54,90 zł
Miłość komponuje najpiękniejsze melodie
Aerith żyje w niewielkim Connerbay w stanie Oregon. Otoczone piękną przyrodą urokliwe miasteczko zamieszkuje zaledwie kilkaset osób. Wszyscy się tu znają i pomagają sobie nawzajem - słowem, tworzą zgraną społeczność. Po tragicznej śmierci rodziców Aerith przejęła opiekę nad swoim młodszym rodzeństwem i dzięki pomocy sąsiadów stworzyła bliźniakom Calderowi i Lucy bezpieczny dom. Rozwinęła także ukochany biznes swojej mamy - farmę kwiatową, której ofertą zachwycają się mieszkańcy okolicy.
Nadchodzące wakacje zapowiadają się spokojnie, do czasu, gdy w rodzinne strony wraca Westley Karlsen. Gnana nigdy nieukojoną rozpaczą światowej klasy gwiazda muzyki i jednocześnie pierwsza miłość Aerith. Mężczyzna za fasadą sukcesu skrywa smutek i rezygnację. Fani oczekują od niego piątego albumu, a wytwórnia naciska, by płyta w końcu miała weselszy wydźwięk. Niestety, Wes nie potrafi już pisać radosnych piosenek. Jest wypalony, zrezygnowany i potrzebuje czasu w odosobnieniu, by zdystansować się od przygnębiającego życia w Nowym Jorku i dać fanom to, na co zasługują. Może w Connerbay, gdzie mieszka jego dawna ukochana, Aeri, znajdzie wreszcie natchnienie...
Czy przyjaźń między nimi jest jeszcze możliwa?
Czy uczucia, którym oboje dawno temu kazali zamilknąć, zabrzmią na nowo melodią tęsknoty?
Książka dla czytelników powyżej szesnastego roku życia.Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 572
Monika Marszałek [FortunateEm]
Melodia tęsknoty
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione. Wykonywanie kopii metodą kserograficzną, fotograficzną, a także kopiowanie książki na nośniku filmowym, magnetycznym lub innym powoduje naruszenie praw autorskich niniejszej publikacji.
Wszystkie znaki występujące w tekście są zastrzeżonymi znakami firmowymi bądź towarowymi ich właścicieli.
Niniejszy utwór jest fikcją literacką. Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci — żyjących obecnie lub w przeszłości — oraz do rzeczywistych zdarzeń losowych, miejsc czy przedsięwzięć jest czysto przypadkowe.
Opieka redakcyjna: Barbara Lepionka
Redakcja i korekta: Beata Stefaniak- Maślanka
Ilustracje wewnątrz książki: Monika Marszałek FortunateEm
Zdjęcie na okładce wykorzystano za zgodą Shutterstock.
Źródła cytatów:
s. 13 – One Direction – Spaces
s. 152 – One Direction – Right Now
s. 322 – cytat pochodzi z filmu Hotel Transylwania
s. 394-396 – One Direction – 18
s. 411 – cytat pochodzi z książki Wszystkie jasne miejsca Jennifer Niven
s. 436 – ZAYN – Back To Life (tłum. autorki)
s. 447-448 – Harry Styles – Late Night Talking (tłum. autorki)
s. 483-484 – One Direction – Strong
s. 511 – One Direction – One Way or Another
s. 512 – One Direction – One Thing
s. 515-516 – One Direction – Midnight Memories
s. 527 – One Direction – You & I
s. 529 – Louis Tomlinson – The Greatest
Helion S.A.
ul. Kościuszki 1c, 44-100 Gliwice
tel. 32 230 98 63
e-mail: [email protected]
WWW: https://beya.pl
Drogi Czytelniku!
Jeżeli chcesz ocenić tę książkę, zajrzyj pod adres
https://beya.pl/user/opinie/meltes_ebook
Możesz tam wpisać swoje uwagi, spostrzeżenia, recenzję.
ISBN: 978-83-289-2294-5
Copyright © FortunateEm 2024
Copyright © Helion S.A. 2024
Dla Babci Stasi – bardzo za Tobą tęsknię.
Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy!
W trosce o Was informujemy, że w książce pojawiają się wątki takie jak utrata bliskiej osoby, autodestrukcja, przyjmowanie substancji odurzających, które mogą być nieodpowiednie dla osób wrażliwych bądź tych, które przeżyły traumę. Zalecamy ostrożność przy lekturze.
Pamiętajcie – jeśli zmagacie się z problemami, trudnym czasem, smutkiem, porozmawiajcie o tym z kimś bliskim lub zgłoście się po pomoc do specjalistów.
I dla Zayna – gdyby nie Ty, nie napisałabym żadnej książki, a w tej zawarłam mnóstwo miłości do Ciebie.
Drogi Czytelniku!
W ramach wstępu chciałabym napisać coś, co sprawi, że zrozumiesz, jak bardzo ważna i osobista jest dla mnie ta książka. Zacznę od tego, że planowałam ją napisać już od kilku lat. Zainspirowała mnie piosenka One Direction 18, chciałam, by moi bohaterowie pokochali się jako nastolatkowie, rozstali, a potem spotkali się po latach i… Jak przeczytasz, to się dowiesz. Ale nie to jest tutaj dla mnie najważniejsze. Najistotniejsze jest to, że w Melodii tęsknoty spotkasz się z wieloma odniesieniami do One Direction oraz przede wszystkim Zayna Malika.
Dlaczego? Już tłumaczę.
Kiedy miałam piętnaście lat, Zayn skradł moje serce – jego wielkie oczy z nieprzeciętnymi rzęsami spojrzały prosto w moją duszę. Zaczęłam obsesyjnie rysować jego twarz, dzięki czemu nauczyłam się mierzenia proporcji i stworzyłam teczkę pełną prac, za sprawą których dostałam się do szkoły plastycznej, a potem skończyłam pierwszy stopień studiów artystycznych. Zaczęłam też czytać i pisałam infantylne, a zarazem żenujące fanfiki z Malikiem w roli głównej. Gdybym nie zaczęła ich tworzyć, pewnie nie trzymałbyś tej książki w swoich rękach. A w zasadzie nie miałbyś szansy przeczytać żadnej z aż dziesięciu moich powieści!
Melodia tęsknoty to właśnie moja dziesiąta, wyjątkowo sentymentalna książka. Wyraziłam w niej swoją tęsknotę do mojej ukochanej Babci, która odeszła w tym roku, oraz swoją miłość do Zayna, bez którego nigdy niczego bym nie napisała. Dlatego jest go tutaj dużo. Poza tym wszystkim coś jeszcze czyni tę książkę szczególną: na okładce umieściłam swoje imię i nazwisko. Uważam to za uroczyste wejście na nowy poziom.
Chciałam, żebyś wiedział to wszystko, zanim zaczniesz czytać tę historię. A teraz baw się dobrze i daj się porwać opowieści o Westleyu Karlsenie, który zdecydowanie wie, jak kochać kobietę.
Monika
Post Malone – Waiting for Never
Myles Smith – Stargazing
Alex Warren – Carry You Home
Dean Lewis – All IEver Wanted
Benson Boone – In the Stars
Lord Huron – The Night We Met
One Direction – 18
One Direction – Spaces
One Direction – Right Now
Alex Warren – Before You Leave Me
Harry Styles – Love of My Life
David Kushner – Hero
Mark Ambor – Belong Together
Camylio – Trouble
Imagine Dragons – Wrecked
ZAYN – BeFoUr
Tom Walker – Lifeline
Alexander Stewart – HowDare You
Louis Tomlinson – Fearless
Gracie Abrams – IMiss You, I’m Sorry
Isak Danielson – Sweat
mgk, YUNGBLUD – IThink I’mOKAY (Sad Version)
mgk, phem – 5,3666 (v1 Demo)
ZAYN – Dreamin
ZAYN – False Starts
ZAYN – Alienated (Demo)
mgk – Sun to Me
Imagine Dragons – Don’t Forget Me
Kodaline – All IWant
Cleffy – Meet You at the Graveyard
Ed Sheeran – Give Me Love
Calum Scott – Roots
mgk, Jelly Roll – Lonely Road
Adam Ragsdale – The Kiss
mgk, glaive – More Than Life
Calum Scott – At Your Worst
Post Malone, Jelly Roll – Losers
Sierpień 2015
Aerith kołysała się na drżących nogach wpatrzona w scenę, na którą padał delikatny strumień przygaszonego światła. Jej oczy były utkwione w chłopaku, który trzęsącymi się dłońmi obejmował mikrofon. Wydawał się skupiony, ale też zdenerwowany, widziała to w jego postawie. Zwykle wysoko uniesiona głowa w tej chwili była opuszczona, oczy miał zamknięte, a całe ciało przygarbione. Nie mogła oderwać od niego wzroku. Był tak uroczo zestresowany. Ale też pewny, gdy śpiewał o tym, kto jako pierwszy wszystko zakończy. Albo kto pierwszy wyciągnie dłoń na zgodę.
Oh, spaces between us, keep getting deeper. It’s harder to reach ya, even though Itry. Spaces between us, hold all our secrets. Leaving us speechless, and Idon’t know why.
Jego głos brzmiał czysto, autentycznie i przekonująco. Śpiewał prosto z serca, które – jak doskonale wiedziała – było ogromne. I w całości należało do niej. Do drobnej nastolatki, która trzy lata wcześniej powiedziała: „Oczywiście! Chcę być twoją przyjaciółką!”.
Dwa lata później przyznała się, że bardzo go kocha.
Ludzie na widowni byli jak zahipnotyzowani, podziwiali gwiazdę, która właśnie została odkryta. Gdy ostatnie dźwięki melodii ucichły, na sali przez kilka sekund było cicho. Niemal upiornie. A potem w jednej sekundzie wszyscy podnieśli się ze swoich miejsc i zaczęli klaskać, wiwatować, gwizdać. Troje jurorów, których Aerith widziała ze swojego miejsca, również wstało. Każdy był pod wrażeniem – jej chłopak miał niewyobrażalny talent.
Westley, bo takie imię nosił młody artysta, który wywołał tę salwę braw, przekręcił głowę w lewo. Jego oczy spotkały się z oczami Aerith i rozbłysły. Poruszając ustami, bezdźwięcznie wyszeptał: „kocham cię”, a ona odpowiedziała tym samym, dodatkowo palcem wskazującym rysując w powietrzu małe serduszko. Uśmiechnęli się do siebie jak dwójka zakochanych szczeniaków, którymi byli. Potem chłopak wrócił wzrokiem do widowni, na której ani na moment nie zrobiło się ciszej.
– Niesamowite! – krzyknął w końcu jeden z jurorów, ucinając brawa i wiwaty. – Co to był za występ, dzieciaku!
– Gdybym miała go określić jednym słowem, powiedziałabym, że genialny – dorzuciła kobieta stojąca po jego prawej stronie. – Ile masz lat?
– Dziewiętnaście – odpowiedział grzecznie Westley.
– Masz niesamowity wokal – kontynuowała kobieta. – Skala twojego głosu jest zachwycająca. Nie sądziłam, że wybierzesz taki utwór, i jeśli mam być całkowicie szczera, gdy usłyszałam pierwsze dźwięki podkładu, uznałam, że robisz sobie z nas żarty. Ale ta aranżacja? – Teatralnie wciągnęła powietrze, a potem dla zwiększenia dramatyzmu powachlowała się dłonią. – Pokonałeś mnie.
– Nie tylko ciebie, Karen! Powiedz, skąd taki wybór? Dlaczego One Direction? Chcesz iść śladem tych chłopaków i odnieść międzynarodowy sukces?
– W zasadzie to nie. – Westley uniósł dłoń i położył ją na karku. To zawsze pomagało mu poradzić sobie z nieśmiałością, która dopadała go podczas śpiewania. – Moja dziewczyna jest fanką i zgłosiła mnie na przesłuchanie. Spaces to jeden z jej ulubionych utworów, a ja chciałem ją zaskoczyć.
Jurorzy usiedli, widzowie także. Aerith przygryzła wargę, bo po tym wyznaniu poczuła się podekscytowana. Nie miała pojęcia, jaką piosenkę Westley wybierze na przesłuchanie, i serce prawie wyrwało jej się z piersi, gdy rozpoznała utwór. Mała obsesja na punkcie One Direction – a zwłaszcza pewnego przystojnego bruneta – którą miała, od zawsze trochę przeszkadzała jej chłopakowi. Aerith uwielbiała się z nim drażnić, więc przesadnie wzdychała do piosenkarza. Takie przekomarzanie zawsze kończyło się namiętnością i deklaracjami najgłębszej miłości, po których oboje czuli się spełnieni.
– Uważasz, że ta piosenka była dobrym wyborem? – zapytał juror, który do tej pory nie zabrał głosu.
– Jasne – odparł bez zastanowienia Westley. – Jeśli sprawiłem tym radość swojej dziewczynie, to nic innego się nie liczy. – Zerknął na nią przelotnie. – Wygląda na zachwyconą.
– Słyszycie, drogie panie? Chłopak jest zajęty, możecie jedynie do niego wzdychać i słuchać jego pięknego głosu. Czy twoja dziewczyna jest typem zazdrośnicy?
Chłopak uśmiechnął się szeroko.
– Nie, wie, że jest wszystkim, czego kiedykolwiek pragnąłem.
Wiedziała. Niczego nie była bardziej pewna niż tego, jak bardzo Westley ją kocha. Udowadniał jej to każdego dnia nawet najdrobniejszymi gestami. Na przykład tym wyjątkowym uśmiechem, który był zarezerwowany tylko dla niej – gdy oczy chłopaka błyszczały, a na jego twarzy malowały się jednocześnie pewność i nieśmiałość. Ten kontrast zawsze ją zachwycał.
– Jesteś rozbrajający, Westley – rozmarzyła się jurorka siedząca przy stoliku. – Myślę, że nie będziemy cię już męczyć pytaniami. To, że przechodzisz dalej, jest, mam nadzieję, dla wszystkich oczywiste.
– Zdecydowanie – poparli ją dwaj pozostali jurorzy.
Na widowni znów rozbrzmiały gromkie brawa i wiwaty. Westley ukłonił się nisko, posłał kilka całusów w kierunku widzów i już swobodnym krokiem udał się do prowizorycznej poczekalni, gdzie czekała Aerith. Nim zdążyła go pochwalić, on obejmował dłońmi jej rozgrzane policzki i całował usta. Bez opamiętania i z całkowitym oddaniem. Miłość, którą czuła za każdym razem, gdy jej dotykał, była nie do opisania.
Westley sprawiał, że czuła się najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
– Byłeś doskonały – wyszeptała, pociągając za jego przydługie kosmyki opadające na kark. – Kocham cię.
– Nie bardziej, niż ja kocham ciebie.
Czerwiec 2023
Usta wygiął w podkówkę, a jego kobaltowe oczy wpatrywały się w delikatną twarz Aerith z wyraźnym żalem. Całą buzię miał umorusaną kremem czekoladowym, słodka maź posklejała mu nawet brwi. Nie powstrzymało go to jednak przed mnożeniem kłamstw, którymi raczył starszą siostrę od kilku minut. Jego bliźniaczka siedziała z boku na dywanie, oblizując czekoladowe paluszki. Nie skłamała w sprawie skradzionego przysmaku tylko dlatego, że jej brat jak zawsze wyrwał się do odpowiedzi jako pierwszy.
– Dobrze – odezwała się spokojnie Aerith. – Czyli chcesz mi powiedzieć, że cały słoik kremu, który rano zrobiliśmy, został skradziony przez Wikingów, tak?
Chłopiec zmarszczył jasnobrązowe brewki i skrzywił się z konsternacją. Przypatrywał się dziewczynie badawczo. Nic z tego nie rozumiał, przecież nie taka była jego wersja wydarzeń!
– Nie – zaprzeczył ostrożnie. – Ktoś go ukradł.
– To musieli być Wikingowie – upierała się przy swoim Aerith. – Przecież nie mamy tutaj krasnoludków czy magicznych wróżek, prawda? Są tylko Wikingowie, Szczerbatku.
Kwestia Wikingów w ich domu była skomplikowana. Bardzo skomplikowana. Pięcioletni Calder był nimi zafascynowany i z ogromną uwagą przysłuchiwał się każdej opowieści o nich, którą raczyły go panie w przedszkolu, babcia Nora oraz Aerith. Ta dziecięca, niebywale silna miłość zrodziła się w nim w trakcie seansu bajki Jak wytresować smoka. Chłopiec dostał obsesji na punkcie Nocnej Furii i Jeźdźców, a co za tym idzie – Wikingów, o których zaczął zaciekle wypytywać starszą siostrę. I za wszelką cenę bronił ich dobrego imienia. Dlatego Aerith wiedziała, że się złamie, gdy posądzi ich o kradzież słoika z kremem czekoladowym. Przecież jego ukochani Wikingowie nie byli złodziejami, prawda?
Calder opuścił ramiona i westchnął niczym największy męczennik wszechświata. W jego oczach błysnęła rezygnacja, która wprawiła dziewczynę w dobry nastrój. Wygrała. Nigdy nie pozwoliłby splamić honoru swoich ulubieńców.
– No dobrze. Zabraliśmy słoik.
– Ty i Lucy, tak? – upewniła się Aerith.
– Tak. Ja przyniosłem krzesło, a ona weszła na nie i go zabrała.
– Rozumiem. A dlaczego zjedliście cały słoik, choć prosiłam, żeby nic nie jeść przed obiadem?
Calder spuścił wzrok na swoje rączki, na których miał bardzo dużo dowodów zbrodni. Był małym urwisem, więc zanim odpowiedział na pytanie, wsunął do ust trzy palce i oblizał krem.
Aerith ledwo powstrzymała parsknięcie śmiechem.
– Chcieliśmy spróbować.
– No dobrze, a od kiedy próbowanie czegoś polega na smarowaniu tym czymś całej buzi? Jedliście łapkami prosto ze słoika, prawda?
Chłopiec potaknął, na co głośno westchnęła.
– Nie mamy w domu łyżeczek?
Zerknął na nią, po czym z powrotem utkwił oczy w podłodze.
– Lulu nie chciała.
– Nie chciałam – potwierdziła dziewczynka.
Skończyła czyścić paluszki i ociężale podniosła się z podłogi, a potem podeszła do prowadzącego dyskusję rodzeństwa. Zamiast się bronić, przyjęła swoją ulubioną taktykę i po prostu przylgnęła do nóg starszej siostry, mocno się do niej tuląc. Calder, rzecz jasna, zaraz ją spapugował. Aerith, nie mając innego wyjścia, uklękła między dzieciakami i z miłością je objęła. Nie mogłaby zliczyć, jak wiele razy w ten sposób uniknęli kary. Mała Lucine była słodką istotką, która z każdą sprawą radziła sobie za pomocą przytulania. Aerith nie mogła się temu oprzeć. Nie potrafiła się na nich złościć. Na swoje urocze rodzeństwo, dla którego była matką. Te dwa niemal identyczne urwisy były jej całym światem i największą radością. Oboje mieli jasnobrązowe, wpadające w ciepły blond włosy – te Lucine były już prawie do ramion, a Calder, niczym mały elegancik, miał swoje przycięte nad uszami – niebieskie oczy i dokładnie takie same rysy twarzy. Jedyne, co ich różniło, to liczba zębów – Calder stracił już dwie jedynki, a Lucy jedną. Chociaż druga mocno się chwiała!
– Co ja z wami mam, potwory, co?
– Potwory? – Dziewczynka wzdrygnęła się z obrzydzeniem. – Nie ma potworów, Aeri.
– Masz rację, są tylko w bajce Potwory ispółka. Kiedyś, jak będziecie więksi, to ją obejrzymy. A teraz pójdziemy się przewietrzyć, bo muszę zajrzeć do szklarni, żeby obejrzeć kwiaty.
– PLAC ZABAW! – wykrzyknęły dzieciaki jednym głosem i oderwały się od siostry.
– Najpierw kontrola czystości buzi – wtrąciła jeszcze Aerith, zanim zniknęły, aby się przygotować. Sięgnęła po dwa małe ręczniki leżące na wyspie kuchennej, zmoczyła je letnią wodą i podała rodzeństwu. Dzieci grzecznie przetarły umorusane czekoladą twarze i rączki.
– No to raz-dwa, lećcie.
Dziewczyna nie musiała mówić ani słowa więcej, by ta szalona dwójka wystrzeliła do swojego pokoju włożyć ubrania i buty. Calder i Lucine, jak to bliźniaki, byli świetnie zsynchronizowani i często doprowadzali tym Aerith do szału. Ale kochała ich jak własne dzieci. Bo w sumie byli jej dziećmi. Łączyły ich więzy krwi i niewyczerpana miłość. To, że ich nie urodziła, nie oznaczało, że nie była dla nich jednocześnie siostrą i matką. Była. Odkąd skończyli trzy miesiące.
Aeri podniosła z podłogi oblepiony czekoladą słoik i podeszła do zlewu. Zalała naczynie wodą, umyła dłonie, a potem przygotowała sobie miskę swoich ulubionych płatków z mlekiem. Odkąd pamiętała, jej śniadania były codziennie takie same, i jeszcze jej się nie znudziły, mimo że płatki z biegiem lat smakowały coraz gorzej. Zdecydowanie producent dodawał do nich mniej cukru i kakao, by ciąć koszty. To powinno być nielegalne. Mogłaby nawet złożyć skargę, bo wytwarzano je w jej rodzinnym miasteczku, ale nie lubiła robić ludziom kłopotów. Może mogłaby szepnąć słówko komu trzeba i ktoś byłby w stanie co nieco w tej sprawie ugrać…? Ale nieważne. Skupiła się na jedzeniu, a potem na przygotowaniu kawy do dużego termosu oraz dwóch herbat do mniejszych. Na jednym były wszystkie księżniczki Disneya, a na drugim nie kto inny jak Czkawka i Szczerbatek. Spakowała wszystkie do swojej torby razem z pudełkiem ciasteczek z kawałkami jabłek, które dzień wcześniej zrobiła babcia Nora.
Babcia Nora była babcią nie przez więzy krwi, ale dzięki pomocy, jakiej udzielała Aerith. Od lat była dla niej życzliwa ze względu na swojego wnuka, ale po śmierci rodziców Aerith relacja obu kobiet znacznie się zacieśniła. Nora pomagała jej, jak mogła, wraz ze swoim mężem Fredrickiem, z którym prowadziła swój wymarzony biznes – plantację papryczek habanero i miniwytwórnię ostrego sosu NorDric. Calder i Lucine często spędzali czas u przyszywanych dziadków, gdy Aerith musiała zająć się kwiatami oraz kwiaciarnią. Dziewczyna odziedziczyła po rodzicach spory dom, ogromną plantację tulipanów papuzich i niewielką, ale zarazem jedyną w miasteczku kwiaciarnię. Żyła na godnym poziomie, co roku zwiększając zyski dzięki ciężkiej pracy. Jej pierwszym dużym projektem było poszerzenie horyzontów i rozpoczęcie uprawy kosmosu czekoladowego, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Kwiaciarnie, z którymi współpracowała, dosłownie oszalały na punkcie tych burgundowych kwiatów.
Dzieciaki były gotowe do wyjścia kilkanaście minut po tym, jak Aerith skończyła zmywać naczynia. Poprawiła maluchom ubrania, założyła dopasowane kapelusze przeciwsłoneczne i mogli wspólnie wybrać się na wycieczkę. Nie był to długi marsz, bo mieli przed sobą jedynie piętnaście minut drogi, ale dziewczyna wiedziała, że dla jej rodzeństwa ta przechadzka stanowiła nie lada wyczyn. Gdyby nie umowa dotycząca wizyty na placu zabaw podczas każdej wycieczki do szklarni, nie miałaby szans przekonać ich do tej wyprawy.
Urokliwe miasteczko, w którym żyli – Connerbay – było jednym z najpiękniejszych miejsc w Oregonie. Miało nieporównywalny z żadnym innym klimat, bo w pewnym sensie zostało zapomniane. A może nigdy go nie odkryto?
Connerbay było na tyle małe, że każdy znał każdego, i jednocześnie otoczone tak piękną naturą, że mieszkańcy mieli tu co robić. Możliwości spędzania czasu otwierało się przed nimi naprawdę wiele – od wędrowania po niewysokich, ale przepięknych górach, przez wylegiwanie się na rozległych polanach pełnych dzikich kwiatów, po pływanie we wspaniałych rzekach i krystalicznie czystych jeziorach. Turyści mieliby tu istny raj na ziemi. Gdyby tylko wiedzieli, że gdzieś w Ameryce znajduje się takie miasteczko… życie lokalsów wywróciłoby się do góry nogami.
Aerith kochała Connerbay całym sercem. Uwielbiała jego klimat. W jej rodzinnym mieście ludzie byli niemal samowystarczalni. Nie mieli potrzeby jeździć do większych ośrodków, by w cokolwiek się zaopatrzyć, bo niemal wszystko, czego potrzebowali, wytwarzali samodzielnie. Każdy mieszkaniec miał określoną funkcję i dzielił się z innymi tym, co potrafił. Aerith była odpowiedzialna za wyjątkowe kwiaty oraz kwiaciarnię, do której sprowadzała gatunki roślin potrzebne mieszkańcom na co dzień. Babcia Nora i jej mąż Fredrick zajmowali się papryczką i ostrymi sosami, Ella – pięćdziesięciolatka z najszerszym uśmiechem, jaki Aerith w życiu widziała – prowadziła bogato zaopatrzony sklep spożywczy. Gabrian i Nikko mieli warsztat samochodowy, Azele i jej mąż Dion ogromną restaurację, a ciocia Rufina zaopatrywała miasteczko w najpyszniejsze słodkości. Każdy wykonywał swoje zadanie doskonale – niezmiennie od lat.
Życie w miejscowości, którą zaludniało niewiele ponad czterysta osób, było wspaniałe, ale i… męczące. Skoro każdy znał każdego, każdy wtykał nos w nie swoje sprawy, co często kończyło się bójkami bądź słownymi przepychankami. Dawniej Aerith była tym zażenowana, ale pewnego dnia bardzo doceniła swoją małą sąsiedzką społeczność. Dzięki wścibstwu otaczających ją ludzi przetrwała najgorszy moment swojego życia, gdy cały świat runął jej na głowę. Każdy bez wyjątku mieszkaniec Connerbay zaoferował jej wtedy pomocną dłoń i wsparcie, bez którego z pewnością by sobie nie poradziła. W końcu to nie lada wyzwanie, by po niespodziewanej tragicznej stracie rodziców przejąć opiekę nad dwójką trzymiesięcznych bobasów. I to w wieku zaledwie dwudziestu lat.
Zawsze gdy Aerith, Calder i Lucine wędrowali przez miasteczko, byli zaczepiani średnio co pięć jardów. Jeśli nie machała do nich pani Ella ze spożywczaka, to zagadywał ich pan Julian ze sklepu z narzędziami czy witała się z nimi Ingrid, którą Aerith zatrudniła pół roku temu w kwiaciarni, by spełniała swoje marzenia, tworząc artystyczne bukiety i wiązanki. Na każdym kroku uśmiechał się ktoś znajomy, więc ich przechadzka do szklarni usytuowanych na uboczu miasta przeradzała się w niemal półgodzinną wyprawę.
Kiedy tego dnia w końcu dotarli na miejsce, dziewczyna zaprowadziła swoje rodzeństwo na mieszczący się tuż obok biura plac zabaw. Jak zawsze było tam mnóstwo dzieciaków, których pilnowały opiekunki z przedszkola – Olivia oraz Stella. Od poniedziałku do piątku sprawowały pieczę w placówce, a weekendami dorabiały na placu zabaw. Rodzice dzieciaków z Connerbay traktowali je za to jak boginie.
– No dobrze – odezwała się Aerith, gdy jej szkraby minęły bramkę placu zabaw. – Macie być grzeczni dla pań opiekunek i nie biegać. Wrócę po was za godzinę i pójdziemy po świeże bułeczki, dobra?
Dzieciaki ochoczo pokiwały głowami. Dziewczyna pochyliła się w ich kierunku z ustami ściągniętymi w dzióbek, a maluchy synchronicznie ucałowały jej policzki. Potem pobiegły w stronę ulubionej zjeżdżalni, Aeri zaś pomachała do opiekunek, dając im znać, że zostawia swoje urwisy.
Dziewczyna udała się prosto do ogromnej szklarni, w której uwielbiała przebywać jako dziecko. Od śmierci rodziców starała się jak najmniej czasu spędzać w środku, więc po rzuceniu okiem na kwiaty od razu skierowała się do biura, w którym od lat pracowała Tori – najlepsza przyjaciółka jej matki, która znała ten biznes od podszewki. Zajmowała się całą papierkową robotą związaną z plantacją, a po śmierci przyjaciółki na prośbę Aerith przejęła dowodzenie w biznesie. Stała się menedżerką, która znała ten interes tak dobrze, że nie pozwoliła zginąć ani jemu, ani jego młodej właścicielce.
– Dzień dobry, Tori – przywitała się grzecznie Aeri. – Jak się masz?
Zajęła miejsce przed biurkiem swojej menedżerki i posłała jej lekki uśmiech, który starsza kobieta od razu wesoło odwzajemniła. Było w jej twarzy coś, co wywoływało w Aerith nostalgię. Może to przez jej oczy, wyrażające ciepło, a może przez mgliste wspomnienia z dzieciństwa, gdy bawiła się z nią i z mamą lalkami?
– Świetnie, dostałam twoją wiadomość odnośnie do wizyty pana Henry’ego i zleciłam Emilowi oprowadzenie go po szklarni. Od dwudziestu minut spacerują, więc myślę, że Emil świetnie sobie radzi. Jestem pewna, że pan Henry będzie zachwycony jakością kosmosów. Tegoroczne zimowanie było o wiele lepiej ogarnięte, bo mieliśmy nauczkę z zeszłego roku.
Emil był dawnym kolegą Aerith z czasów szkolnych, który zatrudnił się w szklarni kilka miesięcy temu. Po tym, jak się upewnił, że uprawa warzyw ani hodowla zwierząt nie jest jego przeznaczeniem, postanowił poszukać szczęścia na plantacji kwiatów i wyglądało na to, że to był strzał w dziesiątkę. Zdobył sporą wiedzę i teraz wspaniale zajmował się roślinami pod okiem mistrza Christiana, który w rodzinnej szklarni Aeri spędził jeszcze więcej czasu niż Tori. Był najlepszym zaklinaczem kwiatów, jakiego znało Connerbay. I zapewne cały Oregon, a także wszystkie sąsiadujące stany. Regularnie otrzymywał oferty pracy od innych plantatorów, ale nigdy nie zostawiłby Aerith.
– To dobrze, zapowiada się owocny rok.
– Zdecydowanie! Tulipany dobrze się sprzedają, a kosmosy zaczynają kwitnąć, maili od nowych klientów jest od groma, pracownicy nie sprawiają problemów. Czego chcieć więcej, szefowo?
Aerith zmarszczyła nos, słysząc to określenie. Szefowa. Nie czuła się szefową. Nie brała czynnego udziału w uprawie kwiatów, nie była także osobą, która zarządzała pracownikami. Czuła się bardziej jak reprezentantka, twarz firmy, która nie ma żadnego konkretnego zadania poza… byciem właścicielką. Jedyne, co systematycznie robiła, to spacerowanie wśród kwiatów, gdy szklarnia pustoszała, i przyglądanie się im. Od czasu do czasu przeglądała też internet w poszukiwaniu nowych odmian lub nowego gatunku. Kosmos czekoladowy był, można powiedzieć, jej pierwszym dzieckiem. Owocem, który wyszedł spod jej rąk, i zwalił z nóg niejednego sceptyka. Mieszkańcy nie byli przekonani do nowego kwiatu, gdy zaczynali przygotowania do sadzenia – przywykli do tego, że w Connerbay uprawia się tylko tulipany papuzie. Stanowiły dumę miasteczka. Plantacja Aerith była jedyną taką w okolicy! Wszyscy się nią zachwycali i początkowo nie mogli się pogodzić z decyzją o poszerzeniu oferty kwiatów uprawianych przez rodzinę Cherrie.
Gdy kosmosy zakwitły po raz pierwszy, a mieszkańcy zaciągnęli się ich czekoladowo-waniliowym zapachem, ich narracja zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni. Wyrazy zachwytu i pochwały, jakie spłynęły na Aeri ze strony sąsiadów, były tak liczne, że dziewczyna spodziewała się otrzymać od nich koronę królowej kwiatów. Miejscowi pokochali te rośliny tak bardzo, że przez kilka tygodni można je było znaleźć niemal w każdym domu.
– Masz może jakieś nowe informacje na nasz ulubiony temat, Tori? – zapytała nagle Aerith.
Starsza kobieta zamknęła laptopa z lekkim trzaśnięciem i z uśmiechem ekscytacji spojrzała w oczy swojej szefowej.
Ulubionym tematem, o którym wspomniała Aeri, była tajemnicza budowa na obrzeżach Connerbay. Kilka miesięcy temu, parę kroków od Flaw Lake – największego i zdecydowanie najbardziej malowniczego jeziora w okolicy – na tle skalistych gór wzniesiono wysokie, bogato zdobione ogrodzenie. Powstało wokół ogromnej, zaniedbanej posiadłości należącej do rodziny Callandów. To znaczy należącej do nich kiedyś, obecnie… cóż, nikt w miasteczku nie wiedział, kto odkupił od starej pani Calland tę ruinę. Tuż po sprzedaży nieruchomości kobieta wyjechała z miasteczka do Waszyngtonu, do swoich dzieci, i nowy właściciel stał się obiektem plotek mieszkańców. Każdy się interesował, ale nikt nie doszedł do prawdy. Właścicielem był ktoś i ten ktoś po ogrodzeniu terenu od razu zabrał się do pracy. W błyskawicznym tempie przystąpiono do modernizacji posiadłości. Architekci, budowlańcy, elektrycy i inni specjaliści z mnóstwem potężnego, drogiego sprzętu, którzy dzień w dzień wjeżdżali do Connerbay, stworzyli… coś z niczego. Z zaniedbanego domu piękną jednokondygnacyjną willę w stylu rustykalnym z wieloma nowoczesnymi akcentami. Posiadłość zdecydowanie zyskała na wartości. Z zewnątrz prezentowała się oszałamiająco, a w środku… To była tajemnica, bo nawet największego natręta nie wpuszczono na teren budowy.
– Ostatnio obiło mi się o uszy, że ktoś słyszał od kogoś, że ktoś inny widział, że wwieziono za bramę dwa bardzo drogie samochody. Podobno jest tam wielki parking podziemny na kolekcjonerskie fury. Jestem potwornie ciekawa, kto się tam osiedli. Nowi sąsiedzi na bank wygrali w jakimś teleturnieju grube miliony.
– Pewnie tak – mruknęła dziewczyna w odpowiedzi. – Byle się nie okazało, że to jakaś gwiazda filmowa, za którą nagle przyjedzie tutaj tabun rozwydrzonych fanów.
Jeśli Tori wyczuła w głosie Aeri nutę goryczy, nie dała tego po sobie poznać. Na przestrzeni lat kobieta nauczyła się, że z panną Cherrie można porozmawiać na każdy temat. Pod warunkiem, że nie dotyczył on jej serca i chłopaka o imieniu Westley.
Chociaż czy chłopak o imieniu Westley w ogóle jeszcze istniał? Teraz, po siedmiu latach, był po prostu… Wesem. Międzynarodową gwiazdą występującą na największych arenach na świecie. Międzynarodową gwiazdą, która sprawiała, że kobiety mdlały, a mężczyznom piana szła z ust. Międzynarodową gwiazdą, której twarz ozdabiała okładki najbardziej prestiżowych magazynów modowych. Międzynarodową gwiazdą, której pieniądze uderzyły do głowy.
Ów Wes, kimkolwiek był, z całą pewnością nie był już dla Aeri jej Westleyem.
Wes Karlsen należał do wąskiego grona osób, które jednym spojrzeniem były w stanie załatwić sobie wszystko. Miał tę niewymuszoną pewność siebie, wygląd modela z okładki i przede wszystkim niesamowity głos, który pokochały miliony ludzi. Znano go na całym świecie, miał tyle pieniędzy, że bez wątpienia mogłyby zaspokoić potrzeby kolejnych pokoleń w jego rodzinie, i był, krótko mówiąc, szalenie czarujący. Miał wszystko, co można mieć. Jego życie powinno być kompletne, wystrzałowe, a on powinien czuć satysfakcję z powodu sukcesu, jaki osiągnął.
Wes Karlsen był pieprzonym szczęściarzem.
Westley Karlsen natomiast był ruiną. Dwudziestosiedmioletnim chłopakiem, który gdy sięgał po coś mocniejszego, pisał piosenki, fantazjując o związku z kobietą swoich marzeń, a kiedy był kompletnie pijany – tworzył teksty o utraconej miłości. Na trzeźwo zapisywał jedynie pojedyncze wersy, które na pierwszy rzut oka nie miały żadnego sensu, ale po głębszej analizie można było dojść do wniosku, że niosą jasny przekaz: Westley Karlsen był nieszczęśliwym, tęskniącym do szaleństwa smutnym gościem.
Mówi się, że pieniądze szczęścia nie dają, ale lepiej płakać w nowym ferrari niż na starym składaku. Westley kupił sobie ostatnio ferrari, na widok którego śliniło się wiele osób. On też. Ale tylko przez pierwsze dwadzieścia minut. Potem dotarła do niego smutna prawda – jego marzeniem nie był ten samochód sam w sobie, marzył o przejażdżce nim z siedzącą na miejscu pasażera kobietą. Nie byle jaką kobietą. Jego kobietą.
– Czy ty jesteś poważny, Wes? – Donośny głos z lekką chrypką rozbrzmiał tuż obok tak nagle, że siedzący przy basenie Westley wzdrygnął się i upuścił skręta do wody. – Znowu jarasz i pijesz? Ustaliliśmy, że albo jedno, albo drugie. W połączeniu to gówno działa na ciebie destrukcyjnie.
– Grzyby też działają destrukcyjnie, a jakoś się nie czepiasz, jak po nie sięgam.
Westleya irytowało to ciągłe pieprzenie i pouczanie. Vincente, menedżer zespołu, który właśnie szykował się do kolejnej umoralniającej paplaniny, stał na pierwszym miejscu podium w kategorii najbardziej denerwujących osób w otoczeniu młodego artysty. Był czterdziestosześcioletnim dupkiem z ogromną wiedzą i doświadczeniem w branży. Z wyglądu przypominał trochę niechlujnego malarza, który nie nosi drogich garniturów, bo preferuje rozciągnięte koszulki i szerokie spodnie, a do nich kompletnie niepasujące vansy w kratę – tylko takie kupował od… jakichś trzydziestu lat. Nie sprawiał wrażenia profesjonalisty, któremu można by zaufać, ale może właśnie w tym tkwiła jego siła? Kto wie.
– Wes, czy możesz łaskawie na mnie spojrzeć?
Chłopak niechętnie odłożył butelkę armaniaku, westchnął męczeńsko i przekręcił głowę w kierunku swojego menedżera. Zdziwił się, bo tego dnia mężczyzna miał na sobie eleganckie czarne spodnie i jasnozieloną koszulę w kratę. Jego zwykle ogoloną na gładko twarz zdobił lekki, schludny zarost, który dodawał mu atrakcyjności. Wes nie rozumiał tej dziwnej aury, którą nagle zaczął emanować Vincente. Coś się zmieniło podczas ostatniego tygodnia, w którym się nie widzieli? Przeszedł nagłą duchową przemianę, po której uznał, że era niechluja minęła?
– Wyglądasz jak człowiek – powiedział chłopak. – Wybierasz się w końcu na randkę?
Vincente spojrzał na niego spod byka, jakby temat randkowania był dla niego czymś nieodpowiednim. W sumie może i był, bo przez pracę i konieczność rozwiązywania problemów rozchwianych emocjonalnie gwiazd nie pozwalał sobie nawet na marzenie o związku. Był tak zajęty obowiązkami i swoimi podopiecznymi, że myślenie o kobietach kojarzyło mu się z czasami liceum – czyli z etapem bardzo, bardzo odległym.
– Nie, nie chadzam na randki. Byłem na spotkaniu z wytwórnią.
Westley skrzywił się z niesmakiem. Cholerna wytwórnia i jej gówniane wymagania.
– Wiem, że cię to wkurza, Wes, ale ich cierpliwość się kończy. Mieliście pracować nad nowym albumem, a od zakończenia europejskiej części trasy jedyne, co robicie, to przerabiacie chleb na gówno. No, może poza tobą, bo masz jeszcze jedno zajęcie, którym jest bezsensowne gapienie się przed siebie i chlanie tego irracjonalnie drogiego gówna podczas popalania trawki. Napisałeś coś nowego?
Westley od niechcenia wzruszył ramionami, a potem wyciągnął nogi z ciepłej wody, przekręcił się i wstał. Jego mierzące prawie sześć i pół stopy ciało było pokryte najróżniejszymi tatuażami. Wyraźnie górował nad swoim menedżerem.
– Wyglądasz jak gówno z tym zasmarkanym wyrazem twarzy, Karlsen. Twoja wielbiona przez cały świat gęba prezentuje się co najmniej koszmarnie, dzieciaku. Co z tobą? Po każdej trasie masz zjazd, rozumiem, respektuję i toleruję, ale drugi miesiąc to przesada. Obiecaliście fanom piąty album. – Mężczyzna wziął się pod boki, przyglądając się znudzonemu Wesowi karcącym wzrokiem. – Obiecałeś, że kolejny nie będzie budził w ludziach chęci powieszenia się, pamiętasz?
Och – niestety – oczywiście, że pamiętał. Ale co z tego, skoro z roku na rok czuł się tylko gorzej i gorzej, a prawdopodobieństwo tego, że napisze optymistyczną piosenkę, było równe prawdopodobieństwu tego, że jego obecna dziewczyna stanie się nagle miłością jego życia? Szanse były poniżej zera i Westley doskonale to wiedział. Jak miał się z tego wywinąć? Przeszło mu przez myśl, że zrobi tak, jak robił do tej pory, i nagra kolejny album o nieszczęśliwej miłości, depresji i uzależnieniu. Wprawdzie nie śpiewał o tym wprost, ale kto miał łeb na karku, ten wiedział, że w tekstach Wesa między słowami kryły się ból, cierpienie i inne uczucia towarzyszące złamanej duszy.
Ale zaraz, zaraz… Czy to nie dzięki tym depresyjnym, pełnym smutku tekstom i smętnej muzyce stał się międzynarodową gwiazdą? Czy nie dzięki temu laski rzucały mu na scenę bieliznę i błagały, by pozwolił im się pocieszyć?
– Wiem, że w twojej głowie po raz kolejny kręci się ta sama gadka, co przy każdym albumie, ale wytwórnia nie chce kolejnej ody do sznura, Wes. Oni chcą, byś pokazał inną stronę. Chcą tego żywiołowego chłopaka z niesamowitą aparycją i porażającym uśmiechem, który podpisał z nimi kontrakt. Chcą, żeby fani dostali to coś, co w jednym ze swoich hitów określiłeś jako strużkę nadziei. Daj im, kurde, nadzieję, Wes.
Oni chcą nadziei wmojej muzyce, ale kto da to gówno mnie, żebym mógł srać nim na prawo ilewo niczym jednorożec tęczą?
– Wessie?
Poczuł, że skórę na jego ramionach pokrywa gęsia skórka, i jeszcze zanim ta irytująca istota znalazła się na jego tarasie, on już wiedział, że ten dzień całkowicie się spieprzy.
Tylko jej tutaj jeszcze brakowało.
– Wessie? – krzyknęła ponownie z nadzwyczajną radością w głosie. – Wessie, kochanie, gdzie jesteś?
Westley odchylił głowę, by spojrzeć na turkusowe niebo, które przywodziło mu na myśl kolor jego ulubionych tęczówek, i głośno odetchnął. Stukot wysokich obcasów był coraz wyraźniejszy, więc czas spokoju definitywnie się kończył. Głośne „Och, kochanie!” poprzedziło niechciany dotyk na jego rozgrzanym od słońca przedramieniu. Musiał wrócić do rzeczywistości. Do swojego usłanego różami życia, za które powinien całować wszechświat po stopach.
Tyle że w kwestii całowania… miał bardzo konkretne pragnienie i wszechświat mógł się wypchać. Nie dostanie całowania. Wes nie prosił o tak wielką karierę, tak obrzydliwie ogromną ilość pieniędzy i przede wszystkim nie prosił o życie w zasranej dzielnicy Upper East Side w zasranym Nowym Jorku, trzy tysiące mil od… ach, nieważne. On po prostu nie czuł się zobowiązany do odczuwania wdzięczności za swoje życie. Tyle.
Marit, dwudziestosześcioletnia modelka Victoria’s Secret, która właśnie uczepiła się jak małpka przedramienia Westleya, była… cóż, Marit była oficjalnie jego dziewczyną. Sięgająca mu do nosa brunetka z ciałem określanym przez wielu jako idealne. Piękność o ogromnych granatowych oczach, pełnych wiśniowych wargach i słodkim, zadartym nosku. Była oszałamiająca, niczym podrasowana wersja młodej Megan Fox, na punkcie której Westley miał kiedyś obsesję. No i była obecnie na szczycie. Każdy chciał ją mieć w swojej reklamie, muzycy zabijali się o jej obecność w teledyskach, a największe domy mody kłaniały się przed nią, by pojawiła się na ich pokazie. Ot, idealna partnerka, która odda tyle popularności, ile zabierze. Według mediów byli parą idealną. Zdaniem fanów Westleya… tutaj sprawa się komplikowała. Jedni uważali, że są dla siebie stworzeni, inni w ich związku węszyli intrygę. Jak to ludzie… Ilu ich było, tyle było opinii.
W odczuciu Westleya on i Marit byli po prostu kobietą i mężczyzną o różnych emocjach, opiniach i znajdujących się na różnych etapach w życiu. Wes tolerował Marit na tyle, by pokazywać się z nią publicznie, ale wspólne spędzanie wolnego czasu nie wchodziło w grę. Ona natomiast była jak najbardziej chętna, by towarzyszyć mu w każdej chwili. Miał tego pecha, że zanim los połączył ich w parę, była jego fanką. Zakochanie się w ulubionym artyście jest przecież dziecinnie proste.
Wystarczyły jedna noc, alkohol, złamane serce i niepotrzebny eksperyment, by dla Westleya wszystko się skomplikowało. Albo raczej koncertowo spieprzyło. Przespali się ze sobą na pewnej imprezie organizowanej przez jeden z domów mody… Może Versace? A może Hugo Boss? Wes nie pamiętał. Kompletnie nic nie pamiętał, tak dla ścisłości, do czego niewątpliwie przyczyniło się nielegalne gówno, którego wtedy spróbował. Dopiero moment, gdy jego wyprany mózg rozbudził się następnego ranka i gdy się zorientował, że leży przy nim naga kobieta… Zrobiło się nieprzyjemnie. Poczucie winy, obrzydzenie do samego siebie i uczucie jeszcze większej pustki niż zazwyczaj stworzyły czarną otchłań, która całkowicie go pochłonęła. Potem wszystko stopniowo przestawało mieć jakiekolwiek znaczenie. To było trzy lata temu.
Po tym przypadkowym incydencie Wes stracił resztki szacunku do siebie. Czuł się brudny i niegodny tej, którą naprawdę kochał, więc gdy jego team uznał, że Marit to idealna kandydatka, by się z nią związał i podkręcił zainteresowanie publiki, nawet się nie skrzywił. Posłusznie zaczął się z nią spotykać w miejscach publicznych, a informacje o ich związku rozeszły się w porażającym tempie. Każdy portal plotkarski rozpisywał się o tym, że Wes Karlsen w końcu wyleczył się ze swojej byłej dziewczyny, którą zostawił w małym miasteczku gdzieś w Oregonie, i znalazł sobie kogoś na swoim poziomie. To było kolejne zderzenie z górą lodową. Te wszystkie wzmianki o jego byłej i jak mantra powtarzane „wyleczył się” doprowadzały go do szewskiej pasji. Nie mógł tego znieść, więc zaczął uciekać w alkohol, a z czasem sięgnął po mocniejsze środki, bo w jego porażonym tęsknotą i beznadzieją umyśle wciąż ziała czarna dziura, od której nie mógł się uwolnić. A może nawet nie chciał? Dał się pochłonąć życiu gwiazdy, znieczulał się, odurzał i kilka razy skorzystał ze swojej supermocy – jedno spojrzenie i każda fanka zrzucała przed nim ciuchy. Mógł więc pić, palić i pieprzyć się na okrągło. Czego chcieć więcej?
– Dlaczego nie jesteś jeszcze gotowy, kochanie? – zapytała zasmucona Marit.
Westley w końcu przeniósł wzrok z nieba na jej ładnie umalowaną twarz i zmusił się do uśmiechu. Nie potrafił jej powiedzieć, żeby dała mu spokój. Nie potrafił z nią zerwać. Ten miękki, pełen niepohamowanej miłości romantyk, którym kiedyś był, zmuszał go do dobrego traktowania tej kobiety. Oczywiście… kłamał jak z nut w jej obecności i zdradził ją parokrotnie, ale zawsze się starał, by mimo tego całego gówna czuła się dobrze w jego towarzystwie. Była nieświadoma jego wybryków i tak musiało pozostać jak najdłużej. Gdyby do beznadziejnego stanu psychicznego Wesa doszła jeszcze drama na cały świat… chyba musiałby się rzucić z balkonu.
– A na co Karlsen powinien być gotowy? – wtrącił się Vincente. – O czymś nie wiem?
– Mamy randkę – odparła kobieta, przesuwając palcami po ręce Westleya. – Mój menedżer dogadał się z tą nową meksykańską knajpą, że wpadniemy i dodam relację z naszej randki. To lokal jakiegoś piłkarza z Europy. Jego dziewczyna uwielbia muzykę Wesa. Zapłacili potrójną stawkę.
Westley miał ochotę parsknąć śmiechem. Kiedy jego życie stało się tak bardzo żałosne, że wyjście do restauracji na randkę było sposobem na zarobek? Co z magią chwili i chęcią spędzenia razem czasu? Co z drobnymi gestami, dzięki którym człowiek czuł przyjemne mrowienie na całym ciele? Co z pełnymi czułości spojrzeniami, które tak cholernie kochał? Chciałby nie pamiętać tego, jak doskonale się kiedyś czuł. W towarzystwie osoby, dla której był całym światem, a nie wspólnikiem w dążeniu do zarobienia jeszcze większych pieniędzy.
Tak bardzo tęsknił za uczuciem pełni, jakiego brakowało mu od siedmiu lat i trzech miesięcy. Od dnia, gdy ona pocałowała go po raz ostatni na lotnisku w Portland. Gdy po raz ostatni owinęła drobne ramiona wokół jego pasa. Gdy po raz ostatni, patrząc mu w oczy, powiedziała, że kocha go całym sercem i jest z niego dumna.
Gdy obiecała, że zawsze będzie go kochać.
Czy dzisiaj w ogóle jeszcze o nim pamiętała?
Restauracja, do której Westley udał się z Marit na ustawioną randkę, była znośna. Lokal ani nie świecił pustkami, ani nie był wypełniony po brzegi. Przy kilku stolikach siedzieli goście, ale na szczęście nikt nie wydawał się zainteresowany ich obecnością. Marit często dawała znać paparazzim o swoich wyjściach z Wesem, więc kończyły się one przyprawiającym o ból głowy powrotem do samochodu, wymagającym przepychania się przez tłum w błysku fleszy. Gdy Wes miał dobry humor, starał się podpisać kilka płyt i zrobić sobie parę zdjęć z fanami, ale często tego humoru nie miewał. Na szczęście jego fani byli oddani i wykazywali się ponadprzeciętną tolerancją jego rozchwiania emocjonalnego.
– Wybrałeś już coś z menu? – zapytała Marit, przeglądając galerię w swoim telefonie.
Kilka minut temu zrobiła Wesowi zdjęcie, gdy ze znudzeniem przyglądał się pozycjom w karcie, i od razu opublikowała fotkę na swoim Instagramie. Wiedział o tym, bo nagle jego telefon zalała masa powiadomień z grupy jego bandu na WhatsAppie. Wystarczyło zerknąć na pierwszą wiadomość, którą wysłał Aidan, perkusista, by wiedzieć, co się zaraz pojawi na ich grupowym chacie – ciąg idiotycznych aluzji na temat seksu.
– Nachos z chilli con carne brzmi jak coś, czego nie da się spieprzyć.
Kobieta oderwała wzrok od telefonu i zerknęła na Wesa z pobłażliwym uśmiechem.
– Zawsze wybierasz jedzenie, które źle się prezentuje w moich relacjach na Instagramie – mruknęła z nutką pretensji w głosie. – Może coś bardziej… No nie wiem, może po prostu coś droższego?
– Nie musisz robić zdjęć żarcia, które wyląduje w moim żołądku. Skup się na atrakcyjności swojego posiłku, bo ja nie przyszedłem tu na sesję, tylko żeby wypełnić brzuch.
– Czasem to twoje marudzenie działa mi na nerwy.
Westley nie chciał zaczynać tematu tego, co jemu działało na nerwy, bo nie starczyłoby mu dnia na wymienianie. Był bardzo tolerancyjny wobec dziwactw Marit i jej uzależnienia od mediów społecznościowych, ale po ostatniej trasie i w związku z brakiem weny do tworzenia piątego albumu poziom tej tolerancji drastycznie spadał. Z każdym dniem coraz mocniej pragnął rzucić to wszystko w diabły.
– Przykro mi – odparł obojętnie, nie racząc kobiety ani jednym spojrzeniem.
Nadciągającą kłótnię na temat różnicy podejścia zdusiła w zarodku trzęsąca się kelnerka, która podeszła do ich stolika. Wystarczyło jedno zerknięcie na jej zaróżowione policzki i rozszerzone źrenice, by Westley przełączył się w tryb gwiazdy. Jego przystojną twarz ozdobił czarujący uśmiech, a dziewczyna nerwowo przełknęła ślinę.
– Ja… – Jej głos zadrżał, więc nerwowo odchrząknęła i wyprostowała plecy. – Czy mogę odebrać od zamówienia was? – jęknęła, po czym jej policzki jeszcze bardziej spąsowiały. – To znaczy… na odwrót: od was zamówienie?
Mogła mieć jakieś… dwadzieścia lat. Niska, zgrabna i o słodkiej twarzy.
– Jak masz na imię? – zapytał.
Kelnerka doznała hiperwentylacji, gdy spojrzał jej prosto w oczy. Zamrugała, a jej usta szeroko się otworzyły. Wyglądała, jakby zaraz miała wystrzelić serduszkami z uszu.
– Jeśli nie potrafisz się opanować przy sławnych osobach, nie powinnaś do nich podchodzić – odezwała się niemiło Marit, chcąc zapewne przywołać dziewczynę do porządku. – Oddychaj.
Kelnerka spięła się jeszcze bardziej i zamknęła oczy, głęboko zaciągając się powietrzem.
Jedną z największych wad udawanej dziewczyny Westleya była zazdrość. Mimo że nie miała pojęcia o zdradach, których się dopuścił, była okropnie wyczulona na punkcie innych kobiet, które się wokół niego kręciły. Sceny zazdrości były w ich związku na porządku dziennym i stanowiły jeden z głównych tematów do żartów w zespole Wesa. Aidan, Chrysander i Jade mieli ubaw po pachy, bo wiedzieli o każdym wybryku swojego wokalisty. Czy było im żal Marit? Ani odrobinę. Wszyscy traktowali ją jak wrzód na dupie. Bo tak kompletnie szczerze – właśnie tym była. Wrzodem. I pijawką.
– Spokojnie – odezwał się Wes. – Nie ma się czym denerwować. Jak masz na imię? – powtórzył.
Młoda dziewczyna niepewnie otworzyła oczy i spojrzała na jego twarz. Zachwyt, który nieśmiało malował się w jej zielonych oczach, mile połechtał ego Westleya. Mimo wszystko lubił być w centrum uwagi, gdy akurat nie tonął w szambie własnego umysłu.
– Mam na imię Aeli.
Oddech chłopaka zwolnił.
Serce przyspieszyło.
Zimny pot spłynął mu po karku, wywołując nieprzyjemny dreszcz.
Aeli… tak cholernie blisko zdrobnienia innego imienia. Ważnego imienia. Najważniejszego.
Musiał się ogarnąć. Jego serce ostatnio przeginało jak nigdy z tym szaleństwem na punkcie… jej.
Poczuł ból w okolicy lewej łydki i aż podskoczył na swoim siedzeniu. Wyrwał się ze szponów własnego, obezwładnionego tęsknotą umysłu i dotarło do niego, że to Marit kopnęła go pod stołem. Posłała mu piorunujące spojrzenie, które zignorował, by wrócić wzrokiem do rozanielonej kelnerki. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale dziewczyna najwyraźniej pokonała zaćmienie umysłu i zaczęła gadać jak najęta:
– Ja… ja jestem wielką fanką. Pierwszy raz widziałam cię w telewizji, kiedy emitowali odcinek z przesłuchań, i ja miałam wtedy trzynaście lat, i… o mój Boże, ja myślałam, że umrę. Kocham każdą twoją piosenkę, ostatni album wprowadza mnie w nostalgiczny nastrój i często zalewam się łzami, gdy go słucham, ale kocham go jak cholera. – Zaczerpnęła powietrza, ale nie zanosiło się na to, że się opanuje. Nie, ona dopiero się rozkręcała. – Czasem, jak słucham twojego głosu, mam wrażenie, że przemawiasz gdzieś z zaświatów, i trochę mnie to przeraża, ale też uwielbiam to jak cholera, bo twój ból jest tak mocno odczuwalny w tych piosenkach, że aż kąsa. Nie mogę się doczekać nowej płyty, myślę, że jak zaczniesz śpiewać o miłości tak, jak na początku kariery, to mnie zabijesz. Ale chcę tego! – Jej głos stał się piskliwy, a oddech urywany.
Westley zaczął się martwić, że dziewczyna zaraz padnie na zawał albo inne gówno.
– Przepraszam za ten wybuch, to po prostu… Wow. Ja… Jasny chuj! – Zakryła usta dłonią i wytrzeszczyła oczy.
To był pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy Westley wybuchnął niekontrolowanym śmiechem. Ta rozemocjonowana dziewczyna wprawiła go w dobry nastrój swoją nieporadnością i pewnego rodzaju urokiem. Nie przyznałby się do tego na głos, ale schlebiało mu to, że doceniła jego ostatni album. Spotkał się z wieloma skrajnymi opiniami i bardzo cieszyły go zachwyty. Dobrze było poczuć, że jego autentyczne emocje też się ludziom podobały.
– Jesteś cholernie urocza, Aeli – odezwał się z uśmiechem. – Cieszę się, że podoba ci się moja smętna muzyka. Ostatni album jest ciężki, ale uważam, że ma w sobie „to coś”.
Dziewczyna zarumieniła się po czubki uszu.
– Czy… Przepraszam, ale czy zanim się opamiętam, mogę cię przytulić?
Kim by był, by odmówić tak oddanej fance? Skończonym dupkiem. Dlatego wstał ze swojego miejsca i w całej okazałości stanął przed dziewczyną. Wiedział, że była zbyt rozemocjonowana, by zrobić pierwszy krok, więc to on objął ją na wysokości ramion i przytulił. Sięgała mu podbródka i pachniała czymś ostrym, a kiedy odwzajemniła uścisk, wybuchnęła płaczem, po czym ścisnęła go tak mocno, że na kilka sekund stracił dech. Gdy po wymownym chrząknięciu Marit puściła Wesa, ten zajął swoje miejsce, a ona w końcu odebrała zamówienie.
– Co za bezczelna gówniara – prychnęła Marit, gdy dziewczyna zniknęła im z pola widzenia. – Czasem mam ochotę nimi wszystkimi porządnie potrząsnąć.
– To tylko nieszkodliwa fanka, która docenia moją muzykę – mruknął, tracąc humor. – Dla nich to coś wyjątkowego, dla mnie gadka szmatka i przytulenie. Wyluzuj.
– Ciekawe, czy byłbyś taki spokojny, gdyby to mnie obłapiali obcy mężczyźni.
Cóż, Westley miałby to głęboko w dupie. Zazdrość dopadała go tylko w momentach, gdy wyobrażał sobie obce łapy na dziewczynie, z którą wiele lat temu stracił niewinność. Nie miał prawa się na to wkurzać, ale nie mógł tego powstrzymać. Na samą myśl o tym, że ktoś zajął jego miejsce… chciało mu się rzygać, rwać sobie włosy z głowy i popełnić morderstwo. Albo samobójstwo.
Nie zdążył odpowiedzieć na zaczepkę swojej dziewczyny, bo iPhone, który leżał tuż obok jego ręki, podświetlił się. Na ekranie widniała wiadomość, która mogła albo złamać go doszczętnie, albo uleczyć.
Miał nadzieję na opcję numer dwa. Och, jak bardzo na nią liczył.
Lucas Brown:
Pańskie studio jest gotowe. Ostatnie prace na całości obiektu skończymy 20.06, więc od lipca można się wprowadzać. Myślę, że będzie Pan zadowolony.
Serdeczności
Brown
Powiedzieć, że Westley poczuł euforię, to jak nie powiedzieć nic. Ogarnęło go tak niepohamowane uczucie szczęścia, że bezczelnie zignorował swoją partnerkę i szybkim krokiem, potykając się o własne nogi, udał się do toalety. Upewnił się, że jest sam, i wybrał numer swojego menedżera. Zaniepokojony Vincente odebrał po pierwszym sygnale.
– Wes?
– Obiecuję, że napiszę najlepsze teksty o pieprzonej miłości, jakie świat zobaczy, ale musisz mi załatwić zielone światło od wytwórni na zniknięcie.
– Co masz na myśli? – zapytał ostrożnie mężczyzna. – Jakie zniknięcie?
Podniecenie pobrzmiewające w głosie Westleya powinno było zasugerować menedżerowi, że jego podopieczny już podjął decyzję i nic jej nie zmieni.
– Chcę wyjechać. Sam. Tylko ja i muzyka. Żadnych wywiadów, spotkań, papsów i tego gówna. Chcę się odciąć. Muszę. Bo rozpierdala mnie tak bardzo, że już nie wytrzymuję, Vince. Po prostu nie wytrzymuję.
– Ile czasu potrzebujesz?
– Jak najwięcej – przyznał otwarcie.
To wyznanie i bezbronność w głosie, której Wes nie krył, sprawiły, że Vincente w końcu połączył kropki. Wszystko spięło się w klarowną całość. Mężczyzna na kilka sekund przestał oddychać, co Westley od razu wyłapał.
– Chcesz lecieć do Connerbay.
– Tak.
– Do miasta, z którego nie będę mógł cię wytargać z powrotem do Nowego Jorku.
– Vince…
– Znam cię od siedmiu lat i każdego dnia widzę tę martwą część ciebie. Tę, która umarła w męczarniach, gdy ona poprosiła, żebyś przestał do niej dzwonić, bo twój głos sprawia jej cierpienie. Nie wrócisz do nas, jeśli pozwolę ci spędzić tam choćby jeden pieprzony dzień, Wes. Rozsypiesz mi się tam.
– Potrzebuję tylko kilku tygodni, Vince. Obiecuję, że wrócę.
Czyżby w jego głosie pobrzmiewała rozdzierająca serce desperacja? Czy ktokolwiek był kiedykolwiek świadkiem tego, by mówił tak żałosnym, błagalnym tonem?
– Wes…
– Błagam cię, Vincente. Zrobię wszystko. Naprawdę wszystko. Ale przekonaj ich.
– W ciągu lata macie mnóstwo wywiadów, sesji zdjęciowych i innego gówna, Catalina ukręci mi łeb, jeśli teraz wyjedziesz.
– Ogarnę teksty i nagram mnóstwo materiałów, których będziecie mogli użyć do promocji albumu.
W głowie Westleya panoszyły się tornado, tsunami, huragan. Jego serce biło jak szalone, mózg tworzył miliony różnych scenariuszy, a przed oczami miał jej piękne, zachwycające, w pełni klarowne oblicze. Każdy szczegół jej obezwładniająco wspaniałej twarzy. Konstelacja uroczych piegów, którymi jej skóra była pokryta niemal wszędzie. Ten słodki, chwytający go za serce uśmiech na pełnych wargach. Te wyjątkowe, pełne miłości oczy w kolorze najczystszego, najpiękniejszego nieba… Czuł, że całe jego ciało drży, a serce niepokojąco kołata.
– Melodia tęsknoty – powiedział nagle niemal bezgłośnie.
W jego głowie pojawiały się znikąd randomowe słowa, które układały się w luźną melodię mówiącą o miłości, tęsknocie i podnieceniu. Woda kapiąca gdzieś za nim była jak najlepszy akompaniament – ten odgłos przypominał cichy dźwięk łez skapujących z nosa i brody, ale, o dziwo, nie kojarzył mu się ze smutkiem. Przywodził na myśl radość. Tak samo kłębiące się w jego głowie słowa. To było to. Przypływ weny.
Jeśli wytwórnia chciała albumu z pozytywnym wydźwiękiem i o miłości… Musiał wrócić do Connerbay, do dziewczyny, która była dla niego definicją tego uczucia. Była jedyną osobą, dla której mógłby napisać setki albo i tysiące wierszy do przerobienia na radiowe hity. Ba, przecież on już wykorzystał mnóstwo swoich wierszy! Tyle że przeistoczyły się one w smętne, przyprawiające o łzy ballady o wyniszczającej tęsknocie. A teraz czuł, że tęsknota, którą w sobie nosił, mogłaby zostać odebrana w inny sposób – jak czekanie na punkt kulminacyjny, na coś wspaniałego. Jakby melodia tej konkretnej tęsknoty mogła wybrzmieć jako swoisty hymn o miłości, na którą czeka się całe życie.
Przypływ inspiracji był tak nagły i mocny, że Westley na kilka sekund stracił dech.
– Melodia tęsknoty – powtórzył ostrożnie Vincente. – Ładne, podoba mi się. To tytuł piosenki?
– Nie wiem, może całego pieprzonego albumu, Vince.
Westley spojrzał w dół, na swoją lewą rękę, która drżała tak bardzo, że miał wrażenie, jakby kolejna halucynacja po grzybach mieszała mu w głowie. Tyle że dziś nie sięgnął po narkotyki. To działanie nadziei, która realnie wiodła ku czemuś wspaniałemu.
Czy on naprawdę mógł niedługo przestać tęsknić? To było jak sen. Pieprzone marzenie, które porzucił wiele lat temu.
– Obiecujesz, że nagrasz album, który rzuci mnie na kolana?
Jasna cholera, to naprawdę się stanie.
– Obiecuję, że nagram album, przez który będziesz chciał mnie zabić z zazdrości, bo nigdy nie spotkałeś kogoś, dzięki komu poczułbyś choć jedną dziesiątą tego, co ja czuję, gdy…
Gdy pomyślę, że naprawdę znów ją zobaczę, dotknę jej, pocałuję – to chciał powiedzieć. Ale bał się brzmienia tych słów. Bał się, że jeśli wypowie na głos swoje najgłębsze pragnienia, to coś pójdzie nie tak.
– Lato. – Jedno słowo z ust menedżera, przez które prędkość bicia serca Westleya jeszcze się podwoiła.
Miał otrzymać całe cholerne lato, by znów zasmakować prawdziwego szczęścia.
Piątki były zarezerwowane na wyprawy dla zdrowia. Kilka lat temu babcia Nora zarządziła, że Aerith będzie jej towarzyszką podczas pieszych wycieczek, i nie było takiej siły, która odwiodłaby ją od realizacji tego pomysłu. Gdy Nora coś ustaliła, to nie było na nią mocnych. Dlatego Aeri nigdy się nie sprzeciwiała, a z czasem pokochała tę małą tradycję.
Dzisiejszy spacer był nie lada wyprawą. Już po śniadaniu Aerith wiedziała, że nieźle się namęczy. Calder i Lucy mieli zdecydowanie za dobre humory jak na tak długi marsz – przez całą przechadzkę biegali wokół nóg siostry, obrzucali się trawą i kwiatkami, a że sporo pili, co kilka minut któremuś się wydawało, że musi siku. Pogoda była przepiękna, słońce świeciło jak szalone, przywodząc na myśl wakacje, które zbliżały się w zabójczym tempie. Dzieciaki miały niebawem pójść do wakacyjnego przedszkola prowadzonego przez Olivię i Stellę, a Aerith liczyła, że zyska więcej czasu, by pomóc babci Norze przy pracach na grządkach oraz – oczywiście – przy papryczkach.
Niewielka, ale świetnie zorganizowana plantacja państwa Karlsenów cieszyła się dużym zainteresowaniem mieszkańców Connerbay i okolic. Co roku z końcem sierpnia, gdy wszystkie papryczki habanero osiągały idealną dojrzałość, Aeri pomagała w zbiorach, a następnie w przygotowywaniu ostrego sosu na ich bazie. Potem dziadek Fredrick zabierał swojego najlepszego przyjaciela Thomasa na wielki targ i sprzedawał ich pikantny przysmak za grube pieniądze. Nikt nie był w stanie oprzeć się smakowi tego sosu. Żadne sklepowe, masowo wytwarzane dipy czy salsy nie miały tego wyjątkowego pazura, jaki miał NorDric.
Mniej więcej kilka minut przed czternastą cała ekipa dotarła do celu, jaki sobie obrała, czyli nad jezioro. Krystalicznie czysta, lekko turkusowa woda mieniła się w promieniach czerwcowego słońca, a na jej tafli igrały miliony maleńkich iskierek. Na miniaturowej plaży rozłożyło się kilka rodzin z dziećmi, które głośno dokazywały, chlapiąc się wodą z wielką radością. Grupka nastolatków pływała kajakami, a inni smażyli się na ręcznikach, łapiąc witaminę D.
Aerith uwielbiała to miejsce z wielu powodów. Po pierwsze, widok był zapierający dech w piersi – turkusowe jezioro na tle skał, mnóstwo zieleni, bliskość natury. Ptaki śpiewały swoje najpiękniejsze utwory, pszczoły z pasieki pana Claytona wesoło bzyczały, zapylając kolorowe kwiatki, wszystko przywodziło na myśl nowe życie i ogólnie było tu w pewnym sensie magicznie. Po drugie, Aeri kochała rowerki wodne, opalanie się i tworzenie miniaturowych bukiecików z polnych kwiatów rosnących na polanie nieopodal. No i po trzecie, a zarazem najważniejsze – nad tym jeziorem chłopak, którego pokochała, po raz pierwszy powiedział jej, że ją kocha. Pamiętała ten moment tak dokładnie, jakby przeżyła go zaledwie dzień wcześniej. A minęło już przecież dziewięć długich lat.
Szli żwirową ścieżką prowadzącą do długiej kładki nad jeziorem i zaśmiewali się do łez z ostatniego wybryku Westleya. Chłopak, odkąd skończył trzynaście lat, miał w zwyczaju wycinać nauczycielom głupie numery z okazji ich urodzin. Dzisiaj przypadała czterdziestka jego wychowawcy, więc Westley musiał się wykazać nie lada kreatywnością, by zaskoczyć swojego belfra. W końcu wychowawca zasługiwał na wyjątkowy prezent…
– Nie mogę uwierzyć, że naprawdę cię za to nie zawiesił – wydukała wciąż śmiejąca się Aerith. Trzymała się za boki i była pewna, że jeszcze moment, a po prostu pęknie jej brzuch. – Nawet nie wpisał ci za to uwagi?
Westley chichotał o wiele ciszej niż dziewczyna. Odkąd ruszyli w drogę, nie odrywał od niej wzroku. Aeri nie raz złapała go na tym, jak się jej przyglądał, ale zawsze obracali to w żart. Dzisiaj jednak miała wrażenie, że jest inaczej. Coś się święciło.
– Myślę, że Black docenił moją kreatywność – odezwał się rozbawiony i objął dziewczynę ramieniem. Weszli właśnie na kładkę. – Nie każdy byłby tak ambitny, by wyćwiczyć do perfekcji trafianie z procy w balony pełne jogurtu naturalnego zawieszone nad drzwiami, prawda?
Żartem urodzinowym pana Blacka była białkowa maseczka zaserwowana z zaskoczenia. Westley przymocował balon nad drzwiami do klasy matematycznej, schował się za biurkiem, a gdy tylko jego wychowawca pojawił się w drzwiach, zerwał się na równe nogi, strzelił w gumę i wykrzyczał: „Wszystkiego najlepszego, panie Black!”. Biała maź rozprysła się we wszystkich kierunkach, ubrudziła połowę sali, wejście do korytarza i oczywiście całego nauczyciela. Potem koledzy z klasy chłopaka wręczyli panu Blackowi jego ulubiony tort czekoladowy, który Aeri wykonała na specjalne zamówienie swojego najlepszego przyjaciela.
Westley zatrzymał się na końcu kładki i opuścił rękę, którą obejmował ramię Aerith. Zamiast usiąść, odwrócił się przodem do niej i nagle zrobiło się dziwnie. Atmosfera zgęstniała, a serce dziewczyny przyspieszyło, gdy poszła śladem chłopaka i zwróciła ku niemu twarz. Przez chwilę patrzyli sobie w oczy. Turkusowe tęczówki spotkały popielate z jasnobrązową wstawką. Aeri widziała każdą najdrobniejszą zmianę w spojrzeniu Westleya – dostrzegła w nim strach, nadzieję, niemą prośbę, a potem te wszystkie emocje zniknęły, jakby wchłonęła je głęboka czerń źrenic. Jeszcze nigdy nie widziała, by były tak rozszerzone.
– Westley? – zapytała nieśmiało, przechylając głowę. – Wszystko w porządku? Brałeś coś?
Chłopak przełknął nerwowo ślinę i ostrożnie uniósł dłoń do jej twarzy. Najpierw założył jej za ucho pasmo krótkich, jasnych włosów. Potem musnął ugiętymi palcami jej miękki jak aksamit policzek. Poczuła, jak zalewa ją fala trudnych do zidentyfikowania uczuć. To było podniecenie? Miłość? Nadzieja? Nie miała pojęcia. W końcu nie od dziś czuła do niego… w zasadzie wszystko.
– Dlaczego myślisz, że coś brałem? – odezwał się w końcu Westley.
Położył prawą dłoń na boku jej twarzy i ostrożnie musnął kciukiem dolną wargę. Czuła, jak wszystko się w niej zaciska. Czuła, jak te motyle, o których tyle się mówi, zrywają się do lotu, a potem w szalonym tempie trzepotają skrzydełkami. Serce biło jej tak szybko, że zapominała o oddechu. Bez wątpienia właśnie działo się coś bardzo ważnego – czuła to każdą komórką ciała.
– Masz tak duże źrenice, że nie widzę swojej ulubionej plamki – poskarżyła się drżącym głosem. – Wszystko gra?
Chłopak przez chwilę nic nie mówił. Patrzył na nią, jakby nigdy wcześniej jej nie widział, i gwałtownie nabierał w płuca powietrza. Na jego policzkach wykwitły rumieńce. Aeri nigdy ich u niego nie widziała – Westley Karlsen był przecież wzorem pewności siebie. On i zawstydzenie? To się nie trzymało kupy.
– Muszę ci coś powiedzieć – wydusił z trudem.
Wolną rękę uniósł do szyi dziewczyny i czule jej dotknął. Pochylił się, by lepiej widzieć jej oczy. Był od niej sporo wyższy. Aeri zawsze się śmiała, że na pewno tam wyżej ma dużo lepsze powietrze.
– Ile my się już znamy, Papużko?
To słodkie słówko padało z jego ust tylko wtedy, gdy był pijany i zbierało mu się na czułości. Przytulał ją, całował w czoło i nazywał swoją małą papużką, od odmiany kwiatów, które uprawiała jej mama – tulipanów papuzich. Dzisiaj jednak Westley nie był pijany, więc co skłoniło go do użycia tego określenia? Nic nie przychodziło Aerith do głowy.
– Minęły już prawie dwa lata – odparła.
– A mam wrażenie, że znam cię całe życie. Jak myślisz… dlaczego?
Chłopak przysunął się jeszcze bliżej. Czuła jego ciepły, miętowy oddech na swoich rozchylonych wargach. Nie miała pojęcia, jak powinna się zachować, więc ani drgnęła. Jedyne, co siedziało jej w głowie, to jego usta. Usta, o których myślała zdecydowanie zbyt często.
– Nie wiem? – szepnęła.
Nie chciała zamykać oczu, ale to było silniejsze od niej. Gdy jego miękkie wargi otarły się o jej usta, jej powieki same się przymknęły.
– Bo jesteś miłością mojego życia, Aerith Cherrie.
Może to szum w jej głowie, może jego wargi, które naparły na nią w pełnej emocji szarży, a może po prostu w końcu coś w jej wnętrzu wskoczyło na odpowiednie miejsce… Ale ziemia stanęła w płomieniach. Jej ciało stało się miękkie, wrażliwe na dotyk i skupione na połączeniu ich ust. Westley ją całował. Wargi Westleya ocierały się o jej wargi. Jego język przesuwał się po jej języku. To naprawdę się działo. Uczestniczyła w tym całą sobą.
– Kocham cię, Papużko – wyszeptał między pocałunkami. – Tak bardzo cię kocham.
Aerith pomrugała wilgotnymi oczami, chcąc odpędzić od siebie to piękne, ale zarazem bolesne wspomnienie, i oderwała wzrok od nieszczęsnej kładki. Wiedziała, że sentyment do pierwszego chłopaka pozostanie z nią już na zawsze, ale miała nadzieję, że w końcu nadejdzie moment, gdy ruszy do przodu i polubi życie bez niego. W końcu minęło sześć długich lat, odkąd wszystko między nimi się zakończyło. On był światową gwiazdą, a ona pełnoetatową mamą dla swojego rodzeństwa. On mógł mieć każdą, a ona… Cóż, ona stała w miejscu i nie potrafiła się zmusić do pokochania kogoś innego. Jej umysł i serce wołały jednym głosem, mimo że nie raz próbowała to zmienić. Nawet teraz była w fazie „poznawania” kogoś nowego.
Ale czy to miało w ogóle jakiś sens, skoro każdego potencjalnego kandydata porównywała do tego, którego przez długi czas uznawała za „jedynego”? Każdy bladł w jej oczach już po pierwszym spotkaniu i było to nie tyle przykre, ile frustrujące. Ileż randek musiała zaliczyć, by zwyczajnie poczuć się przy kimś dobrze? O zbudowaniu relacji czy jakiejkolwiek bliskości nawet nie marzyła. Była bardzo ostrożna w kontaktach damsko-męskich, bo mimo chęci ruszenia do przodu perspektywy znalezienia odpowiedniego kandydata nie rysowały się zbyt obiecująco. Jej najdłuższy okres „spotykania się” z mężczyzną trwał siedem tygodni i dotarli tylko do pierwszej bazy. Po samych pocałunkach była w stanie stwierdzić, że to nie „to coś”. To nie była ta upajająca więź, dzięki której każdy dzień staje się wyjątkowy, każde spotkanie warte zapamiętania, a każde zbliżenie magiczne. To tak nieprawdopodobnie niesprawiedliwe, że musiała pokochać kogoś do tego stopnia, by przy nikim innym nie móc poczuć się nawet w jednej dziesiątej podobnie. Gdy o tym myślała, zalewała ją fala bezbrzeżnego smutku.
– Wiesz, Aeri, myślę, że to lato będzie wyjątkowe – powiedziała babcia Nora.
Usiadły na kocu, który dziewczyna wyjęła z plecaka, i razem z dzieciakami przystąpiły do uzupełniania kalorii po spacerze. W plecaczku Caldera były kanapki przygotowane przez Norę, a w plecaczku Lucy termos z ciepłym kakao dla dzieci oraz drugi z kawą dla pań.
– Dlaczego tak uważasz? – zapytała Aerith, ciekawa, co tym razem wpadło babci do głowy.
– Jestem stara, czuję to w swoich starych kościach.
Spojrzała na babcię sceptycznie, ale niczego nie powiedziała. Przeniosła wzrok na brata, starła mu z policzka i nosa krem czekoladowy, którym zdążył się już umorusać. Jego siostra na razie trzymała poziom i poza smugą na brodzie była czysta.
– Nie myślałaś może o powrocie na pół etatu do Rufiny? – zmieniła temat Nora.
Aeri wbiła w staruszkę podejrzliwy wzrok.