Miłość skazanych - kobieta i mężczyzna w więzieniu - Katarzyna Borowska - ebook + audiobook

Miłość skazanych - kobieta i mężczyzna w więzieniu ebook

Borowska Katarzyna

3,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Czym jest miłość, a czym miłość nie jest?

Czy wszyscy na nią zasługują? Nawet kryminaliści?

A może każdy z nas pragnie kochać i być kochanym?

Na te i podobne pytania autorka poszukuje odpowiedzi, prowadząc bardzo intymne rozmowy z osobami, które doświadczyły kary pozbawienia wolności i ich rodzinami. Spotyka się z funkcjonariuszami Służby Więziennej, duchownymi i przedstawicielami organów ścigania. Przenikając do świata za kratami, dowiaduje się, jak skazani radzą sobie ze swoją seksualnością, co to znaczy mieć syna z mordercą, jak wygląda ślub w zakładzie karnym, a także które słowa są zakazane w więziennej grypserze.

Książka poruszająca jeden z najgorętszych, ponadczasowych tematów społecznych. Opatrzona komentarzami prawnika i wykładowcy resocjalizacji. Krótko mówiąc: książka o miłości opowiadana z różnych perspektyw.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 198

Oceny
3,7 (36 ocen)
8
14
10
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PolecamLiterature_faktu

Całkiem niezła

Ciekawy temat
10
Madzka210

Dobrze spędzony czas

Ciekawe spojrzenie na więźniów i ich człowieczeństwo (jakby to dziwnie nie zabrzmiało). Momentami daje do myślenia i pozwala spojrzeć na sytuacje i ludzi z nieco mniej dyskryminującej strony.
10
evicia49a

Dobrze spędzony czas

Bardzo ciekawie napisana książka. Widać rzetelną pracę autorki. Świetnie się czyta.
10
irmek1

Dobrze spędzony czas

Szczerze bez lukru
10

Popularność




WSTĘP

WSTĘP

Pytasz, czym jest dla mnie miłość, skoro odwa­ży­łam się napi­sać o niej książkę?

O miło­ści pisano, pisze się i będzie się pisało. Ludzie od zawsze sta­rają się zna­leźć jej defi­ni­cję. Nie­któ­rzy poszu­kują swo­jej, inni opie­rają się na auto­ry­te­tach. Cytują słowa poetów, przy­wód­ców ducho­wych, filo­zo­fów albo po pro­stu babć, dziad­ków i cio­tek. Na swo­jej dro­dze pozna­łam wielu ludzi. Rów­nież tych, któ­rzy twier­dzą, że nie wie­rzą w ist­nie­nie miło­ści. Z cynicz­nym uśmie­chem nazy­wają ją bajką dobrą dla dzieci, naiw­nych dziew­czy­nek noszą­cych różowe oku­lary. Pukają się w czoło i prze­wra­cają oczami, kiedy sły­szą o wier­no­ści. Do takich ludzi należy część mojej rodziny, wielu moich zna­jo­mych, przy­ja­ciół. Zda­rzyło mi się nie­jed­no­krot­nie usły­szeć tak zwaną dobrą radę, bym spoj­rzała trzeźwo na świat i prze­stała być śmieszna z tą swoją miło­ścią. Tak, wiele razy czu­łam zawsty­dze­nie, kiedy chcia­łam mówić o miło­ści. Szcze­gól­nie w odnie­sie­niu do rela­cji mię­dzy kobietą i męż­czy­zną.

Pytasz, skąd ten wstyd, obawa przed śmiesz­no­ścią?

Świat, w któ­rym przy­szło mi uro­dzić się i wzra­stać, nie znał szczę­śli­wej miło­ści. Od poko­leń kobiety i męż­czyźni nale­żeli do prze­ciw­nych obo­zów i byli raczej sku­pieni na udo­wad­nia­niu dru­giej stro­nie, kto bar­dziej zawi­nił, kto co źle zro­bił, kto ponosi winę za nie­po­wo­dze­nia w budo­wa­niu i roz­pad tego, o czym począt­kowo marzyli. Kobiety z mojego rodu, prze­peł­nione zło­ścią, żalem, roz­go­ry­cze­niem, w tro­sce o dzieci nie pozwa­lały męż­czy­znom współ­uczest­ni­czyć w ich wycho­wa­niu. Sta­łam się podobna do mamy, babci, cio­tek, pra­ba­bek. Na szczę­ście w pew­nym momen­cie życia zro­zu­mia­łam, że mogę i chcę postę­po­wać ina­czej. Poczu­łam całą sobą, że mogę uwie­rzyć w miłość. Zaufać, że męż­czy­zna też potrafi i pra­gnie kochać, a szczę­śliwy zwią­zek jest moż­liwy i dostępny. Uwie­rzyć, że obda­ro­wy­wa­nie i pra­gnienie miło­ści nie jest wyłącz­nie przy­wi­le­jem kobiet oraz że nie musi ona wią­zać się z roz­cza­ro­wa­niem lub stratą. Tak więc wstyd i obawa przed śmiesz­no­ścią to nic innego jak reak­cja na prze­ko­na­nia bar­dziej lub mniej świa­do­mie prze­jęte od tych, któ­rzy, o iro­nio, mnie kochali – mojej rodziny.

Pytasz o moje tatu­aże?

Dziś uśmie­cham się, patrząc na nie. Naj­pierw napi­sa­łam na nodze: Tylko Miłość jest twór­cza. Po roku na ręku: Life is you and me toge­ther. Uśmie­cham się, bo zapis w języku angiel­skim był decy­zją spo­wo­do­waną wła­śnie onie­śmie­le­niem, że po cichu wie­rzę w speł­nioną miłość mię­dzy kobietą i męż­czy­zną. Język angiel­ski stał się swego rodzaju zasłoną.

Moi roz­mówcy, kobiety i męż­czyźni ska­zani na karę wię­zie­nia, też noszą tatu­aże. W więk­szo­ści dedy­ko­wane miło­ści. Patrząc na ich dziary, myślę, że jeste­śmy do sie­bie podobni. To, co teraz nas dzieli i odgra­dza, to wię­zienny mur. Kie­dyś jed­nak oni wrócą zza muru i krat. Ludzie tacy jak ja, jak my. A może nastąpi zamiana miejsc? Usły­sza­łam nie­dawno: „Ludzie dzielą się na tych, któ­rzy sie­dzieli, sie­dzą lub będą sie­dzieć”. To dość śmiały podział. Na szczę­ście w kon­tek­ście wię­zie­nia nie zawsze praw­dziwy. Wiem jedno. Ludzie dzielą się na tych, któ­rzy wie­rzyli, wie­rzą lub pra­gną uwie­rzyć w miłość. Wszy­scy jeste­śmy więc SKA­ZANI na MIŁOŚĆ.

Miłość ska­za­nych to histo­rie, jakich wysłu­cha­łam. To za każ­dym razem opo­wieść o miło­ści, jej aspek­tach, odcie­niach, obli­czach i odsło­nach. Mam nadzieję, że po ich pozna­niu cynicy choć tro­chę przy­bliżą się do wiary w ist­nie­nie miło­ści, a pozo­stali do zbu­do­wa­nia wła­snej defi­ni­cji i odwagi w trwa­niu przy niej. Imiona boha­te­rów zostały zmie­nione z uwagi na dobro rodzin. W książce ponadto zawar­łam tre­ści, które poka­zują, czym na pewno miłość nie jest, oraz takie, które – mam nadzieję – wywo­łają uśmiech czy­tel­nika i pozwolą mu odkryć, że nie zawsze musi być tak bar­dzo poważ­nie.

Odpo­wia­dam…

Teraz miłość jest dla mnie potężną, kre­atywną siłą. Pro­wa­dzi mnie przez życie zarówno zawo­dowe, jak i oso­bi­ste. Była przede mną i będzie po mnie, dzięki niej żyję. Pod­no­szę się po upad­kach, osią­gam zało­żone cele i dzięki niej piszę tę książkę. Być może, kiedy ją ukoń­czę, moja defi­ni­cja miło­ści będzie zupeł­nie inna. Przy­stę­pu­jąc do tego pro­jektu, kon­sul­to­wa­łam się mię­dzy innymi z dr Kata­rzyną Nawrocką, która w odpo­wie­dzi na mojego mejla doty­czą­cego planu książki napi­sała: „Nie mogę docze­kać się finału”.

I ja też. Nie mogę docze­kać się finału.

ROZ­DZIAŁ I. Histo­rie praw­dziwe

ROZ­DZIAŁ I Histo­rie praw­dziwe

CZŁO­WIEK O DWÓCH TWA­RZACH – HISTO­RUA ANKI

CZŁO­WIEK O DWÓCH TWA­RZACH – HISTO­RUA ANKI

Kata­rzyna Borow­ska: Bar­dzo kocha­łaś ojca swo­jego syna?

Anka: Od pierw­szego dnia zosta­li­śmy parą. To była miłość od pierw­szego wej­rze­nia. Odwie­dzi­łam kole­żankę, mia­łam u niej noco­wać. Była jesz­cze jedna dziew­czyna – Jagoda. Mia­ły­śmy mieć bab­ski wie­czór. Zapu­kał ktoś do drzwi. To było nie­pla­no­wane, bez uprze­dze­nia. Oka­zało się, że to kolega wła­ści­cielki miesz­ka­nia, z któ­rym ona ciup­ciała się od czasu do czasu, nie­zo­bo­wią­zu­jąco.

K. B.: Kolega od seksu.

A.: Popy­chacz [śmiech]. I on przy­pro­wa­dził ze sobą kolegę. Jak się potem oka­zało, mojego popy­cha­cza [śmiech].

K. B.: Popy­cha­cza czy naj­więk­szą miłość?

A.: No miłość! W każ­dym razie oni przy­szli, kupili coś do picia, jakieś sło­dy­cze i sie­dzie­li­śmy w piątkę. Powiem szcze­rze, że Piotr na początku był bar­dziej zain­te­re­so­wany Jagodą. Wyszło na to, że ja bym tam w ogóle bez pary sie­działa. Naj­ład­niej­sza byłam, jesz­cze dodam [śmiech]. One były grube, a ja byłam naj­młod­sza i naj­ład­niej­sza.

K. B.: Ale bez pary.

A.: Już nawet nie cho­dzi o to, że ja chcia­łam z nim w jakiś flirt popa­dać, ale samo to, że: No jak to? To on na taką tłu­stą torbę jak Jagoda leci?! A ja tu sie­dzę… – pomy­śla­łam. Potem twier­dził, że to wyni­kło z tego, że ja na niego uwagi nie zwra­ca­łam, a jemu by do głowy nie przy­szło, że on by coś mógł ze mną. Jagoda się po pro­stu na jego widok obli­zy­wała. Pio­trek chciał to wyko­rzy­stać, był wyposz­czony po wię­zie­niu. Potrze­bo­wał bzyk­nąć ją po pro­stu. W każ­dym razie, jak poczu­łam się tam samotna, to zaczę­łam go pod­ry­wać.

On nie miał wtedy swo­jej komórki, ja swoją zgu­bi­łam, więc poda­łam mu numer mojej mamy. Poszli po paru godzi­nach. Miał zadzwo­nić. Byłam pewna, że wyrzu­cił ten numer, bo trzy dni minęły i nic. Po trzech dniach moja matka mówi: „Anka, odbierz ten cho­lerny tele­fon, bo od trzech dni jakiś chło­pak dzwoni non stop!”. Powie­działa mi to dopiero po trzech dniach! Na pierw­szą randkę z nim zabra­łam kole­żankę, bo się tro­chę wsty­dzi­łam. Póź­niej przy­pro­wa­dzi­łam go do domu. Szybko zaczę­li­śmy u sie­bie noco­wać. To był pierw­szy chło­pak, który został u mnie na noc przy mamie. Chciał, żebym z nim zamiesz­kała. Nie­ba­wem wymy­śli­li­śmy sobie dziecko. Dwa tygo­dnie sta­ra­li­śmy się i od razu się udało. Po dwóch mie­sią­cach od pozna­nia zaszłam w ciążę.

K. B.: Pozna­jesz go. Po pół­tora mie­siąca zna­jo­mo­ści wymy­śla­cie „zróbmy sobie dziecko”, będzie pre­tekst, żeby w końcu żyć razem, nie­ba­wem zacho­dzisz w ciążę. Dosyć szybko. Nie bałaś się?

A.: Jak już zaczę­li­śmy być parą, nie roz­sta­wa­li­śmy się. Ja z nim spę­dzi­łam wię­cej czasu przez te dwa mie­siące, niż z kimś innym bym mogła spę­dzić przez dwa lata. Wtedy jesz­cze koń­czy­łam szkołę. Powiem ci, jak to wyglą­dało. Od ponie­działku do piątku spał u mnie. W pią­tek ja spa­łam u niego. Nawet na jeden dzień się nie roz­sta­wa­li­śmy. Cze­kał na mnie w domu z moją matką. Przy­cho­dził po mnie pod szkołę. Byli­śmy nie­roz­łączni. Szybko zazna­łam tego, jak się je z nim kola­cje, śnia­da­nia, jak się przy nim zasy­pia, budzi, ogląda filmy wie­czo­rem, robi zakupy.

K. B.: Pozna­li­ście się i od razu wsko­czy­li­ście we wspólne życie.

A.: Tak, od ręki. To był mój pierw­szy zwią­zek. Mia­łam jakichś chło­pa­ków od flir­to­wa­nia, z któ­rymi po dwa tygo­dnie się spo­ty­ka­łam. Ale to był mój pierw­szy poważny zwią­zek w życiu.

K. B.: I od razu uto­nę­łaś w nim, sko­czy­łaś na główkę.

A.: No tak… Piotr nie wyglą­dał na „typo­wego kry­mi­na­li­stę”. Nie miał żad­nego tatu­ażu, żad­nych kro­pek na oczach… Drobny, szczu­pły, metr sie­dem­dzie­siąt sześć, piękne ząbki. Deli­katny chło­pak o wyso­kiej kul­tu­rze oso­bi­stej i bar­dzo wyso­kim ilo­ra­zie inte­li­gen­cji. Wszę­dzie potra­fił się zacho­wać, był lubiany. Dusza towa­rzy­stwa, ale nie dla­tego, że to wariat, który się popi­suje i jest z nim wesoło. Prze­ciw­nie. Zawsze był kul­tu­ralny, oczy­tany, miał duży zasób słów. Nie cho­dził na żadną siłow­nię czy boks. To nie osoba, która może wyjść na ulicę i wpier­do­lić każ­demu. On pra­co­wał głową. Taki przy­kład: gdy był w wię­zie­niu pierw­szy raz, był świeży, nowy. Jakiś współ­o­sa­dzony ukradł mu buty. Piotr zacze­kał. W nocy, gdy wszy­scy poszli spać, wbił mu w szyję wide­lec. Wylą­do­wał w izo­latce, chło­pak w szpi­talu. Inna histo­ria z wię­zie­nia. Chło­pak mu coś zro­bił. Piotr wyszedł na wol­ność. Dowie­dział się, kto to i gdzie mieszka. Pod­pa­lił mu dom. Inny chło­pak, który wcze­śniej był jego kolegą, ale o coś się pokłó­cili, ude­rzył go tak, że Pio­trek miał ślad na twa­rzy. Temu pod­pa­lił calu­sieńki garaż. Bar­dzo mściwy i pamię­tliwy. Nie chcia­ła­bym być jego wro­giem. Moim zda­niem to jest psy­cho­pata. Bar­dzo inte­li­gentny i do wszyst­kiego pod­cho­dzi roz­trop­nie. Zapla­nuje każdy dro­biazg, jak w fil­mach. Czas dla niego nie gra roli, dopnie swego. Bar­dzo szybko myśli i reaguje… Nie wybro­nił się w tym sądzie, bo nie było na to szans.

Mnie też kie­dyś pod­pa­lił…

K. B.: Cie­bie?

A.: To była rocz­nica naszego pozna­nia, ależ to roman­tyczne [śmiech]. Wró­cił pod­cięty po pracy. Lekko pod­cięty, ale długo go nie było przede wszyst­kim. Bar­tek miał rok. Wtedy ucie­kłam z domu pierw­szy i jedyny raz. Gdy on poszedł się kąpać, stwier­dzi­łam, że nie będę cze­kała, aż się upije do końca i zaraz znowu będzie jakaś awan­tura. Bałam się tego. Wynaj­mo­wa­li­śmy miesz­ka­nie, a za ścianą miesz­kała wła­ści­cielka. Zosta­wi­łam z nim dziecko, bo nie był pijany na tyle, aby się nim nie zająć. Nie było mnie osiem godzin. Poszłam spać do mamy, wró­ci­łam pocią­giem o szó­stej rano. Jesz­cze jak cze­kałam na pociąg na sta­cji, pisał do mnie, ostrze­gał, że spali mi wszyst­kie ubra­nia, jeżeli nie wrócę.

K. B.: Nic mu nie powie­dzia­łaś, gdy wycho­dzi­łaś?

A.: Nie. Poszedł pod prysz­nic, a ja zwia­łam. Nie wie­rzy­łam, gdy mi pisał SMS-y, prze­la­ty­wało to koło mnie. Zajął się synem chyba lepiej niż ja. Budzik sobie w nocy nasta­wił, żeby go prze­wi­jać, kar­mić. Kiedy wró­ci­łam, mały był naje­dzony, prze­wi­nięty, suchutki, pięk­nie ubrany. Nawet mleko było na rano naszy­ko­wane. Pora­dził sobie na medal. Myśla­łam, że on żar­tuje z pod­pa­le­niem moich rze­czy. Ja zaglą­dam… Wszystko zja­rał… Wynaj­mo­wa­li­śmy pokój w domku jed­no­ro­dzin­nym, na podwórku było pale­ni­sko. Rze­czy­wi­ście spa­lił wszyst­kie moje ciu­chy, majtki, wszystko! Oprócz tego, co ciężko wyba­czyć, mój por­tret, który nama­lo­wał mi już nie­ży­jący chrzestny jako pre­zent na osiem­nastkę. I moją kartę ban­ko­ma­tową.

Nie mia­łam nic. Wszystko, nawet brudne ubra­nia z kosza wyjął z łazienki. Wszystko, co suszyło się na suszarce, zebrał. Ucho­wał się mój szla­frok, który nie wiem jakim cudem był pod poduszką. Wszystko to spa­lił w ogro­dzie. Wró­ci­łam do miesz­ka­nia. On się kąpał, szy­ko­wał do wyj­ścia, bo umó­wił się z kolegą w barze. Gdy wyszedł, zabra­łam wszyst­kie jego rze­czy z suszarki, z kosza, wszystko, do ostat­niej pary gaci, poszłam w to samo miej­sce i wszystko zja­ra­łam. Nie mie­li­śmy nic. Nawet maj­tek na dupę na zmianę… Tylko mały miał swoje rze­czy.

K. B.: Dłużna nie byłaś.

A.: Spa­li­łam mu wszystko. Posta­ra­łam się o to, żeby z każ­dego kąta wyjąć każdą rzecz i spa­lić. Jak wró­cił, to już mnie nie było. Spa­ko­wa­łam syna, bo swo­jego nie mia­łam nic, i poje­cha­łam do mamy.

K. B.: Nie mścił się?

A.: Dwa dni nie odzy­wa­li­śmy się do sie­bie. Wie­dział, że jestem u mamy. Po dwóch dniach napi­sał SMS-a, że ze mną jest mu strasz­nie źle, ale beze mnie jesz­cze gorzej [śmiech]. To ja odpi­sa­łam, że mi też. Popła­ka­łam się. Zapy­ta­łam jego sio­strę, czy mogliby ze szwa­grem po mnie i Bar­tu­sia przy­je­chać. Wró­ci­łam. Rzu­ci­li­śmy się sobie w ramiona. Musie­li­śmy te majtki sobie uprać, co mie­li­śmy na dupach, żeby mieć następ­nego dnia czy­ste, i tacy tro­chę obra­żeni, tro­chę pogo­dzeni poszli­śmy spać z gołymi dupami.

K. B.: Jak to jest kochać mor­dercę?

A.: Ja go kocha­łam, nie wie­dząc, że jest mor­dercą. Zbrod­nia wyszła na jaw po dwu­na­stu latach od momentu popeł­nie­nia. Śledz­two zostało umo­rzone i wzno­wione po latach. Byłam z mor­dercą, mam dziecko z mor­dercą, ale nie wie­dzia­łam o tym. Wie­dzia­łam, że to zło­dziej, że jest po odsiadce – sześć lat za napad na bank z bro­nią w ręku. Gdy go pozna­łam, był od kilku dni na wol­no­ści. Byłam jego pierw­szą dziew­czyną po wyj­ściu. Nie mia­łam poję­cia, że trzy mie­siące przed tym napa­dem popeł­nił jesz­cze jeden poważ­niej­szy, w któ­rym strze­lił czło­wie­kowi w głowę.

K. B.: Gło­śna sprawa. Mor­der­stwo jubi­lera.

A.: Piotr i jego wspól­nik byli wła­ści­wie dziećmi. On miał dzie­więt­na­ście lat, a jego wspól­nik szes­na­ście. Pla­no­wali ukraść. Jubi­ler to był star­szy pan. Jego sąsie­dzi, któ­rzy tam pro­wa­dzili swoje inte­resy, mówili o nim czło­wiek zadzior. Zawsze był agre­sywny, sta­wiał się, rzu­cał. W cza­sie napadu też zaczął się sta­wiać, dosko­czył do nich z para­li­za­to­rem i… poszedł strzał.

K. B.: Twój chło­pak pocią­gnął za spust? Naprawdę nic nie wie­dzia­łaś?

A.: Kiedy byłam w ciąży, parę razy pła­kał po pija­nemu, jakby miał jakieś wyrzuty sumie­nia, jakby chciał coś powie­dzieć. Ale tylko jak się napił. Gdy wytrzeź­wiał, zawsze mówił: „Pier­do­li­łem głu­poty, nie słu­chaj”. Pijany pytał mnie: „Czy ty wiesz, jak to jest kogoś zabić? Jakie to uczu­cie strze­lić komuś w głowę?”. Wiesz, takie pijac­kie beł­ko­ta­nie z fotela z głową w dół. Nie dawa­łam temu wiary. Nie sły­sza­łam o żad­nym mor­der­stwie z gazet, więc tym bar­dziej nic nie popy­chało mnie, aby zacząć grze­bać i szu­kać.

K. B.: Mor­derca strze­la­jący w głowę dru­giemu czło­wie­kowi…

A.: Był moją miło­ścią. To była moja pierw­sza praw­dziwa miłość. Nie wiem, czy będę w sta­nie kogoś tak jesz­cze poko­chać. Obec­nie mam chło­paka, któ­rego kocham bar­dzo, ale…

Mam świa­do­mość, że byli­śmy bar­dzo tok­sycz­nym związ­kiem. Cią­gle się kłó­ci­li­śmy. Ja się wypro­wa­dza­łam. Miesz­ka­li­śmy razem, oddziel­nie, razem, oddziel­nie. Z kimś flir­to­wa­łam. On mnie nie inte­re­so­wał, dopóki kogoś nie poznał. Jak poznał, jecha­łam do teścio­wej na obiad, żeby się poka­zać. Jak już mnie zoba­czył, to zaraz koń­czył to, co zaczął z inną kobietą. Wra­ca­li­śmy do sie­bie. Potem znowu się roz­sta­wa­li­śmy. Nawet gdy był już w wię­zie­niu, mówi­łam: „Matką jego dzieci mogę być tylko ja”. On też mi powta­rzał, że tylko ja mogę być matką jego dzieci. Wiem, że on mnie kocha do dziś.

K. B.: Skąd wiesz?

A.: Dzwoni do mnie, mówi mi to. Jego roz­mowy są krót­kie, dzwoni bar­dzo rzadko. Głów­nie do naszego syna. Ostat­nio czę­ściej, bo dru­ko­wa­łam mu jakieś mecze pił­kar­skie, któ­rych jest wiel­kim fanem.

K. B.: Roz­ma­wia­cie ze sobą, mimo że masz chło­paka?

A.: Głów­nie pyta o Bartka. Mówi mi, niby żar­tem, że mnie kocha. Gdy czę­ściej dzwoni, pytam go: „Zako­cha­łeś się na nowo, że tak dzwo­nisz?”, a on odpo­wiada: „Ni­gdy nie prze­sta­łem cię kochać”. Chyba mówi to też swo­jej mamie, bo ona mi powta­rza, że ja byłam i będę jego naj­więk­szą miło­ścią. On nie mówi tego inte­re­sow­nie. Nie ocze­kuje ode mnie, że pojadę na widze­nie, nie ocze­kuje, że przy­wiozę dziecko, nie ocze­kuje pomocy finan­so­wej, wręcz odwrot­nie. Regu­lar­nie wysyła dla Bartka pie­nią­dze na moje konto. Nie wiem, skąd je bie­rze. Gdy dzwoni, mówię: „Nie wysy­łaj mu pie­nię­dzy, bo ma gor­sze stop­nie w szkole. Zacznij wyma­gać od niego”. On twier­dzi, że nie dał nic dziecku w życiu, że prze­pa­dły te lata, kiedy mógł być ojcem. Wszystko, co ma, chce mu dać.

K. B.: Ile lat miał wasz syn, kiedy Piotr tra­fił do wię­zie­nia?

A.: Miał sześć lat i cztery mie­siące. Już nie miesz­ka­li­śmy razem. Zresztą nasze rodzinne życie cią­gle się koń­czyło i zaczy­nało. Raz tak mnie zała­twił, że wyszłam do pracy na popo­łu­dnie, a gdy wró­ci­łam, nie było ani jego, ani jego rze­czy. Wtedy nawet się nie pokłó­ci­li­śmy. Ukrył się na górze w domu babci. Zablo­ko­wał mnie na tele­fo­nie i zabro­nił całej rodzi­nie mówić, gdzie prze­bywa [śmiech].

K. B.: Co się stało, wiesz?

A.: Nie wiem. Ale go zna­la­złam [śmiech]. Pogo­dzi­li­śmy się i poszedł sie­dzieć na pra­wie sześć mie­sięcy.

K. B.: Za co?

A.: To był jeden wyrok, który odby­wał, pod­czas gdy byli­śmy razem. Brał dużo nar­ko­ty­ków, ćpał amfe­ta­minę, do tego docho­dził alko­hol. To była głu­pota. Myślę, że nar­ko­tyki i alko­hol pomie­szały mu w gło­wie. Sie­dział za to, że pod­pa­lił swój dom, nawet sąsia­dom zja­rała się tapeta. Wyniósł tylko na schody swoją bab­cię dzie­więć­dzie­się­cio­let­nią, bo ją kochał i chciał rato­wać. Przy­je­chały cztery straże pożarne, poli­cja. Sie­dział sku­lony pod scho­dami, aresz­to­wali go. Nikt na szczę­ście nie zgi­nął. Babci miesz­ka­nie spło­nęło doszczęt­nie, a dolne miało tylko drobne znisz­cze­nia. W sądzie mówił, że nie pamięta, dla­czego to zro­bił. Po wyj­ściu z wię­zie­nia powie­dział, że pamięta dokład­nie, jak wyjął koł­drę z łóżka, roz­bił na niej per­fumy, które były łatwo­palne, i pod­pa­lił, ale tak naprawdę do dziś nie wiem dla­czego. Rodzice nie chcieli go znać, jego tata aku­rat umie­rał… Pokłó­ceni byli, kiedy zmarł. Dostał nagle wylewu. Matka mu wyba­czyła, kocha go.

K. B.: Czy w jego rodzi­nie był ktoś jesz­cze z kry­mi­nalną prze­szło­ścią?

A.: Ni­gdy w życiu chyba nikt nawet man­datu nie dostał. Jego mama to kobieta na pozio­mie, ele­gancka. Ojciec miał pro­blemy z alko­ho­lem, ale nic z kry­mi­na­łem. Brat potrafi sobie popić, ale jest dzi­kus, z domu nie wycho­dzi, nawet nie ma szansy na man­dat. Naj­młod­szy brat – dwa­dzie­ścia sześć lat – cał­ko­wi­cie ogar­nięty, fajny chło­pak, pra­cuje w banku. I ni­gdy nie mieli biedy. Ojciec Piotrka, mimo że popi­jał, pra­co­wał na dachach – u sie­bie, nie u kogoś, więc też kasę mieli.

K. B.: Jeden brat napadł na bank, drugi pra­cuje w banku.

A.: Jesz­cze jest sio­stra. Świetna matka, żona, gospo­dyni domowa. Wzięli z mężem kre­dyt, piękny dom pobu­do­wali. Bar­dzo ambitna osoba, zor­ga­ni­zo­wana, zaradna.

K. B.: Zasta­na­wia­łaś się cza­sami, dla­czego twój uko­chany to kry­mi­na­li­sta?

A.: Myślę, że adre­na­lina. Dużo kradł, ale nie został zła­pany, jest sza­le­nie inte­li­gentny. Kradł całe życie, a zła­pano go tylko za napad na bank. A to, za co dzi­siaj odsia­duje wyrok, wydało się po dwu­na­stu latach. Wpa­dli na odcisk palca jego wspól­nika, bo ukradł jakiś złom. Zła­pali go i odkryli w bazie danych, że to jest ten sam odcisk, który był u jubi­lera. Wysy­pał się na pierw­szym prze­słu­cha­niu. Piotr szedł w zaparte.

K. B.: Wróćmy do miło­ści. Powie­dzia­łaś: „Nie wiem, jak się kocha mor­dercę, bo ja kocha­łam chło­paka”.

A.: Wie­dzia­łam, że nie jest to przy­kładny oby­wa­tel, ale nie że mor­derca. Pytali mnie bli­scy, czy nie boję się z nim miesz­kać, żyć z nim, mieć dziecko. Czy nie boję się, że mnie wywiozą w pla­sti­ko­wym worku… Bo to psy­chol. Wszy­scy dookoła wie­dzieli, że jest mściwy, psy­chicz­nie chory i nie­bez­pieczny. Bałam się go momen­tami strasz­nie, kiedy się naćpał i coś mu odwa­lało. Pamię­tam takie zda­rze­nie z okresu, kiedy wynaj­mo­wa­li­śmy miesz­ka­nie. Nie jestem pewna, o co się wtedy posprze­cza­li­śmy. Wbił mi wide­lec w rękę. Krwi było tyle, że była w całym domu, ręka mi spu­chła jak balon. Pła­ka­łam, bo krew sikała jak fon­tanna, a on powie­dział, że jak jesz­cze raz zapła­czę i ktoś usły­szy, to mi wbije nóż i celo­wał tym nożem we mnie. Następ­nego dnia miał wyrzuty sumie­nia, o szó­stej rano wyciął do apteki… Stra­ci­łam pracę w skle­pie. Nie mogłam iść z ręką jak balon. Miał nauczkę, bo musiał się przez trzy dni cał­ko­wi­cie zaj­mo­wać dziec­kiem. Kar­mić, myć, prze­wi­jać, bo ja mogłam tylko leżeć z ręką na brzegu łóżka.

K. B.: Masz ślady?

A.: Mam. Cze­kaj [poka­zuje rękę]. Innym razem, nie pamię­tam dokład­nie, o co poszło, ale wiem, że był na amfe­ta­mi­nie. Chciał we mnie rzu­cić szkla­nym tale­rzem. W tam­tym cza­sie kłó­ci­li­śmy się strasz­nie. Do tego stop­nia, że jak dosta­łam zapa­le­nia ucha i cho­dzi­łam po klatce, to podobno wszy­scy gadali, że on mnie zlał, dla­tego cho­dzę z pie­lu­chą tetrową. A ja mia­łam zapa­le­nie ucha. Prawda jest taka, że nawza­jem się bili­śmy. Jeśli on mnie ude­rzył, to ja nie szłam w kąt pła­kać, tylko zaci­ska­łam pię­ści i biłam się z nim jak chłop z chło­pem. Raz mu wpie­przy­łam, gdy był pijany. Zaata­ko­wa­łam go, jak spał, dla­tego mia­łam prze­wagę [śmiech].

K. B.: Powie­dzia­łaś, że bałaś się go chwi­lami, mimo to…

A.: Myślę, że on mną tak owład­nął, że byłam nim zaśle­piona. Nor­malna osoba zakoń­czy­łaby tę rela­cję, cho­ciażby ze względu na dziecko. Choć on ni­gdy dziecku krzywdy nie zro­bił. Był nie­bez­pieczny, ale ni­gdy nie skrzyw­dził Bartka. Ja byłam w nim zako­chana do tego stop­nia, że podej­rze­wam, że choćby nie wiem co się stało, to i tak bym go nie zosta­wiła. Gdyby nie tra­fił do wię­zie­nia, dalej by się to tak tok­sycz­nie cią­gnęło. Dzi­siaj Bar­tek byłby nie­sta­bilny, miesz­ka­jąc w takim domu.

K. B.: Myśla­łaś cza­sem: On mnie zabije?

A.: Myślę, że gdyby mnie zabił, to sie­bie też, bo nie mógłby z tym żyć. Kie­dyś w takie nerwy wpa­dłam, że przy jego mamie powie­dzia­łam: „Zabiję go”. Mimo to jego mama chciała, żebym przy nim była. Gdy się roz­sta­li­śmy, a on się spo­ty­kał z dzie­wu­chami prze­róż­nymi, powie­działa mu: „Ni­gdy w tym domu nie zaak­cep­tuję żad­nej innej dziew­czyny niż Ania”. Wycho­dząc ze swo­jego domu, nic nie umia­łam. Moja mama niczego nas nie nauczyła oprócz obie­ra­nia kar­to­fli. Teściowa nauczyła mnie robić zupy, gołąbki, mie­lone… Pierw­szym obia­dem, jaki ugo­to­wa­łam, była zupa gro­chowa. Matka Pio­tra wszyst­kiego mnie nauczyła. W moim rodzin­nym domu nie mia­łam cie­ka­wie. Dopiero u nich zoba­czy­łam, co to jest gościn­ność, ogni­sko domowe… To krzyw­dzący ste­reo­typ, kiedy mówi się, że kiep­sko się mieszka z teściową. My potra­fi­ły­śmy rano w piża­mach prze­sie­dzieć parę godzin przy kawie i gadać. Nam tematy się nie koń­czyły. To była teściowa, która potra­fiła mnie zabrać na zakupy, kupić mi bluzkę. Gdy Piotr wra­cał z pracy, w drzwiach potra­fiła do niego powie­dzieć: „A gdzie są kwiaty dla Ani?”. Dbała o mnie.

Do dzi­siaj dzwoni do mnie. Mówi, że byłam dla niej jak córka. Poko­chała mnie, odkąd weszłam do jej domu. Mimo że nasz kon­takt jest teraz rzadki, tele­fo­niczny, na­dal jeste­śmy sobie bli­skie. Na­dal ją kocham. Ciężko bym prze­żyła, gdyby jej zabra­kło lub gdyby coś złego jej się stało.

K. B.: I dzi­siaj wiesz, że Piotr to była miłość.

A.: Na pewno.

K. B.: Mówisz o mamie Pio­tra „teściowa”. Byli­ście mał­żeń­stwem?

A.: On mi się oświad­czył. Kupił pier­ścio­nek, jak już byłam w ciąży, poszedł na salę dowie­dzieć się o ter­miny. Daty nie usta­li­li­śmy, ale już kupi­li­śmy obrączki. Mie­li­śmy zro­bić obiad dla naj­bliż­szej rodziny i ślub. A, bo ja nie powie­dzia­łam! Naj­waż­niej­szą rze­czą, jaką wtedy spa­lił, była moja suk­nia ślubna. Tata mi dał kilka stów na suk­nię ślubną. Kupi­łam na ślub cywilny. Piękną, écru, za kil­ka­set zło­tych i on mi ją spa­lił.

K. B.: Dla­tego za niego nie wyszłaś za mąż? Bo spa­lił suk­nię?

A.: Kupi­łoby się nową. Ale już się do tematu nie wra­cało.

K. B.: Załóżmy, że dziś wycho­dzi, jest amne­stia. On wycho­dzi i… Co?

A.: Nie wiem. Zanim pozna­łam Łuka­sza, byłam pewna, że gdyby wyszedł, to choćby nie wiem co się ze mną działo w tym cza­sie, to pew­nie bym do niego wró­ciła. Ale teraz jestem z Łuka­szem, kocham go, wiem, że jest mi w sta­nie dać szczę­śliwe życie, nor­malne…

K. B.: Bez widelca w ręku.

A.: Bez widelca w ręku. Chło­pak, który przez dwa lata ni­gdy mnie nawet nie wyzwał, a co dopiero powie­dzieć o jakimś uży­ciu siły… To jest chło­pak, który ma dobre serce. Piotr nawet zwie­rząt nie lubił. Był takim zim­nym dra­niem.

K. B.: Ty lubisz zwie­rzęta.

A.: Kocham. Piotr to okrutny czło­wiek. Mia­łam kie­dyś marze­nie, by mieć kotka. Wziął mnie za rękę i mówi: „Chodź, załóż buty, coś ci pokażę”. Poszli­śmy na ogró­dek za dom, tam były jabłonki. Szłam zado­wo­lona, myśla­łam, że może ma kotka dla mnie, a on mówi: „Wybierz sobie drzewko, na któ­rym chcesz, żeby wisiał, jak przy­nie­siesz kota do domu”.

Jedyną osobą, która go rusza, jest syn. Jest tak, że jak ja, matka czy kto­kol­wiek powie­działby do Pio­tra: „Pier­dol się, nie chce mi się z tobą gadać, na razie się do mnie nie odzy­waj”, to on by to miał głę­boko w dupie. Jak tylko ist­nieje obawa, że Bar­tek mógłby się o coś obra­zić, to on jest w ner­wach. Od razu go to rusza. Musi wie­dzieć, co się stało. Od razu chce mu wyna­gro­dzić, od razu, choć do końca nie wie co.

K. B.: Nazwa­łaś Pio­tra psy­cho­patą. Zasta­na­wia­łaś się, co mogło być tego powo­dem?

A.: Gdy miał dwa­na­ście lat, miał bar­dzo ciężki wypa­dek na lodo­wi­sku. Leżał w śpiączce, miał dwu­krot­nie tre­pa­na­cję czaszki. Nie wiem… może ta tre­pa­na­cja czaszki tak na niego wpły­nęła, że poprze­sta­wiało mu się w gło­wie? Podobno był bar­dzo cie­płym dziec­kiem. Jego mama ma czworo dzieci, ale była zawsze naj­bar­dziej dumna z Pio­tra. On był jej uko­cha­nym syn­kiem. Naj­lep­szym, naj­mą­drzej­szym, wybit­nie zdol­nym. Potra­fił się całej książki na pamięć nauczyć. Kochał histo­rię, jest zafik­so­wany na tym punk­cie. Na ten moment, jestem wię­cej niż pewna, mógłby na uni­wer­sy­te­cie wykła­dać histo­rię, taką ma wie­dzę. Jego mama twier­dzi, że jemu się to stało po tym upadku, bo ona też nie może zna­leźć wytłu­ma­cze­nia, dla­czego on tak zro­bił. Wspól­nik, który doko­nał z nim mor­der­stwa, nie­raz zaznał głodu. Matka zmarła na jego oczach potrą­cona przez samo­chód, wycho­wy­wał go ojciec pijak, który zmie­niał baby. Nie miał w czym cho­dzić, co zjeść. To mogło go zmo­ty­wo­wać, pchnąć do tej zbrodni. Ale Piotr ni­gdy nie miał sytu­acji, w któ­rej byłby głodny albo cze­goś by mu bra­ko­wało.

K. B.: Odwie­dzi­łaś go kie­dyś w wię­zie­niu?

A.: Przy­szedł taki moment, nie pamię­tam, ile lat temu. Jego mama zaczęła mnie nama­wiać, że może bym go odwie­dziła… że ona jedzie i może ja bym się też zabrała. Zde­cy­do­wa­łam się poje­chać z synem. Oczy­wi­ście, jak go zoba­czy­łam, to ja w płacz, on w płacz. Wszy­scy zaczę­li­śmy pła­kać. Na dru­gie widze­nie poje­cha­łam też z teściową, sio­strą i synem. Moja sio­stra się popła­kała, jak go zoba­czyła. Nawet teraz… [płacz]. Nawet teraz chce mi się pła­kać, bo mi się to przy­po­mina…

K. B.: „To”, czyli co?

A.: No jak go zoba­czy­łam. Nasze reak­cje, jak nie mogli­śmy słowa powie­dzieć… Wszy­scy byli nor­mal­nie ubrani, a on jedyny w zie­lo­nym dre­sie jak dla nie­bez­piecz­nych. Wszy­scy nor­mal­nie wycho­dzą na spa­cer, jego wypro­wa­dzają osobno…

K. B.: Był skuty, gdy go zoba­czy­łaś?

A.: Nie pamię­tam. To jest tak, że jak wpusz­czają kolejną grupę, to osa­dzony już sie­dzi przy sto­liku i czeka albo my cze­kamy, aż wpro­wa­dzą ich. Nie pamię­tam, czy był skuty… Na widze­niu nor­mal­nie, ale jak go pro­wa­dzili, to chyba był. Sie­dzi jako nie­bez­pieczny. Mnie to nie inte­re­so­wało, czy on jest skuty. Sku­pia­łam się na tym, że mogę mu spoj­rzeć w twarz i nie mogę się wysło­wić… Głos mi drżał, nie mogłam nic powie­dzieć. Nie byłam sobą, coś wstą­piło we mnie. Czu­łam się jak z waty, zimny pot. Emo­cje, jakby mnie przed chwilą samo­chód potrą­cił, i nic dookoła nie było ważne. Moja sio­stra też pła­kała, szwa­gier nawet miał łzy w oczach, bo byli ze mną.

K. B.: Przy­tu­li­łaś go?

A.: No tak… Tyle lat się nie widzie­li­śmy, sły­sze­li­śmy się tylko przez tele­fon. Na tym widze­niu cały czas trzy­ma­li­śmy się za ręce. Do tego stop­nia, że ostat­nie dwa razy poje­cha­łam do niego cał­ko­wi­cie sama. Wzię­łam wolne w pracy i poje­cha­łam. Czu­łam, jakby wró­ciło do mnie wszystko… Ta cała miłość. Potem, jak go odwie­dzi­łam te parę razy w wię­zie­niu, to już cze­ka­łam tylko na tele­fon od niego… Wcze­śniej nie. Zaczę­łam się nawet inte­re­so­wać tym, kiedy on mógłby wyjść, bo jed­nak prawo się cią­gle zmie­nia, rząd, pre­zy­dent… i on prze­sie­dział już sześć lat za napad na bank. O pod­pa­le­niu nie mówię, bo to drobny wyrok, ale podobno to wszystko się wli­cza do tego wyroku naj­więk­szego, a więc obli­cza­łam sobie, że… w tym momen­cie sie­dzi już dzie­więć lat, doda­jąc sześć, to już pięt­na­ście w całym swoim życiu… [cały czas płacz]. Zaczę­łam marzyć, że zmniej­szą mu karę, że on może nawet wyj­dzie w ciągu pię­ciu lat.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki