Matka. Anna Politkowska. Życie w imię prawdy - Wiera Politkowska, Sara Giudice - ebook + audiobook

Matka. Anna Politkowska. Życie w imię prawdy ebook i audiobook

Wiera Politkowska, Sara Giudice

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Opowieść o Annie Politkowskiej - nieustraszonej dziennikarce, która odważnie ujawniała prawdę o Rosji.

Anna Politkowska, dziennikarka „Nowoj Gaziety”, jednego z najważniejszych czasopism rosyjskiej opozycji, do końca życia pisała o drugiej wojnie czeczeńskiej, korupcji, zbrodniach i zmowie milczenia w Rosji. Została zamordowana w swoim domu w centrum Moskwy 7 października 2006 roku, w dniu urodzin Władimira Putina. Choć sprawcy zbrodni trafili do więzienia, wciąż nie ustalono, kto zlecił zabójstwo.

Jej córka Wiera miała wówczas 26 lat. Na własnej skórze odczuła opieszałość i stronniczość rosyjskiego wymiaru sprawiedliwości. Po najeździe Rosji na Ukrainę jej rodzinie, ze względu na sławne nazwisko, znowu zaczęto grozić śmiercią. Wiera musiała wraz z bliskimi wyjechać do innego kraju. Napisała tę książkę, aby jej córka – wnuczka, której Anna nigdy nie poznała – i cały świat na zawsze zapamiętali historię wyjątkowej kobiety, która nie kryła swojej niezgody na politykę Putina i nie bała się walczyć o wolność.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 111

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 3 godz. 8 min

Lektor: Barbara Liberek
Oceny
4,7 (11 ocen)
8
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra.
00

Popularność




PROLOG.

GŁOS ŻALU

„Rosja stoi na skraju prze­pa­ści, popy­chana przez Putina i jego poli­tyczną krót­ko­wzrocz­ność”.

Anna Polit­kow­ska, 2004

Moja matka zawsze była kło­po­tliwą osobą, nie tylko dla rosyj­skich władz, ale także dla prze­cięt­nego oby­wa­tela, który prze­gląda prasę i czyta arty­kuły. Nie­stety więk­szość Rosjan wie­rzy w to, co pły­nie z rzą­do­wych kana­łów tele­wi­zyj­nych: w wir­tu­alny świat wykre­owany przez pro­pa­gandę, w któ­rym w grun­cie rze­czy wszystko jest w porządku. Pro­blemy, o któ­rych co jakiś czas infor­muje się opi­nię publiczną, mają źró­dło w kra­jach Zachodu, albo, jak z prze­ką­sem mówi się w Rosji, „na zgni­łym Zacho­dzie”.

Mama w swo­ich arty­ku­łach rzadko mówiła o przy­jem­nych spra­wach, pra­wie zawsze była posłan­niczką złych wia­do­mo­ści. Pisała prawdę, nagą i surową, na temat żoł­nie­rzy, zbrod­nia­rzy i zwy­czaj­nych ludzi, któ­rzy koń­czyli jako mięso armat­nie. Opo­wia­dała o bólu, krwi, śmierci, oka­le­czo­nych cia­łach i zruj­no­wa­nym życiu.

7 paź­dzier­nika 2006 roku, w dniu, w któ­rym ją zamor­do­wano, dniu uro­dzin Putina, mia­łam dwa­dzie­ścia sześć lat i przy­go­to­wy­wa­łam się do zosta­nia matką. Do tam­tej pory pra­gnę­łam wie­rzyć, że jej popu­lar­ność na Zacho­dzie w jakiś spo­sób uchroni ją od cza­ją­cego się ryzyka i tra­gicz­nej śmierci. Myli­łam się.

Dyk­ta­to­rzy potrze­bują ofiar w ludziach, by umoc­nić swoją wła­dzę. Tylko mówiąc prawdę, możemy obro­nić wol­ność i poko­nać zakła­ma­nie. Choć w Rosji bra­kuje wol­no­ści, nie chcia­łam jej opusz­czać. Kraj, który wydał na świat mor­der­ców mojej matki, mimo wszystko był kra­jem, w któ­rym chcia­łam żyć i pra­co­wać.

W Rosji, zwłasz­cza w liczą­cych się krę­gach, szybko zapo­mniano o Annie Polit­kow­skiej, gdyż pie­lę­gno­wa­nie pamięci o takich oso­bach jak moja mama jest nie­bez­pieczne. O wiele wygod­niej jest zatrzeć ślady i zapo­mnieć o jej praw­dzie.

Na Zacho­dzie nazwi­sko Polit­kow­ska jest powo­dem do dumy, mojej matce poświę­cono place i ulice, jej doro­bek dzien­ni­kar­ski stu­dio­wany jest na uni­wer­sy­te­tach, a książki sprze­dają się na całym świe­cie. Za to w Rosji okryte jest ono zasłoną mil­cze­nia. Dzi­siaj już Cze­cze­nia, któ­rej doty­czyły naj­waż­niej­sze śledz­twa mamy, została spa­cy­fi­ko­wana, a rządy w repu­blice ugrun­to­wane. U wła­dzy stoi Ram­zan Kady­row, zawsze otwar­cie mani­fe­stu­jący swoją nie­na­wiść do niej.

Anna i Wiera w Moskwie w lipcu 2005 roku

Wojna w Ukra­inie wywró­ciła nasze życie do góry nogami. Po 24 lutego 2022 roku z powodu naszego nazwi­ska znów zaczęto gro­zić, nawet śmier­cią, tym razem mojej zale­d­wie nasto­let­niej córce. Od kiedy w szkole poja­wił się temat kon­fliktu w Ukra­inie, kole­dzy i kole­żanki zaczęli ją bru­tal­nie ata­ko­wać. I tak zde­cy­do­wa­ły­śmy się na dobro­wolne wygna­nie, ucieczkę do innego pań­stwa. Z dnia na dzień spa­ko­wa­ły­śmy walizki i opu­ści­ły­śmy Moskwę, która ode­brała nam już tak wiele. Mnie matkę, a mojej córce bab­cię.

Posta­no­wi­łam napi­sać tę książkę, by przy­po­mnieć lek­cję, którą pozo­sta­wiła po sobie moja matka: bądź­cie odważni i zawsze nazy­waj­cie rze­czy po imie­niu. Włącz­nie z dyk­ta­to­rami.

1

BEZSENNE OCZY

Tyk-tyk-tyk-tyk. Spa­cja, nowa linia i znów tyk-tyk-tyk-tyk. Bez końca.

To nie był tylko dźwięk w tle, na który nie zwraca się więk­szej uwagi, ale ścieżka dźwię­kowa mojego życia. Cowie­czorna koły­sanka.

Gdy dzień dobiegł końca – wszy­scy już zje­dli, ktoś wypro­wa­dził psa, poka­za­li­śmy zro­bione prace domowe i poszli­śmy do łóżek – zaczy­nało się tyk-tyk-tyk-tyk. Matka była sku­piona – poważne spoj­rze­nie zza opra­wek oku­la­rów – i nawet na chwilę nie odry­wała oczu od maszyny do pisa­nia, jak gdyby wyko­ny­wała naj­waż­niej­szą pracę w swoim życiu. Jeśli zauwa­żyła, że ja i mój star­szy o dwa lata brat ją obser­wu­jemy, pytała: „A wy co? Czemu nie śpi­cie? Po co wsta­li­ście? Marsz do łóżek!”. Tyk-tyk-tyk-tyk.

Mama uro­dziła się w Nowym Jorku, gdy jej rodzice byli na misji dyplo­ma­tycz­nej w Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Jej ojciec, mój dzia­dek, Stie­pan Fie­do­ro­wycz Maziepa był Ukra­iń­cem i pra­co­wał w przed­sta­wi­ciel­stwie ukra­iń­skim przy ONZ. Moja bab­cia, Raisa Alek­san­drowna Maziepa, była w poło­wie Rosjanką, a w poło­wie Ukra­inką i choć nie nale­żała do misji dyplo­ma­tycz­nej, poje­chała z mężem. W epoce sowiec­kiej dyplo­maci nie mogli odby­wać dłu­gich zagra­nicz­nych podróży bez mał­żonka. Wszystko, co dziad­ko­wie opo­wia­dali mi o mojej mamie z cza­sów jej dzie­ciń­stwa, bar­dzo przy­po­mina mi to, co dzi­siaj widzę w swo­jej córce. Taka sama deter­mi­na­cja, to samo umi­ło­wa­nie wol­no­ści. Moja matka wie­rzyła w wol­ność i spra­wie­dli­wość dla wszyst­kich.

Marzyła, by zostać dzien­ni­karką, zanim jesz­cze się uro­dzi­łam, i ni­gdy nie miała co do tego wąt­pli­wo­ści. Nie było „planu B”. Mia­łam zale­d­wie mie­siąc, gdy ukoń­czyła stu­dia na Wydziale Dzien­ni­kar­stwa na uni­wer­sy­te­cie w Moskwie. Był rok 1980 i wła­śnie odby­wała się u nas let­nia olim­piada, którą zboj­ko­to­wało sześć­dzie­siąt pięć państw w odpo­wie­dzi na sowiecką inwa­zję na Afga­ni­stan.

Minęło kilka lat i kraj wszedł w naj­bar­dziej libe­ralny okres w całej histo­rii. Słowo pie­rie­strojka, „prze­bu­dowa”, stało się znane na całym świe­cie. Było hasłem o rze­czy­wi­stym zna­cze­niu, które ozna­czało stop­niowe osła­bie­nie cen­zury, a w rezul­ta­cie znie­sie­nie kon­troli nad mediami. Krok po kroku unor­mo­wały się rów­nież rela­cje z Zacho­dem. Nie byli­śmy już wro­gami, a zaczy­na­li­śmy współ­pra­co­wać.

Anna Polit­kow­ska jako dzien­ni­karka ukształ­to­wała się wła­śnie w okre­sie pie­rie­strojki. Ide­al­nie ucie­le­śniała jej ducha, pra­gnie­nie zmiany: marzyła o peł­nej demo­kra­cji i o wyko­ny­wa­niu swo­jego zawodu w wol­nym kraju, tak jak to być powinno, tak jak rzadko się zda­rza na świe­cie.

Moi rodzice poznali się w bar­dzo mło­dym wieku. Mama miała sie­dem­na­ście lat i była w ostat­niej kla­sie liceum, a tata, Alek­sandr Polit­kow­ski, był stu­den­tem dzien­ni­kar­stwa. Poja­wił się nie­spo­dzie­wa­nie w jej domu pod­czas jakie­goś przy­ję­cia i od tam­tej chwili życie mamy cał­ko­wi­cie się zmie­niło. Pobrali się trzy lata póź­niej, w 1978 roku. W dniu ślubu tata sta­nął przed przy­szłymi teściami z kwiat­kiem w bere­cie, czar­nym chle­bem i wódką w tor­bie listo­noszce i ogło­sił, że przy­szedł po pannę młodą. Dziad­ko­wie jed­nak nie rozu­mieli jego stu­denc­kiego poczu­cia humoru. Przy­ję­cie odbyło się w miesz­ka­niu o powierzchni 19 metrów kwa­dra­to­wych, w któ­rym w tym samym roku uro­dził się mój brat Ilja.

Alek­sandr i Anna w dniu ślubu, z jej dwiema przy­ja­ciół­kami z dzie­ciń­stwa: z lewej Marija, po pra­wej Jelena

Moja matka obro­niła pracę dyplo­mową na temat życia i twór­czo­ści rosyj­skiej poetki Mariny Cwie­ta­je­wej. Uwiel­biała ją i wciąż wra­cała do jej dzieł. Pamię­tam, że zawsze na stole miała książkę z jej poezją lub prozą. Losy Cwie­ta­je­wej były tra­giczne. Miała cięż­kie życie, a w jej intym­nych i szcze­rych wier­szach można wyraź­nie odczuć ból i cier­pie­nie, któ­rymi była nazna­czona. Gdy miała 48 lat, popeł­niła samo­bój­stwo. Mama była dokład­nie w tym samym wieku, gdy zgi­nęła. Po jej zabój­stwie zain­te­re­so­wa­nie, któ­rym zawsze darzyła tę poetkę, nagle wykro­czyło dla mnie poza zwy­czajne, typowe dla nas upodo­ba­nie dla poety czy pisa­rza.

Choć oczy­wi­ście nic z tego nie pamię­tam, ja także, zawi­nięta w becik, byłam obecna na obro­nie mamy. Zabrała mnie ze sobą tylko dla­tego, że nie miała mnie z kim zosta­wić, lecz lubię myśleć, że to nie był przy­pa­dek. To zabawne, że w wieku zale­d­wie mie­siąca zna­la­złam się na Wydziale Dzien­ni­kar­stwa uni­wer­sy­tetu w Moskwie, a po wielu latach, w tym po dłu­giej prze­rwie poświę­co­nej muzyce, prze­zna­cze­nie zesłało mnie na tę samą ścieżkę kariery. Dzi­siaj chcia­ła­bym móc posłu­chać jej mowy przed komi­sją, obser­wo­wać jej gesty, mimikę.

Zdję­cie rodzinne: Anna trzyma na rękach Wierę, jesz­cze w beciku, obok Ilja, za nimi Alek­sandr

Byłam też już przy tym, gdy stu­dio­wała i pomału sta­wała się dzien­ni­karką, którą dzi­siaj zna cały świat. Mój brat i ja z jed­nej strony byli­śmy hamul­cem, który nie­uchron­nie krę­po­wał jej ruchy, a z dru­giej impul­sem popy­cha­ją­cym ku przy­szło­ści, ener­gią, któ­rej potrze­bo­wała, by się nie pod­da­wać.

Pracę zaczęła zaraz po ukoń­cze­niu stu­diów. Począt­kowo nie na pełny etat, bo przy dwójce małych dzieci w tam­tych cza­sach rzadko która kobieta mogłaby sobie na to pozwo­lić. Jej pierw­sza praca była szcze­gólna. Zaj­mo­wała się listami przy­cho­dzą­cymi do redak­cji pew­nej gazety, któ­rej sie­dziba była nie­da­leko naszego miej­sca zamiesz­ka­nia. Przy­no­siła do domu torby listów, otwie­rała je, przy­pi­nała do kopert i sor­to­wała w zależ­no­ści od dzien­ni­ka­rza, do któ­rego były adre­so­wane. Następ­nie odno­siła je do redak­cji i ukła­dała na biur­kach odbior­ców. Po jakimś cza­sie udało jej się zna­leźć cie­kaw­sze zaję­cie. Od 1982 do 1993 roku pisała dla gazet „Izwie­stija”, „Woz­dusz­nyj Trans­port” i „Mega­po­lis-Eks­press”, dla sto­wa­rzy­sze­nia Eskart i wydaw­nic­twa Pari­tet. W 1994 roku zaczęła pra­co­wać dla bar­dzo popu­lar­nego wtedy tygo­dnika „Obszczaja Gazieta”. Do tego czasu mój brat i ja pod­ro­śli­śmy już na tyle, że w końcu mogła w pełni poświę­cić czas swo­jemu powo­ła­niu.

„Obszczaja Gazieta” zaj­mo­wała się poli­tyką, eko­no­mią i spo­łe­czeń­stwem, publi­ko­wała repor­taże śled­cze na naj­bar­dziej aktu­alne tematy i wywiady z waż­nymi ludźmi, poli­ty­kami, przed­sta­wi­cie­lami świata kul­tury i mediów. Rela­cjo­no­wała także plany pry­wa­ty­za­cji wiel­kich przed­się­biorstw pań­stwo­wych, w tam­tym okre­sie odby­wa­ją­cej się pełną parą. To wła­śnie na tym polu mama zaczęła pisać o waż­nych spo­łecz­nie i deli­kat­nych pro­ble­mach.

Uśmiech­nięta Anna z dziećmi

Ze względu na jej, łagod­nie mówiąc, mało ustę­pliwy cha­rak­ter, dzia­łal­ność zawo­dowa wią­zała się z cią­głymi kłót­niami i utarcz­kami z kole­gami i redak­to­rami. Praca z nią nie była łatwa. Któ­re­goś razu powie­działa redak­to­rowi naczel­nemu Jego­rowi Jakow­le­wowi, że z powodu pro­ble­mów rodzin­nych nie zdoła oddać tek­stu na czas, na co ten odpo­wie­dział, że go to nie inte­re­suje. Dodał, że: „są to jej pry­watne sprawy”. Może aku­rat tym razem mama się spie­rała, ale w rze­czy­wi­sto­ści dla niej praca ni­gdy nie scho­dziła na drugi plan, nie­za­leż­nie od życia oso­bi­stego. Uwa­żała swoje podej­ście za słuszne, a z cza­sem prze­ro­dziło się ono w praw­dziwą obse­sję na punk­cie pracy.

W cza­so­pi­śmie Jakow­lewa mama zaj­mo­wała się kon­kretną czę­ścią pry­wa­ty­za­cji: aukcjami poży­czek na udziały, które w poło­wie lat 90. odby­wały się prak­tycz­nie wszę­dzie i w któ­rych począt­kowo mogli uczest­ni­czyć wszy­scy oby­wa­tele. Mecha­nizm wypra­co­wany przez ludzi, któ­rzy zgro­ma­dzili wiele akcji, pozwo­lił na naby­wa­nie i pry­wa­ty­zo­wa­nie mie­nia publicz­nego po bar­dzo korzyst­nych cenach.

W związku z tym mama pro­wa­dziła dzien­ni­kar­skie śledz­two doty­czące inte­re­sów oli­gar­chy Wła­di­mira Gusin­skiego. Był to wpły­wowy czło­wiek, wła­ści­ciel naj­więk­szego wów­czas pry­wat­nego kanału tele­wi­zyj­nego, NTV, i nie podo­bało mu się takie zain­te­re­so­wa­nie. Kazał do niej zadzwo­nić i umó­wić spo­tka­nie, pod­czas któ­rego poka­zał dossier o niej i jej rodzi­nie – o nas i tacie. W tam­tym okre­sie, w burz­li­wych latach 90., czę­sto, a zwłasz­cza wśród ludzi wła­dzy, zbie­rało się infor­ma­cje o poten­cjal­nych wro­gach. Tak naprawdę nie wiem, czemu to miało słu­żyć. Wiem tylko, że mama wró­ciła do domu prze­stra­szona i zde­ner­wo­wana, a póź­niej nie poru­sza­li­śmy wię­cej tego tematu.

Dla cza­so­pi­sma mama zaj­mo­wała się jesz­cze jedną bar­dzo deli­katną sprawą, a mia­no­wi­cie sek­tami reli­gij­nymi czy też pseudosek­tami, które po upadku ZSRR poja­wiały się jak grzyby po desz­czu w całym kraju. Dzi­siaj nie pozwala im się na aktyw­ność w Rosji, ale w tam­tym cza­sie rząd miał inne sprawy na gło­wie, dzięki czemu pręż­nie dzia­łały. Mama zebrała mnó­stwo mate­ria­łów na temat spo­so­bów, w które ich przy­wódcy zdo­by­wali zwo­len­ni­ków, i odkryła, że uży­wają hip­nozy i róż­nych metod wywie­ra­nia psy­cho­lo­gicz­nej pre­sji. Zła­pane w ten spo­sób „ofiary” zmu­szano do sprze­da­nia wszyst­kich dóbr, opusz­cze­nia na zawsze rodzin i zerwa­nia z nimi kon­taktu. Mama spo­ty­kała się z rodzi­nami i spi­sy­wała ich wyzna­nia i obawy, pró­bo­wała coś zro­bić, by zatrzy­mać ten trend, a przy­naj­mniej go zde­ma­sko­wać.

Ale, jak utrzy­mują jej kole­dzy z tam­tego okresu, naj­bar­dziej wyra­zi­stym rezul­ta­tem jej pię­ciu lat pracy w „Obszczoj Gazie­tie” był nie­usta­jący i prak­tycz­nie nie­da­jący się roz­wią­zać kon­flikt pomię­dzy nią a redak­to­rem naczel­nym Jego­rem Jakow­le­wem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Una madre

Copy­ri­ght © 2023 Mon­da­dori Libri S.p.A., ori­gi­nally publi­shed by Riz­zoli, Milano, Italy

Publi­shed by arran­ge­ment with Lorem Ipsum | Agen­zia Edi­to­riale, Milano.

Publi­shed by agre­ement with Riz­zoli, an imprint of Mon­da­dori Libri, Italy and Book/lab Lite­rary Agency, Poland.

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Krzysz­tof Tro­piło

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Urszula Gireń

Foto­gra­fia na okładce

© jeremy sut­ton-hib­bert / Alamy Stock Photo/ BE

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Matka. Anna Polit­kow­ska. Życie w imię prawdy, wyd. I, Poznań 2023)

ISBN 978-83-8338-792-5

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer