Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Niczym Piątek, trzynastego w reżyserii Takashiego Miike.
Małpi szał to miłosny liścik Carltona Mellicka III do najlepszych (i zarazem najgorszych) horrorów klasy B.
Szóstka popularnych nastolatków – trzy cheerleaderki oraz trzech członków szkolnej drużyny futbolowej – wyjeżdża do samotnej chatki w górach na weekend, nastawiając się na alkohol, imprezy i szalony seks. Zamiast tego czeka ich walka na śmierć i życie z przeraźliwie zmutowanym, psychotycznym dziwolągiem, który za nic nie chce umrzeć.
Mellick parodiuje horrorowe motywy i przekształca je w twór znacznie głębszy i dziwniejszy. To literacki ekwiwalent niskobudżetowego kina. To mokry sen fana splatterpunku. To prawdopodobnie jedna z najbardziej posranych książek, jakie kiedykolwiek napisano.
Gratka dla wszystkich lubujących się w serii Martwe zło, wczesnej twórczości Petera Jacksona oraz horrorach o mutantach. Przeczytajcie, warto!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 158
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © Wydawnictwo Dom Horroru, 2020
Dom Horroru
Gorlicka 66/26
51-314 Wrocław
Copyright © Carlton Mellick III, Apeshit, 2008
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Redakcja i korekta: Karolina Stasiak
Tłumaczenie: Tomasz Kotkowski
Projekt okładki: Kornel Kwieciński, Strangely Twisted
Skład: Sandra Gatt Osińska
Wydanie I
ISBN: 978-83-66518-51-3
www.domhorroru.pl
facebook.com/domhorroru
instagram.com/domhorroru
Zawsze kręciły mnie niskobudżetowe filmy grozy; im gorsze tym lepsze. Po tym, jak zagrałem szalonego księdza w produkcji pt. „The Ancient”, poczułem ogromną potrzebę napisania scenariusza do mojego własnego, szajsowatego horroru klasy B. Pomyślałem sobie, czemu nie? Moje ulubione historie zawsze dotyczyły stereotypowej grupki nastolatków błądzących po lesie, z których każdy ginie po kolei z jakiegoś powodu. Chciałem stworzyć coś w tym stylu, ale z zaskakującym zwrotem akcji. Wiecie, takim, gdzie na przykład nagle okazuje się, że ten szalony zabójca z lasu o nadprzyrodzonych mocach nie może umrzeć, ponieważ zamiast organów wewnętrznych ma w środku parówki w cieście, a jedynym sposobem na zabicie go jest zjedzenie ich wszystkich. Jednakże bohaterowie objedli się wcześniej kanapkami, przez co nie są w stanie tego zrobić. Muszą więc udać się do miasta i znaleźć jakiegoś grubasa, żeby zrobił to za nich. Oczywiście nie byłoby to takie proste ze względu na pokręconą fryzurę mordercy w stylu płetwy, która jest jednocześnie piłą mechaniczną. Film mógłby się nazywać „Mechaniczna płetwa”, a bohaterowie byliby za jej pomocą okrutnie mordowani na różne, interesujące sposoby. Teraz, kiedy tak sobie o tym myślę, brzmi to niczym pomysł na naprawdę świetną historię. Może właśnie o tym powinienem napisać, zamiast tego, co zaraz będziecie mieli okazję przeczytać.
Produkcja, którą planowałem nakręcić, miała nazywać się „Małpi szał” i mimo że scenariusz do niej nigdy nie powstał, udało mi się przemienić ten pomysł w książkę. Wyszedłem z założenia, że jeśli jakiemuś reżyserowi się spodoba, to najwyżej później napiszę dla niego, bądź dla niej, scenariusz filmowy. Albo podrzucę temu komuś „Mechaniczną płetwę”. W sumie powinienem jak najszybciej zastrzec sobie prawa autorskie do tego tytułu, bo jest naprawdę świetny.
Pisanie tej książki było dla mnie swego rodzaju grzeszną przyjemnością, tak jak w przypadku „Cybernetrix” czy „Nawiedzonej waginy”. Nie jest to „poważna” literatura, ale starałem się podejść do mojego idiotycznego pomysłu tak serio, jak tylko się dało. Usłyszałem kiedyś od kogoś, że najgłupsze pomysły są najlepszymi materiałami na dobre historie. Nie wiem, czy się z tym zgodzić, ale muszę przyznać, że osobiście naprawdę lubię głupie historie. Najlepszymi tego przykładami są napisane przeze mnie: „The Faggiest Vampire”[1], „Sausagey Santa”[2] oraz „The Morbidly Obese Ninja”[3].
Problem z rozpoczęciem książki opartej na absurdalnej koncepcji polega na tym, że efekt końcowy rzadko kiedy można zaklasyfikować jako komedię. „Małpi szał” nie jest tak idiotyczny, jak chciałem. Mówiąc wprost, jest zdrowo pojebany. Nie planowałem napisać czegoś tak popierdolonego, ale mam wrażenie, że historia wymknęła mi się spod kontroli i w pewnym momencie zaczęła iść swoim torem. Harlan Ellison uważa, że jego bohaterowie często żyją własnym życiem. Chce, żeby poszli wyznaczoną trasą, ale oni z niej zbaczają. Te postaci przejmują jego historię i piszą ją po swojemu, czy mu się to podoba, czy nie. Dokładnie coś takiego miałem z „Małpim szałem”. Historia zmierzała w niechcianym przeze mnie kierunku, a ja nie mogłem nic na to poradzić. Spytałem się mojej historii: „Co, do chuja, jest z tobą nie tak?”, a ona tylko pokazała mi środkowy palec i dalej robiła swoje. Nie jest to na pewno najbardziej powalona książka, jaką w życiu napisałem, nawet nie miała taka być, ale muszę przyznać, że jest wystarczająco powalona. Pewna część mnie nawet nie chce, żeby ktokolwiek ją przeczytał.
Zakładam, że znajdą się ludzie, którzy przez tę książkę będą chcieli mnie oskarżyć o bezsensowną kontrowersyjność. Nawet bardziej niż w przypadku któregokolwiek z moich wcześniejszych tytułów. Przyznam, że to stwierdzenie nie mogłoby być bliższe prawdy. Parę tygodni temu rozmawiałem o tym z Chuckiem Palahniukiem, ponieważ oboje jesteśmy o to bez przerwy oskarżani. Powiedziałem mu, że po prostu próbuję wzbudzać zainteresowanie. Czy mi się to uda, zależy już od samego czytelnika, ale osobiście nigdy nie próbowałem na siłę nikogo szokować. Stwierdziłem, że w dzisiejszych czasach nie da się już nikogo zaskoczyć. Chuck odpowiedział, że według niego to, co jedni uważają za interesujące, dla innych będzie oburzające. Ale to, co kontrowersyjne, z czasem przemija i czytelnik dostrzega wtedy kryjącą się pod płaszczykiem kontrowersji ciekawą historię.
W dzisiejszych czasach to już naprawdę nie ma znaczenia. Najlepiej pisać dla samego siebie i nie przejmować się tym, co myślą inni. Wszyscy i tak dojdą do wniosku, że jesteś zakłamanym dupkiem. Prawdę mówiąc, każdy pisarz jest pełen fałszu. Wolałbym, żebyśmy byli pełni parówek w cieście, ale tak nie jest.
– Carlton Mellick III, 23/08/08 13:56
[1]. Przyp. Tłum. Najbardziej pedalski wampir.
[2]. Przyp. Tłum. Kiełbasiany św. Mikołaj.
[3]. Przyp. Tłum. Niesamowicie otyły ninja.
Desdemona jest jedyną dziewczyną z irokezem w drużynie cheerleaderek. Jej czub – biały, z czerwonymi końcówkami – oddaje szkolne barwy. Niemniej na najbliższy weekend, który wraz ze znajomymi spędzi w górach, Des zamierza wypróbować nowy odcień.
– Jak myślisz: zielony, niebieski czy fioletowy? – pyta koleżanki, Crystal, unosząc kolorowo wytatuowanymi palcami trzy buteleczki farby do włosów.
Desdemona jest również jedyną dziewczyną w drużynie, której ciało pokrywają niezliczone tatuaże.
Crystal wzdycha, zerkając na zaproponowane opcje. Upłynęło już pięć tygodni, a wciąż nie potrafi przywyknąć do nowej fryzury Des.
– Stawiałabym na zielony – odpowiada, spuszczając wzrok na stronę o aborcji wyświetloną na laptopie. – Przynajmniej będzie ci pasował do oczu.
– Racja. To będzie urocze!
Desdemona uśmiecha się szeroko, goląc boki głowy przy użyciu trymera do wąsów taty, następnie –mrugając raz po raz długimi, czarnymi rzęsami – czyta instrukcję zastosowania widniejącą na tyle buteleczki z barwnikiem.
– Punk to nieszczególnie uroczy styl – stwierdza Crystal.
– Przestań tak to nazywać! Byle irokez nie oznacza, że jestem miłośniczką pogo.
– Nikt poza punkami nie nosi czubów. – Crystal przeciera ekran laptopa ściereczką Handi Wipe. – Dlatego ludzie z góry zakładają, że jesteś jedną z nich.
– Widziałaś moje ciuchy? Nigdy w życiu nie latałabym w ramonesce z kilogramem ćwieków w klapach.
Crystal kręci głową, mówiąc:
– Myślisz, że kogoś to obchodzi?
– Uważam, że irokezy są ładne. – Desdemona przegląda się w lusterku, gładząc wygolone boki swojej głowy. – I kobiece.
– Szalona! – podsumowuje przyjaciółka.
– Uczyłam się od najlepszych.
* * *
Crystal i Desdemona są najbogatszymi i najładniejszymi dziewczynami w szkole. Cieszą się największą popularnością i pewnie dlatego są również najbardziej zadufane w sobie. Pierwsza sprawuje funkcję kapitana, druga zaś wicekapitana drużyny cheerleaderek. Umawiają się na randki wyłącznie z chłopakami z zespołu futbolowego spełniającymi wyśrubowane kryteria: muszą być bogaci, przystojni, umięśnieni i popularni. To królowe szkoły. Zadzierające nosa panny z dobrego domu. Dlatego tatuaże oraz irokez Desdemony wzbudziły tak ogromne zaskoczenie.
Sprawa tatuaży Des szybko wymknęła się spod kontroli. Początkowo chciała jedynie niebieskiego motyla na lewym biodrze. Ludzie uważali to za mega atrakcyjne. Potem wymyśliła, że na prawym biodrze wytatuuje sobie kolejnego motyla, tym razem czerwonego. Pomysł się spodobał, zwłaszcza że oba rysunki dobrze się razem komponowały. Następnie przyszła pora na ogromne motyle skrzydła. Z tymi nieco przesadziła, według niektórych ziomków były o wiele za duże, zajmowały niemal całą powierzchnię jej pleców. Tym oto sposobem Desdemona się uzależniła. Co kilka dni sprawiała sobie nowy tatuaż z motylem, każdy w innym rozmiarze, kształcie i kolorze. Przestała się przejmować, co o niej powiedzą. Zanim ktokolwiek zdążył się połapać, każdy skrawek jej skóry pokryły motyle dziary. Nawet dłonie, stopy, szyję i okolice bikini.
Dla niej wyglądały pięknie. Pozostali uważali, że są po prostu dziwne.
Za wszystkie zapłaciła kartą tatusia, który nie zdążył jeszcze zauważyć ani dokonanych płatności, ani samych tatuaży. Spytał tylko, dlaczego nosi rękawiczki i golfy w pomieszczeniach, w środku wiosny. Nie drążył tematu. Prawdę mówiąc, nie zwracał nawet uwagi na jej beznadziejne wymówki.
Crystal próbowała powstrzymać przyjaciółkę przed nadmiernym tatuowaniem ciała – bezskutecznie. Niełatwo jest pohamować nałogowca. Martwi się, że Desdemona przez swoją szokującą fryzurę wkrótce straci na popularności. Ba! Boi się, że jej własna popularność ucierpi, gdy ludzie zaczną o niej myśleć jako o kumpeli punkówy. Crystal na poważnie rozważa zerwanie z nią kontaktu. Po powrocie z wyjazdu będzie musiała podjąć decyzję.
* * *
Desdemona kończy przygotowywanie swojego irokeza, ubiera się, robi sobie paznokcie, pakuje torby, dopieszcza makijaż i wypala kilka miętowych papierosów. Następnie razem z przyjaciółką jadą pod dom Jasona.
Po drodze zajeżdżają na drive-through lokalnego Steak ‘n’ Shake, by zamówić waniliowe shaki. Crystal nie lubi innych. Przełykają parę łyków i rzucają resztkami w grupkę dziewczyn emo, które przechodzą akuratchodnikiem. Czarne sukienki pokrywają się białą breją; wyglądają jakby obsrało je jakieś ogromne ptaszysko. Emo dziękują, pokazując im środkowe palce, na co Des z Crystal wybuchają śmiechem. Cheerleaderki odjeżdżają, machając im na do widzenia. Wkurwianie gotów i tym podobnych jest jedną z ich ulubionych rozrywek.
W końcu dojeżdżają do największego domu w dzielnicy: domu Jasona. Pozostali są już na miejscu, zajęci pakowaniem gratów do vana. Przed wyjściem na podjazd Des i Crystal sprawdzają nawzajem swój make-up. Obie noszą identyczne: makijaż, ciuchy oraz biżuterię.
W zeszłym roku ludzie myśleli, że są bliźniaczkami. Nawet platynowe blond włosy miały tej samej długości. Wtedy dawało się je rozróżnić jedynie po oczach i cyckach. Crystal była niebieskooką dziewczyną o szerzej rozstawionym biuście. Des z kolei miała zielone oczy i sterczące piersi. Te czasy jednak minęły. Przez zielony irokez i tatuaże Des, obecnie łatwo rozpoznać, która jest która.
– Spóźnialskie! – wyje Jason, jak tylko wysiadają z wozu.
– Des się grzebała. – Crystal podchodzi do niego i całuje powietrze przy jego policzku.
Desdemona w podobny sposób wita się z Kevinem oraz Rickiem. Każdy oczywiście zwrócił uwagę na zielony kolor jej irokeza, ale nikt tego nie komentuje. Udają, że irokez nie istnieje. Podobnie jak jej tatuaże.
– Gotowi na weekend pełen seksu, dragów i alkoholu? – pyta Jason, trzymając beczkę piwa na piegowatym ramieniu i udając, że wcale mu nie ciąży.
– Jeszcze jak! – odkrzykują jego kumple i od razu przechodzą do gry w kosza.
Desdemona wypakowuje swoje torby z samochodu i rzuca nimi w stronę Kevina i Ricka, by upchnęli je do vana. Ci jednak ją ignorują, całkowicie pochłonięci rozgrywką jeden na jednego.
– Ooo tak! – woła Kevin, kiedy trafia piłką do kosza.
Desdemonę wkurza, że żaden nie pali się do pomocy, ale jeszcze bardziej wpienia ją fakt, że nie pochwalili jej nowego, zielonego czuba.
– Gdzie Stephanie? – pyta Crystal.
– W łazience – odpowiada Jason. – Siedzi tam, odkąd przyjechała.
– Co ona tam porabia?
– Chyba się rozchorowała.
– Fajnie się zaczyna. Myślisz, że znowu odwali jakąś manianę?
– Kto ją tam wie. – Jason wzrusza obojętnie ramionami. – Pewnie lepiej bawilibyśmy się bez niej.
* * *
Stephanie siedzi w łazience i płacze. Beczała przez cały dzień, bo tak naprawdę nie chce jechać na tę wycieczkę. Z drugiej strony jest to okazja, żeby w końcu wyrwać się z domu. W domu nie wolno jej płakać.
Crystal puka do drzwi.
Stephanie wciąga powietrze i wstrzymuje je w płucach. Próbuje powstrzymać się od łez. Crystal nie może wiedzieć, że ma problemy. Po co się jej tłumaczyć?
– Hej, Steph – odzywa się Crystal. – Wszystko ok?
Stephanie bierze kilka głębokich wdechów.
– Ogarniam się – odpowiada, wydmuchując nos.
– Mam nadzieję, że nie złapałaś grypy czy czegoś podobnego?
– Nie, to tylko… kac. – Patrząc w lustro, Stephanie poprawia swoje czarne, kręcone włosy.
– O, jakaś imprezka wczoraj? Czemu nikt mnie nie zaprosił?
– To była impra tylko dla mnie i Dana. – Głos Steph się załamuje, kiedy wymawia to imię.
Dla Crystal brzmi to bardzo podejrzanie. Stephanie raczej nie wychodzi nigdzie ze swoim starszym bratem; szczególnie nie na popijawy. Dan robi się wtedy niesamowicie agresywny. Ostatnim razem prawie rozjechał siostrę samochodem. Tamtego dnia poprzysięgła sobie, że już więcej z nim nie wypije.
Dan kiedyś należał do ich paczki. Kupował wszystkim piwo, ale nikt się już z nim nie zadaje. Zrobił się z niego żałosny dupek. Staje się tym większym chujem, im gorzej mu się wiedzie w życiu. A trzeba przyznać, że jego żywot ssie po całości – gówniana praca, gówniany samochód, ciągłe pomieszkiwanie u starych, kłopoty ze znalezieniem dziewczyny. Stracił kontakt z kumplami, którzy rozjechali się po świecie po ukończeniu szkoły; żadnych zainteresowań, żadnych celów, a do tego uzależnienie od mety. Dan zapewne jest świadomy faktu, że swoją egzystencją tylko marnuje powietrze. Stephanie nie znosi jego towarzystwa. Wolałaby, gdyby wsadzili go z powrotem do pierdla.
Crystal zaś nie drąży tematu. Wie, że Stephanie boryka się z dużymi problemami natury emocjonalnej i nie lubi o nich rozmawiać – ukrywa je głęboko w sobie, udając, że nie istnieją. Crystal zdążyła się zorientować, że jej koleżanka jest bardzo dobra w grze pozorów. To nie do pomyślenia, by ktoś na co dzień tak radosny przechodził przez tak bolesne doświadczenia. Stephanie jest przecież najweselszą, najbardziej energiczną i pełną werwy cheerleaderką w drużynie. Doprawdy, jest świetną aktorką.
Kiedy Stephanie w końcu otwiera drzwi, Crystal mówi:
– Zaszalejmy w ten weekend!
Stephanie uśmiecha się szeroko i zapewnia, że nie może się już doczekać.
Od autora
Rozdział pierwszy. Desdemona
Rozdział drugi. Stephanie
Rozdział trzeci. Rick
Rozdział czwarty. Jason
Rozdział piąty. Crystal
Rozdział szósty. Kevin
Epilog. Roy
Strona tytułowa
Okładka
Kolofon
Spis treści