku "The Sunday Times""Times" i "Daily Telegraph"

Wojna na Ukrainie, sponsorowanie polityki ekstremistycznej w Europie, wpływanie na wybory w USA w 2016 roku. W ostatnich latach Rosja Władimira Putina prowadzi skoordynowaną kampanię na rzecz rozszerzenia swoich wpływów i osłabienia zachodnich instytucji.

Jak i dlaczego do tego wszystkiego doszło i kto to zaaranżował?

Dziennikarka śledcza Catherine Belton opisuje historię dojścia do władzy Władimira Putina i otaczającej go niewielkiej grupy ludzi z KGB. Zagłębiając się w funkcjonowanie Kremla Putina, dociera do kluczowych graczy wewnętrznej polityki i ujawnia w jaki sposób Putin zastąpił niesfornych potentatów epoki Jelcyna nowym pokoleniem lojalnych oligarchów, którzy podkopali gospodarkę i system prawny swojego kraju i rozszerzyli wpływy na Zachód.

Rezultatem jest mrożące krew w żyłach ujawnienie planu odwetu KGB. To historia, która zaczęła się dawno temu w mroku upadku Związku Radzieckiego, kiedy sieć agentów była w stanie wyprowadzić miliardy dolarów z Rosji na Zachód. Po przejęciu gospodarki przez Putina ta sieć pozyskała nowe przepływy gotówki, aby zrealizować swoje cele - od Moskwy po Londyn, Szwajcarię i Brighton Beach.

„Ludzie Putina” to skrupulatny opis procesu przejmowania władzy, który pogrzebał nadzieje na nową Rosję i przyniósł poważne konsekwencje dla jej mieszkańców i w coraz większym stopniu - dla świata.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 973

Oceny
4,4 (105 ocen)
61
28
13
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
skydive1962

Nie oderwiesz się od lektury

idi nahuj putin
81
poisongirl93

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, przerażająca książka przypominająca czytelnikom o tym że Rosja nigdy nie przestała mieć imperialistycznych zapędów...
50
wmajkows

Nie oderwiesz się od lektury

Wstrząsająca prawda o czasach w których przyszło nam żyć…
40
wojtekniedzwiedz

Nie oderwiesz się od lektury

obowiązkowa lektura
20
Jaryba

Całkiem niezła

Bardzo dużo nazwisk, głośne sprawy i rzetelna praca. Można się z niej wiwlw dowiedzieć jeśli się ma potrzebę, ale jeśli czyta się po to by ogólnie "liznąć temat" , to niewiele się z niej zapamięta. Warto jednak zwrócić na tę książkę uwagę. Zaznaczam, że to nie książka o Putinie, a o ludziach wokół niego.
20

Popularność




Moim rodzicom Marjorie i Derekowi, a także Richardowi oraz Catherine Birkettom

Osoby dramatu

Wewnętrzny krąg Putina, siłowicy

Igor Sieczin – powiernik Putina, były tajny agent KGB w Petersburgu, który został mianowany zastępcą szefa personelu Kremla z zadaniem przejęcia kontroli nad rosyjskim sektorem paliwowym. Znany później jako „rosyjski Darth Vader” ze względu na niepowstrzymaną skłonność do spiskowania.

Nikołaj Patruszew – potężny były dyrektor Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB), następczyni KGB, obecny sekretarz Rady Bezpieczeństwa.

Wiktor Iwanow – były oficer KGB, który wraz z Putinem służył w leningradzkim oddziale agencji. W czasie pierwszej kadencji Putina na Kremlu nadzorował tamtejszy personel (jako zastępca szefa kancelarii), zapoczątkowując ekspansję Kremla na obszar gospodarki.

Wiktor Czerkiesow – były wyższy oficer KGB, który następnie kierował petersburską delegaturą FSB. Mentor Putina. Przeprowadził się za nim do Moskwy, gdzie pozostał jego bliskim doradcą, najpierw jako pierwszy zastępca dyrektora FSB, a następnie szef Federalnej Służby Antynarkotykowej.

Siergiej Iwanow – były oficer KGB z Leningradu, który w latach 90. XX wieku został jednym z najmłodszych generałów w rosyjskich służbach wywiadu zagranicznego w historii, by następnie – w czasach prezydentury Putina – osiągnąć apogeum wpływów, najpierw jako minister obrony, a potem szef kremlowskiej kancelarii.

Dmitrij Miedwiediew – były prawnik, który jako dwudziestokilkulatek objął posadę zastępcy Putina w administracji miejskiej Petersburga, a następnie trzymał się szefa nieustannie i blisko: najpierw jako zastępca kierownika administracji kremlowskiej, później szef jego kancelarii i wreszcie jako tymczasowy zastępca Putina na fotelu prezydenta kraju.

Nadzorcy – biznesmeni powiązani z KGB

Giennadij Timczenko – przypuszczalnie były agent operacyjny KGB, który awansował w strukturach organizacji handlowych Związku Sowieckiego i stał się współzałożycielem jednej z pierwszych niezależnych firm handlujących wyrobami naftowymi jeszcze przed upadkiem Sowietów. Od początku lat 90. XX wieku blisko współpracował z Putinem, a według niektórych jego znajomych także przez rozpadem Związku Sowieckiego.

Jurij Kowalczuk – były fizyk, który wraz z innymi powiązanymi z KGB biznesmenami przejął petersburski Bank Rossija. Instytucja ta – według Departamentu Skarbu Stanów Zjednoczonych – stała się „osobistym bankiem” Putina oraz innych wyższych oficjeli rosyjskich.

Arkadij Rotenberg – dawny partner Putina w judo, który w czasach jego prezydentury został miliarderem po tym, jak państwo zawarło z firmami Rotenberga kontrakty budowlane o wartości wielu miliardów dolarów.

Władimir Jakunin – były wyższy oficer KGB, który służył jako agent pod przykrywką w nowojorskiej siedzibie ONZ, a następnie wraz z Kowalczukiem przejął Bank Rossija. Putin namaścił go na szefa monopolistycznych kolei państwowych.

Familia, czyli koteria krewniaków, urzędników oraz biznesmenów z bezpośredniego otoczenia pierwszego prezydenta Rosji Borysa Jelcyna

Walentin Jumaszew – były dziennikarz, który zdobył zaufanie Jelcyna, pisząc mu pamiętniki. W 1997 roku mianowany szefem kancelarii Kremla. W 2002 roku ożenił się z córką Jelcyna Tatianą.

Tatiana Diaczenko – córka Jelcyna, która oficjalnie sprawowała funkcję jego doradczyni ds. wizerunku, lecz w gruncie rzeczy decydowała o tym, kto się spotyka z prezydentem.

Borys Bieriezowski – dawny matematyk, który zbił majątek, usprawniając działalność handlową firmy AvtoVAZ, producenta między innymi kanciastego wozu marki Żiguli, symbolu ery sowieckiej. Podstępem wkradł się w łaski Jelcyna oraz jego Familii. Nabywszy pakiet większościowy firmy naftowej Sibnieft, stał się synonimem Jelcynowskiego oligarchy o silnych powiązaniach politycznych.

Aleksander Wołoszyn – były ekonomista, który współpracował z Bieriezowskim przy prywatyzacji oraz innych przekrętach. W 1997 roku przeniesiony na Kreml jako zastępca Jumaszewa. Awansowany na szefa kancelarii w roku 1999.

Roman Abramowicz – handlarz ropą naftową, protegowany i współpracownik Bieriezowskiego. Nazwany przez Aleksandra Korżakowa, szefa ochrony Jelcyna, „kasjerem” Jelcynowskiej Familii (czemu Abramowicz zaprzeczał), a następnie także Putina. Z tym ostatnim miał mieć „dobre relacje”.

Siergiej Pugaczew – bankier, wierny prawosławny, mistrz bizantyjskiej sztuki przekrętów finansowych z czasów panowania Jelcyna na Kremlu, później znany też jako bankier Putina. Współzałożyciel Meżprombanku, czynny zarówno w świecie Familii, jak i siłowików.

Oligarcha z epoki Jelcynowskiej, który naraził się ludziom Putina

Michaił Chodorkowski – były członek Komsomołu, który został jednym z pierwszych odnoszących największe sukcesy rosyjskich biznesmenów ery pierestrojki w latach 90. XX wieku.

Mafiosi, żołnierze KGB

Petersburg

Ilja Traber – były marynarz sowieckiego okrętu podwodnego, który w latach pierestrojki został handlarzem na czarnym rynku antyków, a następnie łącznikiem między służbami Putina a grupą przestępczą z Tambowa, kontrolującą strategiczne zasoby Petersburga: port morski oraz terminal naftowy.

Władimir Kumarin – szef mafii tambowskiej, który w zamachu na swoje życie stracił rękę. Znany w Petersburgu jako „nocny gubernator”, prowadzący interesy z ludźmi Putina, przede wszystkim z Ilją Traberem.

Moskwa

Siemion Mogilewicz – były zapaśnik, pseudonim „Brainy Don” (Bystry Don), który pod koniec lat 80. XX wieku został bankierem szefów najpotężniejszych w Rosji grup przestępczych, w tym mafii sołncewskiej. Mafia ta zajmuje się transferowaniem pieniędzy na Zachód, gdzie założyła własne imperium handlu narkotykami oraz przemytu broni. W latach 70., zwerbowany przez KGB, był „przestępczym ramieniem państwa rosyjskiego”.

Siergiej Michajłow – domniemany szef mafii sołncewskiej, najpotężniejszej w Moskwie, blisko powiązany z biznesmenami współpracującymi z KGB, którzy utrzymywali później relacje z nowojorskim magnatem rynku nieruchomości Donaldem Trumpem.

Wiaczesław Iwankow („Japończyk”) – gangster wysłany przez Mogilewicza do Brighton Beach w Nowym Jorku, aby nadzorować tamtejsze kryminalne imperium mafii sołncewskiej.

Jewgienij Dwoskin – gangster z Brighton Beach, który został jednym z najbardziej znanych w Rosji niesławnych parabankowców. Po powrocie do Moskwy wraz ze swoim wujem Iwankowem dołączył do działalności rosyjskich organów bezpieczeństwa polegającej na transferowaniu dziesiątków miliardów dolarów „czarnej gotówki” na Zachód.

Felix Sater – najlepszy przyjaciel Dwoskina od czasów dzieciństwa. Został kluczowym partnerem biznesowym Trump Organization, rozwijał sieć nieruchomości kupowanych dla Trumpa, jednocześnie utrzymując intensywne kontakty z rosyjskim wywiadem zagranicznym.

Przywódcy rosyjskich zorganizowanych grup przestępczych, ich członkowie i współpracownicy – wszyscy przeprowadzają się do Europy Zachodniej. Nabywają tam nieruchomości, otwierają rachunki bankowe, zakładają firmy, wnikają w tkankę społeczną. Gdy Europa się w tym w końcu zorientuje, będzie już za późno.

Bob Levinson, były agent specjalny FBI

Chcę ostrzec Amerykanów. Jako naród jesteście względem Rosji i jej zamiarów niezwykle naiwni. Sądzicie, że skoro Związek Sowiecki już nie istnieje, to Rosja jest waszym przyjacielem. Nie jest nim, a ja mogę wam udowodnić, że SWZ usiłuje zniszczyć Stany Zjednoczone nawet dzisiaj. Przykłada się do tego jeszcze bardziej zdecydowanie niż KGB w czasach zimnej wojny.

Siergiej Tretiakow, były pułkownik rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego (SWZ), działający w Nowym Jorku

Prolog

Zasady Moskwy

Był późny majowy wieczór 2015 roku. Siergiej Pugaczew przeglądał stary rodzinny album ze zdjęciami sprzed co najmniej 13 lat. Na jednej z fotografii, zrobionej podczas imprezy urodzinowej w jego moskiewskiej daczy, syn Pugaczewa Wiktor wbija wzrok w podłogę, podczas gdy Jekatierina, córka Władimira Putina, uśmiecha się doń i szepcze mu coś do ucha. Na innym zdjęciu Wiktor oraz drugi syn Pugaczewa, Aleksander, pozują na drewnianej, spiralnej klatce schodowej w bibliotece prezydenckiej na Kremlu w towarzystwie dwóch córek Putina. Na skraju fotografii widać stojącą Ludmiłę Putinę, wtedy jeszcze małżonkę prezydenta Rosji.

Siedzieliśmy w kuchni najnowszej rezydencji Pugaczewa, trzykondygnacyjnej kamienicy w zamożnej londyńskiej dzielnicy Chelsea. Przez okna wielkie jak w katedrze wpadało światło późnego wieczoru, na drzewach ćwierkały ptaki, słyszało się słaby pomruk ruchu drogowego na pobliskiej King’s Road. Intensywne życie, jakim Pugaczew cieszył się kiedyś w Moskwie – dobijanie targów, nieustanne zawieranie umów za kulisami, „porozumienia” między potężnymi przyjaciółmi z kremlowskich korytarzy – teraz zdawało się należeć do dawno minionego świata. Jednak Moskwa wciąż czaiła się tuż za drzwiami, w cieniu jego domu.

Dzień wcześniej Pugaczew musiał zwrócić się o ochronę do brytyjskiego oddziału antyterrorystycznego. Jego goryle znaleźli podejrzanie wyglądające skrzyneczki z kablami przytwierdzone do podwozia jego rolls-royce’a, a także samochodu, którym troje jego najmłodszych dzieci – w wieku siedmiu, pięciu i trzech lat – podwożono do szkoły i przedszkola. Dlatego na ścianie salonu Pugaczewów, za konikiem na biegunach, naprzeciwko rodzinnych portretów, drużyna antyterrorystyczna SO15 zainstalowała szarą skrzynkę, która w razie ataku miała aktywować alarm.

Piętnaście lat wcześniej Pugaczew był człowiekiem z wewnętrznego kręgu kremlowskiego, prowadzącym nieustanne zakulisowe manewry, aby wynieść do władzy Władimira Putina. Ten dawny bankier stał się mistrzem pokątnych gierek, biegłym w układaniu się z szalbierzami, którzy rządzili wówczas krajem. Przez lata zdawał się człowiekiem nietykalnym, należącym do wąskiej elity władzy, która ustanawiała zasady bądź je łamała, w zależności od zapotrzebowania układając się z wymiarem sprawiedliwości, z sądami, a nawet doprowadzając do wyników wyborów, które odpowiadały jej żądaniom. Obecnie ta sama kremlowska machina, której Pugaczew stanowił niegdyś część, zwróciła się przeciwko niemu. Człowiek ten – mężczyzna wysokiego wzrostu, wyznawca rosyjskiego prawosławia, o ciemnej brodzie i sympatycznym szerokim uśmiechu – padł właśnie najnowszą ofiarą niepowstrzymanego parcia Putina ku rozszerzaniu wpływów. Najpierw Kreml spróbował przejąć jego biznesowe imperium: Pugaczew wyjechał z Rosji, początkowo do Francji, a gdy przypuszczono prawdziwy atak – do Anglii. Ludzie Putina, nie biorąc pod uwagę żadnych rekompensat, zastopowali projekt budowy hotelu przy placu Czerwonym (tuż obok siedziby władz), na który wcześniej prezydent wydał Pugaczewowi zgodę. Następnie najbliższy sojusznik Putina, Igor Sieczin, nabył dwie należące do rzeczonego oligarchy stocznie, największe w Rosji, warte trzy i pół miliarda dolarów, płacąc zaledwie ułamek tej sumy. Dalej przyszła kolej na projektowaną kopalnię węgla przy największych na świecie syberyjskich złożach koksu w regionie Tuwy, których wartość szacowano na cztery miliardy dolarów. Zostały one przejęte przez współpracownika Ramzana Kadyrowa, brutalnego prezydenta Czeczenii, za kwotę 150 milionów dolarów1.

Jakby tego było mało, ludzie Putina oskarżyli Pugaczewa o upadek Meżprombanku, który ten współzakładał jeszcze w latach 90. XX wieku, co stanowiło wówczas klucz do jego potęgi. Władze na Kremlu doprowadziły do sprawy karnej przeciwko Pugaczewowi, twierdząc, że jest on winny bankructwa instytucji finansowej wskutek przelania 700 milionów dolarów na swoje szwajcarskie konto, i to w samym apogeum kryzysu finansowego w 2008 roku. Kreml nie zwracał najmniejszej uwagi na zapewnienia oskarżonego, że przecież były to jego własne pieniądze. Dla nikogo nie miało też znaczenia, że skoro Sieczin przejął obie stocznie za ułamek ich wartości, to zasadniczą przyczyną upadku banku musiał się okazać brak funduszy kredytowych2.

Ręka Kremla w tym wszystkim rysowała się wyraźnie. „Ludzie u władzy państwowej zmanipulowali przepisy na szkodę Pugaczewa, aby rozłożyć bank na łopatki i wyciągnąć korzyści dla siebie, co przecież nie budziło zdziwienia”, mówił Richard Hainsworth, wieloletni ekspert od rosyjskiej bankowości3.

Jeśli chodzi o kremlowską machinę, nieustannie poszukującą nowych obszarów działania, była to historia dość typowa. Początkowo ludzie władzy ścigali tylko swoich politycznych wrogów, teraz jednak zaczęli się zwracać przeciwko dawnym sojusznikom Putina. Spośród osób z wewnętrznego kręgu Pugaczew upadł pierwszy. Kreml rozszerzał wymierzoną w niego kampanię: od brutalnych rozpraw sądowych w Moskwie (za zamkniętymi drzwiami) po zamaskowane wykorzystanie szacownego Wysokiego Trybunału Anglii i Walii w Londynie. Tam Putin i jego ludzie z łatwością uzyskali nakaz zamrożenia aktywów Pugaczewa, dodatkowo zmuszając go do pobytu na sali sądowej, co stawiało magnata finansowego w bardzo kłopotliwym położeniu.

Właściwie Kreml nie przestawał ścigać Pugaczewa od czasu jego wyjazdu z Rosji. W domu we Francji nachodziły go jakieś marionetki nasłane przez likwidatora Meżprombanku. Innym razem trzech gangsterów z jednej z moskiewskich grup mafijnych porwało go na jacht u wybrzeży Nicei i zażądało 350 milionów dolarów w zamian za gwarancję „bezpieczeństwa” dla jego rodziny. Oto „cena pokoju”, usłyszał Pugaczew, cena za oddalenie sprawy karnej dotyczącej upadku Meżprombanku (o czym wiemy z dokumentów)4. W brytyjskich sądach oligarcha czuł się fatalnie, jak ryba pozbawiona wody, niezdolny działać w świecie kompletnie nieznanych sobie przepisów i procedur. Był zbyt przyzwyczajony do zakulisowych układów ze swej niedawnej kremlowskiej przeszłości, za bardzo przywykł do ślizgania się między regulacjami prawnymi, na co pozwalały mu ówczesna pozycja i władza. Nigdy nie szedł na kompromis. Przekonany o własnej racji, że jest ofiarą ostatniej finansowej grabieży ze strony Kremla, sądził, iż znajduje się ponad sposobem funkcjonowania brytyjskich sądów. Nie zastosował się więc do nakazu zamrożenia aktywów i wciąż korzystał z milionów funtów na rachunku, który ukrywał przed angielskim wymiarem sprawiedliwości. Pugaczew uważał bowiem, że przepisy zobowiązujące do ujawnienia konta go nie dotyczą, że jest to właściwie błahostka w porównaniu z nieszczęściem, jakie dotknęło jego biznesowe imperium, zwykły element kremlowskiej kampanii, której celem jest jego prześladowanie i irytowanie na każdym kroku. Tymczasem Kreml nauczył się już ścigać swoich wrogów za pośrednictwem brytyjskiego systemu sądownictwa, jednocześnie sterując całą PR-owską machiną angielskich tabloidów i wypełniając je sugestiami o ukradzionym majątku rosyjskiego oligarchy.

Kreml obserwował działanie brytyjskiego systemu sądowego w trakcie zwycięskiej rozprawy Romana Abramowicza z Borysem Bieriezowskim, wygnanym oligarchą, który stał się najostrzejszym krytykiem Putina. Jak się zdawało, sprawa ta mogła – zdaniem niektórych – wywrócić historię Rosji do góry nogami. Bieriezowski był dawnym, bardzo rozmownym członkiem wewnętrznego kręgu władzy, który podjął nieudaną próbę pozwania przed Wysoki Trybunał Anglii i Walii w Londynie swego niegdysiejszego biznesowego wspólnika Romana Abramowicza, byłego gubernatora w strukturach Federacji, o zwrot kwoty sześciu i pół miliarda dolarów. Elizabeth Gloster, sędzia prowadząca sprawę, kojarzyła niejasno, że Bieriezowski był kiedyś jednym z udziałowców największej rosyjskiej spółki naftowej Sibnieft, że miał też – wraz z Abramowiczem – akcje Rusalu, rosyjskiego aluminiowego giganta, i że to Abramowicz zmusił go do sprzedaży akcji po mocno zaniżonych cenach. Sędzia Gloster uznała go za „absolutnie niewiarygodnego świadka”5. Stanęła po stronie Abramowicza, który utrzymywał, że Bieriezowski nie posiadał żadnych akcji – płacono mu tylko za zapewnianie politycznego parasola ochronnego. Wyrok spotkał się z pewnym zdziwieniem w Rosji, gdzie Bieriezowskiego znano powszechnie jako właściciela Sibnieftu. Oligarcha zaprotestował. Na samym początku rozprawy sędzia Gloster obwieściła, że jej pasierb reprezentował Abramowicza na wstępnych etapach tej sprawy, lecz prawnicy Bieriezowskiego wskazali, że tak naprawdę jego zaangażowanie było znacznie większe, niż ujawniono – nie wnieśli jednak apelacji6.

Kreml cały czas usprawniał i doskonalił swoje operacje w ramach brytyjskiego systemu sądownictwa. Ścigał Muchtara Abliazowa, kazachskiego miliardera, który był największym wrogiem prezydenta tego kraju, a sojusznika Putina, czyli Nursułtana Nazarbajewa. Abliazowowi deptała po piętach Rosyjska Państwowa Agencja Bezpieczeństwa Depozytów, która oskarżała go o wyprowadzenie z kazachskiego BTA Banku ponad czterech miliardów dolarów. Człowiek ten pełnił wcześniej funkcję prezesa wspomnianej instytucji, mającej oddziały na terenie całej Rosji. Rosyjska agencja zatrudniła grupę prawników z najlepszej londyńskiej kancelarii Hogan Lovells, którzy w Wielkiej Brytanii wnieśli przeciwko Abliazowowi 11 spraw cywilnych o defraudację, występując jednocześnie o zamrożenie jego aktywów. Wypompowane z kraju miliardy zostały namierzone przez prywatnych detektywów w sieci zamorskich firm, kontrolowanych przez kazachskiego magnata finansowego7.

Jednakże w sprawie Pugaczewa nie odnaleziono żadnych skradzionych bądź ukrytych środków. Na terenie Wielkiej Brytanii – ani nigdzie indziej poza Rosją – nikt nie wniósł przeciwko niemu oskarżeń o ich sprzeniewierzenie. Mimo to, opierając się wyłącznie na postanowieniu rosyjskiego sądu, ten sam zespół prawników z kancelarii Hogan Lovells uzyskał nakaz zamrożenia aktywów Pugaczewa, czym umiejętnie zastawił na niego sidła, ponieważ teraz oligarcha musiał się mierzyć z prawdziwym zalewem wyroków sądowych. Przesłuchiwano go w celu zmuszenia do ujawnienia majątku; stwierdzono przy tym, że fałszywe dowody w sprawie sprzedaży biznesu węglowego zostały sprokurowane bądź przez samego Pugaczewa, bądź przez jego syna. W oczach sędziego fakt, że oskarżonego zmuszono do sprzedaży firmy po cenie 20-krotnie niższej niż rzeczywista wartość, nie miał większego znaczenia. Liczyło się tylko to, czy Rosjanin przestrzegał procedur, zgłaszając wszystkie pozostające pod jego kontrolą środki. Pugaczew musiał oddać sądowi paszport – na czas rozwlekłego śledztwa dotyczącego jego ukrytych aktywów zakazano mu wyjazdu z Wielkiej Brytanii. Kremlowscy prawnicy intensyfikowali atak. Sam zainteresowany zwracał się do wielu adwokatów skonsternowanych sprawą z rodzaju tych, o których w Anglii nigdy nie słyszano. Inni prawnicy widzieli w Pugaczewie jedynie łatwą zdobycz – mylili się jednak. Kancelarie prawne, rozzuchwalone napływem moderowanych z Moskwy procesów oraz gotowością magnatów do zapłaty najwyższych stawek za ich usługi przed Wysokim Trybunałem Anglii i Walii, zaczęły pompować żądania finansowe do astronomicznych rozmiarów – jak wskazują zachowane dokumenty, były to żądania za pracę, której nigdy nie wykonano. Z kolei firmy PR oferowały ochronę wizerunku Pugaczewa za kwotę „zaledwie” 100 tysięcy funtów miesięcznie. „Facet jest teraz na naszym terytorium”, powiedział jeden z partnerów w pewnej ogólnoświatowej kancelarii prawnej, która reprezentowała oligarchę.

Początkowo Pugaczew sądził, że sprawa przeciwko niemu została wytoczona przez jakichś sługusów Kremla, którzy zerwali się z uwięzi, pragnąc uszczknąć z jego biznesowego imperium co nieco dla siebie. W miarę rozwoju kampanii zaczął się jednak obawiać o swoje fizyczne bezpieczeństwo; wtedy też nabrał przekonania, że akcją kieruje sam Putin. „Jak on może mi to robić? Przecież to ja uczyniłem go prezydentem”, powiedział owego wieczoru Pugaczew, siedząc w kuchni kamienicy w Chelsea, nadal wstrząśnięty wizytą oddziału SO15 oraz widokiem podejrzanych urządzeń, jakie znaleziono pod jego samochodami8. Dawny przyjaciel, którego Kreml przysłał do Londynu, powiedział oligarsze, że Putin osobiście nadzoruje każdy etap kampanii przeciwko Pugaczewowi. I ostrzegł: „My tutaj nad wszystkim panujemy, mamy wszystko dopięte na ostatni guzik”.

Pugaczew już od dawna wyczuwał rosnące znaczenie kremlowskich pieniędzy i ich wpływ na życie w Londynie. Na długo przed tym prawnym atakiem miał okazję poznać angielskich lordów, którzy rechotali i ściskali mu dłoń, opowiadając o tym, jak wielkim człowiekiem jest dla nich Putin. Sądzili wtedy jeszcze, że Pugaczew jest „bankierem Putina”, jak go nazywała prasa, a mimo to upraszali się o dofinansowanie dla Partii Konserwatywnej bez namysłu i żadnych pytań. Wszyscy jego dawni przyjaciele z Kremla mieli w mieście krewnych oraz kochanki, które odwiedzali w weekendy, zalewając miasto gotówką. Między innymi wraz z córką prowadziła tu dom eksżona Sieczina – Marina; był także wicepremier Igor Szuwałow, właściciel najbardziej prestiżowego mieszkania w Londynie, z widokiem na Trafalgar Square. W stolicy Anglii pomieszkiwali synowie Arkadija Rotenberga, miliardera i byłego partnera Putina w judo, którzy chodzili do jednej z najbardziej zachwalanych prywatnych szkół w kraju, natomiast jego była żona Natalia robiła tu zakupy, a także domagała się od męża rozwodu przed trybunałem. Londyńczykiem bywał zastępca przewodniczącego Dumy Państwowej, jeden z najgłośniejszych (werbalnie) w Rosji patriotów, Siergiej Żelezniak, który od dawna publicznie się wściekał na zachodnie wpływy, podczas gdy jego córka Anastazja mieszkała na Zachodzie od lat. Jak mówił Pugaczew, lista rosyjskich oficjeli żyjących w Londynie nie miała końca. „Świetnie się urządzali na tej wysepce słynącej z okropnej pogody – dodawał, kręcąc nosem. – W Wielkiej Brytanii zawsze najważniejsze były pieniądze. Putin wysyłał tu swoich agentów, żeby korumpowali miejscową elitę”.

Z czasem miasto przyzwyczaiło się do zalewu rosyjskiej gotówki. Ceny nieruchomości poszybowały w niebo, gdy pierwsi magnaci, a po nich rosyjscy urzędnicy zaczęli kupować eleganckie pałacyki w Knightsbridge, Kensington czy Belgravii. Pojawiające się jedna po drugiej publiczne oferty akcji rosyjskich przedsiębiorstw państwowych – z Rosnieftem, Sbierbankiem oraz VTB na czele – pomagały opłacać czynsze i drogie biura dzianych londyńskich agencji PR oraz kancelarii prawnych. Lordom tudzież byłym brytyjskim politykom płacono sowite wynagrodzenia za pracę w radach nadzorczych rosyjskich firm, chociaż ich działalności poświęcali oni niewiele uwagi. Rosyjski oddech czuło się wszędzie. Aleksander Lebiediew, były oficer KGB i bankier, który przedstawiał się jako orędownik wolnej prasy w Rosji, nabył „Evening Standard”, najbardziej poczytny i wpływowy dziennik w Londynie. Został on stałym bywalcem stołecznych wytwornych kolacji, przebojem wkraczając na listę tych, których zaproszenie liczyło się najbardziej. Kolejny był Dmitrij Firtasz, inny magnat finansowy, tym razem z Ukrainy, ulubiony przez Kreml handlarz gazem, który mimo powiązań z Siemionem Mogilewiczem, ważnym rosyjskim gangsterem poszukiwanym przez FBI, stał się miliardowym dobroczyńcą Uniwersytetu w Cambridge. Jego najważniejszy sługus w Londynie, Robert Shetler-Jones, wydał na torysów miliony funtów; wiele wpływowych postaci z tej partii zasiadało w radzie nadzorczej Towarzystwa Brytyjsko-Ukraińskiego Firtasza. Oczywiście istniało też sporo innych, pomniejszych graczy. Przynajmniej jednemu z nich udało się przecisnąć przez kordon i zostać bliskim kolegą Borisa Johnsona, podówczas burmistrza Londynu, przez co wszedł do ścisłej elity Partii Konserwatywnej. „Wszyscy znają z filmów podejrzanie wyglądających szpiegów w ciemnych okularach – mówił Pugaczew. – Tutaj są oni wszędzie, tyle że wyglądają normalnie. Nie da się ich rozpoznać”.

Pugaczew nie miał pojęcia, czy wysłannik Kremla, twierdzący, że wszystko w Wielkiej Brytanii jest już dopięte, mówi prawdę, czy może jego zadaniem jest go tylko nastraszyć. Jednak w pewnym momencie – po znalezieniu w samochodach dziwnych urządzeń oraz po pierwszych informacjach, że Rosja będzie się domagać jego ekstradycji – uznał, że nie będzie czekał, by się o tym osobiście przekonać. Mimo jego wcześniejszej bliskości z Putinem oraz rozległych kontaktów w kremlowskim klanie byłych kagiebistów, zwanych siłowikami, spotkanie Pugaczewa z wysokiej rangi przedstawicielem brytyjskiego MSZ zostało w ostatniej chwili anulowane. Wizytujący Londyn agent Kremla kazał mu się zobaczyć z człowiekiem, którego wywiad rosyjski osadził w strukturach MI6. Wszystko stanęło na głowie. Oligarcha obawiał się, że rząd Zjednoczonego Królestwa przygotowuje deal z Rosjanami, by wyekspediować go z kraju. Brał też pod uwagę los swojego kolegi Borysa Bieriezowskiego, arcykrytyka Kremla, którego w marcu 2013 roku znaleziono martwego na podłodze łazienki w jego wiejskiej posiadłości w Berkshire, z ulubionym czarnym, kaszmirowym szalikiem wokół szyi. Na miejscu zdarzenia pozostawiono jeden niezidentyfikowany odcisk palca. Z niewiadomych powodów Scotland Yard nie wszczął śledztwa w tej sprawie, pozostawiając je miejscowej policji z Thames Valley, która uznała zdarzenie za samobójstwo i zamknęła dochodzenie9. „Wygląda na to, że umówili się z Rosją, że nie będą się mieszać”10, martwił się Pugaczew.

W czerwcu 2015 roku, kilka dni po naszym spotkaniu w domu oligarchy w Chelsea, Pugaczew nagle zniknął z Wielkiej Brytanii. Wszystkie jego telefony były wyłączone, a właściwie porzucone. Zignorował wydany przez sąd zakaz opuszczania kraju. Nie wspomniał o tym nawet swojej partnerce, matce trojga jego małych dzieci, bywalczyni londyńskich salonów, Aleksandrze Tołstoj, która do późnej nocy czekała na Pugaczewa, by ten zjawił się na 80. urodzinach jej ojca. Ostatni raz widziano oligarchę na spotkaniu z prawnikami, którzy ostrzegali go o konieczności zabezpieczenia 10 milionów funtów jako kaucji na wypadek rozprawy ekstradycyjnej do Rosji – chodziło o gotówkę, do której Pugaczew nie miał jednak dostępu. Kilka tygodni później ujawnił się we Francji, której obywatelstwo otrzymał w 2009 roku i gdzie prawo chroniło obywateli przed wydaleniem do Rosji. Pugaczew wybrał zatem relatywne bezpieczeństwo swej willi położonej wysoko na wzgórzach ponad Zatoką Aniołów, fortecy otoczonej nieprzebytym żelaznym ogrodzeniem, strzeżonej przez grupę goryli oraz całą baterię kamer zainstalowanych, gdzie tylko możliwe.

Łatwość, z jaką Kreml zdołał przeprowadzić rozprawę z Pugaczewem na terenie Londynu, wydawała się samemu zainteresowanemu ledwie „łastoczką”, czyli pierwszym tchnieniem wiosny. W stolicy Anglii zaczynały obowiązywać reguły Moskwy; Kreml potrafił wypaczyć tutejszą praworządność tak, by wyroki sądów odpowiadały jego interesom. Co więcej, niezwykle poważna kwestia, jaką było wywłaszczenie Pugaczewa i pozbawienie go wielomiliardowego imperium biznesowego, sprowadziła się do szczególików nakazu zamrożenia jego aktywów i pilnowania, czy aby się do niego stosuje. Rzecz jasna, Pugaczew nie był aniołkiem, nie było też wcale jasne, co się stało z kwotą 700 milionów dolarów, jaką miał wyprowadzić z Meżprombanku. Jednak badania księgowe dotyczące ujawnienia jego majątku, niezakwestionowane przez Sąd Najwyższy Wielkiej Brytanii, dowiodły, że spośród wspomnianej sumy do banku zwrócono 250 milionów dolarów, pozostałość natomiast zaginęła w firmach zlikwidowanych przez byłego sojusznika Pugaczewa, który obecnie blisko współpracował z Kremlem. Jakiś czas później szwajcarscy prokuratorzy, poproszeni przez Rosję o zablokowanie rachunków bankowych Pugaczewa w Szwajcarii, nie znaleźli żadnych dowodów popełnienia przestępstwa w związku z transferem owych 700 milionów dolarów z kont przedsiębiorstwa oligarchy w Meżprombanku do banku szwajcarskiego, w samym apogeum kryzysu finansowego 2008 roku11.

I choć prawnicy Kremla nie założyli Pugaczewowi sprawy o defraudację na terenie Wielkiej Brytanii, ponieważ brakowało im dowodów na kradzież wspomnianych funduszy, to jednak niezmordowanie ścigano go dalej. Rosyjska Państwowa Agencja Bezpieczeństwa Depozytów upierała się, że przyłapała oligarchę na okradaniu Meżprombanku i doprowadzeniu do jego upadku. „Jeśli bierze się pieniądze od instytucji właścicielskiej, powinno się je wykorzystać na ratowanie banku, a nie płacenie samemu sobie”12, stwierdziła jedna z osób blisko współpracujących z grupą prawników państwowej agencji. Mimo zawłaszczenia przez Kreml imperium biznesowego Pugaczewa, który zaczął się przez to bać o swoje życie, sąd uznał, że oligarcha najbardziej zgrzeszył opuszczeniem Wielkiej Brytanii; in absentia skazano go na dwa lata pozbawienia wolności. Podczas rozprawy wstępnej dotyczącej tego zarzutu bardzo często określano go jako kłamcę, który w dodatku zlekceważył sądowy nakaz zamrożenia aktywów: nie tylko bowiem uciekł z kraju, lecz także przelał do Francji środki ze sprzedaży swoich dwóch samochodów. Vivienne Rose, sędzia prowadząca rozprawę, oświadczyła, że podsądny „nie przedstawił żadnych godnych zaufania dowodów”. Założony przezeń nowozelandzki fundusz powierniczy – z dziesiątkami milionów dolarów w nieruchomościach, w tym z domem w Chelsea – okazał się po pewnym czasie zwykłą lipą.

Mimo swych licznych uchybień i błędów Pugaczew cały czas podkreślał, że padł ofiarą zemsty państwa rosyjskiego, wymierzanej na nim przez brytyjskie sądy. Kreml, jak się wydaje, był zdeterminowany, żeby zaprzeczać wszelkim sugestiom, jakoby oligarchę łączyły z nim kiedyś bliskie więzi. Wynika z tego, że Pugaczew mógł dysponować wiedzą potencjalnie szkodliwą dla rosyjskich władz. Ludzie Kremla mieli też możność tłumienia wszelkich podejrzeń o polityczny aspekt sprawy, wpływając na brytyjskie służby wywiadowcze. Wiedza tych ostatnich na temat Rosji stawała się coraz bardziej fragmentaryczna, zresztą koncentrowały się one na monitorowaniu zagrożeń ze strony islamskiego terroryzmu, a sam Pugaczew nigdy wcześniej się nie wychylał. Nim sprawy w Londynie stanęły na ostrzu noża, oligarcha ani razu nie udzielił prasie wywiadu dotyczącego swojego życia. Kim naprawdę był, wiedzieli tylko nieliczni – większość sądziła na przykład, że na szczyty władzy wywindował Putina niedawno zmarły magnat finansowy Borys Bieriezowski. Prawnikom z kancelarii Hogan Lovells powiedziano, że Pugaczew jest nikim, a jego sprawa nie ma z polityką nic wspólnego. „Nie widziałem żadnych dowodów jego działalności na Kremlu – powiedział bliski współpracownik zespołu prawnego. – Musimy zachować najwyższą ostrożność. Pugaczew najwyraźniej mówi tylko to, co chce powiedzieć. Ludzie, z którymi rozmawiałem, twierdzą, że to bezczelny oszust”13.

A przecież Pugaczew działał kiedyś w samym sercu Kremla, był zaznajomiony z jego najgłębszymi tajemnicami, w tym z sekretem prawdziwych okoliczności dojścia Putina do władzy. Jak się wydaje, to właśnie stanowiło jeden z głównych powodów, dla których rosyjskim władzom tak bardzo zależało na ściganiu oligarchy i otoczeniu go prawnym kordonem sanitarnym. Nim jeszcze Kreml przejął biznesowe imperium Pugaczewa, ten spróbował uciec z Rosji i wyrwać się z pierścienia toczących się tam nieustannych intryg. Już w 2007 roku, gdy został zepchnięty na boczny tor przez sojuszników Putina z KGB, zwłaszcza tych z Petersburga, podjął starania o francuskie obywatelstwo. Zdaniem osób z wewnętrznego kręgu władzy Pugaczewa ukarano, ponieważ chciał się wyzwolić z systemu oplatającego Rosję, rządzącego nią, porzucić mafijny klan, a tego przecież nikomu nie wolno było robić. „Pugaczew był niczym nerka, miał kluczowe znaczenie dla funkcjonowania systemu. Ale postradał rozsądek, myślał, że zdoła wyjechać i prowadzić biznes samodzielnie. Oczywiście padł rozkaz, żeby go zniszczyć”14, mówił wysokiej rangi rosyjski bankowiec zaangażowany w operacje finansowe Kremla.

Pospiesznie uciekając z Wielkiej Brytanii do Francji, Pugaczew pozostawił po sobie całe mnóstwo śladów i wskazówek. Działania wszczęli detektywi zatrudnieni przez kremlowskich prawników. Na podstawie nakazu sądowego wydanego w ciągu paru dni od zniknięcia oligarchy wkroczyli do jego biura w Knightsbridge. Wśród sterty dokumentów znaleźli kilka dysków, a na jednym z nich nagrania: od końca lat 90. XX wieku rosyjskie służby potajemnie rejestrowały każde spotkanie, jakie Pugaczew odbył w centrum Moskwy.

Szczególnie na jednym nagraniu da się wyczuć szczerą niechęć Pugaczewa do Putina, a także wątpliwości, czy postąpił słusznie, pomagając w wyniesieniu Władimira Władimirowicza do władzy. Jest to zapis ze spotkania z Walentinem Jumaszewem, które odbyło się w biurze Pugaczewa. Jumaszew był zięciem prezydenta Borysa Jelcyna oraz szefem jego kancelarii. Tamtego dnia, przy kolacji i wybornym winie, omawiano napiętą sytuację w Moskwie, która borykała się wtedy z kolejnym kryzysem politycznym. Był listopad 2007 roku, kilka miesięcy przed końcem drugiej kadencji Putina na fotelu prezydenckim, przy czym rosyjska konstytucja zabraniała mu dalszego kandydowania. Wprawdzie Putin rzucał mgliste frazy na temat ewentualnego przeniesienia się na stanowisko premiera, jednakowoż o jego prawdziwych zamiarach jeszcze nie ośmielano się nawet szeptać. Na tłocznych salonach Kremla o stanowiska i pozycje rywalizowali dawni oficerowie KGB i inni bezpieczniacy, którzy dzięki Putinowi zyskali władzę; toczyli wewnętrzne walki i wbijali sobie wzajemnie noże w plecy w nadziei, że to oni sami bądź ich kandydat zostaną wybrani na następcę prezydenta.

Pugaczew i Jumaszew spokojnie stuknęli się kieliszkami, omawiając trwający impas. Niepewność co do sukcesji mocno przypominała rok 1999, kiedy to obaj przyczynili się do wyniesienia Putina. Odnosili wrażenie, że wszystko działo się całe wieki temu, ponieważ teraz przyćmili ich kumple Putina z petersburskiego KGB – sami stanowili już relikt zupełnie innej epoki. System sprawowania władzy w Rosji zmienił się nieodwracalnie i rozmówcy mieli trudność ze zrozumieniem, gdzie popełnili błąd.

„Pamiętasz, jak to było, kiedy doszedł do władzy? – pyta Pugaczew na nagraniu. – Mawiał: »Jestem menedżerem. Zostałem wynajęty«”. W tamtym okresie Putin sprawiał wrażenie nastawionego niechętnie do roli przywódcy, łatwo ulegał tym, którzy zapewnili mu stanowisko. „Tak między nami: na początku myślałem, że on chce się po prostu wzbogacić, wieść szczęśliwe życie, decydować o własnych sprawach – ciągnie oligarcha. – I w zasadzie zdecydował o nich bardzo szybko… Ale kiedy minęły cztery lata jego pierwszej kadencji, zrozumiał, że wydarzyło się coś, co nigdy nie pozwoli mu zrezygnować”.

Pierwsza kadencja Putina spłynęła krwią, okazała się pełna kontrowersji. Doprowadziła do zakrojonej na szeroką skalę transformacji zarządzania krajem. Prezydent stanął w obliczu serii bardzo groźnych ataków terrorystycznych, w tym ataku na moskiewski teatr na Dubrowce dokonanego przez czeczeńskich separatystów w październiku 2002 roku. Wzięcie zakładników skończyło się prawie 200 ofiarami śmiertelnymi, ponieważ rosyjskie służby bezpieczeństwa spartaczyły atak na teatr i zagazowały widzów, których próbowały uwolnić.

Prowadzone przez Putina batalie z buntownikami z niespokojnego północnego Kaukazu doprowadziły do śmierci tysięcy ludzi, w tym 294 osób w kilku krwawych zamachach bombowych na bloki mieszkalne. W Moskwie szeptano, że stały za nimi Putinowskie służby, choćby dlatego, że ostatecznym rezultatem owych wydarzeń było narzucenie ściślejszej kontroli bezpieczeństwa, co umocniło władzę Władimira Władimirowicza.

Potem już bardzo szybko rozprawiono się z niezależnymi oligarchami z lat 90. Wystarczyła tylko jedna większa sprawa przeciwko najbogatszemu człowiekowi w kraju, aby Putin i jego ludzie zatrzymali swobody wolnorynkowe z czasów Jelcyna i rozpoczęli przejmowanie majątków przez państwo.

„Po czterech latach rządów chętnie odszedłby ze stanowiska, jak sądzę – mówił dalej Pugaczew. – Ale wtedy wydarzyło się to wszystko, powstały kontrowersje. W stosunkach z Zachodem panuje tak poważny impas, że prawie przypomina kubański kryzys rakietowy. Więc musiał się posunąć jeszcze dalej… Rozumie przy tym, że jeśli przesadzi, nigdy z tego nie wyjdzie”.

Dla obu rozmówców zbudowana przez Putina struktura władzy, w której to prezydent decyduje o wszystkim, stanowiła czyste przeciwieństwo stabilności. „To piramida. Wystarczy ją raz stuknąć, a się przewróci […]. On to wszystko pojmuje, ale siebie nie potrafi zmienić”.

„Ja wcale nie mam wrażenia, że pojmuje”, sprzeciwił się Jumaszew.

„Byłoby dziwne, gdyby mówił, że wszystko, co robiłem, jest zapóźnione – wtrącił Pugaczew. – Wiele podejmowanych przez niego decyzji opiera się na jego własnych przekonaniach o sposobie funkcjonowania świata. Choćby kwestia patriotyzmu: on w to naprawdę wierzy. Kiedy powiada, że upadek Związku Sowieckiego był straszną tragedią, mówi ze szczerą wiarą […]. Po prostu takie wyznaje wartości. Wszystko, co robi, robi zgodnie ze sobą. W ten sam sposób popełnia błędy”.

Putin często uzasadniał swoje działania zmierzające do konsolidacji władzy na wszystkich poziomach – w tym zakończenie wybieralności gubernatorów oraz narzucenie systemowi sądownictwa dyktatu Kremla – twierdząc, że środki te są konieczne do zapoczątkowania nowej epoki stabilizacji oraz do położenia kresu chaosowi i upadkowi lat 90. XX wieku. Jednak za patriotycznymi szumnymi deklaracjami, które miały jakoby stanowić główny napęd podejmowanych przezeń decyzji, krył się inny, bardziej niepokojący czynnik. Putin oraz ludzie KGB, którzy zarządzali gospodarką poprzez sieć lojalnych sprzymierzeńców, przyczynili się do monopolizacji władzy, wprowadzając nowy system, w którym stanowiska państwowe traktowało się jako sposób na wzbogacenie. Nic już nie zostało z antykapitalistycznych, antyburżuazyjnych zasad państwa radzieckiego, któremu ci ludzie kiedyś służyli.

„To są po prostu mutanci – mówi na nagraniu Pugaczew. – Stanowią krzyżówkę człowieka sowieckiego z dzikim kapitalistą ostatnich 20 lat. Kradli i kradną bez umiaru, żeby napełnić własne kieszenie. Ich rodziny mieszkają sobie gdzieś tam w Londynie, ale kiedy ci ludzie chcą kogoś zniszczyć w imię patriotyzmu, wcale nie kłamią. Tyle tylko, że gdyby celem ataku miał się stać Londyn, najpierw zabraliby stamtąd swoje rodziny”.

„Coś strasznego – odpowiada Jumaszew. – Kilku moich znajomych, którzy pracują obecnie na Kremlu, gada – z absolutną szczerością – jak to wspaniale, że mogą się aż tak wzbogacić. W latach 90. było to nie do przyjęcia. Albo szło się w biznesy, albo pracowało dla kraju. A teraz oni idą do pracy na państwowym tylko po to, żeby zarabiać kasę. Ministrowie wydają licencje za pieniądze i w ten sposób koszą hajs. A przykład płynie oczywiście od szefa […]. Pierwsza rozmowa, jaką [Putin] przeprowadza z nowym pracownikiem państwowym, zaczyna się tak: »Oto twoja działka. Masz się nią dzielić tylko ze mną. Jeśli ktoś cię zaatakuje, będę cię bronił […], a jak nie [wykorzystasz swojego stanowiska do robienia biznesu], to jesteś idiotą«”.

„Putin często to powtarzał – przyznaje Pugaczew. – Otwarcie. Pamiętam, jak sam z nim rozmawiałem. Rzucił: »Na co ten facet czeka? Dlaczego nie zarabia? Na co czeka? Przecież ma stanowisko. Niech zacznie kosić kasę!«. Teraz ci ludzie to krwiopijcy. Nie umieją przestać. Urzędnicy państwowi stali się biznesmenami”.

„Dziś pozostało bardzo niewielu prawdziwych ludzi interesu – zgadza się z nim Jumaszew, kręcąc ze smutkiem głową. – Atmosfera… Atmosfera w kraju bardzo się zmieniła. Powietrze jest inne. Człowiek się dusi. Dusi”.

Obaj mężczyźni wzdychają. Wszystko się zmieniło – oprócz idealizowania przez nich własnej roli. „W latach 90. wspaniałe było to, że wtedy nie kłamano”, ciągnie Jumaszew.

„Zdecydowanie – mówi Pugaczew. – Dla mnie przez całe życie prawda była równoważnikiem wolności. Zarabiałem pieniądze nie dla bogactwa, ale właśnie dla niej. Bo ileż można wydać? Jeśli stać cię na kupno pary spodni, to przecież wystarczy. Ale niezależność finansowa dała mi jedno: przynajmniej nie muszę kłamać”.

Rozmówcy zdają się przeświadczeni, że prezydenta otaczają sami potakiwacze, wznoszący przydługie toasty na cześć Putina, powtarzający, że został zesłany przez Boga, by wybawić kraj, a oni służą mu z przyjemnością, dla zaspokojenia jego potrzeb. Jednakże Pugaczew jest chyba zdania, że ci potakiwacze dobrze rozumieją głęboką hipokryzję samego systemu, widzą lipną demokrację reprezentowaną przez kremlowską partię rządzącą pod nazwą Jedna Rosja, zdają też sobie sprawę ze stopnia jej skorumpowania.

„Spójrz na ludzi wokół WW, którzy mówią mu: »Władimirze Władimirowiczu, jesteś geniuszem!« – podejmuje oligarcha. – Bo ja się im przyglądam i widzę, że oni w nic nie wierzą. Świetnie się orientują w tym całym gównie. Jedna Rosja to gówno, wybory to gówno, prezydent to gówno. Dobrze to wszystko rozumieją, a potem wychodzą na scenę i gadają, że wszystko jest wspaniale. Wznoszą toasty, które zawierają totalne kłamstwa. Później znowu siedzą i opowiadają […] całkowite bzdury, że zawsze byli razem, że znają się od szkolnej ławy. W tym samym czasie w biurze obok siedzą inni faceci i mówią: »Jak tylko ten czy tamten się wychyli, to go załatwimy«. Co za cynizm. Myślę, że nie żyje im się wygodnie. Ci, co mają władzę […] – tych mi żal. Kradną zewsząd, a potem wychodzą i opowiadają, jak to Putin zwalcza korupcję. Patrzę sobie na nich i dumam, że to już koniec. Żal mi ich […]. WW zawsze pytał: »Jakie słowo zaczyna się na S? Sowiest – sumienie«. Ale oni go nie mają, brak im receptorów. Nie rozumieją, co to znaczy. Zapomnieli o tym wyrazie i jego sensie. Są kompletnie popaprani”.

Źródłem wszystkich dotychczasowych osiągnięć epoki Putinowskiej – wzrostu gospodarczego, zwiększenia dochodów ludności, bogactwa miliarderów, które zmieniły Moskwę w lśniącą metropolię, pełną eleganckich zagranicznych samochodów oraz przytulnych narożnych kafejek – był gwałtowny wzrost cen ropy naftowej za jego panowania, w tym obaj rozmówcy są zgodni. „W 2000 roku cena ropy wynosiła 17 dolarów i byliśmy szczęśliwi – mówi Jumaszew. – Kiedy my rządziliśmy, kosztowała 6–10 dolarów. Dla mnie najlepszy okres trwał wtedy, gdy przez 2 do 3 tygodni osiągała szczyt 16 dolarów. Teraz jest po 150, a jedyne, co tamci robią, to budują sobie te okropne domy. Dla siebie”.

„Państwo marnuje pieniądze. Mogłoby je wykorzystać na budowę infrastruktury kraju, ale on uważa, że jak zacznie budować drogi, to mu wszystko rozkradną […]. Czas tak szybko leci”, dodaje Pugaczew.

„Minęło już osiem lat, przepadło. W 2000 roku oddaliśmy w ręce szefa świetnie naoliwioną maszynerię. Wszystko działało. I co z tego wyszło?”, pyta Jumaszew.

„Nie rozumieliśmy, że on wcale nie zamierza przeć naprzód. Miałem go za młodego liberała”, mruczy oligarcha.

„Dla mnie jego młody wiek miał zasadnicze znaczenie”, oznajmia Jumaszew.

„Ale okazało się, że należy do odmiennego gatunku”.

„Tak. To są już zupełnie inni ludzie”, zgadza się Jumaszew.

„Inni, szczególni ludzie. Właśnie o tym nie mieliśmy pojęcia. Natomiast człowiekiem, który tę sytuację świetnie rozumiał, był Ustinow [prokurator generalny] – mówi Pugaczew. – Oświadczył mi kiedyś: »Wiesz co, ci faceci ze służb bezpieczeństwa są jacyś inni. Nawet gdyby wypompować z nich całą krew i zamienić im głowy, to i tak będą się od nas różnić. Żyją we własnym świecie. Nigdy nie będziesz jednym z nich. To absolutnie odrębny świat«”.

Nagranie to daje jedyną w swoim rodzaju sposobność wglądu w prawdziwy sposób myślenia dwóch mężczyzn, którzy wynieśli Putina do władzy. Daje się wyczuć ich przerażenie wobec systemu, jaki sami pomogli stworzyć. Niniejsza książka opowiada właśnie o owym systemie – o tym, jak kagiebowska horda Putina dobrała się do władzy, jak mutowała, by wzbogacić się dzięki nowemu kapitalizmowi. Traktuje również o pospiesznym przekazaniu Putinowi przez Jelcyna prerogatyw prezydenckich, co umożliwiło powstanie tak zwanego deep state (państwa wewnętrznego), składającego się z bezpieczniaków KGB, którzy w latach władzy Jelcyna zawsze czaili się gdzieś w tle, lecz teraz wylegli, by zmonopolizować władzę na co najmniej 20 lat – i ostatecznie zagrozić Zachodowi.

Pisanie książki zaczęłam od próby wyjaśnienia tego, w jaki sposób współpracownicy Putina – byli oficerowie KGB – przejmowali rosyjską gospodarkę. Ale w miarę postępu badań okazało się, że chodzi tu o coś znacznie więcej, o coś o wiele bardziej niebezpiecznego. Pierwszy research – a potem sam ciąg zdarzeń – pokazał, że kleptokracja epoki Putinowskiej ma poważniejszy cel niż tylko napełnianie kieszeni przyjaciół i znajomych prezydenta. Rezultatem przejęcia przez KGB gospodarki kraju – a także jego systemu politycznego i prawnego – stał się reżim, który miliardy dolarów, jakimi dysponowali kolesie Putina, aktywnie wykorzystywał do podkopywania i korumpowania zachodnich instytucji oraz ataku na demokrację Zachodu. Strategia KGB z okresu zimnej wojny, kiedy to Związek Sowiecki stosował „środki aktywne”, by siać niezgodę i podziały w łonie przeciwnika, finansował sojusznicze partie polityczne i osłabiał swego „imperialistycznego” wroga, nagle w pełni wróciła do łask. Różnica polegała tylko na tym, że obecnie praktyki te zyskały znacznie zasobniejsze źródło finansowania, a sam Kreml nauczył się korzystać z wolnego rynku, oplatając swymi mackami zachodnie instytucje. Niektórzy oficerowie KGB, w tym Putin, postrzegali kapitalizm wyłącznie jako narzędzie wyrównania rachunków z Zachodem. Proces ten rozpoczął się już dawno, w latach poprzedzających upadek Sowietów.

W przejęciu przez Putina strategicznych przepływów pieniężnych chodziło o coś więcej niż tylko o zapanowanie nad gospodarką kraju. Dla jego reżimu zamożność to nie dobrobyt rosyjskich obywateli, lecz raczej projekcja władzy, zapewnienie państwu ważnej pozycji na arenie międzynarodowej. System stworzony przez ludzi Putina stanowił swoistą kapitalistyczną hybrydę spod ręki KGB, której zadaniem było akumulowanie gotówki po to, by kupować i korumpować oficjeli z Zachodu. Zachodni politycy, pełni samozadowolenia po zakończeniu zimnej wojny, zapomnieli już o taktyce Sowietów z nieodległej przeszłości. Zachodnie rynki chętnie przyjęły nowe, napływające z Rosji bogactwo, nie zwracając większej uwagi na stojące za nim służby specjalnie oraz kryminalistów. KGB zawarło bowiem sojusz z rosyjską mafią; stało się to jeszcze przed upadkiem Kraju Rad, kiedy to warte miliardy dolarów metale szlachetne, ropa naftowa i inne towary przekazywano z rąk państwowych firmom związanym z KGB. Od samego początku tajni agenci wywiadu KGB starali się gromadzić nielegalną gotówkę dla utrzymania sieci wpływów agenturalnych, której zerwania – spowodowanego upadkiem Sowietów – bali się jak ognia. W czasie rządów Jelcyna KGB kryło się w cieniu, gdy jednak władzę objął Putin, sojusz zawarty między służbami a grupami przestępczymi w pełni pokazał swe zęby. Aby zrozumieć ów proces, musimy wrócić do jego genezy, a mianowicie rozpadu ZSRS.

Dla ludzi, którzy pomagali wynieść Putina do władzy, rewanż oznaczał także konieczność rozliczeń. Pugaczew i Jumaszew rozpoczęli wtedy pospieszny proces przekazywania prerogatyw prezydenckich, ponieważ zdrowie Jelcyna mocno szwankowało. Próbowali zabezpieczyć przyszłość kraju – sobie samym zaś zapewnić bezpieczeństwo – przed, jak uważali, zagrożeniem ze strony komunistów. Lecz i oni zapomnieli o niezbyt przecież odległej sowieckiej przeszłości.

Bezpieczniacy, których postawili u władzy, mieli się okazać absolutnie bezwzględni. Nic nie mogło ich powstrzymać przed działaniami zmierzającymi do przedłużenia własnych rządów, nawet poza granice rozsądku. Ludzi tych nie obowiązywały żadne reguły.

„Powinniśmy byli częściej z nim rozmawiać”, westchnął Jumaszew.

„Oczywiście – zgodził się Pugaczew. – Ale przecież nie było na to czasu”.

Część pierwsza

1

Operacja „Łucz”

Petersburg. Jest początek lutego 1992 roku, samochód służbowy administracji miasta jedzie powoli jego główną ulicą. Z chodników częściowo usunięto szarą breję, ludzie drepczą w zimnie, wszyscy opatuleni w identyczne wyglądające płaszcze, taszczą siatki, kulą się przed wiatrem. Za łuszczącymi się fasadami wspaniałych niegdyś budynków przy Newskim Prospekcie kryją się puste sklepy z nagimi półkami – to wynik nagłej implozji Związku Sowieckiego. Od jego upadku minęło zaledwie sześć tygodni; owego feralnego dnia prezydent Rosji Borys Jelcyn oraz przywódcy innych republik radzieckich jednym pociągnięciem pióra położyli kres istnieniu mocarstwa. Ludzie odpowiedzialni za zaopatrzenie Petersburga w żywność z trudem dostosowują się do szybkich zmian w surowych sowieckich przepisach; od dziesięcioleci to przecież państwo kontrolowało łańcuch dostaw i ustalało ceny, a państwo to raptownie przestało funkcjonować.

W kolejkach na przystankach autobusowych i na improwizowanych targowiskach, które rozmnożyły się w całym mieście, ponieważ jego mieszkańcy, by zdobyć pieniądze, sprzedawali własne buty i inne osobiste przedmioty, całą zimę rozmawiano o brakach w zaopatrzeniu, o kartkach na żywność i o smutnej rzeczywistości. Co gorsza, oszczędności obywateli pożerała hiperinflacja. Niektórzy wspominali nawet o grożącym głodzie, wzbudzając popłoch w mieście wciąż pamiętającym blokadę z czasów drugiej wojny światowej, kiedy to codziennie umierały z niedożywienia tysiące ludzi.

Jednak siedzący za kierownicą czarnej wołgi urzędnik sprawiał wrażenie spokojnego. W tej drobnej, pewnej siebie, spoglądającej w skupieniu postaci można było rozpoznać Władimira Putina, liczącego 39 lat wicemera Petersburga, niedawno mianowanego szefem miejskiej Komisji Spraw Zagranicznych. Scena, w której występował, miała zostać zarejestrowana na potrzeby serii filmów dokumentalnych o nowej administracji metropolitalnej; kamera skupia się więc na młodym wicemerze, do którego obowiązków należy między innymi zapewnienie odpowiednich dostaw żywności15. Gdy obraz przenosi się do jego biura w pałacu o nazwie Instytut Smolny, Putin recytuje z pamięci szereg liczb na temat zboża z pomocy humanitarnej, które wysłały miastu Niemcy, Anglia i Francja. Nie ma powodu do obaw, podkreśla wicemer. Prawie 10 minut przeznacza na dokładny opis działań podejmowanych przez jego komitet w celu zabezpieczenia dostaw artykułów spożywczych, w tym nowatorskiej umowy – wartości 20 milionów funtów – na dostawę ziarna dla zwierząt. Umowa ta została zawarta podczas spotkania mera Petersburga Anatolija Sobczaka z brytyjskim premierem Johnem Majorem. Bez owego aktu hojności ze strony Zjednoczonego Królestwa żywy inwentarz w całym regionie nie miałby szansy przetrwać, podkreśla Putin.

Jego pamięć do szczegółów jest imponująca, podobnie jak umiejętność ujmowania szerokiego spektrum problemów, z którymi boryka się lokalna gospodarka. Ze swadą mówi o potrzebie rozwijania małych i średnich przedsiębiorstw, stanowiących kręgosłup wolnego rynku. Dodaje nawet: „Klasa prywatnych przedsiębiorców powinna stać się podstawą dobrobytu i rozkwitu całego społeczeństwa”.

Putin precyzyjnie omawia problemy transformacji przedsiębiorstw przemysłu zbrojeniowego, których nie brak w regionie Petersburga, w cywilne firmy produkcyjne, by w ogóle mogły przetrwać. Ogromne zakłady w rodzaju fabryki Kirowa, mieszczącego się w południowej części miasta wytwórcy armat i czołgów na wielką skalę, już od czasów carskich odgrywały rolę głównego pracodawcy w rejonie. Teraz panuje tu zastój, ponieważ niekończące się zamówienia na sprzęt wojskowy, które napędzały sowiecką gospodarkę, by ostatecznie doprowadzić ją do bankructwa, gwałtownie ustały. „Musimy zastosować wzorce importowane z Zachodu, sprowadzić tamtejszych partnerów, włączyć nasze fabryki w system gospodarki światowej”, podkreśla na filmie młody urzędnik.

Z nagłym zapałem zaczyna przemawiać o szkodach, jakie spowodował komunizm, sztucznie odcinając Związek Sowiecki od normalnych wolnorynkowych relacji łączących go z resztą rozwiniętego świata. Doktryna Marksa i Lenina „przyniosła naszej ojczyźnie kolosalne straty – ciągnie Putin. – Był w moim życiu okres, kiedy studiowałem teorie marksizmu-leninizmu i jak wielu z nas uznałem je za interesujące, a także logiczne. Jednak w miarę dojrzewania coraz wyraźniej zaczynałem dostrzegać prawdę – że teorie te to nic więcej jak tylko szkodliwe bajeczki”. Poza tym to bolszewiccy rewolucjoniści z 1917 roku ponoszą odpowiedzialność za „tragedię, której dziś doświadczamy, tragedię upadku naszego państwa – wyznaje odważnie podczas wywiadu. – Podzielili kraj na republiki, które wcześniej nie istniały, a potem zniszczyli to, co jednoczy ludzi w państwach cywilizowanych: zniszczyli relacje rynkowe”.

Od mianowania Putina na stanowisko wicemera Petersburga minęło zaledwie kilka miesięcy, ale widać, że nagranie jest starannie przygotowane, ma potężną siłę przekazu. Wprawdzie Władimir Władimirowicz siedzi okrakiem na odwróconym tyłem do przodu krześle, jednak poza tym wszystko tchnie precyzją i dopracowaniem. Pięćdziesięciominutowy film ukazuje, jak przerzuca przez ramię przeciwników na macie do judo, jak płynnym niemieckim rozmawia z odwiedzającym miasto biznesmenem, jak odbiera telefony od Sobczaka z pytaniami na temat najnowszych umów dotyczących pomocy zagranicznej. Jego skrupulatność w przygotowaniu materiału propagandowego rozciąga się również na człowieka, który prowadzi wywiad i reżyseruje film: to Igor Szadchan, znany dokumentalista, uwielbiany w całym Związku Sowieckim za reportaże o życiu grupki dzieci – radziecką wersję brytyjskiego serialu telewizyjnego Seven Up!. Szadchan jest Żydem, który niedawno wrócił do Petersburga po nakręceniu szeregu filmów o okropieństwach Gułagu na dalekiej Północy. To osoba, która wciąż ze zgrozą wspomina antysemickie obelgi z czasów sowieckich i która – jak sama wyznaje – kuli się ze strachu, ilekroć mija byłą centralę KGB na Prospekcie Litiejnym w Petersburgu.

Tego właśnie człowieka Putin wybrał sobie do pomocy w wykreowaniu bardzo szczególnej relacji – przekazaniu światu wiadomości, iż wicemer wielkiego rosyjskiego miasta służył wcześniej jako oficer we wzbudzającej strach i nienawiść instytucji. Wciąż jeszcze czuło się pierwsze powiewy demokracji, trwał czas, gdy tego typu wyznanie mogłoby skompromitować jego szefa, Sobczaka, świetnego mówcę, który po stanowisko mera sięgnął na fali potępienia tajemnic starego reżimu oraz nadużyć ze strony KGB. Szadchan po dziś dzień zadaje sobie pytanie, czy decyzja Putina nie stanowiła elementu starannie opracowanego planu rehabilitacji zbrodniczej agencji. „Ciągle nie wiem, dlaczego mnie wybrał. Zdawał sobie sprawę, że jestem mu potrzebny, dlatego gotów był się przyznać, że jest z KGB. Chciał pokazać, że bezpieczniacy też potrafią iść z duchem czasu”. Putin wybrał dobrze. „Kiedyś pewien krytyk powiedział mi, że podejmowane tematy zawsze ukazuję z czysto ludzkiej perspektywy, że je humanizuję, bez względu na to, kogo dotyczą – wspomina Szadchan. – To samo zrobiłem z Putinem. Ukazałem go jako zwykłego człowieka. Chciałem się dowiedzieć, kim jest i jak postrzega sytuację. Jako osoba, która stale krytykowała władze sowieckie, wiele przez nie wycierpiałem, ale do Putina czułem słabość. Zostaliśmy przyjaciółmi. Wywarł na mnie wrażenie kogoś, kto poprowadzi kraj naprzód, kto naprawdę czegoś dokona. Dzięki temu mnie skaptował”16.

W filmie Putin umiejętnie wykorzystuje okazję, aby podkreślić pozytywne elementy KGB. Na delikatne pytanie, czy wykorzystywał swoje stanowisko do przyjmowania łapówek, odpowiada stanowczo, że tam, gdzie służył, tego rodzaju postępowanie uważano za „zdradę ojczyzny” i karano z całą surowością prawa. Jeśli zaś chodzi o wyraz „czynownik”, to wcale nie musi mieć on negatywnych konotacji, stwierdza wicemer. On sam również służył krajowi jako czynownik wojskowy, teraz zaś jest urzędnikiem cywilnym, pracującym – tak samo jak wcześniej – na rzecz państwa, „niezależnie od ścierających się stronnictw politycznych”.

Szadchan pojawia się pod koniec dokumentu, by przydać mu większej autentyczności. Film kończy się zawoalowaną pochwałą dzielnego KGB: widzimy Putina, jak w futrzanej czapce dokonuje inspekcji skutej lodem rzeki Newy. Jest człowiekiem z ludu, siedzi za kierownicą białego żiguli, kanciastego, powszechnie spotykanego wtedy samochodu. Przygląda się miastu stalowymi, opiekuńczymi oczami, a tymczasem film spina muzyka z popularnego w Sowietach serialu wojennego pod tytułem Siedemnaście mgnień wiosny, w którym bohaterem jest tajny agent KGB zainstalowany głęboko w strukturach dowodzenia nazistowskich Niemiec. Był to pomysł samego Szadchana. „Putin pełnił funkcję, która idealnie pasowała do jego zawodu. Chciałem pokazać, że tak naprawdę wcale zawodu nie zmienił, że wciąż uprawia tę samą profesję”.

Putin mocno się starał, aby w filmowym wywiadzie pozostawić wrażenie, że w lutym 1990 roku, zaraz po powrocie do Leningradu – jak nazywano wówczas Petersburg – zrezygnował z pracy w KGB. Mówi Szadchanowi, że odszedł „z różnych powodów”, niekoniecznie politycznych. Miało to świadczyć o tym, że decyzję podjął jeszcze przed zatrudnieniem się w maju tegoż roku u Sobczaka, wtedy profesora prawa na państwowym Uniwersytecie Leningradzkim, wschodzącej gwiazdy nowego w mieście ruchu demokratycznego. Putin wrócił do dawnej carskiej stolicy po pięcioletniej służbie, jaką pełnił w Dreźnie w NRD. Był tam oficerem łącznikowym między KGB a Stasi, czyli wschodnioniemiecką tajną policją. Według późniejszej legendy zwierzył się jednemu z kolegów, że obawia się o swoją przyszłość, ponieważ po powrocie do kraju czeka go co najwyżej los taksówkarza17. Najwyraźniej zależało mu na wywarciu wrażenia, że odciął się od swych dawnych szefów, a gwałtowne zmiany w sytuacji wewnętrznej Rosji wyrzuciły go na mieliznę.

Lecz to, co Putin powiedział Szadchanowi, stanowiło jedynie początek licznych kłamstw i zafałszowań dotyczących jego kariery w KGB. W upadającym pod własnym ciężarem imperium, do którego powrócił z Drezna, nic nie było tym, na co wyglądało. Z willi KGB, usytuowanej na wysokim brzegu Łaby, z widokiem na wciąż elegancką stolicę Saksonii, Putin mógł się naocznie przekonać, że okres panowania Związku Sowieckiego nad NRD dobiega końca, a tak zwane marzenie o socjalizmie wali się w gruzy. Potężny niegdyś blok sowiecki, zorganizowany w Układ Warszawski, sypał się na każdym kroku; obywatele gremialnie występowali przeciwko władzy komunistów. Putin obserwował, początkowo z pewnego oddalenia, jak skutki tego faktu rezonują w Związku Sowieckim, a ruchy narodowe, zainspirowane upadkiem muru berlińskiego, rozprzestrzeniają się szybko po całym kraju, zmuszając przywódcę partii, Michaiła Gorbaczowa, do kolejnych kompromisów z nowym pokoleniem demokratycznych liderów. W okresie, w którym Putin udzielał Szadchanowi wywiadu, jeden z nich, Borys Jelcyn, wyszedł właśnie zwycięsko z próby puczu, którą w sierpniu 1991 roku podjęła grupa twardogłowych. Spiskowcy daremnie usiłowali zawrócić czas i skasować swobody polityczno-gospodarcze, a ich porażka odbiła się w świecie szerokim echem. Jelcyn zdelegalizował Komunistyczną Partię Związku Sowieckiego. Można było odnieść wrażenie, że stary reżim został nagle starty z powierzchni ziemi.

Ale tak naprawdę doszło tylko do częściowej zmiany warty, czego dobrym przykładem jest kwestia KGB. Jelcyn najpierw unicestwił najwyższe dowództwo agencji, a potem podpisał dekret, zgodnie z którym została ona podzielona na cztery różne służby wewnętrzne. W ten sposób powstał hydrogłowy potwór, w którym wielu oficerów, takich jak Putin, musiało się usunąć w cień i kontynuować pracę potajemnie, podczas gdy potężny wywiad zagraniczny pozostał nietknięty. Był to system zawieszający na długo, jak się zdawało, reguły normalnego życia – kraina cienia i niejasności, półprawd i pozorów, pod powierzchnią której wszystkie frakcje dawnej elity nieustannie wysysały dla siebie resztki byłych włości.

Putin miał później podawać kilka odmiennych wersji wydarzeń dotyczących czasu i okoliczności swojego odejścia z KGB. Według jednego z dawnych wyższych oficerów tej instytucji, blisko współpracującego z Władimirem Władimirowiczem, żadna z nich nie jest prawdziwa. Putin opowiadał rozmówcom oraz osobom piszącym jego oficjalną biografię, że odszedł z KGB kilka miesięcy po rozpoczęciu pracy u Sobczaka na uniwersytecie, ale dziwnym trafem jego pismo z rezygnacją zaginęło na poczcie. Jak twierdził, to Sobczak osobiście zadzwonił do Władimira Kriuczkowa, ówczesnego szefa KGB, aby załatwić mu wypiskę w samym apogeum sierpniowego puczu twardogłowych. Tak brzmiała oficjalna wersja tej historii, która jednak wydaje się czystą fantastyką. Szansa, że Sobczak dotrze do Kriuczkowa w samym środku zamachu stanu tylko po to, by dopilnować odejścia ze służby jednego ze swoich pracowników, jest w najlepszym razie marna. Tymczasem według bliskiego sojusznika Putina, ten nadal otrzymywał wypłaty z Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego, i to przez minimum rok po puczu sierpniowym. Kiedy Putin faktycznie zrezygnował ze służby, jego pozycja w zarządzie drugiego największego miasta w Rosji pozostała pewna i niezagrożona. Zdążył już głęboko spenetrować nowe demokratyczne przywództwo kraju, odgrywając de facto rolę zwiadowcy, a raczej łącznika między administracją a służbami, w tym następcą KGB, czyli Federalną Służbą Bezpieczeństwa (FSB). Jako wicemer Petersburga, którego Szadcham przedstawił w swoim wywiadzie, Putin postępował ze zręcznością i z pewnością siebie.

Opowieść o tym, jak i kiedy Władimir Władimirowicz rzeczywiście odszedł z poprzedniej pracy oraz dlaczego zatrudnił się u Sobczaka, to tak naprawdę opowieść o kadrach KGB, które zaczęły się samoistnie przekształcać (w ramach demokratyzacji kraju), coraz mocniej wiążąc się z nowym kierownictwem państwa. To historia jednej z frakcji tej instytucji – zwłaszcza jej wywiadu zagranicznego – frakcji, która od dawna przygotowywała się potajemnie do zmian wywołanych sowiecką pierestrojką i innymi reformami. Jak się wydaje, Putin podjął się uczestnictwa w tym procesie jeszcze podczas pobytu w Dreźnie. Później, po zjednoczeniu Niemiec, miejscowe służby bezpieczeństwa podejrzewały, że WW należał do grupy realizującej tam operację specjalną „Łucz” (zwaną też „Promień”). Planowano ją od co najmniej 1988 roku na wypadek upadku reżimu NRD18. Miała na celu pozyskanie sieci agentów, którzy mogliby kontynuować działalność na rzecz Rosji jeszcze długo po tym historycznym fakcie.

*

Drezno. Kiedy Putin przyjechał do tego miasta w 1985 roku, Niemcy Wschodnie żyły już na kredyt. Stojąc na skraju bankructwa, kraj trwał tylko dzięki udzielanym mu przez pobratymców wielomiliardowym pożyczkom w markach zachodnich19. Coraz wyraźniejsze stawały się głosy dysydentów politycznych. Putin zjawił się tam w wieku 32 lat, zapewne jako świeżo upieczony absolwent elitarnej szkoły tajnych agentów KGB, czyli Instytutu Czerwonego Sztandaru dla oficerów wywiadu zagranicznego. Pracę rozpoczął w eleganckiej willi w stylu art déco, z ogromną klatką schodową oraz balkonem wychodzącym na cichą, tonącą w jaskrawych barwach sąsiednią ulicę. Willa, stojąca w otoczeniu drzew liściastych oraz schludnych domów należących do elity Stasi, znajdowała się w pobliżu centrali tej agencji, mieszczącej się w szeregu szarych budowli. W maleńkich celach bez okien trzymano tam dziesiątki więźniów politycznych. Hans Modrow, miejski sekretarz rządzącej partii komunistycznej (SED), miał opinię reformatora, lecz jeśli chodzi o postępowanie z dysydentami, słynął też z ciężkiej ręki. W całym bloku wschodnim narastały nastroje protestu wywołane biedą i brakami, tak charakterystycznymi dla gospodarki planowej, a także brutalnością państwowych organów bezpieczeństwa. Wyczuwając okazję, amerykańskie służby wywiadowcze inicjowały z pomocą Watykanu ciche operacje przekazywania sprzętu drukarskiego, komunikacyjnego oraz pieniędzy na rzecz Solidarności w Polsce, gdzie opór wobec Sowietów był zawsze najsilniejszy.

*

Władimir Putin od dawna marzył o karierze w wywiadzie zagranicznym. Podczas drugiej wojny światowej jego ojciec służył w NKWD, sowieckiej tajnej policji, prowadząc działalność głęboko za liniami nieprzyjaciela i sabotując pozycje niemieckie. Kilkukrotnie wymknął się z obławy, został też bardzo ciężko ranny. Po heroicznych wyczynach ojca Putin od najmłodszych lat obsesyjnie uczył się języka niemieckiego, a jako nastolatek tak żarliwie pragnął wstąpić do KGB, że jeszcze przed ukończeniem szkoły odwiedził miejscową delegaturę w Leningradzie, proponując swoje usługi. Usłyszał tam, że najpierw musi skończyć studia albo zaliczyć wojsko. W końcu, mając niewiele ponad trzydziestkę, dostał się do elitarnego Instytutu Czerwonego Sztandaru, kształcącego oficerów wywiadu zagranicznego. Osiągnięcie to – jak się zdawało – pomogło mu uciec od szarzyzny życia, jakie wiódł we wczesnej młodości. W dzieciństwie Putin ganiał szczury po schodach komunałki, którą zamieszkiwał, i bił się z innymi malcami na ulicy. Nauczył się przekierowywać skłonność do ulicznych bójek na doskonalenie umiejętności w judo. Ta sztuka walki opierała się na prostej zasadzie, że przeciwnika należy położyć na łopatki, wykorzystując siłę jego własnego ataku. WW skrupulatnie realizował wskazania miejscowego KGB, w jakich kursach powinien uczestniczyć, aby zwiększyć szanse swojej rekrutacji do organów bezpieczeństwa; jednocześnie studiował prawo na Uniwersytecie Leningradzkim. Ukończywszy je w 1975 roku, przez pewien czas pracował w wydziale kontrwywiadu miejscowej delegatury KGB, początkowo pod przykrywką. Lecz gdy wreszcie uzyskał to, na czym mu zależało, czyli placówkę w Dreźnie, mającą być jego pierwszą misją zagraniczną, zrozumiał, że jest ona mała i niewielkiego znaczenia, w przeciwieństwie do tej w Berlinie Wschodnim, gdzie około tysiąca agentów uwijało się jak w ukropie, aby podkopać „imperialną” potęgę przeciwnika20.

Kiedy Putin przybył do Drezna, pracowało tam zaledwie sześciu oficerów KGB. Biuro dzielił z Władimirem Usolcewem, starszym kolegą, który zwracał się doń per Wołodia, czyli Władziu. WW mieszkał z żoną Ludmiłą w nijakim budynku, w sąsiedztwie pozostałych oficerów KGB, i codziennie odprowadzał stamtąd swoje dwie córeczki do niemieckiego przedszkola. Sprawiało to wrażenie życia monotonnego, nudnego i prowincjonalnego, z dala od dramatycznych rozgrywek spod znaku płaszcza i szpady, które toczyły się w Berlinie Wschodnim, bezpośrednio przy granicy z Zachodnim. Putin prawie na pewno uprawiał wówczas sport i wymieniał się uprzejmościami z kolegami ze Stasi, którzy swoich sowieckich gości nazywali „przyjaciółmi”. Z Horstem Jehmlichem, sympatycznym specjalnym asystentem szefa drezdeńskiej Stasi, wdawał się w pogawędki o języku i kulturze niemieckiej. Ów podpułkownik, fachowiec w swej branży, znał w mieście wszystkich: odpowiadał za organizowanie tajnych kryjówek i mieszkań dla agentów i ich informatorów, a także za załatwianie różnych towarów dla sowieckich „przyjaciół”. „Putin bardzo się interesował pewnymi idiomami niemieckimi. Naprawdę mu zależało, by się takich rzeczy uczyć”, wspominał Jehmlich. WW sprawiał wrażenie skromnego, rozsądnego towarzysza. „Nigdy nie pchał się na pierwszą linię. Nie chciał błyszczeć”. Był obowiązkowym mężem i ojcem, „zawsze bardzo miłym”21.

Czasem jednak relacje między sowieckimi szpiegami a ich kolegami ze Stasi bywały pełne napięć, Drezno stanowiło bowiem coś o wiele więcej niż tylko enerdowski zaścianek. Przede wszystkim miasto leżało na samej granicy imperium przemytników, dzięki czemu długo służyło jako ośrodek wsparcia dla wschodnioniemieckiej gospodarki. Tu mieściły się zakłady Robotron, największy producent elektroniki w kraju, gdzie wyrabiano komputery typu mainframe, komputery osobiste oraz inne urządzenia. To tutaj toczyła się kluczowa dla ZSRS i NRD walka o nielegalne pozyskiwanie schematów i komponentów nowoczesnej zachodniej myśli technicznej. Miały one pierwszorzędne znaczenie w gorzkich, nieudanych dążeniach bloku wschodniego do tego, by konkurować militarnie z szybko rozwijającym się technologicznie Zachodem. W latach 70. XX wieku Robotronowi udało się sklonować komputer IBM, a także nawiązać bliskie relacje z zachodnioniemieckim Siemensem22. „Większość przemytu do NRD szła przez Drezno”, mówił Franz Sedelmayer, konsultant ds. bezpieczeństwa z RFN, który później współpracował z Putinem w Petersburgu, a w latach 80. założył w Monachium rodzinną firmę sprzedającą broń NATO oraz na Bliski Wschód23. „Drezno stanowiło centrum nielegalnego handlu”. Było ono również siedzibą Kommerzielle Koordinierung, departamentu w ramach wschodnioniemieckiego Ministerstwa Handlu Zagranicznego, który specjalizował się w operacjach przemytniczych towarów wysokiej technologii mimo zachodniego embarga. „Eksportowali antyki, importowali wysoką technologię. Eksportowali broń i znów importowali high-tech”, mówił Sedelmayer. „Drezno zawsze było ważnym ośrodkiem przemysłu mikroelektronicznego”24, dodawał Horst Jehmlich. Na czele tej szpiegowskiej jednostki stał legendarny wschodnioniemiecki arcyszpicel Markus Wolf, który wedle Jehmlicha „wiele tam zdziałał”. Na czym jednak dokładnie miało to polegać, Horst już się nie wypowiedział.

Herbert Kohler, szef wywiadu Stasi w Dreźnie, służył wtedy jako kierownik sekcji informacji i technologii25, co pokazywało, jak istotną kwestię stanowił dla miasta przemyt obłożonych embargiem towarów. Od podziału Niemiec na Wschodnie i Zachodnie w wyniku drugiej wojny światowej funkcjonowanie bloku wschodniego zasadzało się w znacznej mierze na czarnym rynku oraz przemycie. Po zniszczeniach wojennych skarbiec Związku Sowieckiego świecił pustkami, dlatego radzieckie służby bezpieczeństwa współpracowały ramię w ramię ze zorganizowanymi grupami przestępczymi z Berlina Wschodniego, Zurychu oraz Wiednia w szmuglowaniu papierosów, alkoholu, brylantów i metali rzadkich. Chodziło o uzupełnienie zasobów finansowych bezpieczniaków bloku wschodniego. Zrazu ów czarnorynkowy handelek postrzegano jako chwilową konieczność, a komunistyczni przywódcy usprawiedliwiali go przed sobą, nazywając ciosem wymierzonym w podstawy kapitalizmu. Lecz gdy w 1950 roku Zachód zjednoczył się przeciwko blokowi sowieckiemu i nałożył embargo na wszystkie towary z kręgu wysokiej technologii, które mogłyby być wykorzystane do celów wojskowych – przemyt stał się sposobem życia, profesją. Kapitalistyczna wolność wyboru oraz chęć zysku, tak typowa dla Zachodu, napędzały tamtejszy rozwój techniczny, a tymczasem socjalistyczna gospodarka planowa bloku wschodniego tkwiła w stagnacji, daleko w tyle. Przedsiębiorstwom zależało tu wyłącznie na realizacji rocznego planu produkcyjnego, a robotnicy i naukowcy musieli zdobywać nawet najbardziej podstawowe produkty codziennego użytku na drodze nieformalnych koneksji. Po drugiej stronie żelaznej kurtyny szmugiel okazywał się jedynym sposobem na przetrwanie i ogólną orientację w osiągnięciach kapitalistycznego Zachodu26.

Wschodnioniemieckie Ministerstwo Handlu Zagranicznego, zawiązując Kommerzielle Koordinierung, mianowało jego szefem gadatliwego Alexandra Schalcka-Golodkowskiego. Zadanie departamentu polegało na gromadzeniu nielegalnych zasobów twardej waluty poprzez przemyt oraz finansowanie dokonywanych przez Stasi zakupów obłożonej embargiem technologii. Instytucję tę określano w skrócie KoKo; początkowo podlegała Wydziałowi Infiltracji Zagranicznej Markusa Wolfa, potem stała się jednostką samodzielną27. W całych Niemczech, Austrii, Szwajcarii oraz w Liechtensteinie powołano do życia szereg firm-przykrywek kierowanych przez zaufanych agentów, czasem o kilku różnych tożsamościach, którzy dostarczali niezwykle potrzebne dewizy. Ich działalność opierała się na przemycie, a także na nielegalnej sprzedaży broni do krajów Bliskiego Wschodu i Afryki28. Ani na chwilę sowieccy panowie nie spuszczali z tych firm czujnego oka. KGB miało dostęp do wszystkich planów, schematów, instrukcji oraz samych wyrobów wysokiej technologii, jakimi dysponowała Stasi29. Ta ostatnia skarżyła się często, że cała jej robota wywiadowcza to działanie wyłącznie w jednym kierunku.

Kiedy Putin przyjechał do Drezna, Niemcy Zachodnie stały się już najważniejszym źródłem dóbr wysokiej technologii. KGB wciąż lizało rany po wielkim ciosie zadanym mu na początku lat 80., kiedy to Władimir Wietrow, oficer Zarządu T, specjalizującego się w zdobywaniu zachodnich tajemnic naukowo-technicznych, zaoferował swe usługi stronie przeciwnej. Wietrow przekazał wtedy nazwiska wszystkich 250 oficerów KGB, którzy pracowali przy „Linii X”, czyli szmuglowaniu technologii, w ambasadach na całym świecie, jak również tysiące stron dokumentów – doprowadziło to do załamania się sowieckiego szpiegostwa przemysłowego. W rezultacie z samej tylko Francji wydalono 47 agentów, a Stany Zjednoczone zaczęły rozwijać intensywny program likwidowania sowieckiej siatki nielegalnego pozyskiwania danych.

KGB podwoiło więc wysiłki na terenie Niemiec: rekrutowało między innymi agentów w takich firmach jak Siemens, Bayer, Messerschmidt czy Thyssen30. Nie ulega wątpliwości, że również Putin był zaangażowany w ten proceder, przygotowując listy naukowców i biznesmenów, którzy mogliby pomagać w przemycie zachodniej technologii do bloku wschodniego. Pozycja Robotronu jako największego producenta elektroniki w NRD stanowiła magnes przyciągający przedsiębiorców z Zachodu. „Wiem, że Putin i jego zespół współpracowali z Zachodem, że mieli tam kontakty. Ale swoich agentów rekrutowali głównie tutaj – mówił Jehmlich, kolega Putina ze Stasi. – Chodzili za studentami, nim ci wyjechali na Zachód. Próbowali ich selekcjonować i ustalać, czy mogliby być dla nich przydatni”31.

Niestety Jehmlich nie miał pojęcia o niektórych operacjach prowadzonych przez „przyjaciół” z KGB, którzy często działali za plecami towarzyszy ze Stasi, pozyskując chociażby tajnych współpracowników, w tym z szeregów siostrzanej służby. Na przykład rzeczony Jehmlich twierdził, jakoby nigdy nie słyszał, by Putin korzystał z fałszywego nazwiska przy szczególnie wrażliwych operacjach. Ale wiele lat później WW opowiadał studentom, że w tamtym okresie przyjął „kilka technicznych pseudonimów na potrzeby działań wywiadowczych”32. Jeden z jego ówczesnych pomocników twierdził, iż Putin posługiwał się nazwiskiem Płatonow, przykrywkę tę otrzymał jeszcze w Instytucie Czerwonego Sztandaru33. W tym samym kontekście wymieniano również nazwisko Adamow, z którego WW miał korzystać jako szef Domu Przyjaźni Radziecko-Niemieckiej w sąsiednim Lipsku34.

Jednym z tajnych agentów Stasi, z którymi Putin blisko współpracował, był Matthias Warnig – niski, pucołowaty Niemiec, który z czasem miał się stać ważnym członkiem Putinowskiego reżimu. Warnig należał do komórki KGB organizowanej przez WW w Dreźnie „pod przykrywką konsultacji biznesowych”, jak określił ją były oficer Stasi, pozyskany później przez Putina35. W tamtym okresie Warnig uchodził za asa wywiadu: w latach 80. miał zwerbować co najmniej 20 agentów, których zadaniem była kradzież zachodniej techniki rakietowej i lotniczej36. Od podjęcia służby w 1974 roku bardzo szybko awansował w strukturach służbowych – w 1989 roku został zastępcą szefa jednostki informacyjno-technologicznej Stasi37.

Putin najbardziej lubił się odprężać w małym, skąpo oświetlonym barze pod nazwą Am Tor w zabytkowym centrum Drezna, kilka przystanków tramwajowych od siedziby KGB. Według zeznań osoby, która z nim współpracowała, spotykał się tam z paroma swoimi agentami38. Głównym terenem łowieckim prowadzonych wówczas operacji był usytuowany na brzegu Łaby hotel Bellevue. Jako jedyny w mieście hotel otwarty dla cudzoziemców stanowił ważny ośrodek rekrutacji odwiedzających NRD naukowców i biznesmenów z Zachodu. Obiekt należał do departamentu turystyki Stasi, a jego pałacowe restauracje, przytulne bary oraz eleganckie pomieszczenia do wynajęcia wyposażone były w ukryte kamery i mikrofony. Biznesmenów łapano w pułapkę za pomocą prostytutek, filmowano w ich pokojach, a potem szantażowano, by pracowali dla bloku wschodniego39. „Oczywiście wiedziałem, że do tych celów używa się agentek. Każda służba tak robi. Kobiety potrafią czasem uzyskać znacznie więcej od mężczyzn”40, śmieje się Jehmlich.

Nigdy się zapewne nie dowiemy, czy Putin rozwinął swoją działalność łowiecką dalej, w głąb Zachodu, ponieważ nie można ufać nawet zweryfikowanym zeznaniom jego ówczesnych kolegów z KGB. On sam podkreśla, że nie miało to miejsca, natomiast jego współpracownicy lubią opowiadać o długich i nudnych „turystycznych” wycieczkach do sąsiednich wschodnioniemieckich miasteczek. Do najważniejszych zadań Putina należało zbieranie informacji o NATO, czyli „głównym przeciwniku”41; Drezno stanowiło przecież ważną placówkę rekrutowania agentów, zwłaszcza z położonego o 500 kilometrów Monachium oraz z Badenii-Wirtembergii, gdzie stacjonowali żołnierze amerykańscy i siły NATO42. Wiele lat później pewien bankowiec z Zachodu opowiedział mi historię swojej ciotki Tatiany von Metternich, księżniczki rosyjskiej, która dzięki rodzinnym koligacjom weszła w niemiecką arystokrację i mieszkała w zamku koło Wiesbaden w RFN. Armia Stanów Zjednoczonych miała tam europejską kwaterę główną. Otóż ciotka wspominała często, jak wielkie wrażenie wywarł na niej pewien młody oficer KGB, niejaki Władimir Putin, który odwiedzał ją w domu i spowiadał regularnie niczym ksiądz, choć przecież wychowała go sowiecka tajna służba43.

Mimo że WW działał w cieniu, potajemnie, ziemia zaczynała mu się usuwać spod nóg. U części dowódców KGB rosła świadomość podupadającego potencjału Związku Sowieckiego i nieuchronnej porażki w walce z Zachodem; po cichu wszczynali tajne przygotowania do kolejnej fazy gry. Skarb państwa radzieckiego świecił pustkami, a wytężone wysiłki ze strony KGB i Stasi, zmierzające do pozyskania zachodniej technologii, niewiele dawały – blok wschodni wciąż pozostawał w tyle, niezdolny nadrobić różnicy, nieustannie zapóźniony technicznie względem rywala. Prezydent Stanów Zjednoczonych Ronald Reagan ogłosił właśnie nową inicjatywę tak zwanych gwiezdnych wojen, czyli powstanie systemu, który miał bronić Amerykę przed atakiem jądrowym. W reakcji Sowieci podwoili starania, aby wykraść z Zachodu jak najwięcej nowinek technicznych, lecz tylko po to, by znów boleśnie uświadomić sobie własne zacofanie.

Od początku lat 80. XX wieku kilku postępowych członków kierownictwa KGB opracowywało więc plan transformacji. Bezpiecznie ulokowani w moskiewskim Instytucie Gospodarki Światowej i Stosunków Międzynarodowych, snuli pomysły reform gospodarki sowieckiej tak, by wprowadzić do niej pewne elementy rynkowe. Chodziło o pobudzenie konkurencji przy jednoczesnym utrzymaniu ogólnej kontroli nad ekonomią państwa. Gdy w 1985 roku stanowisko sekretarza generalnego KPZS objął Michaił Gorbaczow, idee te otrzymały silny impuls rozwojowy. Nowy gensek zainicjował reformy polityczno-gospodarcze, znane jako głasnost i pierestrojka, których celem było stopniowe luzowanie kontroli nad systemem ekonomicznym kraju. W całym bloku wschodnim narastały protesty przeciwko władzy komunistów; Gorbaczow wywierał na swoich kolegów z Układu Warszawskiego naciski, ażeby sami wdrażali podobne reformy jako jedyną metodę przetrwania oraz wymknięcia się fali gniewu i buntu. Tymczasem garstka postępowo nastawionych oficerów KGB, świadomych, że upadek Sowietów jest nieuchronny, zaczęła się do niego metodycznie przygotowywać.

Jakby dostrzegając zapowiedź nieszczęścia, w 1986 roku ze stanowiska ustąpił Markus Wolf, powszechnie podziwiany arcyszpieg Stasi; w ten sposób zakończył się długi okres jego rządów nad siejącym postrach wschodnioniemieckim Głównym Zarządem Wywiadowczym, czyli Hauptverwaltung Aufklärung (HVA). Przez ponad 30 lat Wolf prowadził bezwzględne operacje, słynął z bezlitosnego wykorzystywania wszelkich ludzkich słabości, szantażował własnych agentów, wymuszał na nich działania. Za jego kadencji HVA dokonał głębokiej penetracji rządu RFN, a także odwrócił całe mnóstwo agentów pracujących dla CIA. Teraz człowiek ten dziwnym trafem postanowił nagle zrezygnować.

W wersji oficjalnej miał pomagać swojemu bratu Konradowi w pisaniu pamiętników o ich wspólnym dzieciństwie w Moskwie, choć tak naprawdę za kulisami Wolf też się sposobił do zachodzących zmian. Rozpoczął bliską współpracę z postępową frakcją KGB, która opowiadała się za pierestrojką. Spotykali się potajemnie w jego wystawnym mieszkaniu w Berlinie, aby dyskutować o stopniowej liberalizacji ustroju politycznego44