Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
171 osób interesuje się tą książką
Młody policjant Tomáš Volf – samotny wilk, któremu czasem powija się łapa – tym razem pracuje w jednostce na peryferiach Pragi.
Jego pierwsza sprawa w nowym miejscu to zagadkowa śmierć kobiety, która spłonęła we własnym mieszkaniu, jednak… otoczenie pozostało nietknięte. Spaliło się tylko ciało, i to niecałe – bo od kolan w górę.
Śledztwo idzie opornie, a nowi koledzy nie przepadają za Tomášem, posądzając go o kumoterstwo. Volf – wbrew założeniu reszty ekipy, że kobieta zmarła wskutek nieszczęśliwego wypadku – uparcie bada sprawę dziwnegopożaru i trafia przy tym na podobny, jeszcze ciekawszy przypadek sprzed kilku lat oraz na pamiętnik nastoletniej Veroniki…
Kto stoi za tajemniczym pożarem w praskim mieszkaniu? Jak do niego doszło? Co kryje dziennik Veroniki?
Powieść Na popiół – trzecia część serii ze śledczym Volfem – otrzymała Nagrodę JiřegoMarka przyznawaną co roku w Czechach za najlepszą powieść detektywistyczną.
SERIA: Tomáš Volf, tom 3
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 233
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Vzplanutí
First published in 2019 by Albatros Media, Prague
Redakcja: Marta Mizuro, Julia Różewicz
Korekta: Aleksandra Szulejewska
Projekt okładki: Kasia Michałkiewicz-Hansen
Projekt makiety: Mimi Wasilewska
Copyright © by Jiří Březina, 2019
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Afera, Wrocław 2025
Copyright © for the Polish translation by Agata Wróbel
All rights reserved
ISBN 978-83-65707-79-6
Wydanie I, Wrocław 2025
Wydawnictwo Afera
www.wydawnictwoafera.pl
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek
Moim małym synom,
bez których ta książka
powstałaby znacznie wcześniej.
Groteskowy.
Tak mógłby jednym słowem opisać widok, który ukazał się jego oczom, kiedy wszedł do pokoju.
Straszny, a jednocześnie zbyt intrygujący, żeby po prostu odwrócić wzrok.
Nie potrafił zapanować nad ciekawością; podszedł bliżej, chociaż dobrze wiedział, że wszystko zostało już udokumentowane na zdjęciach, najpierw przez policjantów z patrolu, potem – znacznie dokładniej – przez jednego z techników.
Na środku pomieszczenia leżał spory kopczyk popiołu, a kawałek dalej para nóg. Trzeba było mocno wytężyć wzrok, żeby w szaroczarnej masie dostrzec pozostałości czaszki, rąk czy spalonych żeber. Wszystko tonęło w smolistym pyle.
Ocalały tylko nogi, a ściślej rzecz biorąc, ich część: nad kolanami sterczały wprawdzie dwie osmalone kości z resztkami zwęglonego mięsa, ale łydki wyglądały całkiem zwyczajnie, jakby ochroniła je jakaś tajemnicza siła. Bladą skórę porastała blisko półcentymetrowa warstwa włosków – najwyraźniej nieszczęsna właścicielka nóg nie goliła ich już od kilku dni. Skarpetki nie nosiły śladów uszkodzeń.
Pomieszczenie też sprawiało wrażenie nietkniętego ogniem, nie licząc dziury wypalonej w dywanie. Fotel, stolik, telefon komórkowy i pilot do telewizora, meblościanka z kolekcją przykurzonych kryształów – wszystko wyglądało normalnie. Jedynym przedmiotem, który ucierpiał, był klosz na suficie – do tego stopnia zdeformowany, że w pierwszej chwili można by go wziąć za dzieło pijanego projektanta. Tomáš włożył lateksową rękawiczkę i nacisnął włącznik. Żarówka uwięziona w fałdach stopionego plastiku zapaliła się jakby nigdy nic.
Tomáš Volf zmusił się, żeby oderwać wzrok od makabrycznej kompozycji na dywanie. Odwrócił głowę i spojrzał na ekipę tłoczącą się w przedpokoju. Wszystkie oczy były skierowane na niego.
„Tylko bez pośpiechu”, przykazał sobie w duchu.
Jeszcze raz przeleciał wzrokiem notatki.
– Podsumujmy. Rano jedna z sąsiadek wezwała straż pożarną. Poinformowała, że z mieszkania pani Semerádovej… – Tomáš stłumił pokusę, żeby się obejrzeć, i tylko wskazał długopisem za swoje lewe ramię. – …dolatuje zapach dymu. Strażacy kilkakrotnie dzwonili i pukali, ale nikt nie otwierał, więc w końcu wyważyli drzwi. Czy wszystko się zgadza?
– Owszem – potwierdził Pavel Kopecký, ekspert dochodzeń popożarowych. – Kiedy nasi chłopcy weszli do środka, ciało już tylko się tliło. Dogasili, co było do dogaszenia, ale poza tym niczego nie ruszali. A potem wszystko potoczyło się już standardowo: dowodzący akcją gaśniczą zadzwonił do centrali, żeby przysłali biegłego z zakresu pożarnictwa i policję. Najpierw przyjechał patrol, potem ja.
Tomáš spojrzał na dwójkę mundurowych, którzy stali w przedpokoju. „Mają stracha”, stwierdził w myślach. „Zresztą jak my wszyscy, wliczając w to Kopeckiego, choć facet próbuje robić dobrą minę do złej gry”.
– Czyli wy dwaj zabezpieczyliście miejsce zdarzenia, przesłuchaliście sąsiadkę…
– Panią Průsovą – podsunął jeden z policjantów.
– Jasne, Průsovą. – Tomáš znów zerknął w notatki. – Sporządziliście wstępną dokumentację, zrobiliście zdjęcia, szkice, wezwaliście dochodzeniówkę, znaczy nas – uzupełnił i przeniósł wzrok na techników, zajętych rozpakowywaniem swoich przepastnych aluminiowych walizek.
– Jesteś tu nowy, nie? – Kopecký nachylił się w jego kierunku. Chociaż Volf miał metr osiemdziesiąt parę, strażak przerastał go o pół głowy.
Tomáš przytaknął.
– Dopiero co się przeniosłem. To moje pierwsze wezwanie.
– Uuu, to sobie wybrałeś sprawę na początek…
Volf miał ochotę odpowiedzieć, że on niczego nie wybierał, ale ugryzł się w język.
– Spokojnie. – Kopecký położył mu dłoń na ramieniu. – Nie będzie z tym wiele roboty, nic nie wskazuje na udział osób trzecich. Na moje oko zajęła się od papierosa. Kopciła jak smok. – Wskazał na przepełnioną popielniczkę, a potem na butelkę po rumie, która leżała obok szczątków. – Alkohol też pewnie zrobił swoje. Oczywiście to tylko wstępna wersja wydarzeń, sam rozumiesz… – Ostatnie słowa Kopeckiego zagłuszył niewiarygodnie głośny dzwonek telefonu. Strażak odebrał. – Dobra, już jadę. – Wcisnął czerwoną słuchawkę i kiwnął Tomášowi na pożegnanie. – Muszę lecieć, młody, mam wezwanie.
– Zaraz, nie może pana ktoś zastąpić? Przecież nic mi pan właściwie nie powiedział… – protestował zaskoczony Tomáš.
– Nie ma szans. Jest nas garstka, jeden biegły na cały powiat. Ale spokojna głowa, młody, dostaniesz raport.
Detektyw spojrzał na kolegów. Przez chwilę jakoś się bez niego obejdą. Zresztą miał wrażenie, że wcale nie będzie im go brakować.
– To chociaż odprowadzę pana do samochodu.
***
Kopecký biegł, przeskakując po trzy stopnie naraz. Tomáš z trudem dotrzymywał mu kroku.
– Jak to możliwe, że tylko ona się spaliła? Pokój był prawie nietknięty… A może ktoś tam przyniósł te zwłoki?
Strażak przystanął.
– To twój pierwszy pożar, co?
Tomáš wzruszył ramionami.
– Czyli trafiłem… Słuchaj, tu nie ma reguły, młody. Trzeba wziąć pod uwagę mnóstwo czynników. Rozkład pomieszczenia, dopływ tlenu, obecność związków przyspieszających spalanie. Może się na przykład zdarzyć, że łóżko zajmie się ogniem i doszczętnie spłonie, a reszta mieszkania pozostanie nienaruszona.
– Ale to chyba rzadkie sytuacje? – nie dał się zbyć Tomáš.
– W sensie żeby ogień się nie rozprzestrzenił? No tak, zwykle pożary mają szerszy zasięg.
Wyszli przed kamienicę. Kopecký ruszył w kierunku czerwonej terenówki, nonszalancko zaparkowanej na chodniku. Volf podążał za nim jak cień.
– Czyli widywał pan już takie przypadki?
Strażak zaczął przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu kluczyków.
– Hmm, no fakt, wygląda to trochę nietypowo… – wymamrotał z wzrokiem wbitym we własne buty.
– Nietypowo?
– …choć jak mówiłem, obstawiałbym, że po prostu się schlała i zasnęła z papierosem.
– To chyba musiałby być jakiś ultramocny bez filtra, co? – zakpił detektyw.
Kopecký zmroził go wzrokiem, ale nic już nie powiedział. Wsiadł do samochodu i odpalił silnik. Wyciągnął rękę, żeby zamknąć drzwi, Tomáš był jednak szybszy.
– Proszę powiedzieć, jakim cudem mogła z niej zostać tylko kupa popiołu?
Strażak wzruszył ramionami.
– Słuchaj, młody, zajmę się tym, przeanalizuję podobne przypadki. Dam ci znać, jak coś wymyślę. Na razie.
Tomáš zrobił krok w tył, żeby nie blokować drogi. Zanim Kopecký odjechał, opuścił jeszcze szybę i rzucił:
– Wiesz, co sobie pomyślałem, jak ją zobaczyłem? Że tak wyglądają zwłoki po kremacji.
***
15 czerwca 2008
Jak to zleciało… Dokładnie miesiąc temu zdawałam maturę. Tyle kucia, a prawie nic już nie pamiętam. Za to została mi cała lista lektur do nadrobienia. Pytanie, skąd wziąć czas. Chyba będę czytać na zmianę: raz coś z literatury najnowszej, raz coś z klasyki, raz czeski autor, raz obcy.
Zresztą kiedy w sklepie nic się nie dzieje, mogę się zajmować swoimi sprawami. Przez ten miesiąc odhaczyłam sześć książek, całkiem nieźle. W szkole miałam słabsze tempo.
Nasłuchałam się biadolenia, że co to w ogóle za praca, że to nie dla mnie, a tu proszę, będę bardziej oczytana, niż gdybym siedziała w jakimś biurze.
Jest naprawdę spoko. Choć trochę szkoda, że nikt nie wpadł mnie odwiedzić. Katka, Zuzana, Kenny, Ondra… wszyscy obiecywali, że będziemy w kontakcie, i co? I jajco. A jeszcze na ostatniej wycieczce Kenny non stop łaził za mną najebany i gadał, że niby bujał się we mnie od pierwszej klasy, tylko wstydził się mi powiedzieć. Jasne. Chciał mnie przelecieć i tyle, teraz wiem to już na sto procent. Na szczęście skończyło się na macankach, na nic więcej mu nie pozwoliłam.
W takie dni jak dzisiaj, kiedy nikt tu nie zagląda, mam sporo czasu na myślenie. Dlatego zaczęłam prowadzić pamiętnik. Jak jakaś durna małolata. Ale w sumie czemu nie. To będzie taki mój strumień świadomości (ha, jednak na coś mi się przydała ta cała matura, mogę teraz zgrywać intelektualistkę, przynajmniej sama przed sobą!).
Strumień świadomości.
Myślę sobie na przykład o ludziach z liceum. Pojechali na najdłuższe wakacje życia, potem zaczną studia i pewnie już całkiem o mnie zapomną. Ale wszystko jest tak, jak chciałam, zamieszkałam z dziadkiem na własne życzenie. Bo tutaj zawsze było mi najlepiej.
Właściwie Kačínov to taki mój drugi dom, nawet wolę go od Pragi. Uwielbiałam przyjeżdżać tu na wakacje i nigdy nie chciało mi się wracać. Dziadek mówi, że mam wieś we krwi – po nim. Tak właśnie się czuję: jakbym urodziła się w mieście tylko przez pomyłkę.
A teraz naprawdę tu mieszkam. Jasne, na razie tylko u dziadka, ale mam pracę. I to wcale nie dorywczą, jak w kółko powtarza mama. Niech sobie gada, co chce, dla mnie to normalna praca.
Sprzedaję w sklepie.
Kto by pomyślał, co, mamo?
Pomachał Kopeckiemu na pożegnanie i zapalił papierosa. Gdzieś niedaleko z hukiem przetoczył się tramwaj. Tomáš oparł się plecami o ścianę i omiótł wzrokiem okolicę.
Ruchliwe skrzyżowanie, dwa wiadukty, gęsto usiane psimi odchodami chodniki, menele z wózkami wyładowanymi kradzionym złomem, bezdomni, zniszczeni życiem alkoholicy. I jeszcze jeden nieodłączny element krajobrazu praskich obrzeży: cała plejada ćpunów.
Kamienica, w której mieszkała Semerádová, idealnie wpisywała się w lokalny koloryt. Drzwi do klatki miały zepsuty zamek – wystarczyło mocniej pchnąć i otwierały się same. W zapuszczonej windzie cuchnęło moczem, na klatce schodowej walały się puszki po piwie i puste pudełka po papierosach; na półpiętrze Tomáš natknął się na zużytą prezerwatywę. Pomyślał sobie, że w miejscach takich jak to, ludzie dowiadują się o śmierci sąsiada, kiedy zwłoki są już w stanie zaawansowanego rozkładu – o ile odór gnijącego ciała zdoła się przebić przez wszechobecny smród.
Wrócił na górę i znów włożył rękawiczki. Trzeba porządnie się rozejrzeć. Trzy pomieszczenia, które wchodziły w skład mieszkania, wykrojono na bardzo skromnym metrażu – najwyraźniej były efektem przebudowy. Brodzik znajdował się w przedpokoju, odseparowany od niego jedynie zasłonką, i nosił ślady pleśni. Poza tym Semerádová miała do dyspozycji mikroskopijną kuchnię, malutką sypialnię i tylko nieco większy pokój.
Postanowił rozpocząć inspekcję od sypialni. Na niepościelonym łóżku leżały sprana koszula nocna oraz zmięta chustka do nosa; obok stał stolik z lampką i przepełnioną popielniczką. W szufladzie Tomáš znalazł kilka stukoronowych banknotów i sporą garść monet, perfumy, jakąś maść, trzy zapalniczki oraz paczkę chusteczek higienicznych. Kiedy otworzył komodę, owionął go zapach stęchlizny – najwyraźniej denatka od lat nie odświeżała garderoby.
Choć kuchnia na pierwszy rzut oka sprawiała wrażenie obskurnej, panował tu względny porządek. Tomáš zajrzał do wszystkich szafek, ale w środku znalazł jedynie puste butelki po wszelkich możliwych alkoholach. Takie same – niektóre pokryte już grubą warstwą kurzu – stały na podłodze, blatach i półkach pod sufitem.
Wrócił do pokoju, w którym wciąż trwały czynności.
– O, już jesteś? Tęskniliśmy… – rzucił ktoś półgłosem. Parę osób parsknęło śmiechem.
„Milutcy są…”, pomyślał Tomáš, ale postanowił skupić się na pracy. Dopiero teraz, kiedy trochę zeszły z niego emocje, zdał sobie sprawę, że całe pomieszczenie jest przesiąknięte charakterystyczną słodkawą wonią. Podszedł do uchylonego okna i otworzył je na oścież. Szybę pokrywała warstewka tłustego brudu.
***
Semerádová leżała na boku – tak można było w każdym razie wnioskować z pozycji nóg. Wyglądało to trochę tak, jakby wstała z wersalki i chciała wyjść z pokoju, ale przewróciła się po drodze.
– Czyli nic nie wskazuje według was na udział osób trzecich? – zwrócił się do techników Tomáš.
– Nie – odparł lakonicznie jeden z mężczyzn. Najwyraźniej oni też skłaniali się ku hipotezie postawionej przez Kopeckiego.
– A może czegoś się nałykała? Nie znaleźliście jakichś leków?
– Nie, niczego takiego.
Mimo ich zapewnień Tomáš na wszelki wypadek zajrzał do kubła na śmieci. Wiedział, że kobiety często popełniają samobójstwo za pomocą tabletek i że – w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy po zażyciu śmiertelnej dawki zostawiają blistry na stole czy podłodze – mają w zwyczaju po sobie sprzątać.
W koszu odkrył jednak tylko szkło, pety i resztki jedzenia.
Wrócił do pokoju i podszedł do meblościanki, która musiała liczyć sobie nie mniej lat niż jej właścicielka. Stopniowo przeglądał zawartość kolejnych segmentów: butelki – częściowo opróżnione i całkiem puste, kieliszki, przykurzone porcelanowe figurki, jakieś stare dokumenty… Słowem, nic podejrzanego. Przejechał palcem po jednej z półek; na opuszce został mu kurz i jakaś oleista substancja.
Chwilę potem oparł się ręką o ścianę i zaraz odruchowo cofnął dłoń. Tynk też był pokryty czymś tłustym. Tomáš jeszcze raz powoli przeszedł się po mieszkaniu. Meble, okna, ściany – wszystko wkoło pokrywały kropelki lepkiej, ciemnożółtej mazi.
– Skończyliśmy. A ty, Sherlocku?
Chyba tylko głuchy nie wyczułby ironii. Nie lubili go, to jasne.
– Ja jeszcze trochę się rozejrzę, tak dla pewności. Wrócę tramwajem.
– Okej, to my lecimy.
„Cieszą się, że mają mnie z głowy”, pomyślał Tomáš. Kiedy jechali na miejsce, żaden nie odezwał się do niego ani słowem.
– A co z łapiduchami, zabiorą ją?
– Tak, są już w drodze.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Wydawnictwo Afera
al. Karkonoska 10
53-015 Wrocław
telefon: (+48 71) 716 48 30
fax: (+48 71) 716 48 31
www.WydawnictwoAfera.pl
Proza czeska
Jan BalabánWakacje / Możliwe, że odchodzimy • Którędy szedł aniołBianca BellováJezioro • MonaTereza BoučkováRok KogutaRoman CílekJa, Olga HepnarováEmil HaklZasady śmiesznego zachowaniaPetra HůlováPlastikowe M3, czyli czeska pornografia • Macocha • KrótkahistoriaRuchuZdeněk JirotkaSaturninMarkéta PilátováCiemna stronaMiroslav Sehnal / Břetislav UhlářGodzina w niebiePetra SoukupováZniknąć • Pod śniegiem • Najlepiej dla wszystkich • Sprawy, na które przyszedł czasPetr ŠabachGówno się pali • Podróże konika morskiego • Masłem do dołu • Pijane banany • Dowód osobisty • BabcieMarek ŠindelkaZostańcie z nami • Mapa Anny • Zmęczenie materiałuZdeněk SvěrákOpowiadania i wierszKateřina TučkováBoginie z Žítkovej • Wypędzenie Gerty Schnirch • Bílá Voda
Seria Czeska Bajka
Radek MalýPopieliczkiVojtěch MatochaTruchlin • Truchlin. Czarny merkuryt • Truchlin. Biała KomnataIva ProcházkováPyszna środa • Nawet myszy idą do niebaPetra SoukupováBercik i niuniuchPavel Šrut, Galina MiklínováNiedoparki • Niedoparki powracają • Niedoparki na zawsze
Seria Czeskie Krymi
Jiří BřezinaPrzedawnienie • PołudnicaPetra KlabouchováŹródła WełtawyDaniel PetrSiostra ŚmierćIva ProcházkováMężczyzna na dnie • Roznegliżowane • Zagraj mi na drogęMichal SýkoraCzłowiek pana ministra • To jeszcze nie koniec • Pięć martwych psów
czeskie smaczki
Zofia Tarajło-LipowskaNowy Kapoan. Strzel i traf do czesko-polskich językowych gafMichael ŽantovskýHavel od kuchni
Ekonomia i polityka
Václav KlausMy, Europa i świat
Seria Nowe Polskie
Rafał NiemczykMama umiera w sobotę