Mark Zuckerberg i jego imperium. Jak Facebook zmienia Twój świat - Renata Pawlak, Ewa Szach, Kinga Sołtysiak, Kinga Kosecka - ebook + audiobook

Mark Zuckerberg i jego imperium. Jak Facebook zmienia Twój świat ebook i audiobook

Renata Pawlak, Ewa Szach, Kinga Sołtysiak, Kinga Kosecka

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Facebook dla wielu z nas stał się nieodzownym towarzyszem w codziennych czynnościach, świadkiem przełomowych i trywialnych wydarzeń z naszego życia. Dla wielu przyjacielem i powiernikiem sekretów, ale też i dla sporej grupy - wrogiem i szpiegiem zagrażającym wolności. Fakty są oszałamiające: licznik aktywnych użytkowników serwisu każdego dnia wskazuje prawie 2 miliardy osób.

W jaki sposób Markowi Zuckerbergowi udało się zbudować biznes, który zjednał sobie niemal 30% światowej populacji? Czy sukces może zawdzięczać tylko sobie? A może stoją za nim czynniki, które nie przebiły się do opinii publicznej?

„Mark Zuckerberg i jego imperium. Jak Facebook zmienia Twój świat” jest biograficzną publikacją, która próbuje odpowiedzieć na postawione wyżej pytania. Audiobook przybliża życie młodego miliardera począwszy od jego lat młodzieńczych, przez okres studiów, pierwsze próby stworzenia Facebooka, jego późniejszy rozwój, aż do początku 2021 roku, kiedy z fotela prezydenta Stanów Zjednoczonych ustępował Donald Trump.

Niniejsza publikacja stanowi cenne źródło informacji dotyczące kolejnych kroków w ewolucji najpopularniejszego serwisu społecznościowego. Odkrywa jednocześnie niekorzystne karty historii Facebooka związane z manipulacją, bańkami informacyjnymi, rolą serwisu w działaniach mających wpływ na wyniki wyborcze wielu krajów (w tym Polski) czy problemem dotyczącym wykorzystywania danych osobowych użytkowników serwisu. Autorki przybliżają również największe afery wizerunkowe z udziałem technologicznego giganta.

Książka stara się odsłonić prywatne oblicze założyciela Facebooka. Przedstawia opinie bliskich współpracowników Zuckerberga na jego temat, przytacza wypowiedzi prasowe samego bohatera, przywołuje słowa dziennikarzy czy medioznawców, w tym głosy krytyczne na temat CEO serwisu.

„Mark Zuckerberg i jego imperium. Jak Facebook zmienia Twój świat” to pozycja, którą każdy użytkownik mediów społecznościowych powinien poznać. Nie tylko dlatego, aby zrozumieć, dlaczego tyle czasu spędzamy na Facebooku, ale by lepiej zrozumieć otaczający nas świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 294

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 24 min

Lektor: Jarosław Łukomski
Oceny
4,5 (33 oceny)
21
8
4
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
mtlubins

Nie oderwiesz się od lektury

Nie znałem historii początków Facebooka. Fajna, inspirująca historia. Każdy na pewno znajdzie coś dla siebie
50
modernhippie

Nie oderwiesz się od lektury

Spoko, polecam.
30
modernhippie

Nie oderwiesz się od lektury

Na pewno ci, którzy widzieli film, znajdą tutaj sporo ciekawostek.
30
HollyR

Nie oderwiesz się od lektury

Sporo informacji podanych w przystępny sposób.
20
HollyR

Nie oderwiesz się od lektury

Interesujące.
20

Popularność




Renata Pawlak Kinga Sołtysiak Ewa Szach Kinga Kosecka

Mark Zuckerberg i jego imperium Jak Facebook zmienia Twój świat

Wstęp

„Każde dziecko jest artystą. Problem w tym, jak nim pozostać, gdy się dorośnie” – te słowa Pabla Picassa stały się jednym z ulubionych cytatów Marka Zuckerberga. Czy świadczą o tęsknocie za beztroską, za brakiem granic, za tym, co utracił, budując swoje technologiczne imperium? A może wręcz przeciwnie – są wyrazem spełnienia; a cytując hiszpańskiego malarza, Mark mówi do nas tak naprawdę z dumą: „patrzcie, mnie się udało!”? Śledząc historię Zuckerberga i jego dzieła, jakim jest Facebook, można by nieco ironicznie skwitować to artystyczne zacięcie, przywołując słowa kanadyjskiego teoretyka komunikacji Herberta Marshalla McLuhana, który niegdyś stwierdził: „Sztuką jest wszystko, co ci może ujść na sucho”. Markowi – o czym przekonuje przedstawiona tu historia – wielokrotnie udawało się uniknąć kłopotów. Zapędzany przez życie w kozi róg, nie poddawał się i brawurowo wychodził z rozmaitych opresji.

Większość z nas, słysząc słowo „artysta”, oczami wyobraźni widzi natchnionego malarza, dopracowującego detale w swoim dziele, pisarza o błędnym wzroku, tworzącego jak w amoku kolejne akapity swojej epopei, czy też kompozytora próbującego zawrzeć w partyturze to, co właśnie zrodziło się w jego głowie. A przecież artysta to nie tylko człowiek sztuki. „Artysta” nie zawsze oznacza „natchnienie”, „szał twórczy”. Artystą może być kucharz, fryzjer czy barista. Ten, kto tworzy, a nie odtwarza. Ten, kto idzie własną ścieżką, a nie wydeptaną przez innych. Ten, kto ma odwagę zbaczać z drogi, testować inne rozwiązania, nie dowierzać, nie zgadzać się, odkrywać na nowo.

Z wiekiem ta dziecięca ciekawość w dużym stopniu w nas zanika. Robimy się coraz bardziej wygodni i leniwi. Nie chce nam się samodzielnie badać świata, więc korzystamy z gotowych rozwiązań. Mało który 5-latek uwierzy rodzicom, którzy mówią: „Nie wysypuj naraz puzzli ze wszystkich pudełek. Ułóż najpierw jeden obrazek”. Dzieci lubią mówić: „sprawdzam!”. I bardzo dobrze! Bo dorośli tylko zazwyczaj mają rację. Nie zawsze piłka rzucona w stronę szyby sprawia, że ta rozbija się w drobny mak. Nie zawsze lody zjedzone zimą spowodują zapalenie krtani. Nie zawsze zbieganie ze schodów oznacza złamaną nogę. Nie zawsze oglądanie bajek przez cały dzień jest stratą czasu.

Kilkulatek nie chce być odtwórcą gotowych szablonów i wypracowanych wzorców; kimś, kto posłusznie wpisuje się w zastany system. On chce wyrażać siebie, tworzyć świat, kreować rzeczywistość. Nie przyjmuje do wiadomości, że zasada, o której słyszał wczoraj, dziś też znajduje zastosowanie. Testuje ponownie. Wczoraj się oparzył, dotykając żarówki – ale czy i dziś tak będzie? Sprawdźmy to!

Rodzice marzą o dzieciach grzecznych, ale czy grzeczność jest rozsądnym zachowaniem? Czy posłuszeństwo prowadzi do czegoś dobrego? Wszak to z łamania reguł bierze się postęp. „Nie wiedziałem, że tego się nie da zrobić, i po prostu to zrobiłem”.

Niewiele wiemy o dzieciństwie Marka Zuckerberga, ale z pewnością nie był on grzecznym, potulnym malcem. A z wiekiem stawał się coraz większym rozrabiaką. Jakie to miało konsekwencje dla świata, wciąż nie do końca wiemy. Zawrotne tempo rozwoju idei Marka przypomina wystrzelony pocisk, którego skala nadal nie została nawet w przybliżeniu określona.

Zuckerberg to niewątpliwie postać budząca kontrowersje. Biograficzna produkcja z 2010 roku The Social Network nie pozostawia suchej nitki na ojcu Facebooka. W naszej publikacji spróbujemy przedstawić bardziej wyważony obraz Zucka, firmy, którą stworzył, i jej wpływu na współczesny świat. Kim jest człowiek, którego majątek w 2020 roku wyceniany był na 80 miliardów dolarów; przedsiębiorca blisko o połowę młodszy od większości miliarderów ze świecznika, deklasujący obu twórców Google’a; założyciel największego serwisu społecznościowego, który pod koniec 2019 roku, miał blisko 2,5 miliarda użytkowników?

Ojciec – dentysta i matka – psychiatra z pewnością nie spodziewali się, że ich syn będzie jednym z dziesięciu najbogatszych ludzi na naszym globie. W jaki sposób dokonał tego w ciągu zaledwie dekady? Dlaczego to właśnie firma Zuckerberga odniosła spektakularny sukces finansowy? Co sprawia, że miliony ludzi na całym świecie każdego dnia spędzają cenny czas na stworzonym przez niego portalu? W 2019 roku przeciętny użytkownik Facebooka, przewijając treści, przeglądał ich około 700 metrów tygodniowo! Tak… właśnie tyle: 700 metrów.

Uwaga językowa

Wbrew przyjętej w Polsce praktyce – przynajmniej jeśli chodzi o język potoczny – nie będziemy nazywać Marka Zuckerberga Markiem „Cukerbergiem”. Przecież nie urodził się w Niemczech, lecz w Stanach Zjednoczonych i tam spędził prawie całe życie. Równie dobrze twórcę Parku Jurajskiego moglibyśmy nazywać Stevenem Szpilbergiem, a francuskie nazwisko Warrena Buffetta wymawiać jako „byfe”. Raczej nie przyjdzie nam też do głowy, by nazywać spray „szprejem”, a na spaghetti mówić „szpagetti”, choć niektórzy starsi Polacy tak właśnie czynią, stosując niemiecką wymowę do wszystkich słów obcojęzycznych. Na koniec dodajmy jeszcze jedną ciekawostkę językową. Otóż idąc za tropem niemieckości w naszej wymowie, warto wspomnieć, że szerokie grono ludzi nad Wisłą – nawet tych względnie młodych – nazywa firmę Pfizer... „fajCerem”! Ale dość już tych niuansów językowych, pora przejść do właściwej treści niniejszej publikacji.

Rozdział pierwszy

Młody Mark Zuckerberg

Zaledwie jeden człowiek na milion potrafi myśleć tak,

że przynosi to korzyść jemu i innym –

– Aldous Huxley

Mark Elliot Zuckerberg z pewnością nie może narzekać na brak pomysłów. W kwestii jego artyzmu zdania są mocno podzielone, ale trzeba pamiętać, że większość osób – nawet tych, które namiętnie przeglądają Facebooka – zna sylwetkę Zuckerberga jedynie ze wspomnianego już filmu The Social Network. Został on oparty na wydanej rok wcześniej książce o nieco efekciarskim tytule Miliarderzy z przypadku. Początki Facebooka. Opowieść o seksie, pieniądzach, geniuszu i zdradzie autorstwa Bena Mezricha, która była mocno krytykowana za to, iż twórcę poniosła bujna wyobraźnia. Nie tylko opisał w niej sceny i wydarzenia, do których nigdy nie doszło, wymyślił dialogi niemające nic wspólnego z rzeczywistą wymianą zdań przedstawionych bohaterów, ale nawet umieścił w całej historii fikcyjne postaci, które nigdy nie pojawiły się w życiu Marka!

Sam Zuckerberg raczej niechętnie wypowiada się na swój temat; nie lubi, kiedy inni o nim mówią, i z oporami wraca do przeszłości. Zapytany o film The Social Network na początku twierdził, że w ogóle nie zamierza go oglądać, bo sam wie lepiej, jak było naprawdę. Potem jednak zmienił zdanie i zapoznał się z produkcją. Skomentował to następująco:

– Co nie jest prawdą? To, że byłem w związku z dziewczyną, która mnie rzuciła, a potem założyłem Facebooka. W rzeczywistości ta dziewczyna nie istniała. Twórcy filmu stwierdzili jakimś cudem, że moim nadrzędnym celem było podrywanie dziewczyn. (...) Filmowcy nie potrafią pojąć, że zbudowałem coś wyłącznie dlatego, że miałem potrzebę tworzenia.

Trudno rozgraniczyć, co w publikacji Bena Mezricha i produkcji filmowej jest prawdą, a co zwykłą fikcją literacką mającą zwiększyć sprzedaż książki i podnieść oglądalność. Mezrich broni swojej wizji historii. Twierdzi, że przez blisko pół roku utrzymywał bezpośredni kontakt z Eduardo Saverinem. Dawny wspólnik Marka chciał przez książkę ujawnić własną wersję historii i pokazać, jak został skrzywdzony i oszukany. Ostatecznie Saverin zdystansował się od tekstu. Mezrich twierdzi, że współpraca wygasła, gdy Zuckerberg dowiedział się o pracach nad książką. W tym samym okresie doszło do ugody Saverina z Markiem, w wyniku czego Brazylijczyk o żydowskich korzeniach otrzymał 5% akcji Facebooka. Czyżby była to forma przekupstwa, a udziały w firmie stanowiły cenę za milczenie? Ostatecznie Mezrich książkę i tak wydał, choć czyta się ją bardziej jak fikcję literacką niż poważną biografię.

Spór Zuckerberga z braćmi Cameronem i Tylerem Winklevossami, o których w głównej mierze traktowała produkcja filmowa, znalazł swój finał w sądzie i zakończył się w sposób, który usatysfakcjonował wszystkie strony. Zuckerberg niegdyś stwierdził:

– Czasami robimy rzeczy niekonwencjonalne i popełniamy przy tym błędy.

Innym razem powiedział:

– W świecie zmieniającym się naprawdę szybko, jedyną strategią, która jest skazana na porażkę, może się stać niepodejmowanie ryzyka. Pytanie tylko, co bywa motorem takich działań? I czy leżąca u źródła motywacja może mieć wpływ na ich ocenę?

Błędów nie popełnia tylko ten, kto nic nie robi. Biografia Marka Zuckerberga zdaje się potwierdzać słuszność tego twierdzenia, bowiem jego pomysły przekute w działania nie były pozbawione wad i potknięć, co jednak nie powstrzymało go przed dalszą aktywnością. Właściciel największego portalu społecznościowego umiejętności twórcze wykazywał od najmłodszych lat i choć nie zawsze udawało mu się uchronić przed fałszywymi krokami, nie poddawał się. Duża w tym zasługa wsparcia, jakie otrzymał w rodzinnym domu. Przyjrzyjmy się zatem dorastaniu i najbliższemu otoczeniu twórcy Facebooka.

Mark Zuckerberg urodził się 14 maja 1984 roku w żydowsko-amerykańskiej rodzinie w White Plains, 50-tysięcznym mieście oddalonym o zaledwie 40 kilometrów od Manhattanu. Dorastał na spokojnych przedmieściach Nowego Jorku, w zamieszkanym przez zróżnicowaną narodowościowo i kulturowo społeczność – Dobbs Ferry. Dom państwa Zuckerbergów znajdujący się u podnóża niewielkiego zbocza na wschodnim krańcu miasta nie wyróżniał się niczym specjalnym. No, może jeden szczegół przykuwał uwagę – tabliczka przed posiadłością dawała nadzieję tym, którzy trafiali w te okolice z bólem zęba. Ojciec przyszłego potentata mediów społecznościowych w mieście znany był bowiem pod przydomkiem „Bezbolesny Doktor Z” i cieszył się bardzo dobrą opinią zarówno w środowisku stomatologów, jak i wśród pacjentów.

Ciekawym zbiegiem okoliczności w tym samym roku, 1984, Apple wydało na świat pierwszy megahit – Macintosha 128K, praprzodka znanych wszystkim „maców”. Pojawienie się na rynku tego legendarnego komputera, zapowiedziano spotem reklamowym odwołującym się do powieści George’a Orwella. Bohaterka clipu Apple’a, ciskając młotem w ogromny ekran, na którym do masy identycznych mężczyzn przemawiał Wielki Brat, stawała się symbolem buntu i wyzwolenia spod jego opresyjnych rządów. Napis kończący wyreżyserowany przez Ridleya Scotta spot reklamowy zapowiadał, że rok 1984 nie będzie tym z książki Orwella. W kontekście historii naszego bohatera, który w tymże roku przyszedł na świat, możemy uznać to za ironię losu. Czyż bowiem – zdaniem wielu – Facebook, a tym samym i jego twórca, nie stali się odpowiednikiem dystopijnego Wielkiego Brata, który ciągle na nas patrzy i pośrednio steruje naszym życiem? Pozostawmy na razie to pytanie bez odpowiedzi…

Mark był drugim z czworga rodzeństwa w dobrze wyedukowanej rodzinie państwa Zuckerbergów. Śledząc drzewo genealogiczne twórcy Facebooka, znajdziemy przodków, którzy migrowali i pochodzili z różnych części świata. Wytropimy też polski akcent. Korzenie dziadków Marka sięgają Niemiec, Austrii i terenów przedrozbiorowej Rzeczypospolitej. Od strony ojca, Edwarda, prababką Marka była Mania Wiesenthal, urodzona w 1892 roku w Skale Podolskiej, która 3 lata przed wybuchem I wojny światowej wyemigrowała do USA i 16 grudnia 1911 roku dotarła na Ellis Island. Mark lubi podkreślać swoje wielokulturowe dziedzictwo, czego przykładem może być choćby jeden z wpisów na jego tablicy facebookowej, kiedy przyznał: „Moi pradziadkowie pochodzą z Niemiec, Austrii i Polski. Stany Zjednoczone są narodem imigrantów i powinniśmy być z tego dumni”.

Po przybyciu na nowy kontynent, europejscy przodkowie twórcy Facebooka zasilili szeregi amerykańskiej klasy robotniczej. Tata Marka Zuckerberga, któremu poświęcimy nieco więcej uwagi, dorastał w nowojorskich okolicach Brooklynu, w założonej w XVII wieku przez holenderskich kolonistów dzielnicy Flatbush. Jego ojciec, a zatem dziadek Marka, był listonoszem, a matka, czyli babcia twórcy Facebooka, zajmowała się domem. Czy w XXI-wiecznej Ameryce listonosz lub robotnik byłby w stanie utrzymać z pensji dwoje dorosłych ludzi, a do tego posłać syna na drogie studia stomatologiczne? Bardzo wątpliwe. Gdzieś po drodze zagubił się „amerykański sen”. Droga od milionera do miliardera, jaką przejdzie bohater naszej opowieści, jest coraz łatwiejsza. Problem w tym, że trudniejszy niż pół wieku temu jest awans z klasy niższej do średniej, którego dokonał ojciec Marka Zuckerberga, Edward.

Rodzic twórcy Facebooka odmalowuje swoje dzieciństwo jako szczęśliwy okres, w którym rozbudziły się jego zainteresowania nowinkami technicznymi i przedmiotami ścisłymi. Z dumą wspominał, iż jego rodzina jako pierwsza w okolicy mogła pochwalić się kolorowym telewizorem. Ruchome obrazy wyświetlane na ekranie działały na niego jak magnes i – jak przyznawał – potrafił godzinami siedzieć na podłodze w salonie, wpatrując się w telewizor. Podobnie jak jego rówieśnicy w tamtym czasie uwielbiał majsterkować. Cierpliwie rozbierał na części rozmaite mechanizmy, by sprawdzić, co znajduje się w ich wnętrzu, pojąć działanie urządzeń, a potem misternie je składać. Ten proces nie zawsze wieńczył sukces – niektóre z mechanizmów już nigdy nie działały, ale to wcale nie zniechęcało ojca Marka do podejmowania kolejnych eksperymentów.

W czasach licealnych rozbudziło się w nim zainteresowanie matematyką. Z czego wynikało? Jak sam tłumaczył – bardziej od liczb pasjonowały go komputery i programowanie, a do tego znajomość matematyki była niezwykle przydatna. Niestety na dalszych etapach edukacji porzucił pomysł formalnego zgłębiania tajników królowej nauk oraz odłożył na bok marzenia o przyszłości związanej z branżą komputerową. Cóż, w omawianym okresie perspektywy pracy w tym sektorze były dość mgliste i niepewne. Komputery osobiste znajdowały się jeszcze w powijakach, a właściwie – w umysłach przyszłych pionierów tej branży. W dużych firmach wykorzystywano pracę ogromnych komputerów, które programowano przy użyciu kart perforowanych. Edward Zuckerberg trzeźwo ocenił sytuację i nie chciał podejmować ryzyka poświęcenia się branży, która dopiero się rodziła. Również rodzice nie byliby zachwyceni, gdyby im oświadczył, że pragnie poświęcić czas na zgłębianie tajników programowania komputerów, które w tamtym czasie jawiły się jako tajemnicze skrzynki i które traktowano z dość dużą nieufnością.

W tych okolicznościach w 1975 roku ukończył Brooklyn College i zdobył dyplom z biologii. Na kolejnym etapie edukacji wstąpił na New York University College of Dentistry. Na decyzję, by zostać stomatologiem, wpłynęli w dużym stopniu jego rodzice, a sam Ed tłumaczył to następująco: „Dorastałem jako Żyd w Nowym Jorku. Byłem obiecującym dzieckiem, które miało dobrze poukładane w głowie. W takiej sytuacji rodzice chcieli, bym został albo lekarzem, albo dentystą”. Te zawody dawały obietnicę stabilizacji życiowej, dobrych zarobków i prestiżu społecznego. Nic więc dziwnego, że dla państwa Zuckerbergów taka przyszłość dla ich syna była czymś pożądanym.

Podczas studiów Edward umówił się na randkę w ciemno z dziewczyną, która uczyła się na Brooklyn College. Niewinne spotkanie stało się początkiem wspólnej życiowej drogi. Karen Kempner oczarowała młodzieńca: była bardzo wrażliwa, okazywała zainteresowanie drugim człowiekiem i biło od niej prawdziwe ciepło. Młodzi ludzie świetnie się rozumieli i uzupełniali, nic więc dziwnego, że ostatecznie stanęli na ślubnym kobiercu. Uroczystość odbyła się w 1979 roku, a świeżo upieczeni małżonkowie zamieszkali w White Plains. Lokum państwa Zuckerbergów położone było niedaleko uczelni New York Medical College, na której Karen studiowała psychiatrię. W kolejnym roku młode małżeństwo wpłaciło zaliczkę na pierwszy wspólny dom w Dobbs Ferry – miejscu, w którym wychowywać będzie się nasz bohater.

Mark ma trzy siostry: starszą o 2 lata Randię oraz młodsze: Donnę i Arielle. Jako rodzynek traktowany był przez rodziców niczym „mały królewicz”. Pan Zuckerberg w 1987 roku, po narodzinach córeczki Donny, zdecydował się na przeniesienie gabinetu dentystycznego z Brooklynu do Dobbs Ferry. Dojazdy zabierały zbyt wiele czasu, który wolał spędzać z najbliższymi. Matka Marka, Karen, początkowo pracowała jako psychiatra, ale w miarę rozrastania się rodziny uznała, że lepiej będzie, gdy poświęci czas dzieciom i zajmie się domem na pełny etat. Jej mąż wspominał, że kiedy Karen na krótko wróciła do pracy, czuła się przytłoczona widokiem i rozmowami z ludźmi, którzy przychodzili do jej gabinetu z rozmaitymi problemami, których źródła tkwiły niejednokrotnie w dzieciństwie. Jak to ujął Edward, jego żona: „nie chciała, aby jej dzieci kiedyś stały się jednymi z takich pacjentów”, dlatego zdecydowała się w pełni skoncentrować na zbudowaniu jak najlepszych relacji rodzinnych. I – jak czas pokazał – efekty tej decyzji przerosły nawet oczekiwania rodziców.

Dziś każde z dzieci państwa Zuckerbergów nie tylko realizuje się zawodowo, ale też jest spełnione w życiu prywatnym.

Najmłodsza córka, Arielle, ukończyła Claremont McKenna College i pracowała m.in. w start-upach Wildfire Interactive i Humin.

Druga z młodszych sióstr Marka, Donna, jako jedyna z rodzeństwa nie związała się zawodowo z sektorem technologii i biznesu. Po zdobyciu licencjatu na University of Chicago kontynuowała studia na Princeton University, gdzie uzyskała stopień naukowy doktora, specjalizując się w badaniu literatury klasycznej, zwłaszcza antycznych tragedii. Jej dysertacja doktorska dotyczyła twórczości greckich dramaturgów – Arystofanesa i Eurypidesa. W 2018 roku ukazała się jej książka Not All Dead White Men, w której połączyła naukowe zainteresowania z obszarem działalności, w którym specjalizuje się jej starszy brat. W publikacji tej podjęła bowiem problem zawłaszczenia klasycznych autorytetów i starożytnej mądrości przez wirtualne grupy skrajnej prawicy, które dokonują wypaczenia idei antycznych. Donna często krytycznie wypowiada się na temat mediów społecznościowych, zwracając uwagę, iż to one w znacznym stopniu przyczyniły się do rozpowszechniania teorii spiskowych, fake newsów i szerzenia dezinformacji. Oprócz naukowej działalności Donna jako szczęśliwa żona i mama dwójki dzieci prowadzi też blog kulinarny o nazwie Sugar Mountain Treats.

Najstarsze dziecko państwa Zuckerbergów – Randi – po ukończeniu studiów na Harvardzie przez 2 lata pracowała w dziale marketingu w firmie reklamowej Ogilvy & Mather. To tam nabrała doświadczenia, które wykorzystała w kolejnym miejscu zatrudnienia… Facebooku! Posadę tę zaproponował jej w 2004 roku młodszy brat, który właśnie rozkręcał swój serwis społecznościowy i potrzebował zaufanych ludzi do pracy. Randi, przyjmując ofertę Marka, myślała o Facebooku jako niepewnym start-upie, a swoje zajęcie traktowała jak chwilową odskocznię od poważniejszych projektów, które miały na nią czekać w przyszłości.

Kiedy zjawiła się w Dolinie Krzemowej i poznała jej specyficzną kulturę, zachłysnęła się możliwościami, które oferowało to miejsce. Została tam znacznie dłużej, niż zakładał jej pierwotny plan, a więc podobnie jak w spółce swojego brata, która niemal z każdym miesiącem się rozrastała i stawała się czymś więcej niż młodzieńczą fanaberią i niewinnym hobby. Z Facebookiem związała życie zawodowe na 7 lat, po czym założyła własną firmę Zuckerberg Media. Aktywność Randi obejmuje wiele różnych obszarów. Jest ona m.in. autorką książek, w tym także obrazkowej publikacji adresowanej do maluchów. Poza tym zabiera często głos w dyskusjach związanych z netykietą czy też anonimowością w Internecie. W tym ostatnim przypadku zdecydowanie opowiada się za ochroną dzieci przed cyberprzemocą, optując za wprowadzeniem regulacji, które zniosłyby możliwość zamieszczania treści w sieci bez identyfikacji.

Wróćmy jeszcze na moment do ojca Marka, któremu warto poświęcić kilka słów z uwagi na fakt, iż to jego technologiczne zainteresowania udzielą się w szczególny sposób twórcy Facebooka. Edward Zuckerberg należał do wąskiej grupy wczesnych użytkowników cyfrowej radiografii. Z zapartym tchem śledził nowinki z dziedziny IT i trudno było mu oprzeć się pokusie posiadania sprzętu komputerowego. Odkąd pamiętał, czuł przyśpieszone bicie serca na widok wszystkiego, co wiązało się z odkryciami technologicznymi. Docierał do wiedzy na ten temat samodzielnie, ucząc się np. podstaw kodowania z samouczka Atari. Pamiętajmy, że były to zupełnie inne czasy niż obecnie. W szkołach nie uczono technologii informacyjnej, publikacji na temat komputerów było jak na lekarstwo i fanatycy pokroju Eda Zuckerberga musieli naprawdę nieźle się natrudzić, by dotrzeć do wiedzy o komputerach, które dla wielu pozostawały wyłącznie wytworem literatury science fiction.

Gdy na początku lat 80. IBM otworzył sieć sklepów detalicznych w USA, Edward był jednym z pierwszych klientów, którzy bez mrugnięcia okiem przeznaczyli 10 tysięcy dolarów na IBM XT i akcesoria dopasowane do tej maszyny. Z perspektywy czasu wspominał, że tamten sprzęt był „okropny” – nie dość, że jego cena przyprawiała o zawrót głowy, to poza tym komputer dysponował tak małą pamięcią, że wykonywanie na nim jakichś bardziej skomplikowanych operacji było po prostu niemożliwe. Pan Zuckerberg jednak nie żałował pieniędzy, które przeznaczył na ten dość prymitywny sprzęt o wielu ograniczeniach. „Wyniosłem z tego doświadczenia lekcje, które sprawiły, że nie bałem się technologii” – kwitował tę sytuację, dodając: „Nie byłem jednym z tych facetów, którzy czekają na przyszłość z założonymi rękami”. Ojciec Marka był otwarty na to, co nowe, a na rozwój technologiczny patrzył z ogromną nadzieją – dostrzegał w nim szansę na rozwój wielu dziedzin nauki, w tym również stomatologii. Efektem hobby ojca stały się stosy komputerów zalegające w domu i na zapleczu gabinetu.

W wolnych od obowiązków zawodowych chwilach sięgał po fachową literaturę związaną z rodzącą się gałęzią komputerów osobistych i testował rozmaite sposoby wykorzystania sprzętu. Kiedy udało mu się przy pomocy modemu dokonać pierwszych płatności drogą elektroniczną, przyznał, że to „prawdziwa rewolucja”. Początkowo sceptyczna wobec entuzjazmu komputerowego męża Karen Zuckerberg drwiła z tych eksperymentów. Z czasem jednak przyznała, że zachwyt możliwościami, które otwiera świat komputerów połączonych w sieć internetową, nie był wcale przesadzony.

Wszystkie dzieci w domu państwa Zuckerbergów podzielały ojcowskie zainteresowanie technologią. Sprzyjały temu czasy, w których rozwój technologiczny nabrał zawrotnego tempa. Pociechy wykorzystywały zdobycze techniki często w kreatywny sposób. Za jeden z wielu przykładów takiej twórczej działalności niech posłuży choćby napisany przez Marka i Randię scenariusz filmowy, na podstawie którego rodzeństwo nakręciło potem amatorską kamerą własne dzieło parodiujące Gwiezdne Wojny.

