Marvin - Iza Korsaj - ebook + audiobook + książka

Marvin ebook

Iza Korsaj

3,5

Opis

Ile utraciłeś ze swojego człowieczeństwa? Jak wiele zniesiesz, aby ponownie móc nazwać siebie człowiekiem?

Te pytania zadaję moim pacjentom podczas napraw ich zdegenerowanych osobowości. Zawsze daję im wybór i czas na odpowiedź. Bez nienawiści, ale i bez litości dla słabych.

Jedni udzielają poprawnej odpowiedzi i przyjmują mój dar. Inni, cóż… znikają. Pierwsi uczynili swoje życie pełniejszym i bardziej wartościowym, drudzy uratowali życie komuś godnemu miana człowieka.

Nazywam się Marvin T. Cross i jestem bostońskim chirurgiem. Uważam się za największego humanistę naszych czasów, gdyż nie mam boga przed człowiekiem. W moich oczach, marnując dany ci przez naturę potencjał, bluźnisz. Nie lękaj się jednak, wyciągnę do ciebie pomocną dłoń…

 Intrygująca, mocna i warta uwagi. Polecam.
Marta Daft – Martawsrodksiazek.pl

„Marvin” to książka, obok której nie możesz przejść obojętnie. Gorąco polecam!
Ewelina Nawara – myfairybookworld.pl

Wstrząsająca historia, w której granica między postacią ofiary a oprawcy niepostrzeżenie się zaciera. To zdecydowanie mocna powieść, dla osób o stalowych nerwach.
Sandra Jędrowiak – miloscdoczytania.wordpress.com

„Marvin” to powieść, którą koniecznie musicie przeczytać.
Wciąga, fascynuje, intryguje, a co najważniejsze nie daje o sobie zapomnieć. Gorąco polecam!
Sylwia Stawska – kobiecerecenzje365.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 206

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (28 ocen)
7
10
5
3
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




I

1

1983

Lubię czuć w dłoni ciężar skalpela. Chirurgia to precyzyjna i wyjątkowa profesja. Tylko ona jest w stanie zaspokoić mój zachłanny umysł. Ludzkie ciała zużywają się. Jak wszystkie maszyny - ulegają awariom. Wymagają pomocy zręcznego fachowca, takiego jak ja - InżynierNaprawy.

Jako transplantolog cieszę się w środowisku renomą i zaufaniem. Moimi klientami bywają naprawdę grube ryby. Każdy, kto ma środki i liczy się z czasem, stawiając na jakość usług i dyskrecję, jest u mnie pożądanym pacjentem. Nie umawiam się na miłe pogawędki - prowadzę zza biurka twarde negocjacje. Dbam o bezpieczną, choć nie zawsze zgodną z prawem dostawę biologicznych części zamiennych. Stosowni ludzie osłaniają mnie, a ja w zamian chronię ich zdrowie i życie. Pieprzyć etos. Świat nie sprzyja dobrymludziom.

Od lat dzień za dniem obserwuję, jak ludzie wegetują, są pozbawieni woli życia. Powielają własne błędy, skazując się na piekło wiecznych, bezrozumnychpowtórzeń.

Niezaspokojony, żarłoczny umysł coraz częściej domaga się przesunięcia granicy - przejścia z wymiany narządów do naprawyumysłów.

***

Jest chłodne, listopadowe popołudnie. Czuć nadchodzącą zimę. Czerwone słońce, przyćmione szarymi chmurami, chowa się ospale za horyzont. Zza szyby chryslera obserwuję tętniący życiem Boston. To miasto wytwarzania, przetwarzania i nieustannej utylizacji. Tu nie można sprzedać się zbyttanio.

Jadę na lotnisko odebrać syna, który przylatuje do mnie w odwiedziny z Denver. Kilka chwil później z uwagą przyglądam się podróżnym, opierając się o przeszkloną ścianę terminalu. Jako wprawny obserwator pamiętam o należnym dystansie i o kilku żelaznych zasadach. Przypatrywać się innym w milczeniu; reagować tylko w sytuacji zagrożenia; po zakończonym zwiadzie dyskretnie się oddalić. I nigdy nie rozmawiać z nikim o tym, czego było się świadkiem. Przytykam czoło do chłodnej szyby. Dostrzegam Danny’ego. Ośmiolatek maszeruje dziarsko w asyście stewardessy, w puchowej czerwonej kurtce i z niebieskim plecakiem przerzuconym przez ramię. Syn szybko zauważa mnie w tłumie i entuzjastycznie macha na powitanie. Uśmiecham się, unosząckciuk.

Po wylegitymowaniu się przejmuję opiekę nadchłopcem.

Rozkładam ręce i unoszę Danny’ego, a on wtula się we mnie. Czuję nerwowe bicie jego serca. Pachnący gumą do żucia oddech syna omiata mitwarz.

Gładzę go po sztywnych, świeżo przyciętych włosach. Stwierdzam, że robi się przystojny, jak ja. Oby odziedziczył po mnie takżeintelekt.

- Tęskniłem za tobą, tato. - Chłopiec patrzy na mnie z zachwytem. Ściska mi rękę tak mocno, że jej powierzchnia zaczyna siępocić.

- Ja za tobą też, Danny - odpowiadam, nie chcąc odbierać mu złudzeń, choć bardziej tęsknię za Naprawami Umysłu. Przez nadmiar pracy muszę odkładać tę przyjemność w czasie. Już same przygotowania do następnej terapii staną się żmudnym przedsięwzięciem. Pacjent nie może cierpieć na przewlekłą chorobę. Kolejna sprawa to infiltracja otoczenia. Im obiekt posiada mniej relacji z innymi ludźmi, tym lepiej. Jeżeli przegra życie, niewielu po nim zapłacze, nikt nie zada też niewygodnych pytań, mogących naprowadzić ciekawskich na mójtrop.

Mój chrysler dołącza do niekończącego się sznura samochodów. Włączam radio. Chłodne dźwięki Two Minute Warning Depeche Mode współgrają z moimi myślami. Myślę o tępej suce Vivian, matce Danny’ego i mojej byłej żonie. Syn jest pamiątką felernego związku. Jeżeli będzie kiedyś wymagał mojej terapii, podejmę się jej bezwahania.

Chłopiec bawi się przypinką Kermita przyczepioną do bagażu. Euforia opadła i teraz peszy go rozmowa z ojcem. Świetnie. Nie mam ochoty wpraszać się do jego świata, wolę zanurzyć się we własny, przedestylowany ze skaz, uporządkowany i czysty, z Biblioteką Umysłu zawierającą dziesiątki półek wypełnionych woluminami z danymi o ludziach, z którymi się stykam: współpracownikach, pacjentach czykochankach.

Rozciągam usta na myśl o wczorajszej nocy z Zoe Rosenberg. Z powodu odwiedzin Danny’ego nie znajdę teraz czasu na kolejną schadzkę, wspomnienia ostatniej są jednak intensywne i świeże.

Cenię towarzystwo Zoe z wielu względów. Prócz intelektu i walorów fizycznych imponuje mi odporność tej trzydziestodwulatki na degradujące psychikę stany, jak zakochiwanie się oraz pokrewne muuczucia.

Z zamyślenia wyrywa mnie wstrząs. Niespodziewanie uderzamy w coś na drodze. Uderzenie nie jest mocne, jednak zatrzymuję się, wiedziony ciekawością, czy wyrządziłem jakiemuś stworzeniukrzywdę.

Wyskakuję z auta, Danny wybiega za mną. Stoimy na poboczu leśnej drogi. Prawdopodobnie potrąciłem zająca albo szopa. Agonia nie jest wdzięcznym obrazem, ale nie oszczędzę synowi widoku trzewi rozwleczonych po asfalcie.

Obchodzę samochód dookoła. Rozglądam się za ofiarą.

Siła uderzenia odrzuciła zwierzę na skraj drogi. Leży nieruchomo na warstwie zgniłych liści. Widać, że jest przytomne. Nie krwawi, choć jego wnętrzności prawdopodobnie sązmiażdżone.

Przypatruję się Danny’emu. Na rozjaśnionej od świateł twarzy chłopca nie dostrzegam oznakwstrętu.

Wyjmuję z bagażnika dwie pary czarnych rękawiczek. Wraz z workami na wymioty stanowią pozostałość po Naprawie Umysłu Obiektu Numer Jeden, którą przeprowadzałem przedrokiem.

- Nałóż je - mówię dosyna.

Danny ochoczo wypełnia polecenie. Z fascynacją naciąga lateks na drobne dłonie. Kuca nad zwierzęciem bez strachu. Chce je zbadać. Stworzenie źle reaguje na dotyk. Z sykiem obnaża kły, ale jest za słabe, by ugryźć. Tylko końcówka ogona drganiespokojnie.

- Tato. - Danny szarpie mnie za rękaw. - Czy onumrze?

- Nie wiem - mówię prawdę. - Zobaczę, co da się zrobić. Wsiadaj do auta. - Owijam kocura wyjętym z bagażnika kocem. Wożę ze sobą zestaw ratunkowy najwyższej klasy, ale nie zamierzam go eksploatować dlasierściucha.

- Nie ściągaj rękawiczek - pouczam syna. - Możesz się czymś zarazić. - Ja również nie zdejmuję swoich. Wścieklizna, nosówka, infekcje odkleszczowe. Kot może być biologiczną bombą, której nie jestem w stanie rozbroić. Zrobię z nim, co będzie konieczne, ale z pewnością nie na oczach Danny’ego. Powielanie błędów własnych rodziców jestzbrodnią.

Syn nerwowo przyciska do brzucha zawiniątko z kocurem, bezrasowym i niekastrowanym, o rudej sierści. Czuje się odpowiedzialny za zwierzę i za wszelką cenę pragnie je chronić. Zupełnie jak ja w jegowieku.

Kocur dostaje drgawek i wymiotuje Danny’emu na spodnie.

- Wytrzymaj, jeszcze trochę! - Chłopiec zaklina go. - Nie umieraj! Tato! - Patrzy na mnie z rozpaczą.

Staram się gouspokoić.

Parkujemy przed najbliższą dyżurną lecznicą. Pokaźny neon z napisem „Lecznica weterynaryjna Amicus. Dr Darren S. Weston” barwi elewację budynku na zielono.

Wzdycham. Za chwilę i tak będzie po sprawie. Kocur jest w agonii. Weterynarz na miejscu zutylizuje ciało, wybawiając mnie odkłopotu.

Chłopiec, nie czekając na mnie, wbiega z ofiarą do lecznicy. Ciężkim krokiem wchodzę za nim dośrodka.

Przemierzam opustoszałą poczekalnię i otwieram znajdujące się na jej końcu drzwi do gabinetu. Jego wnętrze imponuje wyposażeniem. Jest chłodziarka na leki, aparat USG i rentgen, a także solidny stół, na którym Weston przeprowadza badania podopiecznych. W głębi pomieszczenia zauważam masywne drzwi, za którymi pewnie znajduje się salaoperacyjna.

Nieznacznie unoszę kąciki ust. Moją uwagę przykuwa właśnie ten weterynarz, niejaki DarrenWeston.

2

Zdejmuję rękawiczki i podaję mu dłoń. Mężczyzna wita mnie ze źle skrywaną niechęcią. Mój mózg niczym skaner rejestruje detale weterynarza. Na jego uniform składają się ciemnoniebieskie spodnie oraz obcisła koszulka, która przywiera do ciała jak druga skóra. Strój podkreśla wzrost i atletyczną sylwetkę Westona. Ciemne, nastroszone włosy dodają mu niesforności. Wiek określam na trzydzieści kilkalat.

Wyczuwam u niego nerwowość spowodowaną naszą wizytą. Facet, jak każdy, może mieć gorszy dzień, ale dalsza obserwacja nasila złe wrażenie. Darren Weston jest antypatyczny. Nie potrafi odegrać emocji, które wzbudziłyby ufność. To wada u praktyka medycyny, również specjalisty od zwierząt. W dodatku słabo panuje nadciałem.

Dolna część owalnej, pokrytej gęstym zarostem twarzy zdaje się żyć własnym życiem, niezależnie od woli mężczyzny. Darren przygryza wargi, jakby obawiał się trwonić słowa. To zachowanie zmienia się, kiedy bada pacjenta. Rysy łagodnieją, a żuchwa zastyga. Weterynarz przeczesuje palcami sierść kocura w autentycznej pieszczocie. Zwierzę mimo to próbuje go pokąsać i w stresie opróżnia jelita. Darren bez słowa czyści stół, po czym wraca do przerwanychzabiegów.

Danny kurczowo chwyta moją dłoń. Ściska ją, poruszony cierpieniemkota.

- Każdego czeka śmierć - mówię, nie odrywając od niego wzroku.

- Jeszcze nie teraz, proszę pana. - Weterynarz zabiera głos. Brzmi wyraźnie i czysto, oddycha przeponą, kiedy mówi. Musiał spędzić wiele godzin nad nauką tak perfekcyjnejartykulacji.

Darren zaciska palce na kciukach, gdy zwraca się do mnie, omawiając stan zwierzęcia. Gest pomaga mu w kontrolowaniu emocji, choć facet z pewnością wstydzi się tiku. Jego wzrok niespokojnie przeskakuje ze mnie na kocura i otaczające nas sprzęty. Zauważam, że w mojej obecności kompletnie ignoruje Danny’ego. Interesujące. Mój umysł wchodzi na wyższeobroty.

- Obrażenia nie są śmiertelne. Wystarczy dobra opieka i spokój - objaśnia. - Wykonam USG, aby zyskać pewność, że kot przeżyje. - Odwraca się do nas plecami. Słychać warkot maszynki, kiedy goli brzuch zwierzęcia. Badanie trochę potrwa. Poobserwuję zatem Darrena w jego środowisku. Otoczenie pracy powie mi o tym człowieku więcej niż wyuczona gestykulacja czystrój.

Omiatam wzrokiem gabinet. Jasnozielone kafle na podłodze i ścianach przypominają mi te z Laboratorium Naprawy. Nad białym, półokrągłym biurkiem wisi skromny dyplom. Weston ukończył studia w wieku dwudziestu pięciu lat. Obecnie ma trzydzieści sześć. Specjalizuje się w chirurgii małych domowych zwierząt, takich jak koty i psy.

Na jego biurku piętrzy się stos dokumentów. Podchodzę bliżej, by zerknąć na ich treść. To notatki dotyczące różnych schorzeń. Agresja zaborcza, syndrom wściekłości. Uboga socjalizacja. Atypoweneurodermatitis…

Odrywam oczy od niedbale skreślonych liter. Diagnostyka kocura wciąż trwa. Mój syn stoi dziarsko przy lekarzu. Obaj patrzą w monitor, na którym widać drobne trzewiazwierzaka.

Unoszę plik kartek i dyskretnie sprawdzam, co się pod nim kryje.

Osobisty terminarz Westona. Oprawiony w żółtą skórę kalendarz jestotwarty.

W umyśle zapalają się czerwone kontrolki, kiedy zerkam w notatki. Niesamowite. Facet nieopatrznie podaje mi na tacy swoje tajemnice. Ja trzymam własne w najbezpieczniejszym ze schronów - pod czaszką, w BiblioteceUmysłu.

Kataloguję w niej treść zapisków. Bez problemu odtworzę ją później w dogodnym momencie. Takich informacji nie da się łatwozapomnieć.

Darren kończy oględziny pacjenta. Krótko nakreśla plan jego rekonwalescencji. Aprobuję wszystko, comówi.

- Ma wysoką zawartość białka z soi, dobrze się trawi i redukuje alergię na pokarm. - Wskazuje na karmę w agresywnie czerwonym pudełku. - Dodatek pulpy z buraków wspiera zdrowie śluzówki jelita - wyliczazalety.

Unoszę brwi. Bawi mnie sposób, w jaki Darren popisuje sięwiedzą.

Przy końcu wizyty wymieniamy się grzecznościami. Nawet Danny rozpogadza się, kiedy nadaję kotu imię - Szczęściarz. Dziś chyba wszyscy nimi jesteśmy, choć nie każdy z nas zdaje sobie z tegosprawę.

Weterynarz żegna nas wymuszonym uśmiechem. Odpowiadam mu milszym grymasem. Spotkamy się za kilka dni. Do tego czasu uporam się z zebraniem podstawowych informacji o mężczyźnie. Rewelacje z kalendarza intrygują mnie na tyle, że zaczynam rozmyślać o ich autorze jako o potencjalnym kandydacie do kolejnej Naprawy. Treść zapisków Darrena sugeruje, że facet może być zaangażowany w sprawy, o istnieniu których większość ludzi wolałaby niewiedzieć.

Tej nocy bez żalu porzucam odpoczynek. Moje biologiczne potrzeby ustają. Zanika głód, pragnienie, potrzeba snu. Wypełniają mnie myśli, chłodne i ciemne, o poznanym dziśWestonie.

Leżę na łóżku wpatrzony w cień rzucany przez nocną lampę. Plama układa się w zarys ludzkiej miednicy lub trupiej główki - gatunkumotyla.

Biblioteka Umysłu jest otwarta. Pieczołowicie odtwarzam z niej zawartość kalendarza mężczyzny z datami szóstego i siódmegolistopada.

Strony były pokryte szkicami wykonanymi czarnym tuszem. Lewą wypełniał rysunek nagiego rozczłonkowanego ciała mężczyzny w średnim wieku. W miejscach cięć sterczały odłamki kości i coś, co uznałem za nitkiścięgien.

Na prawej widniał portret dekapitowanego osobnika. Jego lewe oko było zapadnięte w oczodole. Prawe, z gwiaździstym pęknięciem na gałce, spoglądało wprost na patrzącego. W rozcięte wargi ofiary rysownik wtłoczył obfitąmęskość.

To ekspresja gniewu i zacietrzewienia autora, nie anatomiczna wprawka po godzinach. Weston rysował tak ostro, że w kilku miejscach rozdarłpapier.

Przewracam się na brzuch, zbierając myśli. Pod rysunkami widniał krótki tekst. To właśnie jego treść przesądziła o założeniu Darrenowi woluminu w mojej Bibliotece. Ludzie skrywają sekrety, często wstrętne. Kłopoty zaczynają się, gdy te sekrety zawłaszczają osobowość i transformują ją na mrocznąmodłę.

Z Biblioteki wyrywa mnie krzyk Danny’ego. Wbiegam do salonu, gdzie śpi, i włączam oświetlenie. Pomieszczenie zalewa gorące światłohalogenów.

Danny siedzi nienaturalnie wyprostowany na sofie i nieruchomo wpatruje się w białą ścianę przed sobą, jakby była ekranem w czasie rzeczywistym wyświetlającym jegosny.

Pobielałe wargi chłopca silniedrżą.

- To tylko sen, Danny - uspokajam go. - Jesteś bezpieczny - dodaję. - Zemną.

- Nie. - Danny patrzy na mnie pustym wzrokiem, nie mogąc wyrwać się z koszmaru. - Nie! - Trzęsie się i tulipoduszkę.

Jego oddech jest za szybki. Muszę pomóc mu go spowolnić. Siadam za plecami chłopca i splatam palce na jegoprzeponie.

- Oddychaj, Danny. Już dobrze. - Przyciskam twarz do policzka syna. Czuję zgrzytanie drobnych szczęk. - Oddychaj, jak ja. - Siedzimy spleceni, dopóki jego mięśnie nie zaczynają sięrozluźniać.

- Potwór miał błyszczące niebieskie oczy… - Danny nie wypuszcza moich rąk z uścisku. - Patrzył na mnie i ciągleprzeżuwał.

Zastanawia mnie, czy obaj myślimy o tymsamym.

- Kiedy się boisz, przywołaj dobre myśli - radzę mu. - Jak Piotruś Pan wzniesiesz się ponad strach. Co jest twoją szczęśliwą myślą, Danny? - pytam.

- Ty, tato - odpowiada. - Tęsknię za tobą. - Chłopiec niespodziewanie smutnieje. - Przez całyczas.

Za swoimi wyobrażeniami o mnie, Danny - myślę, przeczesując mu zmierzwione włosy. Wyłącznie za nimi. Fasada relacji, którą utrzymuję z potomkiem, musi muwystarczać.

Po odprawieniu syna na lotnisko zatrzymuję się przy jednej z budek telefonicznych rozrzuconych przy autostradzie. Wertuję książkę adresową, wyrywam z niej ostatnią, usmarowaną klejem kartkę i zapisuję na niej konkretne dane. Sprawdzam je na mapie i bez zwłoki ruszam w dalsząpodróż.

Widok machającej do mnie dziwki, wbitej w ciasny kombinezon, przypomina mi o tekście z kalendarzaWestona:

Jesteś daleko od domu i swojej rodziny,

Zaraz się razem miło zabawimy!

Wyobrażam sobie weterynarza pieprzącego się z tym, z kim z pewnością robić tego nie powinien. Ja korzystam z okazji. Kto wie, czy w natłoku przygotowań do Naprawy znajdę jeszcze czas na teuciechy.

Zapraszam panienkę na tyły chryslera. Ma około dwudziestu lat, zdrowe zęby i - co najważniejsze - jest czysta, a jej ciało nie wygląda na zużyte.

Nie silę się na uprzejmość. Zakleszczam ją między sobą a drzwiami. Szarpnięciem odchylam kurwie głowę, ciągnąc ją za długie włosy. Zaskoczona, miota się i przeklina.

- Spokojnie - szepczę jej do ucha. - Jak masz na imię?

- Lachociąg - stęka.

- Ach tak! - Uderzam jej twarzą o szybę. Zostawiam na szkle kleks jej krwi, równie czerwony jak włosydziwki.

Wśród żałosnego chlipania niedelikatnie zadowalam się jej ciałem. Uda kobiety wciąż drżą, kiedy wysuwam spomiędzy nich członek oblepiony gęstym śluzem. Ocieram go chusteczką. Drugą podajędziewczynie.

- Jeszcze z tobą nie skończyłem - mówię cicho. - Płacę i wymagam. Bądźgrzeczna.

Po kwadransie wypuszczam ją z samochodu. Dziewczyna, chwiejąc się, wbiega między pobliskie drzewa. Upada dwa razy, nim niknie mi z oczu.

Ścieram wilgoć ze skórzanej kanapy, wciąż rozmyślając o Darrenie.

Szarpie się z płaczem ludzka dzidzia mała,

Bo w łapy sprytnego Zwierzęcia się dostała!

Jesteś daleko od domu i swojej rodziny,

Zaraz się razem miło zabawimy!

Bądź bardzo grzeczna, nie próbuj uciekać,

Bo Zwierzę się wścieknie, wtedy krzywda cię czeka!

Tak właśnie brzmiał początek tekstu Westona. Całkiem możliwe, że skurwiel krzywdzi dzieciaki. To dlatego w lecznicy ignorował Danny’ego. Bał się własnych odruchów. Naprawa takiej bestii byłaby trudna. Tresura nie wchodzi w grę. Tresura jest poddaniem się, nie zmianą. A mi zależy wyłącznie na Naprawie.

Wracam do siebie okrężną trasą, mijając przy tym uznaną restaurację Biały Chart, w której często jadam kolację z Zoe. Pięćdziesięcioletni szef kuchni, Rick Bowman, wie, jak zadowolić kubki smakowe. Sam jednak posiada czerwony wolumin w mojej Bibliotece. Tym kolorem oznaczam tomy dotyczące osób, które kwalifikują się doNaprawy.

Po każdym posiłku proszę go na pogawędkę dotyczącą kulinariów. Obserwuję wtedy Ricka dla sprawdzenia, czy robi coś w kierunku zneutralizowania swojegodefektu.

Z miesiąca na miesiąc z mężczyzną jest gorzej. Cierpi psychicznie i fizycznie, ale nie walczy z rujnującą go przypadłością. Zbyt kocha to, co go niszczy. Jego Naprawa byłaby dość prosta, ale obecnie mój priorytet toDarren.

Docieram pod jego lecznicę. Nie wysiadam jednak z samochodu. Obserwuję mijające mnie wozy oraz nieliczne auta zaparkowane przy budynku. Przypatruję się też logoAmicusa.

W ciemnozielonym krzyżu widnieją białe zarysy sylwetek psa, kota i papugi. Kot pręży ogon, a papuga zawisa nad jego grzbietem. Zwierzęta to pełne hartu osobniki, zaś kuracja u Westona ma obiecywać właścicielom ich powrót do utraconejwitalności.

Uśmiecham się, patrząc na kopułę śniegowych chmur zalegających nad miastem. Rok temu intensywnie polowałem na obiekt, który przeznaczyłem do terapii. Tym razem nie wyruszę na łowy. Ofiara sama wpadnie w zasadzkę, którą dla niejprzygotuję.

Marvin

Copyright © Iza Korsaj

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Copyright © for the cover art by Bernadeta Leśniowska-Gustyn

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rightsreserved.

Wydanie pierwsze Bydgoszcz 2018r.

druk ISBN 978-83-7995-048-5

epub ISBN 978-83-7995-049-2

mobi ISBN 978-83-7995-050-8

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Małgorzata Maksymowicz

Korekta: Aleksandra Sitkiewicz

Projekt okładki i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Ilustracja na okładce: Bernadeta Leśniowska-Gustyn

Skład wersji elektronicznej: proAutor.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgodywydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Książka najtaniej dostępna w księgarniachwww.MadBooks.pl

www.eBook.MadBooks.pl