Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Nocą z 8 na 9 sierpnia 1969 roku członkowie „rodziny” Charlesa Mansona na jego rozkaz dokonali przerażającej zbrodni: zamordowali będącą w zaawansowanej ciąży żonę Romana Polańskiego Sharon Tate i kilkoro jej gości. Wśród oprawców były Leslie Van Houten i Patricia Krenwinkel. Podczas procesu prokurator nazwał je „ludzkimi potworami”, ale ci, którzy znali je wcześniej, nie mogli uwierzyć, by były zdolne do tak brutalnych czynów.
Dziennikarka Nikki Meredith przez dwadzieścia lat odwiedzała „kobiety Mansona” w więzieniu, próbując zrozumieć, co zmieniło normalne na pozór dziewczyny w morderczynie i jak można żyć dalej po popełnieniu tak potwornej zbrodni. Jej książka to mroczna podróż w samo serce zła.
„Wciąga już od pierwszej strony. Doskonałe połączenie psychologii kryminalnej i reporterskiej dokładności.” „Clues and Reviews”
„Meredith stawia pytania, z którymi wciąż zmagamy się po tylu latach od tamtych tragicznych wydarzeń – jak mogło dojść do takich zbrodni?” „Shelf Awareness”
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 427
SERIA AMERYKAŃSKA
Patti Smith Poniedziałkowe dzieci
Jack Kerouac Allen Ginsberg Listy
Magdalena Rittenhouse Nowy Jork. Od Mannahatty do Ground Zero
Geert Mak Śladami Steinbecka. W poszukiwaniu Ameryki
Johnny Cash Cash. Autobiografia
Allen Ginsberg Listy
Bob Dylan Kroniki. Tom pierwszy
William S. Burroughs Jack Kerouac A hipopotamy żywcem się ugotowały
Lawrence Wright Droga do wyzwolenia. Scjentologia, Hollywood i pułapki wiary
S. C. Gwynne Imperium księżyca w pełni. Wzlot i upadek Komanczów
David Ritz Respect. Życie Arethy Franklin
Alysia Abbott Tęczowe San Francisco. Wspomnienia o moim ojcu
Jon Krakauer Pod sztandarem nieba. Wiara, która zabija
Kim Gordon Dziewczyna z zespołu
Dennis Covington Zbawienie na Sand Mountain. Nabożeństwa z wężami w południowych Appalachach
Rick Bragg Jerry’ego Lee Lewisa opowieść o własnym życiu
Scott Carney Śmierć na Diamentowej Górze. Amerykańska droga do oświecenia
Hampton Sides Krew i burza. Historia z Dzikiego Zachodu
James Grissom Szaleństwa Boga. Tennessee Williams i kobiety z mgły
Patti Smith Pociąg linii M
Billie Holiday William Dufty Lady Day śpiewa bluesa
Dan Baum Dziewięć twarzy Nowego Orleanu
Jill Leovy Wszyscy wiedzą. O zabójstwach czarnych w Ameryce
Brendan I. Koerner Niebo jest nasze. Miłość i terror w złotym wieku piractwa powietrznego
Hampton Sides Ogar piekielny ściga mnie. Zamach na Martina Luthera Kinga i wielka obława na jego zabójcę
Paul Theroux Głębokie Południe. Cztery pory roku na głuchej prowincji
S. C. Gwynne Wrzask rebeliantów. Historia geniusza wojny secesyjnej
Jon Krakauer Missoula. Gwałty w amerykańskim miasteczku uniwersyteckim
James McBride Załatw publikę i spadaj. W poszukiwaniu Jamesa Browna, amerykańskiej duszy i muzyki soul
Dan Baum Wolność i spluwa. Podróż przez uzbrojoną Amerykę
Legs McNeil Gillian McCain Please kill me. Punkowa historia punka
David McCullough Bracia Wright
Lawrence Wright Wyniosłe wieże. Al-Kaida i atak na Amerykę
Linda Polman Laleczki skazańców. Życie z karą śmierci
Sam Quinones Dreamland. Opiatowa epidemia w USA
Jan Błaszczak The Dom. Nowojorska bohema na polskim Lower East Side
Charlie LeDuff Detroit. Sekcja zwłok Ameryki (wyd. 3)
Charlie LeDuff Shitshow! Ameryka się sypie, a oglądalność szybuje
Tom Clavin Bob Drury Serce wszystkiego, co istnieje. Nieznana historia Czerwonej Chmury, wodza Siuksów (wyd. 2)
Andrew Smith Księżycowy pył. W poszukiwaniu ludzi, którzy spadli na Ziemię
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
Tytuł oryginału angielskiego The Manson Women and Me. Monsters, Morality, and Murder
Projekt okładki Agnieszka Pasierska / Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny Robert Oleś / d2d.pl
Fotografia na okładce © by AP Images / EastNews
Copyright © 2018 by Nikki Meredith
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Czarne, 2019
Copyright © for the Polish translation by Maciej Kositorny, 2019
Redakcja Ewa Polańska
Korekta d2d.pl
Redakcja techniczna Robert Oleś / d2d.pl
Skład Agnieszka Frysztak / d2d.pl
Skład wersji elektronicznej / d2d.pl
ISBN 978-83-8049-896-9
Książkę dedykuję:
synowi za konsultację w kwestiach technicznych
córce za pomoc w redakcji
mężowi za to, że jest dla mnie wszystkim
Prowadzę kursy dziennikarstwa w lokalnym więzieniu w Austin w stanie Teksas – mieście, w którym mieszkam. Zajęcia odbywają się w blokach męskim i żeńskim oraz na oddziałach o zaostrzonym i złagodzonym rygorze. Co semestr otrzymuję przed pierwszymi ćwiczeniami imienną listę uczestników, ale zwracam się do nich wyłącznie po pseudonimach, które sami proponują. Wynika to z przyjętej przeze mnie zasady, że dopóki moi uczniowie nie złożą prac zaliczeniowych, nie szukam w internecie żadnych informacji o nich. W ten sposób nie narażam ich na uprzedzenia, których mogłabym nabrać już pierwszego dnia znajomości, gdybym dowiedziała się, co zrobili w najmroczniejszych dniach swojego życia. Nie wystawiam też na niepotrzebną próbę swojego przekonania o potencjale i nadziei tkwiących w idei resocjalizacji dla wszystkich. To dobra metoda, która pozwala wydobyć z uczniów to, co najlepsze, niezależnie od tego, jaką mają przeszłość.
Okazuje się, że część najciekawszych, tryskających energią i elokwentnych uczestników zajęć to osoby z morderstwami lub usiłowaniem zabójstw na koncie. Wśród użytych przez nie narzędzi zbrodni można wymienić ogień, noże czy samochody, a same przestępstwa popełniano nieumyślnie lub z wielką, ale to wielką premedytacją. Szczególnie utkwiła mi w pamięci jedna z więźniarek, która wyróżniała się lśniącymi ciemnobrązowymi włosami, zebranymi na czubku głowy w kucyk. Przychodziła codziennie, zawsze pełna pomysłów i kipiąca entuzjazmem. Kiedy podczas odczytywania zadanych prac – przeglądu wiadomości, artykułu wstępnego lub czyjegoś portretu – prosiłam o zabranie głosu właśnie ją, po sali przechodził szmer i wszyscy razem szykowaliśmy się na coś, co wywoła uśmiech, westchnienie lub refleksję. Za każdym razem pytałam samą siebie, jakim cudem ta kobieta znalazła się w więzieniu. (Nie twierdzę, że z innymi kursantami sprawa była oczywista, jednak jej obce było to wszystko, co tak często doprowadza za kraty: bieda, narkotyki lub choroba psychiczna).
Po ostatnich zajęciach sprawdziłam ją. Tajemnica jej sukcesów od razu wyszła na jaw: na wolności prowadziła blog dla matek, a według prokuratora pisała „błyskotliwie, zajmująco i autoironicznie, co przyciągało dużą grupę czytelników”. Niemniej pewnego dnia wyjątkowo zamiast opublikować kolejny wpis, wsiadła do samochodu i jechała przez siedem godzin, by włamać się w środku nocy do mieszkania byłego męża, skrępować mu kończyny opaskami zaciskowymi, zawinąć jego ciało w plastikową folię i roztrzaskać mu pałką głowę. Z jakiegoś powodu wydało jej się to najlepszym sposobem na uzyskanie pełnej opieki nad dziećmi, o co toczyła się zażarta batalia sądowa. Uff. W każdym razie napisała świetną relację ze zorganizowanej w więzieniu okręgowym w Travis kolacji z okazji Święta Dziękczynienia.
Moja mama przyjęła odwrotną strategię, gdy zajmowała się niesławnymi członkiniami tak zwanej Rodziny Mansona, czyli Leslie Van Houten i Patricią Krenwinkel. Zamiast wystrzegać się informacji o groteskowości ludzkich zachowań w ich najgorszych przejawach, przed spotkaniami z Leslie i Pat zapoznała się z jak najdokładniejszymi opisami (a także zdjęciami) ohydnego bestialstwa, którego dopuściły się na swoich ofiarach – a były to czyny tak okrutne, że większość Amerykanów nie miałaby najmniejszej ochoty przebywać z tymi kobietami w jednym pomieszczeniu, nie mówiąc już o rozmawianiu z nimi. Musiała przy tym lawirować między instynktownymi uczuciami niechęci i gniewu do osób zdolnych w pełni świadomie popełnić takie zbrodnie. Inaczej niż ja w swoim modelu pracy nie odwracała wzroku i patrzyła wprost w rany, które zostały zadane, pytając wciąż i na nowo „dlaczego?”, „jak?”.
Przepełniająca mamę chęć zrozumienia, co przywiodło kobiety Mansona do popełnienia zbrodni, była zaraźliwa. Podczas zbierania materiałów do tej książki rozmawiała w więzieniu Frontera z Leslie i Pat, jeździła po całej Kalifornii i przeprowadzała wywiady z ich bliskimi, znajomymi z liceum i psychologami, a ja potem wysłuchiwałam jej relacji przez telefon, bo akurat podjęłam studia humanistyczne na Wschodnim Wybrzeżu. Urodziłam się już po zbrodni i nie czytałam Helter Skelter, więc wiedzę o Mansonie i spuściźnie po jego Rodzinie czerpałam z odtworzonych przez mamę rozmów z Pat i Leslie. Kiedy je poznała, miałam dwadzieścia lat – mniej więcej tyle, ile omamiona przez Mansona Leslie – więc z pewną podejrzliwością podchodziłam do pomysłu wgłębienia się w narkotykową scenerię Los Angeles z końca lat sześćdziesiątych. Było (i nadal jest) coś głęboko niepokojącego w seksualnej dynamice związku Leslie z Mansonem, coś, co przeniknęło do mojej podświadomości. Miałam nawracający koszmar z udziałem przypominającej Mansona postaci, która przejmowała nade mną kontrolę, kiedy prowadziłam samochód. Sen przybierał formę zniekształconej i realistycznej wersji gry komputerowej Pole Position, choć nie było w nim nic rozrywkowego. Zmanipulowana przez tę postać, rozjeżdżałam przechodniów, a w miarę jak rosła liczba ofiar, wzbierał we mnie lęk, który ostatecznie mnie budził. Czy ten koszmar był przebłyskiem tkwiącej we mnie zdolności do wyrządzania innym krzywdy, która uruchamiałaby się, o ile tylko zawładnęłaby mną jakaś ciemna siła? Czy zawarte w nim było przesłanie, że w pewnych okolicznościach być może nie okazałabym się inna od Leslie i Pat?
Przez dwadzieścia lat moja mama mierzyła się z tym pytaniem na jawie. Ciekawość doprowadziła ją w dość nieprzyjemne rejony. Jednak im lepiej poznawała Leslie i Pat, tym trudniej jej było widzieć w nich, jak chciałaby tego większość z nas, mroczne demony, które nie są w stanie powiedzieć nam niczego o nas samych. Kiedy napotykamy zło, odruchowo uznajemy jego sprawców za potwory. W istocie jednak mama miała do czynienia z dwójką bardzo ludzkich ludzi – z osobami na tyle do niej podobnymi, że nie mogła uciec od porównań z własnym życiem i z podejmowanymi przez nią samą wyborami. Tam, gdzie zazwyczaj szukałoby się różnic, moja matka nasłuchiwała ech, które mogłyby wokół rozbrzmiewać… I w końcu je odnajdowała.
Ponad wszelką wątpliwość zbrodnie popełnione w imieniu Charlesa Mansona przez Leslie i Pat nie mieściły się i nigdy nie będą się mieścić w kontinuum „normalnego” ludzkiego doświadczenia. Ich ofiary oraz rodziny ofiar doznały trwałej krzywdy. Niemniej odwracanie oczu od tego, co współdzielimy z tymi dwiema kobietami, służy tylko utrwalaniu mitu, że reszta z nas jest w jakiś sposób odporna na oddziaływania, które mogłyby skazić naszą naturę.
W 1995 roku mama rozpoczęła pewien eksperyment. Przyświecała jej intencja zrozumienia obrzeży ludzkiej psychiki. Spędziła długie godziny na próbach zgłębienia odmętów życia Leslie i Pat, starając się dociec, jak te dwie kobiety były zdolne zadawać śmiertelne ciosy nożem. Zarazem jednak równie dużo czasu poświęciła analizie tych czynników w sobie samej, które chroniły ją – lub też czasami przestawały chronić – w chwilach słabości. Niewielu z nas chciałoby wiedzieć, jak blisko przepaści można się zapuścić. Mamy szczęście, że zaproszono nas do uczestnictwa w tym fascynującym studium.
Caitlin Meredith
kwiecień 2017
W dwie kolejne noce sierpnia 1969 roku grupa młodych ludzi wkroczyła do dwóch domów w Los Angeles i metodycznie wymordowała wszystkich, których w nich zastała – w sumie siedem osób. Nie da się wyolbrzymić strachu, jaki tamtego lata ogarnął miasto. Z początku panikę potęgował brak informacji o motywach zbrodni. Nie było żadnych dowodów na istnienie powiązań między ofiarami i zabójcami i choć zamordowano osoby majętne, to – poza drobiazgami – nikt nie został obrabowany. Wydawało się, że jedynym celem sprawców było sianie terroru – i go osiągnęli.
Ten lęk dało się wyczuć od Westside po South Central, od plaż Pacyfiku po dolinę San Fernando. Morderstwa pozostawiły nieusuwalny ślad w zbiorowej psychice Amerykanów. Później będzie się mówić, że przełamujący ograniczenia, twórczy duch lat sześćdziesiątych zginął wraz z ofiarami tych dwóch sierpniowych nocy.
Kiedy w końcu ustalono sprawców zbrodni – Charlesa Mansona, Texa Watsona, Susan Atkins, Patricię Krenwinkel i Leslie Van Houten – zgroza tylko się nasiliła. Manson, czyli pomysłodawca rzezi, przerażał, ale w przewidywalny sposób. Wiele wydarzeń z jego życiorysu mogło wytłumaczyć zwichrowania jego psychiki. Jednak zmanipulowane przez niego młode osoby, a zwłaszcza dziewczyny, zupełnie nie przypominały ludzi wzbudzających postrach. Wyglądały jak nasze siostry, córki, znajome – my same wreszcie – ale przepełniająca je żądza krwi była wzięta wprost z horrorów.
Już w samych zbrodniach tkwiło dość zła, niemniej zachowanie sprawców podczas procesu sądowego okazało się wręcz nie do zniesienia. Mordercy naśmiewali się z żalu rodzin ofiar, a także okazywali jawną pogardę dla lęków i oburzenia, które przenikały społeczeństwo.
Dwadzieścia lat temu zaczęłam spotykać się w więzieniu z dwiema z tych kobiet – Leslie Van Houten i Patricią Krenwinkel – gdyż chciałam sprawdzić, czy zmieniły się na tyle, by znacząco różnić się od dziewcząt, które w 1969 roku wykonywały barbarzyńskie rozkazy Charlesa Mansona. A jeśli do tego doszło, to jak postrzegały ówczesne wydarzenia z perspektywy osiągniętego wieku średniego.
Ponieważ mam profil demograficzny zbliżony do profilu zabójczyń, kusiło mnie, by przeanalizować, na ile w moich losach działały te same siły, którym zostały poddane te dwie kobiety. Otóż były w moim życiu momenty, w których dokonanie innych wyborów mogłoby skutkować dramatycznym zboczeniem z kursu.
Chodziłam do liceum z dwiema osobami uwikłanymi w tę sprawę: Catherine Share, która odpowiadała za pozyskiwanie kandydatek do Rodziny Mansona, oraz Stephenem Kayem, zastępcą prokuratora okręgowego i współpracownikiem Vincenta Bugliosiego podczas procesu w sprawie zabójstw Tate–LaBianca. Gdy prześledziłam życie Catherine Share i moje z nią relacje, które nawiązałam jako piętnastolatka, zdałam sobie sprawę, że okazały się one – z wielu różnych przyczyn – kluczowe dla mojego rozwoju moralnego. Z kolei Stephen Kay pomógł mi zrozumieć zasady działania wymiaru sprawiedliwości. Przy nim mogłam przyjrzeć się temu, co w tym systemie jest sprawiedliwe i zdecydowanie niesprawiedliwe.
Droga do znalezienia odpowiedzi była wyboista, pełna dziur, objazdów i ślepych uliczek. Nieraz się poddawałam, ukrywałam okropny i sfatygowany bagaż, by wyruszać na wycieczki tam, gdzie krajobraz był bardziej widowiskowy, a ścieżki mniej kręte.
Od początku napotykałam przeszkody, a było ich tyle, że raz na jakiś czas ogarniał mnie lęk przed nieuchronnym fiaskiem tego projektu. Pierwsze kłopoty pojawiły się już wtedy, gdy zdecydowałam się przeprowadzić z obiema kobietami oficjalne wywiady. Dowiedziałam się wówczas, że obowiązujące od niedawna w Kalifornii prawo pozbawiło dziennikarzy takiej możliwości. Mogłam odwiedzać je jako osoba prywatna, ale nie pozwolono mi zrobić żadnych notatek ani nagrań.
Wprowadzenie nowych przepisów było jak zły omen, podobnie jak utrata osoby, na której fachową wiedzę liczyłam przy rozpatrywaniu kluczowych kwestii związanych z tą sprawą. Dość wcześnie próbowałam nawiązać kontakt z doktorem Chrisem Hatcherem, światowej sławy psychologiem kryminalistycznym, który występował jako biegły w wielu głośnych procesach, na przykład Davida Koresha (Waco) i Jima Jonesa (Jonestown). Przez lata śledziłam jego karierę, czytałam jego artykuły i uczestniczyłam w prowadzonych przez niego obchodach w Centrum Medycznym Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Przez długie tygodnie nie udawało mi się złapać go przez telefon, aż kiedy w końcu się do niego dodzwoniłam, nie tylko zgodził się ze mną spotkać, ale także entuzjastycznie podszedł do mojego projektu i obiecał, że pomoże ogarnąć zbierany przeze mnie materiał. Byłam podekscytowana. Niestety, dwa dni przed wyznaczoną datą naszego spotkania zmarł w wieku pięćdziesięciu trzech lat na tętniaka mózgu.
Bywało, że przesądna część mojej natury brała górę i zaczynałam myśleć, że ktoś lub coś nie chce, bym ukończyła tę książkę. Kluczowe narzędzia pracy przestawały funkcjonować w zatrważającym tempie. Dyski twarde odmawiały posłuszeństwa, monitory gasły na amen, klawiatura szwankowała. Rozbolała mnie prawa ręka, drętwiały palce i w pewnym momencie ból tak się nasilił, że nie byłam w stanie pisać ani na komputerze, ani ręcznie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że to wszystko szło nie tak, jak powinno.
Za mnóstwo napotykanych przeze mnie problemów odpowiadałam ja sama. W kilku początkowych latach realizacji tego przedsięwzięcia działałam wbrew zdrowemu rozsądkowi i strzelałam na oślep, zamiast koncentrować się na rzeczach ważnych. Każdy dziennikarz ma świadomość niebezpieczeństw związanych z uganianiem się za materiałem, który najpewniej będzie miał żadne lub marginalne znaczenie. Przeprowadzałam wywiady ze wszystkimi, którzy chcieli ze mną rozmawiać, odwiedzałam odległe miejsca, gdzie członkowie bandy wykolejeńców pozostawili swój ślad, i kompletowałam własną biblioteczkę poświęconą Rodzinie Mansona. Jednak pogoń za „kolorytem” i kontekstem może prowadzić na manowce.
To niezaspokojone pragnienie dotarcia do najdrobniejszego nawet szczegółu podsycała jeszcze nadzieja, że w połączeniu z innymi detalami pozwoli on odtworzyć jakiś sensowny wzorzec ludzkich zachowań. Przychodzi mi tu na myśl wymowny przykład: szukałam gościa, który znał faceta, który miał kumpla, którego babcia znała w latach sześćdziesiątych Mansona. To był stracony czas, nigdy już go nie odzyskam.
Historia tych dwóch kobiet stanowiła główny wątek mojej pracy, ale było w tym też coś bardziej osobistego. Kiedy mój brat był w wieku Leslie, napadł na dom starszego małżeństwa, a to było ciężkim przestępstwem. Nikt nie zginął, ale brat trafił za kratki; co ciekawe, wylądował w więzieniu położonym niedaleko zakładu, w którym karę odsiadują Leslie i Pat. Miałam świadomość, jak to wydarzenie wpłynęło na życie mojej rodziny. Brat nie był psychopatą, choć miał w sobie coś, co pozwoliło mu zdystansować się emocjonalnie od horroru, jaki urządził swoim ofiarom. Pytania dotyczące tego zobojętnienia, na które zresztą nie znajdowałam odpowiedzi, podsycały moje zainteresowanie Patricią i Leslie.
Oprócz miriadów realnych lub wyimaginowanych przeciwności na postępy w mojej pracy – lub ich brak – wpływały także wydarzenia, które trafiały na pierwsze strony gazet. Po atakach terrorystycznych z 11 września 2001 roku na jakiś czas porzuciłam ten projekt. W obliczu tamtej tragedii śmierć siedmiu osób zamordowanych przez Rodzinę Mansona wydawała się niemal błaha. Abu Ghraib miało odwrotny skutek. Ujrzane w 2004 roku zdjęcia uśmiechniętej Lynndie England upokarzającej więźniów przywiodły mi na myśl drwiny, na które Leslie i Pat pozwalały sobie po popełnionych zbrodniach. Jeśli zaś chodzi o drugą stronę tego konfliktu, to w doniesieniach o młodych dżihadystkach dostrzegłam wiele zbieżności z przypadkami Pat i Leslie: była mowa o osobach raczej wykształconych, pochodzących z klasy średniej i zauroczonych lub zmanipulowanych przez złowrogiego przywódcę „duchowego”.
Paradoksalnie w przypadku większości tych kobiet (a także Pat i Leslie) za popełnionymi przez nie aktami przemocy stały przede wszystkim względy ideologiczne – chęć naprawienia zła – oraz niepowstrzymane pragnienie uczestnictwa w czymś większym i ważniejszym od ich zwykłego życia. Jednak podobieństwem, które najbardziej mroziło krew w żyłach, był ten sam całkowity brak współczucia dla rzeczywistych lub potencjalnych ofiar. Dostrzegłam również analogie w tym, jak media skupiają się na szczególnego rodzaju kobietach dopuszczających się szczególnego rodzaju aktów przemocy.
Po strzelaninie w San Bernardino w 2015 roku Amerykę ogarnęło oburzenie, że uczestniczyła w niej matka półrocznego dziecka, Tashfeen Malik (Hatred More Powerful Than a Mother’s Love[Nienawiść silniejsza niż matczyna miłość] w londyńskim „Timesie”). Wśród ogółu naszych lęków można wyróżnić jeden szczególny, a mianowicie ten odczuwany w stosunku do agresywnych kobiet – zwłaszcza tych wyglądających niczym księżniczki na balu, jak w przypadku Leslie Van Houten, lub matek, jak Tashfeen Malik. Mężczyzna uczestniczący w strzelaninie był ojcem tego samego dziecka, ale o tym rzadko wzmiankowano w poświęconych mu doniesieniach medialnych.
Nawet wtedy, gdy odkładałam ten projekt na bok, podtrzymywałam znajomość z Pat i Leslie – korespondowałam z nimi i odwiedzałam je, jeśli nadarzała się ku temu okazja. Pragnienie zrozumienia rozbieżności między tym, kim były w przeszłości, a kim są obecnie, nigdy we mnie nie osłabło, a kiedy chciałam na chwilę odpocząć od tych zagadnień, nie pozwalała mi na to kultura masowa. Nie ma przesady w stwierdzeniu, że od momentu, w którym zajęłam się tą tematyką, zarówno Manson, jak i jego Rodzina byli obecni w mediach niemal każdego dnia i w wielu różnych kontekstach – od żartów przez metafory po poważne dyskusje o złu.
Dręczyło mnie też pytanie, które kazało mi wracać do pracy nad tą książką: jeśli obie kobiety nie były psychopatkami czy – używając innych określeń na osoby pozbawione sumienia – socjopatkami, osobowościami narcystycznymi ani osobowościami borderline, to co się stało z ich człowieczeństwem w te dwie sierpniowe noce? W dalszych partiach tekstu znalazły się podane przez Leslie i Patricię opisy okrutnych cierpień, które stały się udziałem ich ofiar. Przemoc była bardzo bezpośrednia i osobista. Sprawczynie nie tylko słyszały krzyki, ale także czuły, jak pod ich rękami trzeszczały kości i rozpadały się narządy. Co powstrzymywało je przed zareagowaniem na tak przerażający ból? Dlaczego zajęło im pięć lat, by dopuścić do siebie jakiekolwiek uczucia w stosunku do ofiar?
Szukając odpowiedzi na te pytania, wertowałam teksty poświęcone agresywnym zachowaniom zwykłych ludzi, zarówno tym przejawianym w ramach eksperymentów naukowych, jak i w świecie rzeczywistym – masowo w Rwandzie, Gwatemali, Bośni czy na mniejszą skalę w Abu Ghraib. U mnie samej, i to na wczesnym etapie życia, potrzebę zrozumienia tego rodzaju barbarzyństwa wywołał los sześciu milionów Żydów na terytoriach okupowanych przez Niemców podczas II wojny światowej. Niemniej przed przystąpieniem do pisania tej książki nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo moja mieszana krew żydowska – naziści nazywali takich mieszańców terminem Mischling – wpływała na moje losy i jaką rolę odegrała w rozbudzeniu we mnie zainteresowania kobietami z Rodziny Mansona.
W dzieciństwie miałam ulubiony, zrobiony na drutach szalik. Dominowały w nim kolory antracytowy, jasnoniebieski i liliowy, ale w materiał wpleciona była również delikatna złota nić. Kiedy zastanawiam się nad swoim żydostwem, do głowy przychodzi ten ciągnący się przez całą długość szalika złoty wątek. Choć subtelny, zawsze dało się go dostrzec i zawsze lśnił, gdy padały na niego promienie słońca.
Gdy uświadomiłam sobie, jak silnie żydowskie dziedzictwo wpłynęło na moje życie, odniosłam wrażenie, że jest ono niczym zjawa unosząca się nad wszystkimi i wszystkim, co napotykałam po drodze. Początkowo jego oddziaływanie wydawało się dziwnie nieproporcjonalne. Ostatecznie jestem tylko ćwierćkrwi Żydówką, a Żydzi stanowią zaledwie dwa procent naszej populacji.
W jaki sposób wiązało się to z zainteresowaniem kobietami Mansona? Otóż dorastanie w cieniu Holokaustu, wiedza, że Żydów zabijano tylko dlatego, że byli Żydami, i uświadomienie sobie faktu, że nawet płynąca w moich żyłach mocno rozcieńczona krew żydowska mogłaby narazić na rzeczywiste niebezpieczeństwo mnie samą i moją rodzinę, już w młodym wieku kazały mi stawiać pytanie „dlaczego?”. Dlaczego rządzeni przez Hitlera zwykli Niemcy metodycznie zabijali osoby pochodzenia żydowskiego – dzieci, dorosłych czy starców – które nie zrobiły niczego złego?
Kwestia ta dręczyła mnie, gdy byłam dziewczynką, wpłynęła na moje życie, kiedy wkraczałam w dorosłość, a nieco później doprowadziła do kluczowego pytania tej książki, czyli „dlaczego?”. Dlaczego dwie zwykłe kobiety na życzenie Charlesa Mansona brutalnie zamordowały obcych sobie ludzi? Zgodnie z jednym z wątków poruszanych w niniejszej książce (to jest wszystkie drogi prowadzą do żydostwa) zawsze pamiętałam, że trójka dorosłych ofiar – Abigail Folger, Jay Sebring i Wojtek Frykowski – była Żydami. Nie uważałam, by był to główny motyw tych zbrodni, ale przyjmowałam, że fakt ten odegrał pewną rolę, choć nie potrafię wyjaśnić jaką. Nie jestem pewna, w jaki sposób doszłam do wniosku, że ich pochodzenie etniczne jest istotne, nie byłam również w stanie zweryfikować jego ważności.
Wiadomo, że jedna z ofiar, czyli nienarodzone dziecko Sharon Tate, była w połowie Żydem. Ojciec, Roman Polański, nie dość, że jest Żydem, to na dodatek jego matka i siostra trafiły do Auschwitz – siostra przeżyła, mama zginęła. Ponadto w problemie żydowskości jest jeszcze jedno dręczące mnie „dlaczego”: dlaczego Catherine Share, która została sierotą w wyniku zorganizowanego przez Hitlera Holokaustu, związała się z wycinającym sobie na czole swastykę Mansonem? Przez jakiś czas wyglądało to tak, że czymkolwiek bym się zajmowała w ramach tego projektu, wszędzie symbolicznie lub naocznie widziałam gwiazdę Dawida lub swastykę. Czasami nawet mnie samej wydawało się, że takie skojarzenia szły za daleko, i czułam się jak Alvy Singer grany przez Woody’ego Allena w filmie Annie Hall, który widzi lub słyszy odniesienia do Żydów tam, gdzie nikt inny ich nie rozpoznaje.
Jak mogę wytłumaczyć, że swastyka, którą Manson wyrył sobie na czole, była dla mnie niemal równie szokująca co jego zbrodnie? Jak to się stało, że wstrząsnęła mną niemal tak mocno jak wiadomość o zbrodni dokonanej na tak wielu niewinnych istnieniach?
Kiedy zrozumiemy, że pewne rzeczy w nas samych wzbudzają w innych nienawiść tak wielką, że możemy za to zostać zabici, wtedy taka świadomość rzutuje na wszystko. Jak to zatem możliwe, że coś we mnie, co nie jest wytworem moich działań, wyłącza u innych najsłabsze nawet przejawy empatii? Jak działa mechanizm wykluczający empatię w reakcji na czyjeś pochodzenie etniczne, kody kulturowe lub kolor skóry? Co dzieje się w głowach osób, które przestają odczuwać cierpienie innych ludzi?
Kwestia żydowska może wydawać się nieistotna dla zrozumienia fenomenu kobiet Mansona, ale nie dla mnie; co więcej, dla mnie nigdy taka nie będzie.
Rezultatem mojej podróży jest mozaika skojarzeń, z których część bezpośrednio odnosi się do kobiet Mansona, część jest luźno z nimi powiązana, a jeszcze inne mają drugoplanowe znaczenie, niemniej wszystkie one służą mi pomocą w uczynieniu niezrozumiałego nieco bardziej zrozumiałym.
Przez ostatnich dwadzieścia lat borykałam się z brutalnością wydarzeń z tych dwóch sierpniowych nocy 1969 roku i z odsłoniętymi przez nie ciemnymi stronami natury ludzkiej. Niniejsza książka stanowi świadectwo podejmowanych przeze mnie prób zgłębienia tej mrocznej tajemnicy, w czym pomocne było przyjmowanie różnych perspektyw. Dowiedziałam się wiele o kondycji człowieka, w większości rzeczy przygnębiających, choć czasami też budujących i świadczących o tkwiącej w nas – także tych, którzy popełnili okropieństwa – zdolności do przemiany. Niemniej mimo upływu czasu pozostał we mnie nieukojony smutek wywołany cierpieniem ofiar, którym odebrano życie w tak okrutny sposób, i ich bliskich, rozpaczających nad tą nieodwracalną stratą.
Weszłam do Formosy, przyzwyczaiłam oczy do ciemności i rozejrzałam się po wnętrzu w poszukiwaniu George’a, z którym byłam umówiona. Działo się to w 1995 roku, zbierałam materiały do tekstu o osiadłych Romach, a mój rozmówca z północnej Kalifornii był jednym z nich. Chciał się spotkać w Hollywood, bo nie sięgał tam autorytarny wzrok patriarchy jego rodu. Zaproponowałam Formosę, bo lokal był położony blisko miejsca, gdzie mieszkał George, a przynajmniej gdzie utrzymywał, że mieszka. Ponadto był to jedyny bar, do którego nadal przychodziłam po tym, jak przed trzydziestoma laty opuściłam miasto, porzucając spędzoną tam młodość i podawane w tym lokalu złe jedzenie.
Nigdzie go nie dostrzegłam, więc usiadłam i bezmyślnie wpatrywałam się w mecz tenisowy w powieszonym nad barem telewizorze. Dosiadł się do mnie pulchny mężczyzna pod pięćdziesiątkę, który najwyraźniej czuł się trochę nieswojo w nakrochmalonej koszuli i garniturze w prążki. Zamówił piwo Anchor Steam i spytał barmana, czy nie mógłby zmienić programu na relację z procesu O. J. Simpsona – prośba ta mnie zaintrygowała. Nawet w Los Angeles większość miała już dość sądowych perypetii futbolisty; kryminolog Dennis Fung w kółko ględził o tym od kilku dni i wszyscy poza najzagorzalszymi fanami tego rodzaju sprawozdań zdążyli już odpaść.
Barman – szczupły, trzymający się prosto mężczyzna w stroju kelnera z czasów, gdy gwiazdy filmowe, których zdjęcia z autografami wisiały na ścianach, były u szczytu sławy – podał mu pilota. Mężczyzna zmieniał kanały, dopóki nie usłyszał słów „zbrodnia stulecia”. Nie był to jednak Dennis Fung. Zamiast niego na ekranie pojawiła się ładna kobieta, która przypominała nieco Mary Tyler Moore. Mówiła o skrusze i wyrzutach sumienia. W 1969 roku wraz z trzema innymi osobami zamordowała małżeństwo – trzydziestodziewięcioletnią kobietę, matkę dwojga dzieci, i jej czterdziestoczteroletniego męża.
– Kto to? – zapytał mój sąsiad przy barze.
– Leslie Van Houten – odpowiedziałam. – Jedna z kobiet Mansona.
Zobaczyłam ją po raz pierwszy od ćwierćwiecza. Ze wszystkich zabójców to ona stanowiła dla mnie największą zagadkę. Być może z powodu swojego rześkiego wyglądu, sarnich oczu i uroczej twarzy.
Opowiadała, że w miarę upływu czasu coraz trudniej przychodziło jej pogodzenie się z tym, czego się dopuściła.
– Pani LaBianca była wtedy młodsza, niż ja jestem teraz. Odebrałam jej te wszystkie lata życia.
Oglądaliśmy poświęcony Charlesowi Mansonowi dokument pod tytułem Journey Into Evil [Podróż do zła]. Pokazywano ujęcia z przeprowadzonych w więzieniu wywiadów z dwiema wspólniczkami Mansona: Patricią Krenwinkel i Leslie Van Houten. Obie wyrażały skruchę.
– Bzdury – odezwał się siedzący obok mnie mężczyzna. – To tylko gra. One są chore, jak i cała ich reszta.
Potem w telewizorze pojawiła się diaboliczna twarz Mansona, który oświadczył, że nie odczuwa absolutnie żadnych wyrzutów sumienia.
– Ej, kobieto, nie marszczy mi to czoła, wcale – odpowiedział na pytanie o to, co sądzi o zamordowaniu Sharon Tate.
Ciągnął dalej ten swój bełkot, ale gość przy barze okazał się bardziej zainteresowany najnowszą rozprawą stulecia, więc przełączył program na Dennisa Funga. Po półgodzinie odpuściłam ze swoim Romem i wyszłam na popołudniowe słońce.
To był luty i jeden z tych rzadkich w Los Angeles dni, gdy powietrze jest rześkie, niebo przybiera kolor chabrów, a wiechcie palm wydają się aż za bardzo impresjonistycznie rozmazane. Wyznaczające granicę miasta wzgórza Santa Monica były doskonale widoczne. Przypomniałam sobie, jak przed laty spodobało mi się wygłoszone przez kogoś podczas przyjęcia w San Francisco stwierdzenie, że nigdzie na świecie ocean i góry nie stykają się w tak okropny sposób jak w Los Angeles.
Wyprowadziłam się z miasta z błahych powodów, czyli zatłoczonych autostrad, wszechobecnych galerii handlowych, morza asfaltu i zatykającego dech w piersi powietrza. Zarazem jednak uciekałam przed czymś, co sprowadziło tutaj moich dziadków na początku XX wieku – przed poczuciem nieograniczonych możliwości. Los Angeles od zawsze było miejscem, w którym można sobie pozwalać na eksperymenty, na porzucenie przeszłości. Jednak przestrzeń, która tak łatwo poddaje się przemianom, jest z natury efemeryczna, a kiedy dojrzewałam, jej chwilowość wydawała mi się zbyt gwałtowna.
Teraz jednak poczułam do tego miasta nieopisaną tęsknotę. Już nie smog, ale tutejsza atmosfera – zapach jaśminu pod wieczór, obskurne bary, czerwone kwiaty hibiskusa, tutejsze domy – bolała mnie z każdym kolejnym oddechem. Świat, który niegdyś wydawał się ulotny, stał się trwały jak skała.
Szłam Formosa Avenue, mijając budynki Warner Hollywood Studio, firmy zajmujące się dostarczaniem kostiumów i postprodukcją czy otynkowane domy z ogródkami i kratami w oknach. Nawet w okresie świetności Hollywood ta okolica była jego podbrzuszem. Myślałam o kobietach Mansona i o tym, jak gość w barze tak bezpardonowo nazwał je „chorymi”. Jego charakterystyka i tak była o niebo łagodniejsza od tej, którą prokurator Vincent Bugliosi podał w HelterSkelter – swojej bestsellerowej książce poświęconej tym mordom. Przedstawiając sądowi sprawców, nazwał ich ludzkimi potworami, zmutowanymi osobnikami bez serca i duszy.
HelterSkelterprzeczytałam w 1975 roku, kiedy tuż po urodzeniu drugiego dziecka siedziałam w domu z zamiarem rozkoszowania się leniwie płynącymi dniami. Przyjaciel podarował mi egzemplarz książki z adnotacją „dla rozrywki, gdy będziesz karmić”. Mój mąż uważał wprawdzie, że do mojej noworodkowej biblioteczki dałoby się znaleźć coś bardziej odpowiedniego, ale cóż, od dawna dzieliłam z tym przyjacielem zainteresowanie morderstwami.
Poznaliśmy się w ośrodku opiekuńczo-wychowawczym przy realizacji programu dla młodzieży po pierwszym epizodzie schizofrenicznym. Byłam wtedy szefową tego projektu i pracownicą socjalną ze specjalizacją w psychiatrii, on zaś odbywał staż niezbędny do uzyskania stopnia doktora psychologii. Oboje interesowaliśmy się zaburzeniami w strukturach życia rodzinnego, a przecież młodzi ludzie z kręgu Mansona odrzucili swoje dotychczasowe rodziny, by utworzyć nową, własną. Ostatecznie doprowadziło to ich do przedefiniowania więzi rodzinnych i w konsekwencji zostali odarci z podstaw człowieczeństwa.
Jacob, który podarował mi tę książkę, wiedział, że interesuję się tą sprawą z przyczyn bardziej osobistych. Chodziłam do liceum Hollywood High, gdzie poznałam dwie kluczowe postaci z historii opisanej w HelterSkelter – Stephena Kaya, młodego zastępcę prokuratora okręgowego, który podczas procesu pomagał Vincentowi Bugliosiemu, i Catherine Share vel Gypsy (Cyganka), która wynajdywała młode kobiety do sekty Charlesa Mansona.
W mojej rodzinie też borykaliśmy się z podobnymi problemami, choć oczywiście nie przybrały one aż tak ekstremalnej formy. Mój brat odsiedział wyrok za napad rabunkowy i Jacob wiedział, jak mocno to na mnie wpłynęło. Podobnie jak członkowie Rodziny Mansona brat był dzieckiem rodziców z klasy średniej, którzy pokładali w nim wielkie nadzieje. Tak jak Leslie Van Houten cieszył się powszechną sympatią, był bystry, przystojny i przyjazny. On też przerwał studia i zagubił się życiowo, imprezował i zażywał środki halucynogenne. Zresztą opis ten pasuje do tysięcy dzieciaków z lat sześćdziesiątych, choć niewiele z nich popełniło przestępstwo takie jak mój brat, który napadł na starsze małżeństwo w ich domu. Osadzono go w California Institution for Men – kalifornijskim więzieniu dla mężczyzn w Chino, położonym zaledwie kilka kilometrów od zakładu, w którym wylądowała trójka kobiet Mansona.
Oprócz motywów czysto osobistych, które skłaniały mnie do zainteresowania się tą sprawą, miałam też mnóstwo powodów, by jej unikać. Jacob nie był ich świadomy, bo nie został jeszcze ojcem i miał niewielkie pojęcie o psychologicznej bezbronności karmiących matek. HelterSkelterrzeczywiście czytało się świetnie, jednak jej treść mnie przerażała, a sama książka stała się totemicznym ucieleśnieniem zła. W rezultacie nie byłam w stanie trzymać jej w tym samym pokoju, w którym przebywali moja nowo narodzona córka czy sześcioletni wówczas syn. Samo myślenie o tym, że można się dopuścić pozbawionego jakichkolwiek przesłanek aktu barbarzyństwa, jest szczególnie przerażające w sytuacji, kiedy buzują w nas hormony opiekuńczości i skupiamy się tylko na ochronie każdego oddechu swojego bezbronnego dziecka.
Niemniej źródłem moich lęków nie był Charles Manson, psychopata w starym stylu z newage’owym zadęciem. Ponieważ wyglądał na obłąkanego, łatwo było mi go zlekceważyć. Chodziło o kobiety. Ich pozorna normalność w połączeniu z okrucieństwem zbrodni i, jakby tego mało, ich zachowanie podczas procesu, szydercze kpiny z bólu i żalu odczuwanego przez bliskich ofiar, czyli w sumie dziesięć rodzin – wszystko to było całkowicie niezrozumiałe. A że znałam Catherine Share, najważniejszą w Rodzinie rekruterkę nowych członków, z czasów, gdy była bystrą, ładną i bez wątpienia atrakcyjną licealistką, tym bardziej zastanawiało mnie jej oddanie Mansonowi. Choć sama nie brała bezpośredniego udziału w morderstwach Tate–LaBianca, to za jego poduszczeniem popełniła inne przestępstwa.
W mojej głowie na opis ciężarnej Sharon Tate, która leżała w pozycji embrionalnej, z jedwabistymi blond włosami i w bieliźnie z kwiecistym wzorem, niemal niewidocznym pod warstwą krwi, nałożył się widok Leslie Van Houten, Patricii Krenwinkel i Susan Atkins, jak idą przez budynek sądu, podśpiewując piosenki Mansona, zupełnie jakby wybierały się na hipisowską imprezę. Obraz tych dziewcząt i brutalnych morderstw będzie pojawiać się w mojej świadomości i znikać z niej przez kilka kolejnych dekad.
Po popełnieniu zbrodni Tate–LaBianca Charles Manson osiągnął w Stanach Zjednoczonych status niemal mityczny. Dla zniechęconej młodzieży europejskiej i amerykańskiej stał się idolem, inspiracją, wiecznym buntownikiem bez powodu. Dla reszty z nas został, choć w swojej skarlałej formie, symbolem zła, jak Hitler. Choć on sam własnoręcznie nie zabił żadnej z tych siedmiu osób, zyskał większą sławę niż jakikolwiek inny seryjny morderca.
Jedną z niepojętych tajemnic Holokaustu jest niewysłowiona brutalność zwykłych Niemców – członków klasy średniej, którzy bezpośrednio i z bliska uczestniczyli w rzezi Żydów. Podobnie też nieprzemijający potencjał mitu Mansona ma swoje źródło nie tylko w jego zaangażowaniu w zabójstwa, ale także w sprawnym wyeliminowaniu człowieczeństwa u pozornie normalnych młodych ludzi, którzy na jego życzenie popełnili zbrodnie.
Z uwagi na skruchę okazaną przez Leslie Van Houten i Patricię Krenwinkel chciałam dowiedzieć się czegoś o drodze, którą przebyły, i o losach Susan Atkins, trzeciej z kobiet skazanej w tym samym procesie. Pamiętałam, jak obrońca Leslie Maxwell Keith prosił ławę przysięgłych: „spróbujcie przeanalizować jej przypadek, zamiast ją zabijać”. Orzeczono jednak karę śmierci – wyrok ten został zmieniony, kiedy Sąd Najwyższy Stanu Kalifornia uznał, że przepisy dotyczące najwyższego wymiaru kary były w ówczesnym ich sformułowaniu niekonstytucyjne (zobacz rozdział siódmy).
Czy zatem jej przypadek został przeanalizowany? Czy kobiety miały – jak utrzymywał Vincent Bugliosi – „głęboko w swoich duszach” coś, co popychałoby je do przemocy nawet bez pośrednictwa Mansona? Czy też były po prostu zagubionymi, podatnymi na wpływy młodymi dziewczynami, których umysły zdegenerowały się na skutek oddziaływania kombinacji czynników takich jak niepokoje społeczne, narkotyki i wyjątkowe zdolności manipulacyjne pewnego psychopaty? Jak zatem z perspektywy wieku średniego postrzegały to, że w dwie kolejne noce 1969 roku uczestniczyły w zabójstwie siedmiu nieznanych sobie osób?
Napisałam do Leslie Van Houten i Patricii Krenwinkel do California Institution for Women, więzienia dla kobiet w kalifornijskiej Fronterze, z prośbą o rozmowę. Z przyczyn, o których będzie jeszcze mowa, postanowiłam nie kontaktować się z Susan Atkins.
Koszmar zaczął się 8 sierpnia 1969 roku. Choć od tych wydarzeń minęły dziesięciolecia, wciąż istnieją wątpliwości odnośnie do szczegółów zbrodni. Wiemy jednak, że Charles Manson poinstruował dwudziestodwuletniego Texa Watsona, dwudziestoletnią Susan Atkins, jej rówieśniczkę Patricię Krenwinkel i dziewiętnastoletnią Lindę Kasabian, by pojechali pod adres Cielo Drive 10050 – ogrodzoną posiadłość na skraju Benedict Canyon – gdzie mieli obrabować oraz zabić wszystkich, których napotkają na miejscu. Manson nie wyznaczył tej pierwszej nocy Leslie Van Houten, sam też bezpośrednio nie uczestniczył w mordzie. Został na Spahn Ranch, starym ranczu filmowym w Chatsworth, na przedmieściach Los Angeles, gdzie mieszkał z dwudziestoma innymi młodymi ludźmi w czymś na kształt komuny.
Do dziś dyskutuje się, dlaczego i po co Manson wybrał tamtej nocy akurat ten dom, wiadomo jednak, że był z nim powiązany przez producenta muzycznego Terry’ego Melchera, syna Doris Day. Choć do tego czasu Melcher zdążył się stamtąd wyprowadzić, wcześniej mieszkał przy Cielo Drive 10050 ze swoją dziewczyną Candice Bergen. Mansona trawiła obsesyjna nadzieja, że Melcher, z którym się przecież znał, zrobi z niego gwiazdora sprzedającego mnóstwo płyt. Kiedy Melcher nie dotrzymał dawno przyrzeczonej obietnicy wydania albumu, Manson, jak wynika z zeznań złożonych później przez Susan Atkins przed wielką ławą przysięgłych, postanowił porządnie go nastraszyć.
Czteroosobowa grupa uzbrojona w rewolwer, obcęgi, liny i noże dotarła pod posiadłość, a następnie przecięła druty telefoniczne i pokonała ogrodzenie. Kiedy szli w kierunku domu, nadjechał stary nash rambler prowadzony przez Stevena Parenta, osiemnastoletniego znajomego stróża posesji Williama Garretsona, który mieszkał w domku gościnnym na tyłach posiadłości. Parent wracał właśnie do domu. Tex Watson zastrzelił go.
Kasabian stanęła na zewnątrz na straży, a pozostała trójka weszła do domu, gdzie zastała cztery osoby. Najsłynniejsza z nich była Sharon Tate, która zdążyła już zagrać w ponad dziesięciu filmach i serialach – zazwyczaj klasy B – aczkolwiek większą sławę zdobyła dopiero w 1967 roku, kiedy wystąpiła u boku Patty Duke i Barbary Parkins w Dolinie lalek.Urocza, zachwycająca, słodka i seksowna – tymi słowami określali ją rodzina i znajomi. Jedna z jej przyjaciółek, Mia Farrow, napisała w swoich wspomnieniach zatytułowanych Wszystko, co minęło, że „niczym księżniczka z bajki, Sharon była równie słodka i dobra, co śliczna”.
Tate poznała Romana Polańskiego w 1967 roku, kiedy obsadził ją w głównej roli kobiecej w swojej parodii horroru Nieustraszeni pogromcy wampirów. Pobrali się rok później, a w sierpniu 1969 roku Sharon była w ósmym miesiącu ciąży.
W chwili zbrodni Polański przebywał w Londynie i pisał scenariusz do kolejnego filmu. Znajdował się na fali po sukcesie, jaki rok wcześniej osiągnęło Dziecko Rosemary z Mią Farrow grającą młodą kobietę, którą mąż wpycha w macki satanistów. Oczywiście już po zbrodniach film ten odbierano jako zadziwiająco profetyczny.
W pierwszych rozgorączkowanych tygodniach po zabójstwach pojawiły się plotki, że Polański był w nie w pewien sposób uwikłany. Dla niektórych widoczne w jego filmach zainteresowanie przemocą i okultyzmem było podejrzane. Wkrótce jednak pogłoski na ten temat ucichły. Jego zafascynowanie przemocą było logiczną konsekwencją tego, że jego dzieciństwo przypadło na czasy II wojny światowej. Polański, który jest z pochodzenia Żydem, wraz ze swoją rodziną trafił do krakowskiego getta. Jego matkę, która była wtedy w czwartym miesiącu ciąży, wywieziono do Auschwitz, gdzie trafiła do komory gazowej.
Tamtej nocy w domu przy Cielo Drive 10050 przebywał także trzydziestopięcioletni stylista fryzur Jay Sebring, którego klientami byli między innymi Frank Sinatra, Steve McQueen, George Peppard i Paul Newman. Sebring i Sharon w przeszłości byli parą, teraz traktowano go jak przyjaciela rodziny.
Była tam również Abigail Folger, dwudziestopięcioletnia spadkobierczyni fortuny Folger Coffee. Mimo że należała do elity – wychowywała się na Nob Hill w San Francisco, chodziła do szkoły Santa Catalina w Monterey (tak jak Patty Hearst dziesięć lat później), swój bal inauguracyjny miała w St. Francis Hotel i ukończyła Radcliffe – po przeprowadzce do Los Angeles nie wiodła życia typowego dla wyższych sfer. Była wolontariuszką w Wydziale Opieki Społecznej Hrabstwa Los Angeles i przez kilka miesięcy przed tragiczną śmiercią współpracowała ze sztabem wyborczym Toma Bradleya, który jako pierwszy czarnoskóry ubiegał się o stanowisko burmistrza Los Angeles. Bradleya pokonał Sam Yorty, a Folger wściekała się na rasistowskie zagrywki, na jakie pozwalał sobie podczas kampanii sztab zwycięzcy.
Czwartą osobą przebywającą tej nocy w tym domu był trzydziestodwuletni partner Folger Wojciech Frykowski – bon vivant, który raz na jakiś czas coś pisał. W młodości przyjaźnił się w Polsce z Polańskim, ale Abigail poznała go w 1968 roku przez Jerzego Kosińskiego.
Przebywające w różnych pomieszczeniach ofiary początkowo nie zorientowały się, że do środka weszły obce osoby. Według złożonych później zeznań zabójcy odnieśli wrażenie, że domownicy potraktowali ich jak kolejnych znajomych, którzy przyszli w gości. Susan Atkins wślizgnęła się do domu przez tylne okno, przeszła przez korytarz i zerknęła przez drzwi do sypialni, w której zobaczyła Folger leżącą na łóżku i czytającą książkę. Abigail wyczuła, że ktoś stoi w progu, podniosła wzrok i się uśmiechnęła.
Czemu miałaby się nie uśmiechnąć? Przynajmniej z pozoru w Los Angeles nadal panowała swobodna i nieskrępowana atmosfera. Wciąż urządzano imprezy, na których nie brakowało narkotyków – kokainy, haszyszu i LSD – a zabawie towarzyszyła wszechobecna głośna muzyka, no i mnóstwo darmozjadów. To zaś był dom otwarty, bez przerwy wpadali do niego jacyś goście – znajomi i znajomi znajomych – żeby wypalić jointa, posłuchać płyt, popływać w basenie i ostatecznie zostać na miesiąc. Mówiono później, że wydarzenia tamtej nocy były nieuniknione, że pojawiały się coraz twardsze narkotyki, że seks stał się zbyt łatwy, a w powietrzu dało się wyczuć chore napięcie. Impreza trwała zbyt długo. Jednak w tę sierpniową noc Abigail Folger spojrzała znad książki i po prostu uśmiechnęła się do dziewczyny z piwnymi oczami i długimi ciemnymi włosami.
Wspominano też potem, że nadzieje i oczekiwania lat sześćdziesiątych rozwiały się wtedy, gdy Atkins, Krenwinkel i Watson zabili osiemnastoletniego Stevena Parenta, okrążyli czwórkę mieszkańców domu, a następnie ich zakatowali, zadźgali lub zastrzelili.
Opis krwawej sceny, jaką nazajutrz zastała gosposia, wprawił społeczeństwo w stan szoku, niemniej jeszcze bardziej przerażające okazały się ujawnione potem szczegóły dotyczące cierpienia ofiar. Będąca w ósmym miesiącu ciąży Sharon Tate błagała Susan Atkins, by jej nie zabijała. Krzyknęła: „Chcę urodzić dziecko”. Odtwarzając przed wielką ławą przysięgłych przebieg tej rozmowy, Atkins zacytowała swoją odpowiedź: „Kobieto, nie mam dla ciebie litości”.
Dowiedzieliśmy się, że Steven Parent – chłopak z doliny San Gabriel, którego parafialny pastor nazwał „maniakiem sprzętu stereo”, bo wiedział wszystko o gramofonach i odbiornikach radiowych – przyjechał na Cielo Drive wyłącznie po to, by sprawdzić, czy nie udałoby mu się sprzedać radia z budzikiem stróżowi Williamowi Garretsonowi. Jak wynika z zeznań Lindy Kasabian, on też błagał o życie. Tuż przed tym, nim zastrzelił go Tex Watson, łkał: „Obiecuję, nikomu nie powiem”.
Koroner hrabstwa Los Angeles Thomas Noguchi przyznał, że w całej karierze nigdy nie miał do czynienia z tego rodzaju okrucieństwem, jakiego dopuszczono się wobec Wojciecha Frykowskiego, który zażarcie walczył o życie. W raporcie Noguchiego wyszczególniono, że Frykowskiego trzynaście razy uderzono w głowę narzędziem tępokrawędzistym, zadano mu pięćdziesiąt jeden ran kłutych i dwukrotnie go postrzelono.
Z początku podejrzenie padło na Williama Garretsona, którego przybyli rano na miejsce zbrodni policjanci znaleźli śpiącego w domku gościnnym. Jednak dwadzieścia cztery godziny później, gdy stróż wciąż przebywał w areszcie, kilkanaście kilometrów od Benedict Canyon rozegrała się kolejna odsłona horroru.
9 sierpnia 1969 roku Manson i ekipa z poprzedniej nocy – Atkins, Kasabian, Watson i Krenwinkel – wyruszylina poszukiwanie następnego domu. Tym razem jednak dołączyła do nich Leslie Van Houten. Nieco wcześniej tego samego dnia Manson zapytał Leslie na Spahn Ranch, czy ufa mu na tyle, by dla niego zabić. Odpowiedziała: „Tak”. Nie znała szczegółów rzezi z poprzedniej nocy, ale wiedziała, że zginęło parę osób. Dręczyło ją, że została wykluczona. Towarzystwo na ranczu było rozplotkowane, niby nic szczególnego, ale wystarczyło, by poczuła się odtrącona, mniej więcej tak, jakby znajomi byli na imprezie, na którą nie dostało się zaproszenia.
Przez kilka godzin kręcili się po Los Angeles, aż Manson polecił siedzącej za kierownicą Kasabian, by pojechała do Los Feliz, pod adres Waverly Drive 3301. W tym wypadku również toczy się spór, dlaczego wybrał akurat to miejsce, w każdym razie znał okolicę, ponieważ Harold True – jego znajomy, który dorywczo zajmował się handlem narkotykami – mieszkał kiedyś po drugiej stronie ulicy.
Leno i Rosemary LaBiancowie przygotowywali się do snu. Tego dnia byli w odległym o niemal dwieście pięćdziesiąt kilometrów od Los Angeles kurorcie Lake Isabella razem z dziećmi Rosemary z poprzedniego małżeństwa, czyli piętnastoletnim Frankiem i dwudziestojednoletnią Suzan. Frank od jakiegoś czasu przebywał nad jeziorem u znajomych państwa LaBianców i zamierzał wieczorem wrócić do domu z mamą i ojczymem. Tuż przed wyjazdem jednak przekonał ich, by pozwolili mu zostać jeszcze jeden dzień u przyjaciela. Leno i Rosemary wrócili więc do Los Angeles, zabierając ze sobą łódkę na przyczepie. Po drodze podrzucili Suzan do jej domu.
Leno, zwalisty Amerykanin włoskiego pochodzenia, był bogatym człowiekiem. Posiadał nieruchomości w Kalifornii i Nevadzie oraz niewielką stadninę rasowych koni wyścigowych, był też głównym udziałowcem w State Wholesale Grocery Company, która zarządzała siecią sklepów spożywczych. Poznał śliczną, ciemnowłosą Rosemary w Los Feliz Inn, gdzie pracowała jako hostessa. Według wszystkich źródeł przed poznaniem Lena jej życie nie było usłane różami. Wcześnie porzucona przez biologicznych rodziców, trafiła do domu dziecka, gdzie przebywała do dwunastego roku życia, kiedy to została adoptowana. Po ukończeniu liceum zatrudniła się jako kelnerka w restauracji dla zmotoryzowanych Brown Derby i tam właśnie spotkała swojego pierwszego męża. Pobrali się w 1948 roku, gdy Rosemary miała osiemnaście lat, a rozwiedli dziesięć lat później. To z tego małżeństwa miała Suzan i Franka.
Po wyjściu za mąż za Lena mogła sobie pozwolić na założenie własnego biznesu, czyli Boutique Carriage – sklepu z odzieżą damską w centrum Los Angeles. Z relacji rodziny i znajomych wynika, że w jedenastym roku małżeństwa, kiedy zostali zamordowani, ich miłość nadal kwitła.
Grupa dotarła pod dom małżeństwa LaBianców i Manson zakradł się do środka, reszta została w samochodzie. Gdy znalazł się już wewnątrz, zaczął wymachiwać nożem i krzyczeć, że chce ich tylko okraść, więc jeśli nie będą sprawiać problemów, nic im się nie stanie. Skrępował ustawioną plecami do siebie parę rzemieniami i wrócił do auta, gdzie poinstruował Texa, Pat i Leslie, by zabili gospodarzy, a potem wrócili autostopem na ranczo. Następnie odjechał wraz Atkins i Kasabian.
Trójka młodych zakradła się do domu, poszła do kuchni i znalazła tam dwudziestopięciocentymetrowy widelec do mięsa i dwudziestocentymetrowy ząbkowany nóż z drewnianą rączką. Patricia i Leslie odwiązały Rosemary, a potem zaprowadziły ją do sypialni, gdzie położyły ją na łóżku, twarzą do dołu. Narzuciły jej na głowę poduszkę i obwiązały szyję kablem lampki nocnej.
Tymczasem w salonie Tex wepchnął Lena na sofę i zaczął go dźgać. Przerażony LaBianca krzyczał, starając się uwolnić ręce, które wciąż miał skrępowane za plecami. Watson czterokrotnie pchnął go ząbkowanym nożem w brzuch, po czym poderżnął mu gardło, zostawiając ostrze w szyi.
Z kolei w sypialni Rosemary zaczęła stawiać opór, w wyniku czego upadła na podłogę, pociągając za sobą lampę. Leslie i Patricia próbowały ją zadźgać, ale zabrakło im sił, więc zawołały Texa, który przyszedł i doprowadził rzecz do końca. Następnie polecił Leslie, by ugodziła LaBiancę widelcem, co zrobiła. Watson wrócił do salonu i wyciął na klatce piersiowej Lena słowo „wojna”, a Patricia czternastokrotnie wbiła widelec w brzuch mężczyzny.
Po zamordowaniu małżeństwa oprawcy zerwali ze ściany gobelin i napisali w jego miejscu ręcznikiem nasączonym krwią Rosemary „śmierć świniom”. W salonie umieścili napis „powstańcie”, a Patricia dodała jeszcze na lodówce „Healter Skelter”. Przed opuszczeniem domu coś przekąsili, a także wygłaskali i nakarmili trzy psy gospodarzy.
Już po północy rodzice przyjaciela podrzucili Franka do domu. Kiedy taszczył na podjeździe swoją walizkę i sprzęt biwakowy, zaintrygowało go, że przyczepa z łódką wciąż stała podpięta do samochodu. Leno nigdy nie zostawiał jej tak na noc. Chłopak podszedł do tylnych drzwi i zobaczył, że rolety, zwykle podniesione, teraz były opuszczone. Zapukał do drzwi, a gdy nikt nie odpowiedział, przestraszył się i poszedł do pobliskiej budki telefonicznej. Zadzwonił do rodziców, a potem do siostry, która po jakimś czasie pojawiła się ze swoim chłopakiem. We trójkę podjechali do domu. W środku znaleźli ciała.
Kiedy po raz pierwszy napisałam do kobiet Mansona, nie chciałam podawać swojego adresu domowego. Co parę lat w mediach pojawiały się informacje o przebywających na wolności zwolennikach Mansona. Zazwyczaj dotyczyły gróźb kierowanych przez nich do jego domniemanych wrogów, czasami jednak próbowali oni wprowadzać swoje słowa w czyn, jak zrobiła to Lynette „Squeaky” Fromme, którą 5 września 1975 roku aresztowano za próbę zamachu na prezydenta Geralda Forda (David Casstevens, ‘Squeaky’ Fromme Unrepentant, Still Devoted to Manson [Nieskruszona „Squeaky” Fromme wciąż wierna Mansonowi], „Fort Worth Star-Telegram”, 26.09.2005).
Postanowiłam wysłać także odbitki swoich artykułów, czego zorganizowanie zabrało mi kilka dni, w które budziłam się równie przerażona jak wtedy, gdy czytałam HelterSkelter. Nie znałam na tyle dobrze Pat i Leslie, by mieć absolutną pewność, że nie utrzymują żadnych kontaktów z pozostającymi po drugiej stronie krat akolitami Mansona. Raz na jakiś czas Sandra Good, jedna z jego popleczniczek, wyrzucała z siebie wściekle brzmiące pogróżki, chcąc przekonać tym wszystkich, że wciąż może być niebezpieczna.
Uzyskałam zgodę redaktora gazety, w której kiedyś pracowałam, by do korespondencji podać adres firmowy.
Pierwsza odezwała się Pat. Przysłała mi list, w którym zgadzała się na przeprowadzenie z nią wywiadu. Kilka tygodni później napisała Leslie, też nie miała nic przeciwko rozmowie. Wtedy spotkała mnie niemiła niespodzianka. Poznałam reżyserkę, która zamierzała nakręcić film o trzech skazanych w tej sprawie. Plany te spaliły na panewce, gdyż kalifornijski Wydział Więziennictwa wdrożył regulamin zabraniający przedstawicielom mediów przeprowadzania z osadzonymi wywiadów w cztery oczy. Był to krok bezprecedensowy, który poczyniono w okresie nasilenia się doniesień o przypadkach znęcania się nad więźniami. Wraz z zamknięciem dla przedstawicieli mediów dostępu do osadzonych opinia publiczna traciła możliwość rozeznania się, jak dobrze lub źle traktowani są więźniowie, a tym samym przyszłość reformy systemu penitencjarnego wisiała na włosku. Trudno mi było uwierzyć, że to wszystko prawda, więc zadzwoniłam do dziennikarza zajmującego się sprawami kryminalnymi.
– Taaak, to wszystko się dzieje – odpowiedział. – Można tam wejść i zebrać materiał do artykułu, dajmy na to, o zróżnicowanym menu w stołówce. Możesz porozmawiać z każdym, kogo dorwiesz, ale nie da się z góry zaaranżować wywiadu z konkretnym więźniem. Ale nie jest aż tak źle. Możesz odwiedzić poszczególnych osadzonych, jeśli się zgodzą, ale tylko w ramach prywatnych odwiedzin, zastrzeżonych dla rodziny lub znajomych.
Dodał jeszcze, że jednym z powodów wprowadzenia tego zakazu był Charles Manson. Urzędnikom Wydziału Więziennictwa nie podobało się, że skazany udziela tylu wywiadów. Ich zdaniem mogły one poszerzać grono jego zwolenników, a ponadto sprawiać ból rodzinom ofiar.
– Kiedy to wprowadzono? – zapytałam.
– Dopiero co – odpowiedział.
To „dopiero co” oznaczało zaledwie dwa lub trzy dni wcześniej. Jestem trochę przesądna. Ilekroć widzę, że ktoś wchodzi do restauracji dziesięć sekund przede mną, mam pewność, że zajmie ostatni wolny stolik. Przysięgam, sprawdza się to w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach. Kiedy ma się takie nastawienie, trudno postrzegać świat w innych kategoriach. Moja przesądność doprowadziła mnie do wniosku, że mam do czynienia z jakimiś niewidzialnymi siłami, które odwodzą mnie od zajęcia się tym tematem.
Osiemdziesięciokilometrowy odcinek Pomona Freeway, która łączy centrum Los Angeles ze zjazdem do więzienia Frontera, okrąża bezkres wysuszonych przedmieść, gdzie nie ma subtropikalnego uroku, tak charakterystycznego dla reszty L. A. Wskazówki udzielone przez służby więzienne doradzały zjazd na Euclid Avenue. Znałam tę aleję. W dzieciństwie jeździłam z rodzicami do kalifornijskiego Ontario do cioci na niedzielne obiady i ta część ulicy wyglądała mniej więcej tak samo jak wtedy – był to szeroki bulwar z wyznaczonym pośrodku pasem zieleni z peruwiańskimi drzewami pieprzowymi. Po bokach stały wspaniałe domy w stylu wiktoriańskim.
Kiedy tak jechałam, niemal czułam woń gajów pomarańczowych z dzieciństwa. Ta część Euclid Avenue znajduje się na wschód od Pomona Freeway. Więzienie jest po zachodniej stronie. Minęłam osiedla, które wyrosły na miejscu drzew pomarańczowych, i powietrze wypełnił zapach krowiego łajna. To poszatkowana i chaotyczna przestrzennie część stanu, którą wypełnia mieszanka mleczarni, stajni, centrów handlowych, domków szeregowych i instalacji chłodniczych. Na przyległym do więzienia pastwisku krowy rasy guernsey wolno przeżuwały trawę, zanurzone po racice w gnoju. Smród przyprawiał o zawrót głowy.
Widok wieżyczek strażniczych i ogrodzenia zakończonego drutem kolczastym nie pozostawiał wątpliwości, że dojechałam do zakładu karnego. Rozległy kompleks parterowych budynków z czerwonej cegły nie miał w sobie nic z utrzymanej w stylu art déco majestatyczności San Quentin, czyli sztandarowego kalifornijskiego więzienia, gdzie niegdyś osadzano kobiety.
Dzień był ciepły i zapachy znad błoni przylgnęły do mgły, która ciągnęła się nisko nad okolicą. Wystarczyło wysiąść z samochodu, by zostać otoczonym chmarą much i gzów. Przed główną bramą stał przypominający wiatę autobusową obiekt, w którym przybyli mogli pobrać formularze i skorzystać z długopisów. Wypełniłam wniosek i z jakąś dwudziestką osób oczekiwałam na wejście.
Ostatni raz byłam tutaj, by przeprowadzić wywiady z kobietami odsiadującymi wyroki za mężobójstwo. Diagnozowanie syndromu bitych kobiet było wówczas nowością i obrońcy dopiero zaczynali odwoływać się do niego w swojej pracy. Jeden z moich znajomych, który pracował jako biegły psycholog sądowy, został powołany na świadka w dwóch takich sprawach. Kobiety były przez kilka lat bite przez mężów. W pewnym momencie czara goryczy się przelała, ale na ich nieszczęście stało się to w chwili, w której ich życiu nie zagrażało bezpośrednie niebezpieczeństwo, więc argument o obronie koniecznej nie miał zastosowania. (Przeprowadziłam również wywiad z trzecią kobietą, która twierdziła, że była bita, jednak jej przypadek nie był zbyt przekonujący – zatrudniła płatnych morderców, za pieniądze z ubezpieczenia na życie kupiła nowego cadillaca, brak też było dowodów potwierdzających, że rzeczywiście padła ofiarą przemocy).
Myślałam o tych kobietach. Jedna z nich powiedziała mi, że wszystkie więźniarki, które poznała we Fronterze, popełniły przestępstwo z powodu swoich mężczyzn. Jej koleżanka z celi trafiła za kratki za zdefraudowanie pieniędzy, które przeznaczyła na spłatę długów karcianych – długów narobionych przez męża. Tego rodzaju lojalność rzadko bywa odwzajemniana przez mężczyzn. Nie potrafiłam powstrzymać się od porównania tej opowieści ze swoimi obserwacjami, z których wynikało, że mężowie rzadziej niż żony zostają z uwięzionymi małżonkami. (Oczywiście, jeśli chodzi o mężobójczynie, to tego rodzaju refleksje nie mają większego sensu).
Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.
WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.
czarne.com.pl
Wydawnictwo Czarne
@wydawnictwoczarne
Sekretariat i dział sprzedaży:
ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice
tel. +48 18 353 58 93
Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa
Dział promocji:
ul. Marszałkowska 43/1, 00-648 Warszawa
tel. +48 22 621 10 48
Skład: d2d.pl
ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków
tel. +48 12 432 08 52, e-mail: [email protected]
Wołowiec 2019
Wydanie I