Fakt, że świat dzieli się na programistów i użytkowników, Mark odkrył już w wieku 10 lat. Wtedy dostał pierwszy komputer – PC Quantum 486DX. Początkowo sprzęt komputerowy był przede wszystkim źródłem rozrywki i chłopiec mnóstwo czasu spędzał przed ekranem, grając w SimCity – dziś uznaną już za kultową grę symulacyjną. Ojciec wspomina, że Mark osiągnął w niej mistrzowski poziom. Wkrótce jednak pan Zuckerberg postawił przed synem ambitniejsze wyzwanie i nauczył go Atari Basic Programming – prostego języka programowania. Obecnie rosnącą popularnością cieszą się kursy programowania dla przedszkolaków, ale w XX wieku zainteresowanie dziesięcioletniego Marka technologią można było określić jako nietypowe. Pan Zuckerberg wiedział jednak, że droga ku przyszłości prowadzi właśnie ścieżkami technologicznymi.

Mark ma powody, by jak najlepiej wspominać swoje dzieciństwo. Rodzice starali się, by pociechy wyrastały w poczuciu miłości i bezpieczeństwa. Bywali dość pobłażliwi dla dzieci i starali się rozmawiać z nimi na każdy interesujący ich temat. Nigdy nie stosowali kar cielesnych, w skuteczność których państwo Zuckerbergowie nie wierzyli, a drobne konflikty usiłowali rozwiązywać rozmową i spokojną argumentacją. Ojciec Marka, pytany po latach o to, jak wychować człowieka sukcesu, przyznał, że nigdy nie stosował żadnych specjalnych metod dydaktycznych i nieco zirytowany tego typu pytaniem dodał: „Jako rodzice możemy projektować życie, jakie byśmy chcieli dla swoich dzieci, ale pamiętajmy o czymś bardzo ważnym: to może być życie, o którym wcale nie marzą nasze pociechy”. Potwierdzeniem, że nie były to słowa rzucane na wiatr może być stwierdzenie siostry Marka, Donny, która po latach wspominała: „Rodzice zawsze nas wspierali i umacniali w naszych decyzjach”.

Fakt, iż dom państwa Zuckerbergów podzielony był na część mieszkalną i gabinet dentystyczny, oddzielony od salonu tylko jednymi drzwiami, sprawiał, że ciekawskie dzieciaki często zaglądały do miejsca pracy ojca. Wyposażenie gabinetu budziło szczególne zainteresowanie dwojga z nich: Arielle i Marka.

Nie minęło wiele czasu, jak ten ostatni, nazywany przez rodzinę i znajomych Zuck, stworzył swój pierwszy program. Nazwał go po prostu „ZuckNet”. Była to pierwsza wersja AOL Messengera – służąca do wysyłania wiadomości. Ojciec Marka używał go w swojej praktyce lekarskiej do wywoływania pacjentów z poczekalni, bez konieczności odczytywania nazwisk. Rodzina Zuckerbergów wykorzystywała go też na co dzień do komunikacji w domu. Dzięki niemu Mark mógł przekazywać wiadomości siostrom, nie opuszczając swojego pokoju. Było to bardzo praktyczne narzędzie komunikacyjne i jak na tamte czasy – niezwykle nowoczesne. Jak się okazuje, aktywność tego młodego eksperymentatora nie ograniczała się jedynie do stworzenia komunikatora.

– Miałem wielu kolegów, którzy byli artystami – opowiadał później Zuck. – Przychodzili i kreślili różne rzeczy, a ja na podstawie ich rysunków robiłem gry.

Wydaje się, że podróże w świat komputerów to główny sposób spędzania wolnego czasu przez chłopca. Na próżno szukać informacji o szalonych, wakacyjnych eskapadach czy psikusach robionym sąsiadom. Większą rozrywkę stanowiła dla niego gra Civilization, która polegała na zbudowaniu prowadzącego ekspansję imperium zdolnego przetrwać próbę czasu. Aby zwyciężyć, trzeba stawiać nie tylko na innowację, rozwój wewnętrzny, ale też agresję, by podbijać cudze terytorium. W realnym świecie odpowiednikiem tego ostatniego może być jedna z najgenialniejszych, a zarazem najbardziej kontrowersyjnych decyzji Zuckerberga w jego dotychczasowej karierze. Chodzi o przejęcie w kwietniu 2012 roku mobilnej aplikacji do udostępniania zdjęć. Nabycie za miliard dolarów opracowanego przez Mike’a Kriegera i Kevina Systroma Instagrama początkowo spotkało się z niezrozumieniem ze strony części analityków, którzy naiwnie sądzili, że Mark przepłacił za niewielką firmę, zatrudniającą wówczas trzynastu pracowników. Zuckerberg miał jednak nosa i zakup okazał się strzałem w dziesiątkę. Facebook zarobił miliardy dolarów dzięki Instagramowi. Kwestią otwartą pozostaje jednak to, czy utrzyma go w ramach swojego imperium. W Stanach Zjednoczonych coraz głośniej mówi się o wydzieleniu z firmy Zuckerberga Whatsappa i właśnie Instagrama, celem rozbicia giganta, który tak bardzo zdominował świat mediów społecznościowych, że zaczyna przypominać monopol. Ze swojej bezpardonowej polityki ekspansji, rodem z krainy gier strategicznych, Zuck będzie musiał się tłumaczyć podczas licznych przesłuchań.

Biorąc pod uwagę wspomniane wcześniej zainteresowania, z łatwością możemy wyobrazić sobie małego Marka: stale zaabsorbowanego nowymi pomysłami oraz szukającego kolejnych impulsów do tworzenia czegoś, o czym nikt jeszcze nie pomyślał. I jeszcze jeden subtelny aspekt – Mark miał wewnętrzny radar, umiejętność obserwacji świata. Otaczał się ludźmi, którzy byli dla niego inspiracją, i chętnie z tych źródeł natchnienia korzystał, aby się rozwijać. Można go lubić lub nie, ale trzeba przyznać, że pod tym względem miał w sobie cechy charakterystyczne dla artystów i wynalazców: skanowanie otoczenia oraz czerpanie inspiracji z kontaktów z nietuzinkowymi i wartościowymi osobami.

Kolejna cecha wspólna, którą odnajdziemy u Marka i wielu innych ludzi sukcesu, to trudny charakter. Edward Zuckerberg wspomina, że jego syn jako dziecko był, eufemistycznie to ujmując, „wyzwaniem” dla rodziców. Jeśli odpowiedź na pytanie, a raczej prośbę Marka, brzmiała „tak”, zamykało to temat. W wypadku odmowy – chłopak domagał się wyjaśnień, uzasadnień, a często przeprowadzał niemalże przesłuchania. Nie odpuszczał, dopóki nie została mu przedstawiona czarno na białym logika odmowy. Stąd na początku rodzice myśleli, że pisana jest mu kariera prawnika, bowiem trudno go było zbić z tropu, a w dyskusji przy użyciu solidnych argumentów nie miał sobie równych.

Na szczęście szybko się zorientowali, że ich syn jeszcze większy talent niż w retoryce i prawie przejawia w informatyce. Mark udoskonalał swój warsztat na kursach programowania. Przeczytał książkę C++ for dummies, a następnie ćwiczył swoje umiejętności, tworząc proste gry na podstawie rysunków przyjaciela. Bawiły się nimi potem dzieci z sąsiedztwa. Rodzice, doceniając rozwijające się zainteresowania i talent syna, zatrudnili dla niego prywatnego nauczyciela, Davida Newmana, który po latach stwierdził:

– Mark był geniuszem. Czasami miałem problem, żeby za nim nadążyć.

Newman nie śledził dalszych losów swojego podopiecznego i nawet nie wiedział, że to on stoi za stworzeniem Facebooka. Jednak, gdy już się dowiedział, nie był tym faktem ani odrobinę zaskoczony.

Pierwszą szkołą średnią, do jakiej uczęszczał Zuckerberg, była Ardsley High School. Uczył się też w Horace Mann School na Bronxie, gdzie przygotowywał się do nauki w szkole wyższej. Po roku został przeniesiony do prywatnego liceum Philips Exeter Academy, położonego przy granicy z Kanadą w stanie New Hampshire, oddalając się tym samym od rodziny. W liceum uprawiał szermierkę, pełniąc przy tym funkcję kapitana szkolnej drużyny. To najprawdopodobniej tam nauczył się współpracy i rywalizacji, które potem okazały się tak przydatne podczas tworzenia Facebooka.

Choć jego zamiłowanie do informatyki wybijało się na pierwszy plan, to i w pozostałych przedmiotach Mark osiągał znakomite wyniki. Szczególnym upodobaniem darzył książki, zdobywając nawet dyplom literatury klasycznej. Bibliofilstwo nie przeminęło z wiatrem technologicznych zmian i w 2015 roku utworzył na Facebooku „Mark Zuckerberg’s Book Club”, gdzie co 2 tygodnie polecał pozycje, które jego zdaniem warto przeczytać. Zachęcał innych do podjęcia czytelniczego wyzwania, samemu sobie wyznaczając za cel regularne czytanie pozycji wydawniczych umożliwiających poznawanie „innych kultur, wierzeń i technologii”. Przy okazji dzielił się garściami refleksji na temat obcowania z książkami, pisząc: „Uważam, że czytając, spełniam się intelektualnie. Książki dają szansę by zanurzyć się w danym temacie w sposób, na który nie pozwalają dzisiejsze media. Nie mogę się doczekać zmiany mojej medialnej diety na bardziej książkową”.

Na liście rekomendowanych przez niego pozycji znalazły się m.in. Dlaczego narody przegrywają Darona Acemoglu i Jamesa A. Robinsona, Kreatywność S.A. Droga do prawdziwej inspiracji Eda Catmulla i Amy Wallace, Porządek światowy Henry’ego Kissingera, Sapiens. Od zwierząt do bogów Yuvala Noaha Harariego czy nieprzetłumaczona dotychczas na język polski The Rational Optimist Matta Ridleya.

Markowi nie można również odmówić talentu lingwistycznego. Kończąc szkołę średnią znał francuski, hebrajski, łacinę oraz starożytną grekę i nadal potrafi się nimi posługiwać. W ostatnich latach dołożył do tej listy mandaryński i okazuje się, że nauka tego niewątpliwie trudnego języka nie stanowi dla niego wielkiego problemu. Przekonali się o tym choćby uczestnicy spotkania, które zorganizowano w październiku 2014 roku na Uniwersytecie Tsinghua w Pekinie. Zuckerberg zaimponował wówczas publiczności, rozmawiając i odpowiadając na pytania w języku mandaryńskim. Nie obyło się wówczas bez zabawnych wpadek językowych, którym mniej przychylne Zuckerbergowi media nadały zbyt przesadne znaczenie.

Jedną z najbardziej nagłośnionych gaf była wypowiedź Marka na temat liczby użytkowników Facebooka. W związku z tym, iż mandaryński jest językiem tonalnym, nieprawidłowy akcent powoduje zasadniczą zmianę znaczenia wypowiedzianego słowa – i tak się stało, gdy Zuck mówił o miliardzie fanów jego serwisu, jednak chińscy uczestnicy spotkania usłyszeli, iż Facebook ma… 11 użytkowników. Oczywiście wszyscy na widowni zdali sobie sprawę z tej pomyłki i doskonale wiedzieli, jaką liczbę miał na myśli Mark. Dla złośliwych krytyków Zucka był to jednak pretekst, by wbić mu szpilę i szydzić z jego umiejętności językowych. Warto podkreślić, iż nawet absolwenci wydziałów sinologii w Europie i Stanach Zjednoczonych mają olbrzymie problemy, aby być zrozumiałym dla Chińczyków i dopiero wielomiesięczny pobyt w Państwie Środka pozwala im uporać się z tą kwestią.

Oprócz wrodzonych predyspozycji do nauki języków, nasz bohater od najmłodszych lat wykazywał również inne talenty. I tak w przedmiotach ścisłych też nie pozostawał w tyle. Startował w konkursach i olimpiadach z matematyki, astronomii oraz fizyki, zostawiając rywali daleko w tyle.

Patrząc na powyższe, może nasuwać się wyobrażenie nastoletniego Zuckerberga jako cherlawego geeka z zapadniętą klatką piersiową i grubymi szkłami okularów, jednak Mark w przeciwieństwie do Billa Gatesa – którego w 2022 roku przedstawimy w osobnej publikacji – nie miał postury klasycznego kujona.

Bardzo ciekawy moment, który już wtedy mógł okazać się punktem zwrotnym w życiu tego młodzieńca, miał miejsce w ostatniej klasie liceum, do którego uczęszczał, czyli Phillips Exeter Academy. Mark i jego kumpel D’Angelo napisali wówczas program do odtwarzania muzyki: Synapse Media Player. Program ten „uczył się” gustów słuchaczy i podpowiadał kolejne utwory, którymi użytkownik mógł być zainteresowany. Dziś takie rozwiązanie nie robi wrażenia, znamy je przecież doskonale z YouTube’a czy Spotify, ale w tamtych czasach było to rzeczą niezwykle innowacyjną i godną uwagi. Synapse w rankingu „PC Magazine” otrzymał 3 punkty na 5 możliwych, co w przypadku produktu stworzonego przez licealistów stanowiło nie lada osiągnięcie.

Okazało się, że na reakcję świata biznesu nie trzeba było długo czekać. Program zwrócił uwagę dwóch firm, i to nie byle jakich. Zarówno Microsoft, jak i AOL zaproponowały za niego milion dolarów. Chciały też zatrudnić samego Zuckerberga, który ten epizod wspominał w ten sposób: „Zasadniczo ich oferta wyglądała tak: »Możesz przyjść do nas pracować. No i jeszcze przy okazji weźmiemy to, co już zrobiłeś«”. Jak widać, trafnie ocenili potencjał młodego Zucka. Jeszcze bardziej niż na stworzonym przez niego programie, zależało im na jego przyszłych dziełach, które mógłby dla nich stworzyć. Ku ich ogromnemu zaskoczeniu Mark stwierdził, że na razie ma za małą wiedzę i powinien nadal się kształcić. Odmówił więc przyjęcia ogromnych pieniędzy i lukratywnych posad w obu firmach. Co więcej, umożliwił ludziom korzystanie z Synapse za darmo.

Po ukończeniu liceum w 2002 roku Zuckerberg dostał się na uczelnię, która od lat zajmuje pierwsze miejsce w Akademickim Rankingu Uniwersytetów Świata, czyli do Harvardu w Cambridge koło Bostonu w północno-wschodniej części kraju. Jak można się domyślić – wybór padł na informatykę. Nie był to jednak jedyny kierunek, który studiował Zuckerberg. Uczęszczał również na zajęcia z psychologii, a wiedza wyniesiona z tych wykładów w późniejszym czasie przydała się Markowi przy projektowaniu społecznych elementów Facebooka.

Zuckerberg nie wyróżniał się szczególną popularnością na uniwersytecie, ale należał do jednego z uczelnianych bractw i miał kilku bliskich przyjaciół. Dosyć istotnym faktem może być to, że wywodził się z klasy średniej, a Harvard to przecież uczelnia kojarząca się z elitą finansową i śmietanką towarzyską z całego świata. Całkiem możliwe, że miał kompleksy względem bogatszych i lepiej urodzonych harvardczyków. Nie był tak zamożny jak inni ani nigdy nie miał niczego podanego na tacy. Mogło to mieć wpływ na jego bezwzględne zachowanie wobec – pochodzących z wyższych sfer – bliźniaków Winklevossów. Zuckerberg – wnuk listonosza – nadrabiał braki w pochodzeniu wyjątkowymi zdolnościami i ogromną pracowitością, a gdy mu na czymś zależało, potrafił z uporem maniaka konsekwentnie dążyć do celu, czasami przekraczając przyjęte granice.

Na drugim roku studiów stworzył w swoim pokoju w akademiku program CourseMatch. Według oficjalnych założeń pokazywał on studentom, jakie przedmioty wybrali inni studiujący i umożliwiał dzielenie się opiniami na temat poszczególnych zajęć. Jednak prawdziwą motywacją Zuckerberga był czekający go w pierwszym semestrze egzamin z historii sztuki obejmujący czasy panowania Oktawiana Augusta. Program nauczania przewidywał, że studenci wykażą się rzetelną wiedzą na temat 500 obrazów, a jako że Mark raczej niezbyt często zaszczycał zajęcia swoją obecnością i w konsekwencji nie dysponował skrupulatnymi notatkami, które pozwoliłyby mu przygotować się do egzaminu, musiał jakoś wybrnąć z kłopotów.

Wspominając ten epizod studencki, przyznał: „To nie był egzamin, na który można by po prostu wejść i szybko wymyślić, jak sobie poradzić z zadaniem” – po czym dodawał: – „To nie matematyka czy rachunek różniczkowy”. Mark z wyzwaniami z zakresu nauk ścisłych na pewno poradziłby sobie bez większego problemu i wcześniejszego przygotowania. W przypadku egzaminu z historii sztuki sytuacja wyglądała inaczej i student Harvardu zdawał sobie sprawę, że bez odpowiednich materiałów, na podstawie których mógłby przyswoić sobie w ekspresowym tempie sporą dawkę konkretnej wiedzy humanistycznej, po prostu na nim polegnie. W ten sposób narodził się pomysł na opracowanie programu, w którym umieścił dostępne mu materiały, a następnie poprosił innych studentów, aby zalogowali się do systemu i udostępnili własne komentarze oraz obrazy. „W ciągu dwóch godzin wszystkie obrazy ujęte w programie zostały umieszczone na stronie, a obok nich znalazły się adnotacje” – opowiadał potem Mark. Genialny w swej prostocie pomysł dzielenia się zasobami wiedzy chwycił, a Zuck zdał egzamin.

Najwięcej szumu wokół siebie Zuckerberg narobił jednak nieco później, kiedy był na drugim roku studiów. Korzystając ze zdjęć koleżanek i kolegów z Harvardu, wraz z trzema przyjaciółmi: Chrisem Hughesem, Dustinem Moskovitzem i Andrew McCollumem stworzyli stronę Facemash. Pozwoliła ona głosować na jedną z dwóch losowo zaprezentowanych osób, decydując kliknięciem, która z nich jest atrakcyjniejsza fizycznie czy – jak to ujęto w pytaniu towarzyszącym fotografiom – „bardziej gorąca”. Kod strony Mark napisał w ciągu ośmiu godzin. Witryna ze zdjęciami studentów została uruchomiona 28 października 2003 roku i nie była autorskim projektem, a jedynie kopią istniejącego już HotOrNot, do którego uczestnicy mogli przesyłać swoje fotografie. Problem w tym, że aplikacja Zuckerberga – w przeciwieństwie do HotOrNot – opierała się na zdjęciach wykradzionych z uczelnianego serwera.

Tymczasem pierwowzór został stworzony dla żartu 3 lata wcześniej przez parę przyjaciół: kończącego studia biznesowe Jamesa Honga i pracującego wówczas nad doktoratem Jima Younga. Obaj nie mieli pracy, za to sporo ciekawych i nieco szalonych pomysłów. Jak opowiadał jeden z twórców, idea HotOrNot narodziła się spontanicznie. Luźna rozmowa znajomych o spotkanej na imprezie „gorącej dziewczynie” przerodziła się wkrótce w niezwykle dochodowy start-up. „Oglądanie gorących lasek to świetna zabawa. To swojego rodzaju podglądactwo. Wtedy było to bardzo nowe i ostre pojęcie. Nikt wcześniej tego zjawiska nie widział ani o nim nie pomyślał” – wspominał James Hong, dodając: „Wpadliśmy na pomysł w poniedziałek, w środę lub w czwartek mieliśmy kod (pisany w wolnych chwilach), po czym Jim wysłał mi to w weekend”.

W ten sposób narodziła się strona, której jednym z pierwszych testerów był ojciec Honga, co w zabawny sposób przedstawił jego syn: „Mój 60-letni tata, Chińczyk na emeryturze, który jako ojciec powinien być aseksualny, powiedział: »Ta dziewczyna jest gorąca. Ta zupełnie nie«”. Pomysł chwycił i zyskał oszałamiającą popularność, a nagły ruch na stronie spowodował po kilku godzinach przeciążenie serwerów. Twórcy aplikacji nie byli przygotowani na tak wielki sukces i początkowo wpadli w panikę. Pozbawieni planu działania i gotówki musieli zmierzyć się z wieloma problemami wiążącymi się z głosowaniem na „gorące osoby”. Wśród tych kłopotów znalazły się choćby kwestie moderowania fotografii, gdyż HotOrNot błyskawicznie zostało zalane zdjęciami nagich osób, a to stanowiło istotną przeszkodę w pozyskaniu poważnych reklamodawców.

Jako ciekawostkę dodajmy, że jednymi z pierwszych moderatorów tego pionierskiego serwisu byli emerytowani rodzice Jamesa Honga, który wspominał ten epizod następująco: „Po kilku dniach zapytałem tatę, jak idzie. Powiedział: »To bardzo ciekawe. Mama znalazła zdjęcie chłopaka i dwóch dziewczyn, którzy wspólnie uprawiali seks…«. Powiedziałem Jimowi: »Stary, moi rodzice nie mogą się już tym zajmować. Cały dzień oglądają pornografię«”. W końcu twórcom serwisu udało się uporać z problemami spamu czy nieodpowiednich zdjęć i zacząć na HotOrNot zarabiać naprawdę niezłe pieniądze. Nie wiadomo, czy Mark Zuckerberg miał w dalszych planach czerpanie dochodów ze zbudowanej na podobieństwo HotOrNot własnej strony, czy miał to być wyłącznie studencki wybryk tworzony dla frajdy. Ważne, że kopia tego pomysłu również się przyjęła.

Jednym z tych, którzy przyczynili się do fenomenalnej prędkości, z jaką rozniosła się wieść o Facemashu, był student mieszkający kilka pokoi dalej od Marka. Kiedy zobaczył, że został okrzyknięty najatrakcyjniejszym studentem, podekscytowany przesłał informację o rankingu do wszystkich swoich znajomych. Gdy Mark wrócił do pokoju o 22:00, Facemash miał już tylu aktywnych użytkowników, że laptop, którego użył jako serwera, bez przerwy się zawieszał. W ciągu kilku godzin studenci oddali głosy na 22 tysiące par zdjęć.

Oczywiście nie trzeba było długo czekać, aby sprawa wyszła na jaw. Sieć, na której działał Facemash, została odłączona po 4 godzinach. Na Harvardzie wybuchł skandal, a jego bohaterem był niepozornie wyglądający student drugiego roku. Markowi zostały postawione takie zarzuty, jak m.in. włamanie do systemu, naruszenie praw autorskich oraz prywatności osób trzecich, które nie zgodziły się na wykorzystanie wizerunku. Pojawiły się głosy oburzenia i protesty przeciwko rzekomemu seksizmowi i rasizmowi. Zarzuty te stawiały głównie członkinie dwóch grup – Stowarzyszenia Czarnoskórych Studentek Harvardu oraz Fuerza Latina, organizacji zajmującej się sprawami Latynosek. Wspominając o tym incydencie, należy podkreślić, iż cofamy się w czasie o prawie 20 lat, kiedy to harwardzkie mury wypełniali w zdecydowanej większości biali studenci. Wielu z nich, siadając przed monitorem komputerowym z odpaloną stroną Facemasha, intuicyjnie wybierało dziewczyny z tej samej grupy etnicznej, do której sami należeli, zostawiając w tyle rankingu m.in. czarnoskóre i latynoskie studentki.

Kwestie dyskryminacyjne dolały tylko oliwy do ognia i Mark został wezwany przed komisję dyscyplinarną. Koniec końców miał się regularnie meldować u studenckiego doradcy oraz oficjalnie przeprosić kobiece stowarzyszenia, co też uczynił. Zapewniał, że miał to być jedynie eksperyment i nie miał pojęcia, że zdobędzie taki rozgłos. Upierał się, że w zasadzie nic złego nie zrobił, a jedynie testował napisane przez siebie algorytmy. Co więcej, uważał, że należą mu się podziękowania, ponieważ wykazał istotne luki w działaniu systemu uczelnianego.

Jego ocena sytuacji, tak bardzo odbiegająca od tego, co zaprezentowały władze szkoły, przywodzi na myśl skojarzenie z perypetiami innego studenta, który również wykazał się inwencją twórczą niedocenioną przez uczelnię. Mowa o bohaterze innego naszego audiobooka, współtwórcy Apple – Stevie Wozniaku – który w czasie nauki na Uniwersytecie Kolorado w Boulder trafił na dywanik dyrektora, gdy wyszło na jaw, że niewinnie wyglądający student drugiego roku stoi za kolosalnymi rachunkami za uczelniane wydruki. Pomysłowy Steve, opracowując nowatorski program współdziałający z drukarkami, był przekonany, że czeka go nagroda za innowacyjny projekt, tymczasem dyrekcja nie dość, że go skarciła, to jeszcze zagroziła obciążeniem gigantycznymi kosztami. Jak widać, skostniałe systemy edukacji rzadko potrafią docenić wizjonerów, stąd też w wyścigu do innowacji często ponoszą klęskę.

Powróćmy jednak do postawionego przed komisją dyscyplinarną Marka Zuckerberga. Okazało się, że wejście w kolizję z władzami uczelni miało też swoje dobre strony. Tyle bowiem wystarczyło, żeby zwrócić na siebie uwagę trójki starszych studentów. Tyler Winklevoss, jego brat bliźniak Cameron Winklevoss oraz Divya Narendra jakiś czas wcześniej wpadli na pomysł stworzenia strony społecznościowej dla studentów Harvardu. Miała ona nosić nazwę Harvard Connection. Chłopacy nie radzili sobie jednak z kodem do niej, więc Mark i jego Facemash spadli im jak z nieba. Przyjaciele zwrócili się do Zuckerberga z prośbą, aby napisał dla nich ten kod. Przedsięwzięcie miało poważne zabezpieczenie finansowe w postaci niesamowicie bogatych rodziców braci Winklevossów.

Mark przystał na współpracę ze starszymi kolegami ze studiów, ale okazało się, że uczynił to z bardzo niskich pobudek. Utrzymując, że realizuje projekt i dopieszcza szczegóły, tak naprawdę zamroził prace nad nim, aby w tym samym czasie – bazując na pomyśle zleceniodawców – stworzyć własną platformę. Zachowały się jego rozmowy z kolegą Adamem D'Angelo na komunikatorze, które zostały potem użyte w sądzie jako dowód, że Zuck celowo zwlekał z dokończeniem projektu i bardzo świadomie zamierzał wyrolować trójkę pomysłodawców. Do tych kompromitujących Zuckerberga konwersacji jeszcze wrócimy w dalszym rozdziale. W tym miejscu dodajmy jedynie, że do ostatniego spotkania Zuckerberga i ekipy HarvardConnections doszło 14 stycznia 2004 roku, a Mark nigdy nie pokazał zamówionych fragmentów strony WWW ani mechanizmów działania serwisu. Podczas spotkania Zuckerberg asekuracyjnie uprzedził, że nastąpi spore opóźnienie w realizacji zlecenia. Tymczasem 3 dni wcześniej w tajemnicy zarejestrował domenę TheFacebook.com!

Strona Zuckerberga ujrzała światło dzienne 4 lutego 2004 roku. Wtedy jeszcze nikt nie przypuszczał, że powstały w akademiku niewinny projekt za kilka lat przeniesie się do 4 ogromnych budynków w Palo Alto w Kalifornii, choć i bez takich ambitnych marzeń start serwisu okazał się wielce obiecujący. Do końca miesiąca aż połowa studentów Harvardu miała już na nim swoje konto. Trudno stwierdzić, czy Winklevossowie byli bardziej zaskoczeni czy wściekli. Chcąc ratować swój projekt, przekazali go innym programistom, ale stronę – pod nazwą ConnectU.com – udało się uruchomić dopiero w maju. Na ich nieszczęście było to o 3 miesiące za późno. Do tego czasu TheFacebook zdążył już przyciągnąć kilkaset tysięcy użytkowników i nikt nie zwracał uwagi na serwis, który wydawał się powieleniem idei Zuckerberga.

Rozdział drugi

TheFacebook zdobywa popularność

Jeśli człowiek ma zamiar do końca życia pozostać pracownikiem fizycznym, to powinien równo z wybiciem godziny szesnastej zapominać o swojej pracy. Natomiast jeśli zamierza piąć się wzwyż, wówczas wybicie godziny szesnastej powinno być dlań sygnałem do myślenia –

– Henry Ford

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Wstęp
Uwaga językowa
Rozdział pierwszy. Młody Mark Zuckerberg
Rozdział drugi. TheFacebook zdobywa popularność
Rozdział trzeci. Jak to było naprawdę? Spór o pomysł na stronę
Rozdział czwarty. Finanse i formalności – Dolina Krzemowa i próby opanowania chaosu
Rozdział piąty. Zwiększanie zasięgów, hosting zdjęć, oznaczanie znajomych
Rozdział szósty. Ludzie Facebooka
Rozdział siódmy. News feed i Facebook dla wszystkich!
Rozdział ósmy. Ochrona prywatności
Rozdział dziewiąty. F8
Rozdział dziesiąty. Rozwój platformy
Rozdział jedenasty. Ciągłe innowacje
Rozdział dwunasty. Podbój świata
Rozdział trzynasty. Facebook Connect, Lubię to! i Facebook Lite
Rozdział czternasty. Wejście na giełdę i problem informacyjnej rzetelności
Rozdział piętnasty. Ochrona danych osobowych i firma medialna
Rozdział szesnasty. Rodzina, filantropia, polityka
Rozdział siedemnasty. Wyzwania teraźniejszości i przyszłości
Rozdział osiemnasty. Czego możemy nauczyć się od Marka Zuckerberga?

Renata Pawlak, Kinga Sołtysiak, Ewa Szach oraz Kinga Kosecka

Mark Zuckerberg i jego imperium. Jak Facebook zmienia Twój świat

Wydanie pierwsze

ISBN: 978-83-66167-85-8

© Renata Pawlak, Kinga Sołtysiak, Ewa Szach, Kinga Kosecka i Łukasz Tomys Publishing 2021

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Redakcja: Katarzyna Szach-Bolaczek

Korekta: Justyna Jaciuk

Łukasz Tomys Publishing

e-mail: [email protected]

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek