Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czym jest miłość, a czym miłość nie jest?
Czy wszyscy na nią zasługują? Nawet kryminaliści?
A może każdy z nas pragnie kochać i być kochanym?
Na te i podobne pytania autorka poszukuje odpowiedzi, prowadząc bardzo intymne rozmowy z osobami, które doświadczyły kary pozbawienia wolności i ich rodzinami. Spotyka się z funkcjonariuszami Służby Więziennej, duchownymi i przedstawicielami organów ścigania. Przenikając do świata za kratami, dowiaduje się, jak skazani radzą sobie ze swoją seksualnością, co to znaczy mieć syna z mordercą, jak wygląda ślub w zakładzie karnym, a także które słowa są zakazane w więziennej grypserze.
Książka poruszająca jeden z najgorętszych, ponadczasowych tematów społecznych. Opatrzona komentarzami prawnika i wykładowcy resocjalizacji. Krótko mówiąc: książka o miłości opowiadana z różnych perspektyw.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 198
WSTĘP
Pytasz, czym jest dla mnie miłość, skoro odważyłam się napisać o niej książkę?
O miłości pisano, pisze się i będzie się pisało. Ludzie od zawsze starają się znaleźć jej definicję. Niektórzy poszukują swojej, inni opierają się na autorytetach. Cytują słowa poetów, przywódców duchowych, filozofów albo po prostu babć, dziadków i ciotek. Na swojej drodze poznałam wielu ludzi. Również tych, którzy twierdzą, że nie wierzą w istnienie miłości. Z cynicznym uśmiechem nazywają ją bajką dobrą dla dzieci, naiwnych dziewczynek noszących różowe okulary. Pukają się w czoło i przewracają oczami, kiedy słyszą o wierności. Do takich ludzi należy część mojej rodziny, wielu moich znajomych, przyjaciół. Zdarzyło mi się niejednokrotnie usłyszeć tak zwaną dobrą radę, bym spojrzała trzeźwo na świat i przestała być śmieszna z tą swoją miłością. Tak, wiele razy czułam zawstydzenie, kiedy chciałam mówić o miłości. Szczególnie w odniesieniu do relacji między kobietą i mężczyzną.
Pytasz, skąd ten wstyd, obawa przed śmiesznością?
Świat, w którym przyszło mi urodzić się i wzrastać, nie znał szczęśliwej miłości. Od pokoleń kobiety i mężczyźni należeli do przeciwnych obozów i byli raczej skupieni na udowadnianiu drugiej stronie, kto bardziej zawinił, kto co źle zrobił, kto ponosi winę za niepowodzenia w budowaniu i rozpad tego, o czym początkowo marzyli. Kobiety z mojego rodu, przepełnione złością, żalem, rozgoryczeniem, w trosce o dzieci nie pozwalały mężczyznom współuczestniczyć w ich wychowaniu. Stałam się podobna do mamy, babci, ciotek, prababek. Na szczęście w pewnym momencie życia zrozumiałam, że mogę i chcę postępować inaczej. Poczułam całą sobą, że mogę uwierzyć w miłość. Zaufać, że mężczyzna też potrafi i pragnie kochać, a szczęśliwy związek jest możliwy i dostępny. Uwierzyć, że obdarowywanie i pragnienie miłości nie jest wyłącznie przywilejem kobiet oraz że nie musi ona wiązać się z rozczarowaniem lub stratą. Tak więc wstyd i obawa przed śmiesznością to nic innego jak reakcja na przekonania bardziej lub mniej świadomie przejęte od tych, którzy, o ironio, mnie kochali – mojej rodziny.
Pytasz o moje tatuaże?
Dziś uśmiecham się, patrząc na nie. Najpierw napisałam na nodze: Tylko Miłość jest twórcza. Po roku na ręku: Life is you and me together. Uśmiecham się, bo zapis w języku angielskim był decyzją spowodowaną właśnie onieśmieleniem, że po cichu wierzę w spełnioną miłość między kobietą i mężczyzną. Język angielski stał się swego rodzaju zasłoną.
Moi rozmówcy, kobiety i mężczyźni skazani na karę więzienia, też noszą tatuaże. W większości dedykowane miłości. Patrząc na ich dziary, myślę, że jesteśmy do siebie podobni. To, co teraz nas dzieli i odgradza, to więzienny mur. Kiedyś jednak oni wrócą zza muru i krat. Ludzie tacy jak ja, jak my. A może nastąpi zamiana miejsc? Usłyszałam niedawno: „Ludzie dzielą się na tych, którzy siedzieli, siedzą lub będą siedzieć”. To dość śmiały podział. Na szczęście w kontekście więzienia nie zawsze prawdziwy. Wiem jedno. Ludzie dzielą się na tych, którzy wierzyli, wierzą lub pragną uwierzyć w miłość. Wszyscy jesteśmy więc SKAZANI na MIŁOŚĆ.
Miłość skazanych to historie, jakich wysłuchałam. To za każdym razem opowieść o miłości, jej aspektach, odcieniach, obliczach i odsłonach. Mam nadzieję, że po ich poznaniu cynicy choć trochę przybliżą się do wiary w istnienie miłości, a pozostali do zbudowania własnej definicji i odwagi w trwaniu przy niej. Imiona bohaterów zostały zmienione z uwagi na dobro rodzin. W książce ponadto zawarłam treści, które pokazują, czym na pewno miłość nie jest, oraz takie, które – mam nadzieję – wywołają uśmiech czytelnika i pozwolą mu odkryć, że nie zawsze musi być tak bardzo poważnie.
Odpowiadam…
Teraz miłość jest dla mnie potężną, kreatywną siłą. Prowadzi mnie przez życie zarówno zawodowe, jak i osobiste. Była przede mną i będzie po mnie, dzięki niej żyję. Podnoszę się po upadkach, osiągam założone cele i dzięki niej piszę tę książkę. Być może, kiedy ją ukończę, moja definicja miłości będzie zupełnie inna. Przystępując do tego projektu, konsultowałam się między innymi z dr Katarzyną Nawrocką, która w odpowiedzi na mojego mejla dotyczącego planu książki napisała: „Nie mogę doczekać się finału”.
I ja też. Nie mogę doczekać się finału.
ROZDZIAŁ I Historie prawdziwe
CZŁOWIEK O DWÓCH TWARZACH – HISTORUA ANKI
Katarzyna Borowska: Bardzo kochałaś ojca swojego syna?
Anka: Od pierwszego dnia zostaliśmy parą. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Odwiedziłam koleżankę, miałam u niej nocować. Była jeszcze jedna dziewczyna – Jagoda. Miałyśmy mieć babski wieczór. Zapukał ktoś do drzwi. To było nieplanowane, bez uprzedzenia. Okazało się, że to kolega właścicielki mieszkania, z którym ona ciupciała się od czasu do czasu, niezobowiązująco.
K. B.: Kolega od seksu.
A.: Popychacz [śmiech]. I on przyprowadził ze sobą kolegę. Jak się potem okazało, mojego popychacza [śmiech].
K. B.: Popychacza czy największą miłość?
A.: No miłość! W każdym razie oni przyszli, kupili coś do picia, jakieś słodycze i siedzieliśmy w piątkę. Powiem szczerze, że Piotr na początku był bardziej zainteresowany Jagodą. Wyszło na to, że ja bym tam w ogóle bez pary siedziała. Najładniejsza byłam, jeszcze dodam [śmiech]. One były grube, a ja byłam najmłodsza i najładniejsza.
K. B.: Ale bez pary.
A.: Już nawet nie chodzi o to, że ja chciałam z nim w jakiś flirt popadać, ale samo to, że: No jak to? To on na taką tłustą torbę jak Jagoda leci?! A ja tu siedzę… – pomyślałam. Potem twierdził, że to wynikło z tego, że ja na niego uwagi nie zwracałam, a jemu by do głowy nie przyszło, że on by coś mógł ze mną. Jagoda się po prostu na jego widok oblizywała. Piotrek chciał to wykorzystać, był wyposzczony po więzieniu. Potrzebował bzyknąć ją po prostu. W każdym razie, jak poczułam się tam samotna, to zaczęłam go podrywać.
On nie miał wtedy swojej komórki, ja swoją zgubiłam, więc podałam mu numer mojej mamy. Poszli po paru godzinach. Miał zadzwonić. Byłam pewna, że wyrzucił ten numer, bo trzy dni minęły i nic. Po trzech dniach moja matka mówi: „Anka, odbierz ten cholerny telefon, bo od trzech dni jakiś chłopak dzwoni non stop!”. Powiedziała mi to dopiero po trzech dniach! Na pierwszą randkę z nim zabrałam koleżankę, bo się trochę wstydziłam. Później przyprowadziłam go do domu. Szybko zaczęliśmy u siebie nocować. To był pierwszy chłopak, który został u mnie na noc przy mamie. Chciał, żebym z nim zamieszkała. Niebawem wymyśliliśmy sobie dziecko. Dwa tygodnie staraliśmy się i od razu się udało. Po dwóch miesiącach od poznania zaszłam w ciążę.
K. B.: Poznajesz go. Po półtora miesiąca znajomości wymyślacie „zróbmy sobie dziecko”, będzie pretekst, żeby w końcu żyć razem, niebawem zachodzisz w ciążę. Dosyć szybko. Nie bałaś się?
A.: Jak już zaczęliśmy być parą, nie rozstawaliśmy się. Ja z nim spędziłam więcej czasu przez te dwa miesiące, niż z kimś innym bym mogła spędzić przez dwa lata. Wtedy jeszcze kończyłam szkołę. Powiem ci, jak to wyglądało. Od poniedziałku do piątku spał u mnie. W piątek ja spałam u niego. Nawet na jeden dzień się nie rozstawaliśmy. Czekał na mnie w domu z moją matką. Przychodził po mnie pod szkołę. Byliśmy nierozłączni. Szybko zaznałam tego, jak się je z nim kolacje, śniadania, jak się przy nim zasypia, budzi, ogląda filmy wieczorem, robi zakupy.
K. B.: Poznaliście się i od razu wskoczyliście we wspólne życie.
A.: Tak, od ręki. To był mój pierwszy związek. Miałam jakichś chłopaków od flirtowania, z którymi po dwa tygodnie się spotykałam. Ale to był mój pierwszy poważny związek w życiu.
K. B.: I od razu utonęłaś w nim, skoczyłaś na główkę.
A.: No tak… Piotr nie wyglądał na „typowego kryminalistę”. Nie miał żadnego tatuażu, żadnych kropek na oczach… Drobny, szczupły, metr siedemdziesiąt sześć, piękne ząbki. Delikatny chłopak o wysokiej kulturze osobistej i bardzo wysokim ilorazie inteligencji. Wszędzie potrafił się zachować, był lubiany. Dusza towarzystwa, ale nie dlatego, że to wariat, który się popisuje i jest z nim wesoło. Przeciwnie. Zawsze był kulturalny, oczytany, miał duży zasób słów. Nie chodził na żadną siłownię czy boks. To nie osoba, która może wyjść na ulicę i wpierdolić każdemu. On pracował głową. Taki przykład: gdy był w więzieniu pierwszy raz, był świeży, nowy. Jakiś współosadzony ukradł mu buty. Piotr zaczekał. W nocy, gdy wszyscy poszli spać, wbił mu w szyję widelec. Wylądował w izolatce, chłopak w szpitalu. Inna historia z więzienia. Chłopak mu coś zrobił. Piotr wyszedł na wolność. Dowiedział się, kto to i gdzie mieszka. Podpalił mu dom. Inny chłopak, który wcześniej był jego kolegą, ale o coś się pokłócili, uderzył go tak, że Piotrek miał ślad na twarzy. Temu podpalił calusieńki garaż. Bardzo mściwy i pamiętliwy. Nie chciałabym być jego wrogiem. Moim zdaniem to jest psychopata. Bardzo inteligentny i do wszystkiego podchodzi roztropnie. Zaplanuje każdy drobiazg, jak w filmach. Czas dla niego nie gra roli, dopnie swego. Bardzo szybko myśli i reaguje… Nie wybronił się w tym sądzie, bo nie było na to szans.
Mnie też kiedyś podpalił…
K. B.: Ciebie?
A.: To była rocznica naszego poznania, ależ to romantyczne [śmiech]. Wrócił podcięty po pracy. Lekko podcięty, ale długo go nie było przede wszystkim. Bartek miał rok. Wtedy uciekłam z domu pierwszy i jedyny raz. Gdy on poszedł się kąpać, stwierdziłam, że nie będę czekała, aż się upije do końca i zaraz znowu będzie jakaś awantura. Bałam się tego. Wynajmowaliśmy mieszkanie, a za ścianą mieszkała właścicielka. Zostawiłam z nim dziecko, bo nie był pijany na tyle, aby się nim nie zająć. Nie było mnie osiem godzin. Poszłam spać do mamy, wróciłam pociągiem o szóstej rano. Jeszcze jak czekałam na pociąg na stacji, pisał do mnie, ostrzegał, że spali mi wszystkie ubrania, jeżeli nie wrócę.
K. B.: Nic mu nie powiedziałaś, gdy wychodziłaś?
A.: Nie. Poszedł pod prysznic, a ja zwiałam. Nie wierzyłam, gdy mi pisał SMS-y, przelatywało to koło mnie. Zajął się synem chyba lepiej niż ja. Budzik sobie w nocy nastawił, żeby go przewijać, karmić. Kiedy wróciłam, mały był najedzony, przewinięty, suchutki, pięknie ubrany. Nawet mleko było na rano naszykowane. Poradził sobie na medal. Myślałam, że on żartuje z podpaleniem moich rzeczy. Ja zaglądam… Wszystko zjarał… Wynajmowaliśmy pokój w domku jednorodzinnym, na podwórku było palenisko. Rzeczywiście spalił wszystkie moje ciuchy, majtki, wszystko! Oprócz tego, co ciężko wybaczyć, mój portret, który namalował mi już nieżyjący chrzestny jako prezent na osiemnastkę. I moją kartę bankomatową.
Nie miałam nic. Wszystko, nawet brudne ubrania z kosza wyjął z łazienki. Wszystko, co suszyło się na suszarce, zebrał. Uchował się mój szlafrok, który nie wiem jakim cudem był pod poduszką. Wszystko to spalił w ogrodzie. Wróciłam do mieszkania. On się kąpał, szykował do wyjścia, bo umówił się z kolegą w barze. Gdy wyszedł, zabrałam wszystkie jego rzeczy z suszarki, z kosza, wszystko, do ostatniej pary gaci, poszłam w to samo miejsce i wszystko zjarałam. Nie mieliśmy nic. Nawet majtek na dupę na zmianę… Tylko mały miał swoje rzeczy.
K. B.: Dłużna nie byłaś.
A.: Spaliłam mu wszystko. Postarałam się o to, żeby z każdego kąta wyjąć każdą rzecz i spalić. Jak wrócił, to już mnie nie było. Spakowałam syna, bo swojego nie miałam nic, i pojechałam do mamy.
K. B.: Nie mścił się?
A.: Dwa dni nie odzywaliśmy się do siebie. Wiedział, że jestem u mamy. Po dwóch dniach napisał SMS-a, że ze mną jest mu strasznie źle, ale beze mnie jeszcze gorzej [śmiech]. To ja odpisałam, że mi też. Popłakałam się. Zapytałam jego siostrę, czy mogliby ze szwagrem po mnie i Bartusia przyjechać. Wróciłam. Rzuciliśmy się sobie w ramiona. Musieliśmy te majtki sobie uprać, co mieliśmy na dupach, żeby mieć następnego dnia czyste, i tacy trochę obrażeni, trochę pogodzeni poszliśmy spać z gołymi dupami.
K. B.: Jak to jest kochać mordercę?
A.: Ja go kochałam, nie wiedząc, że jest mordercą. Zbrodnia wyszła na jaw po dwunastu latach od momentu popełnienia. Śledztwo zostało umorzone i wznowione po latach. Byłam z mordercą, mam dziecko z mordercą, ale nie wiedziałam o tym. Wiedziałam, że to złodziej, że jest po odsiadce – sześć lat za napad na bank z bronią w ręku. Gdy go poznałam, był od kilku dni na wolności. Byłam jego pierwszą dziewczyną po wyjściu. Nie miałam pojęcia, że trzy miesiące przed tym napadem popełnił jeszcze jeden poważniejszy, w którym strzelił człowiekowi w głowę.
K. B.: Głośna sprawa. Morderstwo jubilera.
A.: Piotr i jego wspólnik byli właściwie dziećmi. On miał dziewiętnaście lat, a jego wspólnik szesnaście. Planowali ukraść. Jubiler to był starszy pan. Jego sąsiedzi, którzy tam prowadzili swoje interesy, mówili o nim człowiek zadzior. Zawsze był agresywny, stawiał się, rzucał. W czasie napadu też zaczął się stawiać, doskoczył do nich z paralizatorem i… poszedł strzał.
K. B.: Twój chłopak pociągnął za spust? Naprawdę nic nie wiedziałaś?
A.: Kiedy byłam w ciąży, parę razy płakał po pijanemu, jakby miał jakieś wyrzuty sumienia, jakby chciał coś powiedzieć. Ale tylko jak się napił. Gdy wytrzeźwiał, zawsze mówił: „Pierdoliłem głupoty, nie słuchaj”. Pijany pytał mnie: „Czy ty wiesz, jak to jest kogoś zabić? Jakie to uczucie strzelić komuś w głowę?”. Wiesz, takie pijackie bełkotanie z fotela z głową w dół. Nie dawałam temu wiary. Nie słyszałam o żadnym morderstwie z gazet, więc tym bardziej nic nie popychało mnie, aby zacząć grzebać i szukać.
K. B.: Morderca strzelający w głowę drugiemu człowiekowi…
A.: Był moją miłością. To była moja pierwsza prawdziwa miłość. Nie wiem, czy będę w stanie kogoś tak jeszcze pokochać. Obecnie mam chłopaka, którego kocham bardzo, ale…
Mam świadomość, że byliśmy bardzo toksycznym związkiem. Ciągle się kłóciliśmy. Ja się wyprowadzałam. Mieszkaliśmy razem, oddzielnie, razem, oddzielnie. Z kimś flirtowałam. On mnie nie interesował, dopóki kogoś nie poznał. Jak poznał, jechałam do teściowej na obiad, żeby się pokazać. Jak już mnie zobaczył, to zaraz kończył to, co zaczął z inną kobietą. Wracaliśmy do siebie. Potem znowu się rozstawaliśmy. Nawet gdy był już w więzieniu, mówiłam: „Matką jego dzieci mogę być tylko ja”. On też mi powtarzał, że tylko ja mogę być matką jego dzieci. Wiem, że on mnie kocha do dziś.
K. B.: Skąd wiesz?
A.: Dzwoni do mnie, mówi mi to. Jego rozmowy są krótkie, dzwoni bardzo rzadko. Głównie do naszego syna. Ostatnio częściej, bo drukowałam mu jakieś mecze piłkarskie, których jest wielkim fanem.
K. B.: Rozmawiacie ze sobą, mimo że masz chłopaka?
A.: Głównie pyta o Bartka. Mówi mi, niby żartem, że mnie kocha. Gdy częściej dzwoni, pytam go: „Zakochałeś się na nowo, że tak dzwonisz?”, a on odpowiada: „Nigdy nie przestałem cię kochać”. Chyba mówi to też swojej mamie, bo ona mi powtarza, że ja byłam i będę jego największą miłością. On nie mówi tego interesownie. Nie oczekuje ode mnie, że pojadę na widzenie, nie oczekuje, że przywiozę dziecko, nie oczekuje pomocy finansowej, wręcz odwrotnie. Regularnie wysyła dla Bartka pieniądze na moje konto. Nie wiem, skąd je bierze. Gdy dzwoni, mówię: „Nie wysyłaj mu pieniędzy, bo ma gorsze stopnie w szkole. Zacznij wymagać od niego”. On twierdzi, że nie dał nic dziecku w życiu, że przepadły te lata, kiedy mógł być ojcem. Wszystko, co ma, chce mu dać.
K. B.: Ile lat miał wasz syn, kiedy Piotr trafił do więzienia?
A.: Miał sześć lat i cztery miesiące. Już nie mieszkaliśmy razem. Zresztą nasze rodzinne życie ciągle się kończyło i zaczynało. Raz tak mnie załatwił, że wyszłam do pracy na popołudnie, a gdy wróciłam, nie było ani jego, ani jego rzeczy. Wtedy nawet się nie pokłóciliśmy. Ukrył się na górze w domu babci. Zablokował mnie na telefonie i zabronił całej rodzinie mówić, gdzie przebywa [śmiech].
K. B.: Co się stało, wiesz?
A.: Nie wiem. Ale go znalazłam [śmiech]. Pogodziliśmy się i poszedł siedzieć na prawie sześć miesięcy.
K. B.: Za co?
A.: To był jeden wyrok, który odbywał, podczas gdy byliśmy razem. Brał dużo narkotyków, ćpał amfetaminę, do tego dochodził alkohol. To była głupota. Myślę, że narkotyki i alkohol pomieszały mu w głowie. Siedział za to, że podpalił swój dom, nawet sąsiadom zjarała się tapeta. Wyniósł tylko na schody swoją babcię dziewięćdziesięcioletnią, bo ją kochał i chciał ratować. Przyjechały cztery straże pożarne, policja. Siedział skulony pod schodami, aresztowali go. Nikt na szczęście nie zginął. Babci mieszkanie spłonęło doszczętnie, a dolne miało tylko drobne zniszczenia. W sądzie mówił, że nie pamięta, dlaczego to zrobił. Po wyjściu z więzienia powiedział, że pamięta dokładnie, jak wyjął kołdrę z łóżka, rozbił na niej perfumy, które były łatwopalne, i podpalił, ale tak naprawdę do dziś nie wiem dlaczego. Rodzice nie chcieli go znać, jego tata akurat umierał… Pokłóceni byli, kiedy zmarł. Dostał nagle wylewu. Matka mu wybaczyła, kocha go.
K. B.: Czy w jego rodzinie był ktoś jeszcze z kryminalną przeszłością?
A.: Nigdy w życiu chyba nikt nawet mandatu nie dostał. Jego mama to kobieta na poziomie, elegancka. Ojciec miał problemy z alkoholem, ale nic z kryminałem. Brat potrafi sobie popić, ale jest dzikus, z domu nie wychodzi, nawet nie ma szansy na mandat. Najmłodszy brat – dwadzieścia sześć lat – całkowicie ogarnięty, fajny chłopak, pracuje w banku. I nigdy nie mieli biedy. Ojciec Piotrka, mimo że popijał, pracował na dachach – u siebie, nie u kogoś, więc też kasę mieli.
K. B.: Jeden brat napadł na bank, drugi pracuje w banku.
A.: Jeszcze jest siostra. Świetna matka, żona, gospodyni domowa. Wzięli z mężem kredyt, piękny dom pobudowali. Bardzo ambitna osoba, zorganizowana, zaradna.
K. B.: Zastanawiałaś się czasami, dlaczego twój ukochany to kryminalista?
A.: Myślę, że adrenalina. Dużo kradł, ale nie został złapany, jest szalenie inteligentny. Kradł całe życie, a złapano go tylko za napad na bank. A to, za co dzisiaj odsiaduje wyrok, wydało się po dwunastu latach. Wpadli na odcisk palca jego wspólnika, bo ukradł jakiś złom. Złapali go i odkryli w bazie danych, że to jest ten sam odcisk, który był u jubilera. Wysypał się na pierwszym przesłuchaniu. Piotr szedł w zaparte.
K. B.: Wróćmy do miłości. Powiedziałaś: „Nie wiem, jak się kocha mordercę, bo ja kochałam chłopaka”.
A.: Wiedziałam, że nie jest to przykładny obywatel, ale nie że morderca. Pytali mnie bliscy, czy nie boję się z nim mieszkać, żyć z nim, mieć dziecko. Czy nie boję się, że mnie wywiozą w plastikowym worku… Bo to psychol. Wszyscy dookoła wiedzieli, że jest mściwy, psychicznie chory i niebezpieczny. Bałam się go momentami strasznie, kiedy się naćpał i coś mu odwalało. Pamiętam takie zdarzenie z okresu, kiedy wynajmowaliśmy mieszkanie. Nie jestem pewna, o co się wtedy posprzeczaliśmy. Wbił mi widelec w rękę. Krwi było tyle, że była w całym domu, ręka mi spuchła jak balon. Płakałam, bo krew sikała jak fontanna, a on powiedział, że jak jeszcze raz zapłaczę i ktoś usłyszy, to mi wbije nóż i celował tym nożem we mnie. Następnego dnia miał wyrzuty sumienia, o szóstej rano wyciął do apteki… Straciłam pracę w sklepie. Nie mogłam iść z ręką jak balon. Miał nauczkę, bo musiał się przez trzy dni całkowicie zajmować dzieckiem. Karmić, myć, przewijać, bo ja mogłam tylko leżeć z ręką na brzegu łóżka.
K. B.: Masz ślady?
A.: Mam. Czekaj [pokazuje rękę]. Innym razem, nie pamiętam dokładnie, o co poszło, ale wiem, że był na amfetaminie. Chciał we mnie rzucić szklanym talerzem. W tamtym czasie kłóciliśmy się strasznie. Do tego stopnia, że jak dostałam zapalenia ucha i chodziłam po klatce, to podobno wszyscy gadali, że on mnie zlał, dlatego chodzę z pieluchą tetrową. A ja miałam zapalenie ucha. Prawda jest taka, że nawzajem się biliśmy. Jeśli on mnie uderzył, to ja nie szłam w kąt płakać, tylko zaciskałam pięści i biłam się z nim jak chłop z chłopem. Raz mu wpieprzyłam, gdy był pijany. Zaatakowałam go, jak spał, dlatego miałam przewagę [śmiech].
K. B.: Powiedziałaś, że bałaś się go chwilami, mimo to…
A.: Myślę, że on mną tak owładnął, że byłam nim zaślepiona. Normalna osoba zakończyłaby tę relację, chociażby ze względu na dziecko. Choć on nigdy dziecku krzywdy nie zrobił. Był niebezpieczny, ale nigdy nie skrzywdził Bartka. Ja byłam w nim zakochana do tego stopnia, że podejrzewam, że choćby nie wiem co się stało, to i tak bym go nie zostawiła. Gdyby nie trafił do więzienia, dalej by się to tak toksycznie ciągnęło. Dzisiaj Bartek byłby niestabilny, mieszkając w takim domu.
K. B.: Myślałaś czasem: On mnie zabije?
A.: Myślę, że gdyby mnie zabił, to siebie też, bo nie mógłby z tym żyć. Kiedyś w takie nerwy wpadłam, że przy jego mamie powiedziałam: „Zabiję go”. Mimo to jego mama chciała, żebym przy nim była. Gdy się rozstaliśmy, a on się spotykał z dziewuchami przeróżnymi, powiedziała mu: „Nigdy w tym domu nie zaakceptuję żadnej innej dziewczyny niż Ania”. Wychodząc ze swojego domu, nic nie umiałam. Moja mama niczego nas nie nauczyła oprócz obierania kartofli. Teściowa nauczyła mnie robić zupy, gołąbki, mielone… Pierwszym obiadem, jaki ugotowałam, była zupa grochowa. Matka Piotra wszystkiego mnie nauczyła. W moim rodzinnym domu nie miałam ciekawie. Dopiero u nich zobaczyłam, co to jest gościnność, ognisko domowe… To krzywdzący stereotyp, kiedy mówi się, że kiepsko się mieszka z teściową. My potrafiłyśmy rano w piżamach przesiedzieć parę godzin przy kawie i gadać. Nam tematy się nie kończyły. To była teściowa, która potrafiła mnie zabrać na zakupy, kupić mi bluzkę. Gdy Piotr wracał z pracy, w drzwiach potrafiła do niego powiedzieć: „A gdzie są kwiaty dla Ani?”. Dbała o mnie.
Do dzisiaj dzwoni do mnie. Mówi, że byłam dla niej jak córka. Pokochała mnie, odkąd weszłam do jej domu. Mimo że nasz kontakt jest teraz rzadki, telefoniczny, nadal jesteśmy sobie bliskie. Nadal ją kocham. Ciężko bym przeżyła, gdyby jej zabrakło lub gdyby coś złego jej się stało.
K. B.: I dzisiaj wiesz, że Piotr to była miłość.
A.: Na pewno.
K. B.: Mówisz o mamie Piotra „teściowa”. Byliście małżeństwem?
A.: On mi się oświadczył. Kupił pierścionek, jak już byłam w ciąży, poszedł na salę dowiedzieć się o terminy. Daty nie ustaliliśmy, ale już kupiliśmy obrączki. Mieliśmy zrobić obiad dla najbliższej rodziny i ślub. A, bo ja nie powiedziałam! Najważniejszą rzeczą, jaką wtedy spalił, była moja suknia ślubna. Tata mi dał kilka stów na suknię ślubną. Kupiłam na ślub cywilny. Piękną, écru, za kilkaset złotych i on mi ją spalił.
K. B.: Dlatego za niego nie wyszłaś za mąż? Bo spalił suknię?
A.: Kupiłoby się nową. Ale już się do tematu nie wracało.
K. B.: Załóżmy, że dziś wychodzi, jest amnestia. On wychodzi i… Co?
A.: Nie wiem. Zanim poznałam Łukasza, byłam pewna, że gdyby wyszedł, to choćby nie wiem co się ze mną działo w tym czasie, to pewnie bym do niego wróciła. Ale teraz jestem z Łukaszem, kocham go, wiem, że jest mi w stanie dać szczęśliwe życie, normalne…
K. B.: Bez widelca w ręku.
A.: Bez widelca w ręku. Chłopak, który przez dwa lata nigdy mnie nawet nie wyzwał, a co dopiero powiedzieć o jakimś użyciu siły… To jest chłopak, który ma dobre serce. Piotr nawet zwierząt nie lubił. Był takim zimnym draniem.
K. B.: Ty lubisz zwierzęta.
A.: Kocham. Piotr to okrutny człowiek. Miałam kiedyś marzenie, by mieć kotka. Wziął mnie za rękę i mówi: „Chodź, załóż buty, coś ci pokażę”. Poszliśmy na ogródek za dom, tam były jabłonki. Szłam zadowolona, myślałam, że może ma kotka dla mnie, a on mówi: „Wybierz sobie drzewko, na którym chcesz, żeby wisiał, jak przyniesiesz kota do domu”.
Jedyną osobą, która go rusza, jest syn. Jest tak, że jak ja, matka czy ktokolwiek powiedziałby do Piotra: „Pierdol się, nie chce mi się z tobą gadać, na razie się do mnie nie odzywaj”, to on by to miał głęboko w dupie. Jak tylko istnieje obawa, że Bartek mógłby się o coś obrazić, to on jest w nerwach. Od razu go to rusza. Musi wiedzieć, co się stało. Od razu chce mu wynagrodzić, od razu, choć do końca nie wie co.
K. B.: Nazwałaś Piotra psychopatą. Zastanawiałaś się, co mogło być tego powodem?
A.: Gdy miał dwanaście lat, miał bardzo ciężki wypadek na lodowisku. Leżał w śpiączce, miał dwukrotnie trepanację czaszki. Nie wiem… może ta trepanacja czaszki tak na niego wpłynęła, że poprzestawiało mu się w głowie? Podobno był bardzo ciepłym dzieckiem. Jego mama ma czworo dzieci, ale była zawsze najbardziej dumna z Piotra. On był jej ukochanym synkiem. Najlepszym, najmądrzejszym, wybitnie zdolnym. Potrafił się całej książki na pamięć nauczyć. Kochał historię, jest zafiksowany na tym punkcie. Na ten moment, jestem więcej niż pewna, mógłby na uniwersytecie wykładać historię, taką ma wiedzę. Jego mama twierdzi, że jemu się to stało po tym upadku, bo ona też nie może znaleźć wytłumaczenia, dlaczego on tak zrobił. Wspólnik, który dokonał z nim morderstwa, nieraz zaznał głodu. Matka zmarła na jego oczach potrącona przez samochód, wychowywał go ojciec pijak, który zmieniał baby. Nie miał w czym chodzić, co zjeść. To mogło go zmotywować, pchnąć do tej zbrodni. Ale Piotr nigdy nie miał sytuacji, w której byłby głodny albo czegoś by mu brakowało.
K. B.: Odwiedziłaś go kiedyś w więzieniu?
A.: Przyszedł taki moment, nie pamiętam, ile lat temu. Jego mama zaczęła mnie namawiać, że może bym go odwiedziła… że ona jedzie i może ja bym się też zabrała. Zdecydowałam się pojechać z synem. Oczywiście, jak go zobaczyłam, to ja w płacz, on w płacz. Wszyscy zaczęliśmy płakać. Na drugie widzenie pojechałam też z teściową, siostrą i synem. Moja siostra się popłakała, jak go zobaczyła. Nawet teraz… [płacz]. Nawet teraz chce mi się płakać, bo mi się to przypomina…
K. B.: „To”, czyli co?
A.: No jak go zobaczyłam. Nasze reakcje, jak nie mogliśmy słowa powiedzieć… Wszyscy byli normalnie ubrani, a on jedyny w zielonym dresie jak dla niebezpiecznych. Wszyscy normalnie wychodzą na spacer, jego wyprowadzają osobno…
K. B.: Był skuty, gdy go zobaczyłaś?
A.: Nie pamiętam. To jest tak, że jak wpuszczają kolejną grupę, to osadzony już siedzi przy stoliku i czeka albo my czekamy, aż wprowadzą ich. Nie pamiętam, czy był skuty… Na widzeniu normalnie, ale jak go prowadzili, to chyba był. Siedzi jako niebezpieczny. Mnie to nie interesowało, czy on jest skuty. Skupiałam się na tym, że mogę mu spojrzeć w twarz i nie mogę się wysłowić… Głos mi drżał, nie mogłam nic powiedzieć. Nie byłam sobą, coś wstąpiło we mnie. Czułam się jak z waty, zimny pot. Emocje, jakby mnie przed chwilą samochód potrącił, i nic dookoła nie było ważne. Moja siostra też płakała, szwagier nawet miał łzy w oczach, bo byli ze mną.
K. B.: Przytuliłaś go?
A.: No tak… Tyle lat się nie widzieliśmy, słyszeliśmy się tylko przez telefon. Na tym widzeniu cały czas trzymaliśmy się za ręce. Do tego stopnia, że ostatnie dwa razy pojechałam do niego całkowicie sama. Wzięłam wolne w pracy i pojechałam. Czułam, jakby wróciło do mnie wszystko… Ta cała miłość. Potem, jak go odwiedziłam te parę razy w więzieniu, to już czekałam tylko na telefon od niego… Wcześniej nie. Zaczęłam się nawet interesować tym, kiedy on mógłby wyjść, bo jednak prawo się ciągle zmienia, rząd, prezydent… i on przesiedział już sześć lat za napad na bank. O podpaleniu nie mówię, bo to drobny wyrok, ale podobno to wszystko się wlicza do tego wyroku największego, a więc obliczałam sobie, że… w tym momencie siedzi już dziewięć lat, dodając sześć, to już piętnaście w całym swoim życiu… [cały czas płacz]. Zaczęłam marzyć, że zmniejszą mu karę, że on może nawet wyjdzie w ciągu pięciu lat.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki