Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Julia nie spodziewa się, że po powrocie z nocnego klubu zobaczy coś, co wywoła u niej potworny szok i zmieni jej życie na zawsze. Na podłodze w kuchni znajduje martwą siostrę. Sprawą zajmuje się komisarz Stina Seger, która przeżywa żałobę po śmierci swojej mamy. Smutek po utracie bliskiej osoby oraz wymykające się spod kontroli śledztwo odbijają się na zdrowiu psychicznym kobiety. Stina musi się jednak wziąć w garść i dopaść mordercę, zanim ten znowu zaatakuje.
W tym samym czasie pewien mężczyzna próbuje wyjaśnić zagadkę wypadku sprzed kilku lat. Kim jest ta tajemnicza postać? I czego tak desperacko szuka?
„Myśliwy” to druga, samodzielna część serii opowiadającej o losach Stiny Seger i zarazem jedna z najlepszych szwedzkich powieści kryminalnych ostatnich lat. Kamilla Oresvärd stworzyła wielopiętrową i wciągającą intrygę, która z pewnością pochłonie niejednego czytelnika.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 327
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Jägaren
Przekład z języka szwedzkiego: Patrycja Włóczyk-Nastały
Copyright © Kamilla Oresvärd, 2024
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2024
Projekt graficzny okładki: Mette Breth
Redakcja: Anna Poinc-Chrabąszcz
Korekta: Aneta Iwan
ISBN 978-91-8076-183-3
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Prolog
Iskra wystrzela i świeci na tle czarnego nieba.
Poza kręgiem światła dostrzega cienie skradających się nocnych stworzeń i wydaje jej się, że widzi parę oczu błyszczących w ciemnościach. Jest jej zimno, więc szczelniej okrywa się kocem i przygląda się mężczyznom siedzącym naprzeciwko niej, zaciskającym dłonie na drewnianej rękojeści oszczepu. Cienie tańczą na ich poważnych twarzach. Zbliżają do siebie głowy i coś szepczą, żeby po chwili spojrzeć w mrok. Ma wrażenie, że na kogoś czekają. Albo na coś.
Prostuje obolałe plecy i spogląda w niebo, na morze gwiazd i cienki sierp księżyca. Myśli, że to niesamowite, że trzy miliony lat temu pierwsi ludzie widzieli to samo, po czym jeszcze mocniej otula się kocem, pochyla głowę i opiera ją na rękach. Za jej plecami, w suchej, wysokiej trawie, coś szeleści, a poniżej, w błotnistym bajorku, rechoczą żaby. Wzdryga się, słysząc w ciemnościach upiorne krzyki małpiatek, niewiarygodnie podobne do płaczu dziecka.
Czuje obezwładniające zmęczenie. Otarcia na stopach pieką, kłoda, na której siedzi, jest twarda. Ona sama śmierdzi, a włosy kleją jej się do głowy pod przepoconą bandaną. Tęskni za ciepłym prysznicem, pachnącym mydłem i miękkim łóżkiem z jedwabistą pościelą. Ale na to będzie musiała poczekać. Jutro zaczyna się ostatni etap podróży i przed nią dalsza wędrówka na północ, przez złotożółty krajobraz parku narodowego. Nogi będą ciężkie, a wypełnione płynem pęcherze na piętach popękają, lecz ona chce dokończyć to, po co tu przybyła. Potem, gdy wrócą do domu, wszystko będzie inaczej.
Zamyka oczy, odpuszcza i pozwala głowie opaść na ramię kobiety siedzącej obok. Wyczuwa policzkiem, że jest miękkie, i się rozluźnia. Słyszy chrząkanie hipopotamów. Blisko. Słyszy, jak się pasą. Metodycznie rwana trawa kołysze ją do snu, a ona sobie na niego pozwala.
Już prawie śpi, gdy coś zrzuca ją z kłody. To dzieje się tak szybko, że nie może się na to przygotować, i uderza plecami o twardą, suchą ziemię. Traci oddech i z trudem łapie powietrze, równocześnie wyciągając ręce po omacku i próbując wstać, ale przeszkadza jej coś ostrego i twardego. Stara się to od siebie odsunąć. Pcha i uderza, lecz jest bez szans wobec twardych mięśni pod grubą skórą. Łka ze strachu. Co to jest?
Udaje jej się przekręcić na brzuch i podejmuje wysiłek, by się odczołgać. Strach dźga ją niczym ostry nóż, do jej ust wdzierają się brud i kurz, więc pluje i prycha. Bębny. Słyszy bębny. Skąd, do cholery, wzięły się tutaj bębny?
Za pierwszym razem, gdy ostre zęby wbijają jej się w skórę, nie krzyczy. Dopiero za drugim, kiedy chwytają miękkie ciało tuż nad łokciem, szok mija, a ona wrzeszczy ze strachu i trudnego do opisania bólu.
Ale jej głos ginie w hałasie. Słyszy krzyki innych osób i widzi ciężkie buty tuż przy swojej twarzy. Ktoś na niej staje i szarpie ją za rękę, więc znowu krzyczy. Czuje koszmarny ból, jakby ktoś wyrywał jej ramię.
To coś ma ręce – myśli zdezorientowana, miotając się dziko. Udaje jej się wyrwać i błądzi po omacku. Nie rozumie, co się dzieje. Nie myśli o smrodzie ani o bólu, tylko o tych rękach. Ludzkich rękach, które ją ciągną, szarpią i popychają.
Ponownie krzyczy, gdy mocne szczęki zaciskają się na jej ramieniu, i stawia opór, kiedy oprawca ciągnie ją po ziemi i oddala od obozowiska oraz poczucia bezpieczeństwa. Rozedrgana wiązka światła z latarki pada na to, co ją wlecze, a ona widzi cętkowane, kudłate futro i umięśnione tylne nogi. Światło znika, a ona sobie uświadamia, że jest znacznie gorzej, niż myślała.
Stawia opór, po omacku szukając czegoś, czego mogłaby się złapać. Chwyta za coś, lecz bańka nadziei pęka, gdy tkanina wyślizguje jej się z ręki. Krzyczy z rozpaczy. Błądzi poranionymi palcami i nagle zalewa ją fala wdzięczności, kiedy czuje czyjąś rękę w swojej dłoni, lecz chwyt się rozluźnia, a ona szoruje po ziemi. Jest w stanie myśleć tylko o tym, że musi zostać w obozowisku.
Jej dłonie krwawią, gdy chwyta za kamienie i gałęzie, po których jest ciągnięta. Zapiera się pokaleczonymi stopami i nogami, odciągana coraz dalej od ognia.
Kiedy bestia w końcu się zatrzymuje, ona zasłania głowę rękami i próbuje złapać oddech. W oddali słychać dźwięki obozowiska, a ona wie, że musi coś zrobić. Siada i krzyczy. Bestia robi krok do tyłu, więc ona zaczyna się czołgać. Ostre zęby szybko jednak pozbawiają ją złudzeń. Bestia ciągnie ją dalej, daleko od pozostałych. Cichną wydawane przez nich dźwięki, ich głosy.
Ciężkie łapy stają na jej klatce piersiowej i dociskają ją do ziemi. Odwraca twarz od smrodu pochylonego nad nią, śliniącego się czarnego pyska. Widzi kontury dużej głowy i szczęk. Zęby obnażone w złowieszczym grymasie.
Widzi też błyszczące żółte oczy, zwierzęcą żądzę, zanim masywne szczęki uciszają jej zdyszany krzyk.
1
– Numer alarmowy sto dwanaście, słucham?
– Moja siostra… – Cisza i metaliczny trzask, po którym następuje szloch. – Ona chyba nie żyje.
– Jak się pani nazywa?
– Julia. Nazywam się Julia Johansson.
– A pani siostra?
– Fanny Lundberg.
– Skąd pani wie, że Fanny nie żyje?
– Bo nie oddycha! – Tym razem głos krzyczy. – Po prostu leży. Nie rusza się. I wszędzie jest krew.
– Rozumiem. – Głos jest spokojny. Rzeczowy. Niemal bezduszny. – Jest pani ranna?
– Nie.
– Ktoś inny jest ranny?
– Nie. Tylko Fanny.
– Proszę mi podać adres, pod którym się pani teraz znajduje.
– Kurczę, co to za ulica? – Słychać szybki oddech. Jakieś stukanie. – Chwileczkę. Jest tutaj jakaś koperta. To ulica Karl Gustavsgatan trzynaście.
Na moment zapada cisza i po chwili znowu odzywa się spokojny głos:
– Julio?
Cisza.
– Słyszysz mnie, Julio?
– Tak.
– Pomoc już do ciebie jedzie. Chcę, żebyś do tego czasu została na linii.
Słychać szloch, a komisarz Stina Seger wyłącza nagranie. Podnosi wzrok i spogląda na swojego kolegę Davida Sandberga-Salibę, a następnie na Lovisę Douglas siedzącą obok niego.
– Telefon odebrano ponad trzy godziny temu, dokładnie o czwartej trzydzieści siedem. – Stina Seger opiera się na krześle i kładzie przedramiona na podłokietnikach. – Ofiara, Fanny Lundberg, została z dużym prawdopodobieństwem zamordowana w swoim domu w dzielnicy Vasastan dziś w nocy. Jej młodsza siostra, którą słyszymy na nagraniu, Julia Johansson, mieszka gdzie indziej, ale właśnie przyjechała w odwiedziny do Göteborga. Kiedy wczesnym rankiem weszła do mieszkania Fanny, zobaczyła siostrę leżącą na podłodze w kuchni. Martwą. – Stina krzyżuje ramiona, czując przez materiał jeden z guzików. Czarna marynarka wydaje jej się dzisiaj odpowiednia. – Technicy są już na miejscu. David, jedziesz tam ze mną.
David kiwa głową, lecz sprawia wrażenie zmęczonego, więc Stina stwierdza, że po drodze oboje muszą sobie kupić kawę, żeby się obudzić.
– A ja? – pyta Lovisa, mocno uderzając długopisem w notes, który trzyma na kolanach.
Stina spogląda na nią i widzi, że Lovisa jest gotowa stanąć do walki, ale ona nie ma zamiaru jej na to pozwolić.
– Zbierz informacje na temat ofiary – proponuje. – Kim była, gdzie pracowała, relacje rodzinne. No wiesz, tego typu rzeczy.
Wstaje i czuje na sobie spojrzenie Lovisy, wie, że ta chciałaby zająć miejsce Davida. Albo jeszcze lepiej jej miejsce. Rusza w kierunku drzwi, a David idzie za nią.
– Do zobaczenia – mówi.
– Mhm – odpowiada Lovisa cicho.
Stina się odwraca i napotyka jej wzrok, w którym nie ma ani odrobiny ciepła.
2
Stina otwiera drzwi mieszkania na poddaszu przy Karl Gustavsgatan w dzielnicy Vasastaden w Göteborgu. Niebieskie ochraniacze na buty lekko szeleszczą, gdy wchodzi do środka. Pokonuje dwa schodki w dół i idzie przez długi przedpokój z białymi ścianami i podłogą wyłożoną szarymi płytkami. Na ścianie wisi obraz przedstawiający czerwono-czarną Statuę Wolności, a pod nim stoi wąski stolik z ustawioną na blacie srebrną miską.
Na końcu przedpokoju Stina skręca w lewo i przystaje. Słyszy za plecami pogwizdującego Davida.
– Ładnie tu – stwierdza mężczyzna.
– Mhm – bąka Stina, rozglądając się wokół.
Uderzają ich światło i przestrzeń, wysoki sufit robi wrażenie, a przez duże okna wpada do środka szarosrebrne poranne światło. Technicy są wszędzie. Pełzają po podłodze, stoją pochyleni nad klamką i kucają nad okrągłym dywanem, w rękach trzymając lampy UV, pędzle i waciki. Słychać ich ściszone głosy i pstrykanie aparatu fotograficznego. Wszystkie dowody trzeba zebrać do probówek i plastikowych woreczków, należy sporządzić dokumentację.
Stina nawiązuje kontakt wzrokowy z jednym z techników. Mężczyzna ma na twarzy maseczkę, więc widać tylko jego ciemnobrązowe oczy.
– Możemy wejść? – pyta Stina.
Mężczyzna kiwa głową.
– Jest tam – informuje, pokazując palcem w niebieskiej rękawiczce miejsce, gdzie leży ofiara.
Stina odwraca głowę. W tej samej chwili po jej plecach przebiega dreszcz, jakby ktoś przejechał jej paznokciem wzdłuż kręgosłupa, i widzi dwie stopy wystające zza wyspy kuchennej. Jedna z nich jest ubrana w puchatą różową skarpetę w serduszka. Druga jest goła. Stina wpatruje się w nią. Paznokcie pomalowane na różowo mocno kontrastują z siną skórą.
Ostrożnie idzie po lśniącym dębowym parkiecie, żeby niczego nie dotknąć, pochyla się i spogląda na ciało.
– O kurwa! – wyrywa jej się. Cofa się, czując smród odchodów i krwi, ale głównie z powodu tego, co widzi. Mocno zaciska powieki i nagle ma wrażenie, jakby coś ją chwyciło i zassało do czarnej dziury. Zatacza się, szybko otwiera oczy i potrząsa głową. Rozgląda się, jakby dopiero się obudziła. Chce się chwycić wyspy kuchennej, by zapanować nad zawrotami głowy, lecz bierze się w garść. Wie, że nie może. Mocno przygryza dolną wargę i zmusza się do spojrzenia na kobietę. Musi się skupić. To zazwyczaj pomaga.
Kobieta leży na boku. Lewa połowa jej twarzy jest wciśnięta w podłogę, a ramię zasłaniające głowę zakrwawione i poranione. Ofiara ma na sobie cienką białą koszulę nocną poplamioną krwią. Na ciele widać ślady licznych ran kłutych. Stina czuje wściekłość.
Spogląda w dół, na technika Dana Kowalskiego, który siedzi skulony przy kobiecie, z jedną ręką w czarnej torbie.
– No – mówi, nie patrząc na Stinę. Jego rudoblond włosy ściśle przylegają do głowy, a szczupłe ramiona pokrywa biały kombinezon ochronny lekko szeleszczący przy każdym ruchu. – Robimy, co możemy.
– Nie pytałam – oznajmia Stina.
– To prawda – odpowiada Dan, wciąż nie podnosząc głowy. – Ale sobie pomyślałaś, prawda?
Stina odwraca wzrok i rozgląda się, żeby nie patrzeć na zmasakrowane ciało. Myśli o tym, że mieszkanie na poddaszu prawdopodobnie zostało przerobione. Jest piękne z tą otwartą przestrzenią, wysokimi stropami, pomalowanymi na biało drewnianymi belkami u sufitu i ramami okiennymi. Jasne i minimalistyczne, jakby żywcem wyjęte z magazynu wnętrzarskiego. Wysoko na ścianach wisi sztuka współczesna będąca połączeniem fotografii, graffiti oraz taśmy ozdobnej w gwiazdki. Obrazy są utrzymane w brązowoszarej tonacji, z niewielką domieszką czerwieni, i pasują do kolorystyki mieszkania.
Stina nadal się rozgląda. Na czarnym kamiennym blacie stoi chromowany ekspres do kawy w sąsiedztwie białej doniczki ze świeżymi ziołami. Wisi nad nią listwa magnetyczna z zestawem pięciu noży kuchennych Global.
Obok blatu znajdują się lodówka i zamrażarka. Lśniącą powierzchnię pokrywają rdzawe ślady. Stina przygląda się im i oczami wyobraźni widzi, jak kobieta, chwiejąc się na nogach, wyciąga ręce i przejeżdża palcami po lśniącej lodówce, po czym upada na podłogę. Zastanawia się, ile ciosów zniosła, zanim się poddała. Uświadamia sobie, że wszędzie widzi plamy krwi. Ponownie spogląda w dół, na Dana Kowalskiego.
– Więc nic nie znaleźliście? – pyta.
– Nie, jeszcze nie. – Dan wzdycha, wkładając wacik do woreczka foliowego.
– Gdzie jest jej siostra, która zadzwoniła? Wciąż tutaj?
Dan po raz pierwszy podnosi wzrok. Kiwa głową w kierunku, w którym mają iść.
– Jest tam. Na półpiętrze.
– Skończyliście z nią?
– Tak – odpowiada Dan, wracając do pracy.
– I?
– Zobaczymy, co pokażą badania. Na razie chyba potrzebuje rozmowy z psychologiem.
– Jasne. Ale najpierw chciałabym zamienić z nią parę słów.
Dan znowu spogląda w górę. Ich spojrzenia się spotykają. Wygląda na zmęczonego i Stina ma wrażenie, jakby patrzyła w lustro. Zmęczenie jest paraliżujące, brakuje jej tchu. Wsuwa rękę do kieszeni. Wyczuwa kontury blistra z tabletkami i to ją uspokaja. Ostatni raz zerka na ciało, po czym odwraca wzrok i patrzy na Davida.
– Chodźmy z nią porozmawiać.
3
Siostra ofiary, Julia Johansson, siedzi w rogu białej kanapy narożnej, przykryta pledem i z poduszką w zygzaki na kolanach. Ma długie włosy z przedziałkiem na środku, jasne pasemka zasłaniają twarz. Wpatruje się w telewizor wiszący na ścianie naprzeciwko. Przez krzykliwe amerykańskie głosy przebija się śmiech publiczności, lecz twarz Julii nie wyraża żadnych emocji, gdy do niej podchodzą.
Stina zerka na policjanta w mundurze stojącego obok Julii. Jedno spojrzenie wystarcza. Od razu rozumie, kiwa głową i znika na schodach prowadzących w dół.
– Cześć, Julio – mówi Stina, ostrożnie siadając po drugiej stronie kanapy. – Nazywam się Stina Seger i jestem z policji. A to jest David Sandberg-Saliba. Również policjant. – Stina zawiesza głos, spogląda na dłonie Julii i zauważa, że odpadł jej długi, spiczasty paznokieć, a na palcach ma mnóstwo tanich pierścionków. – Bardzo ci współczuję, ale muszę ci zadać kilka pytań. Jak tylko skończymy, będziesz mogła stąd pójść – dodaje Stina.
Julia wzrusza ramionami, nie odrywając wzroku od telewizora.
– Możesz nam opowiedzieć, co zastałaś, wchodząc do mieszkania?
Julia ciężko wzdycha i zasłania oczy ręką, jakby truchlała na samą myśl, że ma o tym mówić. Stina waha się przez chwilę, czy powinna ją na to narażać. I tak już wiele przeszła. Ale nie mają wyboru.
– Naprawdę musimy to wiedzieć – nalega Stina. – Potem będziesz wolna.
Julia kiwa głową i szybko mówi cichym głosem, jakby recytowała wyliczankę:
– Wróciłam do mieszkania. Chciało mi się pić i ruszyłam w kierunku lodówki, żeby wyjąć sok. Nie patrzyłam pod nogi, więc się o nią potknęłam. – Julia odwraca głowę i po raz pierwszy patrzy na Stinę. Pod jej oczami widać pozostałości nocnego makijażu, usta są wąskie, zacięte. – Stanęłam na jej stopie – ciągnie Julia, a Stina widzi, że dolna warga kobiety zaczyna drżeć. – Później poślizgnęłam się na krwi i prawie się na nią przewróciłam. – Oczy Julii zachodzą łzami, a ona znowu odwraca głowę w stronę telewizora. – Tak odkryłam, że nie żyje.
– Bardzo ci współczuję – powtarza Stina. – Dopilnujemy, żebyś mogła z kimś o tym porozmawiać. To ważne w przypadku takich traumatycznych przeżyć.
Julia ponownie wzrusza ramionami. Drżącym palcem pociera skórę pod okiem i jeszcze bardziej rozmazuje makijaż. Stina myśli o tym, co czeka Julię, i odruchowo wyciąga rękę, żeby ją pocieszyć, ale w ostatniej chwili ją cofa.
– Czy ktoś jeszcze był w mieszkaniu, gdy wróciłaś? – pyta David stojący tuż za Stiną.
– Nie. Fanny mieszkała sama.
– To nie wyklucza, że ktoś tu był.
– Tak, ale nikogo nie było.
Stina rozgląda się wokół. Wygląda przez okno i po przeciwnej stronie widzi kamienicę oraz bezchmurne błękitne niebo nad czerwonymi dachami. Miasto budzi się do życia, lecz do mieszkania nie docierają żadne dźwięki. Na ulicy stoi kilka radiowozów, a wejście do kamienicy zabezpieczono niebiesko-białą taśmą policyjną, przed którą stoją gapie z telefonami w rękach wymieszani z dziennikarzami i fotografami. Za to tu, na górze, panuje cisza. Okna są dźwiękoszczelne. Nikt nie słyszał krzyku Fanny.
– Duże mieszkanie jak dla jednej osoby – stwierdza.
– Tak. – Julia drapie skrzydełko nosa paznokciem małego palca. – Kupiła je po śmierci swojego ojca. Jesteśmy przyrodnimi siostrami. Mamy tę samą matkę.
– Dostała duży spadek?
– Tak. – Julia odwraca głowę w kierunku Stiny i powoli nią kiwa. Następnie naciąga koc pod brodę i otula się nim.
– Możesz nam opowiedzieć, co się wydarzyło wczoraj wieczorem? – prosi David.
Stina spogląda na niego. Na jego ciemne włosy i brązowe oczy. Słyszy spokojny głos, całkiem inny, niż gdy David jest wściekły. Tak samo dłonie, teraz miękko splecione, potrafią być brutalne i złamać rękę lub zwichnąć szczękę.
– Już mówiłam.
– Opowiedz, jak spędziłaś wieczór.
Julia wzdycha, wypuszcza koc z ręki i kładzie ją na kolanie.
– Okej. Byłam z kumpelą w klubie Spritluckan.
– Czyli pracujesz w branży hotelowo-restauracyjnej?
Stina słyszy, że jej partner stara się być miły, żeby Julia się rozluźniła, ale widzi, że kobieta nie wie, co David ma na myśli.
– Do Spritluckan chodzą głównie ludzie zatrudnieni w branży restauracyjnej i rozrywkowej – wyjaśnia Stina. – Wydają tam napiwki z weekendu.
– Aha. – Julia mruga. – Nie wiedziałam. Therese rzeczywiście pracuje w tej branży.
– Therese? Tak ma na imię twoja koleżanka?
– Tak.
– Możesz nam podać jej nazwisko i dane kontaktowe, żeby mogła to potwierdzić?
– Teraz?
– Tak. – Stina sięga po torebkę, wyjmuje czarny notes i znajduje długopis w bocznej kieszonce. Otwiera go na pustej stronie i podaje Julii. – Zapisz tutaj.
Julia bierze notes i zaczyna pisać. Stina odwraca głowę w kierunku kominka i się rozgląda. Zagląda do popiołu i czarnych, okopconych pozostałości po ogniu. Na ścianie obok kominka wisi obraz z motywem Buddy, na stole stoi czarno-biały wazon z białą lilią, a Stina myśli, że to wygląda tak, jakby ktoś próbował stworzyć wrażenie przytulności.
– Proszę.
– Dziękuję. – Stina bierze od Julii notes i wkłada go do torebki. – Okej. O której dotarłaś do Spritluckan?
– Jakoś o północy.
– Czyli do tego czasu byłaś w domu?
– Nie. Wyszłam stąd mniej więcej o dwudziestej drugiej i poszłam do Therese. Siedziałyśmy u niej i piłyśmy, potem poszłyśmy do Spritluckan.
– Jak długo tam byłyście?
– Do zamknięcia. Jakoś o trzeciej. Potem… – Julia odchrząkuje, robiąc ledwo zauważalną pauzę, i kontynuuje: – Poszłyśmy do Tintin coś zjeść. Później wróciłam do domu i… – Julia spuszcza wzrok i dotyka koca. – Chciało mi się pić, więc podeszłam do lodówki po sok. Wtedy ją znalazłam i zadzwoniłam na policję. Od razu.
– Byłyście w Café Tintin na Engelbrektsgatan czy Linnégatan?
Julia robi wielkie oczy. Jakby znowu nie zrozumiała.
– Są dwie.
– Aha. Nie znam nazwy ulicy, ale to była przecznica do Avenyn.
Stina kiwa głową.
– Czyli Engelbrektsgatan. Co było potem?
– Usiadłam tu i czekałam, tak jak kazała mi ta dyspozytorka.
– I nic nie widziałaś? A może coś słyszałaś?
Julia marszczy brwi.
– Niby co?
– Jakiegoś człowieka? Samochód? Cokolwiek?
– Nie.
– Która to była godzina?
– Około wpół do piątej.
– Mieszkasz tutaj? – pyta David.
– Nie. To znaczy tak. Przyjeżdżam na kilka dni i wtedy tu mieszkam.
– Często tu bywasz?
– Nie. To drugi raz. Właściwie to nie miałyśmy z Fanny kontaktu do śmierci naszej mamy pół roku temu. Można powiedzieć, że to nas połączyło. Mamy tylko siebie. – Julia spuszcza wzrok i dodaje: – Miałyśmy.
– Przykro mi – mówi Stina i szybko milknie. Rozumie to uczucie pustki po stracie bliskiej osoby.
– Dlaczego nie miałyście kontaktu? – dopytuje David.
– Był świnią. – Julia ściska poduszkę i zygzaki zlewają się ze sobą. – On tego nie chciał.
– Kto taki?
– Ojciec Fanny.
– Dlaczego?
– Był dla matki okropny. A mnie dostał w pakiecie, więc podejrzewam, że mnie też nienawidził, chociaż wcale mnie nie znał.
– Fanny nie miała też kontaktu ze swoją, to znaczy z waszą mamą? – pyta Stina.
– Nie. On tego nie chciał. Ale teraz zaczynałyśmy się zaprzyjaźniać. – Julia wyciera nos grzbietem dłoni, głośno nim pociągając. – To straszne, że ktoś ją zabił.
Stina próbuje przejrzeć Julię i nie czuje jej bólu. Widzi ślady łez i strachu, ale nie dostrzega prawdziwej, wielkiej rozpaczy, którą widać u większości ludzi w takiej sytuacji. Może z powodu tego, o czym właśnie opowiedziała. Że tak naprawdę nie znała Fanny zbyt dobrze. Albo wciąż nie dotarło do niej to, co się stało.
– Jak myślisz, dlaczego ktoś to zrobił? – pyta Stina.
Julia rozkłada ręce.
– Nie mam pojęcia – mówi.
– Może miała jakichś wrogów?
– Nie.
– Z kim się spotykała?
– Nie umiem powiedzieć. Dużo trenowała. Wiem, że czasami wychodziła z ludźmi z pracy.
– Gdzie trenowała?
– W Sats. I czasami biegała.
Milkną. Najwyższy czas zakończyć tę rozmowę – myśli Stina. Julia potrzebuje pomocy, żeby przez to przejść, i musi porozmawiać z psychologiem.
– Chcesz zostać w Göteborgu przez jakiś czas? – pyta Stina, podnosząc się z kanapy.
– Tak, w sumie mogę zostać. Nie muszę wracać do domu. – Spogląda na nich oboje. – Wolno mi tu zostać? W mieszkaniu Fanny?
Stinę zaskakuje to pytanie. Naprawdę chce tu być? Na jej miejscu w ogóle nie rozważałaby takiej opcji.
– To nie my o tym decydujemy. Ale mieszkanie będzie zaplombowane do zakończenia oględzin miejsca zdarzenia. Nie wiem, ile to potrwa.
Julia kiwa głową i obgryza złamany paznokieć. Znowu wpatruje się w telewizor. Nic nie mówi, gdy wychodzą. Nawet na nich nie patrzy.
4
Aron Fasth idzie posuwistym krokiem po szarym asfalcie. Za plecami ma ceglaną wieżę kościoła. Jego ciało rzuca na drogę długi, ruchomy cień, a on czuje ssanie w żołądku, gdy do jego nozdrzy dociera zapach świeżego chleba dochodzący z piekarnio-cukierni. Ostatnio prawie przez cały czas jest głodny. Targa nim głód. Nie tylko ten fizyczny, lecz także ten inny. Pościg, który go napędza i przywiódł go aż tutaj.
Coraz częściej łapie się na tym, że tęskni za swoim dawnym życiem. Nawet za takimi rzeczami, o których nigdy by nie pomyślał, jak usuwanie krowiego łajna, jeżdżenie ciężkimi taczkami i odśnieżanie. Postrzegał życie na wsi jako karę i zazdrościł tym, którzy mieszkają w mieście i nie muszą się zajmować zwierzętami ani myśleć o pogodzie. Ale teraz za tym tęskni. A najbardziej za rozległym, ciemnym lasem i samotnością.
Przepuszcza niebieski autobus miejski i przechodzi na drugą stronę drogi. Spaliny diesla zabijają zapach świeżych wypieków, a on myśli o tym, że miasto zdecydowanie nie jest dla niego. To tempo. Ci wszyscy ludzie. Że nigdy tu nie jest cicho i naprawdę ciemno. Ale o dziwo, to właśnie w mieście, wśród tych wszystkich ludzi, czuje się najbardziej samotny. Tutaj może zniknąć, wtopić się w tłum. Na wsi to było niemożliwe. Zawsze znalazł się ktoś, kto wiedział, gdzie jest i co robi.
W mieście wszystko jest inne i musiał wykazać się pomysłowością, by tu przetrwać. To nie leży w jego naturze, ale przyszło mu się tego nauczyć. Nie wszystko, co robił przez te lata, było dobre. Niektóre rzeczy były naprawdę złe, ale zawsze decyduje się tylko na to, co jest konieczne. Często musi być niewidzialny, żeby móc przeprowadzić to, co sobie postanowił, i zaledwie kilka minut temu, gdy siedział w spokoju na cmentarzu, wpadł na to, jak to zrobi tym razem.
Poprawia czapkę z daszkiem i słyszy śmiech dziecka za żywopłotem. Powinien był pomyśleć o tym wcześniej. Matka była listonoszką na wsi w tych najtrudniejszych latach, gdy brakowało im pieniędzy, a ojciec jęczał skulony na łóżku. To nie to samo co praca w Göteborgu. Tutaj nie widuje się listonosza. Oczywiście wszyscy zauważają pocztę w skrzynce, lecz nikt, może poza bardzo nielicznymi wyjątkami, nie umie powiedzieć, jak wygląda jego listonosz.
Na wsi nie można być anonimowym. Wszyscy wiedzą, kim jest jego matka. Że to Lillemor Fasth. Plotkowano. Mówili, że matka nie ma lekko. Rodzina straciła to, co było przekazywane z pokolenia na pokolenie, i Lillemor musiała podjąć pracę listonoszki, aby wyżywić najbliższych.
Aron Fasth zatrzymuje się przy krawężniku, bierze głęboki wdech i zamyka oczy. Jest rano, ale niedługo słońce będzie wysoko na niebie. Dni wciąż są ciepłe, lecz nocą zaczął się wdzierać jesienny chłód i ani się obejrzą, a nastanie ciemność.
Wie, że nie musi myśleć o pogodzie, ale robi to z przyzwyczajenia i gdy będzie po wszystkim, wróci do domu i odbierze to, co do niego należy. Wie, że już nigdy nie będzie tak jak kiedyś. Rozumie to. To cena, którą będzie musiał zapłacić.
5
– Zaczęliście? – Stina wpada do salki konferencyjnej. Jest spóźniona aż piętnaście minut i wie, że wygląda na zmęczoną. Omiata wzrokiem pomieszczenie. Wszyscy na nią patrzą, z wyjątkiem Lucasa, który siedzi pochylony nad komórką i czeka, aż ona coś powie.
– Nie, nie zaczęliśmy. – Lovisa zdejmuje dłonie z klawiatury laptopa i unosi plik dokumentów, po czym rzuca je na stół. – Czekaliśmy na ciebie, więc siedzimy tu już jakiś czas.
Stina się uśmiecha i postanawia zignorować przytyk Lovisy.
– Dziękuję, Loviso – mówi i bierze od niej papiery. Jeden ze skoroszytów wyślizguje jej się z ręki i spada na podłogę. – Możesz zrobić podsumowanie? Zdaje się, że jesteś dobrze przygotowana.
– Owszem, jestem i mogę.
Stina się schyla, żeby podnieść skoroszyt. Głośno przeklina, gdy prostując się, uderza głową w blat, i siada na krześle przy krótszej krawędzi stołu konferencyjnego. Masuje sobie głowę i widzi, że David się do niej uśmiecha. Odwzajemnia uśmiech, lecz czuje to obezwładniające zmęczenie i znowu się zastanawia, czy naprawdę tego chce i czy da radę kolejny raz. Ale znowu nie odpowiada sobie na to pytanie, tylko je od siebie odsuwa i wsłuchuje się w dźwięczny głos Lovisy.
– Ofiara to Fanny Lundberg, lat trzydzieści pięć, urodzona w Sztokholmie. Dorastała na wyspie Lidingö. Kiedy miała osiem lat, jej rodzice się rozwiedli. Ona została z ojcem w willi, a matka wyprowadziła się do mieszkania na Söder. Fanny studiowała prawo gospodarcze w Wyższej Szkole Handlowej w Sztokholmie. Pięć lat po obronie dyplomu przeprowadziła się do Göteborga, a gdy dwa lata później zmarł jej ojciec, odziedziczyła osiemnaście milionów koron. Krótko potem kupiła mieszkanie w dzielnicy Vasastaden, gdzie dzisiejszego ranka znaleziono ją martwą. Jej matka zmarła na raka pół roku temu. Fanny miała przyrodnią siostrę Julię, młodszą od niej o trzynaście lat, z którą niedawno nawiązała kontakt. Nie znalazłam innych członków rodziny. – Lovisa obraca długopis między palcami i kontynuuje podsumowanie: – Ze wstępnego raportu technicznego wynika, że Fanny została zamordowana późno w nocy lub wcześnie rano. Jej siostra zadzwoniła na sto dwanaście o czwartej trzydzieści siedem, więc wiemy, że do zabójstwa doszło wcześniej. Z oględzin zwłok wynika, że ofiara została zamordowana w swoim domu. Sprawca jest nieznany. – Lovisa spogląda na Dana Kowalskiego, który potwierdza jej słowa skinieniem głowy. – Ciało zostało przetransportowane do zakładu medycyny sądowej i rozpoczęły się oględziny mieszkania. Dan, możesz nam powiedzieć, co tam znaleźliście?
Dan ponownie przytakuje i wstaje. Pociera dłońmi o uda i chrząka.
– Poza narzędziem zbrodni, o którym jest mowa w raporcie, nic. Jak dotąd – mówi.
– Ale znaleźliście narzędzie zbrodni? – dopytuje David.
– Tak. Jak, prawda, wspomniałem, można o tym przeczytać w raporcie.
– Jeszcze nie zdążyłem się z nim zapoznać, więc może nam to zreferujesz?
Dan przeczesuje ręką rzadkie włosy.
– Narzędzie zbrodni to nóż kuchenny Global. Zlokalizowaliśmy go dość szybko. Wisiał na listwie magnetycznej w kuchni, zgodnie ze swoim przeznaczeniem. Został umyty, ale były na nim ślady krwi.
– Czyli to nóż kuchenny ofiary?
– Zgadza się.
– To może sugerować, że to nie było morderstwo z premedytacją.
– Niewykluczone.
– Ale także dowodzi, że sprawca działał z zimną krwią, skoro umył nóż i powiesił go na listwie – zauważa Stina. – Macie odciski palców?
Dan spogląda na nią.
– Nóż został przekazany do badania pod kątem śladów DNA, odcisków palców i włókien. Jak wiesz, trzeba to zrobić w odpowiedniej kolejności, więc wyniki poznamy dopiero za kilka dni.
Stina kiwa głową.
– Coś jeszcze? – pyta.
– Tak. Fakt, że ofiara została zmasakrowana, może wskazywać na zabójstwo w afekcie. Na dłoniach i przedramionach ofiary znaleźliśmy obrażenia świadczące o tym, że próbowała się bronić przed napastnikiem albo nawet odebrać mu narzędzie zbrodni. Na ciele ofiary są też liczne siniaki, które dodatkowo potwierdzają tezę, że próbowała odeprzeć atak. Analizujemy próbki krwi znalezionej w mieszkaniu i mamy nadzieję, że powiedzą nam coś o sprawcy. W tego rodzaju zbrodniach z użyciem noża sprawca często rani też siebie, więc szanse są spore.
– Czy mamy tutaj do czynienia z napaścią seksualną?
– Nie, nic na to nie wskazuje. Ofiara odbyła stosunek seksualny wcześniej tego samego wieczoru, lecz wygląda na to, że za obopólną zgodą.
– Możemy pozyskać DNA?
– Tak. Znaleźliśmy w niej spermę i wysłaliśmy ją do analizy.
– Świetnie. – Stina myśli, że być może tym razem im się poszczęści. Jeśli morderca uprawiał seks z Fanny i zostawił swoje DNA, to może szybko go złapią.
– A podejrzani? Co powiecie o siostrze? O tej Julii? – pyta Lovisa nagląco, a Stina myśli, że koleżanka chce przejąć prowadzenie spotkania, ponieważ jak zwykle uważa, że wszystko dzieje się zbyt wolno.
– To musi być dla niej piekielnie trudne – stwierdza David.
– Jest w szoku?
– Prawdopodobnie tak. Trudno, żeby nie była, biorąc pod uwagę, co ją spotkało. Wróciła do mieszkania i dosłownie potknęła się o zamordowaną siostrę. Poradzenie sobie z czymś takim może nie być łatwe.
– Na plamach krwi było widać ślady jej stóp – informuje Dan i zaczyna przeglądać swoje papiery.
– Tak, mówiła, że się poślizgnęła.
W salce konferencyjnej zapada cisza, a Stina czuje na sobie spojrzenia kolegów. Chcą poznać jej wnioski i usłyszeć od niej, co mają robić. Ciągle ktoś od niej czegoś chce. Stina napotyka wzrok Davida i wydaje jej się, że dostrzega w nim pewne zdziwienie. Poprawia stos leżących przed nią papierów i wstaje. Nie ma czasu na przemyślenia. Trzeba działać. Jak zawsze.
– Chcę, żebyśmy w oczekiwaniu na wieści z zakładu medycyny sądowej i od informatyków skupili się na Julii i rozpytywaniu sąsiadów. Róbcie swoje. O ile wcześniej nie nastąpi żaden przełom w sprawie, widzimy się jutro. – Stina wstaje. – Chyba nie muszę wam przypominać, że mamy do czynienia z morderstwem, na którym musimy skoncentrować całą naszą uwagę.
6
To był długi dzień. Stina od wczesnego ranka pracowała nad sprawą Fanny Lundberg i teraz jedzie do domu taksówką tylko po to, żeby się przebrać. Opiera głowę o szybę. Czuje na czole jej chłód, a monotonny odgłos opon trących o asfalt sprawia, że się rozluźnia. Słońce chyli się ku zachodowi i Stina widzi w oddali oświetlony diabelski młyn w Liseberg i AtmosFear na tle czerwonego nieba. Przyciska palec do szyby i przesuwa nim w dół. Słychać cichy pisk, a ona myśli o tym, że wolałaby zostać w domu i obejrzeć mecz, zamiast iść na imprezę.
Kolega Göransson, policyjny imprezowicz, zaprosił wszystkich swoich najbliższych przyjaciół, czyli praktycznie całą komendę. W ciągu dnia zajrzał do jej pokoju, żeby się upewnić, że Stina pojawi się na imprezie. Był taki podekscytowany i zadowolony, że nie miała wyboru, musiała pójść. Poza tym przekładał tę imprezę pięć razy, ponieważ trzeba było pomóc kolegom. Teraz ich kolej, żeby zrobić coś dla niego.
Stina patrzy na migający za szybą Göteborg i myśli o Fanny Lundberg. Uszkodzenia ciała świadczą o tym, że morderca prawdopodobnie działał w afekcie, co samo w sobie wcale nie jest takie nietypowe. Przeciwnie, do zabójstwa często dochodzi podczas kłótni, która wymyka się spod kontroli. Fanny broniła się przed rozwścieczonym napastnikiem, lecz w mieszkaniu nie ma śladów potwierdzających, że zabójstwo poprzedziła kłótnia albo bójka. Poza śladami krwi i przewróconym stołkiem barowym przy wyspie kuchennej wszystko wydaje się nietknięte. Ponadto sprawca znalazł czas na umycie noża i zatarcie ewentualnych śladów.
Stina ma przed oczami Fanny Lundberg leżącą na lśniącym parkiecie, zakrwawioną i zmasakrowaną. Myśli o śmierci i o tym, że kiedyś udawało jej się trzymać ją na dystans, ale teraz zawsze jest obecna. Stina wcale tego nie chce, lecz śmierć przyczepiła się do niej jak pijawka i zmieniła jej świat w miejsce, w którym już chyba nie chce być.
Otwiera torebkę, wsuwa rękę do bocznej kieszonki i znajduje blister sobrilu. Wyjmuje go i wyciska na dłoń tabletkę, po czym wkłada ją do ust. Zbiera ślinę i połyka pastylkę. Potem zamyka oczy i czeka. Uchyla powieki, dopiero gdy taksówkarz hamuje. Spogląda na żółtą kamienicę. Kierowca, który z tego, co można wyczytać na identyfikatorze, nazywa się Ali Oman, odwraca głowę i uśmiecha się, pokazując śnieżnobiałe zęby.
– Karta? – pyta.
Stina kiwa głową, wyjmuje kartę i wkłada ją do terminalu, który taksówkarz podaje jej między siedzeniami.
– Dziękuję – mówi mężczyzna i oddziera paragon.
– To ja dziękuję – odpowiada Stina, biorąc od niego paragon. Następnie zgniata kwitek, wrzuca do torebki, z trudem wysiada z samochodu i staje na pustej ulicy. Czuje zimny wiatr na gołych nogach i poprawia spódnicę luźną w pasie.
Taksówka odjeżdża, a Stina przechodzi na drugą stronę ulicy. Obiecuje sobie, że dziś wieczorem nie będzie myślała o pracy, i słyszy stukanie obcasów niosące się echem między budynkami. Na chwilę przystaje. Buty już ją zaczynają uciskać i żałuje, że je włożyła. Nie powinna nosić szpilek. Jej stopy ich nie tolerują. Niestety jest już za późno – myśli i słyszy basy wydobywające się z budynku przed nią. Podchodzi do niego, otwiera drzwi i Paradise City Guns N’ Roses uderza w nią całą siłą. Bierze głęboki wdech, wślizguje się do środka i nagle znajduje się wśród rozgrzanych ciał i donośnych głosów.
Nie zdąża zdjąć płaszcza, a rumiany Göransson już podchodzi z szerokim uśmiechem i wyciąga do niej ręce.
– Stina Seger! – woła, żeby przekrzyczeć hałas, i bierze ją w ramiona. – Tak się cieszę, że przyszłaś.
Stina przez chwilę poddaje się spoconemu uściskowi, ale szybko się z niego wyswobadza, a Göransson wyczarowuje nie wiadomo skąd smukły kieliszek i wkłada jej go w dłoń.
– Zdrowie – mówi, a ona daje się otulić tym ciepłym powitaniem.
Trudno się oprzeć Göranssonowi i Stina sobie uświadamia, że będzie za nim tęsknić. Wypija duży łyk bąbelków i widzi, jak Göransson zerka w kierunku drzwi, by powitać kolejnego gościa. Podąża za jego wzrokiem i krztusi się, widząc, kto właśnie przyszedł. To Dan Kowalski. W dodatku nie sam.
7
Dan Kowalski prostuje się, wkłada palec za kołnierzyk koszuli i poluzowuje go. Widzi, że wszyscy na niego patrzą. Zaciekawione i wyczekujące, zamglone alkoholem spojrzenia kierują się w jego stronę, a jego zmieszanie rośnie. Tak bardzo nie lubi być w centrum uwagi, że teraz czuje silny, niemal fizyczny dyskomfort. Może dlatego wybrał pracę z trupami. Tak jest łatwiej. Nigdy nie oczekują odpowiedzi ani w ogóle niczego.
Jego były szef z czasów w Lidköping powiedział mu kiedyś, że jest aspołeczny i nie można z nim pogadać. Dan odparł, że rozmowa jest przereklamowana. Liczy się tylko to, co się sobą reprezentuje. Teraz nie jest już tego taki pewien. Wiele razy żałował, że nie potrafi rozmawiać z ludźmi i nie jest łatwo go lubić. Że jest taki cholernie kanciasty. Ale tak już ma. Jakoś to będzie. Nie ma fobii społecznej, lecz preferuje mniejsze skupiska ludzkie.
Pomimo tego przyszedł na imprezę Göranssona i teraz myśli, że popełnił błąd, dając się namówić. Palą go te wszystkie spojrzenia i czuje, że się poci, chociaż zauważa, że właściwie to nie na niego wszyscy patrzą. Kieruje wzrok na Annę i musi się powstrzymywać, żeby nie pociągnąć jej za rękę i stąd nie wyjść. Za to ona wydaje się kompletnie niewzruszona tym zainteresowaniem. Śmieje się do Göranssona, gdy ten podaje jej kieliszek i mówi coś, czego Dan nie słyszy.
Lekko się odchyla i omiata Annę spojrzeniem. To była ciężka przeprawa, ale w końcu udało mu się ją namówić, żeby się przebrała. Nie żeby sukienka, którą teraz ma na sobie, była jakaś skromna. Przeciwnie, jest bardzo krótka i tak obcisła, że odsłania mnóstwo jej ponętnego ciała, lecz i tak jest o wiele lepsza od stroju, który najpierw na siebie włożyła, tych dziwacznych metalowych obręczy na brzuchu łączących spódnicę z bluzką. Udało mu się ją też namówić do upięcia mocno rozjaśnionych, łamliwych loków, żeby nie było tak widać ciemnego odrostu. Ba, nawet jej w tym pomógł. Ale najbardziej cieszy się z tego, że zdjęła te kozaki za kolano à la Pretty Woman.
Szczerze mówiąc, wolałby, żeby została w domu. Próbował ją do tego przekonać, ale wtedy spytała, czy się jej wstydzi. Mieszka tu od roku, a jeszcze nie poznała jego przyjaciół. Co miał odpowiedzieć? Że nie ma przyjaciół, lecz gdyby ich miał, toby się jej wstydził? Cóż, musiał ją zabrać na tę imprezę. Anna nie lubiła zostawać sama, za to on tęsknił za tymi spokojnymi i cichymi dniami z czasów, zanim się do niego wprowadziła.
Dan słyszy głośny śmiech przebijający się przez muzykę, podnosi wzrok i w tłumie napotyka spojrzenie Stiny. Szybko odwraca głowę, ale zdąża zauważyć, jaka jest dzisiaj piękna.
– Dan?! – Anna ciągnie go za rękę. – Zatańczymy?
Dan bierze głęboki wdech i kiwa głową. Następnie spogląda na zegarek Omega Speedmaster, zawsze dokładnie odmierzający czas. Teraz pokazuje dziewiętnastą siedemnaście, więc wieczór dopiero się zaczyna i będzie długi.
8
Stina się chwieje. W jednej ręce trzyma szpilki, a drugą podpiera się o ścianę, żeby podłoga pod nią przestała wirować. Spokojnie pochyla głowę. Myśli, że powinna była przerzucić się na wodę już kilka godzin temu, i wlewa w siebie resztę piwa. Czka i kręci głową. Cholera, trzeba było już dawno jechać do domu.
Odrywa się od ściany i rusza w kierunku brązowych skórzanych kanap w holu. Bierze głęboki wdech. Uświadamia sobie, że przejście na drugą stronę będzie ją dużo kosztować. Omiata lokal spojrzeniem. Nieliczni, którzy tu jeszcze są, siedzą w grupkach przy stolikach i zawzięcie dyskutują nad ostatnimi kroplami alkoholu.
Na parkiecie jakaś samotna, mocno spleciona ze sobą para kołysze się do piosenki It Must Have Been Love śpiewanej przez Marie tym charakterystycznym głosem z chrypką. On ma na sobie czarne spodnie i koszulę z podwiniętymi rękawami, a ona bardzo krótką spódnicę. Stina mocno zaciska powieki, po czym je otwiera i łapiąc ostrość, widzi towarzyszkę Dana oplatającą ramionami jakiegoś mężczyznę, którego Stina nie zna. Czka i odwraca wzrok.
Rusza, czując pod bosymi stopami klejącą się podłogę. Myśli, że dobrze sobie radzi, i wtedy potyka się o krzesło, zatacza się, robi kilka rozpaczliwych kroków i pada na miękką kanapę.
– Uff – wzdycha, opierając głowę, zamyka oczy i rzuca szpilki na podłogę. Wszystko wiruje. Głowa jest ciężka. Odpocznie tu tylko chwilkę i pojedzie do domu. Słyszy swój oddech. Ciężki i nietrzeźwy.
– Hej!
Stina z trudem podnosi ciężką głowę. Czka, mruży oczy i widzi Dana Kowalskiego z butelką piwa w ręce. Dan. Śmieje się i poklepuje dłonią kanapę.
– Dan – mówi głośno. – Trzymałeś się ode mnie z daleka przez cały wieczór. Odź, usiądź obok mnie. – Parska śmiechem. – To znaczy „chodź”. – Kręci głową i chichocze.
Dan drapie się po policzku i spogląda na nią.
– Jak się właściwie czujesz? – pyta.
– Czuję się świetnie. – Stina uśmiecha się szeroko i kolejny raz dostaje czkawki. – A ty?
– Dobrze.
– To super, w takim razie usiądź obok mnie.
Dan wypija łyk piwa. Wygląda, jakby się wahał, lecz koniec końców siada obok niej.
– Mogę? – Stina wyciąga rękę po butelkę, ale on nie wykonuje żadnego gestu wskazującego na to, że zamierza dać jej piwo.
– Nie masz dość? – pyta zamiast tego i przygląda się jej.
– Ależ skąd! – Stina pochyla się i wyszarpuje mu butelkę z ręki. Przykłada ją do ust i pije. Piwo nie jest zbyt smaczne. Ciepłe i rozgazowane, lecz to jej nie przeszkadza. Potem czka. Uśmiecha się szeroko i próbuje skupić na nim wzrok. – Jak ci się układa z nową kobietą?
– Kobietą?
– No tak. Tą, z którą przyszedłeś. Widziałam ją, jak tańczy. – Stina kiwa głową w kierunku parkietu.
– Tak. – Dan spuszcza wzrok. – Nie wiem, czy to był dobry pomysł, żeby tu dzisiaj z nią przychodzić.
– Dlaczego? – Stina czka i kilka razy zamyka oczy, by obraz jej się nie rozmazywał.
– Anna nie jest do końca… Jak by to ująć? Jeszcze się nie zaaklimatyzowała.
– Pobierzecie się?
Dan się wzdryga i robi wielkie oczy.
– Czy się pobierzemy? Chyba nie.
– Dlaczego nie?
– Chyba najpierw musimy się trochę lepiej poznać.
– Ale u ciebie mieszka?
– Tak.
– Nie tęskni za ojczyzną?
– Pewnie czasami, prawda, tęskni, ale chciała przyjechać do Szwecji… – Dan wzrusza ramionami. – Wydaje mi się, że przede wszystkim tęskni za rodziną i… – zamiast skończyć zdanie, wypija łyk piwa.
Stina potakuje. Teraz jeszcze bardziej kręci jej się w głowie, a czarne i białe kafle zlewają się ze sobą. Znowu czka. Próbuje się skupić i drapie się w głowę.
– Rodzina jest ważna. Trzeba się o nią troszczyć, zanim nie jest za późno – mówi.
W tym samym momencie po jej policzkach zaczynają płynąć łzy. Nie jest w stanie stłumić uczuć i tęsknoty.
– Yyy… Stino? – Dan wpatruje się w nią osłupiały. – Co się stało?
– Ekhm… – Stina pociąga nosem. – Po prostu strasznie mi smutno.
– Co się stało?
– Ona… Moja mama. – Stina szlocha.
– Co z twoją mamą?
– Nie żyje.
– Rany, tak mi przykro. – Dan poprawia się na kanapie. – To się stało niedawno?
– Tak. Dwa miesiące temu. Myślę o niej. Codziennie.
Dan milczy przez chwilę, po czym pyta:
– Rak?
– Nie. ALS.
Dan bierze głęboki wdech.
– Tak mi przykro. Nie wiedziałem. To straszna choroba. Nigdy nic nie mówiłaś.
– Dlaczego miałabym mówić? – Stina wyciera smarki spod nosa wierzchem dłoni.
Dan wzrusza ramionami.
– Nie wiem. Może rzeczywiście się tego nie robi. W każdym razie w dzisiejszych czasach.
– Tęsknię za nią. – Ostatnie słowo znika, a ona zasłania twarz rękami, pochyla się i płacze. Cały czas ma ściśnięty żołądek. Płacze i płacze, ale to nie mija i ciągle przypomina jej, że mamy już nie ma i nigdy nie wróci.
Stina czuje na plecach ciepłą rękę. Ręka najpierw leży nieruchomo, lecz po chwili zaczyna je nieporadnie głaskać, próbując ją pocieszyć. Nie wiedząc, jak do tego doszło, Stina kładzie głowę na ramieniu Dana. Czuje jego ciepło. Świat wiruje. Muzyka. Łzy. Stina unosi głowę i wymiotuje. Prosto na beżowe spodnie kolegi.
9
Stina budzi się w swoim łóżku. Jest jej zimno i mocniej otula się kołdrą. W domu panuje cisza, a zegarek w telefonie pokazuje czwartą. Spała tylko kilka godzin, a mimo to jest całkiem rozbudzona. Dopada ją niepokój i nie jest w stanie dłużej leżeć w łóżku, więc siada i łyka tabletkę nasenną, po czym wślizguje się z powrotem pod kołdrę i czeka. Tuż przed zaśnięciem czuje rękę głaszczącą ją po głowie i się uśmiecha.
Trzy godziny później dzwoni budzik. Stina włącza drzemkę, przewraca się na bok i myśli o tej ręce i o tym, że jest w łóżku sama. Musiało jej się przyśnić.
Następnym razem, gdy dzwoni budzik, ból głowy jest gorszy od zmęczenia, więc wstaje, łyka tabletkę przeciwbólową, po czym idzie pod prysznic. Ciepła woda spływa po jej ciele, a ona długo tkwi z pochyloną głową, oparta rękami o kafelki. Po wyjściu spod prysznica czuje się odrobinę lepiej, ponieważ ból głowy trochę odpuszcza. Ściera parę z lustra. Spogląda na swoje odbicie i zaczyna analizować poprzedni wieczór, jednocześnie szczotkując mokre włosy. Kropelki wody pryskają na lustro, tworząc nieregularny wzór. Kiedy przypomina sobie o tym, że obrzygała Dana Kowalskiego, odkłada szczotkę, siada na toalecie i wbija wzrok w ścianę. Źle się stało. Kowalski jest niemal maniakalnie pedantyczny i prawdopodobnie nie przyjął tego zbyt dobrze. Stina zamyka oczy i ma ochotę wślizgnąć się z powrotem do łóżka, naciągnąć kołdrę na głowę i zasnąć. Ale to żadne rozwiązanie. Myśl o Fanny Lundberg zmusza ją do działania. Ma pracę do wykonania.
Jest spóźniona. Ubiera się, znajduje w lodówce jogurt pitny, który wlewa w siebie na stojąco, i biegnie do przedpokoju. Uderza się palcem w próg i głośno przeklina z bólu. Po założeniu płaszcza myśli, że ze względu na poprzedni wieczór powinna wziąć taksówkę, lecz wybiera samochód. Tak jest szybciej.
10
Stina wybiega z windy, gdy tylko ta się zatrzymuje. Wita się skinieniem głowy z Andersem i Almą, którzy rozmawiają przy biurku, podchodzi do ekspresu i wybiera podwójne espresso. Czekając na kawę, nalewa sobie szklankę wody, którą opróżnia kilkoma zachłannymi łykami i znowu ją napełnia.
Salka konferencyjna pęka w szwach i Stina najpierw podchodzi do okna i je uchyla. Na chwilę przymyka oczy i pozwala, by rześkie powietrze ochłodziło jej policzki. Następnie bierze głęboki wdech, zagryza zęby i odwraca się do zebranych.
– Dzień dobry. – Jej głos jest szorstki i zachrypnięty, więc unosi szklankę z wodą i wypija duży łyk. Odchrząkuje i dodaje: – W takim razie zaczynamy. Przesłuchaliście sąsiadów?
– Tak, tych, z którymi udało nam się skontaktować – odpowiada szybko Lovisa.
– Z iloma nie udało się nawiązać kontaktu?
– Właściwie to tylko z jedną osobą, ale być może najważniejszą. Sąsiadki mieszkającej pod Fanny nie ma od tamtej nocy, w której dokonano zabójstwa, i nikt nie wie, gdzie się podziewa, co jest dziwne, ponieważ zawsze informuje sąsiadów, gdy wyjeżdża.
– Wejdźcie do jej mieszkania – wydaje polecenie Stina i myśli o tym, że Lovisa też była wczoraj na imprezie, ale wygląda świeżo jak zawsze. Między nimi jest jakieś dwadzieścia lat różnicy i to widać. A może Lovisa miała na tyle zdrowego rozsądku, by wrócić wcześniej do domu, co Stina też powinna była zrobić, biorąc pod uwagę, że właśnie rozpoczęli śledztwo w sprawie zabójstwa.
– Już to zrobiono – informuje Lovisa.
– Zrobiono?
– Po zabójstwie reszta lokatorów się przestraszyła i weszła do mieszkania sąsiadki Fanny, żeby sprawdzić, czy wszystko w porządku. Okazało się, że nikogo tam nie ma.
– My też oglądaliśmy to mieszkanie?
– Byłem tam z Perssonem – mówi jeden z umundurowanych policjantów. – Możemy potwierdzić, że było puste.
– Poczekajmy kilka dni i zobaczmy, czy sąsiadka się pojawi. Jeśli nie, będziemy się zastanawiać, co dalej.
– Okej – rzuca Lovisa. – Z pozostałymi sąsiadami udało nam się skontaktować, ale nikt niczego nie widział ani nie słyszał. To w sumie nic dziwnego, bo wszyscy wtedy spali.
Stina kiwa głową.
– Rozszerzcie wywiad na sąsiednie budynki. A co z kamerami monitoringu w okolicy?
– Żadna nie jest skierowana na wejście do kamienicy ofiary, ale jedna znajduje się na Vasagatan, dzięki czemu mamy wgląd w to, kto się kręcił w pobliżu mieszkania.
– Zakładając, że nie przyszedł od strony Parkgatan – zauważa Stina. – Wtedy kamera go nie uchwyciła, prawda?
– Zgadza się i dlatego zdecydowanie nie mamy pełnego obrazu. – Lovisa zerka z ukosa na Davida, a potem znowu z szerokim uśmiechem spogląda na Stinę. Ma taką minę, jakby chciała jeszcze coś powiedzieć.
– Tak? – pyta Stina, kładzie ręce na stole i pochyla się w jej kierunku. – Chcesz coś dodać?
Uśmiech Lovisy znika, a ona kręci głową.
– Nie.
– Na pewno? Bo masz taką minę, jakbyś chciała.
– Na pewno.
Stina się domyśla, skąd ten uśmieszek Lovisy, i zastanawia się, ile osób oprócz niej wie, że wczoraj obrzygała Kowalskiego. Pewnie wszyscy – myśli, omiatając ich wzrokiem. Lepiej zaskakiwać niż być zaskakiwanym.
– A tak na marginesie, to mam nadzieję, że bawiliście się wczoraj na imprezie tak dobrze jak ja.
Wszyscy na nią patrzą, a David głośno się śmieje.
– Nie tak dobrze – mówi.
– Cóż, to dyskusyjna sprawa – oznajmia Stina. – Ale o tym porozmawiamy przy kawie. Teraz pracujemy. Co wiemy o Fanny Lundberg?
– Ja mogę – zaoferowała się szybko Lovisa.
– Świetnie.
– Zgaście światło – prosi, włączając projektor. Na białym ekranie pojawia się zdjęcie Fanny Lundberg. – Tak wyglądała.
Stina patrzy na mocno opaloną kobietę o jasnoblond włosach do ramion z długą grzywką. Fanny się uśmiecha, pokazując śnieżnobiałe zęby. Stina myśli, że to opalenizna z solarium, włosy rozjaśnione, a zęby wybielone. Kobieta ze zdjęcia kompletnie nie przypomina tej, która leżała na podłodze. Jedyne, co jest naprawdę podobne, to włosy.
– Znacie już jej przeszłość i właściwie nie mam nic szczególnego do dodania na ten temat. Fanny Lundberg szybko pięła się po szczeblach kariery. Ukończyła Wyższą Szkołę Handlową i rozpoczęła pracę w kancelarii adwokackiej, lecz dwa lata temu wydarzyło się coś interesującego. Po śmierci ojca zrezygnowała z posady prawniczki i zatrudniła się w sekretariacie na pół etatu.
– Hm, dziwny zwrot w karierze, ale może chciała trochę zwolnić – mówi Stina.
– Tak, tylko kto poświęca czas i pieniądze na studia prawnicze, robi aplikację notarialną, pracuje kilka lat, po czym rzuca wszystko dla gównianej pracy? Poza tym musiała być naprawdę bystra, skoro studiowała w Wyższej Szkole Handlowej w Sztokholmie. Trzeba mieć naprawdę dobre wyniki, żeby się tam dostać.
– Wiem, ale pieniądze nie stanowiły już dla niej problemu, a nie każdy jest zainteresowany robieniem kariery. Trudno w to uwierzyć, ale niektórzy ludzie cenią sobie w życiu inne wartości. Możliwe, że po śmierci ojca doszła do wniosku, że praca i kariera to nie wszystko. Może to ją zmusiło do refleksji.
Lovisa spogląda na nią.
– Okej, ale i tak uważam, że to dziwne.
– Może na późniejszym etapie okaże się, że to ma jakieś znaczenie. Zobaczymy. Miała męża albo była w związku? Tak czy owak, uprawiała seks, prawda, Dan?
Dan kiwa głową.
– Nie była mężatką ani w stałym związku – odpowiada Lovisa.
– Mhm. – Stina spogląda na tablicę suchościeralną, która jeszcze nie jest zapisana, lecz z czasem i biegiem śledztwa się wypełni. – A przyjaciele? – dodaje.
– Na razie do nich nie dotarliśmy. Poprosiliśmy o billingi, a informatycy dostali jej telefon oraz komputer i zaczęli przeglądać ich zawartość – poinformował David.
– Okej. Niedługo powinni się odezwać. Loviso, sprawdzisz ze mną alibi siostry. Zeznała, że ten wieczór spędziła z przyjaciółką. Powinnyśmy też zajrzeć do Café Tintin, gdzie poszły coś zjeść, zanim Julia wróciła do mieszkania Fanny.
Stina wypija duży łyk wody. Ma sucho w ustach i uczucie niepokoju w żołądku.
– Siostra pojawia się po tych wszystkich latach, a pół roku później Fanny zostaje zamordowana – przypomina David, kładąc ręce na stole. – Trochę dziwny zbieg okoliczności, prawda?
– Tak – mówi Stina. – Zgadzam się z tobą. Zastanawia mnie też ich historia rodzinna. Może coś się za nią kryje?
– Podejrzewasz siostrę? – pyta Lovisa, spoglądając na Davida.
– Sam nie wiem. Twierdzę tylko, że to dziwny zbieg okoliczności. A wiemy, jak to z nimi jest.
– Wiemy, że w większości przypadków ofiara zna swojego oprawcę. – Stina znowu patrzy na tablicę i zdjęcie ofiary. – W tym wypadku siostra lub ktoś z rodziny zdecydowanie mogą zostać wytypowani na sprawcę.
Wszyscy jej się przyglądają.
– Nie wiemy, z czym mamy tutaj do czynienia. W najgorszym wypadku może się okazać, że Fanny jest pierwszą z wielu ofiar.
11
Clara Olsson biegnie brukowaną alejką w kierunku białego szeregowca w Eklandzie. Odskakuje na bok, żeby nie nadepnąć ślimaka bez muszli, który przecina ścieżkę, zostawiając za sobą nieprzyjemny śluzowaty ślad. Clara chce tylko dotrzeć do drzwi. W drodze z garażu do domu zatrzymywała się aż cztery razy, by porozmawiać z którymś z sąsiadów. Nie da się przejść niezauważonym, ktoś zawsze chce zamienić parę słów. Zwykle to lubi, ale nie dzisiaj. Dzisiaj marzy tylko o tym, by wejść do domu, nalać sobie kieliszek wina, usiąść na kanapie, położyć zmęczone nogi na ławie i się rozluźnić. Nie zamierza nawet malować paznokci u stóp, chociaż naprawdę powinna to zrobić.
Wkłada dłoń za pasek spodni i masuje sobie lędźwie. Ludzie nie rozumieją, że praca kosmetyczki potrafi być wykańczająca. Myślą, że dni mijają jej na wcieraniu w klientów drogich kremów, ale to coś więcej. Dzisiaj zrobiła trzy masaże całego ciała. Każdy z nich to jak trening na siłowni. Nabiera od tego krzepy, ale to ją wykańcza fizycznie.
Nie wspominając już o tym, jakie to obciążające psychicznie. W tej pracy trzeba też być psychologiem. Klienci oczekują od niej dobrych rad na każdy temat, od wychowywania dzieci po gotowanie i związki. Wczoraj gruba Bodil spytała ją, czy powinna się rozwieść. To chore. Nawet nie zna człowieka, a ona pyta ją o coś takiego.
No i ten makijaż. Zagryza zęby. Klientki przychodzą ze zdjęciami, żeby jej pokazać, jak chcą wyglądać. Kręci głową. Czy naprawdę myślą, że wyjdą z salonu i będą wyglądać jak Kim Kardashian albo Marie Serneholt? Wprawdzie Clara jest świetna w swoim fachu, lecz daleko jej do cudotwórczyni.
Zatrzymuje się przed drzwiami, otwiera torebkę i wsuwa do niej rękę. Ma tam za dużo rzeczy. Jej palce dotykają pomadki, szczotki do włosów, tabletek przeciwbólowych, portfela, tamponu, tuszu do rzęs i długopisu, zanim wreszcie znajduje klucze i je wyciąga. Wkłada klucz do zamka i go przekręca. Zamek stawia lekki opór i musi delikatnie poruszyć kluczem, nim w końcu udaje jej się go obrócić. Pokaźny pęk kluczy brzdęka o bransoletki na jej nadgarstku, a ona spogląda w kierunku okna kuchennego i widzi, że lampka, którą zawsze zapala, nie świeci. Myśli, że żarówka musiała się przepalić, otwiera drzwi i wchodzi do środka. Stawia torebkę na podłodze i z hukiem rzuca klucze na komodę. Właśnie ma zdjąć buty, gdy czuje jakiś dziwny zapach i zamiera. To obcy zapach. Rozpoznaje go, ale nie potrafi go zidentyfikować.
Sztywnieje i myśli, że coś jest nie tak, gdy nagle czuje, jak od tyłu obejmują ją i ściskają dwie silne ręce. Krzyczy, a niski głos szepcze jej do ucha:
– Witaj w domu.
12
Lovisa Douglas idzie po marmurowej posadzce w hotelu Gothia. Patrzy na wyprostowane plecy Stiny i na jej blond włosy opadające na ramiona. Nie rozumie, dlaczego Stina z nią tu przyjechała. Równie dobrze Lovisa mogła sama sprawdzić to alibi. Ale może Stina chce mieć ją na oku? Nie zdystansowała się wobec sprawy Mörcka. Udowodniła to wiele razy i Lovisa zaczyna mieć tego dość. Czuje się niedoceniona. Stina i cała reszta wydają się nie zauważać, że gdyby nie ona, to może wcale nie rozwiązaliby tej sprawy. A w każdym razie nie zrobiliby tego tak szybko. I kto wie, co by się wtedy wydarzyło?
Z perspektywy czasu Lovisa jest skłonna zgodzić się z tym, że być może nie powinna była się oddalać, ale gdyby wszystko poszło zgodnie z planem, sytuacja wyglądałaby zupełnie inaczej. Byłoby trochę psioczenia. Stina i jej przełożeni pogroziliby jej palcem i powiedzieliby, że nie wolno tak robić, lecz po chwili zaczęliby ją poklepywać po plecach i uśmiechać się do niej. Niestety tak się nie stało. Prawie przypłaciła to życiem i nie jest pewna, czy to pomogło jej przyszłej karierze.
Chociaż właściwie to się tym nie przejmuje. I tak odniesie sukces. To tylko małe potknięcie – jeszcze będzie się z tego śmiać. Może nawet wykorzysta je w wywiadach jako anegdotę. Media kochają takie historie. To się nazywa storytelling. A Lovisa wie, czego chce, i teraz znów zaczyna iść pewnym krokiem.
Szybko opuszcza rękę, którą bezwiednie położyła na szyi. Musi tylko wyeliminować ten irytujący odruch. Często przyłapuje się na tym, że trzyma dłoń na szyi, w miejscu blizny, którą pozostawił po sobie nóż.
Wczoraj Hasse zasugerował, a właściwie nawet więcej niż zasugerował, że ma dla niej inne stanowisko. Nie chciał powiedzieć jakie, mimo że na niego naciskała, lecz najwyraźniej puścił w niepamięć jej wpadkę przy sprawie Mörcka i teraz to dla niej i dla jej kariery kluczowa osoba. To komendant policji w największym stopniu może zadbać o to, by awansowała i pięła się po szczeblach kariery, i nic nie szkodzi, że to kumpel taty i że Lovisa zna go od dziecka.
– Usiądźmy – proponuje Stina, zatrzymując się przy module siedzeniowym tuż przy schodach prowadzących do części konferencyjnej.
Lovisa kiwa głową i siadają, każda na swoim fotelu. Lovisa zerka na schody, widzi, że nikt nie idzie, i spogląda na Stinę siedzącą ze skrzyżowanymi nogami i wpatrzoną w telefon. Jakby poczuła na sobie spojrzenie Lovisy, bo podnosi wzrok i mówi:
– Zajmiesz się tym, okej?
– Jasne, żaden problem. – Lovisa sama słyszy, jak to brzmi. Nie lubi tego swojego tonu, jakby pracowała w usługach albo była uczennicą. Chce mieć zdecydowany i stanowczy głos, bez tego słodkiego wydźwięku. Bardziej taki jak Stina, niechętnie przyznaje przed samą sobą. Musi nad tym popracować.
– Dzień dobry!
Lovisa podnosi głowę. Stoi przed nią dziewczyna, której intensywnie czerwone usta są jedynym kolorowym akcentem w czarnym outficie. Lekko kołysze się w przód i w tył i rzuca wokół nerwowe spojrzenia.
– Therese? – upewnia się Lovisa, wstając.
– Tak.
– Cześć. Nazywam się Lovisa Douglas, a to moja koleżanka Stina Seger. – Lovisa przedstawia je sobie, a Stina uśmiecha się uspokajająco.
Therese nie odwzajemnia uśmiechu, tylko kiwa głową i zaciska czerwone wargi.
– Usiądź, proszę. – Lovisa wskazuje ręką pusty fotel naprzeciwko siebie. Ścisza głos, myśląc o tym, że musi poćwiczyć, żeby brzmieć dorośle.
– Długo to potrwa? – pyta Therese, uciekając wzrokiem w kierunku schodów. – Jestem w pracy.
– Raczej nie. Przejdźmy od razu do sedna sprawy. Wiesz, co się stało? – pyta Lovisa, podczas gdy Therese siada na brzegu fotela.
– Tak, to jakaś masakra. – Therese kręci głową, unosi rękę i dotyka czarnej, równo przyciętej grzywki. – Biedna Julia. Mogę sobie tylko wyobrazić, co teraz przeżywa. Chociaż właściwie nie mogę sobie wyobrazić.
– Tak, to trudne. Julia twierdzi, że spędziłyście ze sobą cały wieczór albo ściślej mówiąc, noc z niedzieli czwartego września na poniedziałek piątego września. To prawda?
– Tak. – Therese znowu dotyka grzywki. – To prawda.
– Co robiłyście?
– Czy Julia jest o coś podejrzana? – Therese patrzy na Stinę, a potem znowu na Lovisę. – Bo jeśli tak, to może powinnam mieć adwokata czy coś takiego?
– Nie potrzebujesz adwokata. To rutynowe pytania. Julia złożyła zeznania, a my musimy je zweryfikować, żeby ją wykluczyć z listy podejrzanych i kontynuować śledztwo.
Therese spogląda na Stinę, która kiwa głową.
– Aha, okej. Najpierw byłyśmy u mnie, a później poszłyśmy do Spritluckan i skończyłyśmy w Tintin.
– O jakim przedziale czasowym mówimy?
Therese milknie, naciąga na dłonie rękawy koszuli i ściska je palcami.
– Przyszła do mnie o dwudziestej drugiej. Byłyśmy ze sobą mniej więcej do czwartej.
– O której opuściłyście Spritluckan?
– O trzeciej. Jak zamykali.
– A Tintin?
Therese wpatruje się w nią, puszcza rękawy i drapie się w łokieć.
– O czwartej.
– Świetnie. – Lovisa się uśmiecha, bierze telefon i wstaje. – To tyle. Szybko poszło, prawda?
Therese potakuje, a Lovisa widzi, że jej ulżyło, co w sumie nie jest takie dziwne. Nie co dzień przyjmuje się w pracy dwie policjantki, które przychodzą zadawać pytania.
Lovisa wyjmuje komórkę.
– Mogę ci zrobić zdjęcie? – pyta.
– Po co?
– Oczywiście tylko na potrzeby tej sprawy. Zaraz idziemy do Tintin i dzięki twojemu zdjęciu personelowi łatwiej będzie cię zidentyfikować.
– Aha – mówi Therese wolno, wstaje i poprawia czarną koszulę. – Nie znam Julii zbyt dobrze. Chodziłyśmy razem do gimnazjum, a potem nie miałyśmy ze sobą kontaktu, aż do teraz. Wiedziała, że mieszkam w Göteborgu, i do mnie zadzwoniła. – Therese się prostuje i znowu dotyka grzywki. – Wiesz, ludzie się zmieniają. Julia to przecież nie ta sama osoba co kiedyś.
Lovisa się uśmiecha.
– Co masz na myśli? – pyta.
– Chodzi mi tylko o to, że… – Rozkłada ręce. – Rany, właściwie to nie wiem… Gadam od rzeczy. Mam nadzieję, że znajdziecie mordercę.
– Oczywiście. Możesz być tego pewna. – Lovisa unosi telefon. – Pozwolisz mi cyknąć to zdjęcie?
– Jasne. – Therese przekrzywia głowę i uśmiecha się, gdy Lovisa ją fotografuje.
– Dziękuję. To wszystko.
Odchodzą, a Stina zwraca się do Lovisy:
– Zadzwonisz do Café Tintin i spytasz, kto pracował w niedzielę? Może zrób to od razu.
Lovisa kiwa głową. Wyszukuje numer do Café Tintin, równocześnie obserwując, jak Stina przystaje i odwraca się w kierunku Therese, która wciąż stoi w tym samym miejscu i na nie patrzy.
– Chcesz coś dodać? – pyta Stina.
Therese wbija wzrok w posadzkę, po czym podnosi głowę.
– Nie – mówi powoli.
– Na pewno? Bo jeśli chcesz coś powiedzieć, to śmiało.
Lovisa spogląda na Stinę, a potem na Therese. O co chodzi? – myśli Lovisa. – Czy Stina zobaczyła coś, co ona przeoczyła?
Ale Therese kręci głową.
– Nie. Tylko tyle, że nie znam już Julii. Jak wspomniałam, zmieniła się.
13
– Witaj w domu.
Te słowa są jak balsam dla duszy. Clara Olsson zamyka oczy i czuje, jak wszystko z niej uchodzi. Zmęczenie, irytacja, złość i wszystkie napięcia po prostu znikają, a ona się uśmiecha i kładzie ręce na obejmujących ją muskularnych ramionach. Dalej ma zamknięte oczy i rozkoszuje się ciepłem jego ciała. Głupio jej, że sobie ubzdurała, że coś jest nie tak.
– Mhm, kochanie, dziękuję za takie miłe powitanie – mówi i się śmieje, lecz śmiech zamienia się w cichy pisk, gdy on nią obraca. To śmieszne, ale uwielbia, gdy to robi. To sprawia, że Clara czuje się lekka jak piórko, a nie jak odrobinę zbyt pulchna trzydziestoośmiolatka.
– Ty już w domu? Myślałam… – przerywa, widząc, że Simon trzyma w dłoniach ogromny bukiet czerwonych róż. Wręcza jej kwiaty z powagą.
Clara czuje ich ciężar i delikatny zapach oraz to, że jeden kolec wbija jej się w przedramię, no i motyle w brzuchu.
– Ale… – Najpierw spogląda na róże, a później na jego twarz. – Z jakiej to okazji?
On napotyka jej wzrok, z powagą nachyla się nad nią i lekko całuje ją w usta.
– Nie patrz – mówi, po czym zasłania jej oczy i prowadzi ją przed sobą.
Clara spełnia jego prośbę i ostrożnie idzie do przodu.
– Uważaj na próg – ostrzega Simon, a jego ciepły oddech łaskocze ją w ucho i powoduje, że przez jej ciało przebiega przyjemny dreszcz.
Clara robi kilka kroków, a on odsłania jej oczy.
– Zatrzymaj się – instruuje ją Simon. – Ale nie patrz.