Naomi Osaka. W poszukiwaniu własnego głosu - Ben Rothenberg - ebook

Naomi Osaka. W poszukiwaniu własnego głosu ebook

Rothenberg Ben

4,3

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Wszechstronna, starannie udokumentowana biografia tenisowej rewelacji i aktywistki Naomi Osaki, ukazująca nieznane dotąd kulisy jej spektakularnej kariery obejmującej zwycięstwa na Wielkich Szlemach, sensacyjne wystąpienia na rzecz sprawiedliwości rasowej i zdrowia psychicznego oraz ukryte problemy życia na oczach wszystkich. Jej wyjątkowa siła połączona z rozbrajającą delikatnością podbiły serca milionów fanów. Nigdy wcześniej nie było takiej czempionki.

Osaka urzekła świat tenisa i ściągnęła na siebie uwagę poza nim, bo nie tylko wygrała trzy Wielkie Szlemy, lecz także została ambasadorką istotnych kwestii społecznych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 672

Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
madzia935

Dobrze spędzony czas

Treść oceniam wysoko, ciekawe dla fanów sportu. W mojej opinii bardzo słabe tłumaczenie - dziwne nie tenisowe zwroty, jablkby tłumaczyła maszyna.
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

Jak ni­gdy dotąd nikt

Gdy pozna­łem Naomi Osakę, pla­so­wała się na sto dwu­dzie­stym siód­mym miej­scu w świa­to­wym ran­kingu. Miała rap­tem osiem­na­ście lat, nie zali­czyła jesz­cze w tourze peł­nego sezonu i nie zwy­cię­żyła w żad­nym zawo­do­wym tur­nieju. Lecz mimo że nikt o niej nie sły­szał, nie mia­łem wąt­pli­wo­ści, że czy­tel­nicy powinni ją poznać.

W 2016 roku rela­cjo­no­wa­łem Austra­lian Open dla „New York Timesa” piąty raz i po latach pisa­nia o teni­sie wie­dzia­łem, jakie arty­kuły chce dru­ko­wać ta gazeta. W odróż­nie­niu od ruty­no­wych pod­su­mo­wań meczów naj­lep­sze tek­sty z „Timesa” budziły zacie­ka­wie­nie sze­ro­kiego, zróż­ni­co­wa­nego grona czy­tel­ni­ków i wyko­rzy­sty­wały tenis oraz zawod­ni­ków i zawod­niczki jako soczewki pozwa­la­jące ana­li­zo­wać szer­sze spo­łeczne oraz kul­tu­rowe tematy czy pro­blemy.

To, czego dowie­dzia­łem się o Naomi Osace, suge­ro­wało, że jest ona pod tym wzglę­dem ide­alna. Pocho­dzi z rodziny japoń­sko-haitań­sko-ame­ry­kań­skiej, a zatem czer­pie z róż­nych kul­tur. Ofi­cjal­nie repre­zen­to­wała Japo­nię, gdzie przy­szła na świat, lecz zda­wała się odsta­wać od tra­dy­cyj­nych, wąskich defi­ni­cji „japoń­skości” zarówno pod wzglę­dem apa­ry­cji, jak i sto­sunku do języka naro­do­wego – nie umiała się nim swo­bod­nie posłu­gi­wać, co ogrom­nie ją zestre­so­wało, gdy przy­byli licz­nie do Mel­bo­urne japoń­scy repor­te­rzy zaczęli zada­wać jej pyta­nia w tym języku. W Japo­nii, która jest jed­nym z naj­bar­dziej homo­ge­nicz­nych rasowo kra­jów na świe­cie, mul­tiet­niczną toż­sa­mość postrze­gano czę­sto tak, jakby łącz­nik mię­dzy kom­po­nen­tami kul­turowymi był czymś nega­tyw­nym: być zło­żo­nym z wielu ele­men­tów ozna­czało, że nie sta­nowi się cało­ści. Osoby o mie­sza­nym pocho­dze­niu okre­ślano w Japo­nii mia­nem hafu, co wywo­dzi się z anglo­ję­zycz­nego słowa half – połowa.

Sam wygląd Naomi czę­sto wywo­ły­wał kon­ster­na­cję wśród osób, które nie przy­pusz­czały, że japoń­ska zawod­niczka może albo powinna tak się pre­zen­to­wać. „Od dziecka gdy weszłam na boisko, ludzie się na mnie gapili i szep­tali mię­dzy sobą: »To ta czarna Japonka«” – opo­wia­dała potem Naomi. „Nie wie­dzieli, jak mnie zakla­sy­fi­ko­wać”. Gdy zatem w Mel­bo­urne po raz pierw­szy była roz­sta­wiona na tur­nieju wiel­kosz­le­mo­wym, ucie­szyła się, że na try­bu­nach widzi japoń­skich kibi­ców dopin­gu­ją­cych ją jak swoją. „Moim zda­niem to, że jestem Japonką, wywo­łuje zasko­cze­nie” – przy­znała po meczu wygra­nym w dru­giej run­dzie. „Dla­tego tak mnie wzru­szył widok japoń­skich flag i sym­boli”.

Kibi­co­wali Naomi rów­nież miej­scowi fani, co skło­niło ją do przy­pusz­cze­nia, że jej urok prze­ma­wia do szer­szego grona. „Może to dla­tego, że nie­po­dobna dopre­cy­zo­wać, kim jestem” – zasta­na­wiała się. „A wobec tego każdy może mi kibi­co­wać”. Nie ulega wąt­pli­wo­ści, że widzom Austra­lian Open dostar­czyła mnó­stwo oka­zji do emo­cji, waląc w piłki z osza­ła­mia­jącą siłą, co zapew­niło jej zwy­cię­stwo w pię­ciu meczach – trzech kwa­li­fi­ka­cyj­nych, dwóch w meczach zawod­ni­ków zakwa­li­fi­ko­wa­nych, aż w końcu dotarła do trze­ciej rundy. Nie­które ele­menty stylu jej gry wciąż były w zalążku i jesz­cze się roz­wi­jały, ale miała już wszyst­kie zadatki na przy­szłą gwiazdę.

Dłu­gie lata słu­cha­łem, jak zawod­nicy zasła­niają się bana­łami, więc szcze­rość Naomi zro­biła na mnie rów­nie duże wra­że­nie jak jej siła. Mia­łem prze­pro­wa­dzić z nią wywiad, więc sie­dzie­li­śmy naprze­ciwko sie­bie w loży dla zawod­ni­ków – miej­scu, gdzie gra­cze, tre­ne­rzy, rodzice, agenci i roz­ma­ite inne osoby towa­rzy­szące cze­kają ner­wowo na mecze i ukrad­kiem ana­li­zują prze­ciw­ni­ków. Naomi jasno dała mi do zro­zu­mie­nia, że na­dal nie czuje się kom­for­towo ze względu na obec­ność swej idolki Sereny Wil­liams. Wyznała, że gdy wcze­śniej wypa­trzyła Serenę na zawo­dach, chciała zapaść się pod zie­mię. „Uda­łam, że mnie nie ma” – stwier­dziła. „W przy­pły­wie nie­śmia­ło­ści sie­dzia­łam w kącie i uda­wa­łam, że gapię się w tele­fon”.

Kilka lat wcze­śniej Naomi zro­biła sobie z Sereną wyma­rzo­nego sel­fika, co, jak mi powie­działa, jesz­cze pogor­szyło obecną sytu­ację, kiedy korzy­stały ze wspól­nej szatni. „Mam wra­że­nie, że ni­gdy mi to nie przej­dzie” – tłu­ma­czyła. „Wydaje mi się, że jeśli ktoś przed­stawi ci się jako fanka, to ni­gdy nie spoj­rzysz na tę osobę jak na kogoś rów­nego sobie”.

Fascy­no­wało mnie, że skrę­po­wa­nie, do któ­rego przy­znała się Naomi, łączyło się z ogromną wiarą w to, czego potrafi doko­nać na boisku i kim w przy­szło­ści zosta­nie. Gdy zapy­ta­łem ją o spor­towe aspi­ra­cje i marze­nia, zawie­siła głos, a potem się zaśmiała. „Naj­lep­szą być, jak ni­gdy dotąd nikt” – oznaj­miła z dum­nym uśmie­chem. Nie zała­pa­łem żartu, więc prze­pro­siła: „Prze­pra­szam, to cytat z Pokémonów. Z głów­nej pio­senki. Ale zga­dza się – stać się naj­lep­szą i dojść naj­da­lej, jak się da”.

Były to szumne słowa, lecz Naomi miała speł­nić tę obiet­nicę zain­spi­ro­waną Pokémonami. Trzy lata póź­niej, zwy­cię­żyw­szy w Austra­lian Open na kor­cie poło­żo­nym nie­opo­dal kabiny, w któ­rej owego dnia sie­dzie­li­śmy, jako pierw­sza pocho­dząca z Azji osoba gra­jąca w tenisa wspięła się na naj­wyż­sze miej­sce świa­to­wego ran­kingu sin­gli. Kilka mie­sięcy wcze­śniej wygrała US Open, parę lat póź­niej zaś miała ponow­nie zdo­być oba te tytuły, a tym samym podwoić swoje wiel­kosz­le­mowe laury w roz­gryw­kach indy­wi­du­al­nych. Intry­go­wała tym, że prze­bo­jem wzięła główne rynki w Sta­nach Zjed­no­czo­nych i Japo­nii, dzięki czemu zaro­biła od spon­so­rów tyle, że w wieku dwu­dzie­stu dwóch lat została naj­le­piej opła­caną spor­t­smenką w histo­rii – zgar­niała osza­ła­mia­jącą kwotę pięć­dzie­się­ciu milio­nów dola­rów rocz­nie. Japoń­ski Komi­tet Olim­pij­ski powie­rzył jej zada­nie zapa­le­nia zni­cza w klu­czo­wym momen­cie cere­mo­nii otwar­cia Igrzysk Olim­pij­skich w Tokio w 2020 roku. Przed nią żaden teni­si­sta nie dostą­pił tego zaszczytu.

Jed­nakże naj­więk­sze piętno, jakie odci­snęła, zapo­wia­dała druga część jej poke­mo­no­wej dekla­ra­cji: Naomi Osaka miała się stać „naj­lep­szą, jak ni­gdy dotąd nikt” i feno­me­nem na skalę znacz­nie więk­szą, niż kto­kol­wiek mógł prze­wi­dzieć. Nie poprze­stała na tym, że odno­siła zwy­cię­stwa, lecz prze­kształ­ciła wizję tego, kim powi­nien być czem­pion, w spo­sób dalece wykra­cza­jący poza gra­nice kortu teni­so­wego. W spo­rcie, który wybrali dla niej rodzice, kiedy była jesz­cze nie­mow­lę­ciem, Naomi Osaka miała stwo­rzyć nową jakość, zupeł­nie swo­istą. Wła­śnie to połą­cze­nie prze­bo­jo­wo­ści i zwąt­pie­nia w sie­bie, czemu dała wyraz w roz­mo­wie ze mną w Mel­bo­urne, miało ocza­ro­wać cały świat, rzu­cić wyzwa­nie dotych­cza­so­wemu poj­mo­wa­niu wygra­nej oraz porażki, kon­troli i wraż­li­wo­ści. Naomi Osaka miała zostać super­gwiazdą na świa­tową skalę za sprawą naj­bar­dziej burz­li­wej roz­grywki w histo­rii tenisa, kiedy zmie­rzyła się z Sereną Wil­liams, na którą kilka lat wcze­śniej wsty­dziła się nawet popa­trzeć. Naomi Osaka miała jed­nak zna­leźć się na ustach wszyst­kich na całym świe­cie, bo przy­znała, jak było jej trudno, kiedy nie potra­fiła się zmu­sić, by wziąć udział w kon­fe­ren­cji pra­so­wej po meczu.

Naomi Osaka stała się punk­tem odnie­sie­nia całej gene­ra­cji, i to z przy­czyn, które coraz mniej miały wspól­nego z jej wyni­kami spor­to­wymi. Wzmianka o niej natych­miast ini­cjo­wała dys­ku­sje o rasie, płci, zdro­wiu psy­chicz­nym, akty­wi­zmie, mul­ti­kul­tu­ra­li­zmie, poli­tyce, biz­ne­sie i zmia­nach poko­le­nio­wych. Żadna inna oso­bi­stość życia publicz­nego nie stała tak jak Naomi Osaka na ruchli­wym roz­drożu prze­ci­na­ją­cych się szla­ków sportu i kul­tury.

Aby stać się naj­lep­szą, jak ni­gdy dotąd nikt, Naomi Osaka miała prze­trwać ogłu­sza­jący hałas i doj­mu­jącą ciszę. Zagłę­biała się w waż­kie pro­blemy, któ­rych inni nie śmieli doty­kać. Zbie­rała pochwały za suk­cesy, lecz doce­niono ją jesz­cze bar­dziej za to, że dzie­liła się tro­skami na are­nie świata, odna­la­zła siłę oraz wła­sny głos i zmu­siła kul­turę w sta­nie trans­for­ma­cji, by na nowo roz­wa­żyła kwe­stię tego, czym są i czym być powinny siła i sła­bość, zarówno w spo­rcie, jak i w świe­cie.

Oto jej histo­ria.

Rozdział 1. Raj

1

Raj

Paste­lo­wo­ró­żowe i żół­ciut­kie banery oraz gra­fiki, jakimi jest obwie­szony Indian Wells Ten­nis Gar­den, infor­mują, że każdy przy­były wstę­puje na wyż­szą płasz­czy­znę egzy­sten­cji: „Witaj­cie w Teni­so­wym Raju”.

W Indian Wells, nie­wiel­kim kuror­cie poło­żo­nym pośród kali­for­nij­skiej pustyni nie­opo­dal Palm Springs, co roku odby­wają się zawody w teni­sie, które mają rangę naj­waż­niej­szych po tur­nie­jach wiel­kosz­le­mo­wych i przy­cią­gają naj­lep­szych zawod­ni­ków świata na dwu­ty­go­dniowe roz­grywki ide­alną pogodą i pulą nagród prze­kra­cza­jącą dzie­więć milio­nów dola­rów.

Odkąd Larry Elli­son – miliar­der, który zało­żył zaj­mu­jącą się two­rze­niem opro­gra­mo­wa­nia firmę Oracle – wyku­pił w 2009 roku tur­niej, widzo­wie słono płacą za nie­biań­skie roz­ko­sze „Teni­so­wego Raju”. Naj­droż­sze bilety w cen­tral­nych punk­tach sta­dionu osią­gają ceny rzędu trzy­na­stu tysięcy dola­rów za miej­sce na widowni na cały kon­kurs. Restau­ra­cja Nobu z wido­kiem na kort Sta­dionu 2 ser­wuje sałatkę z homara z gril­lo­wa­nymi grzy­bami shii­take za sześć­dzie­siąt pięć dola­rów, a japoń­ski stek z antry­kotu A5 Wagyu kosz­tuje trzy­dzie­ści osiem dola­rów za trzy­dzie­ści gra­mów, przy czym naj­mniej­sza por­cja to sto dwa­dzie­ścia gra­mów. Obie te potrawy świet­nie kom­po­nują się z konia­kiem Rémy Mar­tin Louis XIII Grande Cham­pa­gne w cenie trzy­stu pięć­dzie­się­ciu dola­rów za kie­li­szek.

Co roku w marcu setki tysięcy ludzi zjeż­dżają się z Los Ange­les albo tło­czą na pokła­dach samo­lo­tów nad­la­tu­ją­cych z chłod­niej­szych obsza­rów Ame­ryki Pół­noc­nej, by na tere­nie obiektu usta­wiać się na tle gór, palm oraz krysz­ta­ło­wo­błę­kit­nego nieba (bez fil­tra) i pozo­wać do sta­ran­nie wysty­li­zo­wa­nych fotek na Insta­grama. Z ich per­spek­tywy warto zapła­cić tak drobną cenę za chwi­lową zazdrość kogoś, kto wła­śnie prze­wija pro­fil z ich życiem. Bo w Indian Wells, gdzie na każ­dym kroku sły­szy się, że jest się w raju, z oddali życie będzie się pre­zen­to­wać wręcz per­fek­cyj­nie.

Łatwo zapo­mnieć, że w Indian Wells gro­ma­dzi się także inna grupa gości, któ­rzy nie przy­by­wają tam, by jeść, pić i się poka­zać. Są to ci, któ­rych rze­czy­wi­ście inte­re­suje tenis. Indian Wells przy­ciąga zago­rza­łych fanów nie tylko sta­dio­nami, lecz także nadzieją na wypa­trze­nie naj­wy­bit­niej­szych gwiazd sportu z bli­ska na kor­tach tre­nin­go­wych. Wej­ściówkę na teren obiektu można kupić rap­tem za dwa­dzie­ścia dola­rów, więc zaradny fan może obsa­dzić punkt obser­wa­cyjny i wypa­try­wać, jak ulu­biony zawod­nik czy zawod­niczka roz­grze­wają się przed grą w zaci­szu i na luzie. Naj­bar­dziej zago­rzali i prze­bo­jowi mogą się usa­do­wić przy wyj­ściach z kor­tów, co stwa­rza oka­zję do zdo­by­cia auto­grafu czy sel­fika, jeśli teni­si­sta czy teni­sistka się zgo­dzą.

W sobotę dwu­na­stego marca 2022 roku o sie­dem­na­stej dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia teni­sistka Naomi Osaka na Kor­cie Tre­nin­go­wym 1 ma odbyć tre­ning przed meczem. Naomi ćwi­czy późno, bo późno wystę­puje: w dru­giej run­dzie jej mecz z Rosjanką Wero­niką Kudier­mie­tową roz­pi­sany jest jako drugi poje­dy­nek wie­czor­nej sesji. Już tro­chę po naj­lep­szym cza­sie ante­no­wym w Indian Wells, lecz dla widowni przed tele­wi­zo­rami w Japo­nii jest to pora dosko­nała.

Na try­bu­nie głów­nej wokół Kortu Tre­nin­go­wego 1 znaj­duje się kil­ka­set miejsc sie­dzą­cych. Parę minut przed pla­no­wa­nym przy­by­ciem Osaki wszyst­kie są zajęte. Za tyl­nym rzę­dem z boku stoi sze­reg ludzi, któ­rzy wyglą­dają zza widzów sie­dzą­cych. Już nie­ba­wem za tym rzę­dem poja­wia się kolejny sze­reg. Jesz­cze po chwili gro­ma­dzi się trzeci sze­reg osób, które stoją na pal­cach za dwoma poprzed­nimi rzę­dami i zer­kają przez luki i szpary, wypa­tru­jąc czte­ro­krot­nej zwy­cięż­czyni tur­nieju wiel­kosz­le­mo­wego.

Gdy zegar wybija sie­dem­na­stą, na elek­tro­nicz­nej tablicy przy kor­cie wyświe­tla się imię, nazwi­sko i twarz Naomi, lecz po niej samej ani śladu. „Przyj­dzie?” – pyta o sie­dem­na­stej sześć jakiś chło­piec. Zegar wska­zuje sie­dem­na­stą dzie­sięć, a dzie­ciaki z wiel­kimi piłecz­kami teni­so­wymi, na któ­rych zbie­rają auto­grafy, wiercą się coraz nie­spo­koj­niej. „Może czeka, aż się zbie­rze wielki tłum, żeby zgo­to­wać jej lep­szą owa­cję” – rzuca ktoś. Mniej wię­cej o sie­dem­na­stej dwa­dzie­ścia widzo­wie, któ­rzy się odwró­cili i spoj­rzeli w kie­runku tarasu dla zawod­ni­ków, zauwa­żają, że Naomi naresz­cie wycho­dzi. Zamiast jed­nak skrę­cić w lewo na Kort Tre­nin­gowy 1, razem z całą ekipą kie­ruje się pro­sto na pusty Kort Tre­nin­gowy 7. Tylko garstka ludzi z Kortu Tre­nin­go­wego 1 spo­strzega manewr Naomi. Dys­kret­nie opusz­czają więk­sze zgro­ma­dze­nie, by wszy­scy nie rzu­cili się do biegu, przez co mogliby stra­cić dosko­nałe miej­sca sie­dzące przy mniej­szym, leżą­cym na ubo­czu boisku.

Naomi przy­bywa wraz z ekipą: Wimem Fis­sette’em, czter­dzie­sto­jed­no­let­nim Bel­giem, który szkoli ją od dwóch i pół roku; Yutaką Naka­murą – tre­ne­rem przy­go­to­wa­nia moto­rycz­nego; fizjo­te­ra­peutką Natsuko „Naną” Mogi i mło­dym Bel­giem Seppe’em Cuy­per­sem, z któ­rym spa­rin­guje. Naomi jest cała ubrana na czarno; to jej ulu­biony kolor. Do czar­nych leg­gin­sów, się­ga­ją­cych tuż za kolana, wło­żyła czarny T-shirt, który roz­ja­śniają jedy­nie logo­typy trzech głów­nych spon­so­rów: Nike, firmy infor­ma­tycz­nej Work­day oraz kosme­tycz­nej Kinlò. Na gło­wie ma czarną czapkę z bia­łym, stwo­rzo­nym przez Nike mono­gra­mem NO z przodu i czer­wono-żół­tym logo Master­card – kolej­nego waż­nego spon­sora – z boku.

Pod­czas gdy garstka fanów roz­siada się na kil­ku­dzie­się­ciu pustych sie­dze­niach nad kor­tem i za nim, Naomi zaczyna roz­grzewkę od jog­gingu. Naka­mura i Mogi jej towa­rzy­szą, klasz­cząc i się śmie­jąc. Roz­ciąga się przy uży­ciu piłki lekar­skiej, bie­rze rakietę i wcho­dzi na kort. Za siatką stoi Cuy­pers. Zaczy­nają tuż przy siatce i ude­rzają lekko w piłkę. Naomi trzyma rakietę lewą ręką, śmieje się i pomię­dzy ude­rze­niami kręci piru­ety. Następ­nego dnia jeden z wiel­bi­cieli wrzuci nagra­nie tych chwil z pod­ło­żoną skoczną japoń­ską pio­senką w stylu pop oraz pod­pi­sem: „Naj­bar­dziej uro­cza miło­śniczka tre­nin­gów”.

Powoli, sub­tel­nie Naomi i Cuy­pers – dwu­dzie­sto­trzy­la­tek, który w ran­kingu Asso­cia­tion of Ten­nis Pro­fes­sio­nals (ATP) upla­so­wał się naj­wy­żej na pozy­cji tysiąc czte­ry­sta czter­dzie­stej dzie­wią­tej – odsu­nęli się od siatki i usta­wili przy prze­ciw­le­głych liniach bazo­wych. Roz­krę­cili się i teraz walą w piłki tam i z powro­tem z pełną mocą. Wyraź­nie sły­chać trzask piłki ude­rza­ją­cej czy­sto w śro­dek polie­stro­wej siatki roz­pię­tej na rakie­cie, mimo że tłum rośnie, bo namie­rzono już Naomi na Kor­cie Tre­nin­go­wym 7. Jej wiel­bi­ciele kon­se­kwent­nie zacho­wują się z sza­cun­kiem, a nawet nabożną czcią, bo wie­dzą, że obser­wują pro­fe­sjo­na­listkę przy pracy. Z try­bun ta praca wydaje się przy­jemna – mimo że Naomi wali miaż­dżą­cym for­hen­dem, na­dal się uśmie­cha­jąc. Kiedy piłka prze­myka po siatce, a Cuy­pers młóci rakietą, prze­ko­ma­rza się: „Ale wstyd!”. Gdy udaje jej się zdo­być woleja, rzuca z piskiem do Cuy­persa: „Wybacz!”.

Naomi nie zwraca uwagi na tłum gro­ma­dzący się za kor­tem pod­czas zabawy z Cuy­per­sem, lecz gdy zmie­niają się stro­nami mię­dzy roz­gryw­kami, młody fan wita się z nią z bli­ska: „Cześć, Naomi!”. Pod­nosi wzrok z uśmie­chem i macha do niego.

Po kilku chwi­lach ćwi­cze­nia ser­wi­sów do Naomi pod­cho­dzi Fis­sette. Zaczy­nają oma­wiać kon­kretne zagra­nia, które w naj­bliż­szym meczu należy zasto­so­wać prze­ciwko Kudier­mie­to­wej. „Pierw­szy serw może lecieć w dowolne miej­sce, a drugi?” – pyta Naomi, a Fis­sette odpo­wiada ści­szo­nym gło­sem, tak by publicz­ność nie mogła pod­słu­chać ich roz­mowy. Fis­sette w dys­ku­sjach na kor­cie sta­wia na współ­pracę – słu­cha, a nie tylko poucza. Naomi z natury odnosi się do oto­cze­nia z sza­cun­kiem; Fis­sette w odróż­nie­niu od wielu tre­ne­rów nie wyko­rzy­stuje tego i nie pró­buje zdo­mi­no­wać roz­mów.

Na zakoń­cze­nie tre­ningu deli­kat­nie podaje kilka piłek do zawod­niczki, by mogła w nie rąb­nąć ze wszyst­kich sił, a finał krót­kiej sesji nabiera dobit­nego, budzą­cego zaufa­nie cha­rak­teru. Naomi fini­szuje ener­ge­tycz­nie i z hukiem – na kształt pokazu fajer­wer­ków – a setki widzów wiwa­tują cicho, lecz z aplau­zem. Spę­dziw­szy na kor­cie rap­tem dwa­dzie­ścia minut, Naomi i jej dru­żyna skoń­czyli i zaczy­nają się pako­wać. Star­sza sio­stra teni­sistki, Mari, wcho­dzi na boisko, gdy zespół się zbiera. Naomi żar­to­bli­wie sztur­cha ją butelką z wodą, którą Mari odpy­cha.

Mari Osaka też grała w tenisa, lecz go zarzu­ciła. Teraz gra tylko Naomi.

Jej dru­żyna scho­dzi z kortu i kie­ruje się do szatni, ale Naomi upusz­cza torbę i bie­gnie w prze­ciwną stronę – ku grupce fanów, któ­rzy zebrali się na wydzie­lo­nej powierzchni chod­nika w prze­ciw­le­głym naroż­niku kortu – by roz­dać auto­grafy i zapo­zo­wać do sel­fi­ków z ocze­ku­ją­cymi. Upo­raw­szy się z tą grupką, nie wraca pro­sto do szatni, lecz bie­gnie na drugi koniec obszaru mię­dzy kor­tami ćwi­cze­nio­wymi a szat­nią, gdzie zaczy­na­jąc od końca, wita się z dzie­siąt­kami fanów cze­ka­ją­cych na nią wzdłuż płotu. Na każ­dym zdję­ciu Naomi się uśmie­cha, zaci­ska­jąc usta, i unosi dwa palce – to gest typowo japoń­ski. Kilka razy, gdy jakiś mniej zazna­jo­miony z tech­no­lo­gią fan nie może sobie pora­dzić z apką do robie­nia zdjęć, Naomi bie­rze jego komórkę, wci­ska, co trzeba, po czym usta­wia się i sama robi zdję­cie. Po reak­cjach można wno­sić, że krótką przy­godę, jaką ich tele­fony prze­żyły w rękach gwiazdy, wiel­bi­ciele odbie­rają jako atrak­cję, a nie naru­sze­nie pry­wat­no­ści.

W miarę jak Naomi prze­dziera się przez kolejkę, zado­wo­leni kibice odsu­wają się od ogro­dze­nia i rado­śnie porów­nują sel­fiki. „Nie pchać się!” – krzy­czy ochro­niarz, gdy Naomi dociera do końca płotu.

W odróż­nie­niu od spor­tow­ców upra­wia­ją­cych inne dys­cy­pliny, któ­rzy mogą sobie meto­dycz­nie roz­pla­no­wać har­mo­no­gram na każdy dzień roz­gry­wek, teni­si­ści czę­sto muszą się mie­rzyć z nie­pew­no­ścią co do tego, kiedy zaczną grę, ponie­waż dłu­gość meczów poprze­dza­ją­cych ich roz­grywkę jest zmienna – sie­dzą i się męczą, cze­ka­jąc na swoją kolej. W tę sobotę pierw­szy mecz wie­czor­nej sesji idzie na rekord: Ste­fa­no­sowi Tsit­si­pa­sowi scho­dzi ponad dwie i pół godziny, nim wresz­cie pokona Jacka Socka w tie-bre­aku w trze­cim secie. Gdy Tsit­si­pas koń­czy wywiad i scho­dzi z kortu, Naomi czeka już pra­wie godzinę, więk­szość tego czasu spę­dza­jąc sam na sam z myślami w szatni. Kiedy mene­dżer tur­nieju infor­muje ją, że pora na jej mecz, prze­wożą ją z szatni do wej­ścia na kort wóz­kiem gol­fo­wym.

Naomi wkra­cza na kort Sta­dium 1 z bia­łymi słu­chaw­kami Beats by Dre na uszach, nasu­nię­tymi na czarny daszek Nike.

„Panie i pano­wie, mistrzyni z roku 2018!” – obwiesz­cza przez roz­miesz­czone z każ­dej strony gło­śniki tur­nie­jowy komen­ta­tor Andrew Kra­sny. „Powi­tajmy Naomi Osakę!”

Gwoli ści­sło­ści, przed zdo­by­ciem tytułu w 2018 roku w Indian Wells, na tur­nieju, który doro­bił się nie­ofi­cjal­nego przy­domka „pią­tego szlema”, Naomi Osaka nie zwy­cię­żyła w żad­nym zawo­do­wym tur­nieju, nawet na naj­niż­szym szcze­blu roz­gry­wek. By zdo­być tro­feum i 1 340 860 dola­rów w lukra­tyw­nym kon­kur­sie, musiała wygrać sie­dem meczów – tyle samo, ile trzeba, by wywal­czyć tytuł w Wiel­kim Szle­mie. Led­wie dwu­dzie­sto­let­nia teni­sistka, pla­su­jąca się na czter­dzie­stej czwar­tej pozy­cji w świa­to­wym ran­kingu, musiała się zmie­rzyć z tuzami tej dys­cy­pliny spor­to­wej: pię­cio­krotną zwy­cięż­czy­nią tur­nie­jów wiel­kosz­le­mo­wych Mariją Sza­ra­pową w run­dzie pierw­szej, byłą zawod­niczką numer dwa Agnieszką Radwań­ską w run­dzie dru­giej, byłym nume­rem jeden Karolíną Plíškovą w ćwierć­fi­na­łach, a potem z ówcze­sną liderką ran­kingu Simoną Halep w pół­fi­na­łach. Poko­naw­szy te uznane gwiazdy bez utraty seta, Naomi zwień­czyła dzieło, zwy­cię­ża­jąc w finale, rów­nież bez straty seta, z rówie­śniczką i zara­zem wscho­dzącą gwiazdą Darją Kasat­kiną.

Jed­nak z pierw­szego finału Naomi bar­dziej niż osza­ła­mia­jąca siła i opa­no­wa­nie, jakimi się wyka­zała, wygry­wa­jąc z Kasat­kiną 6:3, 6:2, w pamięć zapa­dło, jaka była nie­przy­go­to­wana do uro­czy­stej deko­ra­cji, która nastą­piła póź­niej. Zawod­niczka miała wygło­sić zwy­cza­jową mowę do publicz­no­ści zgro­ma­dzo­nej na sta­dio­nie i oglą­da­ją­cej przed tele­wi­zo­rami. Naomi gme­rała przy koł­nie­rzyku kurtki i wahała się, czy powinna dotknąć mikro­fonu, czy nie.

– Hm, dzień dobry… – zaga­iła i zachi­cho­tała. – Hm. Cześć, jestem Nao… Okej, mniej­sza z tym. – Zmie­rza­jąc do końca swo­jego prze­mó­wie­nia, które by­naj­mniej nie nabrało płyn­no­ści, stwier­dziła, że dała plamę: – To będzie pew­nie naj­gor­sza mowa w dzie­jach.

Mimo że cały czas się jąkała, robiła dygre­sje i prze­cią­gała – a może wła­śnie dla­tego – Naomi ocza­ro­wała publicz­ność. Nawet wła­ści­ciel tur­nieju, miliar­der Elli­son, sie­dzący z kamienną twa­rzą w pierw­szym rzę­dzie, pod koniec mowy się uśmiech­nął. Wypa­dła nie­zręcz­nie, ow­szem, ale zostało to ponie­kąd ode­brane jako coś na wskroś zro­zu­mia­łego i bez­pre­ten­sjo­nal­nego, zwłasz­cza przez jej rówie­śni­ków z poko­le­nia Z.

Tego dnia w Indian Wells szer­szemu gronu publicz­no­ści una­ocz­niło się to, co osoby śle­dzące karierę Naomi wie­działy od lat:

Naomi Osaka zali­czała się do naj­lep­szych teni­si­stek na świe­cie.

Naomi Osaka się wyróż­niała.

Naomi Osaka była fajna.

Na sce­nie, na któ­rej wystę­po­wali głów­nie wyra­fi­no­wani i świet­nie przy­go­to­wani spor­towcy, Naomi jako trium­fa­torka ofe­ro­wała coś innego – powiew auten­ty­zmu. Przy­kuła uwagę nowych rzesz fanów – i spon­so­rów – na try­bu­nach i przed tele­wi­zo­rami na całym świe­cie. Przez cały ten rok ich uwaga miała się sku­piać na niej.

„Z tym miej­scem zde­cy­do­wa­nie wiąże się wiele moich miłych wspo­mnień i na pewno dodało mi ono śmia­ło­ści” – przy­znała Naomi pod­czas kon­fe­ren­cji pra­so­wej poprze­dza­ją­cej tur­niej w Indian Wells w 2022 roku.

Tuż po zwy­cię­stwie w Indian Wells w 2018 roku, parę dni póź­niej, Naomi poko­nała w Miami Serenę Wil­liams w ich pierw­szym poje­dynku. Po pół roku ponow­nie poko­nała Serenę, tym razem w finale US Open, zdo­by­wa­jąc jed­no­cze­śnie pierw­sze laury w Wiel­kim Szle­mie. Do marca 2022 roku zebrała cztery wiel­kosz­le­mowe wygrane – żadna inna aktywna teni­sistka (z wyjąt­kiem Wil­liams) nie zdo­była ich wię­cej. Dys­po­no­wała także zróż­ni­co­wa­nym i rosną­cym wachla­rzem zaso­bów nie­zwią­za­nych z teni­sem, mię­dzy innymi miała udział w kapi­tale kieł­ku­ją­cego por­talu poświę­co­nego kryp­to­wa­lu­tom – FTX. W ciągu kilku mie­sięcy Naomi zało­żyła wła­sną agen­cję spor­tową i firmę pro­du­cencką. Przy zarob­kach powy­żej pięć­dzie­się­ciu milio­nów dola­rów rocz­nie od spon­so­rów zanosi się na to, że Naomi nie­ba­wem osią­gnie swój cel i zosta­nie pierw­szą spor­t­smenką-miliar­derką.

W ciągu tych czte­rech lat towa­rzy­szyła Naomi wyjąt­kowo dobra passa, aż do tego sobot­niego wie­czoru, kiedy w ran­kingu zna­cząco spa­dła. Co ude­rza­jące, zwłasz­cza że w stawce nie było zawod­niczki, która podob­nie jak Naomi mia­łaby na kon­cie aż cztery tytuły wiel­kosz­le­mowe, na tur­nieju poja­wiła się z pozy­cją sie­dem­dzie­siątą ósmą w ran­kingu, tak obni­żoną, że udało jej się wci­snąć do roz­sta­wie­nia rap­tem parę dni przed roz­po­czę­ciem roz­gry­wek, gdy wyco­fało się kilka wyżej noto­wa­nych zawod­ni­czek.

Stawka była wyż­sza niż sama kwa­li­fi­ka­cja do tur­nie­jów: w Indian Wells Naomi przy­znała, że czę­sto wią­zała swoje poczu­cie wła­snej war­to­ści z pozy­cją w ran­kingu. „Dla mnie to wszystko” – powie­działa. „I nie ośmielę się stwier­dzić, że cał­ko­wi­cie zmie­ni­łam ten spo­sób myśle­nia… Jeżeli w czy­imś życiu sta­no­wię coś war­to­ściowego, myślę, że lepiej mnie trak­tują czy coś takiego, rozu­mie­cie?”

Tego wie­czoru 2022 roku nie­wielu wątpi, że pod wzglę­dem fizycz­nym Naomi na­dal pre­zen­tuje tenis świa­to­wej klasy. Wąt­pli­wo­ści może jed­nak budzić jej goto­wość psy­chiczna. Rok wcze­śniej wyco­fała się z French Open z przy­czyn zwią­za­nych ze zdro­wiem psy­chicz­nym, mówiąc, że od swo­jego pierw­szego zwy­cię­stwa w Wiel­kim Szle­mie „cier­piała na dłu­gie epi­zody depre­syjne”. Kiedy kilka mie­sięcy póź­niej w Cin­cin­nati wró­ciła do roz­gry­wek, a także do typo­wych kon­fe­ren­cji pra­so­wych, które sta­no­wiły dla niej szcze­gól­nie silne źró­dło stresu, opu­ściła podium we łzach. Po paru tygo­dniach, gdy bro­niła tytułu w US Open i prze­grała w trze­ciej run­dzie, znów roz­pła­kała się przed kame­rami. „Naprawdę nie wiem, kiedy roze­gram następny mecz” – wyznała drżą­cym gło­sem. „Myślę, że na pewien czas zro­bię sobie prze­rwę od gry”. Pauza trwała mniej wię­cej trzy mie­siące. Po powro­cie przy­znała, że świa­doma decy­zja o wyco­fa­niu się dała jej poczu­cie kon­troli, któ­rego wcze­śniej jej bra­ko­wało. „Samo to, że powie­dzia­łam na głos: »Zro­bię sobie prze­rwę, a wrócę, gdy szcze­rze zako­cham się w tym spo­rcie i będę wie­dzieć, co tu chcę robić«, dało mi czas, by wszystko sobie poukła­dać” – wyja­śniła.

Te chwile publicz­nego odsło­nię­cia się i bez­bron­no­ści, jakże dia­me­tral­nie różne od twar­dych postaw pre­zen­to­wa­nych przed kame­rami i rywa­lami przez mistrzów świata w spo­rcie, zmie­niły postrze­ga­nie Naomi zarówno w śro­do­wi­sku spor­to­wym, jak i poza nim. Gdy powró­ciła do Indian Wells, zauwa­żyła, że fani utoż­sa­miają się z nią i wcho­dzą w inte­rak­cję w spo­sób bar­dziej „oso­bi­sty” niż wcze­śniej. „Zazwy­czaj kiedy prze­cho­dzę, sły­szę, jak ludzie wołają coś w rodzaju: »Wygraj tur­niej!« albo »Mam bilety na finał, widzimy się!«. Takie rze­czy” – tłu­ma­czyła. „A wszy­scy mówili po pro­stu: »Życzę dobrej zabawy«. Niby wiem, że nie jest to ogromna róż­nica, ale dla mnie wiele to zna­czyło”.

W Indian Wells więk­szość gwiazd otrzy­mała w pierw­szej run­dzie wolny los, dzięki czemu prze­szły do kolej­nej bez meczu. Naomi pla­so­wała się o wiele poni­żej progu trzy­dzie­stej dru­giej pozy­cji w ran­kingu, a zatem musiała roze­grać poje­dy­nek w pierw­szej run­dzie. Wylo­so­wała trudną prze­ciw­niczkę, noto­waną na pozy­cji trzy­dzie­stej ósmej Slo­ane Ste­phens – uta­len­to­waną, lecz nie­równą Ame­ry­kankę, która zwy­cię­żyła w US Open w 2017, czyli rok przed wygraną Naomi w tym tur­nieju. Wśród pory­wi­stego wia­tru osią­ga­ją­cego pręd­kość powy­żej sześć­dzie­się­ciu kilo­me­trów na godzinę Naomi wytrwała i wywal­czyła nie­ła­twe zwy­cię­stwo 3:6, 6:1, 6:2.

Po wygra­nej ze Ste­phens szko­le­nio­wiec Naomi Wim Fis­sette w roz­mo­wie z wie­lo­let­nim agen­tem Naomi, Stu­ar­tem Dugu­idem, dał wyraz ulgi i wiary w dal­sze suk­cesy: „Pamię­tam, jak mówi­łem: »Stu­art, po tym meczu naprawdę myślę, że pro­blemy mamy za sobą«” – wspo­mi­nał póź­niej Fis­sette w roz­mo­wie ze mną. „»Jak­by­śmy zna­leźli się w dobrym punk­cie. Ten rok będzie świetny«”. Mówiąc to, zaśmiał się cierpko i pokrę­cił głową. „A już następ­nego dnia wszystko wyglą­dało ina­czej, prawda?”

Wspo­mnia­nego następ­nego dnia Naomi mie­rzy się z Rosjanką Wero­niką Kudier­mie­tową. Ma ona podob­nie jak Naomi dwa­dzie­ścia cztery lata, lecz nie osią­gnęła takiego poziomu jak wcze­śniej Naomi – pla­suje się na pozy­cji dwu­dzie­stej czwar­tej, naj­wy­żej w swo­jej karie­rze. W siód­mym w tym roku meczu Osaki, a czter­na­stym Kudier­mie­to­wej Naomi zwy­cięża w rzu­cie monetą i decy­duje się na pierw­szy serw. Gdy tuż po dzie­wią­tej wie­czo­rem roz­grywka się roz­po­czyna, sta­dion jest pełny mniej wię­cej w poło­wie. Wielu czeka, by wypa­trzyć Naomi; inni może chcą nieco prze­trzeź­wieć, nim wyru­szą samo­cho­dami w drogę powrotną do hoteli po dłu­gim dniu spę­dzo­nym a to w namio­cie Corony, a to Moët & Chan­don.

Już w pierw­szym punk­cie meczu Kudier­mie­towa rzuca się na drugi ser­wis Naomi i wygrywa piłkę czy­stym, potęż­nym bek­hen­dem, czym ini­cjuje swoją stra­te­gię bły­ska­wicz­nego ataku. „Naomi lubi grać agre­syw­nie i domi­no­wać” – opo­wia­dał mi tre­ner Kudier­mie­to­wej Sier­giej Die­mio­chin, tłu­ma­cząc, jak pla­no­wali wytrą­cić Osakę z rów­no­wagi. „Nie­czę­sto się zda­rza zepchnąć ją do defen­sywy. Czuje się wtedy nie­swojo”. Drugi win­ner Kudier­mie­to­wej daje jej pro­wa­dze­nie 0:40, a następny śmiały bek­hend pie­czę­tuje losy gemu otwie­ra­ją­cego.

Zawod­niczki zmie­niają się stro­nami i zaczy­nają kolejny gem przy prze­ciw­le­głych liniach koń­co­wych. Kudier­mie­towa pro­wa­dzi 1:0. „Ser­wuje Wero­nika Kudier­mie­towa” – mówi do mikro­fonu główna sędzia Paula Vie­ira Souza. Nim Vie­ira Souza skoń­czy wypo­wiedź, rzad­kie, pustynne powie­trze prze­cina głos innej kobiety: „Naomi, jesteś do niczego!”.

Głos dobiegł z pół­nocno-wschod­niego zakątka sta­dionu, gdzieś z gór­nej czę­ści dol­nych try­bun – może z któ­rejś z loży. Natych­miast wśród zgro­ma­dzo­nych da się sły­szeć szmer dez­apro­baty. „Wyrzu­cić ją!” – krzy­czy inna kobieta. „Tak!” – wtó­ruje ktoś. „Wyrzu­cić ją!” – powta­rza trze­cia osoba.

„Dzię­kuję, pro­szę o ciszę” – odzywa się ze swo­jego krze­sła Vie­ira Souza, aby uspo­koić atmos­ferę. Kudier­mie­towa przy­mie­rza się do serwu, gdy głos zabiera Naomi – począt­kowo prze­pra­sza­ją­cym tonem.

„Prze­pra­szam” – zagaja. „Ale czy można by? Można by jed­nak?”

Tłum zaczyna wiwa­to­wać, a Naomi, bawiąc się ner­wowo dasz­kiem czapki, pod­cho­dzi do sie­dzi­ska Vie­iry Souzy. „Wyrzu­cić ją!” – krzy­czy znów kil­koro fanów, zado­wo­lo­nych, że Naomi zabrała głos, a dzięki temu intruzka zosta­nie wyda­lona.

„Prze­pra­szam, nie dosły­sza­łam” – mówi Vie­ira Souza, gdy Naomi do niej pod­cho­dzi.

„Może­cie wyrzu­cić tę osobę?” – powta­rza Naomi.

„Tę osobę?” – dopy­tuje Vie­ira Souza.

„No” – odpo­wiada Naomi.

„Nie wiem” – odpo­wiada wymi­ja­jąco Vie­ira Souza, a tłum na­dal bije brawo. „Mogę zapy­tać. Jeżeli ochrona nie wie, kto to jest, to ja też nie. Ale mogę ich popro­sić, żeby mieli na to oko”.

Naomi kiwa głową na znak, że rozu­mie, i rusza z powro­tem, lecz przy­staje nie­usa­tys­fak­cjo­no­wana. „Okej, a gdyby ktoś poka­zał, gdzie mniej wię­cej sie­dzi?” – dopy­tuje Vie­irę Souzę. „Tak tylko pytam” – dodaje wyprze­dza­jąco, uno­sząc dło­nie w bez­rad­nym geście.

„Tak, popro­simy ochronę o pomoc i zoba­czymy, co się da zro­bić” – odpo­wiada Vie­ira Souza.

Naomi się odwraca i truch­tem bie­gnie na kort, by wzno­wić grę. Falu­jące blond włosy pod­ska­kują, gdy daje susy wte i wewte na boisku, jakby chciała popra­wić sobie nastrój. Robi wyma­chy for­hen­dem i bek­hen­dem, sta­ra­jąc się na powrót sku­pić na teni­sie.

Po wzno­wie­niu roz­grywki i dwóch błę­dach Kudier­mie­to­wej Naomi z wyni­kiem 15:40 jest o krok od prze­ła­ma­nia, co daje jej szansę na wyrów­na­nie w meczu. Lecz Kudier­mie­towa się sta­bi­li­zuje i miota cztery punkty, dzięki czemu utrzy­muje 2:0 w pierw­szym secie. War­czy szybko: „No, dawaj!”, kwi­tu­jąc gem.

Poda­wacz posyła piłkę ze strony Kudier­mie­to­wej na stronę Naomi i rzuca jej dwie piłeczki, by mogła zacząć ser­wo­wać w trze­cim gemie. Wkrótce Naomi pod­nosi do oczu lewą rękę, w któ­rej trzyma już dwie piłeczki, by powstrzy­mać łzy. Potem ściąga na oczy brzeg czar­nego daszku z napi­sem Nike. Nie ma gdzie się ukryć – zewsząd ota­czają ją kamery, a na ogrom­nych ekra­nach roz­miesz­czo­nych w róż­nych miej­scach sta­dionu wyświe­tla się jej twarz. Naomi radzi sobie, jak może. Gestem dru­giej ręki, czarną opa­ską Nike na nad­garstku, ociera łzy z pra­wego oka, potem z lewego i jesz­cze raz z pra­wego. Cofa się do linii tyl­nej. Czas mija – jeżeli na­dal będzie zwle­kać ze wzno­wie­niem gry, może otrzy­mać karę.

Publicz­ność widzi, jak teni­sistka się męczy, i okla­ski przy­bie­rają na sile. „Kochamy cię, Naomi!” – krzy­czą widzo­wie, gdy ona wciąż ociera łzy. Zawod­niczka robi kilka nie­rów­nych wde­chów, potem wypusz­cza powie­trze powoli i wzna­wia grę, ser­wu­jąc. Zaczyna się wydłu­żona wymiana szyb­kich podań – jest ich dzie­sięć, a Naomi nada­rza się oka­zja, by ją przy­pie­czę­to­wać odwrot­nym for­hen­dem po kro­sie – to jej popi­sowe poda­nie. Robi dwa drobne kroki, usta­wia się na środku pola i bie­rze zamach… ale nie tra­fia nawet bli­sko celu i posyła piłkę daleko od wła­ści­wej linii bocz­nej.

„No, dawaj” – war­czy znów Kudier­mie­towa.

Naomi ponow­nie odwraca się ple­cami do kortu i jesz­cze raz wypusz­cza powie­trze, ukła­da­jąc usta w nie­wiel­kie kółeczko – jakby gwiz­dała. A potem popeł­nia podwójny błąd ser­wi­sowy.

Pod­czas returnu w następ­nym zagra­niu Kudier­mie­towa posyła piłkę w siatkę, a tłum wiwa­tuje gło­śno i znacz­nie bar­dziej żywio­łowo, niż ma to zazwy­czaj miej­sce po zwy­kłym błę­dzie. Tysiące zgro­ma­dzo­nych sta­rają się wcią­gnąć Naomi z powro­tem w mecz, który, jak można by pomy­śleć, prze­grała już w pierw­szych minu­tach.

Lecz po prze­ciw­nej stro­nie siatki Kudier­mie­towa nie rezy­gnuje. Teni­si­stów szkoli się, by wyczu­wali słabe punkty i je ata­ko­wali – teni­si­sta, podob­nie jak zawod­nik MMA, będzie na­dal bić leżą­cego. Ponie­waż w teni­sie poje­dyn­ków nie roz­strzyga się przez nokaut i nie da się prze­cze­kać, aż upły­nie czas, trzeba nie­ustan­nie wal­czyć o zwy­cię­stwo. Jeżeli choć odro­binę się odpu­ści, ponosi się ryzyko, że to prze­ciw­nik zacznie kon­tro­lo­wać roz­grywkę. Po wymia­nie bek­hen­dów Kudier­mie­towa znów przej­muje pro­wa­dze­nie nad Naomi z wyni­kiem 3:0 i w meczu nastę­puje pierw­sza prze­rwa zwią­zana ze zmianą stron.

DJ-e na sta­dio­nie włą­czają remix Do You Think I’m Sexy Roda Ste­warta, a Naomi idzie powoli ze zwie­szoną głową w stronę swo­jego krze­sła. Mija siatkę o krok, nagle się odwraca i pod­nosi wzrok na Vie­irę Souzę sie­dzącą na sta­no­wi­sku sędzi. Wpadł jej do głowy pomysł.

„Czy mogę pro­sić o mikro­fon?” – pyta Souzę.

Sędzia nie rozu­mie, o co cho­dzi, więc Naomi powta­rza, wska­zu­jąc krze­sło sędzi. „Czy mogę pro­sić o mikro­fon?”

„Muszę się zapy­tać, czy wolno” – odpo­wiada Vie­ira Souza pojed­naw­czym tonem, krę­cąc jed­nak nie­znacz­nie głową z dez­apro­batą. „Zapy­tam. Co chcesz powie­dzieć?”

„Po pro­stu chcę zabrać głos… Nie będę prze­kli­nać ani nic, ja w ogóle nie prze­kli­nam… po pro­stu coś leży mi na sercu” – odpo­wiada Naomi lekko drżą­cym gło­sem, pokle­pu­jąc się po piersi. Naomi wie­lo­krot­nie zyski­wała jasny ogląd sytu­acji oraz spo­kój ducha przez to, że wypo­wia­dała swoje uczu­cia publicz­nie – czy to na kon­fe­ren­cji pra­so­wej, czy w mediach spo­łecz­no­ścio­wych – lecz ni­gdy wcze­śniej nie robiła tego w trak­cie meczu.

„Okej” – mówi Vie­ira Souza.

Naomi siada, a sędzia zaczyna roz­ma­wiać przez krót­ko­fa­lówkę, gestem wzy­wa­jąc arbi­ter. „Hm, Clare? Mogła­byś tu, pro­szę, podejść?”

Clare Wood, peł­niąca tego dnia funk­cję nad­zoru z ramie­nia WTA, wstaje z krze­sła w naroż­niku i pod­cho­dzi do sędzi. Do iden­ty­fi­ka­tora przy­pięła wstą­żeczkę z bar­wami ukra­iń­skiej flagi, by oka­zać wspar­cie dla kraju zaata­ko­wa­nego przez Rosję kilka tygo­dni wcze­śniej. Wysłu­chaw­szy wyja­śnień Vie­iry Souzy, pod­cho­dzi do Naomi i pyta, co teni­sistka chcia­łaby powie­dzieć.

„No… chcia­łam po pro­stu…” – zaczyna Naomi, po czym zawie­sza głos na kilka sekund, czym zdra­dza, że nie prze­my­ślała sobie jesz­cze, co chce powie­dzieć. „Rozu­miem, że każdy chce być sły­szany, ale jest w sumie róż­nica…” – suge­ruje i urywa.

„W tej chwili raczej chyba nie wypada” – odpo­wiada Wood, krę­cąc głową. „Ale zacho­waj spo­kój i kon­cen­truj się na teni­sie. Czy to cię roz­pra­sza?”

„No po pro­stu trudno mi grać” – tłu­ma­czy Naomi. „Nakrę­cam się”.

Naomi ociera oczy ręcz­ni­kiem, a Wood zapew­nia ją, że jeżeli ta osoba jesz­cze raz się ode­zwie, na pewno zosta­nie ziden­ty­fi­ko­wana. Naomi jest nieco zawie­dziona, lecz wstaje, by wzno­wić grę, i znów naciąga daszek na oczy. Prze­rwa prze­cią­gnęła się do nie­mal czte­rech minut – to znacz­nie dłu­żej niż dzie­więć­dzie­siąt sekund prze­wi­dziane na zmianę stron.

Gdy Naomi zaj­muje miej­sce na kor­cie, wśród publicz­no­ści pod­nosi się wrzawa. Kolejny raz roz­brzmie­wają okrzyki: „Kochamy cię, Naomi!” – sły­chać wśród nich wiele gło­sów dzie­cię­cych. Walka, która się roz­po­czyna, znów jest wyrów­nana, lecz Kudier­mie­towa zwy­cięża poje­dy­nek, potem następny i osiąga 5:0. „Trudno było stąd na to patrzeć” – wypo­wiada się na temat Naomi dla Ten­nis Chan­nel Lind­say Daven­port. „Widać było, że już na samym początku meczu coś wytrą­ciło ją z rów­no­wagi. Wiesz, czło­wiek ma ochotę posłać kogoś, żeby ją po pro­stu przy­tu­lił, pozwo­lić komuś z jej ekipy na chwilę roz­mowy z nią. Nie­stety, w tym spo­rcie tak nie jest. W dodatku to sport indy­wi­du­alny, więc nie można na chwilę zejść z boiska. Nie ma wymian zawod­ni­ków. Serce pęka, gdy się na nią patrzy”.

Nie­ustę­pliwa Kudier­mie­towa wygrywa set 6:0, a Wood ponow­nie pod­cho­dzi do krze­sła Naomi. Nie poczy­niono postę­pów w szu­ka­niu, więc nie ma co rela­cjo­no­wać, lecz stara się uspo­koić Naomi, acz­kol­wiek dosyć sztywno i bez­oso­bowo. „No dobra, ale dla­czego wolno im się na mnie drzeć?” – pyta Naomi pod­czas tej roz­mowy z Wood. „W kółko o tym myślę… Chcia­łam po pro­stu zabrać głos”.

Zgod­nie z wła­snym regu­la­mi­nem orga­ni­za­to­rzy tur­nieju mogli namie­rzyć i wyda­lić hej­terkę: „Zastrze­gamy sobie prawo do odmó­wie­nia zgody na wstęp i obsługę, a także do prze­su­nię­cia, wyda­le­nia lub usu­nię­cia każ­dej osoby, która odma­wia współ­pracy z per­so­ne­lem Tur­nieju, nie sto­suje się do zasad i regu­la­mi­nów [Indian Wells Ten­nis Gar­den] czy w inny spo­sób podej­muje nie­le­galne albo nie­bez­pieczne zacho­wa­nia lub zakłóca spo­kój” – napi­sano drob­nym drucz­kiem na bile­tach. Jed­nak próby ziden­ty­fi­ko­wa­nia tej kobiety nie przy­nio­sły rezul­tatu – może zbyt­nio się do tego nie przy­ło­żyli – a orga­ni­za­to­rom nie udało się też prze­ko­nać Naomi, że robią, co w ich mocy.

Daria Saville, towa­rzy­ska, doświad­czona zawod­niczka z Austra­lii, która w sobotę po połu­dniu wygrała swój mecz w dru­giej run­dzie, opo­wia­dała, że gdy wró­ciła do szatni, zastała tam Naomi przy­gnę­bioną, jesz­cze zanim roz­po­częła się roz­grywka z Kudier­mie­tową. Obser­wu­jąc póź­niej, jak Naomi męczy się na kor­cie, Saville czuła się bez­radna.

„Potem obej­rza­łam to w tele­wi­zji i pomy­śla­łam sobie: »Kurde, na tym eta­pie wszystko mogło ją wykoń­czyć«. To naprawdę smutne. I dosłow­nie nie da się nic zro­bić… Myśla­łam sobie: »Rany, szkoda, że nie mogę jej po pro­stu uści­skać«”. Saville, jak mówi, kole­go­wała się z Naomi, lecz uwa­żała, że nie powinna jej wypy­ty­wać z zatro­ska­niem tuż przed meczem. „Trzeba zosta­wić zawod­ni­ków w spo­koju, mają prze­cież swoje ekipy” – tłu­ma­czyła swoją postawę wobec współzawod­ni­ków w szatni. „Na pewno nie wypada mi pytać: »Nic ci nie jest?«. Bo może wszystko było w porządku, nie wiem. Może samo moje pyta­nie, czy wszystko gra, by ją zała­mało”.

W dru­gim secie Naomi przej­muje kon­trolę i wygrywa pierw­szy gem. Set prze­biega bez zakłó­ceń i w atmos­fe­rze sil­niej­szej rywa­li­za­cji, ale w siód­mym gemie Kudier­mie­towa obej­muje pro­wa­dze­nie z wyni­kiem 4:3. Osta­tecz­nie zwy­cięża 6:0, 6:4. Pod­cho­dząc do siatki, Naomi skła­nia szybko głowę przed Kudier­mie­tową – w całej swo­jej karie­rze wyko­ny­wała ten sub­telny, wyraź­nie japoń­ski gest – i zawod­niczki podają sobie ręce.

Naomi pod­cho­dzi do sędzi głów­nej, potem roz­ma­wia z Wood. „Czy teraz mogę coś powie­dzieć?” – prosi ponow­nie. Tym razem przy­stają na jej prośbę. Andrew Kra­sny, kon­fe­ran­sjer tur­nie­jowy, zgod­nie z panu­ją­cym zwy­cza­jem naj­pierw prze­pro­wa­dza wywiad z Kudier­mie­tową jako zwy­cięż­czy­nią.

„Przede wszyst­kim muszę przy­znać, że był to dla mnie sza­le­nie trudny mecz” – mówi Kudier­mie­towa. „Gram prze­ciwko Naomi – to świetna zawod­niczka, która świet­nie wal­czy. Jestem zado­wo­lona ze swo­jej dzi­siej­szej formy, byłam skon­cen­tro­wana, ogrom­nie się cie­szę, że tu jestem i mogę dla was grać. Dzię­kuję”.

„Życzymy powo­dze­nia” – mówi Kra­sny. „Do trze­ciej rundy prze­cho­dzi Wero­nika Kudier­mie­towa”.

Naomi, która sie­działa z ręcz­ni­kiem narzu­co­nym na ramiona, wstaje z krze­sła.

„Panie i pano­wie, pani Osaka, była czem­pionka naszego tur­nieju – zwraca się Kra­sny do publicz­no­ści – prosi o mikro­fon i krótką wypo­wiedź”.

Publicz­ność znów dopin­guje Naomi rów­nie ser­decz­nie jak przez cały wie­czór, krzy­cząc i gwiż­dżąc dla wyra­że­nia wspar­cia, gdy teni­sistka pod­cho­dzi do mikro­fonu z torbą na rakietę w ręku. Naomi uśmie­cha się sze­roko, lecz usta ma zaci­śnięte, co spra­wia wra­że­nie, jakby jej twarz wykrzy­wiał gry­mas.

Naomi mówiła, że gdy się dener­wuje, jej głos staje się wyż­szy i bar­dziej piskliwy. „Cześć” – zaczyna o ton wyżej niż nor­mal­nie. „Hm. Chcia­łam po pro­stu podzię­ko­wać…”

Z widowni padają kolejne wiwaty, okrzyki: „Kochamy cię, Naomi!”.

Teni­sistka znów ociera łzę, potem chi­cho­cze smęt­nie. „Hm, chyba dość się już napła­ka­łam przed kame­rami, ale… chcia­łam tylko powie­dzieć…”

„Nie przej­muj się tymi kre­ty­nami!” – krzy­czy jakaś kobieta w tłu­mie, wznie­ca­jąc dal­szy aplauz. Kudier­mie­towa, która została na kor­cie, by przyj­rzeć się roz­wo­jowi wypad­ków, rów­nież bije lekko brawo.

„Szcze­rze mówiąc, zda­rzały mi się już podobne okrzyki, ale nie­spe­cjal­nie mi one prze­szka­dzały” – cią­gnie Naomi. „Ale… cho­dzi o to, że taka kry­tyka padła tutaj. No bo oglą­da­łam fil­mik, jak doku­czano tutaj Venus i Sere­nie, a jeżeli wy tego nie widzie­li­ście, powin­ni­ście obej­rzeć. I sama nie wiem dla­czego, ale utkwiło mi to w gło­wie i nie mogłam wyrzu­cić tego z pamięci. Sta­ram się nie roz­pła­kać, ale…”

„Dasz radę!”

„Hm… chcia­łam po pro­stu podzię­ko­wać i pogra­tu­lo­wać” – pod­su­mo­wuje Naomi, uno­sząc rękę w stronę Kudier­mie­to­wej. „No, po pro­stu dzię­kuję”.

Naomi bie­rze torbę i kie­ruje się do wyj­ścia, lecz Kra­sny wtrąca się szybko – chce z jed­nej strony pocie­szyć smutną gwiazdę, a z dru­giej roz­ja­śnić ten nie­spo­dzie­wa­nie mroczny moment w prze­biegu tur­nieju. „Naomi, chcę ci powie­dzieć w imie­niu wszyst­kich tutaj zgro­ma­dzo­nych, czyli mniej wię­cej dzie­się­ciu tysięcy ludzi, że głos jed­nej osoby nie prze­waży dzie­wię­ciu tysięcy dzie­wię­ciuset dziewięćdzie­się­ciu dzie­wię­ciu innych gło­sów” – zapew­nia. „A my cię tu kochamy, wiesz? Panie i pano­wie, Naomi Osaka!”

„Tak jest! Kochamy!”

Gdy Kra­sny mówi, Naomi ociera kolejne łzy i sili się na uśmiech, lecz stale prze­miesz­cza się w stronę szatni i wkrótce znika z boiska.

„Uwiel­biam ją… jest taka wraż­liwa” – mówi mi sie­dząca na dol­nych try­bu­nach czar­no­skóra kobieta, która kibi­co­wała Naomi. „Kon­fe­ran­sjer powie­dział to, co należy. Ale bar­dzo czę­sto wła­śnie tak się dzieje: świet­nie nam idzie, ale sku­piamy się na jed­nym nega­tyw­nym aspek­cie, który psuje nam humor. A słowa ranią. Nie da się ich cof­nąć”.

Tych kilka krót­kich słów: „Naomi, jesteś do niczego!” – prze­biło tego wie­czoru pan­cerz Naomi. Słowa zaś, które ona sama wypo­wie­działa na kor­cie, nawią­zu­jąc do naj­po­sęp­niej­szej chwili w histo­rii tur­nieju, nagle roz­darły dwu­dzie­sto­pa­ro­let­nią ranę, którą „Teni­sowy Raj” przez dzie­się­cio­le­cia sta­rał się zama­sko­wać.

Serena Wil­liams, dzie­więt­na­sto­latka w jaskra­wo­ró­żo­wej sukience, z blond wło­sami zaple­cio­nymi w dwa war­ko­cze, w finale tur­nieju Indian Wells roz­gry­wa­nego w połu­dnio­wej Kali­for­nii w 2001 roku powinna była być miej­scową fawo­rytką. Powszech­nie wia­domo, że Serena dora­stała w Comp­ton, jakieś sto osiem­dzie­siąt kilo­me­trów na zachód. Lecz w to sło­neczne sobot­nie popo­łu­dnie przy­tła­cza­jąca więk­szość tłumu liczą­cego pięt­na­ście tysięcy dzie­więć­set czter­dzie­ści osób będzie prze­ciwko niej.

Serena miała się zmie­rzyć ze swoją sio­strą Venus w prze­bo­jo­wym pół­fi­nale, roz­gry­wa­nym w czwar­tek wie­czo­rem, lecz mecz odwo­łano parę minut przed pla­no­wa­nym roz­po­czę­ciem – Venus tłu­ma­czyła rezy­gna­cję z poje­dynku zapa­le­niem ścię­gna kola­no­wego. Odwo­ła­nie poka­zo­wej roz­grywki ogło­szono tak późno, że roz­ju­szyło to wie­lo­ty­sięczną publicz­ność, która już cze­kała i roz­sia­dała się na sta­dio­nie. Ponadto odżyły pogło­ski, że wyniki meczów mię­dzy sio­strami ustala ich ojciec Richard. Jelena Die­mien­tjewa – zawod­niczka, którą Venus roz­nio­sła w ćwierć­fi­na­łach – zapy­tana o prze­wi­dy­wa­nia doty­czące pół­fi­nału z udzia­łem sióstr Wil­liams odrze­kła, że zależy to od ich ojca. „Nie wiem, co na to Richard. Moim zda­niem to on zde­cy­duje, kto jutro zwy­cięży” – powie­działa. Richard nie przy­czy­nił się do wyci­sze­nia plo­tek: gdy tego dnia repor­ter agen­cji Reu­tersa zapy­tał go o przy­czyny wyco­fa­nia się Venus, Wil­liams senior oświad­czył, że nie zna angiel­skiego.

Chanda Rubin, naj­lep­sza czar­no­skóra zawod­niczka połowy lat dzie­więć­dzie­sią­tych, kiedy rodzina Wil­liam­sów zaczęła roz­da­wać karty, mówiła mi, że jej zda­niem teni­sowy esta­bli­sh­ment, w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści biały, nie chciał zaak­cep­to­wać tych „dwóch spor­t­sme­nek, jakich świat wcze­śniej nie widział”. „Moim zda­niem nie­ustan­nie towa­rzy­szył temu taki pod­tekst, jakby trzeba je było zaak­cep­to­wać” – tłu­ma­czyła mi Rubin. „Prawdę mówiąc, nikt nie chciał ich zaak­cep­to­wać, ale było to konieczne”.

Gdy Serena weszła w finale na kort, nio­sąc w ręku bukiet kwia­tów, które fina­listki roz­gry­wek kobie­cych czę­sto otrzy­mują na tur­nie­jach, w przy­tła­cza­ją­cej więk­szo­ści biały tłum w Indian Wells jasno dał do zro­zu­mie­nia, że zaak­cep­to­wał rodzinę Wil­liams nie­chęt­nie, i od razu zaczął teni­sistkę wygwiz­dy­wać. Gdy publicz­ność wypa­trzyła Richarda i Venus prze­mie­rza­ją­cych długi odci­nek do swo­ich miejsc na try­bu­nie tuż przy kor­cie, bucze­nie roz­le­gło się ponow­nie. Usiadł­szy na swoim miej­scu, Richard się odwró­cił i pod­niósł rękę z dło­nią zaci­śniętą w pięść: ten buń­czuczny gest nawią­zu­jący do Black Power wywo­łał kolejne gwizdy. O ile ESPN ostroż­nie uni­kał dia­gnozy tego rodzaju, o tyle bry­tyj­ski komen­ta­tor Simon Reed nie gryzł się w język, rela­cjo­nu­jąc mecz na Euro­spor­cie: „Ame­ry­kań­ska publicz­ność wygwiz­duje ame­ry­kań­ską rodzinę” – skwi­to­wał ponuro. „I trzeba przy­znać, że trąci to nieco rasi­zmem”.

„Pod­nio­słam wzrok i zoba­czy­łam mro­wie boga­czy – głów­nie star­szych, prze­waż­nie bia­łych – któ­rzy stali i gwiz­dali zawzię­cie, jakby ta dys­tyn­go­wana grupka przy­mie­rzała się do lin­czu” – napi­sała póź­niej Serena. „Nie chcę opi­sy­wać tej sceny za pomocą pro­wo­ka­cyj­nego języka, lecz gdy sta­łam na kor­cie, naprawdę robiło to takie wra­że­nie. Jakby ci ludzie mieli się na mnie zasa­dzić po meczu”.

Tłum kibi­co­wał hała­śli­wie Kim Clij­sters, pocho­dzą­cej z Bel­gii prze­ciw­niczce Sereny, lecz Serena zamknęła mu usta, odbi­ja­jąc się w trze­cim secie. Zwień­czyła wynik 4:6, 6:4, 6:2, z mocą posy­ła­jąc for­hen­dem win­nera po kro­sie na otwarty kort. Serena trium­fa­torka prze­szła do naroż­nika kortu, by przy­wi­tać się z rodziną, a gdy ojciec i córka się uści­skali, gwizdy przy­brały na sile. Oboje mieli póź­niej wspo­mi­nać, że sły­szeli wyzwi­ska na tle raso­wym.

Po tym dniu cała rodzina posta­wiła jasno sprawę tego ską­pa­nego w słońcu pustyni tur­nieju. Rok póź­niej Serena nie wró­ciła do Indian Wells, by bro­nić tytułu. Venus też nie przy­je­chała. Przez czter­na­ście lat dwie naj­więk­sze gwiazdy ame­ry­kań­skiego tenisa nie uczest­ni­czyły w dru­gim pod wzglę­dem rangi ame­ry­kań­skim tur­nieju teni­so­wym. Gdy WTA, usta­la­jąc na nowo tour w 2008 roku, dodała Indian Wells jako kon­kurs obo­wiąz­kowy, uwzględ­niono zapis pozwa­la­jący rodzi­nie Wil­liam­sów na­dal go pomi­jać.

Osiem lat po boj­ko­cie Serena napi­sała, że „ponie­waż gdzieś może to oglą­dać jakaś mała dziew­czynka” – była to winna tym, któ­rzy ją podzi­wiali, że sta­now­czo obsta­wała przy swo­ich prze­ko­na­niach. „Jeśli nie zajmę w tej kwe­stii sta­no­wi­ska, im też będzie trud­niej zająć sta­no­wi­sko we wła­snej spra­wie”.

Jako kil­ku­na­sto­let­nia dziew­czyna Naomi tra­fiła w sieci na fil­mik z Sereną na kor­cie w Indian Wells w 2001 roku. Zauro­czył ją. Jej rodzice szli w ślady Wil­liam­sów, odkąd była nie­mow­lę­ciem, przez co wyko­rze­nili rodzinę i prze­nie­śli się z Japo­nii do Nowego Jorku, a potem na Flo­rydę, poświę­ca­jąc dzie­ciń­stwo córek nie­stru­dzo­nemu dąże­niu do teni­so­wej wiel­ko­ści. Gdy Naomi oglą­dała naj­trud­niej­sze chwile Sereny, teni­sistka zain­spi­ro­wała ją jesz­cze moc­niej. „Nasu­wało mi się pyta­nie: »Jak to moż­liwe, że ktoś jest taki silny?«” – opo­wia­dała Naomi póź­niej Sorai Nadii McDo­nald z „Unde­fe­ated”. „Mię­dzy innymi dla­tego tak ją uwiel­biam”. Sama Naomi, jak przy­znała, była w roz­sypce, gdy pod­czas tur­nie­jów mło­dzie­żo­wych o pie­truszkę rodzice czy przy­ja­ciele jej mło­dych prze­ciw­ni­czek doku­czali jej lub się z nią dro­czyli, lecz w wize­runku Sereny na ekra­nie odkryła nową siłę, któ­rej ist­nie­nia nie prze­czu­wała. W 2014 roku, w wieku szes­na­stu lat, Naomi powie­działa japoń­skiemu dzien­ni­ka­rzowi Aku Uchi­dzie, że z nagra­nia z udzia­łem Sereny zaczerp­nęła trwałą lek­cję: „Nawet w obli­czu takich prze­ciw­no­ści można wygrać”.

Serena powró­ciła do Indian Wells w 2015 roku uro­czy­ście i z pompą, Venus rok póź­niej. Lecz tego wie­czoru w 2022, po roku wła­snych, toczo­nych na forum publicz­nym zma­gań, Naomi Osaka odnaj­dy­wała się jedy­nie w bólu Sereny.

Roz­grywka mię­dzy Naomi a Kudier­mie­tową nie zapo­wia­dała się na repor­ter­ski hit nie­za­leż­nie od tego, kto wygrał, a kto prze­grał. Trwała do póź­nego wie­czora w sobotę, więc nie­wiele mediów pla­no­wało rela­cję. Lecz gdy Naomi się roz­pła­kała, a potem poru­szyła wsty­dliwe sekrety „Teni­so­wego Raju”, mecz nagle awan­so­wał do rangi jed­nej z głów­nych wia­do­mo­ści tego sezonu teni­so­wego. Nie­za­leż­nie od tego, jak bar­dzo spa­dły noto­wa­nia Naomi w ran­kin­gach, na­dal jak nikt inny w świe­cie tenisa inspi­ro­wała nagłówki pra­sowe i dys­ku­sje.

Nie minęło kilka minut od końca poje­dynku, a repor­te­rzy „Los Ange­les Times” i „New York Times” pisali arty­kuły. Redak­cja wia­do­mo­ści „New York Timesa” w Nowym Jorku była już zamknięta, bo docho­dziła druga nad ranem, więc kore­spon­dent gorącz­kowo szu­kał redak­tora w jed­nym z biur w Azji, który by nie spał i mógł opra­co­wać sen­sa­cyjną wia­do­mość o roz­dy­go­ta­nej super­gwieź­dzie.

Zgod­nie z zasa­dami touru Naomi miała wystą­pić po meczu na kon­fe­ren­cji pra­so­wej, lecz zbie­gła w ciemną noc. „Zwia­łam” – wyznała mi póź­niej. Następ­nego ranka por­tale infor­ma­cyjne i spor­towe epa­to­wały zdję­ciami załza­wio­nych oczu Naomi, ustę­pu­jąc jedy­nie rela­cjom z pierw­szych chwil inwa­zji Rosji na Ukra­inę. Póź­niejsi trium­fa­to­rzy tur­nieju w Indian Wells, Tay­lor Fritz i Iga Świą­tek, nie wzbu­dzili nawet ułamka takiego zain­te­re­so­wa­nia mediów w związku ze swoją wygraną jak Naomi, która prze­grała w dru­giej run­dzie.

Sier­giej Die­mio­chin, tre­ner Kudier­mie­to­wej, opo­wia­dał mi, że oglą­dał Ten­nis Chan­nel następ­nego ranka po waż­nym zwy­cię­stwie swo­jej zawod­niczki. „Widzę jakieś naj­cie­kaw­sze momenty, parę punk­tów, a potem wywiad z Naomi i wypo­wie­dzi komen­ta­to­rów na temat jej sytu­acji… Ani słowa o tym, że Wero­nika wygrała mecz, albo jakie­goś wywiadu z nią” – mówił. „Tak to działa, ale czło­wiek się przy­zwy­czaja”.

Inni znani teni­si­ści wystę­pu­jący w Indian Wells, zapy­tani o Naomi, wypo­wia­dali się ze współ­czu­ciem i rezy­gna­cją. „Życzę jej, by doszła do sie­bie po tym incy­den­cie, życzę jej jak naj­le­piej” – rzekł Rafael Na­dal. „Ale w życiu nic nie jest ide­alne, prawda? Musimy być gotowi zmie­rzyć się z prze­ciw­no­ściami”.

Naomi zaskar­biła sobie wpraw­dzie nie­ja­kie współ­czu­cie ze strony współ­uczest­ni­ków, ale admi­ni­stra­cja tur­nieju z prze­ra­że­niem obser­wo­wała, jak naj­śwież­sza burza z udzia­łem teni­sistki ściąga chmury na błę­kitne niebo „Teni­so­wego Raju”. Nara­stało roz­draż­nie­nie, że prze­rost zain­te­re­so­wa­nia jej emo­cjo­nal­nym dobro­sta­nem coraz czę­ściej psuje nastrój panu­jący pod­czas tur­nie­jów teni­so­wych. Tommy Haas, dyrek­tor kon­kursu w Indian Wells, przy­znał w roz­mo­wie ze mną, że choć „nie zamie­rza tole­ro­wać” takich docin­ków, jakie usły­szała Naomi, to jego zda­niem w tej sytu­acji mogła się zacho­wać znacz­nie lepiej. „Rozu­miem, że poczuła się sfru­stro­wana” – powie­dział. „Zara­zem musi wyka­zać się pro­fe­sjo­na­li­zmem, który pozwoli jej stwier­dzić: »Słu­chaj­cie, nie pozwolę, by jedna osoba z widowni zala­zła mi za skórę, będę po pro­stu robić, co w mojej mocy«”. Haasa ziry­to­wało rów­nież to, że Naomi została na kor­cie tylko po to, by przy­po­mnieć przy­kre karty z histo­rii jego tur­nieju. „Pocze­kała na oka­zję, by się wypo­wie­dzieć i przy­wo­łać wspo­mnie­nia z czasu, kiedy sama miała jakieś dwa czy trzy lata. Osta­tecz­nie nie przy­słu­żyło się to nikomu” – pod­su­mo­wał.

Podob­nie jak kilka razy wcze­śniej zalana łzami twarz Naomi Osaki stała się czymś w rodzaju kul­tu­ro­wego testu Ror­scha­cha w main­stre­amo­wych mediach. Nie­któ­rzy, na przy­kład Gregg Doyel z „India­na­po­lis Star”, chwa­lili teni­sistkę za to, że odsło­niła swoją wraż­li­wość i kru­chość. „Naomi Osaka stoi przy mikro­fo­nie i stara się poha­mo­wać płacz, a ja oglą­dam to w tele­wi­zji i w duchu zachę­cam, by dała upust łzom” – napi­sał Doyel. „W porządku, Naomi, naprawdę. Bądź taka, jaka jesteś – twarda, ale deli­katna, pod wzglę­dem spor­to­wym nad­przy­ro­dzona, lecz osta­tecz­nie na wskroś ludzka. Płacz, Naomi”.

Inni komen­ta­to­rzy, zwłasz­cza kon­ser­wa­tywni, prze­wrot­nie wyko­rzy­stali cier­pie­nie Naomi jako oręż w bojach kul­tu­ro­wych. „Tysiące wiwa­tów kon­tra jeden doci­nek. Kru­cha. Słaba. Żenu­jąca” – napi­sał Jason Whi­tlock. „Wia­do­mość dnia nie polega na tym, że ktoś ją wygwiz­dał, lecz na tym, że stwo­rzy­li­śmy kul­turę, która pie­lę­gnuje sła­bość i sta­tus ofiary”. Do swo­jego inter­ne­to­wego pro­gramu Fear­less with Jason Whi­tlock zapro­sił Royce’a White’a, kan­dy­data do Kon­gresu z ramie­nia Par­tii Repu­bli­kań­skiej, który jesz­cze moc­niej powią­zał Naomi z bolącz­kami współ­cze­snego spo­łe­czeń­stwa. „Moim zda­niem to zała­ma­nie Osaki sta­nowi naj­do­bit­niej­szy akt oskar­że­nia domi­nu­ją­cego w dzi­siej­szej kul­tu­rze woke­izmu” – orzekł White.

Ta histo­ria tak się roz­po­wszech­niła, że tra­fiła do wie­czor­nego pro­gramu kome­dio­wego. W ske­czu w Late Night with Seth Mey­ers komiczka Amber Ruf­fin połą­czyła wylewne wyrazy wspar­cia dla zawod­niczki („Naomi, jeste­śmy z cie­bie tacy dumni, kochamy cię i będziemy cię wspie­rać nie­za­leż­nie od oko­licz­no­ści”) z kary­ka­tu­ral­nymi pogróż­kami pod adre­sem nie­zna­nej krzy­kaczki („Roze­rwę cię na strzępy jak kartkę. Masz ochotę wrzesz­czeć: »Naomi, jesteś do niczego«? Wiesz, co jest do niczego? Twoje szanse na prze­trwa­nie”).

* * *

Z dala od zgiełku w inter­ne­cie i ete­rze, w luk­su­so­wym domu wyna­ję­tym przez orga­ni­za­to­rów tur­nieju dla Naomi, toczyła się cich­sza, lecz bar­dziej emo­cjo­nalna roz­mowa na temat jej samej. „Następ­nego dnia odby­li­śmy poważne spo­tka­nie, wszy­scy razem” – opo­wia­dał mi póź­niej tre­ner Wim Fis­sette. „Zaraz po meczu nie naci­ska się na osobę zapła­kaną i ogrom­nie zawie­dzioną. Ale następ­nego dnia, ow­szem, odby­li­śmy poważną roz­mowę: okej, od teraz musi być tak”.

Naomi była twa­rzą debaty o wadze zdro­wia psy­chicz­nego – i to dosłow­nie, bo na okładce „Time’a” zamiesz­czono jej zdję­cie z pod­pi­sem: „Nic w tym złego, że Ci źle”. Pod­pi­sała także kon­trakt na pro­mo­cję Modern Health, firmy ofe­ru­ją­cej usługi z zakresu ochrony zdro­wia psy­chicz­nego. Ci, któ­rzy znali ją bli­żej, wie­dzieli jed­nak, że jej publiczny wize­ru­nek różni się od pry­wat­nej rze­czy­wi­sto­ści – ona sama nie korzy­stała z żad­nej pro­fe­sjo­nal­nej pomocy psy­cho­lo­gicz­nej. Sprawa była deli­kat­nej natury, mię­dzy innymi dla­tego, że Naomi była pra­co­daw­czy­nią decy­du­jącą o zatrud­nie­niu lub zwol­nie­niu każ­dego z człon­ków swo­jego zespołu, lecz po tym, jak dopiero co na oczach wszyst­kich prze­żyła trudne chwile, ekipa posta­no­wiła jej pomóc. Agent Stu­art Duguid już zaczął szu­kać tera­peu­tów, któ­rzy mogliby przy­paść jej do gustu.

Yutaka Naka­mura rów­nież przy­był na zebra­nie całej dru­żyny. „Jestem tre­ne­rem przy­go­to­wa­nia moto­rycz­nego; Wim to tre­ner; ma part­nera spa­rin­go­wego i w ogóle, ale potrze­bo­wała kogoś, z kim mogłaby poroz­ma­wiać” – tłu­ma­czył mi Naka­mura. „Naomi wie, że zespół jej nie osą­dza, ale musiała mieć też kogoś nie­zwią­za­nego z teni­sem, z kim mogłaby poru­szyć kwe­stie bar­dziej oso­bi­ste. Omó­wi­li­śmy to, a ona przy­znała nam rację”.

Fis­sette powie­dział mi, że już wcze­śniej pro­po­no­wał, by po publicz­nych momen­tach kry­zysu dołą­czył do zespołu psy­cho­te­ra­peuta. Tym razem Naomi była bar­dziej skłonna, by go posłu­chać.

„Przy­pusz­czam, że zwle­ka­łam tak długo, bo trudno mi roz­ma­wiać z ludźmi, więc nie­ła­two mi też przy­cho­dzi, że tak powiem, otwo­rzyć się przed kimś… zwłasz­cza że mam tej oso­bie opo­wia­dać o wszyst­kim, co leży mi na sercu” – wyja­śniała póź­niej Naomi. „Rów­nież o spra­wach, o któ­rych nie wspo­mnia­ła­bym nawet sio­strze, i tym podobne. Więc po pro­stu trudno było nauczyć się komuś ufać”.

W isto­cie oka­zało się, że to wła­śnie sio­stra Naomi prze­wa­żyła szalę tego gre­mial­nego spo­tka­nia. „Mari także zabrała głos” – wspo­mi­nał Fis­sette. „Powie­działa coś w rodzaju: »Naomi, jestem twoją sio­strą, już czas«”.

Naomi nie wyzbyła się cał­ko­wi­cie pra­gnie­nia, by samo­dziel­nie roz­wią­zać swoje pro­blemy, lecz potem przy­znała: „Mari bar­dzo się o mnie mar­twiła”, a to spra­wiło, że poważ­niej potrak­to­wała prośby zebra­nych. Wpraw­dzie cały świat miał zda­nie na temat Naomi Osaki, ale to Mari towa­rzy­szyła jej od samego początku, odkąd tylko dwoje rodzi­ców, któ­rzy odna­leźli się, choć dzie­lił ich cały świat, spoj­rzało na swoje córki, dozna­jąc wizji, dla jakiej pod­jęli ryzyko bez gra­nic.

Rozdział 2. Rodzinne strony

2

Rodzinne strony

W Japo­nii – Kraju Wscho­dzą­cego Słońca – świa­tło poranka naj­pierw pada na Nemuro. Sma­gane wichrem mia­steczko rybac­kie, liczące około dwu­dzie­stu sied­miu tysięcy miesz­kań­ców, leży na wschod­nim krańcu wyspy Hok­ka­ido, czyli w jed­nym z naj­dal­szych zakąt­ków gęsto zalud­nio­nego kraju. Pod wzglę­dem geo­gra­ficz­nym Nemuro znaj­duje się na rubie­żach Japo­nii, a geo­po­li­tycz­nym – jest w sta­nie wzbu­rze­nia. Kilka mniej­szych wysp i wyse­pek leżą­cych na pół­nocny wschód od pół­wy­spu Nemuro – naj­bliż­sza z nich odda­lona rap­tem o trzy i sie­dem dzie­sią­tych kilo­me­tra – należy do archi­pe­lagu Wysp Kuryl­skich, któ­rych sta­tus jest przed­mio­tem sporu mię­dzy Japo­nią i Rosją, od czasu gdy w ostat­nich tygo­dniach dru­giej wojny świa­to­wej w sierp­niu 1945 roku Zwią­zek Radziecki doko­nał inwa­zji i oku­po­wał te tereny. Japo­nia na­dal rości sobie prawa do wysp, okre­śla je mia­nem Tery­to­riów Pół­noc­nych i zali­cza do Pod­pre­fek­tury Nemuro, lecz admi­ni­stra­cję spra­wuje Rosja. Choć od zakoń­cze­nia dru­giej wojny świa­to­wej minęły dzie­się­cio­le­cia, w wąskim prze­smyku Goy­oma­isu­ido na­dal osten­ta­cyj­nie i czę­sto krążą rosyj­skie patro­lowce. Miesz­ka­jącą na wyspach i trud­niącą się rybo­łów­stwem rodzinę Osa­ków wypę­dzono z ich ziemi po przy­by­ciu Rosjan. Od tam­tej pory nie udało im się powró­cić. Tet­suo Osaka, który uro­dził się pod koniec wojny, mieszka w Nemuro, by pozo­stać jak naj­bli­żej utra­co­nej ziemi. Mimo że od czasu do czasu mię­dzy rosyj­skimi patro­lami a japoń­skimi ryba­kami docho­dzi do zatar­gów, w które zaan­ga­żo­wany jest Tet­suo jako prze­wod­ni­czący miej­sco­wej spół­dzielni rybac­kiej, to życie w Nemuro, choć odludne, pły­nie spo­koj­nie.

Dwa­dzie­ścia sie­dem lat po japoń­skiej kapi­tu­la­cji, która zakoń­czyła drugą wojnę świa­tową, Nemuro na krótko wró­ciło na mapy świata. Gdy na początku 1972 roku Sap­poro, sto­lica Hok­ka­ido, jako pierw­sze mia­sto poza gra­ni­cami Europy i Sta­nów Zjed­no­czo­nych gościło zimowe igrzy­ska olim­pij­skie, szta­feta z pochod­nią bie­gła malow­ni­czą trasą wio­dącą przez całą wyspę. Pło­mień zanie­siono aż do odizo­lo­wa­nego Nemuro, a samotne mia­steczko na prze­lotną, lecz olśnie­wa­jącą chwilę ską­pało się w bla­sku glo­bal­nego zgro­ma­dze­nia.

Duchowa iskierka pocho­dząca z tego ognika roz­pa­liła chyba coś w jed­nej z naj­młod­szych miesz­ka­nek Nemuro: Tamaki Osaka, malutka córka Tet­suo, miała zale­d­wie roczek, gdy szta­feta prze­cho­dziła przez jej rodzinne mia­sto, lecz blask pochodni oświe­tlił ścieżkę, którą miała kro­czyć przez resztę życia. Wio­dła ona z Nemuro na prze­ciw­le­głe wybrzeże wyspy do Sap­poro – dużego mia­sta otwie­ra­ją­cego wrota do wie­lo­kul­tu­ro­wego życia, zasad­ni­czo obcego jej homo­ge­nicz­nemu mia­steczku – i do kon­se­kwent­nej reali­za­cji ambit­nego spor­to­wego marze­nia. Pew­nego dnia córka Tamaki ponie­sie tę samą pochod­nię.

Matka Tamaki ukoń­czyła liceum jako naj­lep­sza w kla­sie, lecz w tam­tych cza­sach nie liczono się z kobietą uczęsz­cza­jącą na uni­wer­sy­tet. Tuż po szkole wyszła za Tet­suo i ni­gdy nie pra­co­wała poza domem. „Nie wiem, czy to z powodu swego pocho­dze­nia, ale była to osoba, która zawsze pozwa­lała dziecku robić to, co chciało” – napi­sała Tamaki o swo­jej matce we wspo­mnie­niach Thro­ugh the Tun­nel wyda­nych w 2022 roku. „Przy­pusz­czam, że pra­gnęła, by jej córka mogła czy­nić to, co dla niej samej było nie­do­stępne”.

Gdy Tamaki miała czter­na­ście lat, matka namó­wiła ją, by pode­szła do egza­minu wstęp­nego do liceum w Sap­poro, dwu­mi­lio­no­wego mia­sta leżą­cego po prze­ciw­nej stro­nie wyspy Hok­ka­ido. Matka wie­działa, że nauka w liceum w Sap­poro otwo­rzy przed Tamaki eks­klu­zywną edu­ka­cyjną drogę na naj­lep­szy uni­wer­sy­tet, dla niej samej odciętą. Wspie­rana przez matkę Tamaki wsia­dła do pociągu i poje­chała do Kushiro, leżą­cego trzy godziny drogi na zachód od Nemuro, gdzie pode­szła do egza­minu i go zdała. Jak opi­sy­wała Tamaki w Thro­ugh the Tun­nel, pomysł, by wysy­łać dziew­czynę do dale­kiej szkoły, spo­tkał się z opo­rem ojca: „Po co? Dziew­czyny nie muszą się kształ­cić w szkole w Sap­poro!”. Lecz wola matki prze­wa­żyła.

W Sap­poro, poło­żo­nym mniej wię­cej sie­dem godzin od naj­da­lej wysu­nię­tego na wschód cypla, gdzie mie­ści się Nemuro, nasto­let­nia Tamaki zyskała nie­za­leż­ność od rodziny, jakiej wcze­śniej nie doświad­czyła. Roz­wi­nęła się jesz­cze bar­dziej, gdy w dru­gim roku pobytu w Sap­poro zmie­niła tok nauki i swój główny przed­miot – z nauki gry na for­te­pia­nie na angiel­ski. Tamaki od dzie­ciń­stwa inte­re­so­wała się nauką języka, który otwie­rał drzwi do świata poza gra­ni­cami jej wyspiar­skiego narodu – w Nemuro cho­dziła na dodat­kowe zaję­cia, a nie­kiedy roz­ma­wiała po angiel­sku z ame­ry­kań­skimi misjo­na­rzami prze­by­wa­ją­cymi w mia­steczku. „Zna­jo­mość angiel­skiego ogrom­nie odmieni mój los” – napi­sała Tamaki w swo­ich wspo­mnie­niach. Na kur­sie angiel­skiego spo­tkała kole­gów o podob­nych aspi­ra­cjach i zami­ło­wa­niu do przy­gód, z któ­rymi spę­dzała więk­szość czasu, zwie­dza­jąc mia­sto. Gdy pod­czas przerw w nauce wra­cała do Nemuro, czuła, że oddala się od rodziny. „Ci ludzie ni­gdy nie wyjeż­dżali z rodzin­nego mia­sta, ni­gdy nie wypu­ścili się w nie­znane” – pisała. „Ile­kroć powra­całam z Sap­poro do domu rodzi­ców, czu­łam rosnące nie­do­pa­so­wa­nie”.

Ukoń­czyw­szy liceum i dwu­let­nie stu­dia, Tamaki pod­jęła pracę biu­rową w banku w Sap­poro, który udzie­lał kre­dy­tów na rybo­łów­stwo. Pew­nego dnia po pracy poszła z kole­żanką na zakupy. Cudzo­zie­miec pra­cu­jący w skle­pie ode­zwał się do kole­żanki po angiel­sku, lecz ta się spe­szyła i ucie­kła do toa­lety. Tamaki jed­nak nie bała się roz­ma­wiać z obcymi po angiel­sku, więc zadała Leonar­dowi Maxime’owi François pyta­nie.

„Skąd jesteś?”

Pierw­sza odpo­wiedź Leonarda zmy­liła Tamaki – sądziła, że odrzekł: „Aichi”, poda­jąc nazwę japoń­skiej pre­fek­tury znaj­du­ją­cej się jakieś tysiąc kilo­me­trów na połu­dnie, pod­czas gdy w isto­cie powie­dział: „Haichi”, czyli Haiti, pół świata dalej, gdzie żyje nie­wielka kara­ib­ska nacja. Leonard wpraw­dzie pocho­dził z Haiti, lecz jako nasto­la­tek prze­pro­wa­dził się na Bro­oklyn i zyskał sta­tus natu­ra­li­zo­wa­nego Ame­ry­ka­nina – zresztą w swo­jej książce Tamaki przed­sta­wia go jako „Ame­ry­ka­nina z Repu­bliki Haiti”. Leonard, aku­ratny stu­dent, w Nowym Jorku pro­wa­dził tak­sówkę, a do Japo­nii wybrał się z przy­ja­cie­lem Japoń­czy­kiem, któ­rego poznał któ­rejś nocy na Man­hat­ta­nie. Kraj tak bar­dzo przy­padł mu do gustu, że posta­no­wił się tam prze­nieść na stałe, a nawet namó­wił parę haitań­skich przy­ja­ciół z Bro­oklynu, by prze­pro­wa­dzili się wraz z nim. Zna­la­zł­szy się w Japo­nii, Leonard nie­spo­dzie­wa­nie stał się sławny: Take­shi Kitano, znany japoń­ski komik i gospo­darz pro­gra­mów tele­wi­zyj­nych, zapro­sił go do swo­jej audy­cji, która obej­mo­wała stały frag­ment poświę­cony koszy­kówce, a tam Leonard wrzu­tami dekla­so­wał miej­sco­wych. „Był dosko­na­łym spor­tow­cem” – opo­wia­dał mi Pedro Heri­vaux, jeden z jego haitań­skich przy­ja­ciół, któ­rzy w ślad za nim wyemi­gro­wali do Japo­nii. Heri­vaux nie mógł się nadzi­wić, jak pod­czas kon­kur­sów wsa­dów Leonard „ska­kał wyżej niż dach”, i śmiał się z roz­głosu, jaki przy­ja­ciel zdo­był w pro­gra­mie – Leonard, ogól­nie wyspor­to­wany, został teraz „japoń­skim Micha­elem Jor­da­nem”. „W Ame­ryce byłby nikim, pod­czas gdy w Japo­nii ucho­dził za naj­lep­szego koszy­ka­rza”.

„Koszy­karz Max-u”, jak go nazy­wano w pro­gra­mie, prze­kuł swoją sławę w kolejne wystą­pie­nia. Leonard i Heri­vaux poja­wili się nawet razem w rekla­mie japoń­skiego kurortu nar­ciar­skiego, nawią­zu­ją­cej do Reg­gae na lodzie. Miesz­kanki Sap­poro, żeby popa­trzeć na Leonarda, cha­dzały do jego sklepu, gdzie sprze­da­wał impor­to­waną odzież ame­ry­kań­skich marek stre­etwe­aro­wych w rodzaju FUBU.

Tamaki tra­fiła do sklepu przy­pad­kiem, ale Leonard szybko chciał się z nią znów zoba­czyć. Popro­sił o jej numer tele­fonu, a ponie­waż nie miała jesz­cze komórki i miesz­kała z rodzi­cami, któ­rzy prze­nie­śli się do mia­sta, podała mu numer do banku.

Nie­ba­wem zadzwo­nił i zaczęli się w tajem­nicy spo­ty­kać. W książce Thro­ugh the Tun­nel Tamaki pisze, że ich zwią­zek przy­po­mi­nał kome­dię roman­tyczną z lat dzie­więć­dzie­sią­tych, łącz­nie z jeż­dże­niem na rol­kach na brze­gach rzeki Toy­ohiry. Leonard był o pięć lat star­szy od Tamaki i nie­wiele ich łączyło, lecz zako­chali się w sobie bez pamięci. Z bie­giem czasu, gdy ojciec zaczął typo­wać dla Tamaki roz­ma­itych odpo­wied­nich kan­dy­da­tów do związku i zamąż­pój­ścia, córka doszła do wnio­sku, że nie może dłu­żej ukry­wać prawdy, i wyznała, że ma już chło­paka. Gdy wyja­wiła ojcu, jak się nazywa, a on uświa­do­mił sobie, że córka spo­tyka się z ciem­no­skó­rym obco­kra­jow­cem, był wstrzą­śnięty i roz­gnie­wany. „Czar­nych to można w tele­wi­zji albo w fil­mie pooglą­dać, a nie spo­tykać się z kimś takim” – rela­cjo­nuje jego słowa Tamaki.

Ojciec pró­bo­wał zakoń­czyć ten zwią­zek. Tamaki nie mogła już swo­bod­nie jeź­dzić na rowe­rze po Sap­poro, lecz wożono ją pro­sto do pracy samo­cho­dem, póź­niej spod pracy odbie­rano i zawo­żono do domu.

Minął rok, a Tamaki i Leonard się nie widzieli. W końcu któ­re­goś let­niego dnia 1995 roku zadzwo­nił do niej. Prze­pro­wa­dził się tysiąc dwie­ście kilo­me­trów dalej, do Osaki, leżą­cej w połu­dniowo-zachod­niej czę­ści Japo­nii, i chciał, by Tamaki go tam odwie­dziła. Kupił jej bilet na samo­lot, a ona spa­ko­wała torbę i poje­chała na lot­ni­sko, nie zdra­dza­jąc się przed rodzi­cami, że zamie­rza opu­ścić teren Hok­ka­ido.

W Osace miłość kwi­tła i już wkrótce para była gotowa zwią­zać się węzłem mał­żeń­skim. Aby jed­nak zdo­być doku­menty nie­zbędne do uzy­ska­nia pozwo­le­nia na ślub, Tamaki musiała wró­cić do Nemuro. Sta­rała się uczy­nić to nie­po­strze­że­nie, lecz zna­joma z Nemuro dała znać jej rodzi­com, któ­rzy po jej nie­wy­ja­śnio­nym znik­nię­ciu z Sap­poro zgło­sili jej zagi­nię­cie. Nie­długo po ślu­bie Tamaki i Leonarda do drzwi nowo­żeń­ców w Osace zastu­kała poli­cja, któ­rej towa­rzy­szyli rodzice dziew­czyny. Poli­cja prze­słu­chała Tamaki, która była w ciąży z pierw­szym dziec­kiem. Funk­cjo­na­riu­sze podej­rze­wali, że dziew­czyna została upro­wa­dzona, lecz ona zapew­niła ich, że prze­bywa tam z wła­snej nie­przy­mu­szo­nej woli.

Tamaki została w Osace; tam trze­ciego kwiet­nia 1996 roku uro­dziła pierw­szą córkę, Mari. Druga córka, Naomi, uro­dziła się pół­tora roku póź­niej – szes­na­stego paź­dzier­nika 1997 roku. Rodzice pocho­dzący z prze­ciw­le­głych krań­ców świata prze­ka­zali dzie­ciom swoje oby­wa­tel­stwa: dziew­czynki zyskały podwójne oby­wa­tel­stwo – Japo­nii i Sta­nów Zjed­no­czo­nych; posta­no­wili też nadać cór­kom nazwi­sko po Tamaki, aby łatwiej im się żyło w Japo­nii, gdzie cudzo­ziem­skie nazwi­ska nie­rzadko wywo­łują kon­ster­na­cję. W Thro­ugh the Tun­nel Tamaki napi­sała także, że pra­gnęła dać dzie­ciom imiona, które łatwo będzie zro­zu­mieć i wypo­wie­dzieć oso­bom nie­wła­da­ją­cym japoń­skim. Chciała przy­go­to­wać swoje dziew­czynki na świat więk­szy niż ten, który sama znała.

Leonard, sły­nący z gry w koszy­kówkę, lubił także inne sporty i uczest­ni­czył w mara­to­nie w Sap­poro. Uwa­żał, że gdyby w mło­dym wieku odpo­wied­nio go kształ­to­wano, mógłby zostać wybit­nym atletą. Tamaki rów­nież prze­ja­wiała inkli­na­cje do sportu – lubiła pły­wa­nie i łyż­wiar­stwo szyb­kie. Pew­nego dnia, gdy Naomi miała sie­dem mie­sięcy, ojciec włą­czył tele­wi­zor w ich jed­no­po­ko­jo­wym miesz­ka­niu, by – jak to miał w zwy­czaju – pooglą­dać sport. Tego wie­czoru rela­cja wypeł­niła miesz­kanko poma­rań­czo­wym bla­skiem gliny z dru­giego końca świata. Był to finał debla kobiet tur­nieju French Open z 19991, w któ­rym grały cztery nasto­latki: Mar­tina Hin­gis i Anna Kur­ni­kowa kon­tra Venus i Serena Wil­liams. Roz­grywkę przy­ćmił poje­dy­nek w sin­glu wygrany tego samego dnia przez Andre Agas­siego; w dodatku jej prze­bieg zakłó­ciły opóź­nie­nie z powodu desz­czu, czę­ste prze­rwy i wzno­wie­nia, pory­wi­ste wia­try i rów­nie silne waha­nia na tablicy wyni­ków. Osiem­na­sto­let­nia Venus i sie­dem­na­sto­let­nia Serena2 miały na kon­cie wygrany set i pro­wa­dziły 5:1, lecz utra­ciły prze­wagę, a potem mie­rzyły się z piłką tur­nie­jową, gdy Kur­ni­kowa w trze­cim secie ser­wo­wała przy wyniku 5:4. Jed­nak sio­stry zebrały się w sobie, a Kur­ni­kowa się ugięła i popeł­niła podwójny błąd ser­wi­sowy przy punk­cie na prze­ła­ma­nie. Cztery gemy póź­niej sio­stry Wil­liams znów poko­nały Kur­ni­kową, z wyni­kiem 6:3, 6:7(2), 8:6 zdo­by­wa­jąc swój pierw­szy wspólny tytuł wiel­kosz­le­mowy. Opu­ściły ręce, pod­sko­czyły i się objęły, a potem pode­szły do try­bun przy­tu­lić matkę. „Sama drama” – wspo­mi­nała Venus w poście na Insta­gra­mie w 2021 roku.

Na dru­gim końcu świata rodzice innych dwóch dziew­czy­nek zauwa­żyli coś innego niż dra­ma­tur­gia i emo­cje. „Oboje osłu­pie­li­śmy, widząc maje­sta­tyczny pokaz tych Czar­nych kobiet i sióstr” – napi­sała Tamaki we wspo­mnie­niach. „Zda­wało mi się, że odkry­łam moż­li­wo­ści na przy­szłość, któ­rych szu­ka­łam… Pro­mie­niem świa­tła, który roz­bu­dził nadzieję, oka­zały się sio­stry Wil­liams”.

Rów­nież Richard Wil­liams decy­zję o tym, by swoje jesz­cze nie­na­ro­dzone córki pokie­ro­wać w stronę tenisa, pod­jął przy­pad­kowo, pod­czas oglą­da­nia w tele­wi­zji French Open: czek na dwa­dzie­ścia tysięcy dola­rów, jaki zgar­nęła Vir­gi­nia Ruzici, mistrzyni z 1978 roku, prze­ko­nał go, że można na tym nie­źle zaro­bić. Jed­nakże tego dnia roku 1999 uwagę Leonarda i Tamaki przy­kuła nie kwota wygra­nej – mimo że Venus i Serena za zwy­cię­stwo w deblu zdo­były mniej wię­cej po sto tysięcy dola­rów – lecz same młode czar­no­skóre kobiety, w któ­rych ujrzeli odbi­cie wła­snych córek. „Żyli­śmy bez kla­row­nej wizji przy­szło­ści, więc chcia­łam raczej zaszcze­pić marze­nie, a nie zaro­bić pie­nią­dze” – stwier­dziła Tamaki w 2023 roku. „Nie mie­ściło mi się w gło­wie, że [sio­stry Wil­liams] latają po całym świe­cie i wywie­rają wpływ na spo­łe­czeń­stwo”.

Tre­ne­rzy tenisa powie­dzieli Tamaki, że jej malut­kie córki są za młode na lek­cje, więc zapi­sała je na gim­na­stykę, by wspo­móc roz­wój rów­no­wagi. Mari w wieku trzech lat wresz­cie wkro­czyła na kort. Naomi, która wów­czas stała przy pło­cie i się przy­glą­dała, mówi, że z okresu życia w Japo­nii naj­le­piej pamięta, jak sio­stra grała w tenisa. Dziew­czynki były jesz­cze tak małe, że Tamaki woziła je na korty w wózku spa­ce­ro­wym. Tre­no­wały w Marine Ten­nis Park Kita­mura w Osace – znaj­du­ją­cym się nie­opo­dal szpi­tala i nie­du­żej przy­stani roz­le­głym kom­plek­sie obej­mu­ją­cym dwa­dzie­ścia pięć kor­tów. Rodzice roz­sta­wili też dziew­czyn­kom zaim­pro­wi­zo­waną siatkę i rzu­cali im piłeczki, by za nimi ganiały.

Rodzina poświę­ciła się teni­sowi w okre­sie, który Tamaki nazywa cza­sem „skraj­nej biedy”, kiedy z Leonar­dem z tru­dem wią­zali w Osace koniec z koń­cem. Tamaki została odcięta finan­sowo od rodzi­ców i pra­co­wała na pół etatu w call cen­ter gazetki sprze­da­żo­wej, Leonard zaś impor­to­wał ze Sta­nów Zjed­no­czo­nych odzież stre­etwe­arową i był współ­wła­ści­cie­lem baru w stylu haitań­skim o nazwie Zoz’s. Bywało cie­ka­wie, na przy­kład gdy haitań­ski gwiaz­dor rapu Wyclef Jean wpadł do Zoz’s, ale żadna z gałęzi dzia­łal­no­ści Leonarda nie przy­no­siła zna­czą­cych docho­dów. „Waż­niej­sze było, by żyć na wol­no­ści jak dziki ptak, a nie dać się kochać jak ptak w klatce, choćby nawet wią­zało się to z trud­no­ściami ze zna­le­zie­niem miej­sca do życia, a nawet zdo­by­ciem jedze­nia” – pisała Tamaki. Ciu­łała i oszczę­dzała, jak się dało – na przy­kład cze­kała z zaku­pem tofu do wie­czora, gdy jego ceny spa­dały o dwa­dzie­ścia pro­cent, ponie­waż było już mniej świeże.

Żyli w ubó­stwie, lecz „sio­stry Wil­liams odry­wały nas od codzien­nych zma­gań, by zaro­bić na utrzy­ma­nie, i inspi­ro­wały do marzeń o jaśniej­szej przy­szło­ści dla naszych dziew­czy­nek” – powie­działa Tamaki w 2022 roku. Mimo że córki były jesz­cze maleń­kie, marze­nie rodzi­ców przy­brało wszech­ogar­nia­jący wymiar i toczyło się o roz­pacz­liwą stawkę. „Tylko dzięki teni­sowi nasza rodzina może odnieść suk­ces” – napi­sała Tamaki w Thro­ugh the Tun­nel. Pie­nią­dze, które udało się zaosz­czę­dzić, prze­zna­czali na reali­za­cję marze­nia. „Mężem i mną owład­nęła gorączka teni­sowa ukie­run­ko­wana na nasze dzieci” – wspo­mi­nała.

Gorączka wywo­łała nie­po­kój. Mari i Naomi dostały się do pre­sti­żo­wego przed­szkola, a Tamaki zaku­piła już mun­durki do szkoły. Mał­żon­ko­wie mar­twili się jed­nak bra­kiem moż­li­wo­ści upra­wia­nia tenisa w Osace, gdzie roz­gry­wano bar­dzo nie­wiele tur­nie­jów mło­dzie­żo­wych. W tym cza­sie otrzy­mali wia­do­mość od matki Leonarda: jego sio­stra wypro­wa­dziła się z nale­żą­cego do rodziny domu w Nowym Jorku, więc matka chciała, by syn wró­cił i jej pomógł.

Więzi rodzinne zobo­wią­zy­wały, lecz moc­niej­szym bodź­cem oka­zał się tenis. Na początku dwu­dzie­stego pierw­szego wieku, kiedy Leonard i Tamaki przy­uczali córki do tenisa, z Japo­nii wywo­dziło się nie­wiele gwiazd tego sportu. Tylko jedna japoń­ska teni­sistka, Kimiko Date, upla­so­wała się w pierw­szej dzie­siątce ran­kingu. Żaden Japoń­czyk nie dotarł do pierw­szej czter­dziestki ATP.

Leonard wie­dział, że jeżeli jego córki mają wyro­snąć na zawod­niczki na miarę sióstr Wil­liams, cała rodzina musi się prze­pro­wa­dzić do jego ojczy­zny – Ame­ryki. „Plany były wyty­czone” – mówił póź­niej. „Musia­łem je po pro­stu zre­ali­zo­wać”.

Wio­sną 2001 roku Leonard i Tamaki wraz z dziećmi opu­ścili Osakę i prze­nie­śli się do Nowego Jorku. Naomi, w chwili prze­pro­wadzki licząca sobie trzy lata i pięć mie­sięcy, miała nie wra­cać do Japo­nii przez nie­mal dzie­sięć lat. Ame­ryka pocią­gała Tamaki i Leonarda mię­dzy innymi tym, że będą mogli swo­bod­nie żyć i kochać bez nara­ża­nia się na kry­tyczne spoj­rze­nia, z jakimi oni sami jako ludzie o róż­nych kolo­rach skóry oraz ich dzieci musieli się mie­rzyć w Japo­nii. Wiele lat póź­niej Tamaki, korzy­sta­jąc z mediów spo­łecz­no­ścio­wych pod nazwą „Liberty”, upa­mięt­niała rocz­nicę wyroku w spra­wie Loving prze­ciwko sta­nowi Wir­gi­nia, na mocy któ­rego Sąd Naj­wyż­szy uchy­lił stare prawa zaka­zu­jące mał­żeństw mię­dzyrasowych w szes­na­stu sta­nach. „Przy­no­si­łam »hańbę« rodzi­nie, dzie­siątki lat żyłam zepchnięta na mar­gi­nes, lecz wciąż trwam” – pisała Tamaki. „Wszyst­kiego naj­lep­szego z oka­zji #Loving­Day”.

W ciągu kolej­nych dzie­się­ciu lat Tet­suo i Tamaki powoli odbu­do­wali swoje rela­cje. Mari i Naomi roz­ma­wiały nie­kiedy przez tele­fon z Tet­suo, któ­rego nazy­wały oji­chan, czyli „dzia­dek” w języku japoń­skim. Tamaki mówiła, że w roz­mo­wach z wnucz­kami ojciec był ser­deczny, dow­cipny i łagodny, cza­sami też posy­łał do Ame­ryki pudło japoń­skich przy­sma­ków dla dziew­czy­nek. Gdy Tamaki brała słu­chawkę, ton jego głosu rap­tow­nie się zmie­niał. „Będziesz w Ame­ryce bez­domna i umrzesz na skraju drogi” – sły­szała.

Rozdział 3. Tam, gdzie tkają sny

3

Tam, gdzie tkają sny

O ile w Osace rodzina skłó­cona z rodzi­cami Tamaki wio­dła życie samotne, o tyle w Nowym Jorku ota­czali ich krewni, a także szer­sza spo­łecz­ność haitań­sko-ame­ry­kań­ska. Leonar­dowi i Tamaki wciąż bra­ko­wało pie­nię­dzy, lecz zyskali o wiele moc­niej­szą sieć wspar­cia. Wraz z ich przy­jaz­dem z Japo­nii rodzina Leonarda kupiła nowy dom w Elmont – zróż­ni­co­wa­nym etnicz­nie przed­mie­ściu w Nassau County o krok na wschód od Queens. Rodzice Leonarda, z któ­rymi zamiesz­kali nowo przy­byli, słabo znali angiel­ski.

Mari i Naomi uczęsz­czały do Alden Ter­race Ele­men­tary, szkoły znaj­du­ją­cej się pięć kilo­me­trów od domu. Mari opo­wia­dała mi, że choć ich nowe śro­do­wi­sko było znacz­nie bar­dziej zróż­ni­co­wane niż rasowo homo­ge­niczna Japo­nia, inne dzieci ze szkoły, w któ­rej domi­no­wali Czarni, doku­czały dziew­czyn­kom z powodu ich odmien­nych oczu i rysów. Ale sio­stry zawarły także przy­jaź­nie. Mari była świetna z pla­styki – uczyła się przed szkołą i po niej. Gdy Mari miała osiem lat, a Naomi sześć, lokalna gazeta pochwa­liła je obie za udział w „kon­kur­sie czy­tel­ni­czym” zaini­cjo­wa­nym przez miej­sco­wego poli­tyka.

Po szkole wszystko sku­piało się na teni­sie. Leonard ana­li­zo­wał książki i mate­riały szko­le­niowe na temat tego sportu, podob­nie jak wcze­śniej Richard Wil­liams, a także czy­tał i oglą­dał wywiady z nim. „Gdy jedzie się we mgle, świa­tła samo­chodu jadą­cego przed tobą sta­no­wią jedyny dro­go­wskaz – należy na nie patrzeć i jechać dalej” – napi­sała Tamaki we wspo­mnie­niach Thro­ugh the Tun­nel