Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kolejny dzień w Biurze Podróży Między Światami wywraca życie Suzy i Iana do góry nogami. Gdy oboje zostają oskarżeni o przestępstwa, których nie popełnili, czeka ich karkołomne zadanie.
Aby przywrócić równowagę w światach i udowodnić swoją niewinność, Suzy i Ian muszą naprawić osie zdarzeń. Wyruszają więc w niebezpieczną podróż między wymiarami, która okaże się dla nich krętą drogą do poznania samych siebie i prawdy o tym, co ich łączy.
Czy po wszystkim, czego doświadczą, będą dla siebie kimś więcej niż przyjaciółmi?
„Nasze światy” to opowieść o przemianie młodych ludzi, którzy w poszukiwaniu prawdy muszą skonfrontować się ze swoimi wyobrażeniami na temat siebie i bliskich osób.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 418
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Gdyby twoje życie potoczyło się inaczej,
czy byłbyś w stanie sobie zaufać?
SUZY
Jeśli nie wygram z Ianem, jestem skończona.
Wypuszczam powietrze ustami, nie gubiąc celu z pola widzenia. Krew szumi mi w uszach od wyrzutu adrenaliny, więc odliczam do trzech. Mrużę oczy i pociągam za spust. Siła wystrzału lekko mnie odpycha, ale nie tracę równowagi. Strzelam jeszcze kilka razy. Wszystkie cztery naboje trafiają w ósmy lub dziewiąty punkt na tarczy.
Zabezpieczam broń. Ściągam okulary i słuchawki, a pierwsze, co słyszę, to entuzjastyczne brawa.
– Ian, daj spokój. – Śmieję się, gdy przyjaciel zaczyna klaskać coraz szybciej. Robi to tak energicznie, że jego włosy trzęsą się razem z resztą ciała.
– Kiedy pierwszy raz tu przyszłaś, nie sądziłem, że wyszkolę nowego mistrza strzelnicy. – Wyciąga do mnie dłoń, więc przybijamy piątkę. – Chociaż mnie i tak nie pokonasz.
Szturcham go w ramię i wkładam mu sprzęt do rąk. Pewność siebie tego chłopaka mieści się gdzieś między ciężką pracą a arogancją, błysk w jego oczach świadczy jednak o tym, że Ian traktuje nasz zakład bardzo honorowo. Może aż nazbyt jak na poważnego praktykanta w państwowej placówce.
– Twoja kolej. – Odsuwam się na bok, żeby zrobić mu miejsce.
Zerka na mnie i z uśmiechem zasłania oczy okularami. Reguluje słuchawki i nakłada je na uszy. Wyciąga przed siebie ręce z bronią, widzę więc, jak czarny podkoszulek lekko opina mu się na ramionach. Przez chwilę nic się nie dzieje, a potem padają cztery strzały z rzędu. Ian posyła naboje w sam środek tarczy.
Odkłada pistolet i zerka na mnie, zdejmując okulary. Triumfalny uśmiech rozciąga się na jego twarzy, zupełnie jak u dziesięciolatka, który właśnie wygrał zabawkę na festynie. Przewracam oczami, a on podchodzi i obejmuje mnie ramieniem.
– To nie fair – mruczę pod nosem. – Ty prawie codziennie masz szkolenia strzeleckie, a ja siedzę nad papierami. Jak miałabym z tobą wygrać?
– Droga Suzy, przypominam, że strzelnica należy do Biura, w którym oboje robimy praktyki, więc możesz z niej korzystać, kiedy zechcesz. – Popycha mnie w stronę wyjścia.
Gdy Ian oddaje sprzęt, ja przechadzam się głównym korytarzem. Nie ma tu zbyt wielu ludzi: przeważnie o tej porze połowa wychodzi do domu, a druga część siedzi przy biurkach, usiłując zdążyć ze wszystkim, żeby tylko nie być zmuszonym do nadgodzin. Z okien w tym skrzydle widać inne budynki i sekcje, które składają się na Biuro Podróży Między Światami, a nad nimi góruje wieża dworca kolejowego z ogromnym cyfrowym zegarem.
Nigdy nie lubiłam podróży pociągami – są w końcu najbardziej zatłoczonym środkiem transportu – ale odkąd przychodzę na praktyki do Wydziału Przestępstw Multiwersyjnych i Wydziału Zdrowia, musiałam do tego przywyknąć. Częściej uczę się analizować zdjęcia i dowody zebrane przez funkcjonariuszy, niż podróżuję do innych uniwersów, choć zdarza się to od czasu do czasu.
Przeglądam ulotki i broszury ułożone na stojaku. Wyciągam tę, której jeszcze nie widziałam.
Na odwrocie przyglądam się zdjęciu czegoś, co bardziej przypomina jacht wycieczkowy niż typowy statek. Biuro musiało się wykosztować, zapewniając środek transportu skierowany do bogatszych klientów, jednak nie ma wątpliwości, że inwestycja się zwróci. W końcu to oczywiste: im więcej człowiek posiada, tym więcej pragnie. Zapłata za moje praktyki mogłaby nie wystarczyć na tak luksusową wycieczkę, a biuro zapewnia swoim podopiecznym podróże tylko ze średniej półki cenowej.
Nagle Ian wyciąga mi ulotkę z rąk i zastępuje ją kubkiem z kawą. Odkłada kolorową kartkę w przypadkowe miejsce na stojaku, więc sięgam i umieszczam ją we właściwym.
– Nagroda pocieszenia. – Chłopak śmieje się, wskazując na papierowy kubek, i rusza korytarzem. Kręcę głową, ale idę za nim, a gdy się zrównujemy, on uśmiecha się kącikiem ust.
– Mam nadzieję, że dobrze ci zapłacili za ten miesiąc, bo szykuje się grill stulecia.
Zatem dziś stracę pół wypłaty. O niczym innym nie marzyłam.
Zatrzymujemy się przed windą, odruchowo wciskam guzik. Ian siorbie herbatę, chociaż doskonale wie, że tego nie znoszę. Moja lewa brew sama drga w tiku, lecz ignoruję tę zaczepkę i uparcie wpatruję się w drzwi.
– Macie dziś zajęcia edukacyjne w Wydziale Zdrowia? – pyta mój towarzysz, gdy nudzi mu się odliczanie pięter, które pokonuje winda.
– Tak. Razem z jakimś neurologiem będę opowiadać dzieciakom o podróżach między światami. – Upijam łyk kawy, czując na sobie spojrzenie przyjaciela. Wbija je we mnie z taką intensywnością, że świadomość każe mi się do niego obrócić.
– „Jakimś neurologiem”? Nawet nie znasz imienia kolegi z wydziału?
– Nie jesteśmy kolegami – stwierdzam, wracając wzrokiem do błyszczących drzwi. – Pierwszy raz z nim współpracuję.
Ciche piknięcie oznajmia zatrzymanie się windy. Zanim wejdę do środka, Ian wyciąga rękę i mierzwi mi grzywkę jak małemu dziecku.
– Tym razem postaraj się być bardziej otwarta. Wtedy może nawet dowiesz się, jak ma na imię.
Poprawiam włosy, wchodzę do windy i wybieram odpowiednie piętro. Ian macha do mnie, gdy drzwi się zamykają, aż w końcu znika mi z oczu. Dźwig rusza, a ja wzdycham cicho.
Do tej pory otworzyłam się na cztery osoby i jak na razie wystarczy. Żeby najważniejsze relacje mogły się pogłębiać, pozostałe muszą być powierzchowne: takie nie wymagają zaangażowania – nie rozczarujesz się, jeśli nie masz oczekiwań. Skoro nie dajesz niczego, nic nie zostanie ci odebrane. Tak jest łatwiej.
Gdy wchodzę do sali konferencyjnej, tyczkowaty chłopaczek rozkłada na długim stole foldery. Nie podchodzę do niego, bo z tej odległości spokojnie mogę mu się przyjrzeć niezauważona. Guziki koszuli ma nierówno zapięte, a włosy lekko rozczochrane. Dłonie trzęsą mu się przy ustawianiu kolorowych pakietów. Ziewa przeciągle, obracając się w moją stronę, a kiedy mnie zauważa, zamyka szybko usta. Granatowa smycz, taka sama jak moja, na której wisi identyfikator, oznacza, że to praktykant. Niewyspany i zestresowany praktykant.
– Pani Young... dzień dobry. – Uśmiecha się przepraszająco i wskazuje blat. – Pan profesor kazał mi przygotować salę i przekazać, żeby zajęła się pani multimediami.
Kiwam głową i bez słowa podchodzę do laptopa. Grupę licealistów przyprowadza siwy profesor, pochłonięty dyskusją z jedną z nauczycielek, chociaż wszystko wskazuje na to, że nie jest to dyskusja, lecz raczej przydługi monolog.
Podczas swojej prezentacji spoglądam na niego od czasu do czasu. Usiadł na krześle zaraz obok drzwi, jakby chciał mieć możliwość wyjścia w każdej chwili. Regularnie sprawdza zegarek, postukując obcasem wypolerowanego buta o podłogę. Ziewa ostentacyjnie, nawet nie siląc się na zasłonięcie ust.
Ignoruję go i przerzucam kolejne slajdy prezentacji, zatrzymując się na właściwym.
– Jak wiecie ze szkoły, na całym świecie występują okna przestrzenne, nazywane też strefami anomalnymi. Te miejsca do niedawna były owiane legendą. Twierdzono, że ludzie ot tak znikają w ich pobliżu.
– Albo że porywa ich UFO – rzuca dziewczyna z końca sali, a przez gromadkę uczniów przebiega cichy śmiech.
– Właśnie tak. – Zmieniam slajd i na ekranie pojawia się flota UNIVERSE. – Dziś wiadomo, że te miejsca przenoszą nas do innych, równoległych światów. Przez okna przestrzenne można bezpiecznie przejść przy pomocy różnych środków transportu, takich jak choćby pociągi. Musicie jednak zwracać uwagę, na jaką godzinę kupujecie bilet. Dla przykładu okno numer jeden w sektorze pierwszym zmienia się co dwie minuty. – Wskazuję tabelę z rozpiską dostępnych dla tego przejścia uniwersów, zgodnie z ich kodem. – Jeśli przekroczycie to samo okno o dwunastej, to znajdziecie się w innym wymiarze niż o dwunastej dwie lub cztery.
– Co się dzieje po przejściu na drugą stronę? – pyta chłopak z przodu, jednak nie daje mi odpowiedzieć, tylko kontynuuje: – Wchodzimy w ciało naszej wersji? Nie chcę, żeby ktoś był mną zamiast mnie. To obrzydliwe. – Krzywi się, a ja kręcę głową.
Jak widać, program nauczania nie obala mitów rozpowszechnianych przez literaturę i filmy science fiction.
– Nikt nie będzie cię kontrolował, świat wcale się nie zapadnie ani nic podobnego. Jesteście dwoma osobnymi energiami. Jedynym zdarzeniem potwierdzonym przez ludzi, którzy dotknęli innej wersji siebie, jest doświadczenie przebłysku wspomnień drugiej osoby.
Ledwo kończę, a odzywa się dziewczyna siedząca najbliżej mnie. Tłumaczę sobie, że lepsze to niż grobowa cisza, choć moja brew lekko drga.
– Czy podróże są bezpieczne? Babcia mówi, że ma problemy z pamięcią, od kiedy wróciła z leczenia w innym świecie.
Otwieram usta, żeby jej odpowiedzieć, ale uprzedza mnie siwy profesor neurologii, który do tej pory przysypiał pod drzwiami. Podrywając się z krzesła, prostuje się jak struna. Poprawia marynarkę i chrząka, żeby zwrócić na siebie uwagę.
– Oczywiście, że są bezpieczne. Byłem konsultantem Alety, która stworzyła lek chroniący pamięć przed negatywnym działaniem podróży na układ nerwowy. To największe osiągnięcie naszych czasów. – Wyciąga mi z ręki pilota i zmienia slajd na zawierający informacje na temat leku. Rozkręca się w swoich rozważaniach w kwestii ewentualnego podróżowania bez przyjmowania tabletek, jakby prowadził dyskusję akademicką, a nie wykład edukacyjny dla szkół średnich. Kończy dopiero, gdy nauczycielka daje mu znać, że minął czas przeznaczony na spotkanie. Wszyscy opuszczają salę, a ja bez słowa zabieram się do składania pozostawionych informatorów. Starszy mężczyzna rozpiera się w jednym z obrotowych foteli. Przygląda mi się i chociaż cisza z jego strony jest zbawieniem, nie potrafi jej zachować.
– Myślałaś, że skradniesz mi show? – pyta, bawiąc się długopisem. – Nie wiem, dlaczego musiałem brać udział w czymś, co jest tak bardzo poniżej moich kompetencji. Tamten praktykant mógłby ci we wszystkim pomóc, a zamiast tego popija cappuccino. – Upuszcza długopis i opiera ręce na podłokietnikach. – Ale skoro już tak się stało, to oczywiście nie mogę pozwolić, byś zebrała wszystkie laury...
Odkładam z trzaskiem pliki materiałów. Mężczyzna wzdryga się i przyciska dłoń do piersi.
– Ustalmy pewne fakty... – Uśmiecham się kącikiem ust, starając się zachować neutralny wyraz twarzy. – Niczego nie chciałam panu profesorowi skraść. Robiłam to, o co mnie poproszono, zgodnie z moją najlepszą wiedzą. – Chce mi przerwać, ale nie pozwalam mu na to, kontynuując zimnym tonem: – I najważniejsze: czy był pan profesor tak blisko z moją matką, że przeszedł z nią na ty?
– Nie, ale...
– Więc z szacunku dla zmarłej i jej rodziny proszę mówić: „Profesor Aleta Young”.
Wychodzę z sali, zanim mężczyzna zdąży cokolwiek odpowiedzieć.
Otwieram drzwi, gdy rozlega się dzwonek, a w progu zastaję Maksa i Dolly. On jak zwykle jest w eleganckiej koszuli i marynarce. Ona zastąpiła uniform Wydziału Przestępstw rozciągniętym swetrem, a włosy związała w kok, ale i tak nie zdołała okiełznać burzy blond loków.
Przyjaciółka wyjmuje jedno piwo z siatki, wręcza mi ją i kieruje się na dach.
– W środku jest paragon, znasz mój numer konta – rzuca, znikając za drzwiami.
Maks kręci głową i ściska mnie na powitanie.
– Co robiliście, że przegrałaś? – Klepie mnie po plecach w geście pocieszenia, a ja śmieję się sucho.
– Strzelaliśmy do celu.
– Więc następnym razem namów go na dżudo, wtedy na pewno wygrasz. – Mruga do mnie. Uśmiecham się pod nosem i zabieram z blatu kuchennego tacę z mięsem. Przyjaciel bierze półmiski warzyw i rusza za mną po schodach.
Dolly już włączyła lampki, których sznury rozwiesiłam na barierkach dachu. Rozstawiła też leżaki wokół niskiego stolika i porozrzucała na nich poduszki. Gdy układamy wszystko na blacie, ona przygląda się nam z uśmiechem. Pakuje do ust kolejną garść chipsów, sięga po puszkę i otwiera ją z cichym syknięciem.
– Zaczekam na was, żeby nie wyjść na nieuprzejmą. – Oblizuje palce, jeden po drugim.
Kiedy Ian przedstawił mi tę dziewczynę, miałam ją za bardzo uporządkowaną, obowiązkową i nawet trochę sztywną.
I rzeczywiście, gdy widzi się ją w Biurze, można dojść do takiego wniosku, ale kiedy nadarza się okazja do imprezowania, chętnie z niej korzysta. Problem w tym, że jej szczerość i odwaga rosną wprost proporcjonalnie do ilości spożytego alkoholu. Dlatego jeśli wiemy, że Dolly szykuje się na tournée po pubach, ktoś z naszej trójki musi odprowadzić ją do domu, a najlepiej tam zamknąć. Ryglując przy okazji wszystkie okna.
Maks bierze ode mnie siatkę z alkoholem, rozkłada puszki, zabiera jedną dla siebie i jedną wręcza mnie. Siada na leżaku obok Dolly, a ja zajmuję miejsce naprzeciw niej. Dziewczyna co chwila odrzuca połączenia wibrującego telefonu.
– Mama? – Kiwam brodą w stronę urządzenia, a ona przytakuje, przewracając oczami.
– Wkurzyła się, że po ostatniej imprezie wróciłam późno, pijana i bez karty miejskiej.
– Powiedziałaś w końcu, że jej córka jest dorosła? – pyta Maks, śmiejąc się pod nosem.
Dolly zerka na niego, mrużąc oczy.
– Dla niej wciąż jestem dzieckiem. Myślę, że gdyby mogła, wprowadziłaby zakaz picia do trzydziestki. – Wypija całą zawartość puszki duszkiem, jakby na przekór.
To, że mama Dolly wydaje się zbyt kontrolująca, to jedno. A to, że dziewczyna używa alkoholu w celu odreagowania życia w otoczeniu restrykcyjnych nakazów, to drugie. Dość patowa sytuacja, biorąc pod uwagę jej szkolenie w akademii policyjnej.
Patrzymy z Maksem po sobie, próbując się nie roześmiać. Chłopak otwiera piwo i rozpiera się na leżaku.
– Jak dobrze się w końcu zobaczyć – mówi, zbywając poprzedni temat, a potem obraca się w kierunku składzika. – Pomóc ci? – pyta Iana, który niesie w rękach mały elektryczny grill, stawia go na stoliku i opada na leżak obok mnie.
– Możesz go włączyć. – Śmieje się, biorąc z blatu puszkę alkoholu. – O czym rozmawialiście?
– Że się stęskniliśmy. – Maks klepie go po kolanie, jednocześnie uruchamiając grill.
Dolly kładzie na płycie mięso i parska.
– Mów za siebie. Ja widuję Iana codziennie. – Podnosi na niego wzrok i odgarnia z twarzy loki. – Mógłbyś choć raz nie przyjść do Biura, skoro i tak opiekun kazał ci trochę przystopować.
Zapada cisza, co jest rzadkością w naszym gronie. Razem z Maksem patrzymy na Iana, a on skupia wzrok na swojej puszce. Bębni rytmicznie palcami o metal, a to wyraźny sygnał, że coś jest nie tak. Często zajmuje czymś ręce, gdy jest zestresowany lub zmartwiony.
– Coś się stało? – Odstawiam na bok piwo.
– Chcą cię wyrzucić? – pyta Maks, na co Dolly prycha pod nosem.
– Wyrzucić? Myślę, że niedługo mnie przegoni i zostanie praktykantem miesiąca. – Pociąga długi łyk alkoholu, po raz drugi pozwalając, by zapadła cisza.
Ian wcześniej zdecydowanie nie był typem pracoholika. Gdy przeprowadziłam się do budynku naprzeciwko niego, nawet nie wyrzucał regularnie śmieci. Konsekwentnie unikał nadprogramowego wysiłku. Nie lekceważył praktyki w Wydziale Przestępstw Multiwersyjnych, ale też nie zostawał po godzinach. Jednak Dolly miała rację – ostatnio wracał do domu coraz później.
Obserwuję, jak Ian przykłada piwo do ust i pije tak szybko, że aż cieknie mu po brodzie. Gdy kończy, wyciera twarz dłonią i podrywa się z miejsca.
– Pójdę po więcej przekąsek – rzuca i znika za drzwiami od mieszkania.
Patrzę za nim przez chwilę i nieprzyjemne uczucie chwyta mnie za gardło.
Zazwyczaj obraca wszystko w żart. Jego słowa sprawiają, że problemy wydają się błahe i łatwe do rozwiązania. Jeszcze nigdy, odkąd się znamy, ot tak nie uciekł.
Zapadam się w leżak, patrząc na przyjaciół. Maks ze świstem wypuszcza powietrze, unosząc brwi, i pociera kark. Dolly huśta puszką, przyglądając się jej zawartości. Nagle odstawia ją i klaszcze w ręce.
– Na co macie ochotę? Schab, kurczak, tofu, cukinia? – Pochyla się nad grillem, obracając jedzenie, choć jeszcze nawet się nie zarumieniło.
Maks chrząka i przywołuje na usta uśmiech. Niewyraźny, unoszący oba kąciki ust, ale niesięgający oczu.
– Dla mnie może być kurczak.
Nie chcę psuć atmosfery w jeden z niewielu wspólnych wieczorów, dlatego dołączam do udawanej beztroski. Nakładam sobie na talerz trochę warzyw i czekam, aż mięso będzie gotowe. Wgryzam się w pomidorka koktajlowego z cichym westchnieniem.
– Maks, rozłóż rzutnik. Może obejrzymy coś odmóżdżającego? – pyta Dolly, po czym dopija piwo i bez zwłoki sięga po kolejne.
Podnoszę się szybko, odsuwając z piskiem leżak.
– Ja pójdę.
Kieruję się w stronę składzika zbitego z blachy. Rozkodowuję kłódkę, zapalam światło w środku i przeganiam ręką pył. Omijam kartony opisane jako „rzeczy mamy” i zaglądam na tył pomieszczenia. Z półki ściągam rzutnik – prezent na osiemnastkę. Ostrożnie ścieram z niego warstwę kurzu i czyszczę rękawem soczewkę.
Raz do roku, w moje urodziny, urządzałyśmy sobie całonocny maraton filmowy. Nigdy nie pozwoliłam, żeby ktokolwiek poza mną i mamą dotknął tego urządzenia – jest dla mnie zbyt cenne. I nie mam na myśli pieniędzy – pamiętam, jak mama chwaliła się, że zgarnęła go z garażowej wyprzedaży.
Tylko to urządzenie widziało nas razem śmiejące się do łez. Tylko ono powodowało, że mama nie odbierała telefonów z laboratorium i oddzwaniała dopiero po napisach końcowych. Właśnie dlatego ma taką wartość.
Wracam z rzutnikiem do przyjaciół i ustawiam go tak, żeby wykorzystać jako ekran białą ścianę budynku. Maks podłącza telefon, po czym przegląda filmy i seriale, podczas gdy ja i Dolly przysuwamy leżaki bliżej wyświetlanego obrazu. Na szczęście jest ciepło, więc nie trzeba niczego chować do pomieszczeń ani rozkładać zadaszeń.
Zapadam się w jednym z siedzisk i zerkam na obraz. Widok białego napisu „Przyjaciele” z kolorowymi kropkami między literami budzi we mnie ciepłe uczucia. Mimo że ten sitcom ma już tyle lat, jest ulubionym serialem Iana.
Gdy Maks zajmuje miejsce obok Dolly, wreszcie wraca Ian z popcornem. Uśmiecham się i klepię dłonią w leżak obok, a on zajmuje go, odwzajemniając uśmiech. Podaje Dolly jedną paczkę, a drugą otwiera dla nas.
W czasie serialu obserwuję go kątem oka. Śmieje się i żartuje, jakby zapomniał o wcześniejszej sytuacji. Wkłada do ust trochę popcornu, a potem zerka na mnie. Jak zwykle doskonale wie, gdy ktoś na niego patrzy. Nie bez powodu został funkcjonariuszem w Wydziale Przestępstw Multiwersyjnych.
Nagle chwyta dłonią mój nadgarstek i nasypuje mi na rękę sporą porcję popcornu, po czym wraca do oglądania. Moja uwaga skupia się jednak na czymś innym – wspomnieniu dzisiejszego popołudnia.
„Z szacunku dla zmarłej i jej rodziny”. Długo nie byłam pewna, czy będę mogła mówić o sobie jako o członku jakiejkolwiek rodziny. Bycie sierotą nauczyło mnie, że żadna pewność nie istnieje. Byłam jak niechciany szczeniak – zwykły nietrafiony prezent. Zabawka, którą za kilka dni ktoś i tak odda, bo nie spełnia jego wymagań. Z tego powodu nie ufałam dorosłym, którzy zabierali mnie do siebie. Na palcach jednej ręki mogłam zliczyć, ile potrwa mój pobyt w „nowym domu”. Czasem były to tygodnie, czasem miesiące, ale nigdy lata. Kiedy więc profesor Aleta Young powiedziała mi, że to już koniec mojej tułaczki, zwyczajnie jej nie uwierzyłam. Przez pierwsze dni nie wychodziłam z pokoju – najpierw dlatego, że nie chciałam; potem dlatego, że zaczęłam czytać książki, które stały na regale. Mnóstwo naukowych pozycji, których nigdy nie widziałam w sierocińcu ani szkole do niego należącej. Zgodziłam się opuścić pokój, dopiero gdy profesor Aleta obiecała, że pokaże mi kilka eksperymentów chemicznych i obejrzy ze mną gwiazdy przez teleskop. Przestałam się przed nią zamykać, ale wciąż nie powiedziałam do niej ani słowa. Wszystko przychodziło bardzo powoli i tylko dzięki jej cierpliwości oraz wyrozumiałości. Gdy po raz pierwszy powiedziałam do niej „mamo”, rozpłakała się na ulicy i przytuliła mnie tak mocno, że zabrakło mi tchu. Miałam wtedy piętnaście lat – równo pięć lat zajęło mi otwarcie się na nią i zaufanie jej na tyle, bym mogła uznać ją za swoją nową rodzinę.
Kiedy byłam już starsza, dużo rozmawiałyśmy na różne tematy, a w mojej głowie formował się coraz bardziej przejrzysty obraz tego, kim właściwie jest Aleta Young. Wzbudzała mój podziw – była naukowczynią w dziedzinie medycyny i chemii oraz konsultantką Wydziału Zdrowia w Biurze Podróży Między Światami. To ona stworzyła lek, którego dziś używają podróżujący, aby stabilizować pamięć. Bez niego regularne przejścia byłyby niemożliwe lub skrajnie niebezpieczne.
Wspierała mnie w wyborze studiów i pomogła mi w przeprowadzce. Gdy zostałam przyjęta na praktyki do Biura Podróży Między Światami, oprawiła zawiadomienie i powiesiła je na ścianie. Oczywiście, to nie tak, że była kompletnie pozbawiona wad. Zapominała o wszystkim, gdy poświęcała się nauce. Znikała na całe noce, by kontrolować badania.
Kiedyś zapytałam, dlaczego mnie wybrała i nie odrzuciła. Powiedziała: „Potrzebowałam cię tak samo jak ty mnie: żeby każda z nas mogła przekazać drugiej najważniejszą lekcję w swoim życiu”. Spotkałyśmy się w momencie, w którym zwątpiła w siebie, a jej kariera – jedyne źródło satysfakcji – utknęła w martwym punkcie. Prowadzonym przez nią badaniom zarzucano błędy w metodzie. Twierdziła, że dzięki mnie zrozumiała, że ma prawo ukryć się przed światem w sytuacjach, gdy ten jest dla niej nieprzyjazny. W zamian nauczyła mnie, krok po kroku, jak ufać trochę bardziej. To dzięki niej mam dziś przy sobie trójkę przyjaciół.
– Papier, kamień nożyce: kto tym razem odprowadza imprezowiczkę do domu? – Ian z westchnieniem wyłącza rzutnik. Oboje wyciągamy przed siebie ręce, ale Maks podnosi się z leżaka.
– Ja to zrobię. Może tym razem się uwiniemy i droga nie zajmie nam półtorej godziny.
Śmiejemy się tak, żeby Dolly nie słyszała. Ostatnio, gdy żartowaliśmy z jej stanu, próbowała zadzwonić do kierownictwa Biura, żeby nas zwolnili.
Ian też wstaje i klepie przyjaciela po plecach. Przez chwilę szuka czegoś w kurtce, a potem wkłada Maksowi do ręki kilka banknotów.
– Złapcie taksówkę. Jak już dojedziecie, zadzwoń do nas.
Żegnamy się szybko i Maks zabiera Dolly, a ja z Ianem zaczynamy sprzątać. Szoruję zaschnięte talerze. Jest ich tyle, jakby jadła z nami cała armia: Dolly ma w zwyczaju nakładać na talerz tylko jedną potrawę. Puszek jest jak dla dwóch armii, z czego duża część została opróżniona przez naszą przyjaciółkę.
– Zastanę jutro panią w Biurze? – pyta Ian, układając w zmywarce ostatnie szklanki.
Odkładam umyty talerz i zwracam się ciałem w jego stronę. Obserwuję go przez parę sekund, szukając oznak, że sobie ze mnie żartuje, ale nie dostrzegam żadnej. Jest rozluźniony, dłońmi przytrzymuje się blatu, a kąciki jego ust są delikatnie uniesione.
– Mówiłam ci, że nie mogę jutro przyjść.
– Kiedy? – Marszczy brwi, przechylając głowę w prawą stronę.
Jak to możliwe, że akurat on, obdarzony niemal fotograficzną pamięcią, zapomniał, o czym rozmawialiśmy zaledwie dwa dni temu? W naszej czwórce to on jest osobą, która byłaby zdolna wypomnieć komuś błąd i podać jego dokładną datę z godziną.
– Mówiłam ci przedwczoraj, że musimy domknąć kilka projektów w poradni Wydziału Zdrowia.
Wycieram mokre dłonie w ręcznik, nie spuszczając z niego wzroku. Jego oczy otwierają się szerzej, a źrenice zmniejszają.
– Ian – odzywam się, a on nie potrafi powstrzymać ledwo zauważalnego wzdrygnięcia – na pewno wszystko w porządku?
Spogląda na mnie, a jego usta rozciągają się powoli w lekkim uśmiechu, który nie sięga oczu. Macha ręką, jakby odpowiedź na moje pytanie była nieistotna.
– Tak, chyba po prostu wyleciało mi z głowy. – Rozgląda się po kuchni i odchodzi od blatu. – Skoro już wszystko sprzątnięte, idę do siebie. Do zobaczenia pojutrze. – Mierzwi mi grzywkę jak zawsze, gdy chce mnie zdenerwować.
Tym razem nie jestem zła. Nie zrobił tego, żeby się ze mną droczyć, tylko żeby uciąć temat. Kluczem do dowiedzenia się, co ukrywa, są cierpliwość i czas.