Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Thriller psychologiczny pełen zaskakujących twistów, dla fanów twórczości Gillian Flynn i Pauli Hawkins.
Lisa Unger, wielokrotnie nagradzana autorka bestsellerów „New York Timesa”, niczym Alfred Hitchcock po mistrzowsku buduje napięcie.
W planach Netflixa serial, w którym w główną bohaterkę wcieli się Jessica Alba.
Czy niewinna rozmowa z przypadkową osobą w pociągu może zamienić poukładane życie idealnej rodziny w kompletny chaos?
Selena Murphy wraca pociągiem z pracy do domu. Zajmuje miejsce obok sympatycznie wyglądającej kobiety. Pociąg rusza, jednak po chwili się zatrzymuje, a z głośników płynie komunikat o opóźnieniu kursu. Selena wdaje się w rozmowę z nieznajomą, która przedstawia się jako Martha. Przeczuwając, że już nigdy więcej się nie spotkają, postanawia wyjawić jej swoje sekrety. Wyznaje, że podejrzewa męża o zdradę z opiekunką ich dzieci, z kolei Martha w rewanżu zwierza się Selenie, że sama ma romans ze swoim szefem. Obie pasażerki zastanawiają się, jak cudownie by było, gdyby ich problemy nagle rozpłynęły się w powietrzu. Kilka dni później niania Murphych znika bez śladu, a niegdyś idealne życie Seleny w jednej chwili wywraca się do góry nogami...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 381
Czasami jedna przypadkowa rozmowa może odmienić Twoje życie. Lepiej nie igraj z marzeniami, bo mogą się spełnić… Perfidna intryga, wielowątkowa fabuła i mistrzowska kreacja bohaterów to przepis na rewelacyjny thriller, którego nie będziecie mogli odłożyć!
Dominika Orluk
@rude.kadry
Lisa Unger częstuje suspensem na wysokim poziomie i nie stroni od zwrotów akcji, kreśląc opowieść, która mocno zapada w pamięć. Przypadkowe, nic nieznaczące spotkanie w pociągu okazuje się początkiem mrocznej gry pełnej tajemnic z przeszłości. Poznawana z wielu perspektyw historia utwierdza w przekonaniu, że nikomu nie można ufać.
Anita Jeleń
@jeleenka
Na zegarze dochodzi 19:45. Czy odważysz się wsiąść do pociągu? Lisa Unger zabierze Cię w mroczną podróż przepełnioną skrzętnie skrywanymi sekretami, plątaniną kłamstw i nieodpartą żądzą zemsty. Gwarantuję, że nie pożałujesz!
Weronika Trzęsień
@ver.reads
Mroczne sekrety, których wypowiedzenie na głos może zniszczyć wszystko. Przeszłość przenikająca teraźniejszość. Misternie utkana fabuła angażująca od pierwszej do ostatniej strony sprawia, że historia stworzona przez Lisę Unger staje się nieodkładalna.
Pamela Olejniczak
@polish.bookstore
Ta gęsta i misternie tkana sieć kłamstw wydaje się niemożliwa do rozplątania. Lisa Unger zaskakuje historią o mrocznych demonach, które są ukryte pod wypracowanymi pozorami. Takiej lektury się nie zapomina.
Natalia Miśkowiec
@prostymislowami
Gdzie jedno życie się rozpada, tam drugie toczy się dalej. To bardzo emocjonalny i emocjonujący thriller psychologiczny o obawach i problemach w relacjach międzyludzkich, z mocnym podkreśleniem tych damsko-męskich. Świetnie się go czytało i zdecydowanie tego mi było trzeba!
Paula Sieczko
@ruderecenzuje
Jeśli do przekrętów i manipulacji rodem z Oszusta z Tindera dorzucimy zagmatwaną intrygę, dobrze znaną z Dziewczyny z pociągu, powstaną Mroczne wyznania. Powieść Lisy Unger to nieprzeciętnie intrygujący i obfitujący w zwroty akcji thriller psychologiczny o tym, że kłamstwa niszczą wszystkich – także niewinnych. Nie odłożycie tej książki na półkę, dopóki nie odkryjecie tajemnic, jakie w sobie kryje.
Joanna Wójciak
@zupa.czyta
Ta historia to osobliwa wiwisekcja kłamstwa i zemsty, którą będziecie zgłębiać do późnych godzin nocnych. Psychologiczny majstersztyk, polecam!
Dagmara Łagan
@books.cat.tea
Oto thriller, w przypadku którego stare, dobre „jeszcze tylko jeden rozdział i kończę” – niemożliwe do wykonania przy wciągającej lekturze – powtarzałam sobie niezliczoną ilość razy. To gotowy scenariusz filmowy, scenariusz na serialowy przebój Netflixa. Rewelacja!
Małgorzata Tinc
ladymargot.pl
Mroczne wyznania to historia, w której nic nie jest oczywiste. Jest ona tak genialnie utkana, że dopiero po przeczytaniu ostatniej strony czytelnik zdaje sobie sprawę, jaka to misterna robota. Ma wiele mocnych punktów, w tym kreacje bohaterów oraz wciągającą i nietuzinkową fabułę. Mnie pochłonęła bez reszty od pierwszej strony.
Malwina Paś-Myszka
@zakatek.czytelniczy
Tytuł oryginału: Confessions on the 7:45
Projekt okładki: Tomasz Majewski
Redakcja: Dorota Kielczyk
Redaktor prowadzący: Aleksandra Janecka
Redakcja techniczna: Sylwia Rogowska-Kusz
Skład wersji elektronicznej: Robert Fritzkowski
Korekta: Lingventa (Barbara Milanowska, Magdalena Zabrocka)
Fotografie wykorzystane na okładce:
© Gabriel Silvério/Unsplash
© Antonio DiCaterina/Unsplash
© 2020 by Lisa UngerAll rights reserved
© for the Polish edition by MUZA SA, Warszawa 2022
© for the Polish translation by Ewa Skórska
ISBN 978-83-287-2380-1
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
Wydanie I
Warszawa 2022
–fragment–
Jeffreyowi,
ponieważ po dwudziestu latach wciąż jesteś tym pierwszym, ostatnim i na zawsze.
Jeśli chce się zachować tajemnicę, należy ukryć ją nawet przed sobą.
– GEORGE ORWELL, ROK 1984
Patrzyła. To umiała najlepiej: znikać w czerni, rozmywać się między cieniami. Dopiero tam dało się zobaczyć, jak to wszystko wygląda naprawdę, dopiero wtedy ludzie ujawniali swoją prawdziwą naturę. Teraz każdy żył w trybie ciągłej prezentacji siebie, wrzucał w sieć wykadrowane, przefiltrowane wersje własnej osoby, gotowe do publicznej konsumpcji. Całodobowy show online, z tobą w roli głównej. Dopiero gdy ludzie zostawali sami, gdy schodzili z widoku, maska spadała.
Obserwowała go od jakiegoś czasu. Maska, którą nosił, zsuwała się coraz bardziej.
On też czekał w mroku ulicy. Jechała za nim, gdy krążył niczym drapieżnik, aż wreszcie znalazł miejsce pod drzewami. Zgasił silnik i siedział; noc się rozprzestrzeniała – w oknach, jedno po drugim, gasły światła. W końcu wyszedł z samochodu, cicho zamknął drzwi i przemknął się na drugą stronę ulicy. Czekał. Na co?
Chodziła za nim ostatnie kilka tygodni i widziała, jak huśta swoje dzieci w parku, jak odwiedza klub ze striptizem w środku dnia, jak upija się do nieprzytomności z kumplami w barze sportowym. Patrzyła, jak pomaga młodej matce z maluchem i drugim dzieckiem w wózku, jak przenosi jej pakunki z samochodu do domu.
Raz poderwał kobietę w miejscowym barze – potem rżnęli się jak szaleni w jego wozie. Później poszedł do spożywczego i zrobił zakupy dla swojej rodziny: włożył do wózka lody i krakersy, przysmaki dzieci.
Co planował teraz?
Obserwator tylko się przygląda, nie ingeruje. A jednak dziś odnosiła wrażenie, że może wydarzyć się coś złego. Ona również czekała w tej chłodnej nocy, cierpliwa i nieruchoma.
Stukot obcasów odbijał się echem, wartkie staccato, głośne na pustej ulicy. Poczuła lekkie ukłucie strachu. Czy naprawdę nikogo tutaj nie było? Nikt nie wyglądał przez okno? Nie. Tylko ona. Czasem wydawało się jej, że ludzie już nie patrzą, nie widzą. Nie spoglądają na zewnątrz, gapią się jedynie w dół, na smartfony w ręku. Albo w głąb, zahipnotyzowani filmem z przeszłości i przyszłości, lękami i pragnieniami wyświetlanymi bez końca na ekranach umysłów.
Młoda kobieta była szczupła, wyprostowana i pewna siebie. Szła dynamicznie, mocno stawiając nogi, z rękami w kieszeniach, torebką przewieszoną przez ramię. Gdy wyłonił się z cienia i zagrodził jej drogę, zatrzymała się i cofnęła o krok czy dwa. Nachylił się, tak jakby chciał wziąć ją za rękę, ale szybko objęła się w talii.
Krótka rozmowa, której ona, obserwatorka, nie mogła słyszeć. Wymiana zdań, z początku ostra, potem łagodniejsza. Słowa dobiegające z daleka brzmiały jak nawoływanie się ptaków. Co zamierzał? Zimny strach przebiegł jej wzdłuż kręgosłupa.
Mężczyzna wykonał ruch, żeby objąć dziewczynę. Odsunęła się, lecz i tak to zrobił. W ciemności nocy był niczym widmo, jego masywna postać pochłonęła jej drobną sylwetkę i razem, jakby w niezbornym tańcu, ruszyli w stronę drzwi. Wydawało się, że ona mu ulega, że opiera się na nim. Wpuściła ich oboje do środka, na ulicy znów zapanował spokój.
Trwała nieruchomo, niepewna, co właśnie zobaczyła. Później, gdy już zrozumiała, co zrobił, kim jest tak naprawdę pod maską, znienawidziła się za to, że pozostała w cieniu jak niemy obserwator. Powtarzała sobie, że przecież wtedy jeszcze nic nie wiedziała.
Nie wiedziała, że pod maską kryje się potwór.
Selena
Selena uwielbiała te okienka czasowe. Cenne momenty między rolami odgrywanymi w życiu.
Spotkanie z klientem przeciągnęło się, dlatego nie pojechała pociągiem o 17:40. Zanim jeszcze wstała od stołu w sali konferencyjnej, już wiedziała: nie zdąży wrócić do domu na kolację z Grahamem i tymi urwipołciami, Stephenem i Oliverem. Całe wariactwo, które przychodziło potem: prysznic, przebieranie się w piżamy, spontaniczne zabawy, zaciekłe, ale na szczęście krótkie bitwy braci, telewizja, jeśli udało im się usiedzieć choć przez chwilę, i wreszcie czytanie na dobranoc – musiało obyć się bez niej. Rzadko pracowała do późna, zwykle starała się być w domu przed kolacją. Bo choć wieczorami przeważnie trwało szaleństwo, to była ta najlepsza część dnia.
A jednak, gdy tego popołudnia nie wyrobiła się na dworzec – i nawet się tam nie pofatygowała – pojawiła się zupełnie nowa przestrzeń; nigdy wcześniej takiej nie było. Trochę ponad dwie godziny między tym pociągiem o 17:40, który zwykle łapała, a tym o 19:45, w który zamierzała wsiąść po dokończeniu paru spraw w biurze.
I w tej przestrzeni mogła się odprężyć. Nie pracowała. Nie matkowała. Po prostu… była. Mogła pomyśleć. A prawdę mówiąc, miała kilka rzeczy wartych przemyślenia. Tworzyły biały szum z tyłu głowy.
Z taksówki, która przywiozła ją z powrotem do biura, wyśliznęła się w chłodny jesienny wieczór. Od razu otoczył ją zgiełk miasta i pośpiech ludzi zmierzających do domu po długim dniu. Zaraz potem wkroczyła w ciszę marmurowych podłóg i lśniących ścian holu. Skinęła głową portierowi, użyła karty, przeszła przez bramkę. Windą jechała sama.
Już na górze serce zaczęło jej mocniej walić, zaschło jej w ustach; ciężka torba ciągnęła napięte ramię w dół. Selena nie spóźniła się na pociąg specjalnie, naprawdę nie chciała przerywać klientowi, a on mówił i mówił.
Ale…
W biurze było pusto. W agencji literackiej pracowało niedużo osób i znaczna część z nich miała rodziny; wielu rodziców wychodziło wcześniej, żeby odebrać dzieci ze szkoły i popołudniami nadrabiało zaległe zadania z domu. Beth, jej szefowa, a zarazem najlepsza przyjaciółka od lat, specjalnie tak to zorganizowała, żeby ludzie mogli i pracować, i zadbać o swoich bliskich. Niewiarygodne. Rzadko spotykane miejsce pracy z ludzkim obliczem.
Nie zapaliła światła w swoim biurze, przez duże okno podziwiała rozjarzone centrum. Poczuła ciepło na policzkach, więc zsunęła torbę i zdjęła kurtkę. Usiadła przed laptopem. Zanim go otworzyła, wzięła głęboki oddech.
18:15. Chłopcy już zjedli kolację. Znała Genevę, nianię, jej skuteczność i odpowiedzialność, więc zapewne byli też umyci, w piżamach. Opiekunka prawdopodobnie usadziła ich przed telewizorem.
Selena z przyjemnością odchyliła się w ergonomicznym fotelu.
Właściwie wcale nie ukrywała tej kamery; niania wiedziała, że jedna znajduje się na górze, druga na dole. Tyle że tę z sypialni chłopców Selena przeniosła, nie wspominając o tym Grahamowi ani Genevie.
Zastygła na krótką chwilę. Na blacie biurka stały oprawione w ramki zdjęcia jej rodziny, szkolne rysunki chłopców, ceramiczna sowa, którą Oliver zrobił na obozie artystycznym. Podniosła ją, połyskliwą i trochę nieforemną; wyrył swoje imię na spodzie. Dotknęła grzbietów koślawych liter: „O” nachylonego do przodu, „e” do tyłu. Z głębi biura dobiegał pomruk odkurzacza.
Zdjęcie ślubne – ona promienieje, Graham zadaje szyku w klasycznym smokingu. Szeptał do niej jakieś sprośności podczas tego ujęcia. Mówił też: „To najlepszy dzień w moim życiu”. Jego oddech przy jej uchu, jego ręce wokół niej. Całe jej ciało buzowało radością i pożądaniem. Dziesięć lat, niczym uderzenie serca, niczym mrugnięcie, pojedynczy oddech, zaczerpnięty i wypuszczony.
Odstawiła zdjęcie. Potem włączyła aplikację, która pozwalała odbierać na laptopie przekaz z kamery umieszczonej w pokoju zabaw.
Chwilę trwało, zanim obraz się załadował.
Gdy już się to udało, widok wcale jej nie zaskoczył.
Graham, jej mąż, pieprzył Genevę, jej nianię, na dywaniku, który Selena i Graham wspólnie wybrali w Ikei.
Ściszony dźwięk oszczędził jej odgłosów, jęków i sapnięć.
Kiedy zaczęła coś podejrzewać? Jakieś dwa tygodnie temu. Pochwyciła spojrzenie między Grahamem a Genevą. Milisekundę. Mikroekspresję.
No nie, pomyślała wtedy. Na pewno nie.
A jednak przeniosła kamerę z sypialni do dziecinnego.
Oglądała ich już po raz drugi – i ogarnął ją dziwny spokój, jakby apatyczny dystans do całej sprawy.
Geneva nie jest aż tak seksowna, pomyślała Selena, obserwując młodą kobietę, jej lśniące, pszeniczne włosy i zarumienione policzki. Nachyliła się do laptopa, żeby się lepiej przyjrzeć. Bez dwóch zdań atrakcyjna, lecz niewiele bardziej niż Selena.
No dobrze. Trochę młodsza, ale tylko parę lat. Może była w niej delikatność, której brakowało Selenie, świeżość… Tak naprawdę jednak nie miała w sobie nic szczególnego. Zaledwie ponadprzeciętna, co Selena brała pod uwagę, zatrudniając ją jako nianię. Atrakcyjna, inteligentna, sympatyczna opiekunka do dzieci z długą listą świetnych referencji. Nie jakaś seksbomba. Nie rumieniąca się dwudziestolatka z błyszczącymi ustami i tatuażami w dziwacznych miejscach, których później będzie żałowała. Kobiety zatrudniające nianię, wśród nich Selena, rozumiały, że nie ściąga się do domu wampa. To się tak zwyczajnie nie opłacało.
Poza tym Selena znała Genevę wcześniej – i ją ceniła. Poznały się na placu zabaw w pierwszym roku Seleny w domu z chłopcami. Dojazdy do biura, pęd po odbiór z przedszkola, balansowanie między pracą a domem, które nigdy nie kończyło się sukcesem, wyczerpało Selenę do cna. Dlatego z Grahamem zdecydowali, że powinna zostać w domu na jakiś czas – może nawet na zawsze. Mogli sobie na to pozwolić, on dobrze zarabiał. Nie będzie range roverów i wycieczek do Tahoe w każde ferie wiosenne, ale spokojnie dadzą radę.
Selena uwielbiała podejście Genevy do dzieci Tuckerów – Ryana i Chada. Ciepła, lecz stanowcza, zorganizowana, ale nie pedantyczna. Chłopcy jej słuchali. „Spójrzcie na mnie”, mówiła wesoło i to wystarczało. Nie była jak inne opiekunki, które Selena widywała w parku – dziewczyny z pokolenia milenialsów zagapione w smartfony, gdy ich podopieczni wariowali albo wpatrywali się we własne komórki. Geneva huśtała chłopaków, bawiła się z nimi w berka i chowanego.
No i umówmy się, nie była aż tak seksowna.
Rysy należało uznać za ładne: nieduży nos, pełne usta, ciemne oczy łani z gęstymi rzęsami. Spory biust. Była odrobineczkę, tak przyjemnie, pulchna. Miała czym oddychać, jak mawiał ojciec Seleny. Ogólnie miło się na nią patrzyło – sylwetka typowa dla mocnych kobiet, stworzonych do pracy fizycznej. Selena – wysoka i szczupła – czuła wdzięczność za to genetyczne dobrodziejstwo, bo naprawdę nie starczyłoby jej już czasu, żeby pracować nad figurą.
Zrobiła ciut głośniej, by przysłuchać się jękom. Czy nie brzmiały trochę jak… wymuszone?
Wtedy, w parku, gawędziła z Genevą prawie codziennie. Chłopcy, Stephen i Oliver, przepadali za tą dziewczyną. „Będzie Geneva?”, pytał czasem starszy, Oliver, gdy szli na plac zabaw. „Pewnie tak”, odpowiadała Selena, żałując, że nie ma kogoś takiego jak Geneva, choćby na pół dnia. Kogoś, komu spokojnie powierzyłaby dzieci. Z drugiej strony cieszyła się, że jest z dzieciakami w domu, nie tęskniła za swoją pracą w reklamie. W przeciwieństwie do wielu przyjaciół nigdy specjalnie nie zależało jej na sukcesie. Nie parła do tego za wszelką cenę. Lubiła pracę z uwagi na niezależność, kolegów, satysfakcję z robienia czegoś dobrze. Ze względu na pieniądze. Jednak rozwój zawodowy nie był najważniejszy.
– O, tak… Dobrze… – usłyszała głos Grahama.
Znów ściszyła. Wzięła jedno z oprawionych zdjęć chłopców, tak żeby zasłaniało ekran, i wpatrywała się w ich rumiane, wesołe twarze.
Macierzyństwo zdefiniowało Selenę w sposób, w jaki nie zrobiła tego praca. Oddała się dzieciom. Szykowała im posiłki, prowadziła dom, pilnowała planu zajęć, wizyt u lekarza albo fryzjera. Zawoziła chłopców do szkoły, chodziła na zebrania rodzicielskie, na szkolne imprezy z okazji Halloween. Nic seksownego ani łatwego. To nie była rola, którą wynoszono by pod niebiosa. Ale przynosiła satysfakcję, której nie dawało jej nic innego.
Wtedy Graham niespodziewanie – bo czy ktoś się czegoś takiego spodziewa? – stracił pracę. Nie z własnej winy – wydawnictwa kurczyły się i ciężko było uzasadnić wysoką pensję w upadającym imprincie poradników. W tym samym tygodniu, przy drinku, przyjaciółka Seleny, Beth, zaproponowała jej wspaniałą posadę we własnej agencji literackiej: stanowisko dyrektorki do spraw licencji. Selena dostawałaby wynagrodzenie jeszcze wyższe niż poprzednio mąż, do tego dochodziły bonusy. Oczywiście, musieliby nająć nianię, bo Graham, cóż, niekoniecznie nadawał się do opieki nad dziećmi. No i „szukanie pracy to praca na pełen etat, kotku”.
Dlatego wydawało się to zrządzeniem losu, że od razu następnego dnia, kiedy głowiła się, jak rozwiązać problem, Geneva w czasie rozmowy w parku powiedziała, że dostała wypowiedzenie: pani Tucker zamierza pobyć w domu z dziećmi przez kilka lat.
Gdy wszystko samo się układa, czyż to nie jest zrządzenie losu? Czy nie tak się o tym mówi? Jeśli Selena zatrudniłaby Genevę, mogłaby bez problemu wrócić do pracy. Wprawdzie nie było to marzenie jej życia, ale czasami robisz to, co musisz. Zwłaszcza że to opcja nie na zawsze, przecież Graham coś w końcu znajdzie. Choć trzeba przyznać, że przyjaciółka zaoferowała naprawdę spore pieniądze.
Kamera została ustawiona tak, że Selena widziała głównie Genevę, która najwyraźniej lubiła być na górze. Czy to tylko złudzenie, czy dziewczyna faktycznie nie była jakoś szczególnie zaangażowana? Chociaż wyraz jej twarzy i ruch warg świadczyły o tym, że wydawała odpowiednie odgłosy.
Na drugim obrazie, tym z kamery na dole, chłopcy siedzieli jak wmurowani i oglądali Łowców trolli. Obaj, umyci i nakarmieni, czekali na swoją mamę.
Pod względem opieki Geneva sprawdzała się bez zarzutu; dziwne spostrzeżenie w chwili takiej jak ta, jednak Selena naprawdę ceniła to, że ich niania, w przeciwieństwie do wielu innych, nie usiłuje matkować swoim podopiecznym. Gdy Selena wracała do domu, Geneva wycofywała się i wychodziła tak szybko, jak tylko mogła, czasem jeszcze zanim matka chłopców się przebrała i zbiegła na dół. W domu zawsze panował porządek, chłopcy zachowywali się w miarę spokojnie, oczywiście jak na pięcio- i siedmiolatka. Ale nie dziczeli i nie szaleli tak jak wtedy, gdy Graham przejmował ster. W tych nielicznych przypadkach, kiedy jej mąż zajmował się dzieciakami przez cały dzień, chodziły umorusane, przebodźcowane, wytrącone z normalnego rozkładu dnia – i spragnione kogoś, kto zaprowadzi porządek i pomoże im się wyciszyć. Graham czuł się jak jeden z nich i bardziej wcielał się w rolę starszego brata niż rodzica.
Tak jak teraz. Gdy posuwał nianię w pokoju zabaw, a jego synowie oglądali w salonie telewizję.
Czemu nie budziło to w niej wściekłości?
To pytanie powracało od chwili, kiedy zobaczyła ich razem po raz pierwszy trzy dni temu. Pojawiało się niczym ciche brzęczenie, które odganiała, spychała w głąb. Dlaczego nie zanosiła się płaczem, zdradzona i oszukana? Dlaczego nie wróciła pędem do domu i nie kazała Grahamowi się wynieść, nie zwolniła Genevy, co zrobiłaby każda inna kobieta na jej miejscu?
A jednak, od tamtego pierwszego razu, czuła wyłącznie odrętwienie. Wyniosłą, bezduszną apatię. Chociaż nie – pod tą zdrewniałą warstwą kryło się coś jeszcze.
Geneva odchyliła głowę z rozkoszy, a Graham miał tę bezradną minę, która pojawiała się zawsze tuż przed orgazmem: lekko uniesione brwi i przymknięte powieki, jak robili to czasami skrzypkowie, pochłonięci swoją muzyką. Selena zdała sobie sprawę, że ściska poręcze fotela tak mocno, aż bolą ją ręce.
Uświadomiła też sobie inną emocję, wypartą lata temu. Po tym, jak na świat przyszedł Stephen, w Selenie zakiełkowała antypatia do własnego męża. Nie była stale obecnym uczuciem, lecz wybuchała szokującą intensywnością. Wtedy jak jej przerywał, gdy coś mówiła, jak dyrygował nią w kuchni, jak utrzymywał, że on też robi coś w domu, chociaż nie kiwnął palcem. Może działo się tak we wszystkich małżeństwach z długim stażem… Potem dostał wypowiedzenie. I szczerze? Odszedł stamtąd z entuzjazmem.
„Och, już dawno chciałem coś zmienić. A ty sama mówiłaś, że tęsknisz za powrotem do pracy”.
Czyżby? Niby kiedy tak powiedziała?
Jakiś czas później, gdy po przyjściu do domu zastała go w tym samym dresie dwa dni z rzędu, gdy sprawdziła historię w przeglądarce na komputerze i nie znalazła śladu szukania pracy, zaczęła go nienawidzić. Potem coraz bardziej. Ten przystojny, czarujący mężczyzna w smokingu, który rozbawiał ją i wprawiał w drżenie, stał się niejasno zapamiętaną postacią, jak ze snu.
Teraz, gdy znów nachyliła się, żeby zrobić głośniej, kiedy usłyszała jego pomruki pod Genevą, ta nienawiść osiągnęła nieznany dotąd poziom. Po raz pierwszy w życiu Selena pojęła, że ludzie rzeczywiście mogą się pozabijać – nawet jeśli kiedyś namiętnie się kochali, byli sobie oddani, ronili łzy szczęścia przed ołtarzem, spędzili wspaniały miesiąc miodowy, poczęli piękne dzieci i zbudowali wspólne cudowne życie.
To coś, co czaiło się w środku niej, chciało się wyrwać, wydostać. Słyszała to. Ale jeszcze nie dość wyraziście czuła.
Przy Grahamie działała na autopilocie, coś tam robiła, odrzucała jego czułości. Jeśli zauważył jej dystans, nie komentował. Rzecz w tym, że nie po raz pierwszy ją zdradził, myślała jednak, że ten etap mają już za sobą. Terapia, łzawe obietnice… Cóż, wybaczyła mu i zaufała – jak głupia.
– Graham.
Głos zaskoczył Selenę i ściągnął do teraźniejszości.
Geneva już zeszła ze swojego kochanka i poprawiała spódnicę.
Tak samo było poprzednio, pospieszne ubieranie się, odwracanie wzroku, niezręczność. Przynajmniej zachowali na tyle przyzwoitości, żeby nie wylegiwać się po seksie na podłodze w pokoju dzieci.
– To się musi skończyć – mówiła dalej dziewczyna. Selena usłyszała w jej głosie nuty wstydu i żalu. Dobrze. Brawo, Geneva!
Graham podciągnął spodnie, usiadł na kanapie, schował twarz w dłoniach.
– Wiem – odparł głucho.
– Masz taką miłą rodzinę. Wspaniałe życie. A to… to jest pochrzanione – tłumaczyła zarumieniona.
Och, Genevo, pomyślała rozpaczliwie Selena. Proszę cię, nie odchodź.
– Powinnam odejść – oznajmiła opiekunka.
Drgnął, jak przeszyty prądem, podniósł na nią wzrok.
– Boże, nie! Nie rób tego.
Selena roześmiała się głośno. Nie, nie kochał tej dziewczyny. Nie bał się, że straci uroczą, młodą Genevę. Przerażała go perspektywa ciągłej opieki nad własnymi dziećmi w czasie rzekomego „szukania pracy”.
– Moja żona tak na tobie polega – ciągnął. – Tak cię ceni!
Wybuchła śmiechem. Selena również się uśmiechnęła. Ale jak to? Jak mogła nadal lubić kobietę, która pieprzy się z jej mężem? Chyba zwariowała. Tak się właśnie dzieje, gdy łączysz wychowywanie dzieci z pracą – tracisz zdrowy rozsądek.
– Raczej wątpię, czy doceniłaby coś takiego. – Dziewczyna zrobiła wymowną minę.
– Na pewno nie – odparł Graham, blady i zawstydzony. Nerwowo tarł policzek. Podniósł wzrok, wtedy Selena z dziwną ulgą przez chwilę widziała w tym mężczyźnie swojego męża, przyjaciela, ojca jej dzieci. Wciąż tam był. Nie stworzyła go we własnej wyobraźni.
– Tak czy inaczej – Geneva objęła się rękami i już szła w stronę drzwi – nie możesz cały czas siedzieć w domu. Musisz znaleźć pracę.
– Wiem – odparł. Włosy miał zmierzwione i chyba nie golił się od kilku dni.
Serio, co ta dziewczyna w nim widziała? Selenę i Grahama łączyła przynajmniej wspólna historia. Mieli epicką miłość, podróże pełne przygód, całkiem urocze domowe życie. Jego niewierności, przed tą obecną, były stosunkowo błahe. W każdym razie tak sobie wmawiała – ot, zwykłe wyskoki, nie żeby od razu romanse. Do niedawna wydawał się całkiem przyzwoitym mężem, utrzymywał rodzinę. Najlepszy przyjaciel, to jemu chciała zawsze o wszystkim opowiedzieć. Zabawny. Czarujący. Inteligentny. Nawet teraz, w tej paskudnej chwili, chętnie by do niego zadzwoniła pogadać o swoim okropnym mężu, który pieprzy nianię. Tamten Graham na pewno wiedziałby, co zrobić.
– Mężczyzna nie powinien siedzieć w domu – przekonywała dalej Geneva. – W ostatnich latach widziałam takie sytuacje bardzo często. Naprawdę, to zazwyczaj zły pomysł.
– Tak… – mruknął, coraz bardziej zgnębiony. Biedna Geneva. Nie wiedziała, że przyjdzie jej niańczyć również Grahama.
Selena trzasnęła pokrywą laptopa mocniej, niż zamierzała. Wsunęła go do futerału, potem do torby. Gdy wkładała ciemny wełniany płaszcz, zaburczało jej w brzuchu.
Była zła, zraniona i zdradzona – wiedziała o tym, ale ta świadomość leżała w uśpieniu. Lawa bulgotała głęboko w jej wnętrzu, ciśnienie rosło… Zawsze tak miała: na wierzchu spokój, w środku gniew. Spychała wszystko w dół – aż do chwili, gdy już dłużej nie mogła. Wtedy wybuchała. Spektakularnie.
Zanim wyszła na ulicę, znów otuliła ją zasłona szarego odrętwienia. Miasto przygniatało. Przepchała się przez zatłoczone ulice do metra, przez stację na peron. Do wagonu wsiadła niemal w ostatniej chwili.
Szła przez wagony, szukając miejsca; pociąg wydawał odgłosy, jakby za sekundę miał odjechać ze stacji. W pewnym momencie się zatrzymała.
Tam. Miejsce obok młodej kobiety, która przez chwilę wydawała jej się prawie znajoma: proste czarne włosy, oczy w kolorze mokki i leciutki uśmiech na czerwonych wargach. Zgrabna, stylowa – nawet z daleka Selena od razu ją polubiła. Widząc, że pasażerka rusza w jej stronę, kobieta zabrała torbę, żeby zrobić miejsce. Selena usiadła, wydając z siebie westchnienie. Ścisnęła w dłoni magazyn „People”. Najbardziej chciała zatracić się w tych kolorowych, błyszczących stronach; czterdzieści minut błogosławionej ucieczki od problemów.
– Ciężki dzień? – spytała nieznajoma. Jej wyraz twarzy, ten półuśmiech, błysk w ciemnych oczach, wszystko mówiło, że ona to zna. Ma tak samo. Że również tego doświadcza.
Selena roześmiała się krótko.
– Nawet pani sobie nie wyobraża.
Anne
To był błąd od samego początku i, rzecz jasna, Anne świetnie o tym wiedziała. Nie sypia się ze swoim szefem. To jedna z tych rzeczy, których matki serio powinny uczyć córki. Gryź dobrze to, co jesz. Rozejrzyj się, zanim wejdziesz na ulicę. Nie pieprz się z bezpośrednim przełożonym, nieważne, że jest seksowny, bogaty i czarujący. Chociaż akurat matka Anne nie przekazała jej żadnej przydatnej wiedzy.
W każdym razie dziewczyna właśnie znów to robiła: pozwalała się brać od tyłu, pochylona nad kanapą w narożnym biurze szefa, z rozległym widokiem, wokół nich rozpościerały się światła miasta. Próbowała czerpać przyjemność z seksu, ale, jak to często bywało, po prostu znalazła się poza sobą – nawet jeśli wydawała wszystkie prawidłowe odgłosy. Wiedziała, jak udawać.
– O Boże, Anne… Jesteś taka seksowna… – Z jękiem wszedł w nią głęboko.
Gdy po raz pierwszy wykonał ruch w tę stronę, myślała, że facet żartuje – albo że jest rozkojarzony. Polecieli razem do Waszyngtonu zabrać na kolację ważnego klienta, który zamierzał odejść z firmy inwestycyjnej. Już w taksówce, gdy wracali do hotelu – a Hugh rozmawiał przez telefon ze swoją żoną! – położył jej dłoń na nodze. Nawet nie popatrzył wtedy na Anne, więc uznała, że to zwyczajne roztargnienie. Czasem taki był, trochę zakręcony i nieobecny, nadmiernie emocjonalny. Przyjazny. Zapominalski.
Przesunął ręką po jej udzie, a ona siedziała nieruchomo jak wystraszony zając. Gdy zakończył rozmowę, spodziewała się, że szybko zabierze rękę.
„Och, przepraszam cię, Anne”, powie, zaskoczony swoją beztroską.
Ale nie. Jego dłoń podjechała wyżej.
– Czyżbym źle odczytywał sygnały? – spytał niskim głosem.
W tym miejscu większość ludzi pomyślałaby pewnie: Biedna Anne! Z obawy o posadę uległa temu drapieżnikowi!
A co ona pomyślała? „Jak mogę to wykorzystać?” Naprawdę się starała, wcześniej, po prostu dobrze wykonywać swoją pracę. W zasadzie. Ale wyglądało na to, że i w tej sprawie tatek miał rację. Jeśli nie ty rozgrywasz, ktoś rozgrywa ciebie.
Czy podświadomie wysyłała jakieś „sygnały”? Możliwe. Tak, w tej kwestii tatek pewnie też się nie mylił. Nie możesz przestać być tym, kim jesteś, nawet gdy próbujesz.
W taksówce zachowywali się tak, jakby wracali z balu na zakończenie szkoły. W holu Ritza trochę się opanowali. Ale już przy pokoju przycisnął ją do drzwi; ucieszyła się, że założyła seksowną bieliznę i ogoliła nogi.
Hugh, muskularny, z płaskim brzuchem i włosami przyprószonymi siwizną, przeżył dzięki niej noc życia – podobnie jak wiele razy później. Lubił ją na górze. Był uważnym kochankiem, zawsze pytał: „Tak dobrze? W porządku?”. Zwierzał się: „Kate i ja jesteśmy razem od bardzo dawna. Oboje mamy… spory apetyt”. Ale jego małżeństwo niewiele ją obchodziło.
Anne właściwie nie wierzyła w wartości, które inni niby cenili ponad wszystko. Na przykład: wierność. Serio? Naprawdę spodziewasz się, że będziesz pragnąć tylko jednej osoby przez całe życie? Małżeństwo. Czy istnieje coś bardziej skazanego na porażkę, rozczarowanie i erozję? Litości. Ludzie są zwierzętami, każde z nich to zdziczała bestia. Mężczyźni. Kobiety. Całe społeczeństwo spajają wątłe niczym pajęcza nić, kompletnie uznaniowe prawa i obyczaje, które zmieniają się bez względu na to, jak kurczowo ludzie się ich trzymają. Wszyscy z trudem znoszą to wszystko.
Anne ani się nie spodziewała, ani nie zachęcała Hugh do tego, żeby się w niej zakochał. Właściwie mówiła bardzo niewiele, głównie słuchała, wydając z siebie uważnościowe dźwięki. Jeśli nawet zauważył, że o sobie nie opowiedziała mu prawie nic, nigdy nie poruszył tego tematu.
A jednak się w niej zakochał. I sprawy zaczynały się komplikować.
Teraz, gdy już skończył i obejmował ją w talii, Hugh chyba płakał, przyciskając ją swoim ciężarem do kanapy; często wzruszał się po seksie. Zwykle nawet go lubiła – ale cały ten płacz, nie, to już było okropne. Pchnęła go leciutko, żeby pozwolił jej wstać. Opuściła spódnicę, a on wziął ją w ramiona.
Obejmowała go przez chwilę, potem otarła mu oczy, scałowała łzy – bo na pewno tego właśnie by chciał. Miała szczególny dar: wiedziała, czego ludzie pragną – tak naprawdę, w głębi duszy – i dawała im to co jakiś czas. Właśnie dlatego Hugh, właśnie dlatego każdy się zakochiwał. Ponieważ uwielbiał dostawać to, czego potrzebował, nawet jeśli nie wiedział, co to jest.
Gdy w końcu się odsunął, spojrzała w swoje niewyraźne odbicie w ciemnym oknie i wytarła rozmazaną szminkę.
– Zostawię ją – oznajmił Hugh, siadając na miękkiej sofie.
Był wysoki i elegancki; zawsze nienagannie ubrany, wszystko szyte na miarę, z najlepszych tkanin. Teraz jedwabny krawat miał poluzowany, koszulę lekko pogniecioną, za to czarne wełniane spodnie od garnituru pozostawały idealnie wyprasowane. Wszystkie jego ubrania, nawet biały strój do tenisa, prezentowały się pięknie na jego wysportowanym ciele.
Uśmiechnęła się, usiadła obok niego. Ich pocałunek był słony i uroczy.
– Najwyższa pora. Nie mogę tak dłużej – zapewniał.
Nie pierwszy raz. Ostatnio, kiedy próbowała odwieść go od tych planów, gdy zamierzała wyjść, mocno przytrzymał jej nadgarstki; w jego oczach jasno i mocno płonęła desperacja. Anne nie chciała, żeby dziś przywarł do niej emocjonalnie.
– Dobrze – odparła, przesuwając palcami po jego włosach. – Oczywiście.
Bo właśnie takiego potwierdzenia pragnął, to chciał usłyszeć. Jeśli nie dajesz ludziom tego, na czym im zależy, złoszczą się albo odsuwają. Wtedy gra staje się trudniejsza albo już przegrywasz.
– Wyjedziemy. – Muskał palcem jej policzek. No tak, wtedy oboje straciliby pracę. Żona Hugh, Kate, była właścicielką firmy inwestycyjnej, którą odziedziczyła po swoim legendarnym ojcu, jej bracia zasiadali w zarządzie. Nigdy nie lubili szwagra; jedna z ulubionych opowieści Hugh na dobranoc: jak to bracia Kate go nie szanują. – Wybierzemy się w długą podróż za granicę i pomyślimy, co dalej. Oboje będziemy mieli czyste konto. Pojechałabyś?
– Pewnie – odparła. – Cudowny plan.
Lubiła swoją pracę; gdy wysłała CV i zaproszono ją na rozmowę kwalifikacyjną, szczerze chciała zostać w tej firmie zatrudniona. Liczby mają sens, inwestycje są połączeniem magii i logiki. Czy praca z klientami nie jest trochę jak gra? Przekonywanie ludzi, żeby rozstali się ze swoimi pieniędzmi dla obietnicy, że wrócą do nich zwielokrotnione? Szanowała i podziwiała swoją szefową Kate – żonę obecnego kochanka. Silna, wpływowa, inteligentna kobieta.
Anne zapewne powinna pamiętać o tym wszystkim, zanim uległa zalotom Hugh. Nie był ważnym graczem, przeliczyła się, czy raczej – nie liczyła w ogóle. Czasem popełniała takie błędy, pozwalała, żeby ktoś ją rozgrywał. Tatek uważał to za formę autosabotażu.„Czasem sobie myślę, skarbie, że nie wkładasz w to całego serca”. Może i racja.
– Och… – Hugh odsunął się i zerknął na zegarek. – Jestem spóźniony. Muszę się przebrać, idziemy z Kate na imprezę dobroczynną.
Przeszła przez gabinet, wyjęła smoking z szafy i położyła na oparciu kanapy. Jeszcze jeden oszałamiający element garderoby, ciężki i przyjemny w dotyku. Przejechała palcami po klapach. Gdy Hugh wstał, pomogła mu się ubrać. Kolejne rzeczy odwieszała i wkładała z powrotem do szafy. Zawiązała mu krawat. W głębi serca był małym chłopcem; łaknął tego, żeby się nim zajmować, żeby się o niego troszczyć. Może każdy właśnie tego pragnie.
– Wyglądasz wspaniale. – Pocałowała go w policzek. – Baw się dobrze dzisiaj wieczorem.
Patrzył na nią długo, w jego oczach znów drżały łzy.
– Już niebawem – powiedział. – Już wkrótce ta szarada się skończy.
Położyła mu dłoń na policzku, uśmiechnęła się najsłodziej, jak potrafiła, i ruszyła do wyjścia.
– Anne. – Chwycił ją za rękę. – Kocham cię.
Nigdy nie odpowiedziała mu tym samym. Mówiła zwykle „ja ciebie też” albo wysyłała mu serduszko w odpowiedzi na SMS-a. Czasami przesyłała buziaka. Albo tego nie zauważył, albo duma nie pozwalała mu spytać, dlaczego Anne ani razu mu tego nie powiedziała, albo – czy w ogóle go kocha. Najpewniej jednak chodziło o to, że Hugh po prostu widział i słyszał tylko to, co chciał.
Wyplątała palce z jego dłoni i przesłała mu całusa.
– Dobrej nocy, Hugh.
Zadzwonił jego telefon; Hugh odebrał, patrząc na nią.
– Idę, kochanie – powiedział do mikrofonu, odwracając wzrok, odsuwając się. – Musiałem jeszcze skończyć rozmowę z jednym klientem.
Wyszła; jego głos podążał za nią w dół korytarza.
Zebrała swoje rzeczy u siebie w biurze; czuła dziwny węzeł w dole żołądka. Jakby jej fart miał się wkrótce skończyć. Nie potrafiła powiedzieć czemu, ale odnosiła wrażenie, że sytuacja się destabilizuje. Że nie będzie mu tak łatwo zostawić Kate, jak myślał, albo że na jakimś poziomie tak naprawdę tego nie chciał; a gdy sprawy osiągną masę krytyczną, szefowa wywali ją z pracy. Rzecz jasna, nie będzie to całkowita przegrana, już ona o to zadba.
Poczuła się samotna i pusta w środku. Pożałowała, że nie może zadzwonić do tatka, on by pomógł jej się ogarnąć. Brzdęknął telefon, przynosząc irytującą wiadomość.
To nie w porządku. Nie chcę już tego robić.
Po prostu trzymaj kurs, odpisała. Za późno, żeby się teraz wycofać.
Zabawne, jak to działało – w chwili krytycznej to Anne musiała udzielić rad, których sama potrzebowała. Uczeń stał się mistrzem. Tatek na pewno byłby zadowolony.
Zerknęła na wyświetlacz. Małe kropki podskakiwały, w końcu zniknęły. Dziewczyna – młodsza, mniej doświadczona – robiła to, co jej kazano. Zawsze. Jak dotąd.
Anne spojrzała na zegarek, czując zastrzyk energii. Jeśli się pospieszy, wszystko się uda.
* * *
koniec darmowego fragmentuzapraszamy do zakupu pełnej wersji
Warszawskie Wydawnictwo Literackie
MUZA SA
ul. Sienna 73
00-833 Warszawa
tel. +4822 6211775
e-mail: [email protected]
Dział zamówień: +4822 6286360
Księgarnia internetowa: www.muza.com.pl
Wersja elektroniczna: MAGRAF s.c., Bydgoszcz