Morderstwo w sądzie - Ann H. Gabhart - ebook

Morderstwo w sądzie ebook

Ann H. Gabhart

3,7

Opis

Po kilku latach służby w policji w Chicago, Michael Keane bez problemów potrafi zrelaksować się w dużo mniej stresującej pracy zastępcy szeryfa w rodzinnym mieście. W Hidden Springs w stanie Kentucky nic się przecież nie dzieje. Całkiem nic aż do momentu, gdy na schodach budynku sądu zostaje znaleziony martwy mężczyzna. Społeczność zaczyna czuć się nieswojo, aczkolwiek nikt nie jest śmiertelnie przerażony. W końcu mężczyzna był obcy. Wszystko się jednak zmienia, gdy na Main Street zostaje zamordowany jeden z miejscowych.

Michael próbuje rozwikłać zagadkę, a niemal każdy wścibski mieszkaniec zdaje się mieć własną teorię. Kiedy szeryf nalega, aby sprawdzić jedną z tych niedorzecznych hipotez, zaskakujące odkrycie zmusza go do szaleńczych poszukiwań tajemniczego mordercy. Niestety, musi przyznać, że jego wyobrażenie o życiu w Hidden Springs bardzo odbiega od rzeczywistości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 389

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (86 ocen)
21
30
25
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylwiucha

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa, trzyma w napięciu
00
kjulencja

Całkiem niezła

może być
00
Azurelight

Nie oderwiesz się od lektury

Fajna książka
00

Popularność



Kolekcje



Okładka

Strona tytułowa

Ann H. Gabhart

Morderstwo w sądzie

Tom I z serii Zagadki Hidden Springs

Tłumaczenie Magdalena Peterson

Strona redakcyjna

Tytuł oryginału:

Murder at the Courthouse (Hidden Springs Mysteries #1)

Autor:

Ann H. Gabhart

Tłumaczenie z języka angielskiego:

Magdalena Peterson

Redakcja:

Agata Tokarska

Korekta:

Natalia Lechoszest

Beata Szostak

Dominika Wilk

Skład:

Alicja Malinka

ISBN 978-83-66297-00-5

© 2015 by Ann H. Gabhart, by Revell a division of Baker Publishing Group

© 2019 for the Polish edition by Dreams Wydawnictwo

Dreams Wydawnictwo Lidia Miś-Nowak

ul. Unii Lubelskiej 6A, 35-310 Rzeszów

www.dreamswydawnictwo.pl

Rzeszów 2019, wydanie I

Druk: drukarnia Read Me

Książkę wydrukowano na papierze Ecco Book 2.0 80g dostarczonym przez Antalis Poland Sp. z o. o.

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych, przekazywana w jakiejkolwiek mechanicznej, elektronicznej lub innej formie zapisu bez pisemnej zgody wydawcy.

Mojemu mężowi, Darrellowi

1

Pani Willadean Dearmon znalazła zwłoki na schodach wiodących do budynku sądu dokładnie o 8.59. Kobieta pojawiała się w sądzie każdego ranka właśnie o tej porze, z wyjątkiem świąt, zachorowań czy śniegu sięgającego powyżej cholewek jej butów. Z tego, co wiadomo, nie miała rozpisanego planu dnia. Jednak gdyby tak było, plan zawierałby następujące elementy: „Schody sądu – 8.59. Pobudka o 7.30; płatki z otrębami i tost pełnoziarnisty z odrobiną marmolady pomarańczowej o ٨.00, przy tym słuchanie lokalnych wiadomości, aby dowiedzieć się, czy ktoś, kogo mogła znać, zmarł w nocy; muśnięcie policzków różem i obfita warstwa ulubionej szminki w kolorze wiśniowej czerwieni o 8.35”. Dokładnie o 8.47 zamknęła za sobą drzwi, przyczesała siwe włosy o różowawym połysku i udała się w kierunku Main Street. Podczas pierwszego z dziewięciu uderzeń dzwonów na wieży kościelnej weszła do budynku sądu, gdyż rozpoczęły się już godziny urzędowania.

Pani Willadean nie miała tam żadnych spraw do załatwienia. Nie posiadała samochodu, a podatek od nieruchomości opłacała raz w roku. Jednakże lubiła się zatrzymywać w biurze urzędu hrabstwa, zanim pojawiali się tam inni petenci, by zamienić kilka słów z Neville’em Gravittem. Kobieta mówiła przyjaciołom, że jej chrześcijańskim obowiązkiem jest pocieszanie tego biedaka, którego żona zmarła na nowotwór dwa lata temu.

Ale tego wtorkowego poranka w drugim tygodniu maja, kiedy pani Willadean wchodziła po schodach do budynku sądu, przy jednej z kamiennych kolumn ozdabiających przedsionek siedział bezwładnie człowiek. Możliwość, że on nie żyje, nie przyszła kobiecie do głowy. W końcu było to Hidden Springs w stanie Kentucky. Ludzie umierali w szpitalach lub we własnych łóżkach czy też miękkich fotelach w domu. Jakiś pastor na wsi miał kiedyś atak serca i niestety zmarł w kościele, przy ambonie. Ale ludzie nie siadali i nie umierali ot tak na schodach przed budynkiem sądu. Tak się po prostu nie robiło.

Gdy siedzący przy kolumnie mężczyzna nie zwrócił uwagi na panią Willadean, pomyślała, że przedobrzył z napojami wyskokowymi. Był to dla niej wystarczający powód, aby zacisnąć usta w cienką linię wyrażającą dezaprobatę. Stwierdziła też, że nigdy wcześniej nie widziała tego człowieka na oczy.

Kobieta czerpała dumę z faktu, że znała wszystkich mieszkańców Hidden Springs. Każdego. Nie tylko znała ludzi. Pamiętała również ich drugie imiona, imiona ich dzieci i wnuków, nazwy ulic, na których mieszkali, miejsca pracy i to, czy byli w niedzielę w kościele. Mówiono, że pani Willadean wiedziała nawet, jakiej pasty do zębów kto używa. Nic jej nie umykało, a jeśli już coś zauważała, nigdy nie utrzymywała tego w tajemnicy.

Zwrócenie uwagi na tamtego obcego mężczyznę nie było wyjątkiem. Zatrzymała się jedynie na moment, aby na niego zerknąć, po czym weszła po schodach. Jej rozsądnie niskie obcasy zastukały na wypolerowanej posadzce, gdy ruszyła pospiesznie w kierunku biura szeryfa. Nie zwolniła nawet, aby zaglądnąć do Neville’a Gravitta.

Zastępca szeryfa, Michael Keane, zerknął zza biurka na wchodzącą panią Willadean, która wymachiwała rękami, jakby torowała sobie drogę przez znajdujące się przed nią powietrze.

– Dzień dobry, pani Willadean. – Michael wstał szybko i udał się w jej stronę, gdyż nie chciał, aby potknęła się, pędząc na złamanie karku przez cały pokój.

Jej naprężoną szyję pokrywały różowe plamy, a oczy wytrzeszczała z pobudzenia. W dodatku była w biurze szeryfa co najmniej pięć minut wcześniej niż zazwyczaj.

– Co się stało? – zapytał.

Wypowiedziała niewyraźnie kilka słów, które nie miały ze sobą żadnego związku, tak że Michael zaczął się martwić, iż może dostała zawału.

– Spokojnie, pani Willadean. – Położył rękę na jej ramieniu. – Proszę usiąść. Zaraz przyniesiemy pani trochę wody.

Spojrzał na Betty Jean Atkins, która skończyła właśnie napełniać ekspres do kawy i sięgnęła po butelkę z wodą.

Pani Willadean nie zechciała usiąść. Zamiast tego wskazała szybko palcem w kierunku wejścia do budynku sądu. Wróciła jej zdolność mówienia, która nigdy nie zanikała na zbyt długo.

– Nie chcę żadnej wody. Chcę, żeby zrobić coś z tym... tym pijakiem tam, na schodach. Jak można być nietrzeźwym o tej porze! Nie ma za grosz wychowania i nawet się do mnie nie odezwał. – Wyprostowała się i poprawiła kołnierz różowej marynarki. – Ten człowiek zachował się tak, jakby nie wiedział, że tam w ogóle byłam.

– O kogo chodzi, pani Willadean? – spytał Michael.

– Nie mam pojęcia. To na pewno ktoś obcy. Kto z Hidden Springs byłby w takim stanie o tej porze dnia na schodach wiodących do sądu?

Michaelowi przyszły do głowy różne pomysły, ale nie wypowiedział ich na głos. Im mniej mówiło się przy tej kobiecie, tym lepiej. Miała grono znajomych, którzy rozpowiadali plotki i pogłoski w krótszym czasie, niż wymagałoby pokonanie pieszo dwóch kwartałów – długości całego miasteczka.

– Zajmę się tym – powiedział Michael cichym i spokojnym głosem.

Sprawianie wrażenia, że panuje nad sytuacją, ułatwiało mu pracę. Pomagał w tym jego wzrost, przekraczający metr osiemdziesiąt i poważne niebieskie oczy, o których ktoś kiedyś powiedział, że skutecznie zapobiegają kłamstwom. Nie był tego świadomy. Wiedział natomiast, że spokój działa najlepiej w większości sytuacji.

Spojrzenie pani Willadean złagodniało. Przestała wymachiwać rękami i poprawiła luźny kosmyk włosów. Popatrzyła na Michaela.

– Słusznie. Powinien pan to zrobić natychmiast. Już i tak stracił pan sporo czasu na czcze gadanie.

– Tak, proszę pani.

To trochę uspokoiło kobietę. Miała rację. Tracił czas, gadając. Pijak pewnie już gdzieś poszedł chwiejnym krokiem. Rutyna. Jednak może ta sytuacja nie była taka zwyczajna? W końcu pani Willadean nie znała tego człowieka. To na pewno było niezwykłe.

Po raz ostatni poklepał kobietę po ramieniu.

– Proszę usiąść i odpocząć sobie chwilę.

Pani Willadean nie usiadła. Michael nie sądził, że starsza pani go posłucha, ale miał cichą nadzieję, że może jednak tak się stanie. Zamiast tego poszła za nim przez główny hol w kierunku drzwi wejściowych.

Z biura urzędu hrabstwa wychyliła głowę Stella Pinkston. Chciała spojrzeć na Michaela. Mawiała, że bycie mężatką nie powstrzymuje jej od zwracania uwagi na przystojnych mężczyzn. Zerknęła na niego spod tlenionej blond grzywki i posłała mu sugestywny uśmiech.

– Co u ciebie, Mike?

Policjant był wobec niej, jak zwykle, chłodny.

– Jakiś pijak przy wejściu. Nic, co mogłoby ci przeszkodzić w pracy.

Zatrzepotała mocno wymalowanymi rzęsami, jakby chciała mu zaproponować spotkanie w korytarzu za salą posiedzeń, gdy sąd nie urzęduje.

Kiedy stukot wysokich obcasów dołączył do procesji udającej się w kierunku drzwi wejściowych, Michael pohamował westchnienie i próbował stłumić narastające poirytowanie. Starał się wykonywać swoje obowiązki profesjonalnie, jednak w Hidden Springs nie zawsze było to możliwe. W jakiś sposób nawet mało ważne wydarzenia nabierały rangi sensacji. Choćby coś tak zwyczajnego jak pijany człowiek.

Michael wrócił do Hidden Springs przed ponad rokiem i od tego momentu pracował w biurze szeryfa Pottera. Zbyt wiele czasu spędził w policji w Columbus. Na ulicach tamtego miasta, w podlegającym mu rejonie, dochodziło do wielu przestępstw, zarówno za dnia, jak i w nocy. Przez chwilę myślał, że jest w stanie coś zmienić. Wprowadzić bezpieczeństwo w mieście. Może nie w całym, ale chociaż w swoim obwodzie. Chciał ograniczyć sprzedaż narkotyków, pomóc młodym ludziom zrozumieć, że szkoła jest drogą ku lepszemu życiu, chronić właścicieli sklepików – uczynić trochę dobra.

Z początku, w chwili słabości, wygadał się na temat swoich aspiracji partnerowi z pracy. Nawet teraz, pięć lat później, ciągle słyszał chrapliwy śmiech Pete’a Ballarda i jego słowa:

– Powiedz mi, młody, jaką szkołę ukończyłeś, akademię policyjną czy seminarium?

Pete pracował w policji nieco dłużej, niż Michael w ogóle żył na tym świecie.

Mike się nie wycofał.

– Nie muszę być księdzem, żeby pomagać ludziom.

– Naoglądałeś się zbyt wielu plakatów rekrutacyjnych. Dzieci przychodzących do wielkich i silnych policjantów z pytaniem o drogę. – Pete potrząsnął głową. – Przestań wierzyć w bajki. Jeśli jakiś dzieciak do ciebie podejdzie, to raczej po to, żeby cię opluć. Lub jeszcze gorzej – żeby cię zastrzelić. To naprawdę się zdarza. Bądź gotowy sięgnąć po broń jako pierwszy.

Kiedy Michael zamilknął, kolega uderzył go przyjaźnie w ramię.

– Nie denerwuj się, młody. Każdy z nas zaczynał trochę nad ziemią, jakbyśmy byli zbawicielami czy kimś takim. Ja to nigdy nie miałem po drodze z tym tam, na górze. Pewnie za dużo zakłóceń z mojej strony. Może tobie lepiej się układa.

W jakiś sposób Michael i Pete nauczyli się jednak współpracować. Nieopierzony młody chłopak z wielkimi ideałami i wypalony stary gliniarz, który o kilka razy za dużo dostał w twarz od ludzi, których przysięgał chronić. Pete nigdy nie zaprzestał prób hartowania Michaela. Dla jego dobra, jak mówił. Aby mógł przeżyć.

Pewnego dnia Michael znalazł się w sytuacji, gdy ścigał dzieciaka, który ukradł coś ze sklepu na rogu. Pete nie mógł go dogonić, bo z powodu palenia papierosów nie miał sił biegać. Pościg zakończył się w opuszczonym magazynie, gdzie Mike w pozycji gotowości do oddania strzału krzyczał, żeby dziecko podniosło ręce. Dziecko się odwróciło i spojrzało na niego. Zobaczył rozpaczliwe spojrzenie dziewczynki. Nie miała nawet trzynastu lat. Po dłuższej chwili odwróciła się i uciekła w ciemność.

Nie strzelił. Nawet nie krzyczał za nią, żeby się zatrzymała. Pozwolił jej uciec. Celowo. Nie spełnił swojego obowiązku. Nikt o tym nie wiedział, przecież w magazynie poza nim i dziewczynką nikogo nie było. Kiedy zdyszany Pete dotarł tam kilka minut później, domyślił się, co się stało. Powiedział Michaelowi, że takie zachowanie doprowadzi go kiedyś do śmierci. Być może nawet ich obu. Mężczyzna nie mógł nie przyznać mu racji.

Powrócił więc do rodzinnego Hidden Springs, gdzie jego praca polegała na rozdzielaniu od czasu do czasu bijących się pijaczków, znajdowaniu ludzi, którzy wypisali czeki na więcej, niż mieli w banku, lub kierowaniu ruchem wieczorami, kiedy w szkole odbywały się wywiadówki czy mecze.

Lubił to powolne tempo małego miasteczka. Podobało mu się, że mógł przewidzieć, kto będzie sprawiał kłopoty, zanim w ogóle cokolwiek zaczęło się dziać. Lubił zaprowadzać spokój w miejscu, gdzie wydawało się to możliwe do wykonania. Tam, gdzie nie musiał wyciągać broni, żeby opanować szaleństwo na ulicy. Gdzie nie musiał myśleć o tamtym rozpaczliwym dziecięcym spojrzeniu. Jakiś włóczęga od czasu do czasu nie był wielkim problemem. Jeśli ten człowiek jeszcze będzie na schodach, podniesie go stamtąd i zaprowadzi w stronę aresztu za budynkiem sądu.

Popchnął drzwi i wyszedł. Kiedy zauważył ciemnoczerwoną plamę na kolumnie za mężczyzną siedzącym bezwładnie na schodach, momentalnie zrozumiał, iż brak wychowania nie miał nic wspólnego z tym, że ten człowiek nie odezwał się do pani Willadean.

2

Michael zablokował wejście i zwrócił się do kobiet, które przyszły za nim:

– Stello, czy możesz zabrać panią Willadean do Neville’a? Na pewno jest zdziwiony, dlaczego zignorowała go dzisiaj rano.

Stella uniosła brwi, ale ujęła starszą kobietę pod ramię, chcąc zrobić to, o co poprosił ją Michael. Pani Willadean pozwoliła urzędniczce przejść wraz z sobą dwa kroki w kierunku wejścia, po czym stawiła opór. Mike mógł niemal zobaczyć, jak pomyślała o tym, że Neville Gravitt będzie w swoim biurze przez cały dzień, a jeśli w Hidden Springs był ktoś, kogo nie znała, jej obowiązkiem było się dowiedzieć, jak się nazywał i co tu robił.

Odtrąciła rękę Stelli.

– Nigdzie nie pójdę. Zostanę tu i dopilnuję, żeby wykonał pan swoje obowiązki, panie władzo. To moje prawo jako obywatela płacącego podatki.

Michael zdał sobie sprawę, że z nią przegrał. Nie mógł zrobić nic innego, jak tylko wyjąć nadajnik, wcisnąć guzik i skontaktować się z biurem, podczas gdy pani Willadean nasłuchiwała uważnie każdego słowa.

– Betty Jean, skontaktuj się z szeryfem i komendantem Sibleyem i powiedz im, żeby przyszli na dół. – Zamilkł na moment. – Przyjdź tu i przynieś taśmę policyjną.

– Taśmę policyjną? – trzeszczał w radiu głos Betty Jean. Zakłócenia nie były w stanie ukryć jej zaskoczenia. – Mówisz o tej jak w telewizji? Mamy taką w ogóle?

– Dolna szuflada przy drzwiach.

Za plecami Michaela Stella i pani Willadean patrzyły ze zdziwieniem podobnym do tego wyrażonego w głosie Betty Jean.

– Pewnie możesz zadzwonić jeszcze do policji stanowej. – Michael zawahał się ponownie, ale musiał to powiedzieć. – I skontaktuj się z Justinem Thatcherem.

Kiedy wypowiedział nazwisko koronera, Stella otworzyła szeroko oczy. Wyglądała przy tym niemal uroczo.

– Po co potrzebny jest Justin? – Ton głosu pani Willadean podniósł się o kilka decybeli. – Chyba nie potrzebuje pan koronera, żeby stwierdzić, że ktoś jest nietrzeźwy.

– Oczywiście, droga pani. – Michael położył rękę na jej ramieniu i mówił spokojnie, prawie jakby przekazywał informacje o członku rodziny. – Obawiam się, że ten człowiek nie jest pijany. On nie żyje.

Z policzków pani Willadean odpłynął kolor i zemdlała. Michael złapał ją z łatwością. Stojąca tuż obok niej Stella wydała z siebie westchnienie, ale mężczyzna nie był pewny, czy było to z powodu śmierci tamtego człowieka, czy dlatego, że chciała zemdleć przed panią Willadean.

Neville Gravitt, który przyszedł do holu, szukając Stelli, wziął jedno z krzeseł stojących przy ścianie i wsunął je pod panią Willadean. Policjant usadził na nim omdlałą kobietę i spojrzał na Neville’a.

Lekko zgarbiony, siwiejący urzędnik również popatrzył mu w oczy. Może nie miał zbyt bujnej wyobraźni, jednak przewidział, co może pomyśleć pani Willadean, gdy otworzy oczy i zobaczy go pochylonego nad sobą. Desperacja, jaka pojawiła się w jego spojrzeniu, była w pełni zrozumiała. Mimo to rozpiął kobiecie kołnierzyk i wysłał Stellę po szklankę wody.

Michael wyszedł za drzwi, aby przyjrzeć się bliżej człowiekowi bezwładnie opartemu o kolumnę. Jak słusznie zauważyła pani Willadean, był on obcy w miasteczku. Policjant przykucnął i uniósł jego dłoń. Nieznajomy nie żył od niedawna, ale z pewnością nie żył. Powód śmierci nie był zwyczajny, jak atak serca czy zawał. Nie, jeśli na kolumnie za jego plecami znajdowała się czerwona plama, a dokoła niego powoli krzepła kałuża krwi. Michael nie rozumiał, jak pani Willadean mogła przeoczyć coś takiego.

Wyciągnął ponownie radio i poprosił Betty Jean, żeby przyniosła aparat, kiedy będzie szła z taśmą policyjną.

Kobieta przyszła natychmiast, żeby zobaczyć, co się dzieje. Stało się to tak szybko, że Michael był pewny, iż to nie on dał jej znać jako pierwszy. Kiedy zobaczyła zwłoki, zbladła, ale była daleka od omdlenia. Nie Betty Jean. Być może dostała pracę w biurze szeryfa, bo była jego siostrzenicą, ale okazała się dobra w tym, co robiła. Nic nie mogło jej zaskoczyć. Co jeszcze lepsze, znała się na komputerach i umiała zająć się ludźmi, którzy awanturowali się w sprawach podatków od nieruchomości. Starsza od Michaela o kilka lat, miała parę kilo nadwagi i była niezamężna, choć regularnie prenumerowała magazyn Brides[1].

Podała Mike’owi aparat i taśmę.

– Wydaje mi się, że pani Willadean będzie miała teraz o czym opowiadać do końca życia.

Michael nie przytaknął jej, bo skupił się na oględzinach denata.

Betty Jean nie poruszyła się.

– Z pewnością jej nazwisko będzie nawet wspomniane w Gazette.

Policjant wyjrzał zza obiektywu aparatu i rzucił pełne niepokoju spojrzenie w stronę ulicy ciągnącej się za trawnikiem przynależącym do budynku, w którym mieścił się sąd. Biuro Hidden Springs Gazette znajdowało się zaledwie kilkanaście metrów dalej. Hank Leland będzie tu równo dwie minuty po tym, jak dowie się, że w sądzie coś się dzieje. To, że jak na razie uniknęli gapiów, wynikało z faktu, że chodniki były opustoszałe, a większość ludzi parkowała za budynkiem i korzystała z tylnego wejścia.

Michael spojrzał na Betty Jean.

– Lepiej idź i dzwoń. Nie będzie zbyt dobrze, jeśli Hank dowie się o tym przed komendantem Sibleyem czy szeryfem Potterem.

Kobieta otrząsnęła się lekko, jak gdyby wychodziła z jakiegoś transu.

– Racja. – Spojrzała jeszcze po raz ostatni na ciało. – Wybrał sobie dziwne miejsce na zgon.

– Myślę, że to nie on wybierał.

– Czy to znaczy...? – Betty Jean zatrzymała się i popatrzyła ponownie na krew znajdującą się na kolumnie i stopniu schodów.

– Lepiej idź i załatw te telefony.

Skinęła szybko głową i udała się w kierunku drzwi sądu. Kiedy je otworzyła, sędzia Campbell wypowiadał właśnie swoje codzienne donośne „dzień dobry”, jak zawsze, gdy zjawiał się w pracy. Drzwi się zamknęły, odcinając tym samym głosy odpowiadających mu osób.

Michael był zdziwiony, że nikt nie wyszedł na zewnątrz za Betty Jean, ale widocznie Neville pilnował drzwi, aby dać mu czas na wykonanie niezbędnych czynności.

Mike chciał tylko wiedzieć, co by to miało być. Zrobił kilka zdjęć, po czym lekko dotknął kieszeni ofiary, nie zmieniając ułożenia ciała. Zwitek banknotów i kilka monet. Żadnego telefonu, żadnego portfela, który dałoby się wyczuć, żadnych wizytówek. Nic, co mogłoby wyjaśnić, dlaczego ten człowiek leżał martwy na schodach sądu w Hidden Springs.

Michael nie miał jeszcze do czynienia z morderstwem w tym miasteczku. W ogóle nigdy dotąd nie miał do czynienia z morderstwem. Razem z Pete’em natknęli się na kilkanaście ciał podczas pracy w wielkim mieście. Głównie samobójstwa czy przedawkowanie narkotyków i jakieś wypadki. Dziecko potrącone przez samochód, inne dziecko zepchnięte ze schodów przez pijanego ojca... Dzieci były zawsze najgorsze. Ojciec Dan, który prowadził duszpasterstwo dla dzieci ulicy, nazywał je wyrzutkami. Dzieci, których nikt nie chciał. Dzieci, za którymi nikt nie tęsknił.

Michael nie mógł powiedzieć, że za nimi tęsknił, bo ich nie znał. Jednak opłakiwał je. Utratę nadziei i niewinności. To, jak łatwo został zdmuchnięty płomyk ich życia. Ich martwe twarze pojawiały się przed jego oczami w dziwnych momentach i przywoływały smutek. Miało to miejsce właśnie teraz, gdy rozciągał żółtą taśmę między kolumnami przy wejściu, pomnikiem upamiętniającym pierwszą wojnę światową i pobliskim drzewem.

Spojrzał na ciało przy kolumnie i pożałował, że nie powiedział Betty, by przyniosła coś, aby je przykryć. Wydawało mu się nieprzyzwoite, aby zostawić tego człowieka w taki sposób tu, gdzie wszyscy mogli na niego patrzeć. Poczucie, że on też na nich patrzył, było jeszcze gorsze.

„Nie możesz ich traktować jak osób”. Mężczyzna słyszał w głowie głos Pete’a, który zawsze mu to mówił, kiedy znajdowali zwłoki. „Jest za dużo trupów, żeby rozpaczać nad każdym z nich. Lepiej skupić się na tym, co im się stało i dlaczego”.

Michael próbował to robić. Odsunął od siebie myśl o tym, że ten mężczyzna nie tak dawno pewnie jadł śniadanie i nie zdawał sobie sprawy, że to miał być jego ostatni dzień. Wyraz zaskoczenia, jaki śmierć pozostawiła na jego twarzy, nie miał teraz znaczenia. Ważne było to, dlaczego ten człowiek znajdował się na schodach wiodących do sądu w Hidden Springs, tam, gdzie zwykle nie morduje się ludzi. Przynajmniej do dziś.

W Hidden Springs rzadko dochodziło do morderstw. Kilka lat temu Winston Lakes zastrzelił swojego zięcia, ale wszyscy wiedzieli, dlaczego tak się stało. Człowiek jest w stanie znieść widok swojej pobitej córki tylko ograniczoną ilość razy, i nieważne, jakie będą tego konsekwencje. Później był jeszcze jeden turysta, który zastrzelił swoją żonę, po czym sam się zabił na polu namiotowym nad jeziorem. Działo się to, kiedy Michaela tu nie było, bo pracował w dużym mieście, ale ciotka Lindy pisała mu o tym.

Może to, co stało się teraz, było właśnie czymś takim. Może to wcale nie było zabójstwo. Może ten mężczyzna sam się zastrzelił. Teoria, którą trudno udowodnić, jeśli nie widać broni i rany. Najwyraźniej strzał w plecy. Można do tego dodać, że człowiek, który sam by się zastrzelił, nie miałby tak zdziwionego wyrazu twarzy. Mimo to Michael chciał, żeby była to jedna z możliwości.

– Neville powiedział mi, że tu są zwłoki. Jak to w ogóle możliwe, że ciało znajduje się na schodach sądu? – Głos sędziego Campbella wychodzącego z budynku zabrzmiał tak donośnie, że mógłby zaalarmować połowę miasteczka.

Mężczyzna zawsze mówił w ten sposób. Twierdził, że to przyczyniło się do jego wygranej w wyborach, ponieważ nikt nigdy nie musiał go prosić o powtarzanie tego, co powiedział. Michael nie mógł temu zaprzeczyć. Sędzia trzy razy z rzędu wygrał wybory na naczelnika sądu hrabstwa Keane.

– Nie wiem, panie sędzio. Zastanawiam się tylko, czy ten biedny człowiek sam się zastrzelił.

Sędzia wyglądał, jakby zbierało mu się na mdłości, kiedy wpatrywał się w zwłoki.

– Po co w ogóle przyszedłby tutaj, żeby zrobić coś takiego? Chyba że to jakiś protest na tle politycznym, czy coś w tym rodzaju. Myśli pan, że może to być powód?

Michael nie wierzył, że Campbell mówi serio, ale chwila nie nastrajała do żartów. Powiedział więc tylko:

– Nie wydaje mi się, panie sędzio.

Na dziedziniec budynku zaczęli napływać ludzie, przywabieni głosem sędziego i żółtym kolorem taśmy połyskującej w słońcu. Komendant Sibley i jego zięć, Paul Osgood, przyjechali wozem patrolowym z migającymi na dachu światłami. Zaraz za nimi był Buck Garrett w nieoznakowanym samochodzie policji stanowej – niebieskie światło koguta migało na desce rozdzielczej. Sklepy przy Main Street opustoszały.

Nadbiegł Hank Leland i zaczął przepychać się przez tłum, aby przedostać się bliżej Michaela, jedynego funkcjonariusza, który mógłby z nim porozmawiać. Inni zwykle dawali mu zdawkowe, wyćwiczone odpowiedzi.

– Czy możesz w to uwierzyć? – spytał Hank, zerkając na ciało. – Mogłem zacząć coś podejrzewać, zamiast delektować się chwilą, kiedy pani Willadean nie przyszła do mnie o dziewiątej dwadzieścia dwie, żeby opowiedzieć mi, co w tym tygodniu powinno się znaleźć na pierwszej stronie.

– Twój instynkt musiał być przytłumiony – stwierdził Michael.

– Przytłumiony?! Chyba nie mam żadnego instynktu. Popatrz na to. Trup na schodach sądu pół przecznicy od mojej redakcji. O co tu chodzi, Keane?

– Wiesz tyle co ja, Leland, a do końca dnia pewnie będziesz wiedzieć więcej ode mnie.

Hank się uśmiechnął.

– Nie ja. Jestem kiepski. Nawet nie wziąłem aparatu. Musiałem dać Haroldowi Hoskinsowi pięć dolców, żeby pobiegł i mi go przyniósł. – Dziennikarz zerknął w stronę redakcji. Harolda nie było widać. – Chyba powinienem był dać mu dziesięć.

– Albo znaleźć kogoś, kto jest szybszy niż Harold.

Michael potrząsnął głową, patrząc na Hanka, i odszedł. Chciał sprawdzić, czy nie ma jakichś śladów lub poszlak, a przy tej liczbie ludzi, jaka się teraz zgromadziła, musiał działać szybko.

Sędzia ruszył tuż przed nim. Przekroczył linię wyznaczoną przez taśmę policyjną i przeszedł w kierunku portyku, wpatrując się w martwego mężczyznę.

– Proszę tu nie wchodzić, panie sędzio! – zawołał stanowczo Michael, ale było już za późno.

Mężczyzna popatrzył w dół na swoje buty, zaklął cicho i udał się w stronę drzwi wejściowych, pocierając podeszwami o beton i z każdym krokiem zostawiając za sobą krwawe smugi.

Po tym wszystkim jedyną dobrą rzeczą, jaka się wydarzyła, było pojawienie się koronera z brezentem do przykrycia ciała, zanim Harold dotarł z aparatem Hanka Lelanda.

3

Na trawniku przed budynkiem sądu gromadziło się coraz więcej ludzi. To, co początkowo było ciekawostką, przerodziło się w ogromny cyrk. Brakowało tylko ławek dla widzów, reflektorów dla wykonawców oraz konferansjera. Ten ostatni był najbardziej potrzebny.

Michael czuł się raczej widzem niż konferansjerem, jednak nawet jeśli nie mógł prowadzić tego przedstawienia, mógł działać jako policjant – robić coś zamiast jedynie się przyglądać. Udał się do Paula Osgooda i Bucka Garretta, po czym zmienił kierunek, gdy zauważył, że ich rozmowa zmieniła się w przekrzykiwanie dotyczące tego, kto ma komu rozkazywać. Nawet nie spojrzeli na ciało.

To był jednak ich problem. Michael pilnował, żeby nikt inny nie poszedł w ślady Campbella i nie wszedł na obszar odgrodzony taśmą, aby bliżej przyjrzeć się zwłokom. Sędzia zostawił ślady na ganku i w całym wejściu do sądu. Szansa na pozyskanie przydatnych dowodów zmniejszała się z każdą minutą.

Przynajmniej udało mu się załatwić zdjęcia, nim wszystko przerodziło się w cyrk. Podniósł aparat i zrobił jeszcze parę ujęć zwłok. Potem, już dla zabawy, odwrócił się w stronę kłócących się Paula i Bucka. Mógłby z łatwością pstryknąć jeszcze więcej fotek Osgooda, który wyglądał bardziej jak księgowy niż policjant, jednak w pojedynkach słownych to on okazywał się zwycięzcą.

Mike przeniósł wzrok z mężczyzn na szeryfa Pottera, który szedł właśnie, przyspieszając kroku, z białym kubkiem kawy w ręce. Zanim szeryf mógłby go zauważyć i spytać, dlaczego zabawia się aparatem, gdy tu dzieją się takie rzeczy, Michael się odwrócił i w wizjerze zobaczył Hanka Lelanda. Dziennikarz prześlizgnął się za linię taśmy policyjnej i stanął tuż za koronerem oglądającym zwłoki. Zauważył, jak policjant robi mu zdjęcie, i posłał w jego stronę głupkowaty uśmiech. Kolejną osobą, jaka znalazła się na zdjęciu, był sędzia Campbell wychodzący z budynku, jak się można domyślać, już po wyczyszczeniu butów.

Michael skierował aparat w stronę tłumu na dziedzińcu i zrobił kilka przypadkowych ujęć. W żadnym ze sklepów czy biur w Hidden Springs nie było już nikogo. Nawet Reece Sheridan wyszedł ze swojej kancelarii prawnej po drugiej stronie ulicy, a zazwyczaj nie mogło go stamtąd wyciągnąć nic poza obietnicą porządnej wyprawy na ryby.

Kiedy Michael wypatrzył Anthony’ego Blake’a, zaczął się zastanawiać, czy szkoła odwołała lekcje, żeby wszyscy mogli uczestniczyć w tym ogólnym podekscytowaniu. Oczywiście, to nie szkoła odwołała lekcje. To Anthony zrobił sobie wolne.

Keane zmarszczył brwi. Zgodnie z zasadami zwolnienia warunkowego chłopak miał nie opuszczać zajęć. Czasami jednak Michael zastanawiał się, czy ten dzieciak naprawdę chce uniknąć więzienia.

W wieku szesnastu lat Anthony już wielokrotnie miał problemy z prawem. Nic poważnego, jednak takie sprawy często lubiły się gromadzić. Chłopak musiał poczuć na sobie wzrok Michaela, bo odwrócił głowę i spojrzał wprost na niego. Na twarzy nastolatka pojawiła się panika. Ukrył się za pomnikiem upamiętniającym pierwszą wojnę światową.

Michael przez moment wpatrywał się w dal, próbując go znaleźć, ale tuż przed nim pojawił się szeryf Potter.

– Co tu się wyrabia, Mike? Czemu nie zadzwoniłeś po mnie wcześniej?

Pulchna twarz szeryfa była czerwona i błyszcząca od potu, mimo że ranek był chłodny.

– Powiedziałem Betty, żeby zadzwoniła do pana w pierwszej kolejności.

– Z tego, co widzę, skontaktowała się ze wszystkimi innymi w tym kraju, zanim przypomniała sobie mój numer.

Szeryf wyjął białą chusteczkę z tylnej kieszeni spodni i wytarł sobie twarz.

– Jestem pewny, że poinformowała pana jako pierwszego. Tylko że pan przyszedł tu pieszo, a komendant i Paul przyjechali samochodem.

– Teraz to nieważne. – Potter wziął głęboki oddech, po czym wydmuchał powietrze. – O co chodzi z tymi zwłokami na schodach? Czyje to zwłoki?

– Jeszcze ich nie zidentyfikowano.

Szeryf lekko zmrużył oczy.

– Co mu się stało?

– Nie jestem pewny. Nie chciałem ruszać ciała, dopóki Justin na nie nie zerknie. Teraz przeprowadza oględziny.

Szeryf rzucił spojrzenie w stronę koronera.

– No tak, będzie mógł potwierdzić, że ten człowiek nie żyje. – Wziął łyk kawy z kubka, wykrzywił się i wylał resztę brunatnego płynu na ziemię. – Co myślisz, Mike? Pewnie widziałeś takie rzeczy w wielkim mieście?

– Niezbyt wiele, ale myślę, że został zastrzelony.

– Zastrzelony? Sam się zastrzelił?

– Nic na to nie wskazuje. Obok nie ma żadnej broni.

Szeryf Potter wymamrotał pod nosem kilka przekleństw, po czym odwrócił się w stronę Paula i Bucka.

– A tym o co chodzi?

– Chyba próbują dojść do tego, pod czyją jurysdykcję to wszystko podpada.

Szeryf wywrócił oczami i ponownie otarł czoło.

– Chyba tam pójdę, doprowadzę ich do porządku i zobaczę, co Justin ma do powiedzenia. – Dał Michaelowi pusty kubek. – Następnym razem jak kogoś postrzelą na schodach sądu, dopilnuj, żeby Betty Jean zadzwoniła do mnie w pierwszej kolejności.

Michael nie zdążył odpowiedzieć, a szeryf przeszedł pod taśmą policyjną zaskakująco łatwo jak na swoje znaczne rozmiary. Odwrócił się jeszcze w stronę policjanta.

– Dobry pomysł z tymi taśmami.

– Tak, gdyby jeszcze dało się upilnować ludzi, żeby ich nie przekraczali. – Michael spojrzał na gapiów wychylających się poza taśmę, aby lepiej widzieć.

– Ludzie chcą wiedzieć, co się stało, to naturalne jak oddychanie. Znajdź Lestera, niech ci pomoże pilnować tłumu.

Panowanie nad tłumem. Michael nie mógł pohamować ironicznego uśmiechu. Jednak nie było to ważne. Szeryf i tak już się odwrócił i poklepał po ramieniu Paula, a Bucka przyjaźnie stuknął w ramię. Wiedział, jak się odnosić do ludzi, a Michael myślał, że wie, jak sobie radzić z tłumem.

Wielokrotnie miał z tym do czynienia w wielkim mieście. Dbał, żeby widzowie nie wchodzili na ulicę w czasie parad. Zaciągał do aresztu protestujących, jeśli nie chcieli opuszczać swoich miejsc. Pilnował porządku na koncertach, żeby dzieciaki się nawzajem nie pozadeptywały. Odgradzał dziennikarzy, gdy aresztowano kogoś sławnego. Nie było to coś, co lubił robić, i nie przypuszczał, że będzie to kiedykolwiek robił w Hidden Springs.

Jak gdyby na wezwanie szeryfa z budynku sądu wychylił się Lester Stucker i zaczął się nieprzytomnie wpatrywać we wszystkich zgromadzonych. Kiedy Michael ruszył w jego stronę, mężczyzna powoli skierował się ku niemu. Zajęło to dobrą chwilę, ponieważ nie był w stanie nikogo przepchnąć. Nikt też nie zwracał na niego zbytniej uwagi. Lester był tak drobnej budowy, że ludzie żartowali, iż może się chronić przed deszczem pod sznurem na bieliznę. Zawsze się z tego śmiał, chociaż musiał słyszeć ten żart tysiące razy.

Lester lubił być zastępcą szeryfa, a szczególnie gorliwie garnął się do pilnowania przejścia przy szkole podstawowej. Opuścił miejsce pełnienia obowiązków jedynie dwukrotnie w ciągu ostatnich trzech lat. Raz miał zapalenie płuc, a drugi raz był na pogrzebie swojego ojca. Była to pierwsza znacząca praca, jaką Lester miał w swoim czterdziestotrzyletnim życiu. Mimo że matka mówiła mu, iż pakowanie zakupów w supermarkecie miało znaczenie, Lester wiedział, że w porównaniu z tym noszenie munduru i broni, nieważne czy naładowanej, czy nie, było jak niebo i ziemia.

Kiedy Mike powiedział mu, że muszą trochę odsunąć gapiów, oczy Lestera zabłysły i wskazał na gwizdek.

– Jasne, Michael. Myślisz, że mam na nich gwizdać? Jak na dzieci u mnie w szkole?

– Myślę, że raczej nie, Lester. Powiedz im, żeby się cofnęli, jeśli podchodzą zbyt blisko. Posłuchają cię bez gwizdka.

– A Hank Leland? – Stucker zmrużył oczy, gdy dziennikarz zbliżył się do nich. – On nie słucha nikogo.

– Ja się nim zajmę – obiecał Michael.

Lester spojrzał wymownie na Hanka i podszedł do pani Stapleton z banku z prośbą, żeby trochę się cofnęła.

– Z czego on się tak cieszy? – spytał Leland.

– Może mówić ludziom, co mają robić. Dorosłym.

– Muszę zrobić mu zdjęcie i dać do gazety. Może to pomoże mu zrozumieć, że jestem całkiem w porządku i czasem można mi coś powiedzieć.

– Co powiedzieć? Kto wszystkich zaczepia w szkole?

– To jest pewna myśl. – Hank, śmiejąc się, wzruszył ramionami. – Czasami w Hidden Springs nie ma żadnych innych wiadomości.

– Nie dzisiaj.

– Pewnie – zgodził się dziennikarz. – Nie dzisiaj. Słyszałeś obwieszczenie Justina?

Michael potrząsnął przecząco głową, nie odwracając się do Hanka. Zerknął na Paula i Bucka, którzy w końcu odsunęli się od siebie i ruszyli, aby przyjrzeć się zwłokom. Szeryf Potter stał z tyłu, patrząc na nich jak dumny ojciec.

Leland podążył za jego spojrzeniem.

– Niezły z nich tandem, co?

– Nie będę komentował.

– Przestań, Michael, nie rób mi tego. Ktoś tu musi coś skomentować. – Hank wskazał palcem na notesik w kieszeni swojej koszuli. – Jeśli cię zacytuję, obiecuję napisać, że te informacje pochodzą z anonimowego źródła.

– Nie będziesz mieć problemów z dotrzymaniem obietnicy, bo nie powiem ci nic, co mógłbyś cytować. – Michael patrzył nadal na Bucka i Paula. Buck przeszukiwał kieszenie denata, a Paul notował, słuchając koronera. – Co powiedział Justin? – spytał.

– Ten człowiek został zastrzelony. – Dziennikarz zamilkł na chwilę, aby kolejnemu zdaniu nadać lepsze brzmienie. – Strzałem w plecy.

– Jest tego pewny? – Michael nie był zaskoczony, było mu raczej po prostu przykro.

– Tak, nawet ja mógłbym być tego pewny. Oczywiście Justin powiedział, że musi wysłać ciało do Eagleton na sekcję ze względu na to, że mogło dojść do, cytuję: „nieczystych zagrań”.

Hank wpatrywał się w policjanta, czekając na jego odpowiedź. Michael trzymał język za zębami, a jego twarz nawet nie drgnęła.

– Nie pomagasz mi. – Leland nachylił się do rozmówcy. – Wiesz, zawsze mogę napisać, że Michael Keane, zastępca szeryfa, nie okazał zaskoczenia, gdy dowiedział się, że na schodach wiodących do sądu został zamordowany człowiek.

Mike zignorował te słowa.

– Więc Justin myśli, że ten człowiek został zastrzelony tutaj?

– Co Justin wie? On jest zwykłym właścicielem zakładu pogrzebowego.

– Przeszedł szkolenie z badań pośmiertnych – wstawiał się za Justinem Michael.

– Taaa, cokolwiek władze stanu każą mu przechodzić. Jednak obydwaj wiemy, że jest koronerem, bo jako jedyny człowiek w Hidden Springs nie miał oporów przed oglądaniem zwłok.

– On i ty.

Ludzie zawsze narzekali na to, że Hank publikował zdjęcia z miejsc wypadków, zanim ofiary były zabierane. W jutrzejszym wydaniu będą kolejne zwłoki okryte brezentem.

– Co mogę na to poradzić? – Dziennikarz rozrzucił ręce w geście bezradności. – Śmierć sprzedaje gazety. Mam wrażenie, że morderstwo sprzeda ich więcej niż zwykle. W każdym razie jest raczej oczywiste, że ten biedak został zastrzelony właśnie tutaj. Kto przyniósłby zwłoki do sądu pośrodku miasteczka, żeby akurat tu się ich pozbyć? Dodatkowo ten człowiek siedzi tak, jak upadł. Byłoby trudno ułożyć ciało w taki sposób, nie sądzisz? Kto go znalazł? – Hank przemycił to pytanie z nadzieją, że Michael się nie zorientuje.

Policjant zauważył to, ale mimo wszystko odpowiedział.

– Pani Willadean. Myślała, że był pijany. „Nietrzeźwy” – chyba takiego słowa użyła. Jestem pewny, że z wielką chęcią o wszystkim ci opowie.

– Kilkaset razy w ciągu najbliższych paru lat, a pierwsze dziesięć chyba nawet sprawi mi przyjemność. – Hank się rozejrzał. – Gdzie ona jest?

– Myślę, że ciągle w sądzie. Zemdlała, gdy poznała prawdziwy powód tego, że ten człowiek się do niej nie odezwał, niezwiązany z jego manierami – odparł. – Zostawiłem ją pod opieką Neville’a.

– Chyba to jej szczęśliwy dzień. – Hank potrząsnął głową. – Jak jej zrobię zdjęcie i umieszczę w gazecie, to chyba przebije wszystko.

– Ona raczej nie będzie w stanie powiedzieć ci zbyt wiele. Zauważyła go na schodach. Nie wiedziała, kto to był. Nie odezwał się do niej. Poszła do biura szeryfa, a jego zastępca, rzecz jasna, przyszedł zbadać sprawę, aresztować pijaka czy cokolwiek, co trzeba było zrobić.

– Tylko że pijak nie był pijany.

– Był czy nie był, nie to stanowiło jego główny problem. Tak możemy to ująć.

– Muszę ci przyznać, Keane, jesteś spostrzegawczy. – Hank rozejrzał się dokoła. – Co jeszcze zauważyłeś, a o czym nikt z tych ludzi nie pomyślał?

– Nic – rzekł. – Będę musiał przeczytać w gazecie, jak do tego wszystkiego doszło.

– Podobnie jak wszyscy inni. – Leland ponownie spojrzał na Michaela. – Pomóż mi uporządkować fakty. Kim jest ofiara? Nigdy wcześniej go nie widziałem, a ty?

Policjant zerknął, jak Buck pomaga Justinowi ładować ciało na karawan, po czym popatrzył znowu na Hanka. Czasami ten dziennikarz go zaskakiwał. To może być właśnie jeden z takich momentów.

Leland potrząsnął głową, wyciągnął z kieszonki koszuli swój notesik i coś w nim nabazgrał.

– Jeśli prenumerował Gazette, nigdy nie był u nas w redakcji. Mam pamięć do twarzy.

– Można nawet dodać, że pani Willadean go nie znała.

– Z pewnością zupełnie nieznany człowiek. – Hank zapisał kilka słów.

Michael widział już kiedyś zawartość tego notesika. Jego strony były pokryte pojedynczymi literami, które jedynie Hank był w stanie rozszyfrować.

– Co jeszcze możesz mi powiedzieć, Michael? – Dziennikarz spojrzał na niego.

– Wiesz tyle co ja.

– Wyszedłeś, aby przyjrzeć się sprawie. Ten człowiek był martwy. Dlatego wezwałeś pomoc.

– Tak to mniej więcej wyglądało. Myślę, że oficer Osgood będzie mógł udzielić ci szerszych informacji. – Michael skinął na Paula, aby się do nich zbliżył.

4

Gdy Osgood podszedł, zachowanie dziennikarza się zmieniło. Z jego twarzy zniknął uśmieszek. Był całkowicie profesjonalny. Skierował przenikliwe spojrzenie w kierunku Paula.

– Oficerze Osgood, co może pan powiedzieć na temat tego morderstwa?

Na dźwięk słowa „morderstwo” Paul zupełnie się wyprostował. Zawsze wyciągał się w górę tak, że prawie stawał na palcach jak dzieciak, który próbuje wyglądać na wyższego. Paul uważał, że nie dostał się do stanowej akademii policyjnej właśnie z uwagi na wzrost. Nieważne, czy akurat to było głównym powodem. Nie dostał się i musiał przystać na stanowisko w policji miejskiej. Niektórzy ludzie w Hidden Springs twierdzili, że ożenił się z Caroline Sibley tylko dlatego, że jej ojciec był komendantem. W sumie Caroline była o parę centymetrów wyższa od Paula, ale jeśli lekko się przygarbiła, a on wyprostował, byli zbliżonego wzrostu. I zawsze mówili do siebie: „kotku” i „kochanie”.

Jeżeli więc to było ofiarą, jaką poniósł Paul, nie wydawało się, żeby tego żałował. Narzekał jedynie na pracę, mówiąc: „Człowiek może wystawić tylko ograniczoną ilość mandatów za parkowanie”. Ewentualnie wszystkim, którzy chcieli jeszcze go słuchać, powtarzał: „Czy tu dzieje się coś ciekawego?”.

Teraz wreszcie coś się wydarzyło i Paul wydawał się chętny, aby wykorzystać tę okazję.

– Śledztwo jest w toku – powiedział bardzo oficjalnym głosem.

Hank zagryzł wargi, by ukryć uśmiech, i nabazgrał coś w swoim notesiku. Michael odwrócił się od nich, nie chcąc słyszeć nic więcej.

– Michael, zaczekaj. – Paul wyciągnął rękę, żeby go zatrzymać. – Muszę z tobą porozmawiać.

– Nie wyjeżdżam. – Michael się odsunął. – Ale Lester potrzebuje pomocy z tym tłumem. Chyba czas, aby wszyscy wrócili do swoich spraw, zanim komuś przyjdzie do głowy, żeby obrabować bank na drugim końcu ulicy.

Mina Paula zawierała w sobie mieszankę obaw i nadziei. Napad na bank byłby prawie tak ekscytujący jak morderstwo.

Hank spojrzał na Michaela z kamienną twarzą, jednak to spojrzenie zawierało ironię. Zwrócił się ponownie do Paula:

– Czy sądzi pan, że to wszystko mogłoby być taktyką dywersyjną, oficerze Osgood?

– Ma pan na myśli porzucenie ciała w tym miejscu, aby w banku nikogo teraz nie było? – Paul nerwowo zerknął na ulicę. Drzewa na placu przed sądem zasłaniały budynek przy następnej przecznicy. – Może powinienem kogoś tam wysłać.

Czasami Michael nie psuł zabawy dziennikarzowi, ale dziś to nie był jeden z tych dni. Morderstwo to poważna sprawa, nieważne, czy ofiara była znana, czy nie.

– Nikt nie obrabuje banku, Paul.

Policjant załapał, o co chodzi, i spojrzał na Hanka.

– Panie Leland, mam ważniejsze sprawy do załatwienia niż żartowanie z panem.

– Nie zrozumiał mnie pan, oficerze Osgood. Tutaj nie ma miejsca na żarty. – Dziennikarz otworzył szeroko oczy i przybrał niewinną minę. – Dobry reporter musi być gotowy podążać za każdym potencjalnym wątkiem, nawet jeśli czasem będzie to zmierzanie donikąd. W ten sposób powstały nasze najlepsze reportaże. Jestem pewny, że z panem jest tak samo. Nie może pan ignorować nawet najmniejszej poszlaki, prawda?

Paul wydał się udobruchany.

– Jeśli ma pan jakieś pytania w obecnej sprawie, chętnie na nie odpowiem.

Michael zostawił Paula na pastwę dziennikarza i ruszył, przeciskając się przez tłum i mówiąc wszystkim, żeby wracali do pracy albo do domu.

Tuż za nim pojawił się Buck Garrett.

– Co Osgood opowiada Lelandowi?

– Na pewno nic poza faktami, jestem tego pewien.

– Faktami. – Buck splunął na ziemię. – Osgood nie wiedziałby, co to fakt, nawet jakby wyskoczył tuż przed nim i walnął go w twarz.

– Jakie są fakty, Buck? – spytał Michael.

– N.N., rasy białej, około pięćdziesiątki. Przy ciele nie znaleziono dowodu tożsamości ani nawet telefonu. Tani zegarek. Żadnej obrączki, sygnetu ani śladów po ich noszeniu. Trochę drobnych w kieszeni marynarki, zwitek banknotów w kieszeni spodni. Z zewnątrz dwie dwudziestki, wewnątrz jedynki. Czyste ubranie, wyprasowane spodnie, wyczyszczone buty. Włosy farbowane odsiwiaczem – mówił. – Postrzelony z bliska przy użyciu rewolweru o małym kalibrze. Być może marki Smith & Wesson albo Ruger. Prawdopodobnie przez kogoś, kogo znał. Strzał w plecy – stwierdził. – Przypuszczalnie ślady prochu na marynarce. Zatoczył się na jednym czy dwóch stopniach, po czym wpadł na kolumnę, oparł się o nią, osunął i wyzionął ducha. Trzy, może cztery minuty. Nawet mniej.

Michael był pod wrażeniem relacji Bucka i nawet trochę się zawstydził, że nie zauważył tylu rzeczy, kiedy patrzył na zwłoki.

Garrett dostrzegł zaskoczenie Michaela.

– Wiem, na co patrzeć, Mike. Pracuję od dawna w policji stanowej. W tym roku minie dwadzieścia lat.

– Nie myślałem, że miałeś do czynienia z wieloma morderstwami.

– Nie tu, w Hidden Springs, ale w okolicy zawsze coś się dzieje. Jestem na bieżąco, wiesz, jak to jest. Zawsze gadamy o różnych przypadkach. – Buck przyglądał się Michaelowi uważnie. – A ty? Widziałeś morderstwa w Columbus?

– Parę razy, ale nie miałem z tym wiele do czynienia. Byłem zwykłym gliną – przyznał Keane. – Znalazłem kilka ciał, to wszystko.

– A teraz jeszcze to jedno. Co myślałeś, kiedy wszedłeś tu na schody i zobaczyłeś trupa?

– Nie wiem, Buck. – Michael przystanął, zastanawiając się nad pytaniem, mimo że kolega nie oczekiwał wyczerpującej odpowiedzi. – Byłem zaskoczony. Było mi przykro. Szczególnie to drugie.

– Czemu było ci przykro? Przecież go nie zastrzeliłeś, prawda? – Kącik ust Bucka podniósł się w uśmiechu.

– Ja go nie zastrzeliłem, ale ktoś tak.

– To na pewno – odparł Buck, a jego uśmiech zniknął. – A teraz Mały Osgood z pomocą przyjaciół będzie musiał się dowiedzieć kto. – Buck zerknął na Paula, który nadal rozmawiał z Hankiem Lelandem. Odchrząknął. – Nie mogę się doczekać, żeby przeczytać jutrzejszą gazetę.

– Może Leland będzie dla niego łaskawy – powiedział Michael.

– Nie ma szans. Lubi robić z nas idiotów. Dzisiaj ma to szczególnie ułatwione.

Zastępca szeryfa nawet nie próbował temu zaprzeczać. Widział już w gazecie kilka cytatów swoich własnych wypowiedzi. Słowa, które wydawały się brzmieć całkiem dobrze, kiedy je mówił, w druku wyglądały nieskładnie. Powrócił do tematu morderstwa.

– Masz jakieś pomysły, kto mógł zastrzelić tego gościa?

– Zawsze są podejrzani – odparł Buck.

– To kto to jest? – Michael patrzył na rozchodzący się powoli tłum. – Nie widziałem nikogo z dymiącą bronią. Nie ma żadnych świadków, którzy by cokolwiek widzieli. A ofiara nie mówi. – Michael z uśmiechem spojrzał na Bucka. – Jak dla mnie nie mamy podejrzanego.

Buck potrząsnął głową.

– Naoglądałeś się za dużo programów kryminalnych w telewizji. Większość morderstw to bardzo proste sprawy. Mam wrażenie, że ta też taka będzie.

– Tak myślisz? Dlaczego?

– Nie wiem. Może wybierzemy się na pole namiotowe i tam będzie jakaś żona, która już nie mogła patrzeć na twarz tego głupka przy śniadaniu, a może zazdrosna dziewczyna. Może ten gość miał długi wobec nie tych osób, co trzeba.

– To nie wyjaśnia, dlaczego został postrzelony w plecy na schodach sądu – powiedział Michael.

– Może on i jego kobieta przyszli złożyć papiery rozwodowe i pokłócili się po raz ostatni. Albo uciekał przed kimś i szukał pomocy, a ten ktoś zdążył go jednak dogonić. Ludzie strzelają do siebie cały czas.

– Ale nie w centrum miasteczka takiego jak nasze.

– To prawda – odparł z uśmiechem Buck. – Poczekaj, a zobaczysz. To będzie coś prostego. Musimy tylko to odkryć. – Obejrzał się w kierunku Hanka i Paula, którzy nadal rozmawiali. – Muszę to w końcu przerwać.

– Uważaj na siebie – ostrzegł go Michael. – Hank szybko pisze.

– Niczego się ode mnie nie dowie. Na przyszłość trzymaj język za zębami.

– Ode mnie nie ma się czego dowiedzieć. Nie mam mu nic do opowiedzenia.

– Nie martw się, Mike. Ktoś z całą pewnością coś widział. – Buck się rozglądnął, a następnie z lekkim uśmiechem dodał: – W tym miasteczku nawet nie można się podrapać po tyłku tak, żeby nikt tego nie zauważył, a co dopiero kogoś zastrzelić.

Buck miał rację. Ktoś musiał coś widzieć. Michael spojrzał na drugą stronę ulicy ponad ludźmi stojącymi nadal na trawniku przy sądzie. Fryzjer męski Joe, kancelaria prawna Reece’a Sheridana, sklep samochodowy Jima Deatina. Jeden z nich mógł coś zauważyć. Sprawdzi to. Najpierw trzeba jednak znaleźć Anthony’ego Blake’a i trochę go postraszyć, żeby wrócił do szkoły. Nie chciał w Hidden Springs żadnych dzieci-wyrzutków.

Michael przecisnął się przez tłum, ale Anthony’ego już tam nie było.

Przypisy

[1] Dosł. „Panny młode” – amerykański magazyn związany z branżą weselną (wszystkie przypisy pochodzą od tłumacza).