Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Wszechstronna, starannie udokumentowana biografia tenisowej rewelacji i aktywistki Naomi Osaki, ukazująca nieznane dotąd kulisy jej spektakularnej kariery obejmującej zwycięstwa na Wielkich Szlemach, sensacyjne wystąpienia na rzecz sprawiedliwości rasowej i zdrowia psychicznego oraz ukryte problemy życia na oczach wszystkich. Jej wyjątkowa siła połączona z rozbrajającą delikatnością podbiły serca milionów fanów. Nigdy wcześniej nie było takiej czempionki.
Osaka urzekła świat tenisa i ściągnęła na siebie uwagę poza nim, bo nie tylko wygrała trzy Wielkie Szlemy, lecz także została ambasadorką istotnych kwestii społecznych.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 672
Wstęp
Jak nigdy dotąd nikt
Gdy poznałem Naomi Osakę, plasowała się na sto dwudziestym siódmym miejscu w światowym rankingu. Miała raptem osiemnaście lat, nie zaliczyła jeszcze w tourze pełnego sezonu i nie zwyciężyła w żadnym zawodowym turnieju. Lecz mimo że nikt o niej nie słyszał, nie miałem wątpliwości, że czytelnicy powinni ją poznać.
W 2016 roku relacjonowałem Australian Open dla „New York Timesa” piąty raz i po latach pisania o tenisie wiedziałem, jakie artykuły chce drukować ta gazeta. W odróżnieniu od rutynowych podsumowań meczów najlepsze teksty z „Timesa” budziły zaciekawienie szerokiego, zróżnicowanego grona czytelników i wykorzystywały tenis oraz zawodników i zawodniczki jako soczewki pozwalające analizować szersze społeczne oraz kulturowe tematy czy problemy.
To, czego dowiedziałem się o Naomi Osace, sugerowało, że jest ona pod tym względem idealna. Pochodzi z rodziny japońsko-haitańsko-amerykańskiej, a zatem czerpie z różnych kultur. Oficjalnie reprezentowała Japonię, gdzie przyszła na świat, lecz zdawała się odstawać od tradycyjnych, wąskich definicji „japońskości” zarówno pod względem aparycji, jak i stosunku do języka narodowego – nie umiała się nim swobodnie posługiwać, co ogromnie ją zestresowało, gdy przybyli licznie do Melbourne japońscy reporterzy zaczęli zadawać jej pytania w tym języku. W Japonii, która jest jednym z najbardziej homogenicznych rasowo krajów na świecie, multietniczną tożsamość postrzegano często tak, jakby łącznik między komponentami kulturowymi był czymś negatywnym: być złożonym z wielu elementów oznaczało, że nie stanowi się całości. Osoby o mieszanym pochodzeniu określano w Japonii mianem hafu, co wywodzi się z anglojęzycznego słowa half – połowa.
Sam wygląd Naomi często wywoływał konsternację wśród osób, które nie przypuszczały, że japońska zawodniczka może albo powinna tak się prezentować. „Od dziecka gdy weszłam na boisko, ludzie się na mnie gapili i szeptali między sobą: »To ta czarna Japonka«” – opowiadała potem Naomi. „Nie wiedzieli, jak mnie zaklasyfikować”. Gdy zatem w Melbourne po raz pierwszy była rozstawiona na turnieju wielkoszlemowym, ucieszyła się, że na trybunach widzi japońskich kibiców dopingujących ją jak swoją. „Moim zdaniem to, że jestem Japonką, wywołuje zaskoczenie” – przyznała po meczu wygranym w drugiej rundzie. „Dlatego tak mnie wzruszył widok japońskich flag i symboli”.
Kibicowali Naomi również miejscowi fani, co skłoniło ją do przypuszczenia, że jej urok przemawia do szerszego grona. „Może to dlatego, że niepodobna doprecyzować, kim jestem” – zastanawiała się. „A wobec tego każdy może mi kibicować”. Nie ulega wątpliwości, że widzom Australian Open dostarczyła mnóstwo okazji do emocji, waląc w piłki z oszałamiającą siłą, co zapewniło jej zwycięstwo w pięciu meczach – trzech kwalifikacyjnych, dwóch w meczach zawodników zakwalifikowanych, aż w końcu dotarła do trzeciej rundy. Niektóre elementy stylu jej gry wciąż były w zalążku i jeszcze się rozwijały, ale miała już wszystkie zadatki na przyszłą gwiazdę.
Długie lata słuchałem, jak zawodnicy zasłaniają się banałami, więc szczerość Naomi zrobiła na mnie równie duże wrażenie jak jej siła. Miałem przeprowadzić z nią wywiad, więc siedzieliśmy naprzeciwko siebie w loży dla zawodników – miejscu, gdzie gracze, trenerzy, rodzice, agenci i rozmaite inne osoby towarzyszące czekają nerwowo na mecze i ukradkiem analizują przeciwników. Naomi jasno dała mi do zrozumienia, że nadal nie czuje się komfortowo ze względu na obecność swej idolki Sereny Williams. Wyznała, że gdy wcześniej wypatrzyła Serenę na zawodach, chciała zapaść się pod ziemię. „Udałam, że mnie nie ma” – stwierdziła. „W przypływie nieśmiałości siedziałam w kącie i udawałam, że gapię się w telefon”.
Kilka lat wcześniej Naomi zrobiła sobie z Sereną wymarzonego selfika, co, jak mi powiedziała, jeszcze pogorszyło obecną sytuację, kiedy korzystały ze wspólnej szatni. „Mam wrażenie, że nigdy mi to nie przejdzie” – tłumaczyła. „Wydaje mi się, że jeśli ktoś przedstawi ci się jako fanka, to nigdy nie spojrzysz na tę osobę jak na kogoś równego sobie”.
Fascynowało mnie, że skrępowanie, do którego przyznała się Naomi, łączyło się z ogromną wiarą w to, czego potrafi dokonać na boisku i kim w przyszłości zostanie. Gdy zapytałem ją o sportowe aspiracje i marzenia, zawiesiła głos, a potem się zaśmiała. „Najlepszą być, jak nigdy dotąd nikt” – oznajmiła z dumnym uśmiechem. Nie załapałem żartu, więc przeprosiła: „Przepraszam, to cytat z Pokémonów. Z głównej piosenki. Ale zgadza się – stać się najlepszą i dojść najdalej, jak się da”.
Były to szumne słowa, lecz Naomi miała spełnić tę obietnicę zainspirowaną Pokémonami. Trzy lata później, zwyciężywszy w Australian Open na korcie położonym nieopodal kabiny, w której owego dnia siedzieliśmy, jako pierwsza pochodząca z Azji osoba grająca w tenisa wspięła się na najwyższe miejsce światowego rankingu singli. Kilka miesięcy wcześniej wygrała US Open, parę lat później zaś miała ponownie zdobyć oba te tytuły, a tym samym podwoić swoje wielkoszlemowe laury w rozgrywkach indywidualnych. Intrygowała tym, że przebojem wzięła główne rynki w Stanach Zjednoczonych i Japonii, dzięki czemu zarobiła od sponsorów tyle, że w wieku dwudziestu dwóch lat została najlepiej opłacaną sportsmenką w historii – zgarniała oszałamiającą kwotę pięćdziesięciu milionów dolarów rocznie. Japoński Komitet Olimpijski powierzył jej zadanie zapalenia znicza w kluczowym momencie ceremonii otwarcia Igrzysk Olimpijskich w Tokio w 2020 roku. Przed nią żaden tenisista nie dostąpił tego zaszczytu.
Jednakże największe piętno, jakie odcisnęła, zapowiadała druga część jej pokemonowej deklaracji: Naomi Osaka miała się stać „najlepszą, jak nigdy dotąd nikt” i fenomenem na skalę znacznie większą, niż ktokolwiek mógł przewidzieć. Nie poprzestała na tym, że odnosiła zwycięstwa, lecz przekształciła wizję tego, kim powinien być czempion, w sposób dalece wykraczający poza granice kortu tenisowego. W sporcie, który wybrali dla niej rodzice, kiedy była jeszcze niemowlęciem, Naomi Osaka miała stworzyć nową jakość, zupełnie swoistą. Właśnie to połączenie przebojowości i zwątpienia w siebie, czemu dała wyraz w rozmowie ze mną w Melbourne, miało oczarować cały świat, rzucić wyzwanie dotychczasowemu pojmowaniu wygranej oraz porażki, kontroli i wrażliwości. Naomi Osaka miała zostać supergwiazdą na światową skalę za sprawą najbardziej burzliwej rozgrywki w historii tenisa, kiedy zmierzyła się z Sereną Williams, na którą kilka lat wcześniej wstydziła się nawet popatrzeć. Naomi Osaka miała jednak znaleźć się na ustach wszystkich na całym świecie, bo przyznała, jak było jej trudno, kiedy nie potrafiła się zmusić, by wziąć udział w konferencji prasowej po meczu.
Naomi Osaka stała się punktem odniesienia całej generacji, i to z przyczyn, które coraz mniej miały wspólnego z jej wynikami sportowymi. Wzmianka o niej natychmiast inicjowała dyskusje o rasie, płci, zdrowiu psychicznym, aktywizmie, multikulturalizmie, polityce, biznesie i zmianach pokoleniowych. Żadna inna osobistość życia publicznego nie stała tak jak Naomi Osaka na ruchliwym rozdrożu przecinających się szlaków sportu i kultury.
Aby stać się najlepszą, jak nigdy dotąd nikt, Naomi Osaka miała przetrwać ogłuszający hałas i dojmującą ciszę. Zagłębiała się w ważkie problemy, których inni nie śmieli dotykać. Zbierała pochwały za sukcesy, lecz doceniono ją jeszcze bardziej za to, że dzieliła się troskami na arenie świata, odnalazła siłę oraz własny głos i zmusiła kulturę w stanie transformacji, by na nowo rozważyła kwestię tego, czym są i czym być powinny siła i słabość, zarówno w sporcie, jak i w świecie.
Oto jej historia.
1
Raj
Pasteloworóżowe i żółciutkie banery oraz grafiki, jakimi jest obwieszony Indian Wells Tennis Garden, informują, że każdy przybyły wstępuje na wyższą płaszczyznę egzystencji: „Witajcie w Tenisowym Raju”.
W Indian Wells, niewielkim kurorcie położonym pośród kalifornijskiej pustyni nieopodal Palm Springs, co roku odbywają się zawody w tenisie, które mają rangę najważniejszych po turniejach wielkoszlemowych i przyciągają najlepszych zawodników świata na dwutygodniowe rozgrywki idealną pogodą i pulą nagród przekraczającą dziewięć milionów dolarów.
Odkąd Larry Ellison – miliarder, który założył zajmującą się tworzeniem oprogramowania firmę Oracle – wykupił w 2009 roku turniej, widzowie słono płacą za niebiańskie rozkosze „Tenisowego Raju”. Najdroższe bilety w centralnych punktach stadionu osiągają ceny rzędu trzynastu tysięcy dolarów za miejsce na widowni na cały konkurs. Restauracja Nobu z widokiem na kort Stadionu 2 serwuje sałatkę z homara z grillowanymi grzybami shiitake za sześćdziesiąt pięć dolarów, a japoński stek z antrykotu A5 Wagyu kosztuje trzydzieści osiem dolarów za trzydzieści gramów, przy czym najmniejsza porcja to sto dwadzieścia gramów. Obie te potrawy świetnie komponują się z koniakiem Rémy Martin Louis XIII Grande Champagne w cenie trzystu pięćdziesięciu dolarów za kieliszek.
Co roku w marcu setki tysięcy ludzi zjeżdżają się z Los Angeles albo tłoczą na pokładach samolotów nadlatujących z chłodniejszych obszarów Ameryki Północnej, by na terenie obiektu ustawiać się na tle gór, palm oraz kryształowobłękitnego nieba (bez filtra) i pozować do starannie wystylizowanych fotek na Instagrama. Z ich perspektywy warto zapłacić tak drobną cenę za chwilową zazdrość kogoś, kto właśnie przewija profil z ich życiem. Bo w Indian Wells, gdzie na każdym kroku słyszy się, że jest się w raju, z oddali życie będzie się prezentować wręcz perfekcyjnie.
Łatwo zapomnieć, że w Indian Wells gromadzi się także inna grupa gości, którzy nie przybywają tam, by jeść, pić i się pokazać. Są to ci, których rzeczywiście interesuje tenis. Indian Wells przyciąga zagorzałych fanów nie tylko stadionami, lecz także nadzieją na wypatrzenie najwybitniejszych gwiazd sportu z bliska na kortach treningowych. Wejściówkę na teren obiektu można kupić raptem za dwadzieścia dolarów, więc zaradny fan może obsadzić punkt obserwacyjny i wypatrywać, jak ulubiony zawodnik czy zawodniczka rozgrzewają się przed grą w zaciszu i na luzie. Najbardziej zagorzali i przebojowi mogą się usadowić przy wyjściach z kortów, co stwarza okazję do zdobycia autografu czy selfika, jeśli tenisista czy tenisistka się zgodzą.
W sobotę dwunastego marca 2022 roku o siedemnastej dwudziestoczteroletnia tenisistka Naomi Osaka na Korcie Treningowym 1 ma odbyć trening przed meczem. Naomi ćwiczy późno, bo późno występuje: w drugiej rundzie jej mecz z Rosjanką Weroniką Kudiermietową rozpisany jest jako drugi pojedynek wieczornej sesji. Już trochę po najlepszym czasie antenowym w Indian Wells, lecz dla widowni przed telewizorami w Japonii jest to pora doskonała.
Na trybunie głównej wokół Kortu Treningowego 1 znajduje się kilkaset miejsc siedzących. Parę minut przed planowanym przybyciem Osaki wszystkie są zajęte. Za tylnym rzędem z boku stoi szereg ludzi, którzy wyglądają zza widzów siedzących. Już niebawem za tym rzędem pojawia się kolejny szereg. Jeszcze po chwili gromadzi się trzeci szereg osób, które stoją na palcach za dwoma poprzednimi rzędami i zerkają przez luki i szpary, wypatrując czterokrotnej zwyciężczyni turnieju wielkoszlemowego.
Gdy zegar wybija siedemnastą, na elektronicznej tablicy przy korcie wyświetla się imię, nazwisko i twarz Naomi, lecz po niej samej ani śladu. „Przyjdzie?” – pyta o siedemnastej sześć jakiś chłopiec. Zegar wskazuje siedemnastą dziesięć, a dzieciaki z wielkimi piłeczkami tenisowymi, na których zbierają autografy, wiercą się coraz niespokojniej. „Może czeka, aż się zbierze wielki tłum, żeby zgotować jej lepszą owację” – rzuca ktoś. Mniej więcej o siedemnastej dwadzieścia widzowie, którzy się odwrócili i spojrzeli w kierunku tarasu dla zawodników, zauważają, że Naomi nareszcie wychodzi. Zamiast jednak skręcić w lewo na Kort Treningowy 1, razem z całą ekipą kieruje się prosto na pusty Kort Treningowy 7. Tylko garstka ludzi z Kortu Treningowego 1 spostrzega manewr Naomi. Dyskretnie opuszczają większe zgromadzenie, by wszyscy nie rzucili się do biegu, przez co mogliby stracić doskonałe miejsca siedzące przy mniejszym, leżącym na uboczu boisku.
Naomi przybywa wraz z ekipą: Wimem Fissette’em, czterdziestojednoletnim Belgiem, który szkoli ją od dwóch i pół roku; Yutaką Nakamurą – trenerem przygotowania motorycznego; fizjoterapeutką Natsuko „Naną” Mogi i młodym Belgiem Seppe’em Cuypersem, z którym sparinguje. Naomi jest cała ubrana na czarno; to jej ulubiony kolor. Do czarnych legginsów, sięgających tuż za kolana, włożyła czarny T-shirt, który rozjaśniają jedynie logotypy trzech głównych sponsorów: Nike, firmy informatycznej Workday oraz kosmetycznej Kinlò. Na głowie ma czarną czapkę z białym, stworzonym przez Nike monogramem NO z przodu i czerwono-żółtym logo Mastercard – kolejnego ważnego sponsora – z boku.
Podczas gdy garstka fanów rozsiada się na kilkudziesięciu pustych siedzeniach nad kortem i za nim, Naomi zaczyna rozgrzewkę od joggingu. Nakamura i Mogi jej towarzyszą, klaszcząc i się śmiejąc. Rozciąga się przy użyciu piłki lekarskiej, bierze rakietę i wchodzi na kort. Za siatką stoi Cuypers. Zaczynają tuż przy siatce i uderzają lekko w piłkę. Naomi trzyma rakietę lewą ręką, śmieje się i pomiędzy uderzeniami kręci piruety. Następnego dnia jeden z wielbicieli wrzuci nagranie tych chwil z podłożoną skoczną japońską piosenką w stylu pop oraz podpisem: „Najbardziej urocza miłośniczka treningów”.
Powoli, subtelnie Naomi i Cuypers – dwudziestotrzylatek, który w rankingu Association of Tennis Professionals (ATP) uplasował się najwyżej na pozycji tysiąc czterysta czterdziestej dziewiątej – odsunęli się od siatki i ustawili przy przeciwległych liniach bazowych. Rozkręcili się i teraz walą w piłki tam i z powrotem z pełną mocą. Wyraźnie słychać trzask piłki uderzającej czysto w środek poliestrowej siatki rozpiętej na rakiecie, mimo że tłum rośnie, bo namierzono już Naomi na Korcie Treningowym 7. Jej wielbiciele konsekwentnie zachowują się z szacunkiem, a nawet nabożną czcią, bo wiedzą, że obserwują profesjonalistkę przy pracy. Z trybun ta praca wydaje się przyjemna – mimo że Naomi wali miażdżącym forhendem, nadal się uśmiechając. Kiedy piłka przemyka po siatce, a Cuypers młóci rakietą, przekomarza się: „Ale wstyd!”. Gdy udaje jej się zdobyć woleja, rzuca z piskiem do Cuypersa: „Wybacz!”.
Naomi nie zwraca uwagi na tłum gromadzący się za kortem podczas zabawy z Cuypersem, lecz gdy zmieniają się stronami między rozgrywkami, młody fan wita się z nią z bliska: „Cześć, Naomi!”. Podnosi wzrok z uśmiechem i macha do niego.
Po kilku chwilach ćwiczenia serwisów do Naomi podchodzi Fissette. Zaczynają omawiać konkretne zagrania, które w najbliższym meczu należy zastosować przeciwko Kudiermietowej. „Pierwszy serw może lecieć w dowolne miejsce, a drugi?” – pyta Naomi, a Fissette odpowiada ściszonym głosem, tak by publiczność nie mogła podsłuchać ich rozmowy. Fissette w dyskusjach na korcie stawia na współpracę – słucha, a nie tylko poucza. Naomi z natury odnosi się do otoczenia z szacunkiem; Fissette w odróżnieniu od wielu trenerów nie wykorzystuje tego i nie próbuje zdominować rozmów.
Na zakończenie treningu delikatnie podaje kilka piłek do zawodniczki, by mogła w nie rąbnąć ze wszystkich sił, a finał krótkiej sesji nabiera dobitnego, budzącego zaufanie charakteru. Naomi finiszuje energetycznie i z hukiem – na kształt pokazu fajerwerków – a setki widzów wiwatują cicho, lecz z aplauzem. Spędziwszy na korcie raptem dwadzieścia minut, Naomi i jej drużyna skończyli i zaczynają się pakować. Starsza siostra tenisistki, Mari, wchodzi na boisko, gdy zespół się zbiera. Naomi żartobliwie szturcha ją butelką z wodą, którą Mari odpycha.
Mari Osaka też grała w tenisa, lecz go zarzuciła. Teraz gra tylko Naomi.
Jej drużyna schodzi z kortu i kieruje się do szatni, ale Naomi upuszcza torbę i biegnie w przeciwną stronę – ku grupce fanów, którzy zebrali się na wydzielonej powierzchni chodnika w przeciwległym narożniku kortu – by rozdać autografy i zapozować do selfików z oczekującymi. Uporawszy się z tą grupką, nie wraca prosto do szatni, lecz biegnie na drugi koniec obszaru między kortami ćwiczeniowymi a szatnią, gdzie zaczynając od końca, wita się z dziesiątkami fanów czekających na nią wzdłuż płotu. Na każdym zdjęciu Naomi się uśmiecha, zaciskając usta, i unosi dwa palce – to gest typowo japoński. Kilka razy, gdy jakiś mniej zaznajomiony z technologią fan nie może sobie poradzić z apką do robienia zdjęć, Naomi bierze jego komórkę, wciska, co trzeba, po czym ustawia się i sama robi zdjęcie. Po reakcjach można wnosić, że krótką przygodę, jaką ich telefony przeżyły w rękach gwiazdy, wielbiciele odbierają jako atrakcję, a nie naruszenie prywatności.
W miarę jak Naomi przedziera się przez kolejkę, zadowoleni kibice odsuwają się od ogrodzenia i radośnie porównują selfiki. „Nie pchać się!” – krzyczy ochroniarz, gdy Naomi dociera do końca płotu.
W odróżnieniu od sportowców uprawiających inne dyscypliny, którzy mogą sobie metodycznie rozplanować harmonogram na każdy dzień rozgrywek, tenisiści często muszą się mierzyć z niepewnością co do tego, kiedy zaczną grę, ponieważ długość meczów poprzedzających ich rozgrywkę jest zmienna – siedzą i się męczą, czekając na swoją kolej. W tę sobotę pierwszy mecz wieczornej sesji idzie na rekord: Stefanosowi Tsitsipasowi schodzi ponad dwie i pół godziny, nim wreszcie pokona Jacka Socka w tie-breaku w trzecim secie. Gdy Tsitsipas kończy wywiad i schodzi z kortu, Naomi czeka już prawie godzinę, większość tego czasu spędzając sam na sam z myślami w szatni. Kiedy menedżer turnieju informuje ją, że pora na jej mecz, przewożą ją z szatni do wejścia na kort wózkiem golfowym.
Naomi wkracza na kort Stadium 1 z białymi słuchawkami Beats by Dre na uszach, nasuniętymi na czarny daszek Nike.
„Panie i panowie, mistrzyni z roku 2018!” – obwieszcza przez rozmieszczone z każdej strony głośniki turniejowy komentator Andrew Krasny. „Powitajmy Naomi Osakę!”
Gwoli ścisłości, przed zdobyciem tytułu w 2018 roku w Indian Wells, na turnieju, który dorobił się nieoficjalnego przydomka „piątego szlema”, Naomi Osaka nie zwyciężyła w żadnym zawodowym turnieju, nawet na najniższym szczeblu rozgrywek. By zdobyć trofeum i 1 340 860 dolarów w lukratywnym konkursie, musiała wygrać siedem meczów – tyle samo, ile trzeba, by wywalczyć tytuł w Wielkim Szlemie. Ledwie dwudziestoletnia tenisistka, plasująca się na czterdziestej czwartej pozycji w światowym rankingu, musiała się zmierzyć z tuzami tej dyscypliny sportowej: pięciokrotną zwyciężczynią turniejów wielkoszlemowych Mariją Szarapową w rundzie pierwszej, byłą zawodniczką numer dwa Agnieszką Radwańską w rundzie drugiej, byłym numerem jeden Karolíną Plíškovą w ćwierćfinałach, a potem z ówczesną liderką rankingu Simoną Halep w półfinałach. Pokonawszy te uznane gwiazdy bez utraty seta, Naomi zwieńczyła dzieło, zwyciężając w finale, również bez straty seta, z rówieśniczką i zarazem wschodzącą gwiazdą Darją Kasatkiną.
Jednak z pierwszego finału Naomi bardziej niż oszałamiająca siła i opanowanie, jakimi się wykazała, wygrywając z Kasatkiną 6:3, 6:2, w pamięć zapadło, jaka była nieprzygotowana do uroczystej dekoracji, która nastąpiła później. Zawodniczka miała wygłosić zwyczajową mowę do publiczności zgromadzonej na stadionie i oglądającej przed telewizorami. Naomi gmerała przy kołnierzyku kurtki i wahała się, czy powinna dotknąć mikrofonu, czy nie.
– Hm, dzień dobry… – zagaiła i zachichotała. – Hm. Cześć, jestem Nao… Okej, mniejsza z tym. – Zmierzając do końca swojego przemówienia, które bynajmniej nie nabrało płynności, stwierdziła, że dała plamę: – To będzie pewnie najgorsza mowa w dziejach.
Mimo że cały czas się jąkała, robiła dygresje i przeciągała – a może właśnie dlatego – Naomi oczarowała publiczność. Nawet właściciel turnieju, miliarder Ellison, siedzący z kamienną twarzą w pierwszym rzędzie, pod koniec mowy się uśmiechnął. Wypadła niezręcznie, owszem, ale zostało to poniekąd odebrane jako coś na wskroś zrozumiałego i bezpretensjonalnego, zwłaszcza przez jej rówieśników z pokolenia Z.
Tego dnia w Indian Wells szerszemu gronu publiczności unaoczniło się to, co osoby śledzące karierę Naomi wiedziały od lat:
Naomi Osaka zaliczała się do najlepszych tenisistek na świecie.
Naomi Osaka się wyróżniała.
Naomi Osaka była fajna.
Na scenie, na której występowali głównie wyrafinowani i świetnie przygotowani sportowcy, Naomi jako triumfatorka oferowała coś innego – powiew autentyzmu. Przykuła uwagę nowych rzesz fanów – i sponsorów – na trybunach i przed telewizorami na całym świecie. Przez cały ten rok ich uwaga miała się skupiać na niej.
„Z tym miejscem zdecydowanie wiąże się wiele moich miłych wspomnień i na pewno dodało mi ono śmiałości” – przyznała Naomi podczas konferencji prasowej poprzedzającej turniej w Indian Wells w 2022 roku.
Tuż po zwycięstwie w Indian Wells w 2018 roku, parę dni później, Naomi pokonała w Miami Serenę Williams w ich pierwszym pojedynku. Po pół roku ponownie pokonała Serenę, tym razem w finale US Open, zdobywając jednocześnie pierwsze laury w Wielkim Szlemie. Do marca 2022 roku zebrała cztery wielkoszlemowe wygrane – żadna inna aktywna tenisistka (z wyjątkiem Williams) nie zdobyła ich więcej. Dysponowała także zróżnicowanym i rosnącym wachlarzem zasobów niezwiązanych z tenisem, między innymi miała udział w kapitale kiełkującego portalu poświęconego kryptowalutom – FTX. W ciągu kilku miesięcy Naomi założyła własną agencję sportową i firmę producencką. Przy zarobkach powyżej pięćdziesięciu milionów dolarów rocznie od sponsorów zanosi się na to, że Naomi niebawem osiągnie swój cel i zostanie pierwszą sportsmenką-miliarderką.
W ciągu tych czterech lat towarzyszyła Naomi wyjątkowo dobra passa, aż do tego sobotniego wieczoru, kiedy w rankingu znacząco spadła. Co uderzające, zwłaszcza że w stawce nie było zawodniczki, która podobnie jak Naomi miałaby na koncie aż cztery tytuły wielkoszlemowe, na turnieju pojawiła się z pozycją siedemdziesiątą ósmą w rankingu, tak obniżoną, że udało jej się wcisnąć do rozstawienia raptem parę dni przed rozpoczęciem rozgrywek, gdy wycofało się kilka wyżej notowanych zawodniczek.
Stawka była wyższa niż sama kwalifikacja do turniejów: w Indian Wells Naomi przyznała, że często wiązała swoje poczucie własnej wartości z pozycją w rankingu. „Dla mnie to wszystko” – powiedziała. „I nie ośmielę się stwierdzić, że całkowicie zmieniłam ten sposób myślenia… Jeżeli w czyimś życiu stanowię coś wartościowego, myślę, że lepiej mnie traktują czy coś takiego, rozumiecie?”
Tego wieczoru 2022 roku niewielu wątpi, że pod względem fizycznym Naomi nadal prezentuje tenis światowej klasy. Wątpliwości może jednak budzić jej gotowość psychiczna. Rok wcześniej wycofała się z French Open z przyczyn związanych ze zdrowiem psychicznym, mówiąc, że od swojego pierwszego zwycięstwa w Wielkim Szlemie „cierpiała na długie epizody depresyjne”. Kiedy kilka miesięcy później w Cincinnati wróciła do rozgrywek, a także do typowych konferencji prasowych, które stanowiły dla niej szczególnie silne źródło stresu, opuściła podium we łzach. Po paru tygodniach, gdy broniła tytułu w US Open i przegrała w trzeciej rundzie, znów rozpłakała się przed kamerami. „Naprawdę nie wiem, kiedy rozegram następny mecz” – wyznała drżącym głosem. „Myślę, że na pewien czas zrobię sobie przerwę od gry”. Pauza trwała mniej więcej trzy miesiące. Po powrocie przyznała, że świadoma decyzja o wycofaniu się dała jej poczucie kontroli, którego wcześniej jej brakowało. „Samo to, że powiedziałam na głos: »Zrobię sobie przerwę, a wrócę, gdy szczerze zakocham się w tym sporcie i będę wiedzieć, co tu chcę robić«, dało mi czas, by wszystko sobie poukładać” – wyjaśniła.
Te chwile publicznego odsłonięcia się i bezbronności, jakże diametralnie różne od twardych postaw prezentowanych przed kamerami i rywalami przez mistrzów świata w sporcie, zmieniły postrzeganie Naomi zarówno w środowisku sportowym, jak i poza nim. Gdy powróciła do Indian Wells, zauważyła, że fani utożsamiają się z nią i wchodzą w interakcję w sposób bardziej „osobisty” niż wcześniej. „Zazwyczaj kiedy przechodzę, słyszę, jak ludzie wołają coś w rodzaju: »Wygraj turniej!« albo »Mam bilety na finał, widzimy się!«. Takie rzeczy” – tłumaczyła. „A wszyscy mówili po prostu: »Życzę dobrej zabawy«. Niby wiem, że nie jest to ogromna różnica, ale dla mnie wiele to znaczyło”.
W Indian Wells większość gwiazd otrzymała w pierwszej rundzie wolny los, dzięki czemu przeszły do kolejnej bez meczu. Naomi plasowała się o wiele poniżej progu trzydziestej drugiej pozycji w rankingu, a zatem musiała rozegrać pojedynek w pierwszej rundzie. Wylosowała trudną przeciwniczkę, notowaną na pozycji trzydziestej ósmej Sloane Stephens – utalentowaną, lecz nierówną Amerykankę, która zwyciężyła w US Open w 2017, czyli rok przed wygraną Naomi w tym turnieju. Wśród porywistego wiatru osiągającego prędkość powyżej sześćdziesięciu kilometrów na godzinę Naomi wytrwała i wywalczyła niełatwe zwycięstwo 3:6, 6:1, 6:2.
Po wygranej ze Stephens szkoleniowiec Naomi Wim Fissette w rozmowie z wieloletnim agentem Naomi, Stuartem Duguidem, dał wyraz ulgi i wiary w dalsze sukcesy: „Pamiętam, jak mówiłem: »Stuart, po tym meczu naprawdę myślę, że problemy mamy za sobą«” – wspominał później Fissette w rozmowie ze mną. „»Jakbyśmy znaleźli się w dobrym punkcie. Ten rok będzie świetny«”. Mówiąc to, zaśmiał się cierpko i pokręcił głową. „A już następnego dnia wszystko wyglądało inaczej, prawda?”
Wspomnianego następnego dnia Naomi mierzy się z Rosjanką Weroniką Kudiermietową. Ma ona podobnie jak Naomi dwadzieścia cztery lata, lecz nie osiągnęła takiego poziomu jak wcześniej Naomi – plasuje się na pozycji dwudziestej czwartej, najwyżej w swojej karierze. W siódmym w tym roku meczu Osaki, a czternastym Kudiermietowej Naomi zwycięża w rzucie monetą i decyduje się na pierwszy serw. Gdy tuż po dziewiątej wieczorem rozgrywka się rozpoczyna, stadion jest pełny mniej więcej w połowie. Wielu czeka, by wypatrzyć Naomi; inni może chcą nieco przetrzeźwieć, nim wyruszą samochodami w drogę powrotną do hoteli po długim dniu spędzonym a to w namiocie Corony, a to Moët & Chandon.
Już w pierwszym punkcie meczu Kudiermietowa rzuca się na drugi serwis Naomi i wygrywa piłkę czystym, potężnym bekhendem, czym inicjuje swoją strategię błyskawicznego ataku. „Naomi lubi grać agresywnie i dominować” – opowiadał mi trener Kudiermietowej Siergiej Diemiochin, tłumacząc, jak planowali wytrącić Osakę z równowagi. „Nieczęsto się zdarza zepchnąć ją do defensywy. Czuje się wtedy nieswojo”. Drugi winner Kudiermietowej daje jej prowadzenie 0:40, a następny śmiały bekhend pieczętuje losy gemu otwierającego.
Zawodniczki zmieniają się stronami i zaczynają kolejny gem przy przeciwległych liniach końcowych. Kudiermietowa prowadzi 1:0. „Serwuje Weronika Kudiermietowa” – mówi do mikrofonu główna sędzia Paula Vieira Souza. Nim Vieira Souza skończy wypowiedź, rzadkie, pustynne powietrze przecina głos innej kobiety: „Naomi, jesteś do niczego!”.
Głos dobiegł z północno-wschodniego zakątka stadionu, gdzieś z górnej części dolnych trybun – może z którejś z loży. Natychmiast wśród zgromadzonych da się słyszeć szmer dezaprobaty. „Wyrzucić ją!” – krzyczy inna kobieta. „Tak!” – wtóruje ktoś. „Wyrzucić ją!” – powtarza trzecia osoba.
„Dziękuję, proszę o ciszę” – odzywa się ze swojego krzesła Vieira Souza, aby uspokoić atmosferę. Kudiermietowa przymierza się do serwu, gdy głos zabiera Naomi – początkowo przepraszającym tonem.
„Przepraszam” – zagaja. „Ale czy można by? Można by jednak?”
Tłum zaczyna wiwatować, a Naomi, bawiąc się nerwowo daszkiem czapki, podchodzi do siedziska Vieiry Souzy. „Wyrzucić ją!” – krzyczy znów kilkoro fanów, zadowolonych, że Naomi zabrała głos, a dzięki temu intruzka zostanie wydalona.
„Przepraszam, nie dosłyszałam” – mówi Vieira Souza, gdy Naomi do niej podchodzi.
„Możecie wyrzucić tę osobę?” – powtarza Naomi.
„Tę osobę?” – dopytuje Vieira Souza.
„No” – odpowiada Naomi.
„Nie wiem” – odpowiada wymijająco Vieira Souza, a tłum nadal bije brawo. „Mogę zapytać. Jeżeli ochrona nie wie, kto to jest, to ja też nie. Ale mogę ich poprosić, żeby mieli na to oko”.
Naomi kiwa głową na znak, że rozumie, i rusza z powrotem, lecz przystaje nieusatysfakcjonowana. „Okej, a gdyby ktoś pokazał, gdzie mniej więcej siedzi?” – dopytuje Vieirę Souzę. „Tak tylko pytam” – dodaje wyprzedzająco, unosząc dłonie w bezradnym geście.
„Tak, poprosimy ochronę o pomoc i zobaczymy, co się da zrobić” – odpowiada Vieira Souza.
Naomi się odwraca i truchtem biegnie na kort, by wznowić grę. Falujące blond włosy podskakują, gdy daje susy wte i wewte na boisku, jakby chciała poprawić sobie nastrój. Robi wymachy forhendem i bekhendem, starając się na powrót skupić na tenisie.
Po wznowieniu rozgrywki i dwóch błędach Kudiermietowej Naomi z wynikiem 15:40 jest o krok od przełamania, co daje jej szansę na wyrównanie w meczu. Lecz Kudiermietowa się stabilizuje i miota cztery punkty, dzięki czemu utrzymuje 2:0 w pierwszym secie. Warczy szybko: „No, dawaj!”, kwitując gem.
Podawacz posyła piłkę ze strony Kudiermietowej na stronę Naomi i rzuca jej dwie piłeczki, by mogła zacząć serwować w trzecim gemie. Wkrótce Naomi podnosi do oczu lewą rękę, w której trzyma już dwie piłeczki, by powstrzymać łzy. Potem ściąga na oczy brzeg czarnego daszku z napisem Nike. Nie ma gdzie się ukryć – zewsząd otaczają ją kamery, a na ogromnych ekranach rozmieszczonych w różnych miejscach stadionu wyświetla się jej twarz. Naomi radzi sobie, jak może. Gestem drugiej ręki, czarną opaską Nike na nadgarstku, ociera łzy z prawego oka, potem z lewego i jeszcze raz z prawego. Cofa się do linii tylnej. Czas mija – jeżeli nadal będzie zwlekać ze wznowieniem gry, może otrzymać karę.
Publiczność widzi, jak tenisistka się męczy, i oklaski przybierają na sile. „Kochamy cię, Naomi!” – krzyczą widzowie, gdy ona wciąż ociera łzy. Zawodniczka robi kilka nierównych wdechów, potem wypuszcza powietrze powoli i wznawia grę, serwując. Zaczyna się wydłużona wymiana szybkich podań – jest ich dziesięć, a Naomi nadarza się okazja, by ją przypieczętować odwrotnym forhendem po krosie – to jej popisowe podanie. Robi dwa drobne kroki, ustawia się na środku pola i bierze zamach… ale nie trafia nawet blisko celu i posyła piłkę daleko od właściwej linii bocznej.
„No, dawaj” – warczy znów Kudiermietowa.
Naomi ponownie odwraca się plecami do kortu i jeszcze raz wypuszcza powietrze, układając usta w niewielkie kółeczko – jakby gwizdała. A potem popełnia podwójny błąd serwisowy.
Podczas returnu w następnym zagraniu Kudiermietowa posyła piłkę w siatkę, a tłum wiwatuje głośno i znacznie bardziej żywiołowo, niż ma to zazwyczaj miejsce po zwykłym błędzie. Tysiące zgromadzonych starają się wciągnąć Naomi z powrotem w mecz, który, jak można by pomyśleć, przegrała już w pierwszych minutach.
Lecz po przeciwnej stronie siatki Kudiermietowa nie rezygnuje. Tenisistów szkoli się, by wyczuwali słabe punkty i je atakowali – tenisista, podobnie jak zawodnik MMA, będzie nadal bić leżącego. Ponieważ w tenisie pojedynków nie rozstrzyga się przez nokaut i nie da się przeczekać, aż upłynie czas, trzeba nieustannie walczyć o zwycięstwo. Jeżeli choć odrobinę się odpuści, ponosi się ryzyko, że to przeciwnik zacznie kontrolować rozgrywkę. Po wymianie bekhendów Kudiermietowa znów przejmuje prowadzenie nad Naomi z wynikiem 3:0 i w meczu następuje pierwsza przerwa związana ze zmianą stron.
DJ-e na stadionie włączają remix Do You Think I’m Sexy Roda Stewarta, a Naomi idzie powoli ze zwieszoną głową w stronę swojego krzesła. Mija siatkę o krok, nagle się odwraca i podnosi wzrok na Vieirę Souzę siedzącą na stanowisku sędzi. Wpadł jej do głowy pomysł.
„Czy mogę prosić o mikrofon?” – pyta Souzę.
Sędzia nie rozumie, o co chodzi, więc Naomi powtarza, wskazując krzesło sędzi. „Czy mogę prosić o mikrofon?”
„Muszę się zapytać, czy wolno” – odpowiada Vieira Souza pojednawczym tonem, kręcąc jednak nieznacznie głową z dezaprobatą. „Zapytam. Co chcesz powiedzieć?”
„Po prostu chcę zabrać głos… Nie będę przeklinać ani nic, ja w ogóle nie przeklinam… po prostu coś leży mi na sercu” – odpowiada Naomi lekko drżącym głosem, poklepując się po piersi. Naomi wielokrotnie zyskiwała jasny ogląd sytuacji oraz spokój ducha przez to, że wypowiadała swoje uczucia publicznie – czy to na konferencji prasowej, czy w mediach społecznościowych – lecz nigdy wcześniej nie robiła tego w trakcie meczu.
„Okej” – mówi Vieira Souza.
Naomi siada, a sędzia zaczyna rozmawiać przez krótkofalówkę, gestem wzywając arbiter. „Hm, Clare? Mogłabyś tu, proszę, podejść?”
Clare Wood, pełniąca tego dnia funkcję nadzoru z ramienia WTA, wstaje z krzesła w narożniku i podchodzi do sędzi. Do identyfikatora przypięła wstążeczkę z barwami ukraińskiej flagi, by okazać wsparcie dla kraju zaatakowanego przez Rosję kilka tygodni wcześniej. Wysłuchawszy wyjaśnień Vieiry Souzy, podchodzi do Naomi i pyta, co tenisistka chciałaby powiedzieć.
„No… chciałam po prostu…” – zaczyna Naomi, po czym zawiesza głos na kilka sekund, czym zdradza, że nie przemyślała sobie jeszcze, co chce powiedzieć. „Rozumiem, że każdy chce być słyszany, ale jest w sumie różnica…” – sugeruje i urywa.
„W tej chwili raczej chyba nie wypada” – odpowiada Wood, kręcąc głową. „Ale zachowaj spokój i koncentruj się na tenisie. Czy to cię rozprasza?”
„No po prostu trudno mi grać” – tłumaczy Naomi. „Nakręcam się”.
Naomi ociera oczy ręcznikiem, a Wood zapewnia ją, że jeżeli ta osoba jeszcze raz się odezwie, na pewno zostanie zidentyfikowana. Naomi jest nieco zawiedziona, lecz wstaje, by wznowić grę, i znów naciąga daszek na oczy. Przerwa przeciągnęła się do niemal czterech minut – to znacznie dłużej niż dziewięćdziesiąt sekund przewidziane na zmianę stron.
Gdy Naomi zajmuje miejsce na korcie, wśród publiczności podnosi się wrzawa. Kolejny raz rozbrzmiewają okrzyki: „Kochamy cię, Naomi!” – słychać wśród nich wiele głosów dziecięcych. Walka, która się rozpoczyna, znów jest wyrównana, lecz Kudiermietowa zwycięża pojedynek, potem następny i osiąga 5:0. „Trudno było stąd na to patrzeć” – wypowiada się na temat Naomi dla Tennis Channel Lindsay Davenport. „Widać było, że już na samym początku meczu coś wytrąciło ją z równowagi. Wiesz, człowiek ma ochotę posłać kogoś, żeby ją po prostu przytulił, pozwolić komuś z jej ekipy na chwilę rozmowy z nią. Niestety, w tym sporcie tak nie jest. W dodatku to sport indywidualny, więc nie można na chwilę zejść z boiska. Nie ma wymian zawodników. Serce pęka, gdy się na nią patrzy”.
Nieustępliwa Kudiermietowa wygrywa set 6:0, a Wood ponownie podchodzi do krzesła Naomi. Nie poczyniono postępów w szukaniu, więc nie ma co relacjonować, lecz stara się uspokoić Naomi, aczkolwiek dosyć sztywno i bezosobowo. „No dobra, ale dlaczego wolno im się na mnie drzeć?” – pyta Naomi podczas tej rozmowy z Wood. „W kółko o tym myślę… Chciałam po prostu zabrać głos”.
Zgodnie z własnym regulaminem organizatorzy turnieju mogli namierzyć i wydalić hejterkę: „Zastrzegamy sobie prawo do odmówienia zgody na wstęp i obsługę, a także do przesunięcia, wydalenia lub usunięcia każdej osoby, która odmawia współpracy z personelem Turnieju, nie stosuje się do zasad i regulaminów [Indian Wells Tennis Garden] czy w inny sposób podejmuje nielegalne albo niebezpieczne zachowania lub zakłóca spokój” – napisano drobnym druczkiem na biletach. Jednak próby zidentyfikowania tej kobiety nie przyniosły rezultatu – może zbytnio się do tego nie przyłożyli – a organizatorom nie udało się też przekonać Naomi, że robią, co w ich mocy.
Daria Saville, towarzyska, doświadczona zawodniczka z Australii, która w sobotę po południu wygrała swój mecz w drugiej rundzie, opowiadała, że gdy wróciła do szatni, zastała tam Naomi przygnębioną, jeszcze zanim rozpoczęła się rozgrywka z Kudiermietową. Obserwując później, jak Naomi męczy się na korcie, Saville czuła się bezradna.
„Potem obejrzałam to w telewizji i pomyślałam sobie: »Kurde, na tym etapie wszystko mogło ją wykończyć«. To naprawdę smutne. I dosłownie nie da się nic zrobić… Myślałam sobie: »Rany, szkoda, że nie mogę jej po prostu uściskać«”. Saville, jak mówi, kolegowała się z Naomi, lecz uważała, że nie powinna jej wypytywać z zatroskaniem tuż przed meczem. „Trzeba zostawić zawodników w spokoju, mają przecież swoje ekipy” – tłumaczyła swoją postawę wobec współzawodników w szatni. „Na pewno nie wypada mi pytać: »Nic ci nie jest?«. Bo może wszystko było w porządku, nie wiem. Może samo moje pytanie, czy wszystko gra, by ją załamało”.
W drugim secie Naomi przejmuje kontrolę i wygrywa pierwszy gem. Set przebiega bez zakłóceń i w atmosferze silniejszej rywalizacji, ale w siódmym gemie Kudiermietowa obejmuje prowadzenie z wynikiem 4:3. Ostatecznie zwycięża 6:0, 6:4. Podchodząc do siatki, Naomi skłania szybko głowę przed Kudiermietową – w całej swojej karierze wykonywała ten subtelny, wyraźnie japoński gest – i zawodniczki podają sobie ręce.
Naomi podchodzi do sędzi głównej, potem rozmawia z Wood. „Czy teraz mogę coś powiedzieć?” – prosi ponownie. Tym razem przystają na jej prośbę. Andrew Krasny, konferansjer turniejowy, zgodnie z panującym zwyczajem najpierw przeprowadza wywiad z Kudiermietową jako zwyciężczynią.
„Przede wszystkim muszę przyznać, że był to dla mnie szalenie trudny mecz” – mówi Kudiermietowa. „Gram przeciwko Naomi – to świetna zawodniczka, która świetnie walczy. Jestem zadowolona ze swojej dzisiejszej formy, byłam skoncentrowana, ogromnie się cieszę, że tu jestem i mogę dla was grać. Dziękuję”.
„Życzymy powodzenia” – mówi Krasny. „Do trzeciej rundy przechodzi Weronika Kudiermietowa”.
Naomi, która siedziała z ręcznikiem narzuconym na ramiona, wstaje z krzesła.
„Panie i panowie, pani Osaka, była czempionka naszego turnieju – zwraca się Krasny do publiczności – prosi o mikrofon i krótką wypowiedź”.
Publiczność znów dopinguje Naomi równie serdecznie jak przez cały wieczór, krzycząc i gwiżdżąc dla wyrażenia wsparcia, gdy tenisistka podchodzi do mikrofonu z torbą na rakietę w ręku. Naomi uśmiecha się szeroko, lecz usta ma zaciśnięte, co sprawia wrażenie, jakby jej twarz wykrzywiał grymas.
Naomi mówiła, że gdy się denerwuje, jej głos staje się wyższy i bardziej piskliwy. „Cześć” – zaczyna o ton wyżej niż normalnie. „Hm. Chciałam po prostu podziękować…”
Z widowni padają kolejne wiwaty, okrzyki: „Kochamy cię, Naomi!”.
Tenisistka znów ociera łzę, potem chichocze smętnie. „Hm, chyba dość się już napłakałam przed kamerami, ale… chciałam tylko powiedzieć…”
„Nie przejmuj się tymi kretynami!” – krzyczy jakaś kobieta w tłumie, wzniecając dalszy aplauz. Kudiermietowa, która została na korcie, by przyjrzeć się rozwojowi wypadków, również bije lekko brawo.
„Szczerze mówiąc, zdarzały mi się już podobne okrzyki, ale niespecjalnie mi one przeszkadzały” – ciągnie Naomi. „Ale… chodzi o to, że taka krytyka padła tutaj. No bo oglądałam filmik, jak dokuczano tutaj Venus i Serenie, a jeżeli wy tego nie widzieliście, powinniście obejrzeć. I sama nie wiem dlaczego, ale utkwiło mi to w głowie i nie mogłam wyrzucić tego z pamięci. Staram się nie rozpłakać, ale…”
„Dasz radę!”
„Hm… chciałam po prostu podziękować i pogratulować” – podsumowuje Naomi, unosząc rękę w stronę Kudiermietowej. „No, po prostu dziękuję”.
Naomi bierze torbę i kieruje się do wyjścia, lecz Krasny wtrąca się szybko – chce z jednej strony pocieszyć smutną gwiazdę, a z drugiej rozjaśnić ten niespodziewanie mroczny moment w przebiegu turnieju. „Naomi, chcę ci powiedzieć w imieniu wszystkich tutaj zgromadzonych, czyli mniej więcej dziesięciu tysięcy ludzi, że głos jednej osoby nie przeważy dziewięciu tysięcy dziewięciuset dziewięćdziesięciu dziewięciu innych głosów” – zapewnia. „A my cię tu kochamy, wiesz? Panie i panowie, Naomi Osaka!”
„Tak jest! Kochamy!”
Gdy Krasny mówi, Naomi ociera kolejne łzy i sili się na uśmiech, lecz stale przemieszcza się w stronę szatni i wkrótce znika z boiska.
„Uwielbiam ją… jest taka wrażliwa” – mówi mi siedząca na dolnych trybunach czarnoskóra kobieta, która kibicowała Naomi. „Konferansjer powiedział to, co należy. Ale bardzo często właśnie tak się dzieje: świetnie nam idzie, ale skupiamy się na jednym negatywnym aspekcie, który psuje nam humor. A słowa ranią. Nie da się ich cofnąć”.
Tych kilka krótkich słów: „Naomi, jesteś do niczego!” – przebiło tego wieczoru pancerz Naomi. Słowa zaś, które ona sama wypowiedziała na korcie, nawiązując do najposępniejszej chwili w historii turnieju, nagle rozdarły dwudziestoparoletnią ranę, którą „Tenisowy Raj” przez dziesięciolecia starał się zamaskować.
Serena Williams, dziewiętnastolatka w jaskraworóżowej sukience, z blond włosami zaplecionymi w dwa warkocze, w finale turnieju Indian Wells rozgrywanego w południowej Kalifornii w 2001 roku powinna była być miejscową faworytką. Powszechnie wiadomo, że Serena dorastała w Compton, jakieś sto osiemdziesiąt kilometrów na zachód. Lecz w to słoneczne sobotnie popołudnie przytłaczająca większość tłumu liczącego piętnaście tysięcy dziewięćset czterdzieści osób będzie przeciwko niej.
Serena miała się zmierzyć ze swoją siostrą Venus w przebojowym półfinale, rozgrywanym w czwartek wieczorem, lecz mecz odwołano parę minut przed planowanym rozpoczęciem – Venus tłumaczyła rezygnację z pojedynku zapaleniem ścięgna kolanowego. Odwołanie pokazowej rozgrywki ogłoszono tak późno, że rozjuszyło to wielotysięczną publiczność, która już czekała i rozsiadała się na stadionie. Ponadto odżyły pogłoski, że wyniki meczów między siostrami ustala ich ojciec Richard. Jelena Diemientjewa – zawodniczka, którą Venus rozniosła w ćwierćfinałach – zapytana o przewidywania dotyczące półfinału z udziałem sióstr Williams odrzekła, że zależy to od ich ojca. „Nie wiem, co na to Richard. Moim zdaniem to on zdecyduje, kto jutro zwycięży” – powiedziała. Richard nie przyczynił się do wyciszenia plotek: gdy tego dnia reporter agencji Reutersa zapytał go o przyczyny wycofania się Venus, Williams senior oświadczył, że nie zna angielskiego.
Chanda Rubin, najlepsza czarnoskóra zawodniczka połowy lat dziewięćdziesiątych, kiedy rodzina Williamsów zaczęła rozdawać karty, mówiła mi, że jej zdaniem tenisowy establishment, w przeważającej większości biały, nie chciał zaakceptować tych „dwóch sportsmenek, jakich świat wcześniej nie widział”. „Moim zdaniem nieustannie towarzyszył temu taki podtekst, jakby trzeba je było zaakceptować” – tłumaczyła mi Rubin. „Prawdę mówiąc, nikt nie chciał ich zaakceptować, ale było to konieczne”.
Gdy Serena weszła w finale na kort, niosąc w ręku bukiet kwiatów, które finalistki rozgrywek kobiecych często otrzymują na turniejach, w przytłaczającej większości biały tłum w Indian Wells jasno dał do zrozumienia, że zaakceptował rodzinę Williams niechętnie, i od razu zaczął tenisistkę wygwizdywać. Gdy publiczność wypatrzyła Richarda i Venus przemierzających długi odcinek do swoich miejsc na trybunie tuż przy korcie, buczenie rozległo się ponownie. Usiadłszy na swoim miejscu, Richard się odwrócił i podniósł rękę z dłonią zaciśniętą w pięść: ten buńczuczny gest nawiązujący do Black Power wywołał kolejne gwizdy. O ile ESPN ostrożnie unikał diagnozy tego rodzaju, o tyle brytyjski komentator Simon Reed nie gryzł się w język, relacjonując mecz na Eurosporcie: „Amerykańska publiczność wygwizduje amerykańską rodzinę” – skwitował ponuro. „I trzeba przyznać, że trąci to nieco rasizmem”.
„Podniosłam wzrok i zobaczyłam mrowie bogaczy – głównie starszych, przeważnie białych – którzy stali i gwizdali zawzięcie, jakby ta dystyngowana grupka przymierzała się do linczu” – napisała później Serena. „Nie chcę opisywać tej sceny za pomocą prowokacyjnego języka, lecz gdy stałam na korcie, naprawdę robiło to takie wrażenie. Jakby ci ludzie mieli się na mnie zasadzić po meczu”.
Tłum kibicował hałaśliwie Kim Clijsters, pochodzącej z Belgii przeciwniczce Sereny, lecz Serena zamknęła mu usta, odbijając się w trzecim secie. Zwieńczyła wynik 4:6, 6:4, 6:2, z mocą posyłając forhendem winnera po krosie na otwarty kort. Serena triumfatorka przeszła do narożnika kortu, by przywitać się z rodziną, a gdy ojciec i córka się uściskali, gwizdy przybrały na sile. Oboje mieli później wspominać, że słyszeli wyzwiska na tle rasowym.
Po tym dniu cała rodzina postawiła jasno sprawę tego skąpanego w słońcu pustyni turnieju. Rok później Serena nie wróciła do Indian Wells, by bronić tytułu. Venus też nie przyjechała. Przez czternaście lat dwie największe gwiazdy amerykańskiego tenisa nie uczestniczyły w drugim pod względem rangi amerykańskim turnieju tenisowym. Gdy WTA, ustalając na nowo tour w 2008 roku, dodała Indian Wells jako konkurs obowiązkowy, uwzględniono zapis pozwalający rodzinie Williamsów nadal go pomijać.
Osiem lat po bojkocie Serena napisała, że „ponieważ gdzieś może to oglądać jakaś mała dziewczynka” – była to winna tym, którzy ją podziwiali, że stanowczo obstawała przy swoich przekonaniach. „Jeśli nie zajmę w tej kwestii stanowiska, im też będzie trudniej zająć stanowisko we własnej sprawie”.
Jako kilkunastoletnia dziewczyna Naomi trafiła w sieci na filmik z Sereną na korcie w Indian Wells w 2001 roku. Zauroczył ją. Jej rodzice szli w ślady Williamsów, odkąd była niemowlęciem, przez co wykorzenili rodzinę i przenieśli się z Japonii do Nowego Jorku, a potem na Florydę, poświęcając dzieciństwo córek niestrudzonemu dążeniu do tenisowej wielkości. Gdy Naomi oglądała najtrudniejsze chwile Sereny, tenisistka zainspirowała ją jeszcze mocniej. „Nasuwało mi się pytanie: »Jak to możliwe, że ktoś jest taki silny?«” – opowiadała Naomi później Sorai Nadii McDonald z „Undefeated”. „Między innymi dlatego tak ją uwielbiam”. Sama Naomi, jak przyznała, była w rozsypce, gdy podczas turniejów młodzieżowych o pietruszkę rodzice czy przyjaciele jej młodych przeciwniczek dokuczali jej lub się z nią droczyli, lecz w wizerunku Sereny na ekranie odkryła nową siłę, której istnienia nie przeczuwała. W 2014 roku, w wieku szesnastu lat, Naomi powiedziała japońskiemu dziennikarzowi Aku Uchidzie, że z nagrania z udziałem Sereny zaczerpnęła trwałą lekcję: „Nawet w obliczu takich przeciwności można wygrać”.
Serena powróciła do Indian Wells w 2015 roku uroczyście i z pompą, Venus rok później. Lecz tego wieczoru w 2022, po roku własnych, toczonych na forum publicznym zmagań, Naomi Osaka odnajdywała się jedynie w bólu Sereny.
Rozgrywka między Naomi a Kudiermietową nie zapowiadała się na reporterski hit niezależnie od tego, kto wygrał, a kto przegrał. Trwała do późnego wieczora w sobotę, więc niewiele mediów planowało relację. Lecz gdy Naomi się rozpłakała, a potem poruszyła wstydliwe sekrety „Tenisowego Raju”, mecz nagle awansował do rangi jednej z głównych wiadomości tego sezonu tenisowego. Niezależnie od tego, jak bardzo spadły notowania Naomi w rankingach, nadal jak nikt inny w świecie tenisa inspirowała nagłówki prasowe i dyskusje.
Nie minęło kilka minut od końca pojedynku, a reporterzy „Los Angeles Times” i „New York Times” pisali artykuły. Redakcja wiadomości „New York Timesa” w Nowym Jorku była już zamknięta, bo dochodziła druga nad ranem, więc korespondent gorączkowo szukał redaktora w jednym z biur w Azji, który by nie spał i mógł opracować sensacyjną wiadomość o rozdygotanej supergwieździe.
Zgodnie z zasadami touru Naomi miała wystąpić po meczu na konferencji prasowej, lecz zbiegła w ciemną noc. „Zwiałam” – wyznała mi później. Następnego ranka portale informacyjne i sportowe epatowały zdjęciami załzawionych oczu Naomi, ustępując jedynie relacjom z pierwszych chwil inwazji Rosji na Ukrainę. Późniejsi triumfatorzy turnieju w Indian Wells, Taylor Fritz i Iga Świątek, nie wzbudzili nawet ułamka takiego zainteresowania mediów w związku ze swoją wygraną jak Naomi, która przegrała w drugiej rundzie.
Siergiej Diemiochin, trener Kudiermietowej, opowiadał mi, że oglądał Tennis Channel następnego ranka po ważnym zwycięstwie swojej zawodniczki. „Widzę jakieś najciekawsze momenty, parę punktów, a potem wywiad z Naomi i wypowiedzi komentatorów na temat jej sytuacji… Ani słowa o tym, że Weronika wygrała mecz, albo jakiegoś wywiadu z nią” – mówił. „Tak to działa, ale człowiek się przyzwyczaja”.
Inni znani tenisiści występujący w Indian Wells, zapytani o Naomi, wypowiadali się ze współczuciem i rezygnacją. „Życzę jej, by doszła do siebie po tym incydencie, życzę jej jak najlepiej” – rzekł Rafael Nadal. „Ale w życiu nic nie jest idealne, prawda? Musimy być gotowi zmierzyć się z przeciwnościami”.
Naomi zaskarbiła sobie wprawdzie niejakie współczucie ze strony współuczestników, ale administracja turnieju z przerażeniem obserwowała, jak najświeższa burza z udziałem tenisistki ściąga chmury na błękitne niebo „Tenisowego Raju”. Narastało rozdrażnienie, że przerost zainteresowania jej emocjonalnym dobrostanem coraz częściej psuje nastrój panujący podczas turniejów tenisowych. Tommy Haas, dyrektor konkursu w Indian Wells, przyznał w rozmowie ze mną, że choć „nie zamierza tolerować” takich docinków, jakie usłyszała Naomi, to jego zdaniem w tej sytuacji mogła się zachować znacznie lepiej. „Rozumiem, że poczuła się sfrustrowana” – powiedział. „Zarazem musi wykazać się profesjonalizmem, który pozwoli jej stwierdzić: »Słuchajcie, nie pozwolę, by jedna osoba z widowni zalazła mi za skórę, będę po prostu robić, co w mojej mocy«”. Haasa zirytowało również to, że Naomi została na korcie tylko po to, by przypomnieć przykre karty z historii jego turnieju. „Poczekała na okazję, by się wypowiedzieć i przywołać wspomnienia z czasu, kiedy sama miała jakieś dwa czy trzy lata. Ostatecznie nie przysłużyło się to nikomu” – podsumował.
Podobnie jak kilka razy wcześniej zalana łzami twarz Naomi Osaki stała się czymś w rodzaju kulturowego testu Rorschacha w mainstreamowych mediach. Niektórzy, na przykład Gregg Doyel z „Indianapolis Star”, chwalili tenisistkę za to, że odsłoniła swoją wrażliwość i kruchość. „Naomi Osaka stoi przy mikrofonie i stara się pohamować płacz, a ja oglądam to w telewizji i w duchu zachęcam, by dała upust łzom” – napisał Doyel. „W porządku, Naomi, naprawdę. Bądź taka, jaka jesteś – twarda, ale delikatna, pod względem sportowym nadprzyrodzona, lecz ostatecznie na wskroś ludzka. Płacz, Naomi”.
Inni komentatorzy, zwłaszcza konserwatywni, przewrotnie wykorzystali cierpienie Naomi jako oręż w bojach kulturowych. „Tysiące wiwatów kontra jeden docinek. Krucha. Słaba. Żenująca” – napisał Jason Whitlock. „Wiadomość dnia nie polega na tym, że ktoś ją wygwizdał, lecz na tym, że stworzyliśmy kulturę, która pielęgnuje słabość i status ofiary”. Do swojego internetowego programu Fearless with Jason Whitlock zaprosił Royce’a White’a, kandydata do Kongresu z ramienia Partii Republikańskiej, który jeszcze mocniej powiązał Naomi z bolączkami współczesnego społeczeństwa. „Moim zdaniem to załamanie Osaki stanowi najdobitniejszy akt oskarżenia dominującego w dzisiejszej kulturze wokeizmu” – orzekł White.
Ta historia tak się rozpowszechniła, że trafiła do wieczornego programu komediowego. W skeczu w Late Night with Seth Meyers komiczka Amber Ruffin połączyła wylewne wyrazy wsparcia dla zawodniczki („Naomi, jesteśmy z ciebie tacy dumni, kochamy cię i będziemy cię wspierać niezależnie od okoliczności”) z karykaturalnymi pogróżkami pod adresem nieznanej krzykaczki („Rozerwę cię na strzępy jak kartkę. Masz ochotę wrzeszczeć: »Naomi, jesteś do niczego«? Wiesz, co jest do niczego? Twoje szanse na przetrwanie”).
* * *
Z dala od zgiełku w internecie i eterze, w luksusowym domu wynajętym przez organizatorów turnieju dla Naomi, toczyła się cichsza, lecz bardziej emocjonalna rozmowa na temat jej samej. „Następnego dnia odbyliśmy poważne spotkanie, wszyscy razem” – opowiadał mi później trener Wim Fissette. „Zaraz po meczu nie naciska się na osobę zapłakaną i ogromnie zawiedzioną. Ale następnego dnia, owszem, odbyliśmy poważną rozmowę: okej, od teraz musi być tak”.
Naomi była twarzą debaty o wadze zdrowia psychicznego – i to dosłownie, bo na okładce „Time’a” zamieszczono jej zdjęcie z podpisem: „Nic w tym złego, że Ci źle”. Podpisała także kontrakt na promocję Modern Health, firmy oferującej usługi z zakresu ochrony zdrowia psychicznego. Ci, którzy znali ją bliżej, wiedzieli jednak, że jej publiczny wizerunek różni się od prywatnej rzeczywistości – ona sama nie korzystała z żadnej profesjonalnej pomocy psychologicznej. Sprawa była delikatnej natury, między innymi dlatego, że Naomi była pracodawczynią decydującą o zatrudnieniu lub zwolnieniu każdego z członków swojego zespołu, lecz po tym, jak dopiero co na oczach wszystkich przeżyła trudne chwile, ekipa postanowiła jej pomóc. Agent Stuart Duguid już zaczął szukać terapeutów, którzy mogliby przypaść jej do gustu.
Yutaka Nakamura również przybył na zebranie całej drużyny. „Jestem trenerem przygotowania motorycznego; Wim to trener; ma partnera sparingowego i w ogóle, ale potrzebowała kogoś, z kim mogłaby porozmawiać” – tłumaczył mi Nakamura. „Naomi wie, że zespół jej nie osądza, ale musiała mieć też kogoś niezwiązanego z tenisem, z kim mogłaby poruszyć kwestie bardziej osobiste. Omówiliśmy to, a ona przyznała nam rację”.
Fissette powiedział mi, że już wcześniej proponował, by po publicznych momentach kryzysu dołączył do zespołu psychoterapeuta. Tym razem Naomi była bardziej skłonna, by go posłuchać.
„Przypuszczam, że zwlekałam tak długo, bo trudno mi rozmawiać z ludźmi, więc niełatwo mi też przychodzi, że tak powiem, otworzyć się przed kimś… zwłaszcza że mam tej osobie opowiadać o wszystkim, co leży mi na sercu” – wyjaśniała później Naomi. „Również o sprawach, o których nie wspomniałabym nawet siostrze, i tym podobne. Więc po prostu trudno było nauczyć się komuś ufać”.
W istocie okazało się, że to właśnie siostra Naomi przeważyła szalę tego gremialnego spotkania. „Mari także zabrała głos” – wspominał Fissette. „Powiedziała coś w rodzaju: »Naomi, jestem twoją siostrą, już czas«”.
Naomi nie wyzbyła się całkowicie pragnienia, by samodzielnie rozwiązać swoje problemy, lecz potem przyznała: „Mari bardzo się o mnie martwiła”, a to sprawiło, że poważniej potraktowała prośby zebranych. Wprawdzie cały świat miał zdanie na temat Naomi Osaki, ale to Mari towarzyszyła jej od samego początku, odkąd tylko dwoje rodziców, którzy odnaleźli się, choć dzielił ich cały świat, spojrzało na swoje córki, doznając wizji, dla jakiej podjęli ryzyko bez granic.
2
Rodzinne strony
W Japonii – Kraju Wschodzącego Słońca – światło poranka najpierw pada na Nemuro. Smagane wichrem miasteczko rybackie, liczące około dwudziestu siedmiu tysięcy mieszkańców, leży na wschodnim krańcu wyspy Hokkaido, czyli w jednym z najdalszych zakątków gęsto zaludnionego kraju. Pod względem geograficznym Nemuro znajduje się na rubieżach Japonii, a geopolitycznym – jest w stanie wzburzenia. Kilka mniejszych wysp i wysepek leżących na północny wschód od półwyspu Nemuro – najbliższa z nich oddalona raptem o trzy i siedem dziesiątych kilometra – należy do archipelagu Wysp Kurylskich, których status jest przedmiotem sporu między Japonią i Rosją, od czasu gdy w ostatnich tygodniach drugiej wojny światowej w sierpniu 1945 roku Związek Radziecki dokonał inwazji i okupował te tereny. Japonia nadal rości sobie prawa do wysp, określa je mianem Terytoriów Północnych i zalicza do Podprefektury Nemuro, lecz administrację sprawuje Rosja. Choć od zakończenia drugiej wojny światowej minęły dziesięciolecia, w wąskim przesmyku Goyomaisuido nadal ostentacyjnie i często krążą rosyjskie patrolowce. Mieszkającą na wyspach i trudniącą się rybołówstwem rodzinę Osaków wypędzono z ich ziemi po przybyciu Rosjan. Od tamtej pory nie udało im się powrócić. Tetsuo Osaka, który urodził się pod koniec wojny, mieszka w Nemuro, by pozostać jak najbliżej utraconej ziemi. Mimo że od czasu do czasu między rosyjskimi patrolami a japońskimi rybakami dochodzi do zatargów, w które zaangażowany jest Tetsuo jako przewodniczący miejscowej spółdzielni rybackiej, to życie w Nemuro, choć odludne, płynie spokojnie.
Dwadzieścia siedem lat po japońskiej kapitulacji, która zakończyła drugą wojnę światową, Nemuro na krótko wróciło na mapy świata. Gdy na początku 1972 roku Sapporo, stolica Hokkaido, jako pierwsze miasto poza granicami Europy i Stanów Zjednoczonych gościło zimowe igrzyska olimpijskie, sztafeta z pochodnią biegła malowniczą trasą wiodącą przez całą wyspę. Płomień zaniesiono aż do odizolowanego Nemuro, a samotne miasteczko na przelotną, lecz olśniewającą chwilę skąpało się w blasku globalnego zgromadzenia.
Duchowa iskierka pochodząca z tego ognika rozpaliła chyba coś w jednej z najmłodszych mieszkanek Nemuro: Tamaki Osaka, malutka córka Tetsuo, miała zaledwie roczek, gdy sztafeta przechodziła przez jej rodzinne miasto, lecz blask pochodni oświetlił ścieżkę, którą miała kroczyć przez resztę życia. Wiodła ona z Nemuro na przeciwległe wybrzeże wyspy do Sapporo – dużego miasta otwierającego wrota do wielokulturowego życia, zasadniczo obcego jej homogenicznemu miasteczku – i do konsekwentnej realizacji ambitnego sportowego marzenia. Pewnego dnia córka Tamaki poniesie tę samą pochodnię.
Matka Tamaki ukończyła liceum jako najlepsza w klasie, lecz w tamtych czasach nie liczono się z kobietą uczęszczającą na uniwersytet. Tuż po szkole wyszła za Tetsuo i nigdy nie pracowała poza domem. „Nie wiem, czy to z powodu swego pochodzenia, ale była to osoba, która zawsze pozwalała dziecku robić to, co chciało” – napisała Tamaki o swojej matce we wspomnieniach Through the Tunnel wydanych w 2022 roku. „Przypuszczam, że pragnęła, by jej córka mogła czynić to, co dla niej samej było niedostępne”.
Gdy Tamaki miała czternaście lat, matka namówiła ją, by podeszła do egzaminu wstępnego do liceum w Sapporo, dwumilionowego miasta leżącego po przeciwnej stronie wyspy Hokkaido. Matka wiedziała, że nauka w liceum w Sapporo otworzy przed Tamaki ekskluzywną edukacyjną drogę na najlepszy uniwersytet, dla niej samej odciętą. Wspierana przez matkę Tamaki wsiadła do pociągu i pojechała do Kushiro, leżącego trzy godziny drogi na zachód od Nemuro, gdzie podeszła do egzaminu i go zdała. Jak opisywała Tamaki w Through the Tunnel, pomysł, by wysyłać dziewczynę do dalekiej szkoły, spotkał się z oporem ojca: „Po co? Dziewczyny nie muszą się kształcić w szkole w Sapporo!”. Lecz wola matki przeważyła.
W Sapporo, położonym mniej więcej siedem godzin od najdalej wysuniętego na wschód cypla, gdzie mieści się Nemuro, nastoletnia Tamaki zyskała niezależność od rodziny, jakiej wcześniej nie doświadczyła. Rozwinęła się jeszcze bardziej, gdy w drugim roku pobytu w Sapporo zmieniła tok nauki i swój główny przedmiot – z nauki gry na fortepianie na angielski. Tamaki od dzieciństwa interesowała się nauką języka, który otwierał drzwi do świata poza granicami jej wyspiarskiego narodu – w Nemuro chodziła na dodatkowe zajęcia, a niekiedy rozmawiała po angielsku z amerykańskimi misjonarzami przebywającymi w miasteczku. „Znajomość angielskiego ogromnie odmieni mój los” – napisała Tamaki w swoich wspomnieniach. Na kursie angielskiego spotkała kolegów o podobnych aspiracjach i zamiłowaniu do przygód, z którymi spędzała większość czasu, zwiedzając miasto. Gdy podczas przerw w nauce wracała do Nemuro, czuła, że oddala się od rodziny. „Ci ludzie nigdy nie wyjeżdżali z rodzinnego miasta, nigdy nie wypuścili się w nieznane” – pisała. „Ilekroć powracałam z Sapporo do domu rodziców, czułam rosnące niedopasowanie”.
Ukończywszy liceum i dwuletnie studia, Tamaki podjęła pracę biurową w banku w Sapporo, który udzielał kredytów na rybołówstwo. Pewnego dnia po pracy poszła z koleżanką na zakupy. Cudzoziemiec pracujący w sklepie odezwał się do koleżanki po angielsku, lecz ta się speszyła i uciekła do toalety. Tamaki jednak nie bała się rozmawiać z obcymi po angielsku, więc zadała Leonardowi Maxime’owi François pytanie.
„Skąd jesteś?”
Pierwsza odpowiedź Leonarda zmyliła Tamaki – sądziła, że odrzekł: „Aichi”, podając nazwę japońskiej prefektury znajdującej się jakieś tysiąc kilometrów na południe, podczas gdy w istocie powiedział: „Haichi”, czyli Haiti, pół świata dalej, gdzie żyje niewielka karaibska nacja. Leonard wprawdzie pochodził z Haiti, lecz jako nastolatek przeprowadził się na Brooklyn i zyskał status naturalizowanego Amerykanina – zresztą w swojej książce Tamaki przedstawia go jako „Amerykanina z Republiki Haiti”. Leonard, akuratny student, w Nowym Jorku prowadził taksówkę, a do Japonii wybrał się z przyjacielem Japończykiem, którego poznał którejś nocy na Manhattanie. Kraj tak bardzo przypadł mu do gustu, że postanowił się tam przenieść na stałe, a nawet namówił parę haitańskich przyjaciół z Brooklynu, by przeprowadzili się wraz z nim. Znalazłszy się w Japonii, Leonard niespodziewanie stał się sławny: Takeshi Kitano, znany japoński komik i gospodarz programów telewizyjnych, zaprosił go do swojej audycji, która obejmowała stały fragment poświęcony koszykówce, a tam Leonard wrzutami deklasował miejscowych. „Był doskonałym sportowcem” – opowiadał mi Pedro Herivaux, jeden z jego haitańskich przyjaciół, którzy w ślad za nim wyemigrowali do Japonii. Herivaux nie mógł się nadziwić, jak podczas konkursów wsadów Leonard „skakał wyżej niż dach”, i śmiał się z rozgłosu, jaki przyjaciel zdobył w programie – Leonard, ogólnie wysportowany, został teraz „japońskim Michaelem Jordanem”. „W Ameryce byłby nikim, podczas gdy w Japonii uchodził za najlepszego koszykarza”.
„Koszykarz Max-u”, jak go nazywano w programie, przekuł swoją sławę w kolejne wystąpienia. Leonard i Herivaux pojawili się nawet razem w reklamie japońskiego kurortu narciarskiego, nawiązującej do Reggae na lodzie. Mieszkanki Sapporo, żeby popatrzeć na Leonarda, chadzały do jego sklepu, gdzie sprzedawał importowaną odzież amerykańskich marek streetwearowych w rodzaju FUBU.
Tamaki trafiła do sklepu przypadkiem, ale Leonard szybko chciał się z nią znów zobaczyć. Poprosił o jej numer telefonu, a ponieważ nie miała jeszcze komórki i mieszkała z rodzicami, którzy przenieśli się do miasta, podała mu numer do banku.
Niebawem zadzwonił i zaczęli się w tajemnicy spotykać. W książce Through the Tunnel Tamaki pisze, że ich związek przypominał komedię romantyczną z lat dziewięćdziesiątych, łącznie z jeżdżeniem na rolkach na brzegach rzeki Toyohiry. Leonard był o pięć lat starszy od Tamaki i niewiele ich łączyło, lecz zakochali się w sobie bez pamięci. Z biegiem czasu, gdy ojciec zaczął typować dla Tamaki rozmaitych odpowiednich kandydatów do związku i zamążpójścia, córka doszła do wniosku, że nie może dłużej ukrywać prawdy, i wyznała, że ma już chłopaka. Gdy wyjawiła ojcu, jak się nazywa, a on uświadomił sobie, że córka spotyka się z ciemnoskórym obcokrajowcem, był wstrząśnięty i rozgniewany. „Czarnych to można w telewizji albo w filmie pooglądać, a nie spotykać się z kimś takim” – relacjonuje jego słowa Tamaki.
Ojciec próbował zakończyć ten związek. Tamaki nie mogła już swobodnie jeździć na rowerze po Sapporo, lecz wożono ją prosto do pracy samochodem, później spod pracy odbierano i zawożono do domu.
Minął rok, a Tamaki i Leonard się nie widzieli. W końcu któregoś letniego dnia 1995 roku zadzwonił do niej. Przeprowadził się tysiąc dwieście kilometrów dalej, do Osaki, leżącej w południowo-zachodniej części Japonii, i chciał, by Tamaki go tam odwiedziła. Kupił jej bilet na samolot, a ona spakowała torbę i pojechała na lotnisko, nie zdradzając się przed rodzicami, że zamierza opuścić teren Hokkaido.
W Osace miłość kwitła i już wkrótce para była gotowa związać się węzłem małżeńskim. Aby jednak zdobyć dokumenty niezbędne do uzyskania pozwolenia na ślub, Tamaki musiała wrócić do Nemuro. Starała się uczynić to niepostrzeżenie, lecz znajoma z Nemuro dała znać jej rodzicom, którzy po jej niewyjaśnionym zniknięciu z Sapporo zgłosili jej zaginięcie. Niedługo po ślubie Tamaki i Leonarda do drzwi nowożeńców w Osace zastukała policja, której towarzyszyli rodzice dziewczyny. Policja przesłuchała Tamaki, która była w ciąży z pierwszym dzieckiem. Funkcjonariusze podejrzewali, że dziewczyna została uprowadzona, lecz ona zapewniła ich, że przebywa tam z własnej nieprzymuszonej woli.
Tamaki została w Osace; tam trzeciego kwietnia 1996 roku urodziła pierwszą córkę, Mari. Druga córka, Naomi, urodziła się półtora roku później – szesnastego października 1997 roku. Rodzice pochodzący z przeciwległych krańców świata przekazali dzieciom swoje obywatelstwa: dziewczynki zyskały podwójne obywatelstwo – Japonii i Stanów Zjednoczonych; postanowili też nadać córkom nazwisko po Tamaki, aby łatwiej im się żyło w Japonii, gdzie cudzoziemskie nazwiska nierzadko wywołują konsternację. W Through the Tunnel Tamaki napisała także, że pragnęła dać dzieciom imiona, które łatwo będzie zrozumieć i wypowiedzieć osobom niewładającym japońskim. Chciała przygotować swoje dziewczynki na świat większy niż ten, który sama znała.
Leonard, słynący z gry w koszykówkę, lubił także inne sporty i uczestniczył w maratonie w Sapporo. Uważał, że gdyby w młodym wieku odpowiednio go kształtowano, mógłby zostać wybitnym atletą. Tamaki również przejawiała inklinacje do sportu – lubiła pływanie i łyżwiarstwo szybkie. Pewnego dnia, gdy Naomi miała siedem miesięcy, ojciec włączył telewizor w ich jednopokojowym mieszkaniu, by – jak to miał w zwyczaju – pooglądać sport. Tego wieczoru relacja wypełniła mieszkanko pomarańczowym blaskiem gliny z drugiego końca świata. Był to finał debla kobiet turnieju French Open z 19991, w którym grały cztery nastolatki: Martina Hingis i Anna Kurnikowa kontra Venus i Serena Williams. Rozgrywkę przyćmił pojedynek w singlu wygrany tego samego dnia przez Andre Agassiego; w dodatku jej przebieg zakłóciły opóźnienie z powodu deszczu, częste przerwy i wznowienia, porywiste wiatry i równie silne wahania na tablicy wyników. Osiemnastoletnia Venus i siedemnastoletnia Serena2 miały na koncie wygrany set i prowadziły 5:1, lecz utraciły przewagę, a potem mierzyły się z piłką turniejową, gdy Kurnikowa w trzecim secie serwowała przy wyniku 5:4. Jednak siostry zebrały się w sobie, a Kurnikowa się ugięła i popełniła podwójny błąd serwisowy przy punkcie na przełamanie. Cztery gemy później siostry Williams znów pokonały Kurnikową, z wynikiem 6:3, 6:7(2), 8:6 zdobywając swój pierwszy wspólny tytuł wielkoszlemowy. Opuściły ręce, podskoczyły i się objęły, a potem podeszły do trybun przytulić matkę. „Sama drama” – wspominała Venus w poście na Instagramie w 2021 roku.
Na drugim końcu świata rodzice innych dwóch dziewczynek zauważyli coś innego niż dramaturgia i emocje. „Oboje osłupieliśmy, widząc majestatyczny pokaz tych Czarnych kobiet i sióstr” – napisała Tamaki we wspomnieniach. „Zdawało mi się, że odkryłam możliwości na przyszłość, których szukałam… Promieniem światła, który rozbudził nadzieję, okazały się siostry Williams”.
Również Richard Williams decyzję o tym, by swoje jeszcze nienarodzone córki pokierować w stronę tenisa, podjął przypadkowo, podczas oglądania w telewizji French Open: czek na dwadzieścia tysięcy dolarów, jaki zgarnęła Virginia Ruzici, mistrzyni z 1978 roku, przekonał go, że można na tym nieźle zarobić. Jednakże tego dnia roku 1999 uwagę Leonarda i Tamaki przykuła nie kwota wygranej – mimo że Venus i Serena za zwycięstwo w deblu zdobyły mniej więcej po sto tysięcy dolarów – lecz same młode czarnoskóre kobiety, w których ujrzeli odbicie własnych córek. „Żyliśmy bez klarownej wizji przyszłości, więc chciałam raczej zaszczepić marzenie, a nie zarobić pieniądze” – stwierdziła Tamaki w 2023 roku. „Nie mieściło mi się w głowie, że [siostry Williams] latają po całym świecie i wywierają wpływ na społeczeństwo”.
Trenerzy tenisa powiedzieli Tamaki, że jej malutkie córki są za młode na lekcje, więc zapisała je na gimnastykę, by wspomóc rozwój równowagi. Mari w wieku trzech lat wreszcie wkroczyła na kort. Naomi, która wówczas stała przy płocie i się przyglądała, mówi, że z okresu życia w Japonii najlepiej pamięta, jak siostra grała w tenisa. Dziewczynki były jeszcze tak małe, że Tamaki woziła je na korty w wózku spacerowym. Trenowały w Marine Tennis Park Kitamura w Osace – znajdującym się nieopodal szpitala i niedużej przystani rozległym kompleksie obejmującym dwadzieścia pięć kortów. Rodzice rozstawili też dziewczynkom zaimprowizowaną siatkę i rzucali im piłeczki, by za nimi ganiały.
Rodzina poświęciła się tenisowi w okresie, który Tamaki nazywa czasem „skrajnej biedy”, kiedy z Leonardem z trudem wiązali w Osace koniec z końcem. Tamaki została odcięta finansowo od rodziców i pracowała na pół etatu w call center gazetki sprzedażowej, Leonard zaś importował ze Stanów Zjednoczonych odzież streetwearową i był współwłaścicielem baru w stylu haitańskim o nazwie Zoz’s. Bywało ciekawie, na przykład gdy haitański gwiazdor rapu Wyclef Jean wpadł do Zoz’s, ale żadna z gałęzi działalności Leonarda nie przynosiła znaczących dochodów. „Ważniejsze było, by żyć na wolności jak dziki ptak, a nie dać się kochać jak ptak w klatce, choćby nawet wiązało się to z trudnościami ze znalezieniem miejsca do życia, a nawet zdobyciem jedzenia” – pisała Tamaki. Ciułała i oszczędzała, jak się dało – na przykład czekała z zakupem tofu do wieczora, gdy jego ceny spadały o dwadzieścia procent, ponieważ było już mniej świeże.
Żyli w ubóstwie, lecz „siostry Williams odrywały nas od codziennych zmagań, by zarobić na utrzymanie, i inspirowały do marzeń o jaśniejszej przyszłości dla naszych dziewczynek” – powiedziała Tamaki w 2022 roku. Mimo że córki były jeszcze maleńkie, marzenie rodziców przybrało wszechogarniający wymiar i toczyło się o rozpaczliwą stawkę. „Tylko dzięki tenisowi nasza rodzina może odnieść sukces” – napisała Tamaki w Through the Tunnel. Pieniądze, które udało się zaoszczędzić, przeznaczali na realizację marzenia. „Mężem i mną owładnęła gorączka tenisowa ukierunkowana na nasze dzieci” – wspominała.
Gorączka wywołała niepokój. Mari i Naomi dostały się do prestiżowego przedszkola, a Tamaki zakupiła już mundurki do szkoły. Małżonkowie martwili się jednak brakiem możliwości uprawiania tenisa w Osace, gdzie rozgrywano bardzo niewiele turniejów młodzieżowych. W tym czasie otrzymali wiadomość od matki Leonarda: jego siostra wyprowadziła się z należącego do rodziny domu w Nowym Jorku, więc matka chciała, by syn wrócił i jej pomógł.
Więzi rodzinne zobowiązywały, lecz mocniejszym bodźcem okazał się tenis. Na początku dwudziestego pierwszego wieku, kiedy Leonard i Tamaki przyuczali córki do tenisa, z Japonii wywodziło się niewiele gwiazd tego sportu. Tylko jedna japońska tenisistka, Kimiko Date, uplasowała się w pierwszej dziesiątce rankingu. Żaden Japończyk nie dotarł do pierwszej czterdziestki ATP.
Leonard wiedział, że jeżeli jego córki mają wyrosnąć na zawodniczki na miarę sióstr Williams, cała rodzina musi się przeprowadzić do jego ojczyzny – Ameryki. „Plany były wytyczone” – mówił później. „Musiałem je po prostu zrealizować”.
Wiosną 2001 roku Leonard i Tamaki wraz z dziećmi opuścili Osakę i przenieśli się do Nowego Jorku. Naomi, w chwili przeprowadzki licząca sobie trzy lata i pięć miesięcy, miała nie wracać do Japonii przez niemal dziesięć lat. Ameryka pociągała Tamaki i Leonarda między innymi tym, że będą mogli swobodnie żyć i kochać bez narażania się na krytyczne spojrzenia, z jakimi oni sami jako ludzie o różnych kolorach skóry oraz ich dzieci musieli się mierzyć w Japonii. Wiele lat później Tamaki, korzystając z mediów społecznościowych pod nazwą „Liberty”, upamiętniała rocznicę wyroku w sprawie Loving przeciwko stanowi Wirginia, na mocy którego Sąd Najwyższy uchylił stare prawa zakazujące małżeństw międzyrasowych w szesnastu stanach. „Przynosiłam »hańbę« rodzinie, dziesiątki lat żyłam zepchnięta na margines, lecz wciąż trwam” – pisała Tamaki. „Wszystkiego najlepszego z okazji #LovingDay”.
W ciągu kolejnych dziesięciu lat Tetsuo i Tamaki powoli odbudowali swoje relacje. Mari i Naomi rozmawiały niekiedy przez telefon z Tetsuo, którego nazywały ojichan, czyli „dziadek” w języku japońskim. Tamaki mówiła, że w rozmowach z wnuczkami ojciec był serdeczny, dowcipny i łagodny, czasami też posyłał do Ameryki pudło japońskich przysmaków dla dziewczynek. Gdy Tamaki brała słuchawkę, ton jego głosu raptownie się zmieniał. „Będziesz w Ameryce bezdomna i umrzesz na skraju drogi” – słyszała.
3
Tam, gdzie tkają sny
O ile w Osace rodzina skłócona z rodzicami Tamaki wiodła życie samotne, o tyle w Nowym Jorku otaczali ich krewni, a także szersza społeczność haitańsko-amerykańska. Leonardowi i Tamaki wciąż brakowało pieniędzy, lecz zyskali o wiele mocniejszą sieć wsparcia. Wraz z ich przyjazdem z Japonii rodzina Leonarda kupiła nowy dom w Elmont – zróżnicowanym etnicznie przedmieściu w Nassau County o krok na wschód od Queens. Rodzice Leonarda, z którymi zamieszkali nowo przybyli, słabo znali angielski.
Mari i Naomi uczęszczały do Alden Terrace Elementary, szkoły znajdującej się pięć kilometrów od domu. Mari opowiadała mi, że choć ich nowe środowisko było znacznie bardziej zróżnicowane niż rasowo homogeniczna Japonia, inne dzieci ze szkoły, w której dominowali Czarni, dokuczały dziewczynkom z powodu ich odmiennych oczu i rysów. Ale siostry zawarły także przyjaźnie. Mari była świetna z plastyki – uczyła się przed szkołą i po niej. Gdy Mari miała osiem lat, a Naomi sześć, lokalna gazeta pochwaliła je obie za udział w „konkursie czytelniczym” zainicjowanym przez miejscowego polityka.
Po szkole wszystko skupiało się na tenisie. Leonard analizował książki i materiały szkoleniowe na temat tego sportu, podobnie jak wcześniej Richard Williams, a także czytał i oglądał wywiady z nim. „Gdy jedzie się we mgle, światła samochodu jadącego przed tobą stanowią jedyny drogowskaz – należy na nie patrzeć i jechać dalej” – napisała Tamaki we wspomnieniach Through the Tunnel