Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy mecz piłkarski to na pewno tylko 90 minut walki na murawie? Może tak naprawdę rozgrywka zaczyna się dużo wcześniej, a jej rezultat potrafi oddziaływać na całe społeczeństwo latami?
Reprezentacja Polski w swojej historii rozegrała ponad 800 spotkań. Stefan Szczepłek wybrał czternaście z nich. Niekoniecznie tych najsłynniejszych. Zawsze były to jednak mecze bardzo istotne, które poprzedzało coś interesującego i coś ważnego po nich następowało. Czasem ciąg przyjemnych zdarzeń prowadził do sukcesu, czasem wszystko zmierzało do nieuchronnego rozczarowania.
Przekonaj się, jak wyglądała podróż polskich piłkarzy na pierwszy w historii mecz kadry, jakie sposoby na motywację swoich Orłów miał trener Kazimierz Górski, czy era Adama Nawałki musiała się skończyć klęską na mundialu w Rosji i... kto czaił się na sędziego z nożem po porażce z Bułgarią w eliminacjach igrzysk olimpijskich w 1972 roku.
To opowieść o meczach, w których sytuacja polityczna i gospodarcza w kraju wpływała na boiskowe wydarzenia, a wynik rywalizacji zmieniał społeczeństwo i kształtował nasz futbol. Spotkaniach, w których jedno zagranie, kopnięcie piłki, błąd popełniony na boisku lub poza nim czy decyzje polityków decydowały o losach całej generacji piłkarzy i kibiców. To wielka podróż przez historię, która pozwoli spojrzeć na dzieje polskiej piłki z zupełnie nowej perspektywy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 299
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mai i Kubie
2–8 lutego 2020
Mecz piłkarski wcale nie zaczyna się na boisku. Nawet nie w prowadzącym na nie tunelu, gdzie czasami dochodzi do pierwszej próby sił zawodników. Rozpoczyna się wcześniej, nie zawsze ze świadomym udziałem piłkarzy.
Ta książka jest o tym, jak sytuacja polityczna i gospodarcza Polski na kolejnych etapach jej historii oraz obyczaje wpływały na przygotowania, a czasami nawet wyniki meczów. O politykach, przychodzących na stadiony z wyrachowania, trenerach, nie zawsze mających wpływ na skład oraz grę, o piłkarzach, bardzo profesjonalnych i wyjątkowo nieprofesjonalnych, co nie przeszkodziło im stać się bohaterami w świadomości kibiców. Krótko mówiąc: o tym, co w piłce równie ważne jak wyrafinowany strzał na bramkę, a czego na ogół nie widać. Imponderabilia i celowe działania lub zachowania uczestników gry. Bez tego wszystkiego sam mecz byłby tylko półtoragodzinną rozrywką, czasami nawet sprawiającą zawód, bo bez pointy, jaką jest gol.
Wybrane mecze reprezentacji, na przykładzie których chcemy pokazać, jak Polska zmieniała futbol, czasami mogą czytelnika zaskakiwać. Nie zawsze są to mecze najsłynniejsze. Ale te najważniejsze coś interesującego poprzedzało i coś po nich następowało. Czasami był to logiczny ciąg przyjemnych zdarzeń związanych ze zwycięstwami, innym razem rozczarowanie.
Tak było zawsze, od kiedy istnieje PZPN i od kiedy gra reprezentacja Polski. Czyli od 100 lat.
Stefan Szczepłek
Warszawa, luty 2021
Węgry – Polska 1:0 (1:0)
18 grudnia 1921 roku, niedziela, 14.00.
Budapeszt, stadion MTK.
Około 8000 widzów. Sędziował Ernst Graetz (Czechosłowacja).
Bramka: Jenő Szabó (18’).
WĘGRY:
Károly Zsák (33 FC Budapeszt)
od 46 min Ignác Amsel (Békéscsabai Előre SC)
Károly Fogl II (Újpest Budapeszt)
Gyula Mándi (MTK Budapeszt)
Vilmos Kertész II (MTK)
Gábor Obitz (Ferencváros Budapeszt)
Zoltán Blum (Ferencváros)
István Pluhár (BEAC Budapeszt)
György Molnár (MTK)
Jenő Szabó (III. Kerületi TVE)
Imre Schlosser (MTK)
Jenő Wiener II (Ferencváros)
Kapitan związkowy Gyula Kiss
POLSKA:
Jan Loth II (Polonia Warszawa)
Ludwik Gintel (Cracovia)
Artur Marczewski (Polonia Warszawa)
Zdzisław Styczeń (Cracovia)
Stanisław Cikowski (Cracovia)
Tadeusz Synowiec (Cracovia, kapitan)
Stanisław Mielech (Cracovia)
Wacław Kuchar (Pogoń Lwów)
Józef Kałuża (Cracovia)
Marian Einbacher (Warta Poznań)
Leon Sperling (Cracovia)
Selekcjoner Józef Szkolnikowski
trener Imre Pozsonyi.
Polski Związek Piłki Nożnej powstał 20 i 21 grudnia 1919 roku, podczas zjazdu klubów w Warszawie. Pierwszy mecz reprezentacji odbył się niemal dokładnie dwa lata później. Dlaczego tak długo trzeba było czekać?
Polacy mieli wtedy na głowie poważniejsze sprawy niż piłka nożna. To niemal cud, że w całym kraju zebrała się grupa kilkudziesięciu osób, które na bazie niewielu klubów postanowiły stworzyć trwałe fundamenty organizacyjne. Tego państwa przecież nie było przez 123 lata. Należało je najpierw połączyć w jedną całość i odbudować.
Zjazd został zwołany z inicjatywy Polskiego Komitetu Igrzysk Olimpijskich, który istniał zaledwie od 12 października, czyli około dwóch miesięcy. Ale już w sierpniu działacze Związku Polskiego Piłki Nożnej, funkcjonującego od roku 1911 w zaborze austriackim, odbywali spotkania z przedstawicielami klubów z innych regionów odrodzonego kraju, z myślą o powołaniu do życia związku ogólnopolskiego.
Dokonało tego 40 delegatów reprezentujących 28 klubów z Małopolski, Mazowsza, Wielkopolski, Śląska i Galicji Wschodniej (według „Gońca Krakowskiego” nr 349 z 28.12.1919). Inne źródła mówią o 31 delegatach reprezentujących kluby i okręgi. Jakkolwiek było, wśród decyzji podjętych przez zjazd dwie były najistotniejsze: organizacja rozgrywek o mistrzostwo Polski i powołanie reprezentacji, która mogłaby wziąć udział w igrzyskach olimpijskich w Antwerpii.
Postanowiono sprowadzić z Anglii instruktora i zatrudnić go na okres jednego roku, kupić niezbędne przyrządy do treningów. W budżecie uwzględniono także wydatki na dzierżawę boisk i administrację (za „Przeglądem Tygodniowym” nr 20 z 16.12.1919, a więc jeszcze sprzed oficjalnego powołania PZPN, kiedy Wydział Piłki Nożnej podlegał Polskiemu Komitetowi Igrzysk Olimpijskich).
Niewiele z tych planów udało się zrealizować, chociaż akurat Anglik przyjechał. Nazywał się George Burford. Powołał kadrę olimpijską, która rozegrała nawet mecze będące w praktyce „grą wewnętrzną”. Trenował później warszawską Polonię.
Tak wspominał go ówczesny piłkarz Polonii, a potem dziennikarz Tadeusz Grabowski w tekście dla „Piłki Nożnej” (1973): „Burford był pierwszym zawodowym trenerem piłkarskim w Warszawie, który brał pieniądze za prowadzenie ćwiczeń w Agrykoli. Spadł on »z nieba« na boisko dzięki wysiłkom ówczesnej YMCA. Zaczął swą pracę wiosną 1921 roku od… przemówienia po angielsku, którego nikt nie umiał przetłumaczyć. Szybko zorientowaliśmy się, że Burford… nigdy nie grał w piłkę, że był zawodowym bokserem wagi lekkiej i że przeszedł pospieszny kurs gimnastyki sportowej. To wielkie nieporozumienie trwało zaledwie kilka tygodni. Burforda odwołano z Warszawy. Jest rzeczą interesującą, że Burford zjawił się w Warszawie po raz drugi w 1924 roku, jako opiekun i trener (!!!) reprezentacji Stanów Zjednoczonych, która wygrała z Polską 3:2 na boisku Agrykoli”.
W kwietniu 1920 roku PZPN ogłosił listę około 50 piłkarzy wytypowanych do reprezentacji Polski na igrzyska. Pochodzili z Krakowa, Lwowa, Warszawy, Łodzi, Poznania, Przemyśla i Stanisławowa. Ze Lwowa było 12 graczy, z Krakowa aż 29. Kadrę ustalono na podstawie meczów towarzyskich między klubami. Innego kryterium nie było. Dopiero kilka dni później rozpoczęły się pojedynki o pierwszy tytuł mistrza Polski. W pięciu okręgach przystąpiło do nich 19 drużyn. Rozegrano tylko 30 meczów, czyli połowę z zaplanowanych, w okręgach: krakowskim, poznańskim i lwowskim. W łódzkim i warszawskim nie udało się zorganizować ani jednego spotkania. W lipcu rozgrywki zostały zawieszone i już ich nie dokończono.
Powodem była wojna polsko-bolszewicka. Toczyła się od lutego 1919 roku, ale kiedy działania wojenne się nasiliły, rozgrywanie meczów stało się niemożliwe. Tym bardziej że wielu piłkarzy (i innych sportowców: jeźdźców, szermierzy, lekkoatletów) zamieniło koszulki na mundury i poszło na front. Z bolszewikami walczyli m.in. Stanisław Mielech – napastnik Cracovii i reprezentacji, twórca Legii, oraz Henryk Reyman – legendarny napastnik Wisły Kraków, po drugiej wojnie światowej trener reprezentacji.
Kiedy 14 sierpnia w Antwerpii rozpoczynały się letnie igrzyska olimpijskie, w okolicach Warszawy rozgrywały się historyczne wydarzenia, nazwane „cudem nad Wisłą”. Polskich sportowców na belgijskim stadionie reprezentowała jedynie biało-czerwona flaga, niesiona przez samotnego chorążego.
Wojna zdezorganizowała życie odradzającego się kraju. Ale nie tylko ona. W grudniu 1918 roku wybuchło powstanie wielkopolskie. W styczniu roku 1919 rozpoczęła się wojna polsko-czechosłowacka o Śląsk Cieszyński. Niemal dokładnie wtedy, kiedy polscy żołnierze bronili Warszawy przed bolszewikami, na Górnym Śląsku wybuchło powstanie ludności polskiej przeciw niemieckiej władzy, nazwane I powstaniem śląskim. Po nim były jeszcze dwa. Konflikty zbrojne zakończyły się dopiero w lipcu 1921 roku.
Powstania wiązały się z plebiscytem, który zgodnie z postanowieniami traktatu wersalskiego miał zadecydować, komu przypadnie Górny Śląsk – Niemcom czy Polsce. Okoliczności powstań i plebiscytu pokazały, jak zjednoczone jest polskie środowisko piłkarskie mimo długoletnich podziałów na zabory i związanych z tym granic.
Na Śląsk z Warszawy przyjechała Polonia, ze Lwowa Pogoń, a z Krakowa Cracovia, aby rozegrać towarzyskie mecze, będące pierwszą w historii polskiego sportu formą propagowania polskości przez sport. W dodatku skuteczną. Na tej patriotycznej fali w roku 1920 powstawały kluby o wszystko mówiących nazwach: Polonia i Poniatowski w Bytomiu, a przede wszystkim Ruch w Wielkich Hajdukach, który wkrótce stanie się wielkim Ruchem Chorzów.
Kiedy Polacy na Górnym Śląsku walczyli o swoje prawa, Polacy ze Lwowa musieli bronić miasta przed ukraińskimi nacjonalistami. W walkach z nimi, a potem z bolszewikami śmierć poniosło około 30 członków Pogoni Lwów. To też były Orlęta Lwowskie. Bateria artylerii wystawiona przez inżyniera Tadeusza Kuchara (jednej z najwybitniejszych postaci polskiego sportu – zawodnika, trenera, selekcjonera reprezentacji, prezesa PZPN i PZLA, specjalisty w dziedzinie budownictwa sportowego) nosiła nazwę „Pogoń”, jej załogę bowiem stanowili sportowcy tego klubu.
Podróże klubów na Śląsk czy śląskich do innych polskich miast, wyjazdy pierwszych działaczy piłkarskich ze Lwowa do Warszawy czy w odwrotnym kierunku nastręczały wiele trudności. Wiązały się przede wszystkim z przekraczaniem granic, kontrolami, rewizjami i innymi przeszkodami.
Bariera językowa nie istniała, ale warto pamiętać, że językami urzędowymi były rosyjski i niemiecki. W Galicji obowiązywał ruch lewostronny. Aż do roku 1922 podróżny udający się automobilem z Warszawy do Krakowa musiał przed Radomiem zmienić stronę jazdy z prawej na lewą.
Wisła stanowiła granicę dwóch cywilizacji. Po stronie wschodniej tory kolejowe miały rosyjską szerokość 152,4 cm, po zachodniej były węższe o prawie dziewięć centymetrów. Właśnie takie tory budowano niemal w całej Europie (i takie są dziś w Polsce). Kto chciał przejechać koleją z Moskwy czy Petersburga (Piotrogrodu) do Paryża, musiał się przesiąść w Warszawie. Z Dworca Petersburskiego (Wileńskiego) na Pradze trzeba było fiakrem przeprawić się przez Wisłę na Dworzec Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej, skąd koleją o europejskim rozstawie szyn można już było dotrzeć w każdy zakątek kontynentu. Polskie Koleje Państwowe powołano do życia dopiero w roku 1926.
W zaborze austriackim i niemieckim odległość mierzono w metrach, a w rosyjskim w sążniach, werszkach, arszynach i wiorstach. Powierzchnię – w morgach, łanach, prętach i arach. W rosyjskim ważono w łutach, pudach, funtach i zołotnikach, a w niemieckim i austriackim w kilogramach. Nic dziwnego, że między Wielkopolską a pozostałymi częściami nowo powstałego kraju istniała początkowo granica celna. Jednolity system metryczny wprowadzono w kwietniu 1919 roku. Wymiary boiska podawano już w metrach i metrach kwadratowych.
Płacono rublami carskimi, koronami austriackimi, markami niemieckimi i polskimi. Taka sytuacja trwała aż do 1922 roku. Bank Polski, jako Pocztowa Kasa Oszczędności (kontynuatorem jego tradycji jest PKO Bank Polski, sponsor rozgrywek ekstraklasy), został założony na początku roku 1919. Ale reforma walutowa ministra Władysława Grabskiego została przeprowadzona dopiero w 1924 roku. Powstał Bank Polski SA, a złoty zastąpił markę polską.
Skład na mecz z Węgrami. Stoją w kolejności drugi od lewej: Stanisław Mielech, Józef Kałuża, Wacław Kuchar, Artur Marczewski, Jan Loth, Marian Einbacher, Leon Sperling, trener Imre Pozsonyi; klęczą od lewej: Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec i Ludwik Gintel
Fot. Narodowe Archiwum Cyfrowe
Jakby tego wszystkiego było mało, grypa „hiszpanka”, która na całym świecie uśmierciła kilkadziesiąt milionów osób, zbierała też swoje żniwo w Polsce.
Według pierwszego po odzyskaniu niepodległości spisu powszechnego (nieuwzględniającego Górnego Śląska i Litwy Środkowej, gdzie jeszcze nie ukształtowały się granice) w roku 1921 w Polsce mieszkało 27 milionów ludzi, z czego Polacy stanowili 69 procent. Pozostali to Ukraińcy, Żydzi, Białorusini i Niemcy.
Dopiero analizując te wszystkie fakty, różnice w poziomie życia, dostępności do edukacji, analfabetyzm, widać, ile rozmaitych barier należało zburzyć, aby zbudować nowe państwo.
W planach jego często zmieniających się władz sport nie był sprawą najważniejszą, ale miał wartość integracyjną, podobnie jak język, religia i terytorium. Dopiero w 1927 roku z inicjatywy marszałka Józefa Piłsudskiego powstał pierwowzór ministerstwa sportu: Państwowy Urząd Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego, a w ślad za nim pierwsza uczelnia sportowa: Centralny Instytut Wychowania Fizycznego na warszawskich Bielanach (dzisiejszy AWF). To już były luksusy.
Kiedy w grudniu 1919 roku powstawał Polski Związek Piłki Nożnej, delegaci musieli jakoś dotrzeć do stolicy. Gdy jednak wybierano władze, uznano, że ze względów praktycznych i komunikacyjnych będzie lepiej, jeśli większość pochodzić będzie z najbardziej rozwiniętego ośrodka, czyli Krakowa. Siłą rzeczy właśnie to miasto stało się pierwszą siedzibą PZPN.
Mistrzostwa Polski w 1921 roku zakończyły się sukcesem Cracovii. Z ośmiu meczów wygrała siedem, jedyny punkt straciła w spotkaniu z Wartą Poznań (2:2 w Poznaniu) i została pierwszym mistrzem. „Przegląd Sportowy” już na kilka miesięcy przed finałem rozgrywek pisał, że Cracovia, „pod kierunkiem wytrawnego trenera [Węgier Imre Pozsonyi – przyp. aut.] doszła w bieżącym sezonie do tak wspaniałych wyników i wyrobiła sobie odrębny od wszystkich innych drużyn polskich system gry, lecz wskutek braku w Polsce równego przeciwnika zaczyna już okazywać spadek w formie” („PS”, 8.6.1921).
W tej sytuacji Cracovia szukała okazji do spotkań z klubami zagranicznymi. W czerwcu 1921 roku zmierzyła się w Krakowie z węgierskim Kispestem, a w październiku wyjechała do Budapesztu na dwa spotkania z najlepszymi węgierskimi klubami: Ferencvárosem i MTK, które od 1903 roku dzieliły się tytułem mistrza kraju, a MTK zdobywał go nieprzerwanie od roku 1914.
„O zwycięstwie białoczerwonych, zwłaszcza na gruncie budapeszteńskim i z takimi przeciwnikami, nie może być rozumie się mowy; chodzi tylko o to, by Cracovia uzyskała jak najzaszczytniejsze wyniki, by grała dobrze i by pokazała zagranicy, że i w Polsce są drużyny, których klasa nie jest wcale podrzędną. Tylko wtedy bowiem, gdy się obcy przekonają, że sport piłki nożnej stoi w Polsce na wysokim poziomie, przestanie nas zagraniczny świat sportowy lekceważyć” – pisał „Przegląd Sportowy” (nr 20, 1921).
Rzeczywistość okazała się lepsza od pobożnych życzeń dziennikarza. Cracovia przegrała pierwszy mecz z Ferencvárosem 0:1, a nazajutrz zremisowała z MTK 0:0. To była sensacja. W obydwu węgierskich zespołach wystąpiło pięciu zawodników, którzy w grudniu mieli zagrać z Polską w koszulkach reprezentacyjnych. Cracovia przystąpiła do pierwszej gry zmęczona 24-godzinną podróżą, podczas której aż siedem razy musiała się przesiadać z pociągu na pociąg. Drugi mecz, z MTK, został rozegrany 2 października na stadionie MTK, a więc tym, na którym debiutować będzie reprezentacja. Można powiedzieć, że wyjazd był pod każdym względem dobrym rekonesansem.
Nic dziwnego, że właśnie zawodnicy Cracovii stanowili trzon pierwszej reprezentacji. Znalazło się w niej aż siedmiu piłkarzy „Pasów”, którzy brali udział w budapeszteńskiej eskapadzie (Ludwik Gintel, Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski, Tadeusz Synowiec, Stanisław Mielech, Józef Kałuża, Leon Sperling), dwóch Polonii Warszawa (Jan Loth, Artur Marczewski), po jednym z Pogoni Lwów (Wacław Kuchar) i Warty Poznań (Marian Einbacher). Inaczej mówiąc, byli to piłkarze ze wszystkich trzech zaborów.
Wiosną 1921 roku Węgierski Związek Piłki Nożnej złożył Polakom propozycję rozegrania meczu międzypaństwowego w Budapeszcie, w Boże Narodzenie. W uchwale zarządu PZPN z 10 czerwca 1921 roku (zamieszczonej w „Przeglądzie Sportowym”, który był organem związku) podano do wiadomości, że strona polska prosi o zmianę terminu na listopad lub na wiosnę roku 1922. Uzasadnienie było logiczne: „(…) sezon jesienny kończy się w Polsce w listopadzie [ostatnie mecze o mistrzostwo Polski rozegrano 30 października – przyp. aut.], wobec czego polska drużyna nie mogłaby sportu polskiego godnie reprezentować”.
Ostatecznie uzgodniono, że mecz odbędzie się w niedzielę 18 grudnia. Natomiast na początku listopada Węgrzy spotkali się w Budapeszcie ze Szwecją i pokonali ją 4:2.
Tydzień później, 13 listopada, w Krakowie odbył się mecz kontrolny, w którym zmierzyły się jedenastki nazwane Team A i Team B. Wyboru zawodników z całego kraju dokonał Wydział Gier PZPN, na czele którego stał wówczas Jan Weyssenhoff. Był to pierwszy w historii mecz selekcyjny mający wyłonić reprezentację Polski. Planowano wspólny trening dwa dni wcześniej, ale nie doszedł do skutku. Zawodnicy poznawali się więc dopiero podczas meczu, otwartego dla publiczności. Oglądała ona następujących zawodników:
Team A: bramkarz – Jan Loth II (Polonia Warszawa); obrońcy – Ludwik Gintel (Cracovia), Artur Marczewski (Polonia);
pomocnicy – Zdzisław Styczeń, Stanisław Cikowski (obydwaj Cracovia), (?) Frischer (Makkabi Kraków);
napastnicy – Stanisław Mielech (Cracovia), Wacław Kuchar (Pogoń Lwów), Józef Kałuża (Cracovia), Marian Einbacher (Warta Poznań), Leon Sperling (Cracovia).
Team B: bramkarz – Stefan Popiel (Cracovia);
obrońcy – Józef Klotz I (Jutrzenka Kraków), Stefan Fryc (Cracovia);
pomocnicy – Ludwik Szneider (Pogoń Lwów), Stefan Loth I (Polonia Warszawa), Witold Gieras (Wisła Kraków);
napastnicy – Franciszek Danz (Wisła Kraków), Bolesław Kotapka (Cracovia), Wawrzyniec Staliński (Warta Poznań), Władysław Kowalski i Stanisław Marcinkowski (obydwaj Wisła Kraków).
Rozgrywany na boisku pokrytym częściowo śniegiem mecz wygrał Team A 4:1. Sędziował bodaj najlepszy wówczas arbiter w kraju, były bramkarz Cracovii dr Józef Lustgarten. Dziennikarz „Przeglądu Sportowego” podkreśla przyjacielską atmosferę na boisku i wśród publiczności, „zupełnie inną od tej, jaką zwykle się obserwuje na zawodach czyto w Krakowie czy we Lwowie”[1].
Wcześniej ustalono, że trenerem reprezentacji będzie opiekujący się mistrzowską Cracovią Węgier Imre Pozsonyi.
Pod listą wybranych zawodników podpisuje się Wydział Gier PZPN, ale wiadomo, że roli selekcjonera podjął się członek tego gremium Józef Szkolnikowski, prawdopodobnie w porozumieniu z dr. Janem Weyssenhoffem.
27 listopada odbył się drugi mecz testowy. Obydwie drużyny miały wystąpić w nieco tylko zmienionych składach, okazało się jednak, że nie wszyscy z powołanych mogą grać, i ostatecznie widzowie zobaczyli więcej nowych piłkarzy, niż się spodziewali. Ale dzięki temu w ciągu dwóch tygodni Kraków mógł obejrzeć najlepszych polskich piłkarzy.
Team A: Kazimierz Palik (Cracovia) – Józef Klotz I (Jutrzenka), Stefan Fryc (Cracovia) – Zdzisław Styczeń (Cracovia), Stanisław Cikowski (Cracovia), Tadeusz Synowiec (Cracovia) – Stanisław Mielech (Cracovia), Wacław Kuchar (Pogoń Lwów), Bolesław Kotapka (Cracovia), Mieczysław Kukla (Union Łódź), Leon Sperling (Cracovia).
Team B: Osiek (Makkabi Kraków) – Gintel (Cracovia), Marczewski (Polonia) – Ludwik Schneider (Pogoń Lwów), Marian Danz II (Wisła), Witold Gieras (Wisła) – Mieczysław Bacz (Pogoń Lwów), Franciszek Danz I (Wisła), (?) Gumplowicz (Jutrzenka Kraków), Władysław Kowalski (Wisła), Zygmunt Krumholz (Jutrzenka).
Team A wygrał 5:1.
Dzień później Wydział Gier PZPN powołał kadrę na mecz z Węgrami:
bramkarz – Loth II;
obrońcy – Gintel, Marczewski;
pomocnicy – Styczeń, Cikowski, Synowiec;
napastnicy – Mielech, Kuchar, Kałuża, Einbacher, Sperling;
rezerwowi – Bacz (inna forma nazwiska Batsch), Loth I.
W komunikatach PZPN z tamtego okresu można znaleźć informację o tym, że w Budapeszcie Polacy wręczą gospodarzom proporzec, a czołowemu węgierskiemu graczowi Imremu Schlosserowi – złoty sygnet z okazji rozegrania przez niego 70. meczu w reprezentacji. Nawiasem mówiąc, PZPN miał nieścisłe informacje. Pojedynek z Polską był dla Schlossera 65. spotkaniem w kadrze w karierze, a liczby 70 meczów nigdy nie osiągnął.
Węgrzy zaproponowali Polakom dwóch sędziów do wyboru: Hebaka i Graetza. PZPN zgodził się na obydwu, z sugestią, że być może Hebak byłby lepszy; 23 października arbiter ten prowadził w Budapeszcie mecz Węgry – Środkowe Niemcy, a robił to tak dobrze, że publiczność, w uznaniu jego pracy, zniosła go z boiska na rękach. Mimo to Węgrzy postawili na Ernsta Graetza, Czecha niemieckiego pochodzenia.
Po ostatnich spotkaniach kontrolnych: z reprezentacją Bielska (3:1), Lwowa (9:1) i Krakowa (7:1) polska „reprezentatywka” mogła wreszcie ruszyć w podróż.
„Przegląd Sportowy” przewidywał, że wraz z dziennikarzami do Budapesztu może udać się około 30 osób z Polski. Radzono im więc, aby zaopatrzyli się w „żywność na całą dobę i w pewną ilość koron czeskich i węgierskich na zakup biletów jazdy i na drobne wydatki, a to dlatego, że wymiana marek polskich na walutę zagraniczną na stacjach kolejowych wzmoże znacznie koszta podróży wobec znanego zdzierstwa przygodnych waluciarzy. Kto chce uzyskać przez trenera Pozsonyiego tańszą wizę czeską i węgierską, ten powinien najpóźniej do poniedziałku 12 b.m. nadesłać gotowy paszport z załączeniem kwoty Mp [marek polskich – przyp. aut.] 2000 na ręce sekretarza PZPN dr. Jana Weyssenhoffa, Kraków, ul. Gołębia 13, lub do Redakcji »Przeglądu Sportowego«, Kraków, ul. Radziwiłłowska 8, III. p.”.
Numer „Przeglądu Sportowego” z 17 grudnia ukazał się ze wstępniakiem w językach polskim oraz węgierskim i cały poświęcony był sportowym stosunkom polsko-węgierskim. Podpisujący się inicjałami T.S. autor używa pełnego patosu języka, który dziś brzmi anachronicznie, ale w 1921 roku był uzasadniony, oddawał bowiem polskie nastroje:
„Od czasu powstania niepodległej Ojczyzny jest to pierwszy występ sportu polskiego zagranicą. Tam, w Budapeszcie ma Polska złożyć egzamin z tego, jakie postępy poczyniła w jednej gałęzi sportu, czy i ile jej jeszcze brakuje do tego, by stanąć na równi ze sportem piłki nożnej w środkowej Europie.
Dzień to dla sportu polskiego historyczny, chwila wielka, radosna dla każdego Polaka! Czy przed kilkoma jeszcze laty marzyli nasi footbaliści, że będą mogli stawać do zawodów z innymi narodami w obronie honoru Polski jako jej reprezentanci? Czyż to nie szczęśliwy zbieg okoliczności, że w skład tej drużyny wchodzą gracze, do tak niedawna jeszcze poddani trzech tyranów, zmuszani siłą do walki bratobójczej, a teraz wolni obywatele Rzeczypospolitej Polskiej, synowie jednej Matki?”.
Ostatecznie w podróż udała się delegacja złożona z 13 zawodników, trenera Imrego Pozsonyiego, prezesa PZPN dr. Edwarda Cetnarowskiego i sekretarza związku dr. Jana Weyssenhoffa. Oprócz nich pojechali: działacz Cracovii prof. Wacław Babulski, dziennikarz „Rzeczpospolitej” z Warszawy Kazimierz Biernacki, redaktor naczelny krakowskiego „Tygodnika Sportowego”, poświęconego głównie sportowi żydowskiemu, dziennikarz sportowy dr Henryk Leser, założyciel Warty Poznań Edmund Szyc oraz Edward Kleinadel – pierwszy mistrz Polski w tenisie, właśnie z roku 1921, a jednocześnie kibic piłkarski.
Pociąg z polską delegacją wyruszył z Krakowa na dwa dni przed terminem meczu, 16 grudnia, o 10.40. Kilka z wymienionych wyżej osób (z Warszawy i Poznania) dosiadło się w Trzebini. Na granicy w Zebrzydowicach pasażerowie poddani zostali kontroli polskich służb granicznych. W Piotrowicach do akcji wkroczyli pogranicznicy czescy, którzy w bagażu trenera zakwestionowali ilość produktów żywnościowych. Była to wałówka dla drużyny na całą podróż, więc zawodnicy, w obawie przed konfiskatą jedzenia, oświadczyli, że „mogą zjeść wszystko w komorze celnej, byle tylko zapasy nie zostały w czeskich rękach”.
Wobec takiej desperacji celnicy się wycofali. Po przerwie w podróży wszystkich czekał następny postój, w Boguminie, gdzie na stacji zjedzono obiad. W nocy pociąg dotarł do Żyliny, gdzie zaplanowany był czterogodzinny postój.
Na kolację piłkarze zjedli sznycle na zimno z musztardą, na deser po jabłku, wszystko to popili herbatą, piwem i wodą sodową, po czym ruszyli na spacer po uśpionym mieście. Dobry humor skończył się na kolejnej stacji na trasie – w Trenczynie. Mróz spowodował awarię kół, a ponieważ naprawa trwała półtorej godziny, do Leopoldowa pociąg przyjechał z opóźnieniem. Uciekł ten, do którego piłkarze mieli wsiąść, a na następny trzeba było czekać pięć godzin. Położyli się więc na podłodze lub twardych ławkach w poczekalni dworcowej.
Po półtoragodzinnej podróży do Galanty znów nastąpił dwugodzinny postój. Na ostatniej stacji na terenie Czechosłowacji Polacy wsiedli w niewłaściwy pociąg, który wprawdzie jechał do Budapesztu, ale dłużej niż ten, który pierwotnie wybrali. Ostatecznie dotarli do celu o północy, po 36 godzinach podróży, opisanej tak dokładnie przez wysłannika „Przeglądu Sportowego”.
Jakież było zdziwienie Polaków, kiedy okazało się, że na dworcu czekała na nich delegacja Węgierskiego Związku Piłki Nożnej i zamówione „karety”. Nim w luksusowym hotelu Astoria przy ulicy Rakoczego zawodnicy umyli się i zjedli, była już pierwsza w nocy. Do meczu pozostawało niewiele czasu.
Nazajutrz wszyscy byli niewyspani, zmęczeni, niektórzy dosypiali, inni poszli na spacer. Józef Kałuża przeziębił się i miał gorączkę, Ludwik Gintel cierpiał na bóle żołądka. O 12.00 drużyna zjadła obiad i o 13.00 wyjechała kilkoma samochodami na stadion MTK, bo o 14.00 rozpoczynał się mecz. Siąpił deszcz, boisko było grząskie, na trybunach zebrało się około ośmiu–dziesięciu tysięcy widzów.
Węgrzy od pierwszych minut mają przewagę, Polacy grają nerwowo, zepchnięci na swoją połowę koncentrują się na obronie.
Jedyny gol pada w 18. minucie. Po centrze skrzydłowego Jenő Wienera II w tłoku pod naszą bramką Jenő Szabó mija Artura Marczewskiego i strzela z bliska. Loth ma już prawie piłkę na ręku, ale uderzenie jest zbyt silne. Minutę przed przerwą György Molnar potyka się o nogę Marczewskiego, pada w polu karnym, za co sędzia dyktuje jedenastkę. Károly Fogl II bierze długi rozbieg, strzela z całej siły, ale nie trafia w bramkę – piłka przelatuje nad poprzeczką.
Po słabej pierwszej połowie w drugiej Polacy prezentują się już znacznie lepiej, chociaż przewaga wciąż należy do Węgrów. Dobrze broni Jan Loth, w jednej sytuacji Artur Marczewski wybił piłkę z linii bramkowej. Gospodarze zdobywają osiem rzutów rożnych, my – trzy. Sędzia ma niewiele pracy, ponieważ spotkanie jest niezwykle czyste, nikt nikogo nie fauluje. Publiczność gorąco Polaków przywitała i pożegnała ich oklaskami.
Mimo że mecz nie stał na wysokim poziomie, wynik był dla Polski nadspodziewanie dobry. W drużynie węgierskiej zabrakło kilku dobrych piłkarzy, przede wszystkim środkowego napastnika Györgya Ortha oraz Mihálya Patakiego, Rudolfa Jeneia i Józsefa Brauna. Zdaniem węgierskich dziennikarzy odbiło się to na poziomie gry. Ale to nie było nasze zmartwienie.
„Przegląd Sportowy” pisał: „Gracze polscy, z wyjątkiem Lotha II, który pokazał swoją klasę, grali znacznie gorzej niż zazwyczaj; po pauzie oprócz Lotha także Einbacher grał jak zwykle. Co było przyczyną tego? Przede wszystkim zdenerwowanie. Każdy gracz odczuwał, że reprezentuje sport polski, a ambicja klubowa jest mniejsza niż narodowa. Ponieważ wszyscy znaleźli się po raz pierwszy w tej roli, a przytem nie mieli tej rutyny co Węgrzy, przeto nerwowości tej nie można im brać za złe.
Zato grali z szaloną ambicją i ofiarnością, którą zgodnie chwalą dzienniki węgierskie, przeciwstawiając ją obojętności i zblazowaniu graczy węgierskich. Drugą, znacznie ważniejszą przyczyną słabej gry naszej reprezentatywki było przemęczenie podróżą. (…) Powinno to być dla PZPN wskazówką na przyszłość, by przed ważnymi zawodami drużyna miała dzień wypoczynku po dłuższej podróży. Jak ważną to jest rzeczą, tego dowodzi fakt, że Cracovia grała z MTK o klasę lepiej, niż dzień przedtem z FTC. Wobec tego trudno jest ganić i krytykować poszczególnych naszych graczy, boć przecież odporność na trudy podróży jest u każdego inna. Każdy dał z siebie to, co miał najlepszego, każdy pracował wedle swych sił. Charakterystyczną rzeczą dla naszych graczy bardzo pochlebną, jest fakt, że wszyscy byli w wysokim stopniu niezadowoleni z siebie i ze swej gry. Jeśli mimo to uzyskali wynik tak zaszczytny, to możemy z tego śmiało wysnuć wniosek, że nasz sport piłki nożnej nie stoi znów o wiele niżej od sportu w środkowej Europie.
(…) Ponieśliśmy porażkę najmniejszą, jaką zna ten sport, najmniejszą ze wszystkich państw, jakie w tym roku gościły w Budapeszcie. (…) Przez wynik ten doprowadziliśmy do tego, że odrazu stajemy się państwem, z którem zagranica w sporcie piłki nożnej liczyć się musi. (…)
W Europie interesowano się wielce tymi zawodami. Faktem jest, że np. wieża Eiffla w Paryżu dwukrotnie interpelowała w niedzielę wieczorem radiostację budapeszteńską o wynik”.
W Krakowie wyszli naprzeciw tym oczekiwaniom. Dziennikarze „Przeglądu Sportowego”, który ukazywał się dopiero od maja (Polskie Radio powstało w 1925 roku), planowali, że uda im się uzyskać wynik meczu „drogą telegraficzną i radiotelegraficzną”, i dwie godziny po jego zakończeniu poinformują polskich kibiców. W oknie zakładu fryzjerskiego pana Figla, który znajdował się na rogu Rynku Głównego i ulicy Wiślnej, zamierzali wystawić dużych rozmiarów kartkę z wynikiem. Niestety, technika zawiodła i wynik dotarł do Krakowa dopiero około północy.
Prasa węgierska krytykowała przede wszystkim swoich zawodników, a Polaków traktowała z życzliwym pobłażaniem.
„Sporthírlap” napisał[2]: „Ani Węgrzy, ani Polacy nie zainteresowali publiczności. Węgrzy dopiero w końcu gry grali lepiej. Właściwie było to święto polskiego footballu. Choć przykrą dla nas jest słaba gra drużyny węgierskiej, to jednak cieszymy się, że pierwszy występ sportu polskiego, szukającego przyjaznego zbliżenia się do nas, odbył się bez wielkiej porażki. I gdyby z dzisiejszych zawodów nie było innego rezultatu, jak ten, że zapewniliśmy sobie przyjaźń sportu polskiego, to już nie byłoby powodu tego żałować. (…) Z wyniku Polacy mogą być dumni. Drużyna nie gra wcale świetnie. Gra wskazuje, że niedawno dostali się w dobre ręce i okazują się pojętnymi uczniami. Wybitnych jednostek nie widać wśród nich. Zasługą ich to zapał, ambicja, jaką się wszyscy przejęli i której zawdzięczają dzisiejszy piękny wynik.
Najlepszą klasę ma bramkarz Loth II. Bystry, obrotny, dobrze się ustawia, ma wiele szczęścia – co też należy do kwalifikacji bramkarza – tylko chwytanie piłki nieco prymitywne. Od roku dopiero jest bramkarzem, lecz pierwszą poważniejszą jego próbę trzeba uważać za bardzo pomyślną (…).
Obrona: Gintel i Marczewski nie dosięgają naszej I-ej klasy. Przeciętni gracze, nie robią błędów, ale i nie wykazują nic nadzwyczajnego. W pomocy nieźle grali Cikowski i Synowiec. Cikowski zwracał uwagę zwłaszcza w pierwszej połowie, w drugiej nie dopisały mu płuca. Synowiec wybijał się dobrem plasowaniem się i grą głową, ale tempo wytrzymał tylko przez pierwszą połowę. Styczeń słabszy od obu. W napadzie najlepszy Sperling; miał kilka udanych biegów i podań. Mielech grał zupełnie słabo, nie dosięga klasy drużyny. Kuchar i Kałuża pokazali coś nie coś, tu i ówdzie widać było ich technikę, lecz trzeba stwierdzić, że znacznie więcej od nich oczekiwaliśmy, zdaje się, że obaj byli zbytnio uprzedzeni. Einbacher przeciętny gracz. Napad gra płasko, pod bramką nie umie stworzyć pozycji”.
„Magyar Hírlap”: „(…) gracze węgierscy grali bezdusznie i leniwie. Po stronie polskiej, jedynym wyróżniającym się graczem był Loth II, który istotnie przewyższa poziom swoich towarzyszy. U innych znajomość piłki nożnej dorównywa kwalifikacjom naszej drugiej klasy”.
„Nemzeti Sport”: „(…) Węgrzy okazali nieudolność, Polacy zaś okazali się mistrzami, od których możnaby się czegoś nauczyć. Gra Polaków nieskrystalizowana, technika ich prawie w stadjum rozwoju, grze brak cech jednolitości, mało systemu w kombinacjach. Za to mieli szczęście tak wielkie, jak ich chwalebne ambicje i zapał do gry. Znajdują się tam, gdzie my przed 15–20 laty. Umieją jeszcze grać z zamiłowaniem do sportu, podczas gdy nasi grali po dekadencku z nudą i jednostajnością. Drużyna polska, wedle nas, nie tworzy jednolitej całości. Dzieli się na dwie odrębne części: obronę i napad. W obronie zasługuje na wzmiankę przedewszystkim bramkarz. Ustawianie się dokładne, chwytanie piłki aż do zuchwalstwa pewne, zimna krew, pomysłowość. Prawdziwy wzór bramkarza, z którego Polacy powinni być dumni; wyratował swą bramkę od całej porcji piłek.
W grze na polu specjalną klasę reprezentował »łysy« lewy pomocnik (Synowiec). Nie tylko u nas, ale w każdym kraju na kontynencie dobrzeby odpowiedział na swem stanowisku. Obok niego wybił się środek pomocy Cikowski, który umiejętnością gry niezupełnie dosięga lewego partnera, lecz ruchliwością go przewyższa.
Prawa pomoc (Styczeń) zostawała daleko w tyle poza nimi obydwoma, lecz próbowała się dobrze ustawić i obstawić przeciwnika. W obronie lepszym i pewniejszym był lewy (Marczewski), choć miał cięższą pracę niż prawy (Gintel). Gintel, który w czystej sytuacji umie wprawdzie dawać rzuty oswobadzające, lecz wobec wózkowania jest dość bezradny.
U napadu, a zarazem w całem polu najgorszym był Mielech. Nie umie ani przyjmować piłki, ani z nią biec, ani centrować. Słaby też Einbacher. Gra centra (Kałuża) prymitywna i jeśli była mowa o ataku, to przygotowywali to i prowadzili dwaj łącznicy (Kuchar i Sperling). Strzelać nie umie żaden”.
Ze smutkiem czyta się takie opinie o zawodnikach będących wtedy najlepszymi piłkarzami w Polsce. Kilku z nich zapisało się w historii nie tylko tym pierwszym meczem, ale wieloma innymi, działalnością poza boiskiem i swoimi życiorysami.
Wszyscy reprezentanci Polski z tego spotkania urodzili się jeszcze w XIX wieku, w latach 1889–1900 (Synowiec – rocznik 1889, Loth II, Sperling, Einbacher – rocznik 1990). Średnia wieku wynosiła 24 lata.
Jan Loth II, podporucznik Wojska Polskiego, był jedynym zawodnikiem, który w reprezentacji wystąpił jako bramkarz i gracz z pola.
„Przegląd Sportowy” o meczu
Ludwik Gintel był uczniem działu budownictwa szkoły przemysłowej, Artur Marczewski – technikiem maszynowym, Zdzisław Styczeń – studentem budownictwa, Stanisław Cikowski – studentem medycyny, Tadeusz Synowiec, kapitan drużyny – absolwentem wydziału filozoficznego UJ, Stanisław Mielech był kapitanem Wojska Polskiego i doktorantem na wydziale prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, Wacław Kuchar – porucznikiem Wojska Polskiego, słuchaczem Akademii Handlowej, Józef Kałuża – urzędnikiem Warszawskiego Towarzystwa Ubezpieczeń, Marian Einbacher – urzędnikiem prywatnym, Leon Sperling – urzędnikiem bankowym.
Różnie potoczyły się ich losy.
Loth II w roku 1933 zmarł na gruźlicę w wieku zaledwie 33 lat.
Sperling, jeden z dwóch piłkarzy pochodzenia żydowskiego, w 1941 roku został zastrzelony przez pijanego gestapowca we lwowskim getcie.
Drugi żydowski gracz, Gintel, po wybuchu wojny wyjechał do Palestyny i Izraela. Tam w roku 1973 popełnił samobójstwo.
Einbacher zginął w obozie koncentracyjnym w Auschwitz.
Marczewski podczas wojny pracował w niemieckich zakładach w Łodzi. W 1945 roku został aresztowany przez Rosjan i zginął prawdopodobnie z ich ręki.
Cikowski, zawodnik Cracovii, został znieważony na boisku przez bezkarnego przeciwnika z Wisły i w poczuciu niesprawiedliwości zakończył karierę w wieku 26 lat. Podczas rozgrywek konspiracyjnych w Krakowie pełnił funkcję lekarza dyżurnego. Zmarł w roku 1959.
Styczeń po wojnie został inżynierem budownictwa, pracował w krakowskim biurze projektów. Zmarł w 1978 roku.
Synowiec pochodził z bardzo biednej rodziny, szybko zrozumiał, że tylko nauka pomoże mu godnie żyć. Był najlepszym uczniem gimnazjum, utrzymywał się z dawania korepetycji, ukończył Wydział Filozoficzny UJ. Dopóki redakcja „Przeglądu Sportowego” znajdowała się w Krakowie (do roku 1925), pełnił funkcję redaktora odpowiedzialnego, czyli sekretarza redakcji. Był wysoki, chudy, szybko wyłysiał i nie robił wrażenia wyczynowego sportowca. To były pozory. Należał do najlepszych graczy, powszechny szacunek, jakim go obdarzano, znalazł wyraz w powierzeniu mu funkcji kapitana. Koledzy nadali mu przydomek „Żyła” – sprawiał wrażenie człowieka, który się nie męczy i nie traci zimnej krwi. Zmarł w roku 1960.
Kałuża od 1931 do 1939 roku pełnił funkcję selekcjonera reprezentacji Polski i to z nim awansowała ona pierwszy raz do finałów mistrzostw świata. Zmarł w roku 1944 w Krakowie w wyniku zakażenia krwi, na trzy miesiące przed wyzwoleniem miasta.
Mielech był postacią renesansową. Żołnierz legionów, oficer Wojska Polskiego, doktor praw, założyciel Legii i pomysłodawca jej nazwy, komisarz ceł w Wolnym Mieście Gdańsku, po wojnie wiceprezes PZPN, wreszcie wybitny dziennikarz sportowy, jeszcze przed wojną prezes Związku Dziennikarzy i Publicystów Sportowych RP. Zmarł w 1962 roku, niemal w pracy, na stanowisku kierownika działu sportowego „Życia Warszawy”.
Wacław Kuchar dożył 84 lat (zmarł w 1981 roku), cieszył się zasłużonym szacunkiem jako najbardziej wszechstronny sportowiec w historii Polski. Był wielokrotnym mistrzem, rekordzistą i reprezentantem kraju w kilku dyscyplinach sportu. Kuchar zwyciężył w pierwszym plebiscycie „Przeglądu Sportowego” na najlepszego sportowca Polski (1926). Po wojnie zamienił Lwów na Warszawę, miał honorowe miejsce na trybunie Legii, ale byli i tacy, których kłuł w oczy jego lwowski rodowód i burżuazyjne pochodzenie.
Na jakich cmentarzach można zapalić lampki pierwszym reprezentantom Polski? Bramkarz Jan Loth spoczywa na cmentarzu ewangelicko-augsburskim przy ulicy Młynarskiej w Warszawie. W rodzinnym grobie Lothów, zasłużonych dla Polonii Warszawa, są też prochy brata Jana – Stefana, rezerwowego w Budapeszcie.
W Warszawie leżą jeszcze dwaj inni piłkarze: Stanisław Mielech na Starych Powązkach, a Wacław Kuchar na Wojskowych. W Krakowie czterej: Józef Kałuża na Nowym Cmentarzu Podgórskim, Stanisław Cikowski i Tadeusz Synowiec na Rakowickim, a Zdzisław Styczeń na Salwatorskim.
Ludwik Gintel spoczął na cmentarzu Holon w pobliżu Tel Awiwu, Mieczysław Bacz w Przemyślu. Miejsca pochówku Artura Marczewskiego, Mariana Einbachera i Leona Sperlinga są nieznane.
Trener Imre Pozsonyi wraz z dwójką rezerwowych, Mieczysławem Baczem i Stefanem Lothem I, zajmował miejsce na trybunie, wśród widzów. Nie było wtedy jeszcze ławek dla rezerwowych. W polskiej kadrze nie było drugiego bramkarza. A także lekarza i masażystów. Reprezentacja pojechała z jednym kompletem strojów. Nie znalazłem nigdzie informacji, kto szył czerwone koszulki z dużym godłem narodowym na lewej piersi (chociaż na jedynym zachowanym zdjęciu widać, że niektórzy mają godło umieszczone centralnie na koszulce), białe spodenki i czerwone getry, bo tak byli ubrani Polacy w swoim pierwszym reprezentacyjnym meczu.
W maju roku 1922 rozegrano w Krakowie mecz rewanżowy. Miał się odbyć w stolicy, czyli w Warszawie. Węgrzy poprosili jednak, aby mogli zagrać w Krakowie. Bo to bliżej Budapesztu, podróż tańsza i krótsza. PZPN przystał na tę prośbę. Węgrzy wygrali 3:0.
Miejsca spoczynku pierwszych reprezentantów Polski: Ludwika Gintla koło Tel Awiwu, Tadeusza Synowca na cmentarzu Rakowickim w Krakowie oraz Jana i Stefana Lothów w grobie rodzinnym na cmentarzu ewangelicko-augsburskim w Warszawie
Fot. z prywatnego archiwum autora
Fot. dzięki uprzejmości ambasady Polski w Tel Awiwie
Fot. z prywatnego archiwum autora
[1] Pisownia oryginalna.
[2] Cytuję za „Przeglądem Sportowym”, zostawiając w oryginale polszczyznę i sformułowania, jakimi się posługiwano w roku 1921.
Mecze polskich spraw. Jak Cieślik ograł Chruszczowa, Lubański uciszył Anglików, a Nawałka zatrzymał Niemców
Copyright © by Stefan Szczepłek 2021
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2021
Redakcja – Grzegorz Krzymianowski
Korekta – Maciej Cierniewski
Projekt typograficzny i skład – Joanna Pelc
Rysunki – Marcin Karaś
Okładka – Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Fotografia na I stronie okładki – Kazimierz Seko / PAP
Fotografia na IV stronie okładki – Zbigniew Matuszewski / PAP
Fotografie pamiątek autora – Aleksander Ikaniewicz
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Drogi Czytelniku,
niniejsza książka jest owocem pracy m.in. autora, zespołu redakcyjnego i grafików.
Prosimy, abyś uszanował ich zaangażowanie, wysiłek i czas. Nie udostępniaj jej innym, również w postaci e-booka, a cytując fragmenty, nie zmieniaj ich treści. Podawaj źródło ich pochodzenia oraz, w wypadku książek obcych, także nazwisko tłumacza.
Dziękujemy!
Ekipa Wydawnictwa SQN
Wydanie I, Kraków 2021
ISBN EPUB: 9788381295239ISBN MOBI: 9788381295222
Wydawnictwo SQN pragnie podziękować wszystkim, którzy wnieśli swój czas, energię i zaangażowanie w przygotowanie niniejszej książki:
Produkcja: Kamil Misiek, Joanna Pelc, Joanna Mika, Dagmara Kolasa
Design i grafika: Paweł Szczepanik, Marcin Karaś, Agnieszka Jednaka
Promocja: Piotr Stokłosa, Aldona Liszka, Szymon Gagatek, Aleksandra Parzyszek
Sprzedaż: Tomasz Nowiński, Patrycja Talaga, Karolina Żak
E-commerce: Tomasz Wójcik, Szymon Hagno, Łukasz Szreniawa, Marta Tabiś, Paweł Kasprowicz
Administracja i finanse: Klaudia Sater, Monika Kuzko, Honorata Nicpoń
Zarząd: Przemysław Romański, Łukasz Kuśnierz, Michał Rędziak
www.wsqn.pl
www.sqnstore.pl
www.labotiga.pl