Messi vs. Ronaldo - Jonathan Clegg, Joshua Robinson - ebook

Messi vs. Ronaldo ebook

Jonathan Clegg, Joshua Robinson

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

NIEUSTAJĄCA RYWALIZACJA, DWIE SUPERGWIAZDY FUTBOLU i era, która na nowo ukształtowała światową piłkę nożną.

O występach Lionela Messiego i Cristiano Ronaldo powiedziano już w zasadzie wszystko. Rozpisywały się o nich gazety, powstawały książki. O ich kosmicznych zagraniach i pięknych bramkach dyskutowano w studiach telewizyjnych i w internecie.

Ale co można powiedzieć o ich życiu poza boiskiem?

W tej błyskotliwej książce poznajemy kulisy powstania ich biznesowych imperiów, które z nazwisk Messi i Ronaldo uczyniły marki o globalnym zasięgu, zapewniając im rozpoznawalność zarezerwowaną dla najważniejszych światowych polityków i największych gwiazd show-biznesu.

Messi vs. Ronaldonie jest biografią wybitnych piłkarzy. To próba ukazania okoliczności, które sprawiły, że dwaj geniusze futbolu odmienili światowy sport. Autorzy, uznani dziennikarze sportowi, przedstawiają mechanizmy rządzące nowoczesną piłką nożną i tworzą studium władzy, bogactwa i wpływów w świecie tej dyscypliny.

Oparta na analizach dokumentów i niezliczonych rozmowach z ludźmi sportu i biznesu – szefami klubów, agentami, piłkarzami i trenerami – książka prezentuje galaktykę, którą ci ludzie wspólnie stworzyli. Galaktykę, w której centrum znalazły się dwie najjaśniejsze gwiazdy. W epoce Messiego i Ronaldo każdy fan piłki nożnej, od Pekinu po Brooklyn, rozumiał, że jej prawa kreują właśnie oni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 468

Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Historia rywalizacji-interesujaco napisane ale jeśli ktoś siedzi głęboko w temacie to wiele więcej się nie dowie.
00

Popularność




Polecamy

Tych auto­rów nakła­dem Domu Wydaw­ni­czego REBIS uka­zał się rów­nież

KLUB

O tym, jak angiel­ska Pre­mier League stała się naj­bar­dziej sza­loną, naj­bo­gat­szą i naj­bar­dziej destruk­tywną siłą w spo­rcie

Dla naszych rodzi­ców z wyra­zami miło­ści.

Dla Aline i Jef­freya oraz Liz­zie i Ant.

I dla Evie oraz Coopera, nie­mal na pewno przy­szłych zdo­byw­ców Zło­tej Piłki.

Od autorów

____________________

Histo­rię Lio­nela Mes­siego, Cri­stiano Ronaldo i epoki w piłce noż­nej, która ich połą­czyła, można opo­wia­dać na wiele spo­so­bów. Każdy week­end, jaki spę­dzali na boisku w lidze hisz­pań­skiej, był swo­istą operą mydlaną w minia­tu­rze. Każdy poważny tur­niej z ich udzia­łem roz­gry­wany w mie­sią­cach let­nich był wspa­niałą psy­cho­dramą. A jeśli cho­dzi o to, co poza boiskiem, Messi i Ronaldo zbu­do­wali glo­balne impe­ria, które wywin­do­wały ich na taki poziom sławy, który natu­ral­nie zare­zer­wo­wany jest dla pre­zy­den­tów USA oraz papieży.

Spo­glą­da­jąc na obu z osobna, każdy z nich dys­po­nuje wła­snym por­tre­tem ponad­cza­so­wego wiel­kiego spor­towca – i naprawdę mnó­stwo słów w tej mate­rii zostało już na ich temat wypo­wie­dzia­nych. Jed­nak każda opo­wieść kon­cen­tru­jąca się tylko na jed­nym z nich z koniecz­no­ści zawiera prze­pastną dziurę, mającą mniej wię­cej kształt tego dru­giego. Czy obaj tego chcą czy nie, Messi i Ronaldo są nie­ro­ze­rwal­nie połą­czeni. U zmierz­chu swo­ich karier mogą już to bez­piecz­nie przy­znać. Przez nie­mal dwa­dzie­ścia lat kariera jed­nego napę­dzała karierę dru­giego. Bo tytuł naj­lep­szego spor­towca swo­ich cza­sów zna­czy przede wszyst­kim tyle, że jest się lep­szym od tego dru­giego.

Jak się oka­zało, nie była to wyizo­lo­wana bitwa. W spla­ta­ją­cych się zma­ga­niach, chcąc przejść do histo­rii, Ronaldo i Messi prze­obra­zili się w bliź­nia­cze cen­tra gra­wi­ta­cji w naj­po­pu­lar­niej­szej dys­cy­pli­nie sportu na świe­cie, przy­cią­ga­jąc wszystko i wszyst­kich, któ­rzy zbli­żyli się do ich orbit. Nawet w cza­sie, kiedy świat sportu zmie­niał się bar­dziej gwał­tow­nie niż w jakim­kol­wiek innym dwu­dzie­sto­let­nim okre­sie od wyna­le­zie­nia odbior­nika tele­wi­zyj­nego, naj­istot­niej­szym jego zna­kiem było to, że na szczy­cie wciąż tkwili dwaj pił­ka­rze, wciąż ci sami.

Mówimy o epoce, w któ­rej dora­sta­li­śmy jako dzien­ni­ka­rze „Wall Street Jour­nal”. Poja­wi­li­śmy się w świe­cie sportu w tym samym cza­sie co Messi i Ronaldo i od samego początku byli­śmy kro­ni­ka­rzami ich karier – a także następstw ich fascy­nu­ją­cych wyczy­nów. Przez nie­mal pięt­na­ście lat obser­wo­wa­li­śmy ich poczy­na­nia na czte­rech kon­ty­nen­tach. Bywa­li­śmy na meczach fina­ło­wych Ligi Mistrzów, obser­wo­wa­li­śmy tur­nieje fina­łowe mistrzostw świata i mistrzostw Europy. Widzie­li­śmy ich wzloty i nie­wia­ry­godne wza­jemne pościgi, które przy­nio­sły chwile trium­fów, jak choćby czwarte zwy­cię­stwo Mes­siego w Lidze Mistrzów odnie­sione w Ber­li­nie czy egzor­cy­zmy odpra­wiane przez Ronaldo z repre­zen­ta­cją Por­tu­ga­lii pod­czas Euro 2016. Obser­wo­wa­li­śmy ich także wtedy, gdy musieli się mie­rzyć z dru­zgo­cą­cymi poraż­kami. Jed­nak żadna z nich nie była bar­dziej dra­ma­tyczna niż ta, którą obser­wo­wa­li­śmy pew­nego wie­czoru w Rio de Jane­iro, kiedy poma­sze­ro­wa­li­śmy na Mara­canę, spa­leni słoń­cem i okrop­nie nie­wy­spani, ale w pełni prze­ko­nani, że wkrótce zoba­czymy, jak Lio­nel Messi wygrywa na ziemi połu­dnio­wo­ame­ry­kań­skiej fina­łowy mecz mistrzostw świata. Tego wła­śnie dnia Messi miał szansę zostać mistrzem świata i posta­wić kropkę nad „i” w pochła­nia­ją­cej fut­bo­lowy świat deba­cie: Messi czy Ronaldo? Kiedy nim nie został, ponie­waż Argen­tyna prze­grała finał z Niem­cami, doszli­śmy do wnio­sku, że debata na ten temat już ni­gdy się nie skoń­czy. Co wię­cej, nie ma ona sensu.

Wła­śnie dla­tego ta książka nie sta­nowi zwy­kłej bio­gra­fii dwóch bły­sko­tli­wych pił­ka­rzy. Jej istota polega na tym, że nie jest opra­co­wa­niem wyłącz­nie o nich. I ni­gdy być nim nie mogła.

Messi vs. Ronaldo jest próbą odpo­wie­dzi na pyta­nie, w jaki spo­sób dwaj pił­kar­scy geniu­sze, któ­rzy poja­wili się na spor­to­wej are­nie w tym samym cza­sie, zdo­łali odmie­nić świa­towy sport i przy­śpie­szyć zacho­dzące w nim zmiany. W tym kon­tek­ście są oni nie tylko pry­zma­tem, poprzez który sta­ramy się patrzeć na współ­cze­sny fut­bol, lecz także posta­ciami pozwa­la­ją­cymi zapre­zen­to­wać stu­dium wła­dzy, zasięgu i wpły­wów. Ich rywa­li­za­cja prze­nio­sła się tak daleko poza boisko – na któ­rym w bez­po­śred­nich zma­ga­niach spo­tkali się około trzy­dzie­stu razy – że odmie­niła całe eko­sys­temy biz­ne­sowe i kul­tu­rowe, mimo że oni sami mieli nie­wielką świa­do­mość ist­nie­nia tych zda­rzeń czy też moż­li­wość pano­wa­nia nad ich kon­se­kwen­cjami.

Powstały już bio­gra­fie tych dwóch indy­wi­duów, jed­nak nie poja­wiło się żadne dzien­ni­kar­skie opra­co­wa­nie skon­cen­tro­wane na ich glo­bal­nym wpły­wie na fut­bol, na biz­nesy zwią­zane ze spor­tem oraz na naturę glo­bal­nego gwiaz­dor­stwa.

W naszej książce zało­ży­li­śmy doro­zu­mianą świa­do­mość Mes­siego i Ronaldo, że naj­waż­niej­szym part­ne­rem biz­ne­so­wym jed­nego jest ten drugi. Rywa­li­za­cja gene­ruje tak ogromną ilość ener­gii i żar­li­wo­ści u tych racjo­nal­nych zazwy­czaj ludzi, że ich walutą stop­niowo prze­staje być sport. W miarę prze­mi­ja­nia karier boha­te­rów przed­mio­tem roz­wa­żań staje się nato­miast pyta­nie, czy są lubiani, czy znie­na­wi­dzeni – pole­mika, któ­rej Messi i Ronaldo już od dawna nawet nie pró­bują kon­tro­lo­wać. Za to nie utrud­niają fanom wyboru strony, ponie­waż ci dwaj nad­zwy­czajni pił­ka­rze nad­zwy­czajnie się róż­nią. Są swo­imi prze­ci­wień­stwami pod nie­mal każ­dym wzglę­dem. Jeden jest wysoki, drugi niski. Jeden lubi prze­py­chać się pomię­dzy obroń­cami, a drugi mija ich spo­so­bem. Jeden wykań­cza sytu­acje bram­kowe, drugi je kon­stru­uje. Jeden jest nie­śmiały i skromny, a drugi puszy się jak paw. Dobrze wie­cie, który jest któ­rym.

Przez lata Messi spra­wiał wra­że­nie, że to, co robi na boisku, przy­cho­dzi mu z łatwo­ścią, że bez wysiłku strzela spek­ta­ku­larne gole. Ronaldo dowo­dził, że doko­nuje cudów, a nie­mal po każ­dym golu, który zdo­był, obna­żał tors i napi­nał na uży­tek kibi­ców wszyst­kie dosko­nale wyrzeź­bione mię­śnie.

Żadna sztuka nie wymaga tłu­ma­cze­nia. Dzie­ciaki od Pekinu po Bro­oklyn instynk­tow­nie rozu­miały, że o glo­bal­nym porządku decy­dują ci dwaj męż­czyźni, i nikt wię­cej. Ponie­waż to oni zdo­by­wali bramki prak­tycz­nie w każ­dym meczu, w jakim zagrali, a grali śred­nio co trzy dni przez cały rok. Dla­tego im głę­biej wnik­niemy w ich histo­rie i im dłu­żej trwają ich kariery, tym więk­sze wydaje się mię­dzy nimi podo­bień­stwo.

Oparta na wni­kli­wej ana­li­zie pouf­nych doku­men­tów, na wywia­dach, które pro­wa­dzi­li­śmy przez wiele lat w kręgu ludzi zwią­za­nych ze spor­tem i biz­ne­sem, mię­dzy innymi z sze­fami klu­bów, pił­ka­rzami i tre­ne­rami, książka ta jest obra­zem galak­tyki, którą wykre­owali nasi boha­te­ro­wie; galak­tyki, w któ­rej cen­trum zna­la­zły się dwie naj­ja­śniej­sze gwiazdy. W wielu przy­pad­kach osoby bli­skie Mes­siemu i Ronaldo zga­dzały się z nami poroz­ma­wiać tylko pod warun­kiem zacho­wa­nia ano­ni­mo­wo­ści, ponie­waż ich rela­cje z pił­ka­rzami (nie­jed­no­krot­nie zwią­zane z otrzy­my­wa­niem wyna­gro­dze­nia) wyma­gały dys­kre­cji. Zatem pre­zen­tu­jąc wszyst­kie prze­pro­wa­dzone przez nas roz­mowy, rekon­stru­owa­li­śmy je na pod­sta­wie rela­cji z pierw­szej ręki, czyli z oso­bami będą­cymi ich uczest­ni­kami, albo dzięki stresz­cze­niom, któ­rych wysłu­chi­wali nasi infor­ma­to­rzy. Pra­cu­jąc nad książką, przez cały czas robi­li­śmy rów­nież to, co naj­waż­niej­sze w epoce Mes­siego i Ronaldo: obser­wo­wa­li­śmy, jak grają w piłkę.

Joshua Robin­son i Jona­than Clegg,

kwie­cień 2022

Prolog

____________________

Zurych, grudzień 2007

Dwaj naj­wspa­nialsi pił­ka­rze, jacy kie­dy­kol­wiek wystę­po­wali na boiskach całego świata, sie­dzieli nie­spo­koj­nie na widowni opery szwaj­car­skiej i zasta­na­wiali się, dla­czego ich tutaj spro­wa­dzono. Jed­nym z nich był Lio­nel Messi, mło­dzie­niec z wło­sami luźno opa­da­ją­cymi na ramiona, ubrany w ciemny gar­ni­tur, tro­chę zbyt obszerny jak na jego wąskie barki. Drugi – Cri­stiano Ronaldo z dia­men­to­wymi kol­czy­kami w uszach i w smo­kingu, mimo że aż takiej ele­gan­cji tego wie­czoru od nikogo nie wyma­gano. Obaj wcale nie chcieli tutaj sie­dzieć. Ale żad­nemu nie wolno było stąd wyjść.

Przy­czyną, dla któ­rej gar­bili się teraz niczym nie­sforni ucznio­wie, uka­rani zesła­niem do oślej ławki, było puste miej­sce w fotelu pomię­dzy nimi.

Na pierw­szej FIFA World Player Gala, w jakiej uczest­ni­czyli – dorocz­nej uro­czy­sto­ści dla pił­ka­rzy o nie­by­wa­łych umie­jęt­no­ściach i nie­po­skro­mio­nych ambi­cjach, sły­ną­cych z cię­tych żar­tów w kulu­arach – ani Messi, ani Ronaldo nie został uznany za naj­lep­szego pił­ka­rza roku 2007 na świe­cie. Tytuł powę­dro­wał do bra­zy­lij­skiego pomoc­nika Ricarda Izec­son Dos San­tos Leite, pseu­do­nim Kaká, i to wła­śnie on odbie­rał teraz na sce­nie to zaszczytne tro­feum. Był star­szy od Mes­siego i Ronaldo i w ich zgod­nej opi­nii był znacz­nie gor­szym pił­ka­rzem.

Przy­naj­mniej dwaj inni męż­czyźni zasia­da­jący tego wie­czoru w obi­tych aksa­mi­tem fote­lach na widowni opery podzie­lali ich zda­nie.

Jed­nym z nich był Por­tu­gal­czyk, dawny wła­ści­ciel klubu noc­nego Jorge Men­des, który prze­bran­żo­wił się w agenta pił­kar­skiego. Wciąż zacze­sy­wał włosy do tyłu i roz­pro­wa­dzał po Euro­pie ibe­ryj­skich i połu­dnio­wo­ame­ry­kań­skich pił­ka­rzy z taką samą wprawą, z jaką obsłu­gi­wał swoje liczne tele­fony komór­kowe. Wpro­wa­dze­nie Ronaldo na scenę World Player Gala było klu­czo­wym ele­men­tem stra­te­gicz­nego planu, który miał uczy­nić jego klienta naj­bo­gat­szym spor­tow­cem na świe­cie.

Drugi Jorge na sali z tru­dem hamo­wał wście­kłość. Był nim Jorge Messi, ojciec Lio­nela, męż­czy­zna, który wciąż jesz­cze spę­dzał więk­szość czasu w rodzin­nym Rosa­rio, w Argen­ty­nie. Minęło zale­d­wie sie­dem lat, odkąd wpro­wa­dził łka­ją­cego syna na pokład samo­lotu odla­tu­ją­cego do Hisz­pa­nii z nadzieją, że wywoła wra­że­nie na tre­ne­rach z FC Bar­ce­lony. Obec­nie ten dawny bry­ga­dzi­sta z fabryki narzę­dzi meta­lo­wych także był agen­tem – dys­po­nu­ją­cym tylko jed­nym klien­tem, który, tak się zło­żyło, nosił jego nazwi­sko – toru­ją­cym sobie drogę w naj­bar­dziej bru­tal­nym biz­ne­sie spor­to­wym współ­cze­snego świata.

Tego wie­czoru wszy­scy oni odbie­rali od życia ważną lek­cję. Cere­mo­nie podobne do dzi­siej­szej nie miały do tej pory w piłce noż­nej więk­szego zna­cze­nia. Naj­waż­niej­sze tro­fea odbie­rało się na boisku, po zakoń­cze­niu zacię­tej walki i w stro­jach spor­to­wych, a nie w ele­ganc­kich gar­ni­tu­rach. Ale to się miało zmie­nić. Gry, która była tre­ścią ich życia, ni­gdy dotąd nie defi­nio­wała rywa­li­za­cja pomię­dzy dwoma soli­stami. Tego wie­czoru nikt w Zury­chu nie mógł prze­wi­dzieć, że dwaj faceci, któ­rzy zajęli w ple­bi­scy­cie dru­gie i trze­cie miej­sce, mieli wkrótce prze­kształ­cić piłkę nożną w indy­wi­du­alną dys­cy­plinę sportu. To gale podobne do tej miały nie­spo­dzie­wa­nie stać się ich polem bitwy – dokład­nie wtedy, gdy Messi i Ronaldo zaczęli je wygry­wać.

Póki co Messi i Ronaldo oraz dwaj pano­wie o imie­niu Jorge nie mogli prze­bo­leć faktu, że dzi­siej­sze wyda­rze­nie, które poten­cjal­nie mogło wywrzeć dłu­go­ter­mi­nowy i korzystny dla nich wpływ na opłaty trans­fe­rowe i umowy spon­sor­skie, toczyło się w taki spo­sób, jakby było po pro­stu pry­watną imprezą kok­taj­lową Seppa Blat­tera. Na długo przed odkry­ciem, że Blat­ter pota­jem­nie wypła­cał sobie dzie­siątki milio­nów dola­rów nie­do­zwo­lo­nych bonu­sów – a więc wtedy, gdy te bonusy wciąż wzbo­ga­cały jego konto ban­kowe – wie­lo­letni pre­zy­dent FIFA wymy­ślił tę cere­mo­nię jako jesz­cze jedną oka­zję, aby poka­zać się w oto­cze­niu legend piłki noż­nej oraz super­mo­de­lek. A w tym roku po raz pierw­szy galę w cało­ści trans­mi­to­wano na żywo, z Blat­terem gra­ją­cym na swo­jej ulu­bio­nej pozy­cji. I nie była to by­naj­mniej pozy­cja środ­ko­wego napast­nika, lecz kon­fe­ran­sjera i wodzi­reja. Towa­rzy­szyła mu para szwaj­car­skich oso­bo­wo­ści tele­wi­zyj­nych reali­zu­ją­cych zada­nie nad­zo­ro­wa­nia usta­lo­nego pro­to­kołu i powta­rza­nia słów Blat­tera w języku fran­cu­skim, angiel­skim i nie­miec­kim. Jed­nak pre­zen­tu­jąc naj­waż­niej­szą nagrodę tego wie­czoru, pre­zy­dent FIFA potrze­bo­wał jesz­cze więk­szego wspar­cia. Wywo­łał na scenę samego Pelégo, naj­sku­tecz­niej­szego strzelca i naj­wspa­nial­szego pił­ka­rza wszech cza­sów, trzy­krot­nego zwy­cięzcę mistrzostw świata. W wyda­niu FIFA był to odpo­wied­nik Paula McCart­neya wybra­nego do wrę­cze­nia nagród Grammy.

Orga­ni­za­cja, którą Blat­ter roz­bu­do­wał z pozy­cji małego pro­mo­tora tur­nie­jów pił­kar­skich po glo­bal­nego potwora mar­ke­tingu i praw tele­wi­zyj­nych, dys­po­no­wała wów­czas około 500 milio­nami dola­rów w gotówce. FIFA funk­cjo­no­wała raczej jak wytwór­nia pły­towa albo śred­niej wiel­ko­ści towa­rzy­stwo ubez­pie­cze­niowe, a nie jak orga­ni­za­cja spor­towa. I tak jak każda sza­nu­jąca się firma fono­gra­ficzna odgry­wała istotną rolę w „pro­duk­cji” gwiazd.

Pro­blem tkwił w tym, że w poło­wie pierw­szego dzie­się­cio­le­cia XXI wieku pił­kar­skie niebo było nieco bar­dziej zachmu­rzone niż zazwy­czaj. Czte­rej męż­czyźni, któ­rzy od 1996 do 2005 roku dzie­lili mię­dzy sobą wszyst­kie nagrody, powoli prze­kwi­tali. Wiek i nad­waga dopa­dły Galácticos z Realu Madryt – Zinédine Zidane’a, Luísa Figo i Bra­zy­lij­czyka Ronaldo. Z kolei dwu­krotny zwy­cięzca, Ronal­dinho, po cało­noc­nych impre­zach na plaży z tru­dem znaj­do­wał czas na mecze w dru­ży­nie Bar­ce­lony. Na szczy­cie łań­cu­cha pokar­mo­wego świa­to­wego fut­bolu w 2006 roku zro­biło się tak ubogo, że nagroda dla naj­lep­szego na świe­cie talentu pił­kar­skiego tra­fiła do rąk Fabia Can­na­varo. A Fabio był obrońcą.

Teraz przy­szła kolej na mło­dzieńca o pseu­do­ni­mie Kaká. Schludny dzie­ciak z klasy śred­niej, który dora­stał w São Paulo, z takim wdzię­kiem rzą­dził środ­kiem pola w AC Mila­nie, że trudno było nawet sobie wyobra­zić, przed jakim kosz­ma­rem wkrótce sta­nie. Kaká, zwy­cięzca Ligi Mistrzów, był zło­tym chłop­cem, zanim zło­tym chłop­cem został Cri­stiano, i znacz­nie wcze­śniej, niż Leo osią­gnął metr i sie­dem­dzie­siąt cen­ty­me­trów wzro­stu.

– Panie i pano­wie, nad­cho­dzi decy­du­jący moment. Mam już pewną wprawę w otwie­ra­niu kopert – powie­dział Blat­ter bez cie­nia iro­nii. – Otóż zwy­cięzcą ple­bi­scytu FIFA na naj­lep­szego pił­ka­rza 2007 roku pod­czas dzi­siej­szej gali w Zury­chu zostaje… Kaká!!!

Kaká wstał. Messi i Ronaldo pozo­stali na ławce rezer­wo­wych. Pelé, czło­wiek, który uwia­ry­gad­niał już wszystko – od karty Ame­ri­can Express po via­grę – z dumą wspie­rał teraz swo­jego rodaka.

Co gor­sza, Messi i Ronaldo prze­szli przez iden­tyczne męki już dwa tygo­dnie wcze­śniej, w Paryżu, gdzie ogło­szono nazwi­sko zdo­bywcy Zło­tej Piłki, jesz­cze jed­nego gra­cza roku (ta nagroda zosta­nie póź­niej zuni­fi­ko­wana z nagrodą FIFA). Zasko­cze­nia w ope­rze więc raczej nie było.

– Mówiąc szcze­rze, tro­chę się tego spo­dzie­wa­łem – stwier­dził Kaká. – Wygra­łem Ligę Mistrzów i zosta­łem naj­sku­tecz­niej­szym strzel­cem tych roz­gry­wek. To jest klucz do suk­cesu. Trzeba grać w dru­ży­nie, która zwy­cięża.

A prze­cież ani Messi, ani Ronaldo nie grali by­naj­mniej w kiep­skich klu­bach. Dwu­dzie­sto­letni Messi wdarł się do składu wyj­ścio­wego FC Bar­ce­lony, gdy jej tre­ner, dawny wspa­niały pił­karz z Holan­dii Frank Rij­ka­ard, robił wszystko co w jego mocy, aby zna­leźć dla lubu­ją­cego się w dry­blin­gach Argen­tyń­czyka jak naj­lep­sze miej­sce na boisku. A Ronaldo, dwu­dzie­sto­dwu­la­tek, był praw­dziwą gwiazdą Man­che­steru Uni­ted, w któ­rym tam­tej­szy mene­dżer Alex Fer­gu­son har­to­wał mło­dzieńca od dwóch lat, żeby uczy­nić go naj­wszech­stron­niej­szym napast­ni­kiem na świe­cie. Obaj, Messi i Ronaldo, byli już więc pił­karzami świa­to­wego for­matu, zwy­cięz­cami Ligi Mistrzów i Pre­mier League.

Jed­nak sam Kaká uzy­skał wię­cej gło­sów, niż oni zdo­byli ich razem. W fina­ło­wej sce­nie poni­że­nia obu prze­gra­nych Blat­ter zapro­sił na scenę do wspól­nej foto­gra­fii. Pelé z kolei wrę­czył im małe puchary, o wiele mniej­sze od tego, który otrzy­mał Kaká. Kiedy je ode­brali, oka­zało się, że Pelé pomy­lił tych dwóch mło­dych pił­ka­rzy. Nie wia­domo dla­czego nagrodę za dru­gie miej­sce wrę­czył Ronaldo, a tę za trze­cie miej­sce prze­ka­zał Mes­siemu. Blat­ter musiał inter­we­nio­wać i krą­żąc pomię­dzy pił­kar­skimi geniu­szami, dopil­no­wał, aby każda z nich tra­fiła we wła­ściwe ręce.

– Druga, druga nagroda dla Lio­nela – szep­nął z pospo­li­tym euro­pej­skim akcen­tem, bar­dzo powszech­nym w świa­to­wym fut­bolu, któ­ryś z pary gospo­da­rzy znaj­du­ją­cych się na sce­nie. – Mógł­byś je zamie­nić?

Ronaldo poczuł w tym momen­cie potężne zakło­po­ta­nie. Zaznał wła­śnie cze­goś znacz­nie bar­dziej iry­tu­ją­cego niż uczest­nic­two w tym wyda­rze­niu – koniecz­no­ści prze­łknię­cia gory­czy porażki. Musiał prze­ka­zać Mes­siemu nagrodę, którą przed momen­tem otrzy­mał. Pano­wie wymie­nili się tro­fe­ami za dru­gie i trze­cie miej­sce, a on miał nadzieję, że w ope­rze zaraz zapad­nie się scena i znik­nie wszyst­kim z oczu. Gdy to nie nastą­piło, spo­tkała go jesz­cze jedna, ostat­nia już przy­krość.

– No, pra­wie się udało. Ale jesz­cze nie dzi­siaj – powie­dział kon­fe­ran­sjer, a roz­ba­wiona publicz­ność eks­plo­do­wała śmie­chem. On nawet nie pró­bo­wał uda­wać roz­ba­wio­nego.

Ronaldo i Messi musieli pozo­stać na sce­nie aż do końca uro­czy­stego wie­czoru. Zwol­niła ich z tego obo­wiązku dopiero orkie­stra, która zagrała The Impos­si­ble Dream z musi­calu Czło­wiek z La Man­chy. Prze­cież nie przy­szli do opery, żeby słu­chać kawał­ków rodem z Broad­wayu. Nie przy­szli też, żeby nie odnieść zwy­cię­stwa.

Jak się oka­zało, pro­blem ten znik­nął na długi czas. Po raz kolejny dopiero w 2018 roku, a więc po jede­na­stu latach, naj­lep­szym pił­ka­rzem na świe­cie oka­zał się ktoś, kto nie nazy­wał się ani Ronaldo, ani Messi. Nie­istotne, co Kaká powie­dział o zwy­cię­skich dru­ży­nach. Ta nagroda sta­no­wiła naj­wyż­sze wyróż­nie­nie za indy­wi­du­alne osią­gnię­cia w spo­rcie zespo­ło­wym, ulu­bio­nym przez kibi­ców na całym świe­cie. Była nagrodą, któ­rej zarówno Messi, jak i Ronaldo pra­gnęli naj­bar­dziej.

W indy­wi­du­al­nej rywa­li­za­cji można ich było porów­ny­wać w ode­rwa­niu od wyni­ków ich zespo­łów i oko­licz­no­ści. Oce­niano w niej ponad­cza­sową wiel­kość. Jeden na prze­mian z dru­gim co roku zdo­by­wał naj­waż­niej­szą nagrodę indy­wi­du­alną w piłce noż­nej przez całą erę w histo­rii tej dys­cy­pliny, czyli dekadę wyzna­czoną przez ich poje­dynki, ich nad­zwy­czajne doko­na­nia i przez domi­na­cję, jaką po sobie pozo­sta­wili.

CZĘŚĆ I

DWAJ GENIUSZE

1

____________________

Przez morze

Była nie­mal pierw­sza nad ranem, a Cri­stiano Ronaldo na­dal relak­so­wał się w chłod­nej szatni Spor­tingu Lizbona, jakby nie zaszło nic nad­zwy­czaj­nego. Na zewnątrz, w gorą­cym powie­trzu lata 2003 roku, fani wciąż roz­trzą­sali zda­rze­nia, któ­rych przed chwilą byli świad­kami: inau­gu­ra­cję nowego sta­dionu klu­bo­wego, zwy­cię­stwo 3:1 nad Man­che­ste­rem Uni­ted i przede wszyst­kim występ naj­młod­szego pił­ka­rza w zespole.

Nawet kole­dzy klu­bowi Ronaldo byli oszo­ło­mieni. Zry­wali taśmę z getrów nad kost­kami i pró­bo­wali pojąć to, co wyda­rzyło się w ciągu minio­nych dwóch godzin. Cri­stiano? Nie do wiary!

Ten sie­dem­na­sto­la­tek z jasnymi pasem­kami i kro­stami na twa­rzy już od dawna wysy­łał sygnały, że rodzi się w nim coś wiel­kiego – kole­dzy z dru­żyny dostrze­gali to na codzien­nych tre­nin­gach. Ronaldo uży­wał coraz wię­cej żelu do wło­sów i coraz inten­syw­niej ćwi­czył. I od kiedy mene­dżer Spor­tingu Fer­nando San­tos powie­dział mu, że znaj­dzie się w wyj­ścio­wej jede­na­stce na wielki mecz poka­zowy prze­ciwko Man­che­ste­rowi Uni­ted, chło­pak cał­ko­wi­cie zamknął się w sobie.

– Cri­stiano nie musiał mówić, czego chce albo co mu cho­dzi po gło­wie – zauważa João Pinto, który tego wie­czoru strze­lił dwa spo­śród trzech goli dla Spor­tingu. – Jego twarz aż nadto wyra­żała, co czuje i czego pra­gnie.

A chciał, żeby Man­che­ster Uni­ted zwró­cił na niego uwagę.

W nieco odda­lo­nej szatni gości pano­wał chaos. Zawod­nicy Uni­ted nagle byli opa­leni, wciąż oszo­ło­mieni po dłu­gim locie i sta­rali się ogar­nąć to, co zaszło w ciągu ostat­nich godzin. Led­wie się orien­to­wali, która jest godzina i gdzie się znaj­dują, ponie­waż minio­nego ranka wylą­do­wali w Por­tu­ga­lii o czwar­tej, wró­ciw­szy do Europy z przed­se­zo­no­wego tournée po Sta­nach Zjed­no­czo­nych. Pewni byli tylko tego, że upo­ko­rzył ich ktoś, kto wyglą­dał jak dzie­ciak, który powi­nien na jutro odro­bić zada­nie domowe do szkoły.

Za każ­dym razem, kiedy piłka docie­rała do Ronaldo, przez jego stopy jakby prze­bie­gał prąd elek­tryczny. Bie­gał po skrzy­dle, bijąc obroń­ców na głowę szyb­ko­ścią i umie­jęt­no­ściami do tego stop­nia, że mene­dżer Uni­ted Alex Fer­gu­son musiał jed­nego z nich, cał­ko­wi­cie zdez­o­rien­to­wa­nego Johna O’Shea, posa­dzić w prze­rwie na ławce, rze­komo z powodu migreny. Roy Keane, waleczny pomoc­nik, nie miał jed­nak dla kolegi słów współ­czu­cia. Stwier­dził, że O’Shea zagrał jak „pier­do­lony klaun”.

– Nie cho­dziło tylko o to, że Ronaldo go wyprze­dzał – mówi obrońca Phil Neville. – Ude­rzyły mnie przede wszyst­kim jego kiwki, sztuczki, dry­blingi i pew­ność sie­bie. Ten gość grał, jakby chciał gło­śno wykrzy­czeć: „To jest moje tery­to­rium”.

Zawod­nicy Uni­ted nie za bar­dzo chcieli tutaj przy­jeż­dżać, jesz­cze zanim zadrwił z nich w towa­rzy­skim meczu jakiś chło­pa­czek. I z pew­no­ścią nie było im w smak na­dal prze­by­wać w tym miej­scu. Zja­wili się w Por­tu­ga­lii tylko przez grzecz­ność. Uni­ted i Spor­ting przed wielu laty pod­pi­sały poro­zu­mie­nie o współ­pracy mię­dzy klu­bami, któ­rego celem było zacie­śnie­nie współ­pracy, jed­nak jego istota pole­gała na umoż­li­wie­niu stro­nie angiel­skiej, o wiele potęż­niej­szej, poło­że­nia łapy na każ­dym zawod­niku poja­wia­ją­cym się w por­tu­gal­skim sys­te­mie mło­dzie­żo­wego fut­bolu. Zatem kiedy Spor­ting popro­sił Uni­ted o uświet­nie­nie swoją obec­no­ścią cere­mo­nii otwar­cia nowego Estádio José Alva­lede, speł­nie­nie tej prośby wyda­wało się sen­sow­nym posu­nię­ciem. Całe wyda­rze­nie zapla­no­wane było jako wielki bene­fis Spor­tingu – Por­tu­gal­czycy w prze­rwie zmie­nili nawet stroje z tra­dy­cyj­nych zie­lono-bia­łych, jakich uży­wali na wła­snym sta­dio­nie, na złote, uży­wane w meczach wyjaz­do­wych. Pił­ka­rze Uni­ted pra­wie nie zauwa­żyli tej zmiany gar­de­roby, gdyż nie mieli więk­szego poję­cia, prze­ciwko komu tak naprawdę grają.

Czter­dzie­ści pięć minut póź­niej dostrze­gali już przy­naj­mniej jed­nego z prze­ciw­ni­ków. Naj­starsi z nich naci­skali po meczu Fer­gu­sona, żeby jak naj­szyb­ciej pod­pi­sał kon­trakt z dzie­cia­kiem, który tego wie­czoru tak ich pognę­bił.

– Musimy go mieć, sze­fie.

Nie zda­wali sobie sprawy, że dzia­ła­nia w tym kie­runku zostały zaini­cjo­wane i wła­ści­wie wszy­scy zgro­ma­dzeni w pomiesz­cze­niach klu­bo­wych Spor­tingu deba­tują teraz nad naj­bliż­szą przy­szło­ścią Ronaldo.

– Po zakoń­cze­niu meczu – mówi Pinto – wie­dzie­li­śmy już, że chło­pak praw­do­po­dob­nie przy­je­dzie do Man­che­steru. Wła­ści­wie o niczym innym się nie mówiło.

Poza szat­nią Spor­tingu trzej inni męż­czyźni obecni na sta­dio­nie: Alex Fer­gu­son, agent o nazwi­sku Jorge Men­des, no i sam Cri­stiano, dokład­nie wie­dzieli, co się jesz­cze wyda­rzy tego wie­czoru. W całej Euro­pie każdy, kto mniej lub bar­dziej inte­re­so­wał się fut­bo­lem, miał swoje prze­czu­cia. Zadzi­wieni pił­ka­rze Uni­ted byli zapewne pierw­szymi nie-Por­tu­gal­czy­kami, któ­rzy prze­ko­nali się na wła­snej skó­rze, co ten chło­pak potrafi, choć zapewne ostat­nimi, któ­rzy poznali jego nazwi­sko.

Latem 2003 roku już wszy­scy roz­po­zna­wali je bez­błęd­nie.

____________________

Histo­ria pił­kar­ska Cri­stiano Ronaldo odpo­wiada mniej wię­cej przy­go­dom Petera Par­kera ugry­zio­nego przez radio­ak­tyw­nego pająka. Po pew­nym cza­sie każdy już znał opo­wieść o nie­zna­nym dzie­ciaku, który pogrą­żył Man­che­ster Uni­ted i prze­niósł się do naj­słyn­niej­szego klubu na świe­cie.

Prawda jest jed­nak cał­kiem inna. Nad­zwy­czajne umie­jęt­no­ści Ronaldo wyklu­wały się przez dłu­gie lata, cho­ciaż już w fut­bolu por­tu­gal­skim był porów­ny­wany do naj­więk­szych pił­ka­rzy. Dzie­ciaki z aka­de­mii Spor­tingu obwo­łały go Klu­iver­tem ze względu na smu­kłą syl­wetkę i umie­jęt­no­ści tech­niczne przy­po­mi­na­jące te, które demon­stro­wał sławny napast­nik z Holan­dii. Mene­dżer FC Porto porów­nał go do innego holen­der­skiego łowcy bra­mek.

– Kiedy zoba­czy­łem, jak gra, powie­dzia­łem swo­jemu asy­sten­towi: „Oto jest syn Marco van Bastena” – opo­wiada José Mourinho. – Wtedy nawet nie zna­łem jego praw­dzi­wego nazwi­ska.

Sława Ronaldo rosła tak szybko, że dotarła do byłego sprze­dawcy kaset wideo, który sta­rał się zna­leźć w fut­bolu wła­sne miej­sce. Jorge Men­des wła­śnie zaczy­nał karierę agenta pił­kar­skiego. Wkrótce Cri­stiano Ronaldo stał się jego naj­waż­niej­szym klien­tem.

Men­des był na początku XXI wieku sto­sun­kowo nowym czło­wie­kiem w branży fut­bo­lo­wej, jed­nak zaczy­nał już poj­mo­wać jej naj­waż­niej­sze aspekty. Nie cze­kał, aż kluby, chętne kupo­wać zawod­ni­ków, zja­wią się u niego z ofertą – wolał z wyprze­dze­niem uma­wiać się ze sprze­da­ją­cymi i podej­mo­wać na rynku kre­atywne dzia­ła­nia. Pod koniec 2002 roku poin­for­mo­wał głów­nego mene­dżera Spor­tingu Lizbona Car­losa Fre­itasa, że Cri­stiano, któ­remu do końca kon­traktu z klu­bem pozo­stało osiem­na­ście mie­sięcy, nie odnowi go. Był to naj­wła­ściw­szy moment, aby dać sygnał poten­cjal­nym kup­com, że Cri­stiano jest dla nich dostępny.

Men­des nie mógł tego lepiej roze­grać. Wie­dział, że mnó­stwo czo­ło­wych klu­bów euro­pej­skich uważ­nie przy­gląda się Ronaldo – i że wśród nich więk­szość opływa w gotówkę i gra w Pre­mier League. Wzo­ru­jące się na Man­che­ste­rze Uni­ted i uno­szące się na nowej fali przy­cho­dów z praw tele­wi­zyj­nych i reklam, angiel­skie zespoły sta­wały się naj­po­tęż­niej­szymi w Euro­pie, koń­cząc supre­ma­cję Wło­chów, która trwała ponad dekadę. Cri­stiano zapra­gnął zna­leźć się w sze­re­gach Arse­nalu. Oczyma wyobraźni widziano go już na tre­nin­gach w pół­noc­nym Lon­dy­nie, zatem wice­pre­zes klubu David Dein pole­ciał z ofertą do Por­tu­ga­lii. Węszyło New­ca­stle Uni­ted, któ­remu rok wcze­śniej udało się kupić od Spor­tingu zawod­nika o nazwi­sku Hugo Viana. Uważ­nie przy­pa­try­wał mu się Liver­pool i także wyko­nał swój ruch, cho­ciaż w skry­to­ści oba­wiano się, że kibice źle przyjmą zakup kolej­nego mło­dego i obie­cu­ją­cego zawod­nika w sytu­acji, gdy naj­wyż­szym celem klubu było wów­czas zdo­by­cie euro­pej­skiego tro­feum. Nawet Ever­ton, drugi ze sław­nych klu­bów Liver­poolu, wie­dział o Ronaldo. Klub miał szansę kupić go w 2002 roku za 2 miliony fun­tów, jed­nak osta­tecz­nie zado­wo­lił się nie­sfor­nym nasto­lat­kiem, chło­pa­kiem o nazwi­sku Wayne Rooney.

Był taki czas, kiedy Men­des i Spor­ting pra­wie doga­dali się w spra­wie prze­nie­sie­nia Ronaldo do wło­skiego Juven­tusu – za gotówkę plus wymiana na innego zawod­nika (z Turynu do Lizbony). Jed­nak do poro­zu­mie­nia nie doszło, ponie­waż chi­lij­ski napast­nik Mar­celo Salas odmó­wił. Taki sam pro­blem poja­wił się, kiedy Spor­ting zło­żył pro­po­zy­cję fran­cu­skiemu Olym­pi­que Lyon, ponie­waż do Por­tu­ga­lii nie chciał się prze­pro­wa­dzić zawod­nik o fry­zu­rze cze­skiego pił­ka­rza, fran­cu­ski napast­nik Tony Vairel­les. Men­des roz­ma­wiał w Lizbo­nie także z dyrek­to­rem Realu Madryt Ramo­nem Mar­ti­ne­zem, ale i te roz­mowy nie przy­nio­sły pożą­da­nego skutku.

Naj­bar­dziej lukra­tywna oferta przy­szła z wło­skiej Parmy, która zapro­po­no­wała kilka milio­nów Spor­tin­gowi, wzmac­nia­jąc ją ponętną wizją dodat­ko­wych 4 milio­nów euro oso­bi­ście dla Men­desa i kolej­nych czte­rech dla Cri­stiano.

Ale póki co pie­nią­dze nie były naj­waż­niej­szą kwe­stią. Miał na to jesz­cze przyjść czas – na wielki dom, na zega­rek firmy Jacob & Co. z czte­rema set­kami dia­men­tów, na bugatti, kolejne bugatti i na domową komorę do krio­te­ra­pii.

Men­des wie­dział, że to, czego potrze­buje Ronaldo, znacz­nie trud­niej jest zdo­być niż pie­nią­dze. On potrze­bo­wał spo­koju i czasu na roz­wój.

____________________

Tym, czego Cri­stiano Ronaldo dos San­tos Ave­iro pra­gnął od czasu, kiedy nauczył się cho­dzić, było gra­nie w piłkę w każ­dej moż­li­wej chwili.

Jako dzie­ciak dora­sta­jący na Made­rze, nie­fo­rem­nej wyspie wul­ka­nicz­nej pośrodku Oce­anu Atlan­tyc­kiego, Ronaldo już w wieku trzech lat otrzy­mał w bożo­na­ro­dze­nio­wym pre­zen­cie piłkę nożną. Przez kolej­nych dzie­więć lat, jakie spę­dził na wyspie, prak­tycz­nie nie widy­wano go bez fut­bo­lówki. Zabie­rał ją ze sobą dosłow­nie wszę­dzie. Zazwy­czaj towa­rzy­szyła mu w dro­dze do szkoły, ale była też przy nim w takie dni, kiedy nie wybie­rał się do szkoły, lecz grał ze star­szymi chłop­cami na wąskiej ulicy za domem rodzin­nym. Zabie­rał ją ze sobą do kościoła, na posiłki, a nawet do łóżka w małym pokoju, który dzie­lił ze star­szym bra­tem i dwiema sio­strami.

Takie zacho­wa­nie można uznać za stan­dar­dowe dla pochło­nię­tych pasją gry w piłkę dzie­cia­ków na całym świe­cie, i za stan­dar­dową opo­wieść o pił­kar­skich począt­kach każ­dego zawod­nika, który wybił się na wyżyny. Jed­nak ten przy­pa­dek wyróż­nia na tle innych ska­li­sta wyspa wul­ka­niczna poło­żona pośrodku Oce­anu Atlan­tyc­kiego. Usy­tu­owana w odle­gło­ści około tysiąca kilo­me­trów od Por­tu­ga­lii kon­ty­nen­tal­nej, poło­żona bli­żej Afryki niż Europy, Madera jest wyspą o wielu zale­tach, a zali­cza się do nich umiar­ko­wany kli­mat, egzo­tyczna flora i uro­kliwy port, w któ­rym część mie­siąca mio­do­wego spę­dziła była pre­mier Wiel­kiej Bry­ta­nii Mar­ga­ret That­cher. Jed­nak wszyst­kie drogi są tutaj nie­ty­powe – strome, nie­równe i frag­men­tami bie­gnące skra­jem klifu. Na krę­tych, zdra­dziec­kich uli­cach Cri­stiano Ronaldo dosko­na­lił sztukę kopa­nia piłki, a jeśli jego wcze­sne lata mogą nas cze­goś nauczyć, to tego, że nic tak nie kształ­tuje umie­jęt­no­ści pano­wa­nia nad piłką nożną jak świa­do­mość, że nie­ostrożne trą­ce­nie jej stopą może skoń­czyć się nawet trzy­ki­lo­me­trową pogo­nią w dół stro­mego zbo­cza. Już w wieku sze­ściu lat Ronaldo ope­ro­wał piłką tak dosko­nale, że wie­czo­rami doro­śli przy­cho­dzili pod dom chło­paka i podzi­wiali jego sztuczki.

– Piłka wła­ści­wie nie miała prawa spaść mu na zie­mię – powie­dział sąsiad, który miesz­kał naprze­ciwko. – Można było odnieść wra­że­nie, że ma ją przy­wią­zaną do nogi.

Kiedy w wieku sied­miu lat został człon­kiem miej­sco­wego klubu pił­kar­skiego, inne dzieci poszły w jego ślady. Nie minęło wiele czasu, a mały Ronaldo wywo­łał spore zamie­sza­nie w nie­wiel­kim, pół­pro­fe­sjo­nal­nym zespole pił­kar­skim, noszą­cym nazwę Ando­rinha. Osa­dzona wysoko na wzgó­rzach Madery, nie­ustan­nie na pią­tym pozio­mie roz­gry­wek fut­bolu por­tu­gal­skiego, CF Ando­rinha posia­dała nie­wiele poza roz­la­tu­ją­cym się budyn­kiem klu­bo­wym, kil­koma małymi boiskami peł­nymi dziur i nie­wielką kawiar­nią. Jed­nak ojciec Ronaldo, José Dinis Ave­iro, pra­co­wał tam jako mene­dżer do spraw sprzętu spor­to­wego, co wyja­śnia, dla­czego naj­sław­niej­szy pił­karz w histo­rii Por­tu­ga­lii roz­po­czął karierę w klu­bie tak mało zna­nym, że nie sły­szała o nim nawet więk­szość ludzi na Made­rze.

Z Ronaldo w skła­dzie Ando­rinha wkrótce prze­stała być ano­ni­mowa. Pogło­ski o jego talen­cie szybko zna­la­zły drogę do innych klu­bów na wyspie. W 1993 roku for­mal­nie zain­te­re­so­wało się nim CS Marítimo, pro­po­nu­jąc wyku­pie­nie go za pięć­dzie­siąt tysięcy escudo (mniej wię­cej trzy­sta dola­rów) do swo­jej dru­żyny dzie­cia­ków. Była to dość niska kwota, cho­ciaż więk­szość miesz­kań­ców Madery mogła tylko marzyć o mie­sięcz­nych zarob­kach w tej wyso­ko­ści. Pro­po­zy­cję natych­miast odrzu­cono: sze­fo­wie Ando­rinhy dosko­nale wie­dzieli, że mają w rękach rzadki talent. Nie zamie­rzali pozby­wać się Ronaldo, dopóki nie otrzy­mają naprawdę atrak­cyj­nej oferty, znacz­nie peł­niej odzwier­cie­dla­ją­cej jego ogromny poten­cjał. I taka oferta nade­szła już w następ­nym roku, a zło­żył ją CD Nacio­nal, czyli główny rywal Marítimo. Była znacz­nie cen­niej­sza dla takiego klubu jak Ando­rinha, i oso­bi­ście dla Dinisa Ave­iro jako jego kie­row­nika, bez­u­stan­nie bory­ka­ją­cego się z nie­do­stat­kami w wypo­sa­że­niu. Latem 1994 roku Ronaldo prze­szedł do Nacio­nalu w zamian za nowy sprzęt meczowy i tre­nin­gowy, który mógł wystar­czyć klu­bowi nawet na dwa lata.

Prze­no­siny do Nacio­nalu sta­no­wiły ważny krok w roz­woju spor­to­wym chłopca. W nowym klu­bie były lep­sze obiekty, lepsi tre­ne­rzy i lepsi zawod­nicy. Rezul­taty osią­gał jed­nak dokład­nie takie same. Mecze i tre­ningi pole­gały głów­nie na tym, że Ronaldo bie­gał z piłką, a part­ne­rzy i prze­ciw­nicy nie byli w sta­nie mu jej ode­brać. Czę­ściowo wyni­kało to z jego nad­zwy­czaj­nych umie­jęt­no­ści, a czę­ściowo z jego nowego zwy­czaju pole­ga­ją­cego na cofa­niu się aż na wła­sną połowę boiska, przyj­mo­wa­niu poda­nia, a następ­nie na pró­bie przed­ry­blo­wa­nia wszyst­kich prze­ciw­ni­ków i zakoń­cze­nia akcji strza­łem na bramkę.

– Kole­dzy z dru­żyny pro­sili mnie, żebym poda­wał im piłkę, jed­nak ni­gdy nie dostrze­ga­łem nikogo, który byłby gotowy dobrze ją przy­jąć – mówił Ronaldo. – Widzia­łem tylko piłkę.

Ode­bra­nie fut­bo­lówki Ronaldo było nie tylko pra­wie że nie­moż­liwe, lecz także wysoce nie­wska­zane. W rzad­kich przy­pad­kach, kiedy ją tra­cił, i w jesz­cze rzad­szych, gdy jego dru­żyna prze­gry­wała mecz, wybu­chał rzew­nymi łzami. Bywało, że ryczał jesz­cze przez dłu­gie godziny po koń­co­wym gwizdku.

– Nawet jeżeli jego zespół zwy­cię­żył, ale Ronaldo uwa­żał, że on sam zagrał słabo, też pła­kał – twier­dzi Pedro Tal­hi­nas, tre­ner zespołu dzieci w Nacio­nal. – Nie potra­fił przejść do porządku dzien­nego nad żad­nym nie­po­wo­dze­niem.

Szczę­śli­wie nie­po­wo­dze­nia zda­rzały się Cri­stiano Ronaldo nie­zbyt czę­sto. W ciągu roku popro­wa­dził Nacio­nal do tytułu mistrza regionu, co stało się oka­zją do świę­to­wa­nia dla wszyst­kich, z wyjąt­kiem tre­ne­rów Nacio­nal. Byli zre­zy­gno­wani i w pełni świa­domi, że Ronaldo wkrótce opu­ści klub. Chło­pak, który pierw­szą piłkę otrzy­mał na Boże Naro­dze­nie, bez wąt­pie­nia był namasz­czony przez Boga.

– Wie­dzie­li­śmy, że zbliża się koniec – powie­dział Tal­hi­nas. – Pił­ka­rze takiego for­matu nie pozo­stają długo na Made­rze.

____________________

Wszyst­kie dzieci z Por­tu­ga­lii, które kie­dy­kol­wiek marzyły i marzą o karie­rze zawo­do­wego pił­ka­rza, nie­odmien­nie wiążą swoje nadzieje z trzema wiel­kimi klu­bami: Ben­ficą, Porto albo Spor­tin­giem. Kluby te, znane jako Os Três Gran­des, czyli Wiel­kie Drzewo, wywal­czyły nie­mal wszyst­kie kra­jowe mistrzo­stwa – z wyjąt­kiem dwóch – w osiem­dzie­się­cio­sied­mio­let­niej histo­rii pro­fe­sjo­nal­nej piłki noż­nej w Por­tu­ga­lii.

Jed­nak tytuły mistrzow­skie to tylko część więk­szej histo­rii. Ponie­waż Wiel­kie Drzewo zdo­było wyłącz­ność na tytuły, ma także uła­twiony dostęp do mło­dych talen­tów pił­kar­skich w całym kraju. Nie­mal każdy godny uwagi pił­karz por­tu­gal­ski, jaki bie­gał po boiskach w ciągu minio­nych czter­dzie­stu lat, jest wycho­wan­kiem aka­de­mii jed­nego z tych trzech klu­bów, a ich rywa­li­za­cja w pozy­ski­wa­niu naj­lep­szych mło­dych talen­tów jest zażarta jak w żad­nym innym miej­scu na ziemi. A to dla­tego, że walka o talenty zawiera w sobie zarówno ele­ment eko­no­miczny, jak i spor­towy. W Por­tu­ga­lii, gdzie pie­nią­dze od tele­wi­zji oraz od spon­so­rów są znacz­nie mniej­sze niż w innych ligach euro­pej­skich, nawet takie orga­ni­zmy jak Porto czy Ben­fica nie mogą pozwo­lić sobie na astro­no­miczne opłaty trans­fe­rowe i wyna­gro­dze­nia, któ­rymi mogliby kusić naj­więk­sze gwiazdy z zagra­nicy. Dru­żyny skła­dają się zwy­kle z zawod­ni­ków kra­jo­wych, zwer­bo­wa­nych do klu­bów już w wieku dzie­wię­ciu lat, wycho­wy­wa­nych prze­waż­nie w bur­sach i stop­niowo kształ­to­wa­nych na zawo­do­wych pił­karzy. W wieku sie­dem­na­stu lat ci naj­lepsi wstę­pują na skró­coną ścieżkę pro­wa­dzącą do zespo­łów klu­bo­wych Wiel­kiego Drzewa, a ci tro­chę słabsi zachę­cani są do pod­pi­sy­wa­nia kon­trak­tów z pięt­na­stoma innymi klu­bami Pri­me­ira Liga. Świa­do­mość ist­nie­nia takiego zja­wi­ska pozwala lepiej zro­zu­mieć, dla­czego to kluby Os Três Gran­des co roku zgar­niają kra­jowy tytuł.

Ta ogromna kon­cen­tra­cja na roz­woju mło­dzieży ozna­cza, że jest ona naj­bar­dziej powszech­nym por­tu­gal­skim towa­rem eks­por­to­wym. Kiedy naj­bo­gat­sze kluby z Europy wyru­szają na poszu­ki­wa­nia nowych wiel­kich gwiazd, nie­odmien­nie kie­rują swoje kroki do Por­tu­ga­lii, oczy­wi­ście mając na uwa­dze kluby Wiel­kiego Drzewa. Dla mło­dych por­tu­gal­skich pił­ka­rzy Wiel­kie Drzewo nie tylko jest szansą na sławę i chwałę w Pri­me­ira Liga. Jest przede wszyst­kim bramą do naj­lep­szych lig Europy oraz kariery i bogac­twa.

Nie było więc cie­nia wąt­pli­wo­ści, że Cri­stiano Ronaldo znaj­dzie w końcu drogę do jed­nego z klu­bów Wiel­kiego Drzewa. W powie­trzu wisiało tylko pyta­nie, który z nich dotrze do niego jako pierw­szy.

Aurélio Pere­ira, wete­ran i jeden z naj­bar­dziej doświad­czo­nych skau­tów, wie­dział już o jego ist­nie­niu. Nie­mal przez całe doro­słe życie Aurélio prze­mie­rzał Por­tu­ga­lię wzdłuż i wszerz z zada­niem ścią­ga­nia naj­bar­dziej obie­cu­ją­cych dzie­cia­ków do Spor­tingu. Wio­sną 1997 roku jego misja zaowo­co­wała spek­ta­ku­lar­nym suk­ce­sem. Cho­ciaż na boisku Spor­ting znów ukoń­czył roz­grywki ligowe za ple­cami pozo­sta­łych klu­bów Wiel­kiego Drzewa – nie zdo­był tytułu mistrzow­skiego już od pięt­na­stu lat – to prze­ży­wał złotą erę pod wzglę­dem roz­woju mło­dzieży klu­bo­wej.

Było to nie­mal w cało­ści zasługą Pere­iry, spo­koj­nego, bystrego męż­czy­zny o gęstych brwiach, obfi­tych wąsach i szybko rzed­ną­cych wło­sach. Jako tre­ner aka­de­mii Spor­tingu Pere­ira oso­bi­ście ścią­gnął do klubu naj­bar­dziej uta­len­to­wa­nych mło­dzień­ców, jakich posia­dała Por­tu­ga­lia. Pod jego czuj­nym okiem w klu­bie roz­wi­jali się Paulo Futre i Luís Figo, stop­niowo osią­ga­jąc sta­tus zawod­ni­ków klasy świa­to­wej. Także Jorge Cadete, Luís Boa Morte i Simão Sabrosa zna­leźli się wśród innych dzie­cia­ków, któ­rych do klubu spro­wa­dził Pere­ira (póź­niej stali się pod­sta­wo­wymi zawod­ni­kami pił­kar­skiej repre­zen­ta­cji Por­tu­ga­lii). W 1991 roku, kiedy Por­tu­ga­lia po raz drugi z rzędu zdo­była tytuł mło­dzie­żo­wego mistrza świata, zespół skła­dał się głów­nie z zawod­ni­ków Spor­tingu. Ze Spor­tingu pocho­dził mię­dzy innymi uznany za naj­lep­szego zawod­nika tur­nieju Emílio Peixe. Pere­ira natra­fił na niego, kiedy chło­pak miał dzie­więć lat.

Umie­jęt­no­ści samego Pere­iry dostrze­żono wtedy, gdy był on czter­na­sto­let­nim zawod­ni­kiem jed­nego z zespo­łów Spor­tingu. Pierw­szą osobą, która zorien­to­wała się, że Aurélio Pere­ira ni­gdy nie zosta­nie pił­ka­rzem z naj­wyż­szej półki, był sam Aurélio Pere­ira. Jed­nak wiele lat póź­niej tenże Aurélio nie potra­fił wyja­śnić, jak to się dzieje, że obser­wu­jąc zgraję mło­ko­sów uga­nia­ją­cych się za piłką, potrafi nie­mal natych­miast oddzie­lić bry­lant od reszty zwy­kłych szkie­łek. Czę­sto decy­do­wał o tym drobny szcze­gół, jakiego nie zauwa­żali inni skauci – na przy­kład spo­sób, w jaki chło­piec układa ciało, przyj­mu­jąc poda­nie, albo jak biega po boisku. Pere­ira stwier­dził kie­dyś, że roz­po­znał gwiaz­dor­ski poten­cjał dwu­na­sto­let­niego Figo po tym, w jaki spo­sób ten wią­zał buty.

Cho­ciaż w jego kraju zare­je­stro­wa­nych było ponad 100 tysięcy pił­ka­rzy, Pere­ira miał pew­ność, że potrafi bez­błęd­nie ziden­ty­fi­ko­wać naj­lep­szego spo­śród nich. Za nad­mierne wyzwa­nie uwa­żał jedy­nie koniecz­ność prze­je­cha­nia aż tylu kilo­me­trów, żeby móc rzu­cić okiem na wszyst­kich, mając do dys­po­zy­cji wyłącz­nie jedy­nego współ­pra­cow­nika, któ­rego mu przy­dzie­lono, kiedy w Spor­tingu sta­nął na czele utwo­rzo­nego w 1987 roku Depar­ta­mentu Naboru i Szko­le­nia Mło­dzieży. Postą­pił więc tak, jak czyni każdy szef, który dys­po­nuje zbyt małymi zaso­bami ludz­kimi i zara­zem ogro­mem pracy. Wyna­jął ludzi z zewnątrz.

Wkrótce po obję­ciu nowego sta­no­wi­ska Pere­ira napi­sał list do każ­dego z 90 tysięcy człon­ków Spor­tingu, zwa­nych socios, pro­sząc ich o reko­men­da­cje dla naj­bar­dziej rzu­ca­ją­cych się w oczy mło­dych pił­ka­rzy, upra­wia­ją­cych fut­bol w naj­bliż­szej oko­licy od swo­jego miej­sca zamiesz­ka­nia. Wysto­so­wa­nie takiego zapy­ta­nia oka­zało się genial­nym posu­nię­ciem. Pismo nawią­zy­wało do głę­bo­kiego prze­ko­na­nia każ­dego kibica piłki noż­nej o posia­da­niu natu­ral­nego daru roz­po­zna­wa­nia fut­bolowych talen­tów. Już w ciągu kilku dni Pere­ira otrzy­mał mnó­stwo odpo­wie­dzi. Przez kilka tygo­dni on i jego ogrom­nie prze­pra­co­wany asy­stent zbie­rali i sys­te­ma­ty­zo­wali zgło­sze­nia, kate­go­ry­zu­jąc je pod kątem wieku mło­dych pił­ka­rzy i ich adre­sów. W ciągu kilku mie­sięcy Pere­ira zgro­ma­dził naj­bar­dziej aktu­alną bazę danych o mło­dych talen­tach piłki por­tu­gal­skiej, jaka kie­dy­kol­wiek powstała.

Coś, co wyglą­dało jak wymu­szona impro­wi­za­cja, szybko stało się źró­dłem bez­cen­nych infor­ma­cji. W ciągu kolej­nych dzie­się­ciu lat sieć domo­ro­słych skau­tów Pere­iry prze­obra­ziła się w sys­tem, który objął zasię­giem cały kraj. Socios zwra­cali uwagę Pere­iry na naj­lep­szych pił­ka­rzy ze swo­ich regio­nów, a on ścią­gał naj­zdol­niej­szych spo­śród nich do Spor­tingu. Żad­nej reko­men­da­cji nie lek­ce­wa­żono jako zbyt nie­ja­snej czy zbyt powierz­chow­nej. Pere­ira odbył kie­dyś pięć­set­ki­lo­me­trową wyprawę do gór­skiego mia­steczka Bragança, poło­żo­nego przy pół­nocno-wschod­nim odcinku gra­nicy z Hisz­pa­nią tylko po to, żeby obej­rzeć jakie­goś mło­dego zawod­nika. Na pod­ję­cie decy­zji, czy chło­pak nadaje się do wiel­kiej piłki, wystar­czyły mu trzy minuty. W poszu­ki­wa­niach poten­cjal­nych gwiazd ni­gdy nie żało­wał czasu.

____________________

Aurélio Pere­ira nie miał zatem żad­nych opo­rów przed ode­bra­niem w pewne zimne lutowe popo­łu­dnie tele­fonu od kogoś, kto twier­dził, że ma dla niego bar­dzo ważną infor­ma­cję. Tą osobą był João Marques de Fre­itas, zaprzy­się­gły kibic Spor­tingu, który miesz­kał w odle­gło­ści aż tysiąca kilo­me­trów od Lizbony, na Made­rze.

– Mestre Aurélio, mam dla pana pił­ka­rza – powie­dział de Fre­itas. – Cho­dzi o dzie­ciaka, który ucho­dzi za wielki talent.

Pere­ira otrzy­my­wał każ­dego tygo­dnia dzie­siątki takich wia­do­mo­ści, a jed­nak każ­dej wysłu­chi­wał z nale­żytą uwagą. Aka­de­mia mło­dzie­żowa Spor­tingu oka­zała się na prze­strzeni ostat­nich dzie­się­ciu lat dosko­na­łym pomy­słem, ale też pomy­słem bar­dzo dro­gim. Mło­dzi pił­ka­rze wyma­gali naj­lep­szych warun­ków do tre­no­wa­nia, a bez­u­stanne popra­wia­nie bazy tre­nin­go­wej i nawierzchni boisk pro­wa­dziło do sytu­acji, że funk­cjo­no­wa­nie aka­de­mii kosz­to­wało w każ­dym sezo­nie ponad milion dola­rów. Pere­ira zda­wał sobie sprawę, że nie może igno­ro­wać jakich­kol­wiek infor­ma­cji o poten­cjal­nych talen­tach. Poza tym skoro do niego dotarł cynk o chło­paku z odle­głej Madery, po nie­dłu­gim cza­sie taki sam cynk praw­do­po­dob­nie dotrze rów­nież do Ben­fiki i Porto.

– Ile chło­pak ma lat?

– Jede­na­ście. – Pere­ira zro­bił krzywą minę. – Bar­dzo młody.

– I jest mały, a do tego chudy i kru­chy – dodał de Fre­itas.

Postura chło­paka nie była dla Pere­iry zmar­twie­niem. W grun­cie rze­czy im był drob­niej­szy, tym lepiej. W takim wieku więk­sze dzie­ciaki wybi­jają się głów­nie dzięki prze­wa­dze fizycz­nej, a Pere­ira wolał ścią­gać takich chłop­ców, któ­rzy nie byli jesz­cze roz­wi­nięci pod wzglę­dem fizycz­nym. Ich umie­jęt­no­ści miały wypły­wać nie­za­leż­nie od roz­woju postury mło­dych pił­ka­rzy. Znacz­nie więk­szym pro­ble­mem było miej­sce zamiesz­ka­nia dzie­ciaka. Pere­ira bar­dzo ostroż­nie pod­cho­dził do tych z Madery. Już wie­lo­krot­nie zda­rzało się, że zmiana warun­ków życia oka­zy­wała się dla nich zbyt trudna, zwłasz­cza spora odle­głość od domu. Kiedy poja­wiały się pierw­sze pro­blemy, takie dzieci ucie­kały z powro­tem na swoją wyspę poło­żoną pośrodku Atlan­tyku.

– Zwią­zał się z Nacio­nal – kon­ty­nu­ował de Fre­itas. – Tre­ne­rzy mówią, że jest pie­kiel­nie dobry.

Pere­ira zamilkł. Kiedy padło słowo „Nacio­nal”, nie­znacz­nie się uśmiech­nął. Klub z Madery był winien Spor­tin­gowi około 20 tysięcy euro po ścią­gnię­ciu z Lizbony na Maderę obrońcy o nazwi­sku Franco – mło­dzieńca, któ­rego Pere­ira spro­wa­dził do klubu jako nasto­latka nie­mal dzie­sięć lat wcze­śniej. Zaczął roz­trzą­sać w gło­wie argu­menty za i prze­ciw. Może kluby zdo­ła­łyby osią­gnąć poro­zu­mie­nie w spra­wie długu, gdyby dzie­ciak oka­zał się tak dobry, jak o nim mówili.

Pere­ira zgo­dził się, choć nie­zbyt chęt­nie. Powie­dział de Fre­ita­sowi, że wyśle skauta z „armii Pere­iry”, żeby przy­pa­trzył się chło­pa­kowi. Jeżeli dzie­ciak okaże się tego wart, zosta­nie ścią­gnięty do Lizbony na krót­kie testy, a jeśli sprawy poto­czą się tak jak zazwy­czaj, naj­póź­niej po dwóch dniach Cri­stiano Ronaldo wróci na Maderę. Wtedy Spor­ting poniósłby jedy­nie koszt ceny jego biletu lot­ni­czego.

Aurélio Pere­ira nie potrze­bo­wał dłu­giego czasu, aby uznać, że Cri­stiano Ronaldo ma zadatki na wiel­kiego pił­ka­rza, i wcale nie świad­czył o tym spo­sób, w jaki chło­pak wią­zał buty.

Dru­giego dnia testów Pere­ira wyszedł z biura i udał się na boiska tre­nin­gowe poło­żone nie­da­leko klu­bo­wego sta­dionu Ala­vade, żeby oso­bi­ście przyj­rzeć się chło­pa­kowi. Natych­miast dostrzegł, że Ronaldo dys­po­nuje dosko­nałą tech­niką pił­kar­ską. Potra­fił kopać piłkę obiema nogami i był dosko­nale zbu­do­wany. Pere­ira zauwa­żył też, że chło­pak poru­sza się z piłką bar­dzo szybko, tak jakby była ona prze­dłu­że­niem jego ciała. Nie uszło jego uwa­dze rów­nież to, że Ronaldo rów­no­cze­śnie dosko­nale widzi, co robią na boisku pozo­stali chłopcy. Wska­zy­wał im, gdzie powinni biec i dokąd podać piłkę – zazwy­czaj pro­sto do jego nogi. Pere­ira pomy­ślał, że chło­pak uczy swo­ich kole­gów gry w piłkę nożną. Przy tym niczego się nie boi, żadna sytu­acja na boisku nie wytrąca go z rów­no­wagi. Jest po pro­stu zaprze­cze­niem nie­śmia­łych intro­wer­ty­ków z Madery, któ­rzy wcze­śniej poja­wiali się w Spor­tingu na testach.

Pere­ira zawsze mawiał, że ist­nieją dobrzy pił­ka­rze, wielcy pił­ka­rze i czy­ste talenty. Dzięki popraw­nemu tre­nin­gowi i ukształ­to­wa­niu popraw­nej postawy dobrego pił­ka­rza można zmie­nić w wiel­kiego pił­ka­rza. Jed­nak żadne tre­ningi nie prze­mie­nią wiel­kiego pił­ka­rza w czy­sty talent. Taka prze­miana wymaga cze­goś wię­cej – ogrom­nej siły cha­rak­teru i wewnętrz­nej pew­no­ści sie­bie. Wymaga cha­ry­zmy. Pere­ira obser­wo­wał Ronaldo w taki spo­sób, w jaki podzi­wia się idola z popo­łu­dnio­wego seansu tele­wi­zyj­nego. Nie po raz ostatni gro­madka chło­pa­ków, któ­rych Cri­stiano Ronaldo wła­śnie upo­ko­rzył, zaczęła pra­wie natych­miast nama­wiać tre­nera, żeby go przy­jął do dru­żyny.

– Starsi kole­dzy po pro­stu koniecz­nie chcieli z nim grać – wspo­mi­nał Pere­ira. – To było nad­zwy­czajne, ni­gdy się z czymś takim nie spo­tka­łem.

Wie­czo­rem napi­sał do sze­fów Spor­tingu notatkę z suge­stią, żeby koniecz­nie przy­jęli Cri­stiano do klubu, nawet gdyby miało to ozna­czać koniecz­ność cał­ko­wi­tego anu­lo­wa­nia długu Nacio­nalu. Wie­dział, że jest to prośba o cha­rak­te­rze dotąd nie­spo­ty­ka­nym. Spor­ting nie miał w zwy­czaju pła­cić za trans­fery dzie­cia­ków ze szkół pod­sta­wo­wych, a już na pewno nie mogły wcho­dzić w grę opłaty się­ga­jące dzie­siąt­ków tysięcy euro.

Pere­ira jed­nak nale­gał.

„Może wyda­wać się absur­dem prze­zna­cze­nie tak dużych pie­nię­dzy na dwu­na­sto­let­niego chło­paka, ale on ma nad­zwy­czajny talent”, napi­sał Pere­ira. „Niech ta decy­zja ozna­cza poważną inwe­sty­cję w przy­szłość klubu”.

Dwa dni póź­niej Pere­ira otrzy­mał infor­ma­cję, że jego pro­po­zy­cja została zaak­cep­to­wana, a od dyrek­tora finan­so­wego klubu usły­szał, że jest zwy­kłym sza­leń­cem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Messi vs. Ronaldo

Copy­ri­ght © 2022 by Joshua Robin­son and Jona­than Clegg

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2022

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor: Monika Kaspe­rek-Ruciń­ska

Redak­tor mery­to­ryczny: Remi­giusz Lewan­dow­ski

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Piotr Majew­ski

Foto­gra­fia na okładce e-booka

© diez artwork/Shut­ter­stock (buty)

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Messi vs. Ronaldo, wyd. I, Poznań 2022)

ISBN 978-83-8188-963-6

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61-867-47-08, 61-867-81-40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer