Ebook dostępny w abonamencie bez dopłat od 24.07.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Co zrobić, kiedy ciągle pada? Z szaloną Mi nawet nuda deszczowych dni nie jest nudna!
Przebojowa sześcioletnia Mi, dziesięcioletni Albert z zespołem Aspergera oraz jedenastoletni Amelia i Kuba ze zdumieniem odkrywają, że pada wyłącznie nad ich blokiem. Sąsiednie luksusowe osiedle, z groźnymi tabliczkami „Obcym wstęp wzbroniony”, może nieprzerwanie cieszyć się bezchmurnym niebem. Czy pogodę można zmienić, czy robią to kosmiczni kosmici i co ma z tym wspólnego Zły Meteorolog? Czy w rozwiązaniu zagadki pomoże Gluj, czyli eksperymentalny biologiczny komputer? A może warto wziąć sprawy w swoje ręce?
Solidna porcja wiedzy (m.in. o pogodzie) ukryta w galopującej akcji, ubrana w przezabawne dialogi i powiedzonka niezawodnej Mi, bohaterki serii „Mi się podoba”. A po lekturze chwila refleksji – czy słońce może świecić dla wszystkich, niezależnie od tego gdzie kto mieszka i ile zarabiają jego rodzice? Bo żadne dziecko nigdy nie powinno się czuć obce czy gorsze.
Zabawnie i przygodowo o empatii!
Jeżeli chcesz aby Twoje dziecko zaczęło czytać – kup mu książkę Rafała Kosika! *
* Ponad dwa miliony sprzedanych egzemplarzy
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 88
Ale tu ciemno… Nie powinnam tego robić! Jak mnie nakryją, będzie naprawdę źle. Trochę się boję. Tylko troszkę. Troszeczkę. A co tam, nikt się nie dowie…
Mała dziewczynka biegła przez ciemny las. Przed kimś uciekała. Przed kimś albo przed czymś. To coś musiało być straszne, bo biegła bardzo szybko. Potykała się i z trudem łapała oddech. Co chwila odwracała się i zerkała za siebie.
Wreszcie upadła i już nie miała siły dalej biec. Odwróciła się na plecy i ciężko dysząc, cofała się, aż oparła plecami o pień drzewa. I wtedy z ciemności wyłoniło się to coś, co ją ścigało. Dziewczynka krzyknęła rozdzierająco.
Oto stał przed nią, wysoki, z zieloną skórą i wielkimi czarnymi oczami. Potwór.
— Iii tam, za mało straszny — oceniła Mi, sięgając po chipsa.
Siedziała w salonie i oglądała film o kosmitach. Było późno, więc niemal całkowicie wyciszyła dźwięk w telewizorze. Wszyscy już spali. Mi bardzo zależało na tym, żeby nikt się nie obudził – to by oznaczało koniec seansu. Oglądała film w tajemnicy przed rodzicami. Gdyby ich zapytała o pozwolenie, z pewnością by się nie zgodzili. W rodzinie Rytlów panowały pewne zasady. Może nie były bardzo surowe, ale Mi miała dopiero sześć lat i nie powinna oglądać takich filmów. A tym bardziej w nocy.
Oczywiście, że mogła ten film obejrzeć pod kołdrą na telefonie albo tablecie. Ale chodziło przecież o coś zupełnie innego. Tutaj mogła się wygodnie wyciągnąć na kanapie, obżerać chipsami z miski i popijać je colą. Pewnie po miesiącu będzie ważyła sto kilo, ale to dopiero po miesiącu.
Tymczasem na filmie do Ziemi zbliżała się flota latających talerzy. W każdym siedziało wielu kosmitów o zielonej skórze i wielkich czarnych oczach. Byli uzbrojeni w nieznaną na Ziemi broń. Przygotowywali się do inwazji.
Pierwszy statek kosmiczny wylądował i wybiegli z niego Obcy. Od razu zaczęli strzelać z laserów. Mi aż podskoczyła. Ale nie na widok Obcych, tylko dlatego że ktoś wszedł do salonu. Odwróciła się gwałtownie. Z ulgą zauważyła, że to nie był Obcy ani tym bardziej tata.
— Co tu robisz? — zapytała z zaskoczeniem, ale też i ze złością. Wcisnęła pauzę na pilocie.
— To samo, co ty — odparł Kuba, jej starszy brat.
Nie sposób było go pomylić z tatą – był niższy, szczuplejszy, a na głowie miał blond czuprynę.
— Powinnaś już spać — zauważył Kuba.
— Ty też.
— Chodzę spać, kiedy chcę.
— Ja też.
— To moja miejscówka wieczorna — nie ustępował brat.
— Też chcę mieć miejscówkę wieczorną — nie ustępowała siostra. — Dziś to wymyśliłam.
Kuba chwilę się zastanawiał.
— Dobra, ale ja wybieram filmy. — Nabrał całą garść chipsów i wepchnął sobie do ust. — Fo oglądafsz?
— Inwazję kosmicznych kosmitów. Bardzo dobre. Ambitne kino.
— Czytałem o tym. Na końcu kosmitów załatwi wirus grypy. Może być.
— Ej, to spojler! — Mi aż podskoczyła z oburzenia. Kasztanowe włosy związane w kucyk na czubku głowy podrygiwały przy każdym ruchu. — Nie można tak spojlować!
Kuba stłumił śmiech, przy okazji wypluwając kilka chipsów.
— Kuba Rozpluwacz — skomentowała Mi.
Chłopak przyłożył palec do ust. Oburzenie Mi nie trwało długo. Zasłoniła sobie usta dłonią i dodała szeptem:
— Jak nas nakryją, będzie przekichane.
Ze zdziwieniem stwierdziła, że w sumie to nie ma nic przeciwko obecności Kuby. Bo ten film jednak był odrobinę straszny. Odrobineczkę. Bliskość brata mogła się przydać.
Kuba przyniósł z lodówki drugą puszkę coli. Otworzył ją najciszej jak potrafił i położył się na kanapie obok siostry.
— Jedna ważna zasada — powiedział. — Oglądamy pół godziny i idziemy spać.
Sięgnął po chipsy, przejął pilota i przyciemnił obraz, żeby rodzice przypadkiem nie dostrzegli światła w szczelinie pod drzwiami. Mi kiwnęła głową i wcisnęła odtwarzanie.
Kosmici znów zaczęli strzelać z laserów.
Nieco później, bo w środku nocy, w innej części budynku obudziła się Amelia Domeyko. Może to był zły sen, może przeczucie, a może nic szczególnego. Czasem człowiek budzi się, ot tak, bez powodu.
Zamknęła oczy i spróbowała zasnąć. Ale im bardziej próbowała, tym gorzej jej wychodziło. A przecież musi się wyspać! Jutro rano ma jechać ze swoim przyjacielem, Kubą, na wycieczkę rowerową!
Amelia przewracała się z boku na bok. Gdy nic nie pomagało, wstała i włożyła kapcie. Przesunęła sztalugi z niedokończonym obrazem przedstawiającym deszcz i otworzyła okno, by wpuścić do pokoju letnie powietrze. Na zewnątrz panowała niemal całkowita cisza, jeśli nie liczyć odległego szumu miasta.
Okno wychodziło na kwadratowy dziedziniec, na którego środku rósł dwustuletni dąb. Budynek swoimi oknami i balkonami otaczał ów dziedziniec ze wszystkich stron, przez co przypominał nieco zamek. I tak też nazywali go mieszkańcy – Zamek.
Wszyscy już spali. No, prawie wszyscy – światło paliło się u profesora Koprowicza. Profesor był ekscentrycznym naukowcem i robił dziwne rzeczy o dziwnych porach. Teraz pewnie też przeprowadzał jakiś tajemniczy eksperyment.
Nagle Amelia usłyszała cichy świst, a może szum. Spojrzała w górę i ujrzała małe, ledwo widoczne czerwone światełko, które wolno opadało z nieba. Obserwowała je ze zdziwieniem, bo takich rzeczy przecież nie widuje się na co dzień. Wydawało się, że wyląduje na dziedzińcu, ale po chwili zniknęło za dachem Zamku.
Co to było?!
Teraz Amelia rozbudziła się już na dobre. W sąsiednim pokoju spał Albert, jej młodszy o rok brat. Albert wszystko wiedział, a nawet jeśli czegoś nie wiedział, to wiedział, jak się dowiedzieć. No ale minęła północ i budzenie go nie było dobrym pomysłem.
Obudził się za to Imbir, mały biały terrier. Usiadł obok Amelii i patrzył na nią pytająco.
Z bliżej nieokreślonego kierunku dobiegło kilka cichych metalicznych dźwięków. Gdzieś przejechał samochód, ale poza tym nic się nie działo. Amelia już miała wracać do łóżka, gdy znów rozległ się szum, a może świst, i nad dachem, z innej strony, pojawiło się czerwone światełko. Wolno unosiło się, aż zniknęło wysoko w górze.
Amelia w napięciu wypatrywała go jeszcze jakiś czas, ale nie udało jej się już nic dostrzec. Wróciła do łóżka. Długo leżała z otwartymi oczami.
Rano Amelia nie była pewna, czy to się wydarzyło naprawdę, czy może jej się tylko przyśniło. Za oknem przepływały chmury, ale mimo to po śniadaniu razem z Albertem zabrali rowery i zjechali windą na parter. Ledwo otworzyli drzwi na podwórko, przywitał ich deszcz. Imbir tylko wystawił nos poza daszek i zaraz się wycofał do środka.
Albert poprawił okulary w grubych oprawkach, spojrzał w niebo, potem w telefon.
— Prognoza pogody przewiduje przelotne zachmurzenia — oświadczył. — Żadnego deszczu.
Amelia wystawiła rękę poza daszek i podsunęła mokrą dłoń bratu.
— To wygląda jak deszcz — powiedziała.
— Błąd w algorytmie1 prognozowania pogody — orzekł Albert.
Amelia nie pytała, co brat ma na myśli, bo w drzwiach dziewiątej klatki pojawili się Mi i Kuba. Spojrzeli w niebo i smutno pomachali do przyjaciół.
— Miało być słońce jak w kalafiorni! — prychnęła Mi.
— W Kalifornii — poprawił ją Kuba. — Miało nie padać.
— Błąd w algorytmie! — odkrzyknęła Amelia.
Otworzyły się drzwi prowadzące do klatki numer pięć. Wyszła przez nie pani Kożuszek, emerytka z trzeciego piętra. Starsza pani nawet podczas upałów nosiła płaszcz i beret. Było już za późno, żeby się schować. Jej pojawienie się zawsze oznaczało narzekania i pretensje. Również tym razem.
— Nieznośne huncwoty! — Zamachała laską nad głową. — Znowu deszcz!
— A co my mamy wspólnego z deszczem? — zapytał cicho Kuba.
Sąsiadka nie usłyszała tego.
— I ten obcy się tu kręci — powiedziała. — Przychodzi i męczy Gomółkę. A ona tak lubi odpoczywać w domku i pogryzać herbatniczki.
Gomółka była kotką pani Kożuszek. Emerytka miała inne zdanie o tym, co jest dobre dla kotki. Inne niż sama kotka, która nie przepadała za przetrzymywaniem w domu. A pani Kożuszek właśnie to robiła, trzymała Gomółkę pod kluczem, z troski, żeby jej się nie stało nic złego.
Oczywiście kotka przy każdej możliwej okazji uciekała z domu.
Przyjaciele nie wiedzieli, o co chodzi pani Kożuszek. Jednak przezornie się nie odzywali.
— To trzeba powstrzymać — oświadczyła sąsiadka. — Już ja porozmawiam z panem Zenkiem!
Otworzyła parasol i postukując laską, ruszyła w stronę furtki. Nie wyszła jednak przez nią, tylko skręciła do stróżówki.
— Ona to dopiero ma błąd w alegorymie — zauważyła Mi.
— Algorytmie — poprawił Kuba. — Teraz będzie męczyć pana Zenka.
— Lepiej jego niż nas. Przegrzała się w tym futrze z halibuta2.
— To co robimy? — krzyknęła przez podwórko Amelia.
— Planszówki czy film? — odkrzyknął Kuba, po czym sam sobie odpowiedział — jedno i drugie! Chodźcie do nas!
Wyjścia z dziewięciu klatek schodowych Zamku prowadziły na dziedziniec. Jedynym sposobem, by nie zmoknąć, było przejście garażem podziemnym. Amelia i Albert zaprowadzili rowery do domu i przez garaż przeszli do klatki Mi i Kuby.
Spotkali się na parterze.
— Emil nie chciał przyjść? — zapytała Mi.
— Nie ma czasu — odparł Kuba. — Pracuje z dziadkiem nad czymś, co nazywa się gluj.
— Gnój? — zdziwiła się Mi. — On ma młodszego brata?
— Nie ma. Nie gnój, tylko gluj. Nie chciał powiedzieć, co to jest. Podobno coś tajnego.
— Tajnego… — Mi zamyśliła się. — Pewnie kontaktuje się z kosmicznymi kosmitami. Albo robi coś jeszcze dziwniejszego.
Dziadek Emila, czyli profesor Koprowicz, zajmował się dziwnymi i tajnymi sprawami. Zamienił swoje mieszkanie w laboratorium. Raz nawet przypadkiem doprowadził do tego, że w Zamku pojawiły się duchy3.
Mi chwilę nad tym myślała, ale zaraz straciła cierpliwość. Martwiło ją co innego – cieszyła się na tę wycieczkę, a tu taka przykrość.
— Można do kogoś napisać reklamację w sprawie pogody? — zapytała. — Do jakiegoś pogodo…loga?
— Meteorologa — poprawił ją Kuba.
— Trudniejszej nazwy nie mógł już sobie wymyślić!
— Można do niego napisać, ale to nic nie da — dodał Albert.
— Dlaczego?! — Mi podskoczyła i dramatycznym gestem wskazała okno. — On musi coś z tym zrobić! On się na tym zna, co nie?
Albert nie odpowiedział. Czasem tak robił, jeśli pytanie wydawało mu się niemądre albo nieciekawe.
— Weźmy i napiszmy do tego metra… meteora — nalegała Mi.
— Meteorolog nie zmienia pogody, tylko ją przewiduje — wyjaśniła Amelia.
Mi zmarszczyła brwi. Wkurzało ją, że ktoś ciągle ją poprawia. A jeszcze bardziej, gdy ten ktoś miał rację.
Mi tak naprawdę nazywała się Milena, ale nikt tak do niej nie mówił. Sama już prawie zapomniała o tym imieniu i przypominali jej o nim dopiero nauczyciele. Głównie wtedy, kiedy źle się zachowywała. Czyli całkiem często.
Nie mogła się doczekać, kiedy będzie dorosła. Wtedy nikt już nie będzie jej poprawiał ani pouczał. Dorosłość w jej mniemaniu zaczynała się od piętnastego roku życia, czyli Kubie i Amelii też jeszcze brakowało. Jakichś czterech lat.
Weszli na drugie piętro. Pani Rytel, mama Mi i Kuby, szykowała się do wyjścia.
— Jedziecie na wycieczkę? — zapytała. — Nie zapomnijcie kanapek.
Wyjęła z lodówki kanapki w pudełkach lunchowych i położyła je na stole.
— Nigdzie nie jedziemy — odparł Kuba. — Leje.
Mama zerknęła za okno.
— Dziwne, miało nie padać. — Dołożyła do torebki parasolkę. — No to zjedzcie kanapki w domu. Problem lunchu sam się rozwiązał.
Mi usiadła przy stole i wyjęła z pudełka kanapkę.
— Bleee… — Wyciągnęła język na brodę.
Odłożyła na bok ser i sięgnęła do cukiernicy, żeby posypać masło cukrem. Ku jej zaskoczeniu, wyjęła łyżeczką bryłę skawalonego cukru.
— To przez tę wilgoć — westchnęła mama. — Ale to dobrze, bo cukier jest bardzo niezdrowy.
Algorytm to przepis, jak coś zrobić krok po kroku. Algorytmem jest przepis na przygotowanie jajecznicy albo załogowej wyprawy na Marsa. [wróć]
Halibut zdecydowanie nie ma futra. Halibut jest rybą. [wróć]
Możecie o tym przeczytać w książce Amelia i Kuba. Godzina Duchów. [wróć]
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki