Matka - T.M. Logan - ebook + książka

Matka ebook

T. M. Logan

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wreszcie wolna! Heather uczestniczy w pogrzebie z daleka, patrząc na rozpacz najbliższych. Nie może jednak ich pocieszyć ani wyjawić swojego sekretu. Dziesięć lat wcześniej Heather przygotowuje dzieci do snu i czeka na powrót męża Liama, nie zdając sobie sprawy, że to ostatnia noc, którą spędzą razem jako rodzina. Bo nazajutrz zostaje oskarżona o morderstwo Liama. Dziesięć lat wcześniej Heather straciła wszystko. Teraz nie cofnie się przed niczym, aby oczyścić swoje imię i odzyskać dzieci…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 497

Oceny
4,3 (17 ocen)
10
2
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozenasup

Dobrze spędzony czas

Kolejny dobry kryminał autorstwa T.M. Logana. Autor potrafi wymyślić tak "przewrotną" fabułę, że nawet jeśli uda nam się poukładać pewne elementy na swoje miejsce, to i tak finalnie, akcja zmienia się o 180 stopni! Książka trzyma w napięciu, często zaskakuje. Super!
10
ElbietaN

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa historia,która porywa od pierwszych stron a jeszcze bardziej zaskakuje zakończenie. Nie ma to jak rodzina ...
10
AsiaBal

Całkiem niezła

Słabo przygotowany ebook - nie ma wyszczególnionych pojedynczych rozdziałów w spisie treści. Jeśli naprzemiennie czyta się i słucha wersji audio jest niestety niekomfowo.
00
maxlisa
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca,zresztą jak zwykle tego autora.
00
Katakan2020

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU: The Mother

Copyright © T.M. Logan, 2023 All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem do reprodukcji w całości lub we fragmencie w jakiejkolwiek formie.

Copyright © for the Polish edition and translation by Dressler Dublin Sp. z o.o., 2024

ISBN 978-83-8074-604-6 Nr 24000307

PROJEKT OKŁADKI: Magdalena Zawadzka FOTOGRAFIE NA OKŁADCE: © Stephen Mulcahey / Trevillion Images, © DJTaylor / Shutterstock REDAKCJA: Urszula Śmietana KOREKTA: Aleksandra Marczuk-Radoszek, Sandra Popławska REDAKCJA TECHNICZNA: Adam Kolenda

WYDAWCA: Wydawnictwo Bukowy Las ul. Sokolnicza 5/76, 53-676 Wrocław bukowylas.pl Wrocław 2024

WYŁĄCZNY DYSTRYBUTOR: Dressler Dublin Sp. z o.o. ul.  Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. (+ 48 22) 733 50 31/32 e-mail: [email protected] dressler.com.pl

Skład wersji elektronicznej: [email protected]

Czekałam z utęsknieniem śmierci w ciemnościach i powróciłam żywa z piekła. Amelia Josephine Burr, A Song of Living

Dzieci są kotwicami, które trzymają matkę przy życiu. Sofokles

Dla mojej matki, Very, z miłością

Piątek, 22 września 2023

Patrzę z pogrążonego w mroku tyłu kościoła.

Z galerii, skąd mogę obserwować, pozostając niewidoczna.

Pod ciemną wełnianą czapką mam przycięte krótko włosy, wygolone po bokach i zafarbowane niemal na czarno. Ciężka kurta poszerza mi ramiona, postawiony kołnierz chroni mnie od nietypowego dla tej pory roku chłodu, który sączy się z grubych kamiennych murów. Okulary w ciemnej oprawie nie mają szkieł korekcyjnych, a jedynie przezroczysty plastik. Siedzę nieruchomo, w milczeniu, niewidoczna w mroku, w którym skrywam się od poprzedniego wieczora.

W pierwszym rzędzie siedzi dwóch chłopców. Wyglądają przystojnie w ciemnych marynarkach i białych koszulach. Mają delikatne rysy twarzy i eleganckie fryzury.

Tłumię wszelkie odruchy serca.

Mam w tym niezłą wprawę: wyobrażam sobie, że moje serce nie składa się z mięśni i krwi, ale jest twardą bryłą granitu lub marmuru, ukrytym w klatce piersiowej kamieniem, do którego nic nie ma dostępu. Tylko w ten sposób zdołałam przetrwać.

Odrywam wzrok od chłopców i rozglądam się uważnie po kościele. Polakierowane na ciemno, wyślizgane przez lata ławki. Dąb równie twardy i nieustępliwy jak więzienne łóżko. Śpiewniki z czarnymi okładkami i zakurzone poduszki do klękania zawieszone na haczykach. Na filarach drewniane tabliczki z numerami hymnów z zeszłotygodniowego nabożeństwa.

Prosta, nieudekorowana kwiatami trumna spoczywa na stojaku w nawie.

Oczywiście przyszli też dziennikarze. Nie tak wielu, jak na pogrzeb mojego męża – z tego, co słyszałam, w kościele zabrakło wtedy wolnych miejsc – ale tych kilku stoi kawałek za garstką krewnych i przyjaciół. Piszą coś w telefonach, notują, nagrywają, dyskretnie fotografują. Wielu nie rozpoznaję i jestem pewna, że żaden z nich nie rozpoznałby mnie. Nie teraz. A zwłaszcza nie w tym miejscu.

Pastor zaczyna wygłaszać krótką mowę pogrzebową, jeżeli można w ogóle w ten sposób określić jego wystąpienie. Jego drżący głos odbija się echem od sklepienia kościoła i zanika w miarę oddalania się od prezbiterium.

– Zgromadziliśmy się tu, żeby pożegnać Heather Elizabeth Vernon. – Zerka na kartkę z notatkami. – Chcielibyśmy zapamiętać Heather nie za to, co zrobiła, nie za ten jeden czyn, ale za to, jakim była człowiekiem. Prosimy Pana, żeby wybaczył jej grzechy popełnione wskutek ludzkiej słabości i zapamiętał ją jako matkę, córkę, przyjaciółkę i koleżankę. Jej synom, Theo i Finnowi, składamy najserdeczniejsze kondolencje i prosimy Pana, żeby dał im siłę, by potrafili zapamiętać ją od jak najlepszej strony.

Pastor sprawia wrażenie niepewnego, niemal onieśmielonego, jakby się spodziewał, że lada chwila ktoś z zebranych głośno zaprotestuje przeciwko jego słowom.

Przestaję go słuchać.

Przyglądam się żałobnikom. Wypatruję kogoś, kogo znałabym z dawnych czasów. Przyjaciół, sąsiadów, nielicznych pozostałych przy życiu krewnych. Rozpoznaję kilka znajomych twarzy, ale większości nigdy wcześniej nie widziałam.

Krótka mowa pogrzebowa zmierza ku końcowi. Przenoszę wzrok na dwóch chłopców w pierwszym rzędzie. Są otoczeni ludźmi, a jednocześnie wydają się całkowicie osamotnieni. Młodszy Finn siedzi z opuszczoną głową. Kiedy widzę, że jego ramiona drgają od szlochu, w mojej klatce piersiowej odzywa się zadawniony ból. Kamień mięknie, roztapia się. Ogarnia mnie pragnienie, żeby podejść do niego, pocieszyć go, usiąść obok i przytrzymać za rękę. Dopiero co skończył trzynaście lat. Przyszedł na świat pod koniec lata, tydzień po terminie – z czupryną czarnych włosów i najbardziej niebieskimi oczami, jakie kiedykolwiek widziałam. Theo jest od niego o głowę wyższy. Trudno uwierzyć, jak bardzo upodobnił się do ojca. Siedzi nieruchomo jak posąg, z uniesioną głową, jakby wpatrywał się w jakiś punkt nad ołtarzem. Za wszelką cenę stara się nie rozsypać, nie rozpłakać. Prawym ramieniem obejmuje młodszego brata.

Zastanawiam się, czy rozmawiają czasami o matce, którą utracili tyle lat temu. Czy w domu zostało jakieś zdjęcie z naszą czwórką, czy może wszystkie schowano do kartonu, który owinięto taśmą i zesłano na wieczność na zakurzony strych. Albo spalono w kominku w domostwie w Bath. Zastanawiam się, czy wierzą w to, co im powiedziano. Czy wierzyli w to od początku, czy nie pozostał w nich cień wątpliwości, iskierka nadziei, że jednak nie popełniłam czynu, o który mnie oskarżono.

Zastanawiam się, czy kiedykolwiek mi wybaczą.

Ukryta w mroku z tyłu kościoła powtarzam w myślach swoją mantrę, swoją modlitwę, swoją obietnicę. Trzy słowa, które pomogły mi wydobyć się z otchłani więcej razy, niż jestem w stanie zliczyć.

Wrócę po was.

Wrócę po was.

Nawet jeśli dzisiejsza ceremonia, kościół i trumna mówią co innego.

Nie jest to szczególnie duża świątynia. Znajduję się jakieś dwadzieścia pięć metrów od miejsca, w którym siedzą chłopcy, choć równie dobrze mogłabym przebywać na drugim końcu świata. Mimo to pragnienie wydaje się niemal obezwładniające. Wyobrażam sobie, że wstaję, schodzę po wąskich kamiennych schodach i idę przez środek kościoła, zdejmując czapkę, okulary i płaszcz, żeby mogli zobaczyć moją twarz. Wyobrażam sobie, że obejmuję ich obu i mocno przytulam. Zapewniam, że nie są sami na świecie, że nie zostali sierotami i że ich mama nigdy, przenigdy ponownie ich nie zostawi.

Tyle że nie mogę tego zrobić. Przynajmniej na razie.

Nie w czasie mojego pogrzebu.

Część I

Wtedy  Piątek, 12 lipca 2013

1

Theo nie chciał pójść spać.

W tamtym czasie kładł się do łóżka możliwie najpóźniej i wymyślał kolejne powody, dla których nie może zasnąć: a to było mu za ciepło lub za zimno, a to był głodny lub spragniony, a to czegoś się bał lub twierdził, że musi ponownie skorzystać z toalety. Kiedy w końcu zasypiał, działo się to natychmiast i nie budził się już przez resztę nocy. Wcześniej jednak robił wszystko, żeby odwlec ten moment.

Przeczytałam mu drugą bajkę, pocałowałam go ponownie na dobranoc i zgasiłam światło. Sprawdziłam, czy poduszka jest obrócona, a kołdra wsunięta pod materac i czy lampka nocna działa. Była to gra, w którą zaczęliśmy się bawić na długo przed jego czwartymi urodzinami. Gra, w której mój starszy syn co noc obmyślał nowe strategie.

Starałam się czytać mu maksymalnie dwie bajki, ponieważ tak głosiły poradniki: kiedy dziecko zachowuje się w ten sposób, nie powinno się wchodzić z nim w rozmowę, włączać światła ani zaczynać od początku przygotowań do snu.

Ale książki poświęcone wychowywaniu dzieci to jedno, a rzeczywistość – to drugie. Gdybym pozwalała Theo krzyczeć, jak to miał w zwyczaju, obudziłby młodszego brata i wtedy obaj przepłakaliby kilka następnych godzin, a nasza trójka – w tym ja – zaczęłaby następny dzień zmęczona i w złym humorze. Niezależnie od tego, jak późno chłopcy zasypiali, rano zawsze zrywali się o tej samej porze: dwuletni Finn wyskakiwał z łóżka przed siódmą i biegł obudzić brata.

Tamtego wieczora byłam już zmęczona, niemniej ogarnęło mnie to osobliwe, nerwowe wyczerpanie, przy którym nie potrafiłabym zapaść w sen bez pomocy leków. Tymczasem musiałam jeszcze przygotować kolację dla siebie i Liama, a potem załadować po raz kolejny zmywarkę i popracować nad raportem, który zobowiązałam się przygotować w weekend.

Na wszystko zawsze brakowało czasu.

Nie mogłam też liczyć na wolną chwilę dla siebie następnego dnia, ponieważ miałam się zajmować chłopcami od rana. Najpierw basen, potem Theo szedł na piłkę, a Finn na przyjęcie urodzinowe jednego ze swoich kolegów z przedszkola. Obiecałam też, że zabiorę ich obu na plac zabaw, poza tym musieliśmy jeszcze wyprowadzić psa na spacer. Liam w południe miał spotkanie z wyborcami, a później konferencję prasową w lokalnym banku żywności i…

A tak w ogóle, to gdzie u diabła podziewał się mój mąż?

Spojrzałam ponownie na zegarek. Za dziesięć ósma. Nigdy nie chciałam zamienić się w jedną z tych żon, które każą wracać mężowi wcześnie do domu i śledzą każdy jego ruch. Tak czy inaczej Liam miał wrócić godzinę temu. Ostatnio rzeczywiście często pracował do późna. Niemal każdego dnia. Rozumiałam, że tak musi być, że świadomie się na to zdecydował. Ale żeby tak codziennie? Również w piątek wieczorem?

Mój telefon ładował się na wyspie w kuchni. Odblokowałam go, żeby sprawdzić, czy nie przyszła jakaś nowa wiadomość od Liama. Pojawiło się kilka wpisów na grupach mailingowych, do których należałam – sieci opiekunek do dzieci, która wykształciła się z grupy wsparcia dla kobiet w ciąży, poniedziałkowego chóru i wspólnoty sąsiedzkiej, do której należeli mieszkańcy kilku okolicznych uliczek w naszym zakątku Bath – ale postanowiłam przeczytać je później. Od Liama nic nie przyszło. Spojrzałam ponownie na jego ostatnie wiadomości z godziny 14.59.

Przepraszam, pewnie znów wrócę późno. Komisja się przedłuża, a o 16 mam ten koktajl w sali bankietowej. Będę chyba na 19, ok?

Odpisałam wtedy, przebiegając z jednego zebrania na inne.

Jasne, do zobaczenia.

W odpowiedzi przysłał kciuk uniesiony do góry.

Od tego czasu cisza. Nie zakończył też wiadomości emotikonką z całusami. Kiedy przestał to robić? A w sumie kiedy ja sama z tego zrezygnowałam? Przed kilkoma miesiącami? Latami? Po ślubie zawsze o tym pamiętaliśmy. Teraz była to chyba jedna z tych rzeczy, które odpuściliśmy, próbując ogarniać życie rodzinne z dwójką małych dzieci. Żonglując obowiązkami i starając się łapać każdą piłeczkę, która wyślizgiwała nam się z rąk.

Odłożyłam telefon i wyciągnęłam z szafki kuchennej butelkę wina. Poprzedniego dnia wypiłam dwa kieliszki do (bardzo) późnej kolacji, niemniej butelka była w dwóch trzecich pełna. Wyciągnęłam korek i nalałam sobie cały kieliszek. Oparłam się o blat i zaczęłam popijać czerwone francuskie wino, rozkoszując się jego mocnym owocowym bukietem. Z każdym łykiem opadało ze mnie napięcie. Stałam nieruchomo w kuchni, nasłuchując jakichkolwiek odgłosów dobiegających z sypialni na piętrze.

Proszę, zaśnij, syneczku. Proszę, zaśnij. Nie obudź się, nie obudź brata. Choć ten jeden raz. Zrób to dla mamy. Choćby tylko dziś.

Cisza, błoga cisza. Z delikatnym tykaniem kuchennego zegara w tle. Kinkiety były przygaszone, na czarnej granitowej wyspie kuchennej wreszcie nie walały się stosy zabawek i kolorowanek chłopców oraz brudnych naczyń z podwieczorku. Czekał tam już na mnie laptop. Przed laty właśnie ta kuchnia – oraz oczywiście bliskość dobrej szkoły – przekonały mnie, że powinniśmy wybrać ten dom. Nadal lubiłam to pomieszczenie, jego klimat, eleganckie linie i włoskie marmury.

Telewizor wiszący na ścianie był teraz wyciszony, a ponieważ chłopcy poszli wreszcie spać, mogłam go przełączyć na kanał informacyjny. Przez chwilę wpatrywałam się w obrazy wyświetlane na ekranie, popijając wino i delektując się pierwszymi chwilami spokoju tego dnia. Pokazywano właśnie podsumowanie wydarzeń w Brukseli. Uśmiechnięty David Cameron wymieniał uściski dłoni z innymi przywódcami państw Unii Europejskiej. Stałam przez chwilę nieruchomo, skąpana w ciszy, tymczasem miejsce premiera zajął na ekranie otoczony fanami Andy Murray, dzierżący puchar za pierwsze zwycięstwo w turnieju singlowym. Odwróciłam się od telewizora i zaczęłam wyjmować z lodówki składniki do carbonary.

Nasz piesek Jet sapał z zadowoleniem, zwinięty w koszu obok kaloryfera. Kilka miesięcy temu Liam przyprowadził tego – obecnie sześciomiesięcznego – inteligentnego owczarka szkockiego, ulegając długim błaganiom chłopców. To prezent dla nich i odrobina wytchnienia dla niego, wyjaśnił, skoro w związku z pełnieniem funkcji publicznej spędza tyle czasu poza domem. „Będzie stał na straży rodziny”, ogłosił. Jet już teraz ogromnie troszczył się o chłopców i z absolutnym spokojem znosił ich entuzjastyczne pieszczoty. Ja również pokochałam czarno-białego psiaka, niemniej w związku z częstymi nieobecnościami Liama Jet stał się moim kolejnym obowiązkiem. Teraz jego łapki drgały przez sen – zapewne zaganiał jakąś wyśnioną trzódkę.

Na górze rozległ się płacz.

Dwie sylaby, zawsze wykrzykiwane tak samo piskliwie, zawsze wzbudzające we mnie ten sam odruch Pawłowa: odwrócenie głowy w kierunku źródła dźwięku. Jakbym była terierem, który chwyta ślad zapachowy.

– Mamo?

Westchnęłam, odstawiłam ciężki kryształowy kieliszek i ruszyłam powoli w stronę holu. Przy drzwiach wejściowych minęłam dwa szeregi bucików chłopięcych pod wieszakiem na kurtki. Na ołowianych nogach wspięłam się po schodach na piętro. Otworzyłam drzwi do pokoju starszego syna; dolna krawędź cicho zaszurała na grubym miękkim dywanie. Theo siedział na łóżku z kołdrą owiniętą wokół pasa. Delikatnie oświetlona przez lampkę nocną sylwetka chłopca rzucała cień na podłogę.

– Nie mogę zasnąć – wyjaśnił smutnym głosikiem. – Czy ciocia Amy może mi opowiedzieć bajkę?

– Ciocia już poszła do siebie, Theo. Wiesz przecież, że zawsze wraca do domu, zanim jeszcze położysz się spać.

W poniedziałki i piątki szwagierka odbierała chłopców z przedszkola, przyprowadzała ich do domu, robiła im podwieczorek i trzymała wartę do mojego powrotu z pracy. Był to jeden z wielu elementów skomplikowanego systemu wsparcia, który funkcjonował w dni powszednie. Amy chętnie zostawała dłużej – odczuwała ogromną dumę ze swojego statusu ulubionej cioci – niemniej starałam się nie nadużywać jej uprzejmości.

– Narysowałem dla ciebie rysunek w przedszkolu, mamusiu. – Theo wyciągnął spod poduszki zwiniętą kartkę z wielkim motylem dokładnie pokolorowanym kredkami na żółto i fioletowo. – Podoba ci się?

– Jest prześliczny, Theo. – Uśmiechnęłam się, wzięłam rysunek i odłożyłam go na stolik nocny. – Ale teraz powinieneś już spać.

– Chcę zobaczyć Jeta.

– Jet śpi. Ty też powinieneś zasnąć.

– Nie mogę. Chcę, żeby tatuś mi coś opowiedział.

Westchnęłam. Wymiana zdań zaczynała się zamieniać w jedną z tych niekończących się rozmów, w których syn szybko stawał się trudny do przegadania.

– Tatuś jest jeszcze w pracy.

– FaceTime? – wyszeptał z nadzieją.

– Niedługo wróci do domu i wtedy do ciebie zajrzy. Ale przyjdzie pod warunkiem, że będziesz bardzo cicho, cichutko jak myszka, i naprawdę spróbujesz teraz zasnąć. Dobrze? – Pocałowałam go w czoło, ułożyłam mu głowę z powrotem na poduszce i naciągnęłam na niego kołdrę. – A teraz zamknij oczy.

Po wyjściu na podest schodów przymknęłam drzwi i przygasiłam światło. Przystanęłam jeszcze na chwilę pod drzwiami do drugiego pokoju dziecięcego, na których znajdowała się tabliczka z parowozem i napisanym pod spodem kolorowymi literami imieniem młodszego synka. Nie usłyszałam żadnego dźwięku wskazującego na to, że Finna obudziły nawoływania brata.

Po powrocie do kuchni zabrałam się do przygotowywania kolacji. Starłam parmezan i zagotowałam wodę w garnku, nasłuchując jednocześnie, czy Theo mnie nie woła.

Ponownie spojrzałam na ekran telefonu. Nadal żadnej wiadomości od Liama. Zadzwoniłam do niego, ale nie odbierał i w końcu włączyła się poczta głosowa.

Nowa praca była początkowo atrakcją – chłopców ekscytowało to, że tatę pokazują w telewizji, mnie z kolei bawiły ploteczki z parlamentu, którymi dzielił się w domu. Wszystko to jednak szybko spowszedniało. Teoretycznie dzieliliśmy się wszystkim – opieką nad dziećmi, pracami domowymi, rachunkami, obowiązkami – a moja kariera zawodowa miała być równie ważna jak jego. W praktyce to ja pracowałam blisko przedszkola, to ja zwykle odwoziłam i odbierałam dzieci, to ja musiałam rzucać wszystko, kiedy coś się działo. Tylu osobom zależało teraz na dostępie do mojego męża, że miał coraz mniej czasu dla mnie i chłopców. Co oznaczało, że w domu wszystko było na mojej głowie.

Sięgnęłam po butelkę z winem i napełniłam kieliszek do krawędzi.

2

Nie chciałam wszczynać kłótni z Liamem. Nie miałam siły na przerzucanie się argumentami, niemniej w takie dni, w takie wieczory, coraz częściej zdarzało mi się zniżać do uszczypliwości. Nasze rozmowy przeradzały się w docinki dotyczące tego, kto jest bardziej zmęczony, kto spał krócej, kto spędził więcej czasu z chłopcami czy wykonał więcej obowiązków domowych. Krótkie chwile spędzane razem – tylko we dwoje – schodziły często na bezsensownych tarciach, których niemal zawsze potem żałowałam. Nie potrafiłabym nawet powiedzieć, od czego zaczynały się te drobne utarczki, ale tak czy inaczej w poprzednich miesiącach zdarzały się nam coraz częściej.

Napomniałam się w tej sprawie w myślach, kiedy w końcu usłyszałam zgrzyt klucza w zamku. Siedziałam wygodnie na sofie z laptopem na kolanach. Porcja carbonary dla Liama zdążyła zastygnąć w rondlu. W telewizji szedł komediowy program panelowy.

Kiedy usłyszałam metaliczne skrobnięcie w zamku, spojrzałam na zegar stojący na gzymsie kominka: była 21.31.

Liam wszedł do salonu, postawił teczkę na podłodze i powiesił marynarkę na oparciu krzesła. Jego biała koszula była wymięta, krawat do połowy rozwiązany, a wyraźnie zarysowaną szczękę pokrywał krótki zarost. Mimo widocznego zmęczenia wciąż emanował swoim niefrasobliwym urokiem, niewymuszoną przystojnością, dzięki której stał się ulubieńcem tabloidów.

– Hej – powiedział. – Przepraszam, że wracam tak późno. Mój Boże, co za dzień. Na komisji koszmar, na bankiet dotarłem dopiero o osiemnastej. Potem przyskrzynili mnie Strachan i jego ludzie. Gość potrafi nawijać w nieskończoność. Nie mog­łem się wyrwać.

Nachylił się, żeby pocałować mnie w policzek. Poczułam na skórze ciepło jego krótkiego zarostu. Oraz cierpki posmak taniego białego wina. I coś jeszcze… Słodką woń?

– Kto jeszcze tam był? – zapytałam.

Machnął lekceważąco ręką.

– Och, no wiesz, stała ekipa plus kilka nowych osób, którym Strachan starał się zaimponować. Chciał, żebym poznał ludzi z jakiejś amerykańskiej delegacji. Trwało to bez końca. Byli jego gośćmi na bankiecie i przyprowadzili wszystkie możliwe grube ryby, wiceprezesa europejskiego oddziału i…

W połach jego marynarki rozległ się dzwonek telefonu, standardowa melodyjka, której używał w służbowej komórce. Wyciąg­nął ją z kieszeni, rzucił okiem na ekran, po czym dotknął go, odrzucając połączenie.

Zamknęłam laptopa i położyłam go na łóżku obok siebie.

– Kolacja czeka w kuchni. Carbonara. Myślałam, że moglibyśmy obejrzeć jakiś film.

Na jego twarzy pojawił się wyraz zakłopotania.

– Już jadłem. Przepraszam.

– Och. – W środku cała się najeżyłam, ale ugryzłam się w język i nie wygłosiłam komentarza, który cisnął mi się na usta. – Rozumiem.

– Sorki, kochanie, ale to był bankiet przy stołach i naprawdę nie mogłem… – Umilkł, widząc moją minę. – Chłopcy w porządku? Co dziś porabiali?

– W porządku – odpowiedziałam. – Obaj mieli dobry dzień. Twoja siostra zrobiła im na kolację pankejki, pomogła ich wykąpać i przeczytała Finnowi bajkę.

Musiał wyczuć sugestię zawartą w moim tonie – twoja siostra, która widuje się z twoimi synami częściej niż ty, która zajmuje się nimi na co dzień bardziej niż ty – a przez jego twarz przemknął cień czegoś, czego nie potrafiłam rozpoznać. Zaraz potem zniknął.

– No a co tam słychać u mojej siostruni? – Rozwiązał ciemny wzorzysty krawat i położył go na marynarce. – Wszystko w porządku?

– Jak zawsze spisała się znakomicie. Chłopcy pewnie by chcieli, żeby się do nas wprowadziła.

– Nie wątpię. – Odwrócił się w stronę drzwi. – Idę ich ucałować na dobranoc.

– Liam?

Odwrócił się.

– No?

– A musisz? Możesz obudzić Theo, a nakłonienie go do zaśnięcia było dziś prawdziwym koszmarem. Zasuwałam w górę i w dół jak, nie przymierzając, winda.

– Aha. – Skinął z rozczarowaniem głową. – Okej.

Wskazałam na opróżniony do połowy kieliszek.

– W kuchni stoi otwarte wino.

– Dziś raczej spasuję. – Przetarł twarz dłońmi. – Bankietowy sikacz chyba zraził mnie na zawsze do wina.

Przyjrzałam mu się uważniej.

– Liam, wyglądasz na wykończonego. Chcesz, żebym wstała jutro wcześniej i zajęła się chłopcami, żebyś mógł się wyspać?

– Nie, dzięki, wstanę. – Posłał mi zakłopotany uśmiech. – Prawie w ogóle się z nimi nie widziałem w tym tygodniu.

– Czyli film. – Poklepałam dłonią w sofę, zmuszając się do uśmiechu. – Twoja kolej, żeby wybrać. Co chcesz, byle nie z Jasonem Stathamem.

Uśmiech zamarł mu na twarzy.

– Wiesz… Muszę przejrzeć kilka rzeczy na jutro.

Jak zawsze w takich chwilach ogarnęły mnie frustracja i poirytowanie na pracę pochłaniającą męża do tego stopnia, że nie może nawet wygospodarować dla mnie godziny w piątkowy wieczór. Trzecia osoba w naszym małżeństwie – jego funkcja parlamentarzysty – wydawała się ważniejsza niż ktokolwiek inny.

– Jasne – powiedziałam, unosząc kieliszek z winem i odwracając się w stronę telewizora.

– Przepraszam, kochanie. – Złożył przepraszająco dłonie. – Po prostu muszę się na jutro zapoznać z kilkoma raportami, żeby być ze wszystkim na bieżąco.

Zignorowałam go. Próbowałam – nie udało się. I tyle. Nie zamierzałam wdawać się w niepotrzebne dyskusje w piątkowy wieczór.

Liam zniknął w gabinecie obok salonu.

Przez następnych dziesięć minut skakałam rozdrażniona po kanałach, próbując znaleźć coś ciekawego do obejrzenia. W końcu zdegustowana wyłączyłam telewizor i odrzuciłam pilota na drugi koniec sofy.

Liam rozmawiał przez telefon. Przez przymknięte drzwi nie słyszałam, co mówi.

Zdawałam sobie sprawę, że to nie jest jego wina. Po prostu próbował wszystkich zadowolić i tyle. Nie umiał odmawiać.

Podniosłam się z trudem z sofy, wzięłam jego marynarkę z krzesła i strząsnęłam ją, żeby wyprostować zagniecenia i odwiesić ją w przedpokoju. Kiedy wsuwałam rękawy w plastikowy wieszak, ponownie poczułam ten zapach. Uniosłam granatową marynarkę bliżej twarzy. Nie myliłam się. Nowa woda po goleniu? Nie znałam tej woni. Zerknęłam szybko w stronę salonu i zamkniętych drzwi do gabinetu. Może powinnam obszukać marynarkę? Miałam już wsunąć dłoń do lewej wewnętrznej kieszeni, ale się powstrzymałam. Nie. Nie jestem taką żoną. A on nie jest takim mężem. Rzeczywiście wracał ostatnio do domu późno, rzeczywiście spędzaliśmy razem coraz mniej czasu, rzeczywiście zaglądał wciąż do jednego ze swoich telefonów. Ale wszystko to była pochodna jego pracy.

Był zarobiony, to wszystko.

Odwiesiłam marynarkę między kurtkami przeciwdeszczowymi chłopców, czerwoną i żółtą, po czym wróciłam do kuchni, żeby dokończyć zmywanie naczyń.

To nie on mnie złościł, ale jego praca. W jakimś sensie zdawałam sobie z tego sprawę. Tak czy inaczej frustracja zdążyła już osłabnąć, piętnastominutowe okienko poirytowania właśnie się zamykało. Jutro wieczorem położymy chłopców wcześniej, a ja będę mogła liczyć na wspólny czas z Liamem. Niedziela była dniem wolnym. Spędzimy ją razem, we czwórkę. Może pojedziemy na piknik do Royal Victoria Park i pogramy w softball? Zwykle ja i Theo ścieraliśmy się z Liamem i Finnem – największy i najmniejszy kontra dwoje środkowych.

Moje ręce były akurat zanurzone w ciepłej mydlanej wodzie w zlewozmywaku, kiedy za moimi plecami zaczęła grać tandetna melodyjka. Pierwsze akordy Cigarettes & Alcohol, do tego na cały regulator.

Chwyciłam ręcznik i pobiegłam do holu. Dzwonienie mogło obudzić chłopców. Sięgnęłam do marynarki Liama, wsadziłam dłoń do wewnętrznej kieszeni i wyciągnęłam iPhone’a – prywatną komórkę – który wygrywał właśnie ulubioną piosenkę Oasis męża. Spojrzałam na ekran i zobaczyłam znajome nazwisko. Liam starał się surowo przestrzegać podziału na telefon prywatny i służbowy, przynajmniej do jakiegoś stopnia oddzielać życie zawodowe od prywatnego, ale nie zawsze się to udawało.

Znałam osobę, która dzwoniła, i już miałam odebrać, kiedy komórka nagle umilkła.

Westchnęłam, włożyłam ją do kieszeni marynarki i zaczęłam nasłuchiwać, czy z pokojów chłopców nie dobiegają dźwięki mogące świadczyć o tym, że hałas ich obudził.

Na górze panowała cisza. Wróciłam do sterty brudnych naczyń w kuchni. Myślami wybiegłam ku raportowi z prac naszego oddziału, który musiałam skończyć na poniedziałek. Czy zdążę jeszcze dziś nad nim popracować? Jutro będę się zajmować chłopcami, niedziela miała być spokojniejsza, ale lepiej nie zostawiać takich spraw na ostatnią chwilę…

Komórka Liama ponownie zaczęła dzwonić.

Cholera jasna!

Wróciłam do holu, wycierając dłonie ręcznikiem. Po raz drugi wyszarpałam komórkę z kieszeni marynarki. Dzwoniła ta sama osoba. Najwyraźniej musiała o czymś pilnie porozmawiać z Liamem przed dwudziestą drugą w piątkowy wieczór. Miałam już odebrać połączenie, ale telefon ponownie ucichł, a ekran zgasł.

Najwyraźniej chodziło o sprawę niecierpiącą zwłoki. Zabrałam telefon ze sobą i przeszłam przez salon w stronę kanciapy, którą Liam przerobił na gabinet. Drzwi były przymknięte. Usłyszałam dobiegający ze środka głos męża, wypowiadał cicho jakieś niezrozumiałe słowa.

iPhone zaczął dzwonić po raz trzeci, wibrując w mojej dłoni.

Otworzyłam drzwi do gabinetu. Liam siedział odwrócony bokiem, przechylony do przodu na fotelu biurowym, z łokciami opartymi na kolanach i opuszczoną głową. Przy uchu trzymał służbową komórkę, samsunga. Mówił cicho, konspiracyjnym tonem. Kiedy drzwi się otwierały, do moich uszu dobiegły niektóre jego słowa – „nie, muszę to zrobić i wiesz dobrze dlaczego, dłużej tak nie wytrzymam, muszę być szczery i jej powiedzieć” – zanim urwał na mój widok.

– Muszę kończyć – rzucił pośpiesznie do telefonu.

Zakończył połączenie, choć z komórki nadal dobiegał kobiecy głos.

3

– Hej – powiedział, prostując się na skórzanym fotelu obrotowym. Na jego twarzy pojawił się rumieniec. – Przepraszam. Sprawy zawodowe. Chłopcy śpią?

– Tak. Z kim rozmawiałeś?

– Z Christine. – Można było odnieść wrażenie, że szefowa jego biura poselskiego na stałe zagościła w naszym życiu, zupełnie jakby była członkiem rodziny. – Musiałem ustalić kilka spraw na jutrzejsze spotkanie z mediami.

Poczułam ukłucie niepokoju. Wiele potrafiłam znieść – całą tę bieganinę, konieczność ciągłego godzenia opieki nad dziećmi, prowadzenia domu i własnej kariery zawodowej, zupełny brak wolnego czasu, nie wspominając o braku wspólnego czasu z mężem – ale tego już nie zdzierżyłam. Jeżeli moje obawy miałyby się potwierdzić…

– Serio?

– Kilka ostatnich drobiazgów. – Uśmiechnął się przepraszająco, unosząc ciemne brwi i prezentując dołeczek na brodzie. Dokładnie w taki sposób uśmiechnął się do mnie na pierwszym spotkaniu i właśnie w tym uśmiechu się zakochałam. – Sorki.

Odniosłam wrażenie, że tego wieczoru wciąż mnie za coś przeprasza. Właściwie za każdym razem, kiedy otwierał usta, żeby coś powiedzieć.

– Rozmawiałeś właśnie z Christine? – zapytałam. – Christine Lai?

Na moment się zawahał.

– Tak. Wiesz, że mam dokonać oficjalnego otwarcia tego nowego centrum sztuki na Stration Street…

– Tak się składa, że dzwoniła właśnie na twój drugi telefon. – Uniosłam iPhone’a. Zaczęło mnie palić w przełyku. – Trzykrotnie w ciągu ostatnich trzech minut.

Uśmiech zniknął z twarzy Liama. Uniósł dłoń i potarł się po brodzie. Nie potrafił spojrzeć mi w oczy. Przyłapany. Miał przynajmniej tyle przyzwoitości, żeby wyglądać na lekko zmieszanego. W końcu wskazał na telefon, który trzymałam w ręce.

– Może to jej asystentka dzwoniła przez je…

– Żartujesz sobie? Skłamałeś właśnie w żywe oczy i tylko coś takiego potrafisz wymyślić? Serio?

Zerknął w moją stronę, po czym ponownie spuścił wzrok.

– Tak.

– Potraktuj mnie choć trochę poważnie, Liam. – Palący gniew rozlewał się po mojej klatce piersiowej, wstępował po szyi, obejmował policzki. Impuls reakcji „walcz lub uciekaj”, który pojawił się nie wiadomo skąd. Ja chciałam dać mu szansę wyjaśnienia sytuacji, on chciał zachować spokój, ale frustracja narastała we mnie za szybko, a wraz z nią dezorientacja i poczucie krzywdy, że tak zupełnie bez wahania, z taką łatwością mnie okłamał. Jednocześnie telefon w mojej dłoni – ten cholerny telefon – ponownie zaczął dzwonić.

– Mam pomysł. Może zapytamy Christine? Zobaczymy, czy ona coś o tym wie.

Nacisnęłam klawisz na ekranie.

– Christine? Cześć. Tak, jest tutaj. – Słuchałam przez chwilę. – Nie, nie, zdaje się, że właśnie z nim rozmawiałaś, prawda? Coś mi się wydaje, że powinien ci dać podwyżkę, jeżeli zmusza cię do pracy w piątkowy wieczór, do wydzwaniania do niego na oba telefony jednocześnie.

Nie kończąc połączenia, rzuciłam komórkę na biurko.

– No więc kto to był? Z kim rozmawiałeś przez drugi telefon? I z jakiego powodu „dłużej tak nie wytrzymasz”? – Unios­łam palce i wykonałam w powietrzu gest cudzysłowu.

– Mów ciszej, obudzisz chłopców, jeżeli będziesz…

– Nie próbuj mi tu nawet mówić o chłopcach! – Wycelowałam w jego stronę palec wskazujący. – Nigdy nie ma cię w domu, w ogóle nie spędzasz z nimi czasu! A kiedy już się pojawiasz, czaisz się po kątach i gadasz z jakimiś obcymi kobietami, a potem kłamiesz w żywe oczy! Zupełnie, jakbym nie oglądała w mediach społecznościowych tych wszystkich bzdetów o twoich pieprzonych fankach!

Wziął do ręki iPhone’a.

– Cześć, Christine – powiedział cicho. – Oddzwonię za kilka minut, dobrze?

Nie ruszyłam się z miejsca. Dzieliło nas ciężkie dębowe biurko. Próbowałam opanować gniew, rozgoryczenie, ale coś we mnie pękło i z moich ust zaczęły się wylewać frustracje z całego tygodnia. Nasze życie, nasze małżeństwo, nasza rodzina opierały się na przekonaniu, że stanowimy zgrany zespół, że trzymamy się razem, zmierzamy w tym samym kierunku. A jeżeli nie tworzyliśmy zespołu, jeżeli to ja odwalałam całą ciężką robotę, a tymczasem on robił, co chciał, to cała ta idea traciła rację bytu.

Czułam się, jakbym została znokautowana, jakby ktoś podciął mi nogi.

– No więc, słucham. Wyjaśnij mi to – powiedziałam. – Dlaczego mnie okłamujesz?

Liam położył komórkę ekranem w dół na stosie doku­mentów.

– To skomplikowane. Nie chodzi o to… co myślisz.

– Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Próbuję to zrobić.

– W takim razie o co chodzi?

Liam wypuścił głośno powietrze z płuc, opuścił ramiona, po czym podniósł wzrok.

– Zaistniała pewna sytuacja – odezwał się po chwili. – Trudna sytuacja. Delikatna.

– Tak delikatna, że nie możesz o niej opowiedzieć nawet swojej żonie?

– Nie w tym rzecz. Ja… nie chcę cię w to wciągać. To moje zadanie, żeby się z tym uporać, żeby to rozwiązać. – Wyciągnął dłonie w moją stronę. – Słuchaj, i tak masz już za dużo na głowie, żebym opowiadał ci wciąż o pracy, o wszystkich detalach wszystkich spraw, które trafiają na moje biurko.

Zastanawiałam się przez chwilę nad jego słowami, nad tym, że wypowiedział je swoim telewizyjnym głosem, zupełnie jakby udzielał wywiadu jakieś lokalnej stacji.

– Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

– Tak wygląda prawda. Pomyślałem, że się wkurzysz, jeżeli będę odbierał telefon tak późno wieczorem, ale wciąż próbuję znaleźć najlepszy sposób, jak trzymać to wszystko, zwłaszcza złe rzeczy, z dala od ciebie i chłopców. Muszę je odseparowywać od naszego życia domowego, trzymać w odrębnej przegródce, ale nie zawsze się to udaje.

– Wciąż nie rozumiem, o co chodzi.

– Wiesz, że nie mogę ci powiedzieć.

Przypomniał mi się zadziornie słodki zapach z jego marynarki. Drogi. Bezczelny. Nieznany. Dokuczliwe myśli, które tłumiłam od kilku tygodni, odezwały się ze zdwojoną siłą.

– A może chodzi o tę nową stażystkę, tę, która dopiero co skończyła swoje cholerne studia? – Widziałam ją na spotkaniu w Izbie Handlowej na początku roku. Pretensjonalna blondynka o nieskazitelnej skórze i podwójnym nazwisku. – Jak ona ma na imię? Francesca? To przez nią wciąż się spóźniasz do domu?

Liam ponownie potrząsnął głową.

– Fran nie było dziś na spotkaniu.

– Dlaczego jesteś taki tajemniczy? Nie ufasz mi?

– Słuchaj, nie moglibyśmy porozmawiać o czymś innym? Przepraszam, okej? Nie chciałem psuć atmosfery, przynosić problemów do domu.

– Nie ma takiego ryzyka. Nigdy cię tu nie ma.

– Wiem, przepraszam. Będzie lepiej, obiecuję.

– Co się dzieje, Liam? – Skrzyżowałam ręce na piersiach. – Rzeczywiście w zasadzie nigdy cię nie ma. A kiedy już się pojawiasz, sprawiasz wrażenie tak zaabsorbowanego swoimi sprawami, pochłoniętego czymś bez reszty, że zachowujesz się jak obca osoba.

Liam osunął się w fotelu, zamknął na chwilę oczy, po czym zmusił się, żeby je otworzyć. Wyglądało, jakby coś się w nim przełamało.

– No więc… jedna z koleżanek mi się zwierzyła. – Przerwał, jakby szukał odpowiednich słów. – W sprawie potencjalnego naruszenia poselskiego kodeksu etyki parlamentarnej, złamania prawa… Chodzi o naprawdę poważne rzeczy. Była tym wyjątkowo zaniepokojona i roztrzęsiona, nie wiedziałem, co powinienem zrobić. I ją… pocieszałem.

Nadal brzmiało to tak, jakby zmyślał.

– Pocieszałeś ją?

– Tak.

– W czasie bankietu, w towarzystwie innych parlamentarzystów?

Przełknął ślinę. Jabłko Adama poruszało się w górę i w dół.

– Tam była… boczna salka.

Przyglądałam się swojemu mężowi, swojemu wysokiemu, przystojnemu mężowi z jego wyraźnie zarysowaną szczęką i lekkim zarostem, spoglądałam w głębię jego brązowych oczu, widziałam jego niewymuszony urok osobisty i zjednujący wyborców uśmiech, aż ogarnęło mnie niezachwiane przekonanie: nadal nie mówi mi całej prawdy.

– Uważasz mnie za idiotkę? – zapytałam w końcu.

– Heather…

– Wiesz co? – Uniosłam rękę. – Nawet nie próbuj odpowiadać.

Zatrzasnęłam za sobą drzwi.

Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.

Podziękowania

Dwa miliony to liczba trudna do wyobrażenia. Trudno ją sobie zwizualizować w kontekście książek. Dlatego też z niedowierzaniem przyjąłem niedawną wiadomość, że moje powieści – poczynając od debiutanckich Kłamstw z 2017 roku – sprzedały się w Wielkiej Brytanii w ponad dwóch milionach egzemplarzy. A już z całą pewnością nie marzyłem, że tę granicę przekroczę zaledwie po sześciu kolejnych książkach. Dlatego też w pierwszej kolejności chciałbym podziękować Wam – za to, że wybraliście tę książkę (i, mam nadzieję, również inne).

Osoby znające miasto Bath zauważyły zapewne, że pozwoliłem sobie trochę pozmieniać topografię okolicy, aby pasowała do historii opowiedzianej w Matce. To taki drobny przywilej pisarza. Naciągnąłem również godziny otwarcia bibliotek, udostępniając je w niedzielę – to trochę moje niespełnione marzenie. Jak wszyscy pisarze, mam ogromny dług wdzięczności wobec naszych wspaniałych bibliotek i pracowników, dzięki którym funkcjonują.

W tym roku miałem przyjemność odwiedzić wiele bibliotek i chciałbym przekazać serdeczne podziękowania wszystkim osobom, dzięki którym tak dobrze się w nich czułem. A także, co zresztą istotniejsze, za ich codzienne wysiłki w promowaniu książek i czytelnictwa, za które nie są należycie doceniani. Poza tym chciałbym wspomnieć o cudownej bibliotece Bromley House w Nottingham, gdzie powstały niektóre fragmenty tej powieści.

Camilla Bolton jest moją agentką od ponad dekady i bez niej nie mógłbym liczyć na to wszystko, co udało mi się przez ten czas osiągnąć. To samo odnosi się do znakomitego zespołu agencji literackiej Darley Anderson, między innymi Jade’a Kavanagha, Mary Darby, Rosanny Bellingham, Kristiny Egan i Georgii Fuller. Specjalne podziękowania kieruję do Sheili David za pomoc w przeniesieniu moich powieści Wakacje i Najlepszy na ekran.

Wszystkie moje książki są lepsze dzięki uwagom i przemyśleniom Sophie Orme, redaktorki z Bonnier Zaffre. Chciałbym wyrazić wdzięczność za znakomitą robotę, którą wykonał zespół tego wydawnictwa, zwłaszcza Blake Brooks, Eleanor Stammeijer, Isabella Boyne, Ellie Pilcher i Ciara Corrigan.

O idei „korupcji w szlachetnej sprawie” (noble cause corruption) przeczytałem po raz pierwszy w artykule autorstwa amerykańskiego adwokata Davida Rudolfa (który występuje w miniserialu Netflixa Schody). Jego książka American Injustice opowiada o niesłusznie skazanych ludziach i wyjaśnia rozmaite czynniki, które mogą doprowadzić do posłania niewinnego człowieka do więzienia.

Z przyjemnością przeczytałem powieść Rossa Greenwooda zatytułowaną Prisoner napisaną z perspektywy strażnika więziennego, która pomogła mi lepiej oddać klimat życia za kratkami. Książka Playing Dead Elizabeth Greenwood okazała się dla mnie ciekawym i wartościowym źródłem informacji na temat upozorowania własnej śmierci (co jest znacznie trudniejsze, niż mogłoby się wydawać). Za pomoc w pytaniach dotyczących kwestii finansowych i prawniczych dziękuję Jennie i Johnowi Hullisom. Wszystkie błędy oczywiście idą na moje konto.

Wielkie podziękowania dla mojego brata Olliego i jego rodziny za znoszenie naszej obecności w Bath i za odpowiadanie na dziwne pytania dotyczące tego miasta i jego okolic. Jak zawsze dziękuję mojej rodzinie – żonie Sally i dzieciom Sophie i Tomowi (obecnie studentowi na Uniwersytecie Bath) – za ich pomoc i wsparcie.

Książkę zadedykowałem mojej mamie, Verze, która przeżywała trudne chwile w zeszłym roku, a mimo to jak zawsze pozostawała dla mnie oparciem i źródłem inspiracji. Mama interesuje się żywo wynikami sprzedaży moich książek i w czasie imprezy promocyjnej z okazji premiery każdej nowej powieści zawsze kupuje najwięcej egzemplarzy. Mamo, dziękuję Ci za wszystko.

Cześć!

Wielkie dzięki, że przeczytaliście tę książkę – mam nadzieję, że bawiliście się przy tym równie dobrze jak ja przy jej pisaniu.

Pierwszy zalążek pomysłu na Matkę zrodził się w mojej głowie pod koniec 2021 roku. Oglądałem w telewizji film dokumentalny o procesie Louise Woodward, osiemnastoletniej brytyjskiej niani, która została skazana w Massachusetts za nieumyślne spowodowanie śmierci dziecka, nad którym sprawowała opiekę. Moja żona i ja śledziliśmy postępowanie sądowe w tej sprawie w 1997 roku. Był to jeden z pierwszych procesów transmitowanych w brytyjskiej telewizji.

Obejrzenie po latach dokumentu poświęconego tej kwestii obudziło wspomnienia dotyczące aktu oskarżenia, dowodów medycznych i relacji w mediach – oraz faktu, że oskarżona przez cały czas zapewniała o swojej niewinności. Zacząłem się zastanawiać nad innymi sprawami, w których kobiety stawały przed sądem oskarżone o najstraszliwsze zbrodnie, i nad tym, w jaki sposób były wtedy przedstawiane w mediach. Jak mogłoby wyglądać życie kogoś takiego? W jaki sposób wyglądałoby ich życie po zakończeniu długiej odsiadki? A jeżeli były niewinne?

Właśnie z tych rozmyślań zrodziła się Matka.

Mój następny thriller zaczyna się od tajemniczej wiadomości – z gatunku tych, które mogą wywrócić człowiekowi świat do góry nogami.

Fran jest jedynym dzieckiem wychowanym przez samotną matkę. Ciężko pracuje, żeby móc zapewnić opiekę schorowanej rodzicielce, i ma poczucie, że przy okazji życie przecieka jej przez palce. Pewnego dnia otrzymuje wiadomość, która zmienia wszystko, oraz zaproszenie na piękną wyspę u wybrzeża Chorwacji.

Trafia w miejsce całkowicie odizolowane od świata: bez zasięgu sieci komórkowej, turystów i innych mieszkańców. Idealne miejsce, żeby poznać prawdę na temat swojej rodziny. Szybko się przekonuje, że w spotkaniu, na które została zaproszona, chodzi też o coś innego. Stawka jest większa, niż mogła sobie wyobrazić, a nie wszyscy opuszczą wyspę żywi.

Fran przekona się, że rodzina może być śmiertelnym utrapieniem…

Będzie to opowieść o rywalizacji między rodzeństwem, o lojalności, dziedziczeniu i toksycznych relacjach rodzinnych – w skrajnej postaci. Książka trafi na rynek w 2024 roku!

Jeżeli do tego czasu chcielibyście dowiedzieć się więcej na temat moich powieści, wejdźcie na stronę www.tmlogan.com i zapiszcie się do Klubu czytelników T.M. Logana. Wystarczy kliknąć w żółty przycisk „Sign up”. Rejestracja jest darmowa, zajmie Wam tylko chwilę, a ja obiecuję, że nie będę zasypywać Waszej skrzynki pocztowej stertami niepotrzebnych maili.

Bonnier Zaffre będzie pilnować poufności Waszych danych i nie przekaże ich żadnym innym podmiotom. Od czasu do czasu będę się z Wami kontaktował w sprawie moich książek, nowych okładek, konkursów i tym podobnych. Kiedy chcę coś ogłosić, członkowie mojego klubu czytelników dowiadują się o tym zawsze jako pierwsi, dlatego warto do niego dołączyć (w każdej chwili można się wypisać).

Gdybyście chcieli zaangażować się w szerszą dyskusję o moich książkach, napiszcie, proszę, recenzję Matki na Amazonie, GoodReads, jakimkolwiek innym portalu, swoim blogu, profilu w mediach społecznościowych lub po prostu porozmawiajcie o tej książce z przyjaciółmi, rodziną lub członkami swojej grupy czytelniczej. Dzielenie się przemyśleniami pomaga innym czytelnikom, a ja zawsze chętnie się dowiaduję, co ludzie myślą o moich książkach.

Jeszcze raz dziękuję za przeczytanie Matki. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy.

Pozdrawiam serdecznie

Tim

Ellen chciała jedynie pomóc nieznajomej. Zdenerwowana młoda kobieta poprosiła o chwilę opieki nad dzieckiem, żeby wykonać w tym czasie pilny telefon. Mija pięć minut. Dziesięć. Pociąg wjeżdża na stację. Ellen jest oszołomiona, gdy widzi matkę spieszącą w dół peronu i nieoglądającą się za siebie. Już chce podnieść alarm, kiedy dostrzega w torbie dziewczynki kartkę, a na niej napisane w pośpiechu trzy desperackie zdania: Proszę, chroń Mię. Nie ufaj policji. Nikomu nie ufaj.

Ellen wkrótce odkryje, że dziecko może być kluczem do poznania prawdy o niewyobrażalnej zbrodni…

Andy i Laura pozwalają swojemu synowi Connorowi świętować wspólnie z przyjaciółmi rozpoczęcie wakacji. Pod jednym warunkiem – chłopak musi wrócić do domu przed północą. Kiedy Connor nie zjawia się o umówionej godzinie, rozpoczyna się seria niepokojących wydarzeń, które na zawsze odmienią życie pięciu rodzin. Tej nocy bowiem do lasu weszło pięcioro nastolatków, a wyszło z niego tylko czworo. I każde z nich zdaje się coś ukrywać…