Mieszkamy obok raju - Kacper Sawala - ebook

Mieszkamy obok raju ebook

Kacper Sawala

4,6

Opis

Po przeprowadzce do nowego domu Barbara ma nadzieję na lepsze życie dla siebie i swojej rodziny. Urokliwa poniemiecka willa w małym mieście wydaje się być idealnym miejscem. Przemili sąsiedzi, piękny ogród, po prostu raj. Szybko jednak się okazuje, że stare mury skrywają wiele sekretów. Błądząc między snem a jawą, kobieta próbuje odkryć tajemnice posiadłości. Kim są zagubione w bezkresnych korytarzach dzieci? Do czego naprawdę służy mała, domowa masarnia? Jak doszło do pożaru na pierwszym piętrze i kto tak naprawdę w nim zginął? Kim jest Tadeusz, który zdaje się wiedzieć więcej?

Gdy makabryczne fakty powoli wychodzą na jaw, Barbara musi zdecydować – kopać dalej, patrząc strachowi prosto w oczy, czy uciekać?

„Mieszkamy obok raju” to pełna okrucieństwa opowieść o tajemnicach, które najrozsądniej zostawić w spokoju. Opowieść o kobiecie, która dla dobra swojej rodziny jest w stanie zrobić wszystko. I o tym, że słowo „rodzina” dla każdego znaczy co innego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 272

Rok wydania: 2022

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (12 ocen)
10
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ZuziaNikola

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa
00

Popularność




Kacper

Sawala

 

 

 

 

 

 

Mieszkamyobok raju

Wydanie pierwszeWrocław 2022

 

Copyright © by Kacper Sawala, 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Każda reprodukcja lub adaptacja całości bądź części niniejszej publikacji, niezależnie od zastosowanej techniki reprodukcji (drukarskiej, fotograficznej, komputerowej i in.), wymaga pisemnej zgody Autora.

 

Opracowanie graficzne: Kacper SawalaRedakcja: Iwona WiniarskaKorekta: Aleksandra KornackaSkład i łamanie: Konrad Jajecznik – Manuscript

 

Wydawca:Kacper Sawalawww.kacpersawala.pl

 

ISBN: 978-83-964839-0-4 (druk)

978-83-964839-1-1 (ePub)

978-83-964839-2-8 (mobi)

Rozdział 1

Gdy zobaczyła krew spływającą po swoich udach, wiedziała, że nadszedł koniec. Nie pomagały krzyki ani kurczowe trzymanie się łóżka. Czerwona ciecz opuszczająca jej ciało nie słuchała rozkazów. Nieważne, jak głośno modlili się bliscy ani jak bardzo zdeterminowani byli lekarze. Gdy ciało odmawia posłuszeństwa, człowiek jest zdany na łaskę śmierci. Niektórych, być może, oszczędzi. Zmieni datę spotkania w kalendarzu. Wypchnie z kolejki i postawi na szarym końcu.

Barbara chciała żyć. Wiedziała, że ma dla kogo. Płacz nowo narodzonego dziecka stopniowo cichł, a piski aparatury szpitalnej rozlegały się z coraz mniejszą częstotliwością. Lekarze robili, co mogli, jednak krwista niagara nie dawała za wygraną.

O czym myśli człowiek na łożu śmierci? O tym, co już przeżył? Czy o tym, co mógł jeszcze przeżyć? W głowie Barbary malował się dom pełen ciepła i miłości. Dom, w którym mąż zasiada do obiadu po wyczerpującym dniu pracy. Dom, w którym śmiech rozbawionych dzieci jest głośniejszy niż jakakolwiek burza.

Resztką sił dotknęła przemoczonego prześcieradła. Gdy spojrzała na swoją dłoń, zaczęła stopniowo tracić świadomość. Jej powieki stawały się cięższe, a ciało coraz suchsze, jakby coś wysysało z niej całą wodę. Nie chciała, aby łóżko na porodówce stało się jej mogiłą. Nie taki był plan.

Temperatura w pomieszczeniu spadła, a głosy zatroskanych lekarzy ucichły. Pozostało tylko kołatanie. Kołatanie serca, które jeszcze biło w jej klatce piersiowej. Miała wrażenie, że wszystko wokół się oddala. Czuła się tak, jakby spadała podczas zasypiania, ale bez nagłego wybudzenia. Gdy otworzyła oczy, ku swojemu zaskoczeniu nadal leżała w tym samym miejscu, ale szpitalna sala wyglądała inaczej. Była ciemna, światła były zgaszone. Ten widok dogłębnie nią wstrząsnął. Nie było nikogo. Nikt nie trzymał jej za rękę. Nie było jej dziecka. Nie zdążyła go nawet przytulić.

Spojrzała przed siebie. Drzwi, które znajdowały się naprzeciw łóżka, nagle się otworzyły. Barbara ujrzała świetlistą postać, która wsunęła do pomieszczenia, przywracając mu dawne ciepło. Biała sylwetka, jaśniejsza niż świeży śnieg, zbliżyła się do jej nóg i delikatnie musnęła stopę. Kobieta poczuła przyjemne wibracje, nie tak wyobrażała sobie dotyk brutalnej i zimnej śmierci. Nie mogła oderwać oczu od świetlistego bytu.

– Jesteś aniołem – zgadła Barbara. – Przyszedłeś po mnie. Ale co będzie z moimi dziećmi? Z moją rodziną?

Jasna postać pochyliła się nad nią.

– Nie jesteś tu potrzebna – powiedziała w końcu łagodnie. – Musisz wrócić. Dbaj o nich.

Barbara spojrzała na nią, zupełnie oszołomiona, ale i dziwnie spokojna, a ta pocałowała ją prosto w usta.

 

* * *

 

– Barbara! – krzyknął męski głos. – Jesteśmy!

Kobieta otworzyła oczy, po czym od razu przysłoniła je dłonią. Poranne słońce świeciło wprost przez przednią szybę samochodu, oślepiając wszystkich pasażerów. Barbara opuściła osłonkę pod sufitem i mrużąc oczy, zaczęła przyglądać się krajobrazowi miasta.

– Nawet przypomina Wrocław – stwierdziła, ziewając. – Co nie, Paula?

Nastolatka siedząca z tyłu nie zareagowała. Ze słuchawkami w uszach przewijała piosenki, które miały zagłuszyć zaczepki rodziców. Telefon ponad bliskich.

– Michaś śpi?

– Nie śpię – odpowiedział chłopiec, który z fascynacją obserwował ulice.

– Przynajmniej on jest zadowolony – wyszeptał mąż Barbary, wycierając pot z czoła.

Kobieta uśmiechnęła się, po czym znów wyjrzała przez okno. Zaczęła zastanawiać się nad sensem swojego snu. Kiedyś nawiedzał ją prawie każdej nocy, ale te czasy dawno minęły. Nie wiedziała, dlaczego znów jej się przyśnił. Może to upał, który zawitał w tym roku wyjątkowo wcześnie? A może zmiana otoczenia? Przeprowadzka do innego miasta wywoływała w niej wiele emocji – zarówno pozytywnych, jak i negatywnych. Nie dziwił więc fakt, że obudziły się stare traumy. Jednak ta była wyjątkowo przerażająca i tkwiła w głowie Barbary permanentnie. Zetknięcie się ze śmiercią i spotkanie anioła nie były jedynie wytworem jej wyobraźni. Były wspomnieniem. A przynajmniej tak jej się wydawało.

Rozdział 2

Głośny warkot silnika z 1998 roku spłoszył śpiewające kowaliki. Na podjeździe starej, poniemieckiej willi otoczonej ozdobnym płotem zaparkował srebrny volkswagen passat. Przez warstwę kurzu i błota pokrywającą karoserię ledwo można było dostrzec, że pojazd ma wrocławską rejestrację – a nawet że w ogóle ma tablicę rejestracyjną.

Blade promienie delikatnie prześwitywały przez gęste, pokrzywione gałęzie otaczających kamienicę dębów i kasztanowców, podkreślając jasnozieloną barwę majowych listków.

Słońce dopiero wschodziło, więc nikogo nie dziwił fakt, że w niedzielny poranek – oprócz śpiewu ptaków i delikatnego szumu wiatru – nie było słychać dosłownie nic. Te miłe dźwięki przerywał tylko od czasu do czasu rumor przejeżdżających po kocich łbach samochodów. Miasto ospale budziło się do życia, aby leniwie móc się cieszyć kolejnym spokojnym dniem. W Świdnicy tak wygląda normalność. Miejscowość nieopodal Wrocławia nie tętni życiem tak intensywnie, jak miasto wojewódzkie, w którym gwar i pośpiech od samego rana są na porządku dziennym, nawet w weekendy.

W samochodzie otworzyły się drzwi od strony pasażera. Ze środka szybko wysiadła kobieta w średnim wieku, prawie wyskakując z przedniego siedzenia. Stanęła naprzeciw budynku i z wyraźną ekscytacją na twarzy spojrzała za siebie, w rozgrzane wnętrze auta. Zamaszystym ruchem ręki wskazała wejście do kamienicy i kwiecisty ogród, który ją otaczał.

Otworzyły się tylne drzwi z tej samej strony. Z cienia wewnątrz pojazdu wyłoniła się blondwłosa dziewczyna, ewidentnie niepodzielająca entuzjazmu swojej mamy. W szkłach jej okularów przeciwsłonecznych, nieproporcjonalnie dużych w stosunku do twarzy, mieniły się odbicia barwnych kwiatów rosnących przy domu. Dziewczyna uniosła powoli wzrok na frontową ścianę willi, zsunęła okulary na czubek nosa i przyłożyła dłoń do czoła, tworząc daszek chroniący przed promieniami słońca.

Barbara, widząc grymas niezadowolenia na twarzy swojej córki, przewróciła oczami, po czym ponownie, z trochę wymuszonym entuzjazmem, uśmiechnęła się, okrążyła samochód i otworzyła drzwi kierowcy.

Jej mąż Robert, nienaturalnie skręcony do tyłu, nieporadnie próbował rozpiąć pasy w foteliku ich młodszej pociechy.

– Może najpierw sam się rozepnij – zasugerowała z uśmiechem, widząc, że mężczyzna nie ma skutecznego planu wykonania tak skomplikowanego ojcowskiego zadania.

Nachyliła się nad mężem, zanurzając się prawie cała we wnętrzu samochodu. Oswobodziła swojego wybranka zaledwie jednym naciśnięciem palca.

– Lepiej? – zapytała ironicznie.

– Zdecydowanie lepiej – odparł z westchnieniem, po czym już bez trudu odwrócił się w stronę dziecięcego fotelika umocowanego na tylnym siedzeniu.

– A ty, Paula, będziesz tak milczeć do końca dnia, czy może zaszczycisz nas chociaż jednym słowem? – rzuciła pytanie do córki, wychylając głowę nad nagrzany dach auta. – Nie odzywałaś się przez całą drogę, może chociaż przez jeden dzień nie bądź obrażona na cały świat.

Dziewczyna spojrzała nienawistnym wzrokiem na swoich rodziców, po czym wyciągnęła z małej torebki elektrycznego papierosa i głęboko się zaciągnęła. Wypuszczając przez nos chmurę białego dymu, odgarnęła włosy za ucho i odeszła kilka kroków w stronę rosnącego przy schodkach na werandę krzewu.

– Nie ma co z nią dyskutować. Widzisz, że jest w żałobie – zażartował ojciec, wysiadając z samochodu. Otworzył tylne drzwi, wziął na ręce siedzącego w środku syna i oschłym tonem dodał: – Będziesz musiała polubić to miejsce.

– A tobie, Michasiu, jak się podoba nowy dom? – zapytała z uśmiechem Barbara, delikatnie łaskocząc synka w policzek.

– Ładny, podoba mi się – odpowiedział nieśmiało roześmiany chłopiec.

– Przynajmniej pięćdziesiąt procent naszych dzieci nie ma much w nosie – rzucił żartem ojciec. – A jeśli druga połowa się rozchmurzy, nie będzie musiała sama wnosić swojej walizki do środka.

– Dzięki, poradzę sobie – mruknęła dziewczyna, zaciągając się dymem i obserwując z udawanym zaciekawieniem pszczołę zbierającą nektar z rosnącego przy budynku tulipana.

Przez moment wpatrywała się w bujne zarośla, które porastały rabaty przed domem. Dostrzegła w nich kamienną tablicę przypominającą nagrobek. Bez chwili namysłu podeszła do niej, odgarnęła stopą trawę, która przysłaniała jej widok. Tablica była pokryta mchem, co utrudniało odczytanie wyrytych na niej napisów. Dziewczynie udało się dojrzeć jedynie płaskorzeźbę ukazującą męską twarz i napis „Czerwony Baron”.

Robert otworzył bagażnik i zaczął wyciągać jedną walizkę po drugiej. Jego żona ze zdumieniem przyglądała się skrupulatnie upchanym bagażom, które przypominały ciasno ułożone kostki w tetrisie. Przyszło jej na myśl, że odkupienie od teściów starego passata w wersji kombi w końcu się opłaciło.

Gdy wszyscy członkowie rodziny chwycili w dłonie walizki opisane ich imionami, każdy swoją, ruszyli po odrapanych, kamiennych schodach prosto do wejścia.

Pod wpływem lekkiego pchnięcia jedno skrzydło drzwi z impetem otworzyło się do wewnątrz klatki schodowej i uderzyło w ścianę, wydając przy tym donośny huk. Drzwi były zrobione z dębowego drewna, a ich podłużne okienka osłonięte były metalowymi zdobieniami. Nic dziwnego, że zawiasy nie stawiały należytego oporu ich ciężarowi.

Z mieszkania numer jeden wyjrzała zaciekawiona kobieta. Wyglądała na zaskoczoną widokiem nieznajomych osób w murach zabytkowej willi.

Wprawiło to w zakłopotanie hałaśliwą rodzinkę. Lokatorka spod jedynki, widząc konsternację na ich twarzach, dostojnie poprawiła sukienkę i uśmiechnęła się półgębkiem.

– Barbara Ferenc! – krzyknęła z przesadnym entuzjazmem, wyciągając żylaste, podobne do szponów ręce w kierunku nowo przybyłej rodziny.

– A pani to… – niepewnie zaczęła zdanie Barbara, zaciskając w dłoni rączkę od walizki.

– Aniela Feldman. Po prostu Aniela. Mieszkam pod jedynką – odpowiedziała. – Ja już wszystko wiem. Wypytałam tych agentów zero zero siedem chyba o wszystko, co mogłam.

– A ja jestem Robert, mąż mojej małżonki – wtrącił z zakłopotaniem mężczyzna.

– I to również wiem – odpowiedziała.

Wyszczerzyła porcelanowe zęby tak, że cała rodzina stojąca w drzwiach – z wyjątkiem małego Michasia zajętego wydłubywaniem kóz z nosa – zastanowiła się, czy napięta twarz nowo poznanej sąsiadki zaraz nie eksploduje, zalewając jej idealnie skrojoną sukienkę kwasem hialuronowym.

– Te wszystkie ważniaczki najpierw nic nie chcą mówić, bo rodo, bo procedury, rury i inne sznury, ale jak ich się w końcu przyciśnie, to wszystko powiedzą – dodała pogodnie sąsiadka.

– Przyciśnie? – wtrąciła z wyczuwalną obawą w głosie córka Ferenców.

– No przecież nie kolanem do podłogi, kochaniutka. Aż tak daleko bym się nie posunęła – zaśmiała się.

Nowi mieszkańcy spojrzeli po sobie, po czym z taką samą sztuczną ekspresją wybuchnęli śmiechem jeden po drugim.

– Dziękujemy, pani Anielo…

– Wystarczy Anielo, nie jestem aż tak stara – przerwała Barbarze sąsiadka, prostując plecy i poprawiając włosy.

– Dziękujemy, Anielo – powtórzyła z zakłopotaniem – za to miłe powitanie, ale jesteśmy zmęczeni podróżą i chcielibyśmy rozpakować pierwsze bagaże, zanim przyjedzie ciężarówka z resztą rupieci.

– Przecież przyjechaliście z Wrocławia, to godzina drogi stąd. Nie to co Gdańsk albo Zakopane – dogryzła żartobliwie sąsiadka. – Ksawery! Ksawery, chodź! – zawołała głośno, obracając się w stronę otwartych drzwi prowadzących do jej mieszkania.

Barbara i Robert spojrzeli na siebie znacząco, wybałuszając oczy, po czym skierowali je na drzwi z numerem dwa. Paula dostrzegła tę nieudolną próbę telepatycznego porozumiewania się, dlatego dyskretnie chwyciła brata za rękę i wyciągnęła klucz, który wystawał z tylnej kieszeni spodni ojca.

– Chodź, Michaś, zobaczymy, jak wygląda to więzienie, w którym rodzice każą nam zamieszkać – mruknęła z przekąsem, rzucając uśmiech w stronę swojej mamy, uwięzionej w środku niezręcznej rozmowy, którą zafundowała im nad wyraz wylewna sąsiadka.

Minęła chwila, zanim małżonek Anieli dołączył do tej przekoloryzowanej, pełnej niezręczności sceny rodem z amerykańskiego sitcomu. Dzięki temu nowi lokatorzy mieli trochę czasu na rozejrzenie się po przestronnym, długim korytarzu. Jego posadzka była wykonana ze starych, błyszczących nadal pomimo upływu lat, kafli, w których delikatnie odbijały się refleksy porannego światła. Po przeciwległych stronach korytarza mieściły się dwa wejścia do mieszkań znajdujących się na parterze. Wzdłuż ściany naprzeciw wejścia do budynku ciągnęły się potężne, drewniane, bogato zdobione schody, których koniec zakręcał i znikał na pierwszym piętrze. Balustrada tworzyła półkole otaczające ogromną przestrzeń, w której brakowało jedynie zwisającego z sufitu pokaźnego, kryształowego żyrandola. Na końcu korytarza znajdowały się też przeszklone drzwi, zza których można było dostrzec bujną roślinność ogrodu, mieszczącego się na tyłach willi.

– O, dzień dobry! – zawołał mąż sąsiadki, wychylając się zza progu swojego mieszkania. W rękach trzymał ścierkę, w którą wycierał dłonie. Wszystko wskazywało na to, że został odciągnięty od wykonywania jakichś domowych obowiązków.

– Dzień dobry – wyrwał się podekscytowany Robert. I zagaił: – Wiosenne porządki?

Sąsiad odwzajemnił uśmiech, po czym spojrzał na żonę.

– Akurat zarzynałem świniaka – oznajmił poważnym tonem. Po tym zdaniu po raz kolejny zapadła cisza. – Mam nadzieję, że nie jesteście tymi… Jak to się mówi? Wageneratami?

– Weganami – poprawiła go żona i w ramach wytłumaczenia szybko wtrąciła: – Mamy masarnię.

Barbara, widząc zdenerwowanie na twarzy Anieli, pokręciła głową.

– Nie, nie, spokojnie, jemy mięso. Dużo mięsa jemy. Prawda? – szturchnęła łokciem męża. – Jednak nie jesteśmy za mordowaniem zwierząt w domu.

– Lepsze bite niż zdechłe, jak to się mówi – zażartował Robert.

Aniela, widząc, że rozmowa zmierza w złym kierunku, uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

– W takim razie musicie spróbować moich roladek wołowych! – rzuciła, zmieniając temat.

– Teraz? – zapytała ze zdziwieniem Barbara.

– Oczywiście, że nie teraz! – zaśmiała się. – Robię je tylko na Boże Narodzenie i Wielkanoc, ale któregoś dnia mogę je przygotować i wpadniecie na degustację… morze, plaża i kolacje – zrymowała, nucąc kawałek piosenki Ich Troje.

– Pewnie! Musimy się umówić – odpowiedziała ze sztucznym entuzjazmem nowa sąsiadka. Jej ton był tak bardzo nieszczery, że nawet przedszkolaki uznałyby ją za kiepską aktorkę.

– Dobra, więcej was już nie trzymamy. Lećcie się rozpakowywać! – Aniela chwyciła męża za rękaw i zaciągnęła z powrotem za próg. – Do widzenia. Zgadamy się jakoś na dniach.

– Miło było was poznać – dodał mąż sąsiadki.

– Was też! Zgadamy się, zgadamy! – odkrzyknęła Barbara, otwierając drzwi do swojego mieszkania. Przez chwilę małżeństwo szamotało się w wejściu z walizkami, próbując wsunąć za próg dwa bagaże jednocześnie. Robert niezdarnie przeskoczył nad nimi, po czym wciągnął z impetem do środka. Jego żona w pośpiechu zatrzasnęła drzwi, jakby uciekała przed chmarą wygłodniałych zombie. Chciała jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznej przestrzeni. Po wejściu oboje odetchnęli z ulgą. Mężczyzna usiadł na walizce, jego żona oparła się o futrynę. Spojrzeli na siebie w milczeniu, po czym wybuchnęli nerwowym śmiechem.

– Ale pojeby – podsumowała Barbara.

Rozdział 3

Słońce powoli zachodziło. Intensywnie pomarańczowe promienie padały na ostatnie nierozpakowane pudła opisane „kuchnia”. Mieszkanie, które jeszcze o poranku było zimne i puste, wieczorem wyglądało już niczym wystawa tanich mebli ikea. Niestarannie dobrane wyposażenie domu, kupione po okazyjnej cenie na różnego rodzaju wyprzedażach, tworzyło wielokolorową kompozycję niepasujących do siebie elementów, przypominającą zlepek przypadkowych ścinków z kolorowych czasopism. Ich tandeta brutalnie gryzła się z elegancją pomieszczeń i sprawiała, że pięknie zdobione listwy sufitowe zaczynały przywodzić na myśl styropianowe sztukaterie, modne w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku. Całość ratował nieco elegancki, drewniany parkiet, którym wyłożono niemal stumetrowe mieszkanie.

W kuchni, na szerokim, kamiennym parapecie Barbara ustawiła trzy gliniane donice. Przez kilka ostatnich lat pasjonowała ją hodowla egzotycznych roślin. W kolejnych donicach rosły: awokado, które wykiełkowało z pestki zachowanej po pierwszym, nieudanym guacamole, krzew ananasa, wyhodowany poprzez ukorzenienie korony owocu, na który – jak odkryła – miała silną alergię, oraz krzaczek cytryny, który wyrósł przez przypadek po podlaniu innego kwiatka resztką herbaty z pływającymi pestkami. Nie można powiedzieć, że była ekspertką w dziedzinie ogrodnictwa, ale nie można było również odmówić jej zapału.

Całe mieszkanie wypełniały rozmaite dźwięki. Z salonu słychać było ciche nucenie obrażonej na cały świat nastolatki, słuchającej muzyki przez swoje bezprzewodowe słuchawki, oraz piskliwe głosy biegających po szklanym ekranie świnek, którym z uwagą przyglądał się czteroletni chłopiec, bawiąc się przy tym drewnianymi klockami. Z łazienki dobiegało jednostajne brzęczenie trymera, którym Robert starannie modelował swój bujny zarost. W kuchni zaś trwały ostatnie prace rozładunkowe. Szklanki i talerze stukały o siebie z brzękiem, kiedy Barbara przestawiała je z szafki do szafki, szukając dla nich idealnego miejsca. Jeden dźwięk psuł jednak znacząco tę małomiasteczkową sielankę.

– Czy te psy będą tak szczekać codziennie? – mruknęła pod nosem Barbara, próbując prześwietlić sufit wzrokiem. – Wam to nie przeszkadza?

Głucha cisza ze strony domowników jeszcze bardziej poirytowała już wcześniej rozdrażnioną kobietę.

– Czy ja mówię do ściany? – Wychyliła się z kuchni, wbijając wzrok w córkę.

Paula leżała wyciągnięta na kanapie. Podrygując stopą w rytm muzyki, przewijała profile okolicznych kawalerów do wzięcia w jednej z aplikacji randkowych. Po tym, jak rodzice zmusili ją do wyprowadzki z tętniącego życiem Wrocławia, dziewczyna popadła w nastoletnią melancholię. Rozmyślanie o dawnym życiu i rozrywkach, które utraciła, przerwała jej przelatująca przed twarzą ścierka do naczyń.

– Halo! Jestem zajęta! – krzyknęła, wyciągając z ucha jedną słuchawkę. – Co znowu?

– Mówię do was, a wy macie mnie głęboko w du… – zaczęła oburzona Barbara i przerwała, zauważywszy kątem oka wpatrującego się w nią syna. Poprawiła się szybko: – …gdzieś. Macie mnie gdzieś.

– No słucham cię – zapewniła córka, zupełnie niewzruszona.

– Nie wkurza was to szczekanie? – zapytała Barbara, spuszczając nieco z tonu.

– Mam słuchawki – odpowiedziała dziewczyna, zagłuszana przez śpiewające prosiaki.

– Michaś, przycisz to – wydała polecenie mama. – I przestań dłubać w nosie.

Chłopiec wyciągnął palec z dziurki i wycierając jego koniec o dywan, sięgnął drugą ręką po pilota i wyłączył dźwięk w telewizorze.

Przez moment wszyscy nasłuchiwali odgłosów, które wprawiły Barbarę w zdenerwowanie, ale, jak na złość, w mieszkaniu nie było teraz słychać nic oprócz dobiegającego z łazienki dźwięku maszynki do strzyżenia brody. Po dłuższej chwili bezruchu dziewczyna spojrzała na matkę wymownym wzrokiem, jednak ta nie reagowała i nadal podejrzliwie wpatrywała się w sufit. Michaś nie wiedział, o co dokładnie chodzi, ale tak samo w skupieniu oczekiwał na coś, co miało zaraz nadejść. W pewnej chwili rozległo się długo oczekiwane szczekanie.

– Słyszysz? – zapytała Barbara, dumna z tego, że miała rację.

– Brawo, mamo. Odkryłaś zwierzęta domowe – podsumowała obojętnie córka, układając się w pozycji embrionalnej. – To wszystko, co chciałaś?

Kobieta z rozczarowaniem na twarzy odwróciła się i podeszła do kranu w kuchni. Oparła się o brzeg blatu i delikatnie odkręciła wodę. Chwyciła szklankę, napełniła ją, po czym odstawiła na bok. Zasłoniła dłonią usta i, zagłuszana przez szum uderzającego o dno zlewu strumienia, cichutko zapłakała. Jej nastoletnia córka nie zdawała sobie chyba sprawy, dlaczego rodzice podjęli decyzję o przeprowadzce do Świdnicy. Kiedyś w końcu zrozumie, kiedyś już nie będzie zła, powtarzała sobie w głowie kobieta, ale nawet te pokrzepiające słowa nie potrafiły zatamować potoku łez spływających po jej policzkach. Reszta członków rodziny nie wiedziała, albo nie chciała wiedzieć, że Barbara, umęczona ciężarem swoich dotychczasowych przeżyć, odreagowuje negatywne emocje w taki właśnie sposób. Nikt nie widział, że cierpi.

Szczekanie psów niespodziewanie przerwał donośny huk. Zaniepokojony Robert wybiegł z łazienki, trzymając w ręku jeszcze włączoną maszynkę elektryczną. Barbara, jakby wyrwana z transu, otarła szybko łzy i spojrzała na sufit, udając, że odgłosy sąsiadów to jedyna rzecz, która zaprząta jej teraz głowę. Dzieci, zapatrzone w świecące ekrany, nawet nie zauważyły poruszenia rodziców.

– Zabili je? – zapytała, rzucając wymuszony uśmiech w stronę męża.

– Kogo? – odpowiedział pytaniem, zdziwiony.

– No psy. Za to, że tak ujadały.

– Jakie psy? – dopytywał.

– Psy szczekały i nagle przestały, jakby ktoś miał już dość. Nie słyszałeś?

– Goliłem się – odpowiedział zawstydzony, ściągając poły szlafroka, jakby próbował zasłonić klatkę piersiową.

– Od kiedy golisz tors? – zapytała Barbara z zaciekawieniem.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech. Po raz pierwszy w życiu widziała całkowicie łyse sutki swojego męża.

– A tak jakoś chciałem spróbować – odparł, czerwieniąc się, wyraźnie skrępowany pytaniem żony.

– No nie wstydź się, pokaż – powiedziała żartobliwie sztucznie zmysłowym tonem.

Wsunęła rękę między szlafrok a skórę męża i delikatnie odsłoniła świeżo wygolone ciało. Jej wzrok zatrzymał się na brzuchu mężczyzny. Kobieta chwilę przyglądała się jego sylwetce – myślała, że dobrze ją zna, ale nie mogła dostrzec oponki, do której tak bardzo lubiła przytulać się przed laty.

– Zostaw – powiedział szeptem, odpychając delikatnie dłoń małżonki.

– Schudłeś. Dobrze wyglądasz – uśmiechnęła się nieśmiało.

– A ty płakałaś. – Tymi słowami zgasił romantyczny nastrój. Ponownie zasłonił swoje nagie ciało szlafrokiem, odwrócił się i poszedł z powrotem do łazienki.

Barbara pamiętała wszystkie te momenty, w których to ona odtrącała męża, ignorując jego potrzeby. Miała jednak powody. On powodów nie miał. Albo tak jej się wydawało.

Stojąc boso na podłodze, nagle poczuła coś zimnego i mokrego pod stopą. Szybko ją uniosła i dostrzegła sporą plamę wody na kafelkach. Instynktownie zaczęła szukać wzrokiem źródła przecieku. Otworzyła szafkę pod zlewem i z wysiłkiem sięgnęła w głąb. Próbowała wyczuć ślady wody, macając na oślep rury odpływowe oraz spód blatu. Wszędzie było sucho. Nie mogąc rozgryźć przyczyny awarii, wstała z kolan i spojrzała na blat. Ze zdumieniem zauważyła, że stojąca na nim szklanka jest pęknięta wpół. Nie było to normalne pęknięcie. Zwykle takowe objawia się w postaci rysy lub pajęczynki na ściance, większej bądź mniejszej. Ta szklanka była podzielona pionowo na dwa odrębne, prawie identyczne kawałki. Barbara wstrzymała oddech.

– Mamo, ona nie chce mi dać telefonu! – zawołał z drugiego pokoju syn.

– Bo jest mój! – odpowiedziała mu krzykiem starsza siostra.

Z salonu zaczęły dobiegać odgłosy bójki. Michaś na przemian piszczał i krzyczał, kiedy siostra odpychała go nogami, nie mając zamiaru oddać mu swojej własności. Chłopiec usilnie próbował wyrwać siostrze telefon z rąk, ale jej długie, kolorowe paznokcie wbijały mu się w skórę, co powodowało jeszcze większe rozgoryczenie malca.

– Mamo! – zawołał ponownie.

– Czy możecie się uspokoić? – zainterweniował zmęczony krzykami Robert, wychodząc z łazienki, tym razem ubrany w piżamę. – Paula, daj mu ten telefon, bo sobie chłopak gardło zedrze.

– Pewnie, zabierzcie mi wszystko! Dom, przyjaciół i jeszcze telefon! Co następne? Dziewictwo? – wyrzuciła z siebie nastolatka, odpychając Michasia solidnym kopniakiem. Po czym wstała i wyszła.

– Nie dramatyzuj – odpowiedział ojciec, sięgając na półkę po swój telefon. Odblokował ekran czterocyfrowym kodem i podał go synowi. – On chciał tylko sobie pograć. Trzymaj, mały.

Barbara przysłuchiwała się awanturze, jednak niespecjalnie ją interesowała. Jej uwaga skupiła się na dziwnym zjawisku, którego była świadkiem. W dalszym ciągu, ze zmarszczonymi brwiami, przyglądała się kawałkom szklanki i wodzie ściekającej z blatu. W jej głowie rodziły się różne wyjaśnienia, od najbardziej logicznych po te paranormalne, których ludzki mózg nie potrafi zrozumieć. Mimo wszystko starała się zachować spokój i zdrowy rozsądek. Jej twarz spoważniała.

– Przeżyłam raka, więc przeżyję też Krwawą Mary – wyszeptała pod nosem, po czym strąciła kawałki szkła do kosza na śmieci.

Rozdział 4

Poranny gwar ustał, gdy Paula zatrzasnęła drzwi, wychodząc do szkoły. Michaś po cichu bawił się w swoim pokoju klockami, które dostał od dziadków na gwiazdkę, a Robert rozpoczął poranne spotkanie przed kamerką firmowego laptopa. Barbara, typowa kura domowa, skończywszy myć naczynia po śniadaniu, chwyciła szmacianą torbę i wyszła do przedpokoju. Przed naciśnięciem klamki zerknęła jeszcze na swoje odbicie w lustrze. Przybliżyła do niego twarz i delikatnie przeczesała palcami zmierzwione, kasztanowe włosy. Na czubku dostrzegła pojedyncze pasma siwizny, które zamierzała pokryć pasującą farbą. Pomyślała, że niezapuszczanie włosów po chemioterapii było dobrym posunięciem, ponieważ na stosunkowo krótką fryzurę była jej potrzebna tylko jedna tubka farby zamiast dwóch – jak przed laty.

Spojrzała na poplamione dresowe szorty i oversizowy tshirt, który wisiał na kościstych ramionach. Jej mina nieco zrzedła. Nie dostrzegła momentu, w którym tak diametralnie się zmieniła. Niegdyś przebojowa laska, której było wszędzie pełno, a teraz stroniąca od ludzi szara myszka.

– Michaś, wychodzę do sklepu! – krzyknęła, zabierając klucze z półki.

– Kup mi coś! – odkrzyknął chłopiec z pokoju obok.

Kobieta uśmiechnęła się pod nosem, ponieważ był to tekst, który słyszała za każdym razem, gdy w przeszłości wychodziła na zakupy, zostawiając w domu kilkuletnią córkę. Czekoladowe jajko ze składaną zabawką w środku ma magiczną moc. Potrafi wprawić dziecko w dobry nastrój na długie godziny. Może ten trik sprawdziłby się również w przypadku zbuntowanej nastolatki?

Barbara wyszła z mieszkania. Echo przekręcanego klucza rozeszło się po korytarzu. Po otwarciu drzwi wejściowych gęsty żar z dworu wlał się do chłodnego wnętrza. Kobieta, oślepiona światłem słonecznym, zatrzymała się w progu i odwróciła, marszcząc brwi. Zaciekawionym wzrokiem spojrzała w górę, po czym ruszyła w stronę schodów. Każdy kolejny stopień skrzypiał innym tonem, co tworzyło nastrój rodem z horroru.

Korytarz na pierwszym piętrze przypominał ten z parteru, z tym że na końcu nie było drzwi wejściowych, a wielkie okno, z którego widać było podjazd i ulicę na tle zielonego parku. Po każdej stronie korytarza również znajdowały się tylko jedne drzwi.

Barbara zapukała nieśmiało do mieszkania mieszczącego się nad jej własnym. Po chwili oczekiwania zapukała ponownie. Odpowiedziała jej tylko głucha cisza. Nie słysząc nawet najlżejszego szelestu, zrezygnowała i ruszyła z powrotem w stronę schodów. Wtedy rozbrzmiał dźwięk przekręcanego zamka. Drzwi otworzyła kobieta w średnim wieku, ubrana w sukienkę z kołnierzykiem rodem z prlu, z włosami misternie upiętymi w natapirowany, niemodny kok.

– Cześć. Dzień dobry – rzuciła Barbara, wyciągając dłoń w stronę sąsiadki.

Kobieta, jakby zaskoczona śmiałością nieznajomej, stała bez ruchu z wystraszonym wyrazem twarzy.

– Dzień dobry – odparła. – Słucham?

– Mam na imię Barbara, miło mi – odpowiedziała, nieśmiało cofając rękę. – Mieszkam na dole i chciałam zapytać, czy z pieskami wszystko w porządku, bo słyszałam, że wczoraj wieczorem troszkę wariowały. Poza tym chciałam się też przedstawić – dodała ze skrępowaniem.

Kobieta niepewnie wychyliła się zza progu i rozejrzała po korytarzu, jakby upewniając się, że nowa sąsiadka przyszła na pewno sama.

– To miłe, ale nie mam psów – odpowiedziała, zmieniając przerażony wyraz twarzy w szczery uśmiech. I wskazując drzwi naprzeciwko, zasugerowała: – Może chodziło pani o psy spod trójki?

– Ach, w takim razie bardzo przepraszam, myślałam, że to tutaj. Nie wpadłam na to, że na górze mogą być inne mieszkania – zaśmiała się.

Zza pleców kobiety wychyliły się małe ślepia, wpatrujące się uważnie w Barbarę.

– Lucynko, kochanie, idź się pobawić – powiedziała łagodnie sąsiadka do swojej córki.

Barbara przykucnęła, uśmiechnęła się szeroko i wystawiła rękę w stronę dziewczynki.

– Cześć Lucynko, nie wstydź się mnie – zagaiła. – Ile masz lat?

Dziecko schowało ręce za plecy i odwzajemniło uśmiech.

– Pięć. Jest bardzo nieśmiała – odpowiedziała za córkę kobieta. I dodała: – Kiedyś chodziła do przedszkola, ale nie za bardzo chciała integrować się z dziećmi, więc postanowiłam, że nie będę jej do niczego zmuszać.

Barbara wstała.

– Mój synek ma cztery lata – poinformowała i szczerząc zęby, szepnęła do dziewczynki: – Też nie chodzi do przedszkola, więc będziecie mogli się poznać i razem pobawić.

– Widzisz? Będziesz miała kolegę. – Sąsiadka pogłaskała córkę po rozwianych loczkach.

Barbara, zadowolona, że zapunktowała u nowo poznanej sąsiadki, uśmiechnęła się i westchnęła z ulgą, rozluźniając ramiona.

– No nic, nie przeszkadzam w takim razie. Cieszę się, że się poznałyśmy – powiedziała.

– Też się cieszę – przyznała kobieta z entuzjazmem.

– Pa, pa! – Barbara pomachała do dziewczynki, po czym odwróciła się i ruszyła w kierunku schodów, zapominając już, jaki był faktyczny cel eksploracji pierwszego piętra kamienicy.

– A ja jestem Agata! – krzyknęła sąsiadka. – Wcześniej się nie przedstawiłam.

– Okej! Miło mi w takim razie!

Schodząc po schodach, Barbara wyobrażała już sobie bawiące się razem brzdące. Miała nadzieję, że chociaż jedno z jej dzieci będzie szczęśliwe w nowym domu. Podekscytowana puściła nawet w niepamięć fakt, że Agata nie podała ręki na powitanie, co jej zdaniem było mało eleganckie. Barbara pracowała niegdyś w biurze obsługi klienta, kultura osobista była dla niej niezwykle istotna.

Kiedy otworzyła potężne drzwi wejściowe, żar majowego upału ponownie wypełnił korytarz.

– Barbara, kochanie! Miło cię widzieć! – zabrzmiał na końcu korytarza przesłodzony głos.

Kobieta ponownie zatrzymała się w progu, ale tym razem nie z własnej woli. Rozpoznając ten sztuczny ton, zacisnęła zęby i obróciła się z udawanym uśmiechem.

– Och, Aniela! To dopiero mój drugi dzień tutaj, a my znów się widzimy – dodała z nieszczerym zachwytem.

Aniela, podstarzała elegantka, ściągnęła okulary przeciwsłoneczne i machnęła ręką, zachęcając nową sąsiadkę do podejścia.

– Byłaś już w ogrodzie? Wszystko tak pięknie kwitnie. Maj to najlepszy czas na podziwianie cudów natury.

– No coś tam widziałam z okna – odpowiedziała niechętnie.

– W takim razie chodź, oprowadzę cię – zaproponowała sąsiadka, wyszczerzając idealne zęby. – O niektóre roślinki sama dbam. Widziałam, że ty też masz żyłkę ogrodniczą.

Barbara pomyślała o swoich trzech marnych roślinach egzotycznych, które postawiła na parapecie w kuchni, nie przypuszczając, że ktokolwiek poza domownikami je dostrzeże.

– Ach, tak. Kocham ogrodnictwo – odpowiedziała, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatnio je podlewała.

Tylne wyjście z willi prowadziło do ogromnego ogrodu, otoczonego eleganckim przedwojennym płotem. Dookoła rosły rozmaite krzewy, których gałęzie były idealnie przystrzyżone, uformowane w geometryczne kształty. Trawnik przecinały ścieżki wybrukowane granitową kostką. Na środku ogrodu, na skrzyżowaniu alejek, stała ogromna gliniana donica, w której rosło drzewo pokryte intensywnie różowymi, prawie czerwonymi kwiatami. Jako jedyne nie miało nadanego kształtu. Wyglądało tak, jak chciała tego natura.

– Muszę przyznać ci rację, ogród jest piękny – skomentowała z zachwytem Barbara, delikatnie muskając palcami kwiat rododendronu rosnącego zaraz przy wejściu.

– Mówiłam – odparła z dumą Aniela.

– Co to za drzewo? To na środku – zapytała oczarowana.

Ekscentryczna sąsiadka uśmiechnęła się.

– Rajska jabłoń. Prawda, że piękna? To tak, jakbyśmy mieszkali obok raju – dodała podekscytowanym, prawie dziecięcym tonem.

– A czym się różni od zwykłej jabłoni? – dopytywała zaciekawiona Barbara.

– Jest bardziej ozdobą. Jej owoce są małe i niezbyt smaczne, ale robi wrażenie, jak widzisz. Kiedyś, bardzo dawno temu – kontynuowała – próbowałam z nich robić jakieś dżemy, powidła i inne mydła, ale wychodziły strasznie cierpkie, nawet z dużą ilością cukru. A skoro cukier drogi, to nie za bardzo się to opłacało – zażartowała, przesuwając dłoń po chropowatym brzegu donicy.

Barbara kiwała głową, słuchając anegdoty sąsiadki, pomimo że kompletnie nie znała się na robieniu przetworów.

– A ta donica? Czemu nie rośnie po prostu w ziemi?

– Kupiłam tę jabłonkę, kiedy była bardzo malutka. Nie chciałam jej przesadzać, bo zwykła ziemia jest – zacięła się – zbezczeszczona przez naszą cywilizację, splugawiona grzechami tego świata. Jest niegodna, by tak piękny twór zapuszczał w niej swoje korzenie.

Mówiąc to, Aniela wykrzywiła twarz z obrzydzenia i zawiesiła wzrok na mrówce pełzającej po ścianie donicy. Następnie wyciągnęła palec i zmiażdżyła ją, dociskając paznokciem.

– Dlatego postanowiłam wymieniać donice na coraz większe i większe – dodała z uśmiechem, jakby wyrwana z transu, otrzepując z palca kawałki martwego owada.

Przez krótką chwilę Barbara stała w bezruchu, wyraźnie zaniepokojona dziwnym zachowaniem sąsiadki. Nie wiedziała, jak ma zareagować na jej słowa, więc wolała nic nie mówić i liczyć na to, że za chwilę atmosfera sama się rozluźni. Tak też się stało. Zza krzaków wyłoniła się kobieta. Miała na głowie kapelusz, a w dłoniach trzymała wielkie nożyce.

– Dzień dobry, Jadziu! – zawołała Aniela. – Piękną mamy dzisiaj pogodę!

Barbara osłoniła dłonią oczy przed słońcem, by móc dokładniej przyjrzeć się nieznajomej.

– To ogrodniczka? – zapytała cicho.

– Chyba nie myślałaś, że sama dbam o ten ogród? – odpowiedziała pytaniem na pytanie Aniela, nieco drwiącym tonem. – Nie miałabym przecież na to czasu.

Kobieta z nożycami ruszyła w stronę rozmawiających sąsiadek. Gdy się zbliżyła, Barbara dostrzegła na jej twarzy blizny. Lewa połowa była cała poparzona. Stary, wypukły bliznowiec ciągnął się od czoła aż po szyję, znikając pod zawiązaną na niej bandanką. Ogrodniczka nieporadnie ściągnęła rękawicę i wyciągnęła dłoń w stronę Barbary. Ręka również była pokryta paskudnymi bliznami.

– Dzień dobry, Jadzia jestem – powiedziała niewyraźnie, jakby blizny utrudniały jej ruszanie ustami.

– Dzień dobry, Barbara – odpowiedziała, próbując unikać gapienia się na pofałdowane sploty na skórze kobiety.

Aniela tylko stała z boku i przyglądała się z uśmiechem całej sytuacji, jakby czerpała jakąś dziwną satysfakcję z zakłopotania sąsiadki.

– Z chęcią bym pogadała, ale mam pełne ręce roboty. Pani Aniela prosiła mnie o wyrwanie mleczy z trawnika, potem jeszcze muszę przyciąć tuje, bo zaczynają wyginać się za ogrodzenie, a później zgrabić te małe gałązki, wie pani, które – spojrzała na Anielę i mówiła dalej, bełkocząc na jednym wdechu – te takie, co tam leżą. A potem jeszcze te, te takie muszę podwiązać, bo pani Aniela nie lubi, jak tak krzywo rosną.

Wskazała palcem na piwonie przy płocie.

– Działaj, działaj, nie ma czasu do stracenia – przytaknęła Feldmanowa, subtelnie kończąc rozmowę z nierozgarniętą ogrodniczką.

Kobieta ponownie założyła rękawicę i wymieniając pod nosem swoje wcześniej zaplanowane obowiązki, zniknęła za gałęziami krzewów.

– Biedna kobieta – podsumowała Barbara ze współczuciem w głosie.

– Oj, tak. Jadzia jest z nami od lat, kocha swoją pracę i sama sobie co dzień wymyśla nowe zadania. Przeurocza duszyczka.

Barbara ze zdziwieniem patrzyła na swoją sąsiadkę. Ze słów ogrodniczki można było wywnioskować, że wcale sama sobie obowiązków nie wymyśla, a wykonuje polecenia z listy swojej szefowej.

– Co jej się stało? Skąd te blizny? – zapytała wyraźnie poruszona.

Aniela westchnęła, opierając się o krawędź donicy.

– To było prawie pięćdziesiąt lat temu. W siedemdziesiątym czwartym albo piątym, nie pamiętam już, nieistotne. Na pierwszym piętrze wybuchł pożar. Jadzia, jeszcze wtedy młoda dziewczyna, próbowała pomóc rodzinie, która była zatrzaśnięta w środku płonącego mieszkania. Okropna tragedia – wtrąciła. – Jej ubranie zajęło się ogniem i biedaczka stanęła w płomieniach.

Barbara słuchała historii z półotwartymi ustami. Do jej oczu napłynęły łzy.

– I co dalej? – dopytywała przejęta, patrząc na okna starej willi i bluszcz, który porastał ścianę od strony ogrodu.

– A dalej to, co widać. Jedna wielka, chodząca blizna – odpowiedziała Aniela tonem tak obojętnym, jakby opowiadała o losach postaci z telewizyjnego tasiemca. – Od tamtego czasu Jadzia nie jest już w pełni normalna. Trochę, jak by to ładnie ująć, zbzikowała.

– Zginął ktoś?

Aniela spojrzała Barbarze głęboko w oczy.

– Wszyscy. Cała rodzina – podkreśliła. Barbara, wstrząśnięta, zasłoniła usta dłonią z niedowierzania. Od zawsze była bardzo empatyczna i przejmowała się losem każdego, nawet nieznajomych.

Aniela, chcąc nieco uspokoić rozdygotaną sąsiadkę, próbowała rzucić jakąś pokrzepiającą sentencję:

– Blizny bardzo umacniają. Są dla nas samych świadectwem, że jesteśmy silni. Mówiącym, że przeżyliśmy coś okropnego… – zrobiła pauzę – …ale jednak przeżyliśmy, czyż nie? – uśmiechnęła się półgębkiem i znacząco spojrzała na rozmówczynię.

Barbara poczuła się niekomfortowo. Zaczęła podejrzewać, że Anieli naprawdę udało się dotrzeć do najbardziej intymnych faktów z jej życia. Czy te informacje również wyciągnęła od agentów nieruchomości?

– Dokładnie tak – przytaknęła, mimowolnie przykładając dłoń do klatki piersiowej.

– Chemioterapia? – zapytała Feldmanowa, drążąc temat pomimo widocznego zakłopotania Barbary.

– Kilka lat temu, zaraz po narodzinach Michasia – potwierdziła. – Usunęli mi prawą pierś. – Zamilkła na moment. – Nie chciałam brać chemii w trakcie ciąży, pomimo że lekarze zapewniali, że to bezpieczne dla dziecka.

– Grunt, że teraz już wszystko jest w porządku. – Aniela spuściła wzrok, po czym ponownie spojrzała na Barbarę i rzuciła niespodziewanie z uśmiechem: – Barbie!

– Słucham? – zapytała zaintrygowana.

– Tak jak Barbie. Jej piersi też wyglądają jak po mastektomii! – To porównanie wydało się jej rozmówczyni kompletnie nietrafione. – Nawet imię pasuje.

Barbara patrzyła na sąsiadkę z niedowierzaniem. Nie spodziewała się, że może usłyszeć tak niesmaczny żart od osoby, która najwyraźniej chciała uchodzić za bardzo kulturalną i obytą. Ale może nie powinno dziwić – Aniela, pomimo swojego wieku (a wyglądała na około sześćdziesiąt kilka lat), momentami sprawiała przecież wrażenie nieokrzesanej.

Nie skomentowała jednak słów sąsiadki, choć nowe przezwisko wcale jej się nie podobało i nie chciała, żeby ktokolwiek się tak do niej zwracał.

Ptaki przestały świergotać. Ponad trzydziestostopniowy upał nawet im dał się we znaki. W oddali słychać było jedynie pojedyncze trzaski gałęzi, które pękały pod naciskiem ostrzy nożyc ogrodowych. Wysoka temperatura nie przeszkadzała niestrudzonej ogrodniczce w wypełnianiu powierzonych jej obowiązków. Słońce znajdowało się już prawie w zenicie, a sąsiadki rozeszły się, każda w swoją stronę, wymieniając po drodze jeszcze kilka słów.

Gdy Barbara w końcu poszła do sklepu, z którego tak naprawdę powinna była już dawno wrócić, na Anielę czekała już kolejna rozmówczyni. Stukot obcasów jej eleganckich pantofli, który roznosił się echem po przestronnej klatce schodowej, przerwało nieśmiałe chrząknięcie. Na półpiętrze stała Agata, lokatorka spod czwórki, wpatrując się w kroczącą dumnie sąsiadkę.

– Na litość boską – westchnęła Aniela, przewracając oczami. – To miał być taki piękny dzień.

– Rozmawiałam z nią, jest bardzo miła – oznajmiła Agata nieco niepewnym tonem.

– Coś ty powiedziała? – zapytała Aniela, wyraźnie zirytowana.

Sąsiadka spod czwórki zdecydowanym krokiem podeszła do balustrady i uśmiechnęła się wyzywająco.

– Rozmawiałam z nią, jest bardzo miła.

Jej rozmówczyni zagotowała się w środku.

– Mówiłam ci, kochana, że jeżeli chcesz jeszcze kiedykolwiek zobaczyć swojego mężusia, masz mnie słuchać – syknęła przez zęby, zaciskając pięści.

Agata z zadumą wpatrywała się w światło wpadające przez okno na korytarz.

– Już dawno przestałam ci wierzyć. Za dużo razy to słyszałam.

– To jest właśnie kara za cudzołóstwo – skwitowała z uśmiechem Aniela, odwracając się w stronę drzwi wejściowych do swojego mieszkania.

– Co teraz? Zaprzyjaźnicie się? Później ploteczki, kolacyjka, a resztę już znamy.

Feldmanowa nie odpowiedziała na pytanie. Uśmiechnęła się szyderczo i pociągnęła za klamkę, po czym zatrzymała się jeszcze na chwilę, spoglądając ponownie na sąsiadkę.

– Spójrz na siebie. Żałosna, smutna żona ze Stepford – dodała na koniec. – Tylko męża brak.

– Suka! – rzuciła donośnie Agata.

– Krzycz, krzycz. Tylko to ci zostało – odpowiedziała jej sąsiadka, zatrzaskując za sobą z satysfakcją drzwi.

W tej chwili w korytarzu rozbrzmiał okropny, jakby pochodzący z najgłębszych czeluści piekła, kobiecy krzyk rozpaczy.

Podziękowania

To będzie krótkie, ale treściwe.

 

Dziękuję Kasi, mojej siostrze i pierwszej czytelniczce, za cenne uwagi oraz szczere opinie, które popchnęły mnie do dalszych prac nad książką. Karolowi, który od samego początku mnie motywował i dawał ogromne wsparcie. Gdyby nie on, nie miałbym odwagi wyjść ze strefy komfortu, aby pokazać światu moją powieść. Dziękuję swoim rodzicom, którzy stali się moimi pierwszymi fanami i kibicują mi od samego początku. Od kiedy dowiedzieli się o moich planach wydawniczych, trwają przy mnie bez przerwy.

Dziękuję cudownej Iwonie za niesamowitą redakcję, zaangażowanie i moc pomysłów, dzięki którym moja powieść nabrała charakteru. Od pierwszej chwili wiedziałem, że nadajemy na tych samych falach. Dziękuję Oli za korektę – jej sprawne oko wychwyciło ostatnie błędy, dzięki czemu tekst wzniósł się na jeszcze wyższy poziom. Konradowi dziękuję za ogromną cierpliwość w trakcie naszej współpracy, rozwiewanie moich wątpliwości i pełne zaangażowanie podczas składania tekstu.

 

Dziękuję Wam!