Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W środku zimy impuls elektromagnetyczny (EMP) niszczy amerykańską sieć energetyczną. Społeczeństwo, uzależnione od prądu, staje na krawędzi chaosu. Nie działają telefony, media, sparaliżowane są komputery i cała infrastruktura zarządzana za ich pośrednictwem. Wszystko, co miało w sobie mikroprocesor, zostało zniszczone. A mróz potęguje się z każdą chwilą. I tylko dla jednej osoby to może być najszczęśliwsze zdarzenie w życiu.
Hannah Sheridan przez ostatnie pięć lat była więźniem sadystycznego psychopaty. Impuls zwolnił blokadę jej więzienia i wyłączył monitoring. Czy jednak nie okaże się, że najsilniejsze blokady tkwią w umyśle torturowanej kobiety? Czy zdoła uciec podążającemu jej tropem mordercy? Na kogo może liczyć w świecie, w którym każdy walczy o przetrwanie?
Na jej drodze stanie Liam Coleman, były żołnierz, doświadczony w misjach w Iraku i Afganistanie. W ciągu kliku sekund EMP zabrał mu wszystko, co kochał. Towarzyszy im Duch – pies rasy pirenejskiej, równie mocno poturbowany przez życie jak dwójka bohaterów i jak oni nieufny.
Na skraju zagłady to pierwszy tom bestsellerowego cyklu pod tym samym tytułem. Siła narracji polega na tym, że – niezależnie od miejsca akcji – opisywana zagłada może przytrafić się każdemu z nas. W każdej chwili.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 345
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tłumaczenie Tomasz Wierzbowski
Kraków 2022
Tytuł oryginału: Edge of Collapse Copyright © Kyla Stone, 2020
Copyright © for the Polish edition by All Muses sp. z o.o., 2022
Tłumaczenie: Tomasz Wierzbowski
Redakcja: Anna Strożek
Korekta: Magdalena Torczyńska-Moradi
Projekt okładki: Szymon Wójciak, Fecit Studio. Zdjęcia użyte jako elementy okładki: Freepik.com
Skład i łamanie tekstu: Ogród Komunikacji
Wydanie I
ISBN 978-83-67128-02-5
Druk i oprawa: Drukarnia Skleniarz
ul. Czerwieńskiego 3D
31-319 Kraków
WYDAWCA
All Muses sp. z o.o.
ul. Bociana 6, 31-231 Kraków
www.allmuses.com
Znaczna część fabuły tej książki rozgrywa się w obrębie wspaniałych lasów Manistee w stanie Michigan. Tworząc tę historię, zmieniłam niektóre aspekty oraz detale dotyczące części spośród naprawdę istniejących miejscowości. Z góry dziękuję za zrozumienie przysługującej autorce wolności twórczej.
Miłość jest głosem w każdej ciszy, nadzieją, która nie znajduje przeciwieństwa w lęku; mocą tak potężną, że zwykła siła jest przy niej wątłością: prawdą bardziej pierwszą niż słońce i bardziej ostateczną niż gwiazda…
e.e. cummings
Zgasło światło. To było pierwsze, co wzbudziło jej czujność.
Samotna żarówka w drucianym kloszu zwisającym z sufitu patrzyła na nią z góry bez przerwy – dwadzieścia cztery godziny na dobę przez siedem dni w tygodniu, trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku.
Ciemność spadła na zamknięte powieki Hannah Sheridan nagle. Ta zmiana wybudziła ją z plątaniny nawracających koszmarów.
Kobieta usiadła na materacu leżącym na zimnej betonowej podłodze. Obracając głowę, usiłowała cokolwiek dostrzec w ciemnym pomieszczeniu.
Z początku zdawało jej się, że otacza ją nieprzejednany, kompletny mrok. Szybko jednak spostrzegła, że tak nie jest – przez wąski prostokątny otwór w południowo-zachodniej ścianie pokoju przedzierała się ledwo widoczna, przytłumiona smuga. Okno znajdowało się pod gankiem. Docierało do niego niewiele światła, a jeszcze mniej mogło się przedrzeć przez żelazne pręty krat, żeby oświetlić wnętrze.
Zdążyła już przywyknąć.
Hannah zamrugała powiekami, by przyzwyczaić oczy do ciemności, aż zaczęły się z niej wyłaniać niewyraźne kształty – puf leżący w rogu, pozbawiona drzwi łazienka na przeciwległej ścianie, lodóweczka, kuchenka mikrofalowa stojąca na szafce na kółkach, wąski blat ze zlewozmywakiem oraz szafka na naczynia.
Drugą zmianą, która zwróciła jej uwagę, był brak odgłosów.
Przywykła do ciszy, ale to było coś innego.
Warkot agregatu za oknem. Buczenie lodówki. Podmuch powietrza z klimatyzatora. Wszystko to ustało. Nie słyszała niczego oprócz własnego oddechu.
Przez kilka długich minut nie miała odwagi się poruszyć.
Kolejna sztuczka? Zastawiona na nią pułapka, czekająca tylko na zwolnienie mechanizmu? Do sztuczek też zdążyła przywyknąć, a pułapka stała się jej domem.
Światło nadal się nie zapalało. Lodówka nie wznawiała buczenia. Agregat milczał. Spojrzała w kierunku kamery zamontowanej nad ciężkimi metalowymi drzwiami.
Zielony punkcik zniknął. Kamera była wyłączona.
Nigdy wcześniej nie zabrakło prądu. On często przychodził i sprawdzał, czy wszystko działa i jest w idealnym stanie – prąd, woda, ogrzewanie, kamera, zabezpieczenia.
Agregat utrzymywał ją przy życiu, a jednocześnie w zamknięciu.
Powoli zsunęła z siebie dwa koce i wstała z materaca w narożniku pokoju. Jej stopy zetknęły się z zimnym betonem podłogi, ale ledwo zwróciła na to uwagę.
Jej umysł pracował na wysokich obrotach na jałowym biegu, a nieskładne myśli odbijały się echem w czaszce. Nic tu nie miało sensu.
Dlaczego nie ma prądu? Zapomniał dolać paliwa do agregatu? A może powód jest inny, na przykład burza albo skok napięcia? Kiedy wróci zasilanie? Czy w ogóle wróci? Czy on wie o tym, że nie ma prądu? Przyjdzie sprawdzić, co u niej?
Czasami pojawiał się co tydzień, czasami co dwa. Ani rytm, ani powody jego wizyt nie dawały się odgadnąć.
Nie wiedziała, ile dni musiałaby przetrwać do jego powrotu – o ile ten powrót w ogóle miał nastąpić.
Łatwo było tu stracić poczucie czasu. Na początku liczenie było kluczowe. Liczenie godzin. Dni, tygodni, miesięcy.
Potem lat.
Przez cały ten czas miała nadzieję na ratunek. Modliła się o niego. Pragnęła ucieczki, do której nigdy nie doszło.
Spojrzała w stronę kalendarza, który narysowała kredą na ścianie nad materacem. Było zbyt ciemno, by go dojrzeć, ale jej umysł bez kłopotu przywołał znajomy kształt, ukazując go wyraźnie, niczym w dziennym świetle. Wpatrywała się w te kreski setki, tysiące razy.
Dzień od nocy odróżniało mętne, szarawe światło. Ale jaki to dzień, jakiego miesiąca? Był listopad? Grudzień? A może jeszcze później? Kiedy straciła rachubę?
Zaledwie parę tygodni temu. Nie, chyba dawniej. Mogły upłynąć nawet miesiące.
Jej umysł spowijała mgła, jakby był wypełniony watą. Trudno jej było zebrać myśli. Wraz z upływem dni stawało się to trudniejsze. Każdy kolejny sprawiał, że coraz bardziej różniła się od osoby, którą była kiedyś, i coraz głębiej wciągał ją do bezkresnego piekła, w którym znajdowała się teraz.
Zmęczenie zawładnęło jej rękami i nogami. Co za różnica, jaki jest dzień czy miesiąc? I tak nic się nie zmieniało. I nic nie wskazywało na to, by kiedykolwiek miało się zmienić.
Całe jej życie zamknięte było w tych czterech ścianach pokoju o wymiarach cztery na sześć metrów.
Powinna była się poddać dawno temu. Teraz była tego bliska. Czarna dziura rozpaczy ciągnęła ją w dół, by wessać pod powierzchnię raz na zawsze. Bezdenne morze ciemności zamykało się nad jej głową, topiło ją powoli, wyciskając resztki powietrza z płuc.
Latami starała się z tym walczyć. Ćwiczenia fizyczne przez godzinę każdego dnia, by nie pozwolić mięśniom zaniknąć. Pajacyki. Brzuszki. Przysiady. Codziennie, z zapisywaniem wyników w dzienniku kredkami, które łaskawie jej przynosił. Każdego dnia ćwiczyła w wyobraźni grę na gitarze albo pianinie. Układała w głowie piosenki.
Wyobrażała sobie, jak będzie wyglądało jej życie, jeśli – kiedy – w końcu wydostanie się z tego miejsca. Rozmyślała o tym, co w danym momencie robią jej mąż i syn. Potem jej rodzina, przyjaciele, znajomi z pracy – jak wszystko toczy się dalej bez niej.
Ale w ciągu ostatnich miesięcy coraz trudniej było jej się trzymać tego maleńkiego zalążka nadziei. Koniec końców, nadzieja zawsze okazywała się Judaszem. Zdradziła ją setki, jeśli nie tysiące razy. W ostatecznym rozrachunku to właśnie nadzieja powodowała największe cierpienie.
Hannah patrzyła na ciężkie stalowe drzwi po drugiej stronie pokoju i na elektryczny mechanizm blokujący zamek. Wpatrywała się w nie tak długo, aż ich ciemny zarys przybrał konkretną formę ‒ tak długo, aż zaczęły ją boleć oczy, błagające o mrugnięcie. Powstrzymywała się jednak.
Jej umysł wypełniał jednostajny pomruk niedającego się opanować strachu. A jeśli on nie wróci? Co, jeśli wody też zacznie brakować? Racjonując żywność, mogła wytrzymać około dwóch tygodni, ale nie dłużej.
Miała jeden kubek, jedną miskę i dwa garnki, do których mogła nabrać wody. W pokoju był też zlewozmywak, który mogła napełnić.
Na ile to by wystarczyło? Parę dni? Tydzień?
A co z ogrzewaniem? Betonowa podłoga zdawała się z każdą minutą wychładzać jeszcze bardziej. Hannah miała wrażenie, że czuła już zimniejsze powietrze na twarzy i dłoniach.
Podejrzewała, że nadal jest w stanie Michigan, chociaż nie miała pewności. W każdym razie zimy w tym miejscu nie były lekkie. Zamarzłaby, gdyby nie piecyk.
Pory roku rozpoznawała po różnicy temperatur między dniem a nocą i po tym, jak mocno wychładzała się podłoga.
Gdy przepychała szafkę na kółkach pod okno i na nią wchodziła, mogła zobaczyć śnieg, który przedostawał się na ziemię przez szczeliny w podłodze ganku.
Zamarznięcie nastąpiłoby na długo przed wyczerpaniem zapasów jedzenia i wody.
Na zewnątrz szczekał pies, pierwszy raz od jakichś dwóch dni. Nigdy go nie widziała, ale wyobrażała sobie to zwierzę milion razy. Jego groźne ujadanie tworzyło w jej umyśle obraz mieszanki owczarka niemieckiego, wilczarza i rottweilera o wściekłym spojrzeniu i z kłami ostrymi jak brzytwa.
Potwór na miarę swojego pana.
Niczym Cerber u bram Hadesu stał na straży na wypadek, gdyby ktoś był na tyle głupi, by spróbować wejść – lub się wydostać.
Nigdy nie słyszała innego ludzkiego głosu niż j e g o , mężczyzny, który ją tam uwięził. Który zamknął ją jak szczura w klatce.
Nie było żadnych sąsiadów. Nie przychodzili goście. Słyszała tylko to cholerne ujadanie psa, a od czasu do czasu jeszcze warkot silnika samochodu albo skutera śnieżnego, kiedy on postanowił do niej przyjechać.
W najciemniejszych zakątkach jej umysłu rodził się strach, a w brzuchu zaciskał się węzeł lęku. Zaczęła chodzić po pokoju, usiłując zdjąć pajęczyny spowijające ociężały umysł, próbując zebrać myśli.
Otuliła się ramionami. Była ubrana w luźny, myśliwski sweter ‒ zielony, jak kolor jej oczu. Pod spodem miała cienką koszulę nocną, a na nogach za duże kalesony. Dał jej kilka kompletów ubrań, które raz w tygodniu prała w zlewie.
Jak szybko temperatura spadnie tak, że nie będzie mogła jej znieść? Ile potrzeba, by zamarznąć w nieogrzewanej betonowej piwnicy?
Może wcale nie było powodu do paniki. Może prąd włączy się ponownie za godzinę albo jutro i wszystko powróci do okropnej normalności, którą znosiła od lat.
Coś podpowiadało jej jednak, że tak się nie stanie.
Może znudził się nią i postanowił po prostu nie dolewać paliwa do agregatu. Uznał, że pozwoli jej cierpieć i stopniowo umierać z głodu i wyziębienia. Ta myśl nie wydawała się jednak prawdopodobna. Gdyby uznał, że nadszedł czas, by się jej pozbyć, zabiłby ją własnymi rękami. Była tego pewna jak swojego imienia.
Coś musiało się stać. Miał wypadek samochodowy albo wpadł pod pociąg, albo dostał udaru. Wszystko było możliwe.
Istnieją tysiące sposobów, na które można umrzeć. Setki możliwości zaginięcia, okazji do nagłego wypadnięcia z torów własnego życia.
Wiedziała o tym lepiej niż ktokolwiek inny.
Choć marzyła o jego śmierci, był jedynym ogniwem łączącym ją ze światem na zewnątrz, z życiem. Pogardzała nim, ale jednocześnie była od niego pod każdym względem zależna.
Wykorzystywał to jako narzędzie kompletnej kontroli, całkowicie podporządkowując ją sobie w każdym najdrobniejszym aspekcie jej godnego pożałowania życia.
Za każdym razem, gdy wpisywał kod w zamku i otwierał drzwi, jego wargi wykrzywiały się w szerokim lodowatym uśmiechu. Spróbuj cokolwiek mi zrobić, a pogrzebiesz jakiekolwiek szanse na wyjście stąd żywcem.
Nie był głupi – doskonale wiedział, jak zabójcza potrafi być nadzieja i jak potężną może być bronią.
Kątem oka widziała drzwi po prawej stronie. Wyczuwała ich fizyczną obecność, jakby były żywe.
Obróciła się przodem do nich. Zimno bijące od podłogi powoli przedzierało się przez jej stopy w górę, aż wywołało dreszcze wzdłuż kręgosłupa.
Nic nie działało. Nie było prądu, nie było ogrzewania, nie było zielonego światła diody na kamerze.
Co, jeśli…
Opuściła dłoń w pobliże zaokrąglonego brzucha przypominającego piłkę do koszykówki, ale nie dotknęła go. Zwiesiła bezwładnie ręce.
Drzwi pozostawały zamknięte. Awaria zasilania nie mogła tego zmienić.
Hannah Sheridan była uwięziona w nie mniejszym stopniu niż do tej pory.
Hannah była otępiała i miała trudności z zebraniem myśli. Nie mogąc otrząsnąć się z odrętwienia, przemieszczała się jednostajnym tempem w kierunku zlewu. Doskonale znała każdy centymetr tego pokoju. Nie potrzebowała światła, by wiedzieć, co robi.
Wyjęła z szafki wszystkie naczynia, jakie miała ‒ dwa rondle, jeden kubek i miskę. Napełniła je wodą i postawiła na blacie. Następnie zatkała zlew korkiem i odkręciła kran.
Miała zapas wody na parę dni. Będzie musiała ją oszczędzać, używać jej tylko do picia, by starczyło na jak najdłużej.
Ale chłód… Zimno zabiłoby ją szybciej niż cokolwiek innego. Nie było tu niczego oprócz dwóch koców i swetra, który miała na sobie. To za mało.
Miała za mało wszystkiego.
Poczuła, że umrze w tym swoim okropnym więzieniu i że gówno może z tym zrobić. Paniczny strach zaczął wykręcać jej wnętrzności. Gardło zacisnęło się tak mocno, że z trudem udało jej się powstrzymać odruch wymiotny.
Z nadgarstka zdjęła frotkę i związała sięgające pasa gęste brązowe włosy w nieskładny kok. Kiedyś szczotkowała je codziennie. Ale ostatnio… ostatnio ledwo udawało jej się wykrzesać z siebie wystarczająco energii, by cokolwiek zjeść.
Wyciągnął konsekwencje.
Wolał ją ładną. Nigdy nie uderzył jej w twarz ani nie ciągnął za włosy.
Lubił, jak była czysta. Nigdy nie zabrakło jej szamponu ani odżywki, żelu pod prysznic, dezodorantu czy pasty do zębów. Miała nawet elektryczną szczoteczkę. Dawał jej tabletki z witaminą D, żeby mogła zadbać o zdrowie. Przyniósł też trochę ubrań ciążowych, gdy jej brzuch urósł na tyle, że zaczęła ich potrzebować. Szafki i lodówkę regularnie wypełniał zapasami gotowych posiłków do odgrzania w mikrofalówce, makaronu, strączków oraz puszek z owocami i warzywami.
Zdążyła się przekonać, co się stanie, jeśli nie będzie jadła lub przestanie dbać o urodę.
Ponownie spojrzała w kierunku drzwi. Były zamknięte. Zawsze takie były i zawsze będą.
Bezwiednie dotknęła zniekształconych palców lewej dłoni. Były trwale okaleczone: łamał je jeden po drugim, wiele razy. Ból był przy tym tak rozdzierający, że traciła przytomność. Wylewał jej wtedy wiadro zimnej wody na twarz, by ją ocucić, zanim zabierze się za kolejny palec.
Nieposłuszeństwo oznaczało ból. Sprzeciw oznaczał ból. Nadzieja oznaczała ból. To były pierwsze lekcje, jakich jej udzielił. Hannah była uparta. Jedna lekcja nigdy jej nie wystarczała.
Spróbowała się go pozbyć, używając maszynki do golenia, którą sam jej przyniósł, chcąc, by miała gładkie nogi. Nie udało się. Był szybki, silny i wystarczająco sprytny.
Za drugim razem odwinęła spiralny drut zbierający kartki zeszytu, który dostarczył jej w przypływie hojności. Zaczekała, aż się do niej zbliży, i rzuciła się na niego, celując w oko.
Odsunął się w ostatniej chwili. Drut wyrył głęboką ranę w jego policzku. Trochę krwi i blizna, ale nic poważnego.
Odpłacił jej za to dwoma złamanymi żebrami.
Przed trzecią próbą przez długie godziny każdego dnia pocierała końcem metalowej łyżki o chropowatą powierzchnię betonowej podłogi. Zacisnęła prawą dłoń na sztućcu, czekając, aż będzie wystarczająco blisko niej i straci czujność. Zebrała wszystkie siły i całą odwagę, jaką w sobie miała, i zatopiła ostry koniec w jego szyi.
Nie udało jej się uszkodzić tętnicy. Rana nie była wystarczająco głęboka, by go unieszkodliwić. Nadepnął ciężkim butem na jej bosą stopę: złamany paluch i skręcona kostka. Potem odnowił dwa złamania jej palców. Trach, trach.
Nie chodziła przez wiele dni. Ledwo mogła się poruszać – kuliła się tylko na materacu, owinięta gęstą mgłą rozdzierającego bólu. Wolała umrzeć, niż żyć w taki sposób. A jeśli miała umrzeć, za wszelką cenę chciała go zabrać ze sobą.
Podczas kolejnych odwiedzin rzucił na materac zdjęcie, tuż obok jej zwiniętego ciała. Przedstawiało jej trzyletniego synka Milo. Był na nim też jej mąż Noah. Rozpacz i zmartwienie na trwałe odcisnęły się w rysach jego twarzy. Miał na sobie policyjny mundur i stał na ganku ich utrzymanego w stylu kolonialnym dwupiętrowego domu w Fall Creek, małej mieścinie na południowym zachodzie Michigan.
Nie miała wątpliwości, że zdjęcie zostało zrobione zaledwie parę dni wcześniej. To znaczyło, że znał jej rodzinę. Wiedział, gdzie mieszka, i w dowolnej chwili mógł do niej podejść tak blisko, jak chciał. To było ostrzeżenie. Obietnica: jeśli spróbuje jeszcze raz, ucierpią na tym jej najbliżsi.
Zamiast ołówków dostała kredki świecowe i kredę. Miejsce metalowych sztućców zajęły plastikowe, a jej zeszyty były teraz wyłącznie klejone. Jednak nie miało to większego znaczenia. Nadal miała w zanadrzu żyletki z maszynki do golenia i wieczka puszek z jedzeniem ‒ ich krawędzie były ostre jak brzytwa.
Tyle że nie ważyła się już ich użyć. Złamał ją i doskonale o tym wiedział.
Tego dnia umarło w niej pragnienie walki o zabicie swojego porywacza. Ale nie umarła potrzeba walki o przeżycie.
Wraz z upływem miesięcy i lat budziła się każdego dnia i żyła dalej, nie tracąc nadziei. Starała się wierzyć, że kiedyś stąd wyjdzie i że zobaczy jeszcze syna. Milo. To było jej ziarno nadziei, którego trzymała się za wszelką cenę, bo tylko ono pozwalało jej nie oszaleć.
Hannah była niesamowicie uparta, od zawsze. Ale była tylko człowiekiem. Uwięzienie i odosobnienie powoli ją niszczyło, podobnie jak nigdy niekończące się okrucieństwa i cierpienie, które jej fundował.
Z każdym dniem stopniowo uchodziło z niej zdrowie psychiczne. W najgorszych okresach potrafiła na długie godziny zamykać się we własnych myślach, błądząc po rozległych przestrzeniach ziejących pustką.
Za każdym razem udawało jej się z nich wrócić: wtedy znów była w swoim więzieniu, a jej jedynymi towarzyszami były ból, lęk i coraz słabiej tląca się nadzieja.
Hannah stała nieruchomo w ciemności. Gdy zlew napełnił się do końca, zakręciła kran. Dźwięk spadających ostatnich kropel wody niósł się echem po pomieszczeniu.
Instynktownie, niemal wbrew własnej woli, ponownie odwróciła się w stronę drzwi.
Pies przestał ujadać. Owinęła ją kompletna cisza. Prądu nie było. Agregat nie działał. Nic nie działało.
Nadzieja była jej największym wrogiem.
Gdyby tylko potrafiła się poddać. Samobójstwo byłoby aktem łaski dla siebie samej. Roztrząsała to milion razy, pozwalając myślom zataczać w głowie coraz większe kręgi, planując.
Nie byłoby to trudne, zwłaszcza w porównaniu z tym, czego doświadczała na co dzień. O wiele łatwiej byłoby się poddać i zaakceptować swój los: czekała ją przyszłość wypełniona powolnym umieraniem odmierzanym przez pęknięcia kolejnych kości albo samodzielne pozbawienie się życia. Na końcu obu tych dróg i tak czekała śmierć.
Jednak do tej pory jeszcze nie nadeszła. W jakiś przedziwny sposób, mimo wszystko, Hannah wciąż tu była.
Ta uparta część jej charakteru, zawsze trzymająca się kurczowo przy życiu, przy nadziei – nawet kiedy wszystko ewidentnie wskazywało na to, że nadziei nie ma.
Czy potrafiłaby poradzić sobie z kolejnym potężnym rozczarowaniem? Samo przejście po betonowej podłodze zdawało jej się nadludzkim wysiłkiem. Miała ochotę położyć się do łóżka, zasnąć i już się nie obudzić.
Drzwi były zamknięte. Nigdy nie było inaczej.
Tysiące razy waliła pięściami w ich nieprzejednaną stal ‒ tak długo, aż dłonie zaczynały jej krwawić. Drapała, dopóki starczało jej paznokci.
Położyła ręce na brzuchu. Wyczuła ruch pod skórą i szybko opuściła je z powrotem wzdłuż ciała.
Zrobiła krok naprzód. Jeden, drugi, trzeci. Od drzwi dzieliło ją jeszcze dziesięć.
Nie otworzą się. Nigdy się nie otwierają. Po co to sobie robisz?
Stanęła przed drzwiami. Mieszanina lęku i obawy zmagała się w niej z rozpaczą i szaloną, straszną nadzieją.
Beton podłogi był lodowaty. Powietrze też. Na jej rękach i nogach pojawiła się gęsia skórka. Przeszywający chłód promieniował w górę od stóp, rozchodząc się na łydki, uda i tułów. Zadrżała. Obojętnie, czy dopuszczała do siebie nadzieję, czy też nie, to działo się naprawdę. Bez ogrzewania nie miała szans na przeżycie.
Położyła prawą dłoń na klamce. Przełknęła ślinę, usiłując odepchnąć od siebie własną desperację, walcząc z powoli rozpadającym się na kawałki umysłem.
Poczuła, jak jej klatka piersiowa mocno się zaciska.
Dzwoniło jej w uszach i trzęsły jej się ręce.
Nacisnęła na klamkę. Drzwi się otworzyły.
Moje dni upływają na pisaniu apokaliptycznych i dystopijnych powieści, pozwalających mi odkrywać wszystkie możliwe końce świata.
Uwielbiam tworzyć opowieści o tym, jak zwykli ludzie radzą sobie w niezwykłych okolicznościach, szczególnie wtedy, gdy z horyzontu znikają codzienne wygody i zasady.
Najbardziej lubię pisać i czytać opowieści, których bohaterowie zmagają się z wewnętrznymi demonami i muszą zmierzyć się z własnymi lękami oraz je pokonać, zmieniając się w odważnych i silnych wojowników, którymi zawsze mieli się stać.
Wśród moich ulubionych książek znajdują się Droga, Przejście, Igrzyska śmierci oraz Ready Player One. Moje ulubione filmy to Władca pierścieni i Gladiator.
Do szczęścia nie potrzebuję niczego poza dobrą historią, bez względu na formę. Dodajmy do tego kanapę i ciepły koc przy kominku w chłodny jesienny wieczór, z książką w jednej ręce i gorącą latte w drugiej (albo gorącą czekoladą!) ‒ i jestem w niebie.
Oczywiście nie pogardzę też pieszą wyprawą do górskiego wodospadu, dalekimi podróżami ani skokiem z samolotu (pod warunkiem, że będę miała do dyspozycji spadochron).
Lubię mieć kontakt z moimi czytelnikami! Znajdźcie moje pozostałe książki i piszcie do mnie za pośrednictwem któregokolwiek z tych kanałów:
www.KylaStone.com
www.Facebook.com/KylaStoneAuthor
www.Amazon.com/author/KylaStone
E-mail: [email protected]