Mi się podoba. Zły Meteorolog - Rafał Kosik - ebook + książka

Mi się podoba. Zły Meteorolog ebook

Rafał Kosik

0,0
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Co zrobić, kiedy ciągle pada? Z szaloną Mi nawet nuda deszczowych dni nie jest nudna!

Przebojowa sześcioletnia Mi, dziesięcioletni Albert z zespołem Aspergera oraz jedenastoletni Amelia i Kuba ze zdumieniem odkrywają, że pada wyłącznie nad ich blokiem. Sąsiednie luksusowe osiedle, z groźnymi tabliczkami „Obcym wstęp wzbroniony”, może nieprzerwanie cieszyć się bezchmurnym niebem. Czy pogodę można zmienić, czy robią to kosmiczni kosmici i co ma z tym wspólnego Zły Meteorolog? Czy w rozwiązaniu zagadki pomoże Gluj, czyli eksperymentalny biologiczny komputer? A może warto wziąć sprawy w swoje ręce?

Solidna porcja wiedzy (m.in. o pogodzie) ukryta w galopującej akcji, ubrana w przezabawne dialogi i powiedzonka niezawodnej Mi, bohaterki serii „Mi się podoba”. A po lekturze chwila refleksji – czy słońce może świecić dla wszystkich, niezależnie od tego gdzie kto mieszka i ile zarabiają jego rodzice? Bo żadne dziecko nigdy nie powinno się czuć obce czy gorsze.

Zabawnie i przygodowo o empatii!

Jeżeli chcesz aby Twoje dziecko zaczęło czytać – kup mu książkę Rafała Kosika! *

* Ponad dwa miliony sprzedanych egzemplarzy

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 88

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Rafał Kosik Mi się podoba. Zły Meteorolog ISBN: 978-83-67845-76-2 Wydawca: Powergraph ul. Cegłowska 16/2 01-803 Warszawa tel. 22 834 18 25 e-mail: [email protected] Copyright © 2025 by Rafał Kosik Copyright © 2025 by Powergraph Copyright © 2025 for the cover by Kasia Kołodziej Copyright © 2025 for the cover illustration by Kasia Kołodziej Copyright © 2025 for the illustrations by Kasia Kołodziej Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved. PROJEKT GRAFICZNY: Kasia Kołodziej REDAKCJA: Kasia Sienkiewicz-Kosik KOREKTA: Maria AleksandrowWyłączna dystrybucja: Dressler Dublin sp. z o.o. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Mazowiecki tel. 22 733 50 31/32 e-mail: [email protected] www.dressler.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer

Rozdział 1

Ale tu ciemno… Nie powin­nam tego robić! Jak mnie nakryją, będzie naprawdę źle. Tro­chę się boję. Tylko troszkę. Tro­szeczkę. A co tam, nikt się nie dowie…

* * *

Mała dziew­czynka bie­gła przez ciemny las. Przed kimś ucie­kała. Przed kimś albo przed czymś. To coś musiało być straszne, bo bie­gła bar­dzo szybko. Poty­kała się i z tru­dem łapała oddech. Co chwila odwra­cała się i zer­kała za sie­bie.

Wresz­cie upa­dła i już nie miała siły dalej biec. Odwró­ciła się na plecy i ciężko dysząc, cofała się, aż oparła ple­cami o pień drzewa. I wtedy z ciem­no­ści wyło­niło się to coś, co ją ści­gało. Dziew­czynka krzyk­nęła roz­dzie­ra­jąco.

Oto stał przed nią, wysoki, z zie­loną skórą i wiel­kimi czar­nymi oczami. Potwór.

— Iii tam, za mało straszny — oce­niła Mi, się­ga­jąc po chipsa.

Sie­działa w salo­nie i oglą­dała film o kosmi­tach. Było późno, więc nie­mal cał­ko­wi­cie wyci­szyła dźwięk w tele­wi­zo­rze. Wszy­scy już spali. Mi bar­dzo zale­żało na tym, żeby nikt się nie obu­dził – to by ozna­czało koniec seansu. Oglą­dała film w tajem­nicy przed rodzi­cami. Gdyby ich zapy­tała o pozwo­le­nie, z pew­no­ścią by się nie zgo­dzili. W rodzi­nie Rytlów pano­wały pewne zasady. Może nie były bar­dzo surowe, ale Mi miała dopiero sześć lat i nie powinna oglą­dać takich fil­mów. A tym bar­dziej w nocy.

Oczy­wi­ście, że mogła ten film obej­rzeć pod koł­drą na tele­fo­nie albo table­cie. Ale cho­dziło prze­cież o coś zupeł­nie innego. Tutaj mogła się wygod­nie wycią­gnąć na kana­pie, obże­rać chip­sami z miski i popi­jać je colą. Pew­nie po mie­siącu będzie ważyła sto kilo, ale to dopiero po mie­siącu.

Tym­cza­sem na fil­mie do Ziemi zbli­żała się flota lata­ją­cych tale­rzy. W każ­dym sie­działo wielu kosmi­tów o zie­lo­nej skó­rze i wiel­kich czar­nych oczach. Byli uzbro­jeni w nie­znaną na Ziemi broń. Przy­go­to­wy­wali się do inwa­zji.

Pierw­szy sta­tek kosmiczny wylą­do­wał i wybie­gli z niego Obcy. Od razu zaczęli strze­lać z lase­rów. Mi aż pod­sko­czyła. Ale nie na widok Obcych, tylko dla­tego że ktoś wszedł do salonu. Odwró­ciła się gwał­tow­nie. Z ulgą zauwa­żyła, że to nie był Obcy ani tym bar­dziej tata.

— Co tu robisz? — zapy­tała z zasko­cze­niem, ale też i ze zło­ścią. Wci­snęła pauzę na pilo­cie.

— To samo, co ty — odparł Kuba, jej star­szy brat.

Nie spo­sób było go pomy­lić z tatą – był niż­szy, szczu­plej­szy, a na gło­wie miał blond czu­prynę.

— Powin­naś już spać — zauwa­żył Kuba.

— Ty też.

— Cho­dzę spać, kiedy chcę.

— Ja też.

— To moja miej­scówka wie­czorna — nie ustę­po­wał brat.

— Też chcę mieć miej­scówkę wie­czorną — nie ustę­po­wała sio­stra. — Dziś to wymy­śli­łam.

Kuba chwilę się zasta­na­wiał.

— Dobra, ale ja wybie­ram filmy. — Nabrał całą garść chip­sów i wepchnął sobie do ust. — Fo oglą­da­fsz?

— Inwa­zję kosmicz­nych kosmi­tów. Bar­dzo dobre. Ambitne kino.

— Czy­ta­łem o tym. Na końcu kosmi­tów zała­twi wirus grypy. Może być.

— Ej, to spoj­ler! — Mi aż pod­sko­czyła z obu­rze­nia. Kasz­ta­nowe włosy zwią­zane w kucyk na czubku głowy podry­gi­wały przy każ­dym ruchu. — Nie można tak spoj­lo­wać!

Kuba stłu­mił śmiech, przy oka­zji wyplu­wa­jąc kilka chip­sów.

— Kuba Roz­plu­wacz — sko­men­to­wała Mi.

Chło­pak przy­ło­żył palec do ust. Obu­rze­nie Mi nie trwało długo. Zasło­niła sobie usta dło­nią i dodała szep­tem:

— Jak nas nakryją, będzie prze­ki­chane.

Ze zdzi­wie­niem stwier­dziła, że w sumie to nie ma nic prze­ciwko obec­no­ści Kuby. Bo ten film jed­nak był odro­binę straszny. Odro­bi­neczkę. Bli­skość brata mogła się przy­dać.

Kuba przy­niósł z lodówki drugą puszkę coli. Otwo­rzył ją naj­ci­szej jak potra­fił i poło­żył się na kana­pie obok sio­stry.

— Jedna ważna zasada — powie­dział. — Oglą­damy pół godziny i idziemy spać.

Się­gnął po chipsy, prze­jął pilota i przy­ciem­nił obraz, żeby rodzice przy­pad­kiem nie dostrze­gli świa­tła w szcze­li­nie pod drzwiami. Mi kiw­nęła głową i wci­snęła odtwa­rza­nie.

Kosmici znów zaczęli strze­lać z lase­rów.

* * *

Nieco póź­niej, bo w środku nocy, w innej czę­ści budynku obu­dziła się Ame­lia Domeyko. Może to był zły sen, może prze­czu­cie, a może nic szcze­gól­nego. Cza­sem czło­wiek budzi się, ot tak, bez powodu.

Zamknęła oczy i spró­bo­wała zasnąć. Ale im bar­dziej pró­bo­wała, tym gorzej jej wycho­dziło. A prze­cież musi się wyspać! Jutro rano ma jechać ze swoim przy­ja­cie­lem, Kubą, na wycieczkę rowe­rową!

Ame­lia prze­wra­cała się z boku na bok. Gdy nic nie poma­gało, wstała i wło­żyła kap­cie. Prze­su­nęła szta­lugi z nie­do­koń­czo­nym obra­zem przed­sta­wia­ją­cym deszcz i otwo­rzyła okno, by wpu­ścić do pokoju let­nie powie­trze. Na zewnątrz pano­wała nie­mal cał­ko­wita cisza, jeśli nie liczyć odle­głego szumu mia­sta.

Okno wycho­dziło na kwa­dra­towy dzie­dzi­niec, na któ­rego środku rósł dwu­stu­letni dąb. Budy­nek swo­imi oknami i bal­ko­nami ota­czał ów dzie­dzi­niec ze wszyst­kich stron, przez co przy­po­mi­nał nieco zamek. I tak też nazy­wali go miesz­kańcy – Zamek.

Wszy­scy już spali. No, pra­wie wszy­scy – świa­tło paliło się u pro­fe­sora Kopro­wi­cza. Pro­fe­sor był eks­cen­trycz­nym naukow­cem i robił dziwne rze­czy o dziw­nych porach. Teraz pew­nie też prze­pro­wa­dzał jakiś tajem­ni­czy eks­pe­ry­ment.

Nagle Ame­lia usły­szała cichy świst, a może szum. Spoj­rzała w górę i ujrzała małe, ledwo widoczne czer­wone świa­tełko, które wolno opa­dało z nieba. Obser­wo­wała je ze zdzi­wie­niem, bo takich rze­czy prze­cież nie widuje się na co dzień. Wyda­wało się, że wylą­duje na dzie­dzińcu, ale po chwili znik­nęło za dachem Zamku.

Co to było?!

Teraz Ame­lia roz­bu­dziła się już na dobre. W sąsied­nim pokoju spał Albert, jej młod­szy o rok brat. Albert wszystko wie­dział, a nawet jeśli cze­goś nie wie­dział, to wie­dział, jak się dowie­dzieć. No ale minęła pół­noc i budze­nie go nie było dobrym pomy­słem.

Obu­dził się za to Imbir, mały biały ter­rier. Usiadł obok Ame­lii i patrzył na nią pyta­jąco.

Z bli­żej nie­okre­ślo­nego kie­runku dobie­gło kilka cichych meta­licz­nych dźwię­ków. Gdzieś prze­je­chał samo­chód, ale poza tym nic się nie działo. Ame­lia już miała wra­cać do łóżka, gdy znów roz­legł się szum, a może świst, i nad dachem, z innej strony, poja­wiło się czer­wone świa­tełko. Wolno uno­siło się, aż znik­nęło wysoko w górze.

Ame­lia w napię­ciu wypa­try­wała go jesz­cze jakiś czas, ale nie udało jej się już nic dostrzec. Wró­ciła do łóżka. Długo leżała z otwar­tymi oczami.

* * *

Rano Ame­lia nie była pewna, czy to się wyda­rzyło naprawdę, czy może jej się tylko przy­śniło. Za oknem prze­pły­wały chmury, ale mimo to po śnia­da­niu razem z Alber­tem zabrali rowery i zje­chali windą na par­ter. Ledwo otwo­rzyli drzwi na podwórko, przy­wi­tał ich deszcz. Imbir tylko wysta­wił nos poza daszek i zaraz się wyco­fał do środka.

Albert popra­wił oku­lary w gru­bych opraw­kach, spoj­rzał w niebo, potem w tele­fon.

— Pro­gnoza pogody prze­wi­duje prze­lotne zachmu­rze­nia — oświad­czył. — Żad­nego desz­czu.

Ame­lia wysta­wiła rękę poza daszek i pod­su­nęła mokrą dłoń bratu.

— To wygląda jak deszcz — powie­działa.

— Błąd w algo­ryt­mie1 pro­gno­zo­wa­nia pogody — orzekł Albert.

Ame­lia nie pytała, co brat ma na myśli, bo w drzwiach dzie­wią­tej klatki poja­wili się Mi i Kuba. Spoj­rzeli w niebo i smutno poma­chali do przy­ja­ciół.

— Miało być słońce jak w kala­fiorni! — prych­nęła Mi.

— W Kali­for­nii — popra­wił ją Kuba. — Miało nie padać.

— Błąd w algo­ryt­mie! — odkrzyk­nęła Ame­lia.

Otwo­rzyły się drzwi pro­wa­dzące do klatki numer pięć. Wyszła przez nie pani Kożu­szek, eme­rytka z trze­ciego pię­tra. Star­sza pani nawet pod­czas upa­łów nosiła płaszcz i beret. Było już za późno, żeby się scho­wać. Jej poja­wie­nie się zawsze ozna­czało narze­ka­nia i pre­ten­sje. Rów­nież tym razem.

— Nie­zno­śne hun­cwoty! — Zama­chała laską nad głową. — Znowu deszcz!

— A co my mamy wspól­nego z desz­czem? — zapy­tał cicho Kuba.

Sąsiadka nie usły­szała tego.

— I ten obcy się tu kręci — powie­działa. — Przy­cho­dzi i męczy Gomółkę. A ona tak lubi odpo­czy­wać w domku i pogry­zać her­bat­niczki.

Gomółka była kotką pani Kożu­szek. Eme­rytka miała inne zda­nie o tym, co jest dobre dla kotki. Inne niż sama kotka, która nie prze­pa­dała za prze­trzy­my­wa­niem w domu. A pani Kożu­szek wła­śnie to robiła, trzy­mała Gomółkę pod klu­czem, z tro­ski, żeby jej się nie stało nic złego.

Oczy­wi­ście kotka przy każ­dej moż­li­wej oka­zji ucie­kała z domu.

Przy­ja­ciele nie wie­dzieli, o co cho­dzi pani Kożu­szek. Jed­nak prze­zor­nie się nie odzy­wali.

— To trzeba powstrzy­mać — oświad­czyła sąsiadka. — Już ja poroz­ma­wiam z panem Zen­kiem!

Otwo­rzyła para­sol i postu­ku­jąc laską, ruszyła w stronę furtki. Nie wyszła jed­nak przez nią, tylko skrę­ciła do stró­żówki.

— Ona to dopiero ma błąd w ale­go­ry­mie — zauwa­żyła Mi.

— Algo­ryt­mie — popra­wił Kuba. — Teraz będzie męczyć pana Zenka.

— Lepiej jego niż nas. Prze­grzała się w tym futrze z hali­buta2.

— To co robimy? — krzyk­nęła przez podwórko Ame­lia.

— Plan­szówki czy film? — odkrzyk­nął Kuba, po czym sam sobie odpo­wie­dział — jedno i dru­gie! Chodź­cie do nas!

Wyj­ścia z dzie­wię­ciu kla­tek scho­do­wych Zamku pro­wa­dziły na dzie­dzi­niec. Jedy­nym spo­so­bem, by nie zmok­nąć, było przej­ście gara­żem pod­ziem­nym. Ame­lia i Albert zapro­wa­dzili rowery do domu i przez garaż prze­szli do klatki Mi i Kuby.

Spo­tkali się na par­te­rze.

— Emil nie chciał przyjść? — zapy­tała Mi.

— Nie ma czasu — odparł Kuba. — Pra­cuje z dziad­kiem nad czymś, co nazywa się gluj.

— Gnój? — zdzi­wiła się Mi. — On ma młod­szego brata?

— Nie ma. Nie gnój, tylko gluj. Nie chciał powie­dzieć, co to jest. Podobno coś taj­nego.

— Taj­nego… — Mi zamy­śliła się. — Pew­nie kon­tak­tuje się z kosmicz­nymi kosmi­tami. Albo robi coś jesz­cze dziw­niej­szego.

Dzia­dek Emila, czyli pro­fe­sor Kopro­wicz, zaj­mo­wał się dziw­nymi i taj­nymi spra­wami. Zamie­nił swoje miesz­ka­nie w labo­ra­to­rium. Raz nawet przy­pad­kiem dopro­wa­dził do tego, że w Zamku poja­wiły się duchy3.

Mi chwilę nad tym myślała, ale zaraz stra­ciła cier­pli­wość. Mar­twiło ją co innego – cie­szyła się na tę wycieczkę, a tu taka przy­krość.

— Można do kogoś napi­sać rekla­ma­cję w spra­wie pogody? — zapy­tała. — Do jakie­goś pogodo…loga?

— Mete­oro­loga — popra­wił ją Kuba.

— Trud­niej­szej nazwy nie mógł już sobie wymy­ślić!

— Można do niego napi­sać, ale to nic nie da — dodał Albert.

— Dla­czego?! — Mi pod­sko­czyła i dra­ma­tycz­nym gestem wska­zała okno. — On musi coś z tym zro­bić! On się na tym zna, co nie?

Albert nie odpo­wie­dział. Cza­sem tak robił, jeśli pyta­nie wyda­wało mu się nie­mą­dre albo nie­cie­kawe.

— Weźmy i napiszmy do tego metra… mete­ora — nale­gała Mi.

— Mete­oro­log nie zmie­nia pogody, tylko ją prze­wi­duje — wyja­śniła Ame­lia.

Mi zmarsz­czyła brwi. Wku­rzało ją, że ktoś cią­gle ją popra­wia. A jesz­cze bar­dziej, gdy ten ktoś miał rację.

Mi tak naprawdę nazy­wała się Milena, ale nikt tak do niej nie mówił. Sama już pra­wie zapo­mniała o tym imie­niu i przy­po­mi­nali jej o nim dopiero nauczy­ciele. Głów­nie wtedy, kiedy źle się zacho­wy­wała. Czyli cał­kiem czę­sto.

Nie mogła się docze­kać, kiedy będzie doro­sła. Wtedy nikt już nie będzie jej popra­wiał ani pouczał. Doro­słość w jej mnie­ma­niu zaczy­nała się od pięt­na­stego roku życia, czyli Kubie i Ame­lii też jesz­cze bra­ko­wało. Jakichś czte­rech lat.

Weszli na dru­gie pię­tro. Pani Rytel, mama Mi i Kuby, szy­ko­wała się do wyj­ścia.

— Jedzie­cie na wycieczkę? — zapy­tała. — Nie zapo­mnij­cie kana­pek.

Wyjęła z lodówki kanapki w pudeł­kach lun­cho­wych i poło­żyła je na stole.

— Ni­gdzie nie jedziemy — odparł Kuba. — Leje.

Mama zer­k­nęła za okno.

— Dziwne, miało nie padać. — Doło­żyła do torebki para­solkę. — No to zjedz­cie kanapki w domu. Pro­blem lun­chu sam się roz­wią­zał.

Mi usia­dła przy stole i wyjęła z pudełka kanapkę.

— Bleee… — Wycią­gnęła język na brodę.

Odło­żyła na bok ser i się­gnęła do cukier­nicy, żeby posy­pać masło cukrem. Ku jej zasko­cze­niu, wyjęła łyżeczką bryłę ska­wa­lo­nego cukru.

— To przez tę wil­goć — wes­tchnęła mama. — Ale to dobrze, bo cukier jest bar­dzo nie­zdrowy.

Algo­rytm to prze­pis, jak coś zro­bić krok po kroku. Algo­rytmem jest prze­pis na przy­go­to­wa­nie jajecz­nicy albo zało­go­wej wyprawy na Marsa. [wróć]

Hali­but zde­cy­do­wa­nie nie ma futra. Hali­but jest rybą. [wróć]

Może­cie o tym prze­czy­tać w książce Ame­lia i Kuba. Godzina Duchów. [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki