Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Mistrz świata w sztukach walki, popularni politycy, aktor, dziennikarz i satyryk, kultowy muzyk, znany tancerz oraz choreograf, co łączy ich wszystkich poza pasją zawodową i pasją do życia? Wielka miłość do naszych braci mniejszych i zaangażowanie w walkę o ich prawa.
"Męskie zwierze(nia)" to książka, która odczarowuje stereotyp, zgodnie z którym postrzega się panów jako nieczułych i skrywających emocje. To książka w której Robert Biedroń, Janusz Chabior, Tytus i Zbigniew Hołdysowie, Szymon Majewski, Andrzej Rozenek, Marcin "Różal" Różalski oraz Leszek Stanek w wyjątkowych rozmowach udowadniają Agnieszce Gozdyrze, że także twardziele wzruszają się i reagują na krzywdę tych, którzy sami nie mają głosu i nie są w stanie się obronić.
Przy powstawaniu książki nie ucierpiało żadne zwierzę ani człowiek, za to wiele osób się wzruszyło i poszerzyło horyzonty.
Agnieszka Gozdyra, dziennikarka telewizyjna i radiowa, prowadząca w Polsat News programy Polityka na ostro oraz Skandaliści. Na co dzień żyje wielką polityką: w telewizyjnym studiu zadaje politykom trudne pytania i publikuje komentarze polityczne, prywatnie jest natomiast wielką miłośniczką zwierząt. Czworonogi od zawsze były częścią jej rodziny. Obecnie w jej życiu są trzy koty: dwa dachowce Wanda i Marcel oraz maine coon Tybald.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 187
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Projekt okładki:
Monika Wojnarowska
Zdjęcia:
Roberta Biedronia – Igor Nizio oraz Paweł Łączny – zdj. 1 str. 20
Janusza Chabiora – Beata Błasik, http://wielcymalym.plHubert Komerski – str. 40
Tytusa i Zbigniewa Hołdysów
Filip Ćwik – str. 68
Andrzeja Rozenka – Iwona Legędź
Marcina „Różala” Różalskiego – Aleksandra Sędek
www.fb.com/aleksandrasedekphotography
Leszka Stanka: okładka – forumgwiazd/Forum
Grażyna Myślińska/Forum – str. 184 Fundacja Pegasus, http://pegasus.org.pl/ – str. 200
pozostałe zdjęcia z archiwów rozmówców
Redakcja i korekta:
Anna Mazur
Łamanie:
Robert Trojanowski [editor.design]
Opracowanie e-wydania:
ISBN EPUB: 978-83-66242-02-9
ISBN MOBI: 978-83-66242-03-6
Warszawa 2018
Copyright © Oficyna 4eM 2018
Wydawca:
Oficyna 4eM Chlabicz Sp.J.
03-307 Warszawa, ul. Gersona 39
Strona internetowa:
www.4em.pl
Okładka
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Agnieszka Gozdyra
:
Prawdziwi faceci naprawdę kochają zwierzęta
Robert Biedroń
:
Jedenaste
:
szanuj zwierzę, jak siebie samego
Janusz Chabior
:
Samiec alfa
Tytus Hołdys i Zbigniew Hołdys
:
Pies, który uratował człowieka
Szymon Majewski
:
Styl życia według Lusi
Andrzej Rozenek
:
Czarny anioł, czyli pies Stalina
Marcin Różalski
:
Zwierzę numer 269
Leszek Stanek
:
Jestem smyczą dla Vadera
Prolog
:
Nasi rozmówcy
Babcia miała z moją mamą prawdziwe utrapienie. Jako dziewczynka znosiła do domu wszystkie porzucone i potrzebujące zwierzęta. W domu zawsze był pies, gołąb albo inna szukająca akurat schronienia i pomocy istota.
Słowa „utrapienie” używam tu de facto w przenośni. Kiedy dziecko patrzy na świat wrażliwymi oczami, wypada się tylko cieszyć. Z małego człowieka, który dostrzega potrzeby innych – słabszych i potrzebujących – wyrośnie najprawdopodobniej dorosły, który będzie widział dalej niż tylko czubek własnego nosa. U jednych empatię trzeba wykształcać, inni dojrzewają do tego sami, popełniając po drodze przeróżne błędy. Są jednak tacy, którzy po prostu rodzą się z genem nadwzroczności. To ona każe widzieć gdzieś na poboczu drogi mijane przez innych obojętnie nieszczęście. Ta nadzwroczność towarzyszy niektórym przez całe życie. I przechodzi na kolejne pokolenie.
Jedno z moich najwcześniejszych, wyraźnych wspomnień z dzieciństwa jest takie. Trzaskający mróz, zima jakich już nie ma. PRL w rozkwicie, warszawskie osiedle, uchodzące wtedy za luksus, teraz po prostu jedna z sypialni. Idziemy z mamą na przystanek autobusowy. Mama odwozi mnie do „zerówki”, sama jedzie potem do pracy. Ale na przystanku jest starszy pan z pięknym psem w typie collie. Zachwyty, głaskanie, bo żadna z nas nie była w stanie przejść obojętnie wobec jakiegokolwiek zwierzęcia. Od słowa do słowa okazuje się, że pan sunię – bo była to sunia – właśnie znalazł i chętnie pozbędzie się kłopotu. Decyzja zapada w sekundę. Ja spóźniam się tego dnia do szkoły, a mama do pracy, bo Diana (imię też zostało wymyślone natychmiast) wraca z nami do domu. Zostaje w mieszkaniu wraz z kartką dla ojca: „nie zdziw się, to jest Diana”. Opowiadał potem, że gdy wrócił i na widok sporego psa, którego jeszcze rano nie było, usiadł ze zdumienia, to sunia po prostu położyła mu łeb na kolanach. I tak sobie posiedzieli. Została z nami na długo.
Psy były zawsze: małe, duże, rasowe lub nie. Znalezione gdzieś na osiedlu lub kupione, jak podhalanka Willma, z koszyka handlarza na warszawskiej Skrze. Ostatni szczeniak, którego nikt nie chciał. Wymęczony upałem, głodny, spragniony, z przepukliną. Potem wychowywała małe kociaki wraz z naszą domową kocicą o przedziwnym imieniu John Kociński, a ja przekonałam się, co naprawdę znaczy słynne powiedzenie: „jak kot z psem”. Każdemu życzę takiej przyjaźni i współbytowania pod jednym dachem. Koty śpiące przy brzuchu psa – bo tam najcieplej. Pies, zaglądający ciekawie do pudła z nowo narodzonymi kociakami i stąpający ostrożnie tak, by na któregoś oseska przypadkiem nie nadepnąć. Takie obrazy będę miała w pamięci już zawsze.
Ta książka ma u źródła dwa uczucia, dwie emocje. Miłość do zwierząt i wściekłość na tych, którzy wyrządzają im krzywdę. Z niewiedzy, głupoty lub lenistwa – gdy nie regaują na zło, czynione przez innych.
To książka, która powstała z braku przyzwolenia na zło wobec tych, którzy sami się nie obronią, bo nie mają głosu ani siły. Bo są tak stworzone, że czasem pójdą nawet za swoim katem.
Telewizje bombardują nas newsami o zwierzęcej krzywdzie. O zagłodzonych, pobitych, zatłuczonych, utopionych, wyrzuconych, uwiązanych gdzieś na środku lasu.
Szczeniak Fijo – skopany tak, że stracił czucie w tylnych łapach. Jego oprawca siedzi już w areszcie, a Fijo, dzięki Fundacji dla Szczeniąt Judyta, przechodzi rehabilitację w klinice w Portugalii. Kundelek pobity tak, że gałki oczne wypadły mu z oczodołów. Weterynarze ze znanej kliniki Fedaczyńskich uratowali mu życie. Niestety, po 2 latach Oczko – bo takie dostał imię – odszedł. Ale jednak dostał kawałek fajnego życia, bo ktoś dostrzegł wartość w tym małym, biednym, skrzywdzonym ciele.
To tylko niektóre historie. Ile razy jako dziennikarz przekazywałam podobne informacje, gotując się w środku z wściekłości i chcąc ryczeć na głos, ale dla widzów zachowując kamienną twarz, bo tak kazał mi profesjonalizm. Tego jesteśmy nauczeni. Emocje zostaw poza studiem. Popłakać możesz sobie przedtem lub potem. I tylko wydawca, który – wiedząc o tym, jaka jestem – ostrzegał mnie już na początku dyżuru: uważaj, dziś robimy temat dla ciebie… już wiedziałam. Kolejne skatowane zwierzę.
Reagować na dziejące się wokół zło może i powinien każdy. Wiem jednak, że jako dziennikarz mam więcej narzędzi, by alarmować i nagłaśniać. To przywilej i obowiązek. Jeśli mój głos może być donośniejszy, to będę z tego korzystać.
Od lat słyszę argumenty, że najpierw należy poprawić los ludzi, a potem skupić się na zwierzętach. „Pomaga pieskom, a tam ludzie głodują” – ile razy to słyszeliście? Ja stale czytam podobne komentarze. Kiedyś zaskakiwało mnie, że można myśleć w taki sposób. Dziś zazwyczaj nie reaguję. Robię swoje.
Świat po prostu nie jest tak skonstruowany, że najpierw załatwimy problemy ludzi, potem zwierząt, a na końcu – czyje? Roślin? No nie. Nie wspomogę schroniska, bo gdzieś na świecie trwa wojna? Nie wezmę spod płotu umierającego zwierzęcia, bo gdzieś funkcjonują domy dziecka? Nie zatrzymam się przy potrąconym kocie, bo… zawsze można szukać wytłumaczenia.
Nie podpiszę petycji w sprawie puszczy.
Nie zareaguję, gdy sąsiad tłucze psa.
Właściwie dlaczego?
Jaka jest Twoja odpowiedź? Bo to nic nie da? Bo wdam się w awanturę?
Bo wolę mieć święty spokój? Bo tylko drzewo, tylko pies?
Zazwyczaj ci, którzy wytykają innym pomaganie zwierzętom, sami nie robią nic dla nikogo. Ich aktywność to krytyka zza biurka albo z wygodnej kanapy. Kąśliwy komentarz, rzucony do kogoś w Internecie, który ma wyłącznie dotknąć i zaboleć.
Tymczasem prawda jest bardzo prosta: pomaganie zwierzętom nie wyklucza pomagania ludziom. Pusta krytyka jest bezproduktywna, to działanie zmienia świat. Zamiast wartościować postawy innych, lepiej skupić się na sobie i znaleźć swoje poletko. A jeśli ktoś go nie ma i mieć nie chce? Trudno. Niech przynajmniej nie przeszkadza innym.
Kiedy wymyśliłam tę książkę, nie wiedziałam, że znajdą się w niej rozmowy tylko z mężczyznami. Chciałam, by w imieniu zwierząt przemówiły znane osoby, które cieszą się sympatią i autorytetem, które mogą być dla innych wzorem. Jednak w którymś momencie pomyślałam, że oddam głos wyłącznie panom. Dlaczego? Trochę po to, żeby odczarować schematyczne myślenie, obalić stereotyp. Faceci nie okazują podobno emocji. Nie mówią o uczuciach. No i… nie płaczą.
Wszystko to bzdura.
Prawdziwi faceci, którzy występują w tej książce, walczą o słabszych. Robią swoje, nie oglądając się na krytykę. Każdy z nich, w swojej branży, na swoim terenie, poprawia świat – nawet jeśli sam tak by o sobie nie powiedział. Jako politycy, artyści, sportowcy, kawałek po kawałku czynią dobro. Jeden nie wpuścił do miasta cyrku z dzikimi zwierzętami. Zakazał noworocznych fajerwerków. Inny stworzył ze swojego domu raj dla zwierząt i dał schronienie koniom, kozom, świniom, psom, kotom. Zmienił swoją posiadłość we współczesną arkę i nie waha się mówić o swojej wściekłości na tych, którzy krzywdzą. Niech mu ktoś stanie na drodze – nie zazdroszczę. Jeszcze inny – między występem na deskach teatru a kolejną rolą w filmie – biega od fundacji do fundacji i wyszarpuje kolejne pieniądze na ratowanie zwierząt. Wymyśla akcje charytatywne.
Wiecie, co ich łączy? Chce im się. Mogliby nie robić nic, odcinać kupony od sławy i popularności. Na szczęście robią, mówią, dają przykład.
Wszystkich, nazwijmy to, ludzkich bohaterów „Męskich Zwierzeń” łączy cecha, którą uwielbiam: normalność i dystans do siebie. Nie ma gwiazdorzenia, choć są wśród nich naprawdę wielkie gwiazdy. Ale przecież wszystkie prawdziwe gwiazdy mają w sobie skromność.
Janusz, Szymon, Zbyszek, Tytus, Andrzej, Marcin, Robert, Leszek – jesteście prawdziwi. Bardzo Wam dziękuję za te rozmowy i za to, jak szczerze przekazaliście w nich swoje uczucia. Batman, Lusia, Elvis, Wasyl, Vader i wiele innych, opisanych przez Was zwierząt, miało w życiu wiele szczęścia.
Bardzo bym chciała, żeby „Męskie Zwierzenia” mogły poprawić los innych, takich które wciąż czekają na odmianę swojego losu. Dzięki temu może ktoś przystanie przy umierającym zwierzęciu. Może wezwie do niego pomoc. Może ktoś inny zareaguje, widząc katowaną istotę. Może uczuli swoje dziecko na krzywdę kota, psa, gołębia. Może zrozumie, jak wielką pracę wykonuje na co dzień rzesza wolontariuszy.
A może po prostu utwierdzi się w tym, że ma rację, nie oglądając się na innych i pomagając w swoim zakresie, tyle, ile może.
Może wzruszy się lub uśmiechnie, czytając historie moich bohaterów.
I niech ta książka złamie stereotypy o nieczułych mężczyznach. Bo prawdziwi faceci naprawdę kochają zwierzęta.
Agnieszka Gozdyra
Do wielkiej polityki wdarł się przebojem, choć na początku nikt nie dawał mu wielkich szans. W pierwszych wywiadach zdarzało mu się zaliczać wpadki, co tylko motywowało go do pracy. Bardzo szybko został jednym z najlepiej ocenianych posłów, a gdy Ruch Palikota – z list którego wszedł do sejmu – zaliczył upadek, on – jako jeden z nielicznych – znalazł swoje miejsce. I znów – nikt nie dawał mu szans. Mimo to Robert Biedroń został prezydentem Słupska. Dziś uchodzi za osobę, która wytycza trendy społeczne i o której mówi się nie tylko w kontekście prezydentury miasta. Spotykamy się w Warszawie, w restauracji z bliskowschodnim jedzeniem, która w menu ma wyłącznie dania wegetariańskie. To ścisłe centrum miasta. Niedługo po naszej wizycie lokal zostanie zaatakowany przez wandali, a jego fasada oblana różową farbą. Właściciele odpowiedzą na to w wyjątkowy sposób. Każdy, kto przyniesie do restauracji różowy kwiat w doniczce, dostanie darmowy hummus. A my, jeszcze nie wiedząc, co niebawem się tu stanie, zaczynamy naszą rozmowę. Robert nie czeka na moje pytania, od razu dzieli się swoimi przemyśleniami.
– Wiesz, że ludzie, którzy totalnie różnią się politycznie, są z odległych światopoglądowo partii, w kwestii dobrostanu zwierząt porozumiewają się ze sobą całkiem nieźle? Znacznie lepiej niż w sprawach ludzi i to jest bardzo optymistyczne. Gdy my, politycy, gadamy o uboju rytualnym, trzymaniu psów na łańcuchach, transporcie zwierząt, to albo od razu się ze sobą zgadzamy, albo jesteśmy w stanie dość szybko znaleźć kompromis. Nawet, jeśli potem trudno to przekuć na konkretne rozwiązania prawne, to łączy nas szacunek dla zwierząt. Ale gdy mamy rozwiązać kwestie dotyczące życia czy zdrowia kobiet, praw osób LGBT lub niepełnosprawnych czy uchodźców, to nagle się okazuje, że nie jesteśmy proludzcy. Pytanie, czemu tak się dzieje?
– Czy przypadkiem nie dlatego, że zwierzęta są dla nas mniej ważne? Zobacz, mówimy pogardliwie: „on się lituje nad pieskami, kotkami”. Przez takie zdrobnienia, zabiegi językowe, ludzie na starcie minimalizują rolę zwierząt i ich prawa.
– Być może, ale też wobec zwierząt nie mamy emocji nacechowanych narodowościowo. Łatwiej nam znienawidzić kategorię osób LGBT, czy „Arabów”, niż psy rasy owczarek, łatwiej znielubić feministki, niż słonie. Po prostu ludziom łatwo przypinamy łatki, zaliczamy ich do pewnych kategorii.
– Bo my, Polacy, deklarujemy swój daleko posunięty szacunek dla zwierząt.
– Ale w praktyce już bywa różnie. Jesteśmy liderami Europy, jeśli chodzi o opiekę nad kotami czy psami, wydajemy na nie mnóstwo kasy. Ale prawda jest taka, że szanujemy te zwierzęta w dużej mierze tylko deklaratywnie. Kochamy Burka, ale uwiązujemy go na łańcuchu. Wynika to pewnie też z naszego katolicyzmu i wiary w to, że zwierzęta nie mają duszy. „Czyńcie sobie ziemię poddaną” – mówi się nam, więc czynimy. Jak pojedziesz na wieś, to widzisz, że rolnik dba o krowę, konia, ale już mało go interesuje, co się dzieje, gdy ten koń czy krowa idzie na rzeź, jak to jego zwierzę jest zabijane. Nawet jeśli w Wigilię idzie do zwierząt z opłatkiem, to potem i tak wyśle je na śmierć w męczarniach. To jest u nas nieprzemyślane, bezrefleksyjne. Powtórzę – deklaratywnie jest bardzo ok, ale głównie w sferze słów. Bez problemu dogadywałem się z posłanką Jolantą Szczypińską, Markiem Suskim, czy prezesem Jarosławem Kaczyńskim w sprawie zwierząt, ale gdy rozmawialiśmy o innych wolnościach, tym razem dla ludzi – typu związki partnerskie, aborcja, antykoncepcja – to szło nam już znacznie gorzej.
– Mówisz, że wśród polityków różnych opcji jest porozumienie co do prawnej ochrony zwierząt, że w tej sprawie oni się ze sobą zgadzają, ale to nie wychodzi poza słowa. Nadal nie mamy w Polsce skutecznego prawa w tej kwestii. Zwierzęta nie są chronione. Z sejmu nie idzie mocny sygnał.
– A ja uważam, że mamy niezłą ustawę o ochronie zwierząt, przyjętą w drodze konsensusu, która już na samym wstępie mówi coś bardzo ważnego dla naszego społeczeństwa – „zwierzę nie jest rzeczą”. Znacznie gorzej jest z egzekwowaniem tego prawa[1]. Brakuje codziennej edukacji społeczeństwa, nie ma wystarczającej odwagi ani determinacji, by zmusić rolników do zaprzestania uwiązywania psów i do zadbania o dobre samopoczucie hodowanych zwierząt. Nawet jeżeli ostatecznym przeznaczeniem zwierzęcia gospodarskiego jest ubojnia, to nie jest obojętne, w jakich warunkach ono żyje, czy umiera w męczarniach.
– Niektórzy twierdzą, że ten Burek na łańcuchu jest szczęśliwy, a spuszczony z uwięzi nie wiedziałby, co robić…
– Praktyka nie potwierdza takiej tezy. Psy trzymane przez wiele lat na uwięzi doskonale odnajdują się w życiu bez łańcucha. Generalnie jednak jesteśmy społeczeństwem, które jest wrażliwe na kwestie zwierząt bardziej niż na kwestie ludzi. Dla mnie zastanawiające jest, gdy widzę jak potrafi poruszyć nas los bitego Burka, a los dziecka z Aleppo jest nam całkowicie obojętny. Tyle że cały czas podkreślam: to jest w naszym społeczeństwie nieprzemyślane. Niektórzy rolnicy kochają swoje świnki, ale poślą je koszmarnym transportem na ubój w strasznych warunkach. Dla pieniędzy będą trzymali swoje kurki w ciasnych klatkach, Burka na łańcuchu, a konia wyeksploatują na drodze do Morskiego Oka tak, że padnie…
– Upierając się, że kochają tego konia…
– Jak ten chłopak z cyrku u ciebie w programie (program Tak czy Nie w Polsat News, którego tematem były kulisy występów zwierząt w cyrkach – przyp. autor). Twierdził, że kocha swoje papugi, ale w ogóle nie rozumiał, co do niego mówię. I nawet wierzę, że był szczery. On sądzi, że te jego papugi, tak tresowane i trzymane w klatce są szczęśliwe! Zupełnie jak ojciec, który leje swoje dzieci czy żonę. Też twierdzi, że to z miłości.
– Czy nie jest przypadkiem tak, że w naszych zachowaniach prezentujemy skrajne postawy? Z jednej strony – rozpuszczamy dzieci, pozwalamy im niekiedy na zbyt wiele, ale też czasem tłuczemy je bez opamiętania. I to się zdarza publicznie, bo „dziecko to moja własność i kto mi co zrobi”.
– Bo nie przeszliśmy pewnego etapu myślenia. Nie tylko jeśli chodzi o zwierzęta, ale i o ludzi. To jest takie rozumowanie XIX-wieczne, bo przecież do niedawna dziecko nie miało praw, podobnie zresztą jak kobiety. Ale jeszcze dzisiaj nawet w Europie są kraje, gdzie wciąż można bezkarnie bić dzieci.[2]
– Skądś się przecież wzięło powiedzenie, że „ryby i dzieci głosu nie mają”. Nawet moja ukochana babcia to powtarzała, niby w żartach, ale tak nie do końca…
– I ja się temu nie dziwię. Nikt nas nie nauczył innego myślenia, nie było innych wzorców. Dopiero potem przyszły, wraz z otwarciem granic. Na przykład na zachodzie Europy jest mniej zwierząt, a dlaczego?
– Bo są sterylizowane, jest kontrola urodzeń. I są na to fundusze, działają specjalne programy.
– Właśnie, a to jest pochodna refleksji społecznej. Oni to przemyśleli. Wiedzą, że my, jako ludzie, nie jesteśmy w stanie stworzyć godnych warunków dla wszystkich zwierząt. Dlatego w cywilizowanych krajach są one sterylizowane, chipowane, a schroniska funkcjonują tam na innych zasadach. My do tego dopiero dochodzimy. U nas nadal zwierzę bywa prezentem urodzinowym, jak się potem często okazuje, niechcianym i niepotrzebnym. I tak, jak wyrzucamy niepotrzebny wazon czy książkę – pozbywamy się zwierzaka, na przykład przywiązując go w lesie do drzewa. Nie ma w nas refleksji, że to żywa, czująca istota, że nie możesz być posiadaczem zwierzęcia, tylko jego opiekunem. A tak się składa, że u nas każdy może być właścicielem zwierzęcia – nieważne, czy go na to stać. Finansowo i moralnie. Często ludzie biorą do domu zwierzę trochę bezrefleksyjnie. Także w sensie finansowym. Nie myślą o tym, że ono musi porządnie zjeść, że będzie chorowało tak jak człowiek, że po prostu to będzie kosztowało. Działa zasada: jakoś to będzie…
– Znani ludzie często promują ideę adopcji zwierząt, zamiast kupowania. Budzi to niechęć i zdenerwowanie hodowców, czasem zrozumiałą. Ale jest też mnóstwo pseudohodowli, gdzie zwierzęta są rozmnażane i przetrzymywane w strasznych warunkach. Czy zgadzasz się, że póki jest choć jedno bezdomne zwierzę, nie powinno się zwierząt kupować, czy to jednak przesada?
– Adoptowanie zwierząt ma większy sens. Bo w efekcie nie tylko mamy czworonożnego przyjaciela, ale przede wszystkim poprawiamy jakość życia zwierzaka, który do tej pory był w schronisku i nie miał normalnego domu. Zwierzęta bardzo potrzebują opieki, po prostu zwykłego ciepła od człowieka. To my je oswoiliśmy, zapanowaliśmy nad większością z nich, mamy więc wobec nich obowiązki. Zwierzę nie jest rzeczą, nie jest zabawką, którą można wyrzucić, bo się nam znudziła. W pierwszej kolejności powinniśmy zadbać o te, które po prostu bardziej tej opieki potrzebują.
– Ty adoptowałeś niedźwiedzia. Gdzie go trzymasz, pod biurkiem prezydenta Słupska? Grzeje ci nogi? Straszysz nim wrogów? Oczywiście żartuję, ale skąd pomysł na adopcję niedźwiedzia?
– W Polsce na wolności żyje tylko 110 niedźwiedzi. Dlatego w minione święta postanowiłem jednego zaadoptować i… podarować mojej przyjaciółce, modelce Joannie Krupie, która kocha zwierzęta tak samo, jak ja. To jest oczywiście adopcja symboliczna, polega na wpłacie pieniędzy, które są potrzebne na opiekę nad zwierzakami. Akcję organizuje WWF[3] jedna z największych organizacji ekologicznych na świecie. Dołączają do niej ludzie z całej Polski. Cel jest jeden: chcemy chronić zagrożone gatunki w Puszczy Karpackiej. Z całkowitym przekonaniem dołączam się do tych działań, bo to co działo się za czasów ministra Szyszki w Puszczy Białowieskiej pokazuje, jak łatwo i szybko można zniszczyć nasze narodowe dziedzictwo przyrodnicze.
– Akcja zawsze budzi reakcję. Czy nie jest przypadkiem tak, że przez te wycinki drzew w Puszczy Białowieskiej, przez polowania, wzrosła społeczna świadomość i ludzie stali się bardziej wrażliwi na przyrodę?
– Ależ oczywiście. Szacuje się, że w Puszczy Białowieskiej wycięto 93 tysiące drzew. To są straty nieodwracalne. Mnóstwo ludzi przeżyło szok, kiedy zobaczyli, co dzieje się w puszczy. Te harwestery[4], wycinka, wywózka… I ludzie mówią teraz: „Nie, nigdy nie angażowałem się politycznie, nie jestem żadną działaczką/działaczem, ale nie mogłem na to spokojnie patrzeć”. I, paradoksalnie, to jest to, co minister Szyszko zrobił pozytywnego przy okazji tej dewastacji. Zjednoczył ludzi i sprawił, że jechali kilkaset kilometrów, żeby w środku puszczy, obok siebie, iść na obywatelski spacer. Ale niezależnie od tego, nasza świadomość ekologiczna rośnie. I dotyczy to zarówno czystego powietrza w miastach, jak i cierpienia zwierząt, na przykład w cyrkach czy w przemyśle hodowlanym. W pewnym obszarze Szyszko dojrzewanie tej świadomości po prostu przyspieszył. I, naprawdę nie jest z nami tak źle. To jest fala, która już jakiś czas temu ruszyła i świetnie pokazuje, że wrażliwość w nas siedzi, tylko trzeba ją uruchomić. To widać także w przypadku cyrków.
– Zacząłeś akcję z cyrkiem. Ogłosiłeś: Słupsk jest zamknięty dla cyrków ze zwierzętami. Obserwowałam reakcje ludzi. Było mnóstwo pozytywnych – „Wreszcie!”, ale i negatywne – „Robi sobie PR na nieistniejącym problemie, coś sobie ubzdurał, bo te cyrki mają certyfikaty, to kolejna promocja jego i miasta”. Albo – „Słupsk ma problemy finansowe, więc on je przykrywa akcją z cyrkiem”.
– Być może jestem ekoterrorystą, ale w mojej hierarchii ważności spraw są rzeczy, wobec których nie można przejść obojętnie. Nawet jeśli mam w mieście dziurawy chodnik, niedokończony aquapark, niewybudowaną szkołę, to nie mogę przejść obojętnie obok krzywdy jakiejkolwiek istoty. To jest fundamentalne. Po prostu szkoła, aquapark, dziura w drodze, zawsze będą podrzędne wobec tej wartości. Czyli: jeśli jest w moim mieście miejsce, w którym źle traktuje się jakąś istotę: człowieka, zwierzę, to po prostu muszę zareagować. I patrząc z tej perspektywy niewpuszczenie do miasta cyrku, w którym tresuje się zwierzęta – co dla mnie jest bestialstwem – jest po prostu rzeczą fundamentalną.
– Od razu wiedziałeś, że ten cyrk do Słupska nie wjedzie?
– Od razu. Dostali pismo, że nie wynajmiemy im miejskiego terenu.
– Chcieli was pozwać.
– I nie pozwali, bo niby na jakiej podstawie? To jest teren miasta i mamy prawo ich nie wpuścić.
– Pewien poseł Prawa i Sprawiedliwości mówił mi, że to skandal, bo ograniczasz prawo do działalności gospodarczej, a oni mają wszystkie potrzebne zezwolenia.
– No to co! Jeśli jesteś właścicielką terenu, to sama decydujesz, czy kogoś wpuszczasz, czy nie.
– A nie przychodzili mieszkańcy i nie mówili „Panie Biedroń, przegina pan, bo w niedzielę to my chcielibyśmy iść z dziećmi do cyrku. Rozrywkę pan nam odbiera”?
– Nie, przeciwnie. Za to takie argumenty polityków, jak przytaczasz, to widziałem w telewizji i nawet się nie dziwię, bo oni mają to nieprzemyślane – zgodnie z tym, o czym mówiliśmy. Ale na przykład posłanka Szczypińska z PiS napisała mi smsa, że to był bardzo dobry ruch. Wiesz, wielu osobom cyrki ze zwierzętami wydają się zabawne. Jeśli brakuje ci wiedzy i wrażliwości, to będziesz chodziła do cyrku ze zwierzętami. Są na świecie kraje, gdzie ludzie nadal przychodzą na egzekucje, kamienowanie kobiet i biją brawo, cieszą się. To dla wielu spektakl i rozrywka. Ale coraz więcej ludzi widzi, że cyrk z dzikimi zwierzętami po prostu nie jest zabawny.
– Myślałam, że to się nie uda, byłam sceptyczna. Tymczasem już powstają mapy, na których zaznaczone są miasta, które nie wpuszczają cyrków.
– I to jakie duże. Warszawa, Łódź, Poznań, Wrocław, Legnica… To fala nie do zatrzymania.
– Będzie zakaz ogólnopolski?
– Jestem pewien, że to tylko kwestia czasu. Nie da się już tego zatrzymać. Widzę, co się dzieje w mediach społecznościowych, jak reagują ludzie, jak się skrzykują, samoorganizują. Wcześniej czy później ktoś podejmie inicjatywę i prawo się zmieni.
– Przed Słupskiem były dwa czy trzy miasta, które cyrków nie wpuszczały, ale nie było o tym głośno. A ty uchodzisz za kogoś, kto wyznacza trendy. Teraz słyszę tu i ówdzie, że Biedroń robi to pod publiczkę, bo cyrk kiedyś do Słupska przyjeżdżał i nikomu to nie szkodziło…
– Tak, mój poprzednik nie widział w tym problemu…
[1] 19 kwietnia 2018 roku weszła w życie nowa ustawa o ochronie zwierząt, przewidująca surowsze kary za zabijanie i znęcanie się nad nimi. Za znęcanie się nad zwierzęciem grożą teraz trzy (a nie, jak dotąd, dwa) lata więzienia. Nawiązka na cel związany z ochroną zwierząt jest teraz obligatoryjna i wynosi od tysiąca do nawet stu tysięcy zł. Zmiany obejmują również środek karny w postaci zakazu posiadania zwierząt. Jest to obecnie obligatoryjne wobec osób znęcających się ze szczególnym okrucieństwem.
[2] W Europie zostały już tylko cztery państwa, tj. Wielka Brytania, Szwajcaria, Włochy i Czechy, które nie mają (jeszcze) prawa, zakazującego klapsów jako metody wychowawczej. Polska wprowadziła takie przepisy w 2010 roku.
[3] World Wildlife Fund – organizacja ekologiczna z charakterystyczną pandą w logo, założona w 1961 roku. Działa w ponad 150 państwach, zajmując się m.in. ochroną ginących gatunków, zakładaniem parków narodowych, zwalczaniem niekorzystnych zmian klimatycznych.
[4] Kombajn zrębowy (harwester, ang. harvester) wieloczynnościowa maszyna leśna wykorzystywana przy zrębie.