Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W historii futbolu zaledwie czterech piłkarzy ma miejsce na najwyższym stopniu podium: Pelé, Di Stéfano, Cruyff i Maradona.
Od kilku lat Argentyńczyk Lionel Messi uparcie dobija się do drzwi tego elitarnego klubu, a jego cotygodniowe występy potwierdzają, że jest panem i władcą piłki. Sportowiec takiej wielkości, gwiazda Barcelony, zdobywca trzech Złotych Piłek i nagrody Piłkarza Roku według FIFA zasługuje na coś więcej niż zwykłą hagiografię.
Leonardo Faccio stworzył fascynujący portret najsłynniejszego piłkarza na świecie, który w wieku zaledwie 24 lat pobił wszelkie możliwe rekordy. Wszystkie szczegóły – od rodziny i przyjaciół po walkę z naturą, co niemalże kosztowało go piłkarską karierę – łączą się w tej książce, tworząc najbardziej kompletną biografię argentyńskiej gwiazdy. Nieśmiały, niski, o wątłej posturze chłopiec, który stał się najcenniejszym klejnotem największego spektaklu świata.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 187
Chłopiec, który zawsze się spóźniał (a dziś jest pierwszy)
MESSI
Leonardo Faccio
Tłumaczenie Barbara Bardadyn
Kraków 2012
Mojemu ojcu, Italo Faccio.
I Mònice Porta Domínguez.
Per abrir totes les portes*.
Julio Villanuevie Changowi, przyjacielowi i surowemu redaktorowi każdej z tych stron.
Toño Angulo Daneriemu, Diego Salazarowi, Jordiemu Carriónowi i Roberto Herrscherowi Rovirze za uważne czytanie.
Cécile Carrez za pomoc w zbieraniu informacji i codzienne towarzystwo; Álvaro Sialerowi za jego zapał przy weryfikowaniu informacji; Gracieli Mangusi za doradztwo prawne; Lizzy Cantu i Raffaelli Coia Radich za ich godziny spędzone na ponownym czytaniu.
Ta książka nie mogłaby się ukazać bez zaufania Miguela Aguilara, Claudio Lopeza de Lamadrid i Gabi Wiener, życzliwej wspólniczki. Wyrazy wdzięczności także dla Maríi Lynch za nieustanne wsparcie.
Ramonowi Besa i Ezequielowi Fernándezowi Moores, stałym doradcom. Martínowi Caparrósowi, który odpowiadał na moje e-maile z pytaniami, a także Juanowi Villoro za to, że zatrzymywał się, żeby porozmawiać o futbolu, mimo iż spóźniał się na kolację.
Przyjaciołom z dzienników sportowych, którzy podzielili się swoim czasem i archiwami: Ramiro Martín, Marcelo Sottile, Felip Vivanco, Cristina Cubero, Toni Frieros, David Bernabéu i Luca Caioli. Dziękuję również Carlesowi Geli, Mauro Federico, Maximiliano Tomasowi, Felipe Truebie i Gabrieli Calotti.
Mojej siostrze Lorenie Faccio oraz Normie i Óscarowi Corubolo za przyjście we właściwym momencie z historią, której akurat szukałem.
Dziękuję mojej ciotce Marcie Faccio; Giulii Luisetti, Alfonso Gastiaburo oraz Isabeli Rozey i Josepowi Marii Camps za pozwolenie, by ich domy były również moimi.
Profesorowi Martínowi Malharro, a także Juanowi Pedro Chuet-Missé za długie lata bezwarunkowego wsparcia.
Wszystkim osobom z Buenos Aires, Rosario i Barcelony, które mi zaufały i zgodziły się opowiedzieć swoje historie.
Lionelowi Messiemu i jego rodzinie za czas poświęcony w trakcie najbardziej zawrotnych lat ich życia.
Tomasz Lasota Prezes Polskiej Penyi FC Barcelona Fan Club Barça Polska
Letnie popołudnie na kieleckim blokowisku. Wracam do domu, mijając boisko, jakich pełno w tego typu miejscach, na nim grupka dzieciaków. Szykuje się poważny mecz, widzę, że zaraz dojdzie do wyboru składów. Piłkę trzyma pod pachą największy z chłopców, ale i tak ledwo ją całą obejmuje swoim ramieniem. Pewnie jest też najstarszy, bo ustala zasady: „My jesteśmy Barcelona. Ja jestem Messi, ty możesz być Iniesta”. Drugiemu wyraźnie to nie w smak i protestuje: „Ja też chcę być Messi!”. „Nie możesz, bo ja już jestem” – pada natychmiastowa, jakże celna riposta.
Ja też dziś muszę zmierzyć się z Messim. Nie sportowo, nie na boisku, lecz słownie. Jeden wstęp do biografii Argentyńczyka mam za sobą, choć wtedy też było trudno. Zastanawiam się chwilę, czym zaskoczyć czytelnika. Jak to możliwe, że Leo robi to w każdym meczu? Wszak jest w podobnej sytuacji, każde spotkanie zaczyna się przecież tak samo. Dwie drużyny po jedenastu piłkarzy, jedna piłka… A jednak on to potrafi.
Piszę swoje słowa tuż po tym, jak Messi pobił kolejny rekord – tym razem w liczbie strzelonych bramek w jednym roku kalendarzowym. Choć mamy dopiero połowę września, Leo wbił przeciwnikowi już sześćdziesiątego i sześćdziesiątego pierwszego gola. A do końca roku jeszcze mniej więcej dwadzieścia spotkań. Jeśli przyjąć, dla uproszczenia, że będzie strzelał jedną bramkę na mecz, łatwo obliczyć, z jakim stanem konta Messi będzie świętować Nowy Rok. Statystyki przystające bardziej do najlepszych graczy NHL (nic dziwnego – wyniki Barcelony są ostatnimi czasy raczej hokejowe) sprawiły, że nikogo nie trzeba już przekonywać, że słów „Messi” i „geniusz” można używać jako synonimów.
16 listopada 2003 roku – mecz z okazji otwarcia Stadionu Smoka w Porto. Towarzyskie spotkanie jak każde inne, szansa dla graczy z drugiego planu i może kilku młodych talentów do pokazania się szerszej publiczności. Katalończycy przegrali wtedy co prawda z drużyną FC Porto, prowadzoną przez Mourinho, ale datę tę wielu kibiców Dumy Katalonii zaznaczyło pewnie w swoich kalendarzach. I wcale nie jako początek rywalizacji Barçy z portugalskim trenerem, ale z uwagi na debiut Lionela Messiego w pierwszej drużynie. W klubie wszyscy już wiedzieli, że przed nim wspaniała kariera, dla reszty świata był on jeszcze jednak wielką, anonimową tajemnicą.
Prawie rok później – 16 października 2004 roku. Ligowe derby z Espanyolem. To z kolei data debiutu Messiego w oficjalnym spotkaniu Barcelony. Zmieniając w osiemdziesiątej drugiej minucie jedynego strzelca bramki w tamtym spotkaniu, Deco, Argentyńczyk został najmłodszym w historii Primera División graczem Barcelony.
7 grudnia 2004 roku, daleki Donieck, mecz Ligi Mistrzów. Barcelona zapewniła już sobie awans z fazy grupowej, więc na Ukrainie wystąpił bardzo rezerwowy skład. A w wyrażeniu „bardzo rezerwowy” mieścił się wówczas także Lionel Messi. Wciąż nie wszyscy go znają, jest jedną z ciekawostek, o których komentatorzy telewizyjni wspominają z okazji takich spotkań, radząc, że „warto zapamiętać to nazwisko”. Być może niektórzy nie zwracają na niego większej uwagi, ale to pewnie z powodu wyniku – rezerwowa Barcelona przegrała 2:0.
1 maja 2005 roku, mecz trzydziestej czwartej kolejki ligi hiszpańskiej, Barcelona – Albacete. W końcówce spotkania Messi strzela pierwszą ze swoich ponad dwustu pięćdziesięciu bramek dla Barcelony we wszystkich rozgrywkach. Został wtedy oczywiście najmłodszym strzelcem Barcelony w lidze.
2 listopada 2005 roku – Barcelona rozbija Panathinaikos 5:0, a jedną z bramek zdobywa Messi. To jego pierwszy gol w Lidze Mistrzów, jedyny w tamtym sezonie. Później strzeli ich jeszcze ponad pięćdziesiąt, a w klasyfikacji wszech czasów goni już tylko van Nistelrooya i Raúla. Tego pierwszego może zresztą wyprzedzić już w sezonie 2012/2013. Raúl ma na koncie siedemdziesiąt jeden bramek, ale na przekroczenie tej liczby Leo pewnie nie każe nam długo czekać.
18 kwietnia 2007 roku – półfinał Pucharu Króla z Getafe. Messi bije kolejny rekord, tym razem oglądalności w serwisie YouTube. Wszyscy porównują strzeloną przez niego bramkę do tej, którą zdobył Maradony.
21 grudnia 2009 roku, Zurych. Messi zostaje Najlepszym Piłkarzem Roku według FIFA. Nie obyło się bez rekordu – zdobył nagrodę z największą liczbą punktów w historii. W kolejnych dwóch latach otrzyma kolejne dwie Złote Piłki.
7 marca 2012 roku, rewanżowy mecz jednej ósmej finału Ligi Mistrzów przeciwko Bayerowi Leverkusen. Messi dokonuje kolejnej niewyobrażalnej rzeczy – jako pierwszy w historii strzela pięć goli w jednym meczu Ligi Mistrzów.
20 marca 2012 roku, ligowe spotkanie z Granadą. Messi zdobywa hat-tricka i zostaje najlepszym strzelcem w historii klubu…
Nie ma już chyba sensu wyliczać dokładnych statystyk Messiego, które i tak zmieniają się średnio co trzy dni… Na koniec sezonu podane tu wszystkie dane i tak będą wyglądać na przestarzałe, choć minie ledwie kilka miesięcy. Argentyńczyk przyzwyczaił nas do fantastycznego tempa swoich osiągnięć, a dokonał tego wszystkiego do dwudziestego piątego roku życia. W tym wieku Ronaldinho zdobywał swoją pierwszą Złotą Piłkę France Football, a jego gwiazda zaczynała przygasać. Ta Messiego zdaje się dopiero rozgrzewać.
O skromności Argentyńczyka napisano już wystarczająco dużo, o tym, jak wielkim jest wzorem dla najmłodszych – jeszcze więcej. Wrodzona wstydliwość zjednała mu kibiców na całym świecie, bo wygląda i zachowuje się jak kumpel z podwórkowego boiska. Nie ma u niego niepotrzebnych gestów, nie stroi min, nie wywyższa się ponad innych. Szanuje przeciwników i przeciwnicy szanują jego. Jeśli coś poszło nie tak, błędów szuka najpierw u siebie. Porażki wciąż przeżywa tak mocno, jak za czasów gry w młodzikach. Na szczęście nie zdarzają się często.
Najwspanialsze jest, że wszystkie wymienione wcześniej liczby nie są podsumowaniem kariery najlepszego piłkarza w dziejach, lecz jedynie krótkim przystankiem w jej środku, żeby na koniec nie stracić rachuby. Jutro Messi znów wyjdzie na murawę, żeby biegać i kopać piłkę. Nieważne, czy pobije jakiś rekord, czy może poniesie porażkę – zawsze będzie grać z takim samym zaangażowaniem. Bramki i statystyki są dla niego ważne, ale tak jak dla kogoś, kto gra na konsoli. To nie sens całej zabawy, ale miły do niej dodatek. Messi piłką po prostu żyje i trudno mu się z nią rozstać. Nawet schodząc z murawy, często trzyma ją, odbija o ziemię, chwilę się bawi, a po każdym hat-tricku ucieka z nią do szatni, zamiast zgodnie z przepisami oddać sędziemu. Cały Leo.
Lionel Messi wrócił niedawno z wakacji w Disneylandzie. Zjawia się, szurając klapkami, bez krztyny wdzięku, co jest normalne u wypoczywających sportowców. Mógł się dalej wylegiwać w Argentynie albo jakimś karaibskim kraju, ale wolał przed czasem wrócić do Barcelony. Messi chce trenować. Wakacje czasami go nudzą.
Siedzi na krześle postawionym na opustoszałym boisku piłkarskim w Ciutat Esportiva1, ogrodzonym i oddzielonym od strefy mieszkalnej. To błyszczące laboratorium z cementu i szkła, w którym trenerzy zamieniają utalentowanych zawodników w precyzyjne maszyny. Messi nie jest piłkarzem potrzebującym podręcznika z instrukcjami, a Ciutat Esportiva – jego inkubatorem. Tego popołudnia zgodził się na piętnastominutowy wywiad. Widać, że jest szczęśliwy. W trakcie wyjazdu z drużyną do Stanów Zjednoczonych, wraz z rodzicami, wujostwem, kuzynami, bratankami i narzeczoną odwiedził Disneyland. Myszka Miki dostrzegła w Messim idealną postać do promowania świata marzeń, a cała jego rodzina miała dostęp do wszystkich rozrywek, w zamian za pozwolenie sfilmowania się w ogrodach otaczających to bajkowe imperium. Dziś na YouTubie oglądamy Messiego żonglującego piłką na tle tej całej fantazyjnej architektury.
– Bawiliśmy się doskonale – mówi mi Messi ze szczerym entuzjazmem, bynajmniej nie w celu reklamowym. – Wreszcie się udało...
– Co najbardziej podobało ci się w Disneylandzie?
– Zabawy w wodzie, parki, atrakcje... Wszystko! Ale przede wszystkim pojechałem tam dla moich kuzynów, bratanków i siostry. Zresztą chciałem tam pojechać, już kiedy byłem mały.
– To było jak marzenie?
– Tak, myślę, że tak. Przynajmniej jest to marzenie chłopców piętnastoletnich i młodszych. Ale jeśli jesteś trochę starszy to chyba też, prawda?
W Ciutat Esportiva siedzimy sami, jeden naprzeciwko drugiego. Messi waży każde słowo. Wygląda to tak, jakby od czasu do czasu potrzebował potwierdzenia, że został zrozumiany, albo jakby prosił o pozwolenie, by w ogóle mówić.
Gdy był dzieckiem, cierpiał na rodzaj karłowatości, zaburzenie wydzielania hormonu wzrostu. To właśnie spowodowało, że zawsze przykładamy lupę do jego postury. Patrząc na niego z bliska, widać, że Messi ma charakterystyczne dla dzieci-gimnastyków umięśnione nogi, które sprawiają wrażenie, że za chwilę eksplodują, oraz nieśmiałe oczy, mówiące, że nie wtyka nosa w nie swoje sprawy. Jest wojownikiem o dziecięcym spojrzeniu. Jednak momentami nie sposób nie pomyśleć, że przyszło się na wywiad z Supermanem i siedzi przed tobą jeden z tych zabawnych i bezbronnych bohaterów Disneya.
– Jaka jest twoja ulubiona postać z Disneylandu?
– Żadna konkretna. Kiedy byłem mały, rzadko oglądałem kreskówki – uśmiecha się. – A potem przyjechałem tutaj grać w piłkę.
Kiedy mówi „w piłkę”, z jego twarzy natychmiast znika uśmiech, a on sam robi się tak poważny jak wtedy, gdy ma strzelać karnego. To jest to baczne spojrzenie, które najczęściej widzimy w telewizji. Piłkarski biznes to zbyt poważna sprawa: tylko dwadzieścia pięć państw ma większą produkcję PKB niż cały futbolowy przemysł. Piłka nożna jest najpopularniejszym ze wszystkich sportów, a Messi to główny bohater tego spektaklu. Po kilku miesiącach od jego wizyty w Disneylandzie osiągnie więcej niż jakikolwiek inny piłkarz w jego wieku. Zdobędzie sześć kolejnych tytułów z FC Barcelona, zostanie najlepszym strzelcem w Europie, wybiorą go najlepszym piłkarzem na świecie, jako najmłodszy w historii swego klubu strzeli sto goli i będzie najlepiej opłacaną gwiazdą, z rocznym kontraktem opiewającym na dziesięć i pół miliona euro. To dziesięć razy więcej niż zarabiał Maradona, kiedy grał w Barcelonie. Zresztą już jutro Messi jedzie do Księstwa Monako, żeby odebrać – w skrojonym na miarę włoskim garniturze – nagrodę dla najlepszego piłkarza w Europie według UEFA. Jednak tego popołudnia ma fryzurę z przedziałkiem na środku, wykrzywiony uśmiech i zieloną, fluorescencyjną koszulkę Barcelony włożoną w krótkie, treningowe spodenki. Jest jednym z głównych artystów futbolowego koła fortuny, jednak dziś wygląda jak zaniedbany chłopiec, który przyszedł obejrzeć widowisko.
Po sztuczkach z piłką w Disneylandzie Messiemu zostało jeszcze kilka tygodni wolnego i postanowił wrócić do miasta, w którym się urodził. Rosario leży na północ od Buenos Aires, w prowincji Santa Fe. To trzecie największe miasto w Argentynie, rodzinne strony Che Guevary. Młody geniusz futbolu dzielił swój czas pomiędzy spotkania z przyjaciółmi z dzieciństwa i wizyty w domu rodziców w dzielnicy Las Heras. Jednak tydzień przed końcem wakacji spakował walizki i wrócił do Barcelony, gdzie zawsze wita go Facha, jego bokser. Mieszka sam z czworonogiem, a od czasu do czasu przyjeżdżają do niego matka, ojciec i siostra. Media zastanawiały się, dlaczego piłkarz – wielka gwiazda – przerywa wakacje, tym bardziej że zawsze są krótkie. Messi odpowiedział, że wrócił, aby trenować i być w formie. Kilka tygodni wcześniej z reprezentacją Argentyny grał w eliminacjach mistrzostw świata w RPA. Jego trenerem był Maradona, a Messi wiedział, że to może być jego pierwszy mundial, na którym zagra w podstawowym składzie z numerem dziesięć na plecach. Chciał wrócić do Barcelony, żeby kontynuować swój show, ale również dlatego, że po prostu się nudził.
– Kiedy jadę do Rosario, jest cudownie. Tam jest mój dom, bliscy, wszystko. Ale męczy mnie to, bo nic nie robię – mówi obojętnym głosem. – Przez całe dnie nic nie robiłem. To nudne.
– Nie oglądasz telewizji?
– Zacząłem oglądać Zagubionych i Skazanego na śmierć, ale znużyło mnie to.
– Dlaczego?
– Bo zawsze działo się coś nowego, co chwilę pojawiał się jakiś nowy wątek, a poza tym zawsze ktoś mi o tym opowiadał.
Messi nudzi się, oglądając Zagubionych...
Leo jest lewonożny. Jednak na pierwszy rzut oka wydaje się, że jego lepszą nogą jest prawa: głaszcze ją, jakby od czasu do czasu musiał uspokajać. Potem człowiek zdaje sobie sprawę, że obiektem jego pieszczot nie jest wcale nadaktywna noga, lecz blackberry w kieszeni. Wyróżniający się piłkarze mają przyzwyczajenia, które zbliżają ich do reszty śmiertelników – i to zdaje się sprowadzać ich geniusz do normalności. O Johanie Cruyffie mówiło się, że palił w szatni kilka minut przed wejściem na boisko. Maradona trenował z rozwiązanymi sznurowadłami i mówił, że gdyby było to zgodne z przepisami, grałby tak nawet w meczach oficjalnych. Romário spędzał noce na imprezach i twierdził, że samba pomagała mu w zdobywaniu tytułów najlepszego strzelca w lidze. Większość odnoszących sukces piłkarzy ciągle kupuje różne rzeczy, które mają na celu bardziej obnoszenie się z bogactwem niż zapewnienie sobie przyszłości. Nowe sportowe samochody, modne ubrania, luksusowe zegarki… Kiedy Ronaldinho wynajmował dom w Castelldefels, Messi kupował swój trzy ulice dalej: dwupiętrowa willa położona na szczycie wzgórza, z widokiem na Morze Śródziemne. Daleko mu do karykatury gwiazdy ze złotym roleksem, wielkimi okularami od Gucciego, chadzającej pod ramię z jasnowłosą modelką. Geniusz, którego nudzą seriale telewizyjne, uwielbia za to modne perfumy. W jego rodzinie wiedzą, że nowy zapach w prezencie sprawi mu wielką frajdę.
– A jak wygląda jeden z twoich normalnych dni po treningu? – pytam.
– Lubię uciąć sobie drzemkę. A wieczorem, nie wiem… idę z bratem na kolację.
Żeby przyjechać na ten wywiad, Lionel Messi odmówił sobie rytuału, któremu jest wierny od dziecka. Codziennie, po zajęciach w klubie, je i kładzie się spać. Budzi się dwie albo trzy godziny później. Trener multimedalisty olimpijskiego w pływaniu, Michaela Phelpsa, powiedział swego czasu, że śpi on przynajmniej trzy godziny dziennie, żeby zregenerować siły stracone podczas treningu. Messi generalnie nie zaniedbuje swego przyzwyczajenia. Sjesta jest dla niego ceremonią, której użyteczność zmieniała się z upływem lat. Gdy był dzieckiem, sen, oprócz lekarstw, pomagał mu w regenerowaniu komórek: Messi spał, żeby móc rosnąć. Dziś mówi, że ma inne powody popołudniowych drzemek. Zawsze robi to w ten sam sposób. Nie korzysta z dwuosobowego łóżka w sypialni, lecz kładzie się w ubraniu na sofie w salonie. W spaniu nie przeszkadza mu nawet, że ktoś zmywa naczynia w kuchni albo trzaska drzwiami. Dziś Messi nie musi już rosnąć. Podobnie jak Phelps i inni sportowcy ucina sobie drzemkę, żeby odzyskać siły, ale przede wszystkim dlatego, że kiedy rozstaje się z piłką, nie ma ochoty na nic innego. Lista rozrywek, jakim mógłby się oddać, wcześniej czy później znudziłaby go. Wyjazd na wakacje jest jakimś sposobem na zabawę, ale to też go nuży. Sjesta zdaje się być antidotum. Kiedy śpi, nic go... nienudzi.
W geniuszach tkwi coś tajemniczego, więc normalne jest, że chcemy to odkryć. Fani dokonują rzeczy niemożliwych, by chociaż dotknąć swoich idoli. To sposób na przekonanie się, że są prawdziwi. Dziennikarze natomiast zadają im pytania, żeby wiedzieć, czy ich prywatny świat podobny jest do świata zwykłych zjadaczy chleba.
„To prawda, że jesteś uzależniony od gier wideo?” – pyta go dziennikarz „El Periòdico de Catalunya”.
„Wcześniej nie mogłem się oderwać. Teraz gram bardzo mało”.
„Oglądasz mecze w telewizji?” – chciał wiedzieć reporter „El País”.
„Nie, nie oglądam. Nie jestem z tych, którzy oglądają”.
Przed tym popołudniem, kiedy jestem sam na sam z Messim, setki dziennikarzy chciało z nim porozmawiać. Jeden z nich ryzykował nawet życiem.
Messi nie zdawał sobie z tego sprawy. Pewnego wieczoru, po meczu Pucharu Króla, człowiek, któremu grożono śmiercią, czekał na niego w tunelu prowadzącym do szatni stadionu Barcelony. Był to pisarz i dziennikarz Roberto Saviano. Szukał go, żeby go poznać, chociaż wiedział, że tam też mogli go zabić. Odkąd w swojej książceGomorraobnażył mafię z Neapolu, mieszkał pod nieznanym adresem, pilnowany przez ponad dziesięciu ochroniarzy, którzy towarzyszą mu wszędzie dwadzieścia cztery godziny na dobę. Tego wieczoru znaleźli mu miejsce, gdzie nie mógł go dosięgnąć żaden snajper. Chciał poznać Messiego osobiście, podać mu rękę, poprosić o autograf, zadać kilka pytań. Chciał porozmawiać z nim sam na sam, ale ochroniarze nie zgodzili się pozostawić go bez opieki. Mówili, że wykonują rozkazy, ale oni też umierali z ciekawości, by poznać piłkarza, który marzył, żeby zobaczyć Disneyland.
Człowiek czeka dziewięć miesięcy, żeby pozwolono na piętnastominutową rozmowę z nim. Włoskiemu dziennikarzowi, który ryzykował życie, by go spotkać, Messi powiedział, że w Neapolu czułby się jak u siebie w domu. Powiedział mu jakieś dwadzieścia słów. Nie więcej.
Dziś, w Ciutat Esportiva, po zdaniu mi relacji z wakacji w Disneylandzie, Messi marszczy brwi jak aktor kina niemego, czekając na kolejne pytania. Jest jak uśmiechnięty mim – ktoś, kto cały czas zmienia wyraz twarzy. Elektryczność jego ciała na boiskach piłkarskich sprawia, że porównuje się go z ludzikiem z PlayStation. Leo Messi wymaga jednak innych metafor, bardziej surrealistycznych. Chłopiec, który bawi miliony z nas, popołudniami nie znajduje żadnej lepszej rozrywki niż spanie.
* (kat.) Za otwarcie wszystkich drzwi (wszystkie przypisy pochodzą od tłumaczki).
1 Ośrodek treningowy im. Joana Gampera w Sant Joan Despí na obrzeżach Barcelony.
Tytuł oryginału:
El chico que siempre llegaba tarde [y hoy es el primero]
Copyright © Leonardo Faccio 2011
Epilogue copyright © Dariusz Wołowski 2012
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Sine Qua Non 2012
Copyright © for the translation by Barbara Bardadyn 2012
Korekta
Kamil Misiek, Tomasz Wolfke, Joanna Mika-Orządała
Redakcja
Tomasz Lasota, Michał Rędziak, Przemek Romański
Skład
Przemysław Rembelski
Okładka
Paweł Szczepanik
Cover photographs:Getty Images
Other photographs inside the book:Flash Press Media / Getty Images
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
ISBN: 978-83-63248-38-